Opowieści z Lanckorony

Ostatni dzień wakacji. Gorąco. Bardzo gorąco.

Rankiem wybrałam się do lasu… Ponieważ mam tylko jeden neuron orientacji w przestrzeni, powinnam chadzać ubitą drogą, szeroką jak autostrada. Ale czasami zapominam o tym. I tym razem też tak się stało. Jakaś węższa dróżka zwabiła mnie tajemnicą i nie wiadomo kiedy znalazłam się na jakimś zboczu , nie za bardzo wiadomo po której stronie góry lanckorońskiej. Ponieważ to niedziela, więc nie zdziwiłam się, że nagle słyszę zawodzenie kościelne , takie, wiecie, mszalne… Idę więc kierując się tym organowym azymutem. Nagle las się przerzedził. Przez korony drzew widać było zarysy jakichś budynków – dobrze jest! – myślę sobie.

DSCN3974

Mina zrzedła mi, kiedy się okazało, że „dzwonią, ale nie wiadomo, w którym kościele” – wyszłam bowiem kilka km od celu… Cóż było robić. Tablica informacyjna „Lanckorona”. Strzałka wskazała mi kierunek. Przede mną wąska, asfaltowa, gminna droga, choć ciśnie mi się na usta – rozgrzana patelnia raczej… Przez chwilę spojrzałam na ścianę lasu, z którego wyszłam. Kusił. Niemal słyszałam głosy – choć no, pójdź no, wejdź no, u mnie cień i chłodek miły, trochę pod górkę, ale co to dla ciebie dzieweczko…

O nie! precz szatanie obrzydły, kusicielu wredny! Godzę się z prawdą o moich ograniczeniach i wspinam wstęgą asfaltową z powrotem na górę. Krok za krokiem zbliżam się do pierwszego, znikomego cienia, jaki dają wątłe drzewka przy drodze… Mija mnie pięć albo i sześć z rzędu osobówek – pędzą na mszę o 9.00.  Jasne, że się nie zatrzymują, nie wypada się spóźniać na ucztę pańską… Rozumiem, nie mam pretensji. W końcu duch święty nie może w tak błahej sprawie, jak okazanie litości bliźniemu, tracić swojego bezcennego czasu i energii. Poza tym wierni powinni to już od dawna wiedzieć i praktykować.

W końcu przestałam machać… poza tym nie było na co – następna msza dopiero o 11.00.

Nagle, bezszelestnie podjechał … książę z bajki… tak na oko 40+ ;

Zamiast się ucieszyć pomyślałam – no i czego chce! Przecież nie machałam, o nic nie prosiłam! To pewnie udar cieplny, halucynacja, to się nie dzieje naprawdę! W finale ” Pięknego umysłu”  była taka scena – gdybym miała kogo zapytać – to zapytałabym, czy widzi to co ja… a tak, skąd mam wiedzieć. Idę dalej, ignoruję. Halucynacja mówi coś do mnie, ale nie słucham… Kto by tam gadał ze zjawą. W końcu halucynacja staje, zsiada z białego konia, potrząsa mną lekko i porywa ze sobą …

Wszystko mi jedno, niech się dzieje co chce, właściwie to jest mi bardzo dobrze, powietrze osusza moją kieckę makową, która zdążyła poprzyklejać się tu i ówdzie, dostałam wodę, raa-any jaka pyszna! W życiu takiej nie piłam – halucynacje są fantastyczne!

– Już lepiej się pani czuje? Gdzie panią zawieźć?

– Że co proszę? A wieź mnie kochanieńki do swojego pałacu! Jak się bawić to się bawić!

Halucynacja nie miała poczucia odrealnienia – patrzyła jak na durną babę…

– No dobra – wysiądę na ryneczku. Bardzo dziękuję za podwózkę, paaaa!

DSCN4019

tu nawet w toalecie obcuje się ze sztuką…

W „Arce” miejscowej, stylowej knajpce, dopadam toaletę… doprowadzam się do porządku. Stąd już tylko parę kroków pod górkę do Willi „Zamek” – mojej Itaki upragnionej. Szybki, letni prysznic … i zalegam już nieprzytomnie w mojej samotni z widokiem na okoliczne górki.

DSCN3982

Słońce dopieka, wszystko pływa, istna Sahara. Nie przepadam za takim skwarem, ale przypominam sobie te wszystkie dni bez światła słonecznego, te pluchy i chłody, zimowe szlaje krakowskie i rad nie rad zasiadam w leżaczku – po-syn-te-ty-zo-wać nieco wit.D3 – podobno wystarczy w południe wystawić się na pół godziny i darmo  zaczerpnąć nieco zdrowia, więc czemu nie!

Wytrzymuję pięć minut. Razy dziesięć wyjść – i finito! Wystarczy tej rozpusty!

DSCN3990

czujecie ten żar…

Pod wieczór czuję wolę i chęć na jakieś kalorie. Zdobywam się na wysiłek i idę do prawdziwej restauracji. Trzeba trochę zejść z góry, ale wiem, że warto. Mają tam to, co misie lubią najbardziej – doskonałe zupy – a najlepsza jest ta lanckorońska. Pycha – delikatne jarzynki z pieczarkami i kawałkami delikatnego kurczaka, z dużą ilością zielonej pietruszki i śmietanki – czyli wszystko czego pragnę o każdej porze roku i przy każdej pogodzie.

Na miejscu, okazuje się, że podobny pomysł  mają chyba wszystkie rodziny z okolicy… Siadam w cieniu. Czekam. Mam czas. Czekam.

DSCN4027

Cóż, samotna, drobna kobieta, nawet w makowej kiecce , może być niewidzialna. Uczę się cierpliwości. Każda okazja dobra, by się czegoś nauczyć. Czuję, że już umiem na blachę. Nie lubię bezczynnie tkwić w kosmosie, więc odruchowo włącza mi się mój zmysł obserwacji. Toczę okiem, strzygę uchem…

DSCN4030

I takie wnioski: kelnerki, bardzo mocno nieletnie chyba, śliczne dziewczyny, zwinnie uwijają się między stolikami, doskonale ignorują moje pojawienie się. Próbuję nawiązać kontakt wzrokowy. Bez powodzenia. No co?! Zajęte są. Ogródek pęka w szwach od gości. Przecież się nie obijają.

Nie mam pretensji.

 

Mam czas.

 

Dużo czasu.

 

Zrozumiałam w końcu, że w miejscu, które zajęłam, nie mam żadnych szans. Przenoszę się w rejon o lepszej widoczności. I…nadal jestem niewidzialna. Musze zbadać to zjawisko, nim umrę z głodu…

Tuż obok mnie siadają pan 50+ z panią w tych samych okolicach… Sami są. Czas reakcji obsługi c.a. pięć minut. Nie źle! Wygląda, że są już stałymi bywalcami – kelner pozdrawia ich z daleka – znaczy miejscowy tuz. Szczęściarze!

Ta para jest tu wyjątkowa; Przy pozostałych ośmiu stanowiskach same rodziny, z czego tylko jedna klasyczna 2+1. Reszta to mocno zadzieciowione pary. Dzieci ubrane genderowo – chłopczyki wygodnie, dziewczynki ładnie – eleganckie sukieneczki i dodatki jak z żurnala mody. Większość dobrze się zna ze sobą – mamy z większym stażem podchodzą przywitać się z koleżankami uwiązanymi do wózków, kryjących we wnętrzu oseski albo nieco starsze, już siedzące pewnie w swych pojazdach maluchy. Uprzejme zachwyty nad podobieństwem do tatusia, nad włoskami, oczkami i stópkami. Teraz widzę jak byłam nietaktowna w podobnych sytuacjach… Pamiętam jak zachwycano się moim ledwo urodzonym synkiem – mówiłam : – co wy ślepi jesteście!? – wygląda jak jakaś kijanka w najlepszym razie… i podobny ma być do mnie? Wolne żarty! Aż takim maszkaronem chyba nie jestem ha ha… itd w tym stylu…

DSCN4034DSCN4035

 

W „Wenecji” takie naloty rodzinne to normalka, są doskonale przygotowani na obecność dzieci. Jest huśtawka, są kredki, siedziska dla maluchów z blatem do ciapkania się w jedzeniu… raj dla dzieciaczków i ich rodziców przy okazji.

 

Z „obserwatorium” wytrąca mnie kelnerka – zjawia się nieoczekiwanie jak spod ziemi, właśnie kiedy zaczęłam się zaprzyjaźniać z  uroczym psem – najwyraźniej członkiem którejś z rodzin… Składam zamówienie i wracam do rozmyślań nad polską rodziną. Z perspektywy Lanckorony nie wygląda to źle… Ale to Lanckorona – dużo bogatych domostw i wypasionych fur, są warunki, są perspektywy, jest szczebiot szczęśliwych mam i ich dzieciaków. No i trzeba wziąć poprawkę na okoliczności – jest niedziela, ostatni dzień wakacji, wszyscy są w komplecie, jest piękny wieczór po upalnym dniu… kto by tam eksponował problemy… Nawet nie wypada.

 

 

Teraz łyżka dziegciu – na przyjęcie zamówienia czekałam ponad 30 minut. A byłam tam przed co najmniej kilkoma rodzinami. Czy gdybym była wypasionym karkiem, ze złotą cebulą na ręku i kotwicą na obnażonym ramieniu, zostałbym szybciej obsłużona? Z moich obserwacji wynika, że tak! Skąd to wiem? Ano, bo zanim pojawiły się mamusie z wózkami , tatusie siadali samotnie rezerwując cały duży stolik i żaden z nich nie czekał dłużej na kelnerkę niż pięć minut! Ale ja to rozumiem. Nie mam pretensji. Weszłam w położenie tych młodych kobiet; są w pracy, być może pierwszej w ich życiu, diabli wiedzą jakiego mają menadżera czy menadżerkę, wszystko jedno; wiem, że często mają nieprzyjemny styl budowania relacji z pracownikami, zwłaszcza tak młodymi osobami, bez doświadczenia. To jedna sprawa. Druga, to niestety ciągle obecna w naszej obyczajowości asymetria płci. I pewnie na ich miejscu, będąc w ich wieku, także czysto odruchowo ignorowała bym samotną kobiecinę, która do tego nie pyszczy, siedzi cicho i się rozgląda. Taki mężczyzna to co innego. Nawet jeśli jest mikry i bez tatuaży – ma znacznie krótszy czas reakcji na przedłużające się oczekiwanie. Taki może, nie musi oczywiście, ale może się zdenerwować, zwrócić uwagę, podnieść głos. Ałć! toby bolało!

 

 

Żeby nie być niesprawiedliwą powiem, że dziewczyna, która mnie  obsługiwała, zaszczebiotała równie rozkosznie jak do wszystkich innych klientów … i była naprawdę bardzo miła. A zupa – cymes! palce lizać!

***

Teraz jest już nocka, nadal dość ciepło, księżyc jak zawsze nad Lanckoroną – magiczny!

 

 

A jutro, właściwie to dziś już – poniedziałek – powrót do smogu i zaduchu najpiękniejszego miasta w Polsce, miasta z duszą…na ramieniu 😉