Kilka refleksji przy okazji „walentynek” Elżbieta Kurowska 2017 rok.

* Felieton powstał kilka lat temu. Na oświatowe krzesełko Zalewskiej wskoczył Piontkowski, a po nim rozsiadł się Czarnek. Torcikowi przybyło warstw i kolejne wisienki wieńczyły jego piramidalną głupotę.

Ciekawe, kiedy przyjdzie wystarczająco bolesna i powszechna niestrawność…

 

WISIENKA NA TORCIE

Wkrótce Walentynki. Zaroi się od serduszek. Będą takie do wzruszania, do jedzenia w różnych smakach, pobudzające wszelkie zmysły, uskrzydlone, pikantne, z podtekstem, dosadne, figlarne, praktyczne, nieśmiałe, pęknięte, złamane, kamienne, będą serca w rozterce, w plecaku, w młodej piersi i w starej, ściśnięte, na dłoni, serca z kamienia albo miękkie jak plastelina. Serca na każdą okazję. Może to i obce, kiczowate, banalne, ale… Ale otwiera furtki, staje się pretekstem, bodźcem, kruszy lody, upraszcza, dodaje odwagi, czasem pozwala coś zamknąć lub zacząć. Dla mnie też jest pretekstem, żeby poruszyć temat z pozoru drugorzędny.

PiS szykuje nam pacyfikację serc, aseksualną rewolucję, zamach na energię życia, zawłaszczenie testosteronu i progesteronu. To jedno z najbardziej rujnujących działań, precyzyjny cios w splot słoneczny. Przy ubezwłasnowolnieniu Trybunału Konstytucyjnego temat seksualności Polaków wydaje się zaledwie wątłą strugą w tym niedorzeczu wartko płynących spraw. A moim zdaniem ma znaczenie zasadnicze, jak Konstytucja dla państwa. Konstytucja urządza, ustanawia, reguluje. Z seksualnością przychodzimy na świat i jak przyjrzymy się uważnie sprawom tego świata, ludzkim sprawom, to nasza seksualność urządza nas, ustanawia i reguluje.

Seksualność jest naturalną funkcją organizmu człowieka. Decyduje o naszej witalności, determinuje role społeczne, przejawia się w kulturze, ma dla nas wartość osobistą, buduje kondycję psychiczną, integruje się z osobowością, wpływa na nasze relacje, jest źródłem potrzeb, tęsknot, motywacją naszych działań, trampoliną osobistych sukcesów. Najpierw istnieje poza świadomością, wystawiona na kontakt ze światem zewnętrznym, naga, bezbronna i zachłanna – chłonie każdy dotyk, łagodne dźwięki, bliskość, ciepło, kojące poczucie nasycenia, bycia jednią, kosmosem. Z czasem buduje się świadomość i zaczyna tę jednię dzielić, rozróżniać, konfigurować. Trwa proces doświadczania siebie: badanie wszelkimi zmysłami, poznawanie roli, nadawanie znaczenia. Rodzi się pierwsze poczucie płci, jej ekspresja w przestrzeni społecznej i kulturowej, w przeżywaniu.

Potem stopniowo pojawia się przeczucie nowej jakości, nowego znaczenia. Preświadomość własnej seksualności miesza się z niepokojem, z powracającą falą nowych emocji, zaciekawieniem, ekscytacją, nieznanym wcześniej poruszeniem. A wszystko to w dynamicznym procesie życia, w kontekście zdarzeń, w sieci relacji, w wewnętrznym przymusie szukania dla siebie drogi, miejsca, celu, sensu, przy wzmożonym oglądaniu siebie w społecznym lustrze. Aż przychodzi czas, że seksualność staje się świadoma i determinuje nasze najważniejsze wybory. Ważniejsze od politycznych. A często nawet wywiera na te polityczne znaczący wpływ.

I tu zaczyna się nieszczęście. Skoro politycy wiedzą, że seksualność jednostek decyduje o powodzeniu ich politycznej misji, to bywa, że dla swoich niecnych celów próbują ją spacyfikować. I teraz właśnie dzieje się coś takiego. Im bardziej pani Urszula Dudziak (nie ta od papai, broń boże) próbuje przekonać, że seks służy jedynie prokreacji, tym częściej sensacyjne opowieści z intymnego życia jej kolegów polityków wyciekają do przestrzeni publicznej. Im mocniej oszalała prawica stara się zaprzeczyć odkryciu Kopernika, tym bardziej wszystko kręci się wokół seksu. Im uporczywiej kościół zamiata pod dywan swoje sekscesy, tym szybciej dywan parcieje i odsłania ponure wysypisko. Im więcej publicznie manifestowanej niechęci do homoseksualistów, tym mocniej objawia się niejednoznaczność preferencji seksualnych samych manifestantów. Prawica, która zbiorowo i indywidualnie wypiera swoją seksualność, jednocześnie projektuje ją na społeczeństwo, przypisując mu rozpasanie i wyuzdanie. Im bardziej pikantne są jej skrywane fantazje erotyczne, tym większe przerażenie, że się wyda. A skoro tak, to trzeba wymyślić doskonałe mechanizmy kontroli. Mają być z tego rozliczne korzyści i gwarantowany święty spokój.

Natarcie dokonuje się na kilku frontach: zniechęcić osoby homoseksualne do manifestowania swojej orientacji, bo będą z tego same kłopoty i żadnego pożytku. Testosteron półgłówków zagospodarować w ramach formacji obrony terytorialnej i wszelkich bojówek podszytych faszyzmem i rasizmem. Ofiary przemocy pozbawić jakiegokolwiek wsparcia, a ich oprawcom dać gwarancję bezkarności, przy czym mają mieć poczucie dziejowej misji: one – cierpiętnice, oni – rycerze silnej ręki. Kobiety i mężczyzn pozbawić możliwości decydowania o tym, czy, kiedy i jak chcą zostać rodzicami. Dzieci utrzymywać jak najdłużej w przekonaniu, że winne są dozgonną wdzięczność rodzicom za to, że znaleźli je w kapuście, a edukację młodzieży powierzyć wspomnianej wyżej Urszuli Dudziak, która zjadła zęby na termometrze, kalendarzyku i śluzie szyjkowym, a przy okazji wszystkie rozumy łącznie z własnym. Ta pani przeprowadzi młodzież przez rafy zagrożeń, oblekając w pokutny wór winy i wstydu, przygotuje do płodzenia po bożemu i rodzenia po bożemu. Najlepiej w takiej ilości, żeby żaden obcy nie zmieścił się już w granicach Rzeczpospolitej, a źródła zasobności ojca Rydzyka nigdy nie wystygły. Podstawa programowa wychowania do życia w rodzinie ma być zatwierdzona do realizacji w Dniu Świętego Walentego. Taka walentynka od minister Zalewskiej dla umiłowanej dziatwy szkolnej.

Została jeszcze wisienka na torcie. I niech mnie kaczka kopnie, jeśli nie będzie to… No, zgadujcie, obstawiajcie, co zwieńczy ten ciężkostrawny torcik.

Elżbieta Kurowska

 

Minęło 5 lat i możemy sobie odpowiedzieć na postawione przez Elżbietę Kurowska pytanie…

Odpowiedź może przybrać postać listy kolejnych szykan, jakim jesteśmy poddawani w zakresie naszej seksualności. Możemy też pójść dalej i spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie o skutki opresji seksualnej Polek i Polaków. W ostatnim czasie mogliśmy podziwiać całą serię skutków na samej prawicy – że tylko wspomnę afery w łonie Ordo Iuris, albo kłamstwa kurator oświaty małopolskiej Barbary Nowak i entuzjastyczne opinie na jej temat ze strony ministra Czarnka, choć już nawet pisowcy uważają, że ta pani powinna zejść z oczu i ust opinii publicznej, bo spektakularnie kompromituje prawicę. Gdzie tu skutek opresji życia seksualnego?

 

 

W Ordo Iuris nie wydarzyło się nic takiego strasznego, w każdym razie nic, co  nie mieściłoby  się w ramach zwyczajnych ludzkich zachowań. Nasza uciecha nie miała końca, bo to czysta hipokryzja, że akurat ta organizacja, a w szczególności ten pan – Tymoteusz Zych i ta pani  – Karolina Pawłowska mieli nam maluczkim tak wiele do powiedzenia na temat moralności, wierności małżeńskiej i dobra rodziny. Owym fundamentalnym dobrom rozwód nie służy – dlatego będzie najpierw bardzo drogą procedurą, żeby biedne, niesamodzielne ekonomicznie  kobiety nie ważyły się o tym myśleć, a następnie całkowicie zabronione. I to jest kolejny szczyt deprywacji naszego życia seksualnego – zamknąć w czterech ścianach cały ból, przemoc i krzywdę dzieci, odebrać sens życia i uniemożliwić udane życie seksualne – i to po równo i kobietom i mężczyznom. choć ci ostatni jakoś sobie zawsze poradzą… Bo chyba nikt nie wierzy, że nienawidzący się  lub zwyczajnie wypaleni ludzie zechcą zastosować się do rad psychologów kurialnych i mediatorów przedrozwodowych. Przecież to tylko kolejne, niepotrzebne stanowiska pracy beznadziejnej, za które będziemy wszyscy płacić w podatkach. Ale to taka uwaga przy okazji. Jeśli jednak władza pieniądze i seks idą ramię w ramię – to uprawianie takiej nędznej profesji, w ramach opresji życia seksualnego obywateli, jest oznaką całkowitego braku przyzwoitości osób, które zechcą na tym polu pasożytować na tkance społecznej. Mówię o tym już dziś, żebyście drodzy i drogie nie udawali, że nie wiecie w czym uczestniczycie.

Że nie drgnie przyrost naturalny? No nie drgnie i nadal nie będzie zastępowalności pokoleń, a nawet gorzej – powoli będziemy się starzeć jako społeczeństwo, wymrzemy, a następnie zostaniemy zastąpieni – może to będą Ukraińcy, a może uchodźcy syryjscy, albo inni uciekający przed zmianami klimatycznymi – kto to wie? W każdym razie świat nawet tego nie odczuje, nie zauważy i nie będzie nad nami się pochylał z troską.

Bo i nie o przetrwanie tego konkretnego narodu chodzi w polityce antyspołecznej takich „mózgów” jak twórcy 500+, czy tym bardziej takim, całkowicie obcym nam organizacjom, jak Ordo Iuris, finansowanym przez Kreml, a działających w ramach polityki ekspansji wartości takich, jak w tytule nadrzędnej jednostki zarządzającej TFP – na polski język „Tradycja, Rodzina,Własność” – to fundamentalne i fundamentalistyczne wartości konserwatystów – ich chore idee są kosmopolityczne i rozlewają się szeroką, mętną wodą na całym świecie.

Takie oto skutki wróżę i taka jest moja odpowiedź na pytanie Elżbiety Kurowskiej. A wasza?

kuna2022kraków

Ćwiczenia z ateizmu. Część 40 „Religijny totalitaryzm w Biblii”

Zwykle nie dostrzega się, że w Biblii mamy doskonały pierwowzór religijnego totalitaryzmu. Oto należy wierzyć w jedynego prawdziwego Boga i w jedynie prawdziwą religię. Prawa, rzekomo objawione przez tego Boga, mają kontrolować wszystkie dziedziny życia człowieka. Zarówno życie intymne, jak i władza polityczna, ma podlegać jedynie prawdziwej religii. Posłuszeństwo wymuszać mają okrutne kary, ustanowione przez Boga.

Jest to totalitaryzm w pełnej krasie. Ideałem totalitaryzmu jest całkowite, tj. totalne panowanie nad umysłami i postępowaniem ludzi, nad życiem prywatnym i państwem, sankcjonowane ostrymi karami. Nie ulega wątpliwości, że jest to ideał autorów Biblii.

Sięgnijmy do szczegółów.

1. Jedyny prawdziwy Bóg

Oto fragment oryginalnego tekstu Dekalogu, tj. dziesięciu przykazań bożych (Kościół w nauczaniu posługuje się tekstem skróconym, ujętym w 10 punktów, ale obowiązuje oryginał zapisany w Biblii, w którym nie ma numerów):

Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! (…) Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysięcznego pokolenia tym, który Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań” (Wj 20,3-7).

Nakaz wiary w jedynego rzekomo prawdziwego Boga, usankcjonowany groźbą kar bożych, jest tym samym co nakaz wiary w jedynie słuszną ideologię. Według Dekalogu i Biblii istnieje jeden prawdziwy bóg i jedna prawdziwa religia. Wszystkie inne religie są fałszywe. W tę jedynie prawdziwą trzeba wierzyć, bo inaczej będzie się srodze ukaranym. Nie tylko zresztą przez Boga, ale – jak się dowiadujemy z Biblii – także przez ludzi, którzy zgodnie z prawem bożym mają okrutnie karać odstępców. Karą szczególnie polecaną przez Boga jest tzw. kamienowanie.

Na czym polega kamienowanie? Na zabiciu kamieniami rzucanymi przez zgromadzony tłum. Wykonywane jest z wyroku sądowego, ale nierzadko – jak wynika z Biblii – ma charakter samosądu. W niektórych państwach islamskich prawo przewiduje kamienowanie także dziś.

Dekalog stanowi niewielką część praw, które Bóg miał objawić Mojżeszowi. Pierwsze księgi Biblii zawierają mnóstwo szczegółowych nakazów i zakazów dotyczących wszystkich dziedzin życia osobistego i publicznego.

2. Zero tolerancji religijnej

W prawie, które według Biblii Bóg przekazał Mojżeszowi, nie ma nawet cienia tolerancji religijnej. Za to lubuje się ono w okrutnych karach. Oto ciekawy fragment, trochę przydługi, ale warto przeczytać:

„Jeśli cię będzie pobudzał skrycie twój brat, syn twojej matki, twój syn lub córka albo żona (…) mówiąc: =Chodźmy, służmy bogom obcym=, bogom, których nie znałeś ani ty, ani przodkowie twoi – jakiemuś spośród bóstw okolicznych narodów, czy też dalekich od jednego krańca ziemi do drugiego – nie usłuchasz go, nie ulegniesz mu, nie spojrzysz na niego z litością, nie będziesz miał miłosierdzia, nie będziesz taił jego przestępstwa. Winieneś go zabić, pierwszy podniesiesz rękę, aby go zgładzić, a potem cały lud. Ukamienujesz go na śmierć, ponieważ usiłował cię odwieść od Pana, Boga twojego, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli. Cały Izrael, słysząc to, ulęknie się i przestanie czynić to zło pośród siebie.
Jeśli usłyszysz (…) że wyszli spośród ciebie ludzie przewrotni i uwodzą mieszkańców swego miasta mówiąc: =Chodźmy, służmy obcym bogom!=, których nie znacie – przeprowadzisz dochodzenia, zbadasz, spytasz, czy to prawda. Jeśli okaże się prawdą, że taką obrzydliwość popełniono pośród ciebie, mieszkańców tego miasta wybijesz ostrzem miecza, a samo miasto razem ze zwierzętami obłożysz klątwą” (Pwt 13,7-16).

W innym miejscu Bóg nakazuje kamienować tych, którzy przechodzą „do bogów obcych, by służyć im i oddawać pokłon” (Pwt 17,3).

Okrutnie karane ma być tzw. bluźnierstwo, tj. ubliżanie Bogu. Oto co Bóg przekazał Mojżeszowi: „Ktokolwiek bluźni imieniu Pana, będzie ukarany śmiercią. Cała społeczność ukamienuje go. Zarówno tubylec, jak i przybysz będzie ukarany śmiercią za bluźnierstwo przeciwko Imieniu” (Kpł 24,16-23).

Kamienowaniem ma być karane nawet lekkie naruszenie zasady świętowania szabatu, tj. dnia świętego. Dekalog mówi ogólnie: „Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić” (w wersji katolickiej: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił”). Oto jak przykazanie powyższe zostało uszczegółowione:

„Gdy Izraelici przebywali na pustyni, spotkali człowieka zbierającego drwa w dzień szabatu. Wtedy przyprowadzili go ci, którzy go spotkali przy zbieraniu drew, do Mojżesza, Aarona i całego zgromadzenia. Zatrzymali go pod strażą, bo jeszcze nie zapadło postanowienie, co z nim należy uczynić. Pan zaś rzekł do Mojżesza: =Człowiek ten musi umrzeć – cała społeczność ma go poza obozem ukamienować=. Wyprowadziło go więc całe zgromadzenie poza obóz i ukamienowało według rozkazu, jaki wydał Pan Mojżeszowi” (Lb 15,32-36).

Tolerancja religijna jest dla autorów Biblii nie do pojęcia.

Jaki wniosek? Biblia odzwierciedla mentalność i archaiczne wyobrażenia ludzi zamieszkujących na Bliskim Wschodzie przed około 2-3 tysiącami lat. Wiara w to, że zawiera jakiekolwiek prawdy objawione przez boga, jest dziecinadą. Nie da się ukryć, że głosząc nieomylność Biblii, powołując się na święte księgi, władze kościołów chrześcijańskich robią z wiernych i z siebie głupków.

Na zdjęciu posąg Mojżesza z 1513-1516 r. w Bazylice św. Piotra w Okowach w Rzymie, dzieło Michała Anioła.

3. Kara boża za winy przodków

Biblijny Dekalog zawiera „kwiatek”, którego nie można pominąć. Bóg mówi, że za czczenie innych bogów będzie karał do czwartego pokolenia: „Ja Pan, twój Bóg, jestem bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia”. Zaś wiernym będzie okazywać łaskę „aż do tysięcznego pokolenia” (Wj 20,5-6).

Dekalog jest tu sprzeczny ze świecką etyką praw człowieka. Dlaczego? Trzeba powiedzieć wyraźnie, że karanie za winy przodków, jak i nagradzanie za ich zasługi, jest niesprawiedliwe. Ponadto każdy człowiek ma prawo wyznawać taką religię, jaka wydaje mu się odpowiednia. Albo nie wyznawać żadnej. Dziś jest to jedno z podstawowych praw człowieka. Dekalog, nakazując wiarę w jedynie słuszną religię i grożąc za odstępstwo karą bożą „do trzeciego i czwartego pokolenia”, jest z zasadami praw człowieka sprzeczny.

Wzorując się na Biblii, w średniowiecznej Europie karano śmiercią za herezję i ateizm, dyskryminowano innowierców. W niektórych krajach islamskich takie prawa, oparte na Koranie, obowiązują do dziś. Koran ma wiele zapożyczeń z Biblii.

4. Potworne groźby

Warto powiedzieć, jakie to groźby obiecywał zesłać Bóg na naród wybrany, jeżeli będzie nieposłuszny. Podam jeden tylko przykład. Po wymienieniu długiej listy kar Bóg oświadcza:

„Jeżeli i wtedy nie będziecie Mi posłuszni i będziecie Mi postępować na przekór, to i Ja z gniewem wystąpię przeciwko wam i ześlę na was siedmiokrotne kary za wasze grzechy. Będziecie jedli ciało synów i córek waszych. Zniszczę wasze wyżyny słoneczne, rozbiję wasze stele, rzucę wasze trupy na trupy waszych bożków, będę się brzydzić wami. Zamienię w ruiny wasze miasta, spustoszę wasze miejsca święte” (Kpł 26, 27-39) … wystarczy, dalej już nie cytuję. Ma się wrażenie, że tekst ten powstał w umysłach zwyrodnialców, a nie kapłanów i mędrców, za jakich uchodzą osoby spisujące biblijne księgi (zresztą jedno drugiego nie wyklucza).

Przypomnę jeszcze, że według Biblii Bóg zgładził niemal całą ludzkość w potopie, bo była mu nieposłuszna: „Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość ludzi (…) rzekł: =Zgładzę ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi: ludzi, bydło, zwierzęta pełzające i ptaki= (…). Tylko Noego Pan darzył życzliwością” (Rdz 6,5-8). Rezultat: „Wszystkie istoty poruszające się na ziemi (…) wyginęły wraz ze wszystkimi ludźmi” (Rdz 7,21). Bóg nie patyczkował się, zginęły także niewinne niemowlaki i dzieci nienarodzone.

Kościelni teolodzy próbują przemilczać okrucieństwo Boga, a czasami uciekają się do pokrętnych wyjaśnień. Ale nawet jeżeli się przyjmie, że te straszne kary i groźby to tylko przenośnie, to pokazują Boga jako nieobliczalnego okrutnika, który – jak niejeden mafiozo – potrafi być łagodny, by za chwilę masowo mordować. Użyłem mocnych słów, ale to autorzy Biblii tak Boga przedstawiają. Postać Boga w Biblii to jakby wzór totalitarnego władcy, który żąda, by w niego wierzyć i być mu posłusznym, a za nieposłuszeństwo okrutnie karze.

5. Okrutne kary

Prawo przekazane Mojżeszowi przez Boga przewidywało karę śmierci za szeroką gamę uczynków.

Już mówiłem o karaniu śmiercią za odstępstwo od jedynie słusznej religii, za bluźnierstwo i za pracę w szabat. Kara śmierci ma być wymierzana także za wywoływanie duchów i wróżenie (pierwowzór palenia na stosie czarownic w średniowieczu). Ulubionym tematem kar jest seks. Kara śmierci przez kamienowanie przewidziana była za cudzołóstwo, seks homoseksualny, seks ze zwierzętami. Prawa biblijne nie pozostawiały poza kontrolą nawet najbardziej osobistej, intymnej sfery życia człowieka, wdzierały się wszędzie. Śmiercią miał być karany brak dziewictwa u poślubionej młodej kobiety: „jeśli oskarżenie to okaże się prawdziwym, bo nie znalazły się dowody dziewictwa młodej kobiety, wyprowadzą młodą kobietę do drzwi domu ojca i kamienować ją będą mężowie tego miasta, aż umrze” (Pwt 22,20-21).

6. „Usunąć zło”

Na kartach Biblii ujawnia się mentalność typowa dla wszelkiej maści tyranów i totalitarnych polityków. Okrutne kary i groźby są – jak czytamy – stosowane po to, by usunąć zło i by lud żył w strachu i pokorze: „Cały lud słysząc to (tj. słysząc o okrutnych prawach i karach) ulęknie się i już więcej nie będzie się unosił pychą” (Pwt 17,13). Wielokrotnie powtarza się fraza: „Usuniesz zło spośród siebie” itp. Co jest tym złem i jak ma być karane, określa tyrańskie „prawo boże” ustanowione rzekomo przez Boga. Czym jest to prawo? To totalitarna paranoja do kwadratu.

7. Sojusz tronu i kościoła

Według Starego Testamentu władza króla pochodzi od Boga i ma polegać na wykonywaniu jego woli. Wprawdzie król nie jest kapłanem czy bóstwem, ale jest „namaszczonym” przez Boga wybrańcem, osobą uświęconą. Ideałem jest sojusz króla i kapłanów, czy – jak byśmy dziś powiedzieli – sojusz tronu i kościoła. W tym tandemie ważniejszy ma być kościół/kapłani.

W państwie ma obowiązywać „prawo boże” ustanowione rzekomo przez Boga i zawarte w Biblii. Król ma przestrzegać tego prawa, co nakłada na jego władzę ograniczenia. Ale nie idzie tu o prawo świeckie, tylko o prawo religijne, okrutne i totalitarne. Król nie jest wprawdzie władcą absolutnym, ale za to jest funkcjonariuszem totalitarnego państwa całkowicie podporządkowanego religii.

W Biblii jest ciekawa scena, w której Bóg mówi do Mojżesza: „tego tylko ustanowisz królem, kogo sobie Pan, Bóg twój, wybierze spośród twych braci – tego uczynisz królem (…). Gdy zasiądzie na królewskim swym tronie, sporządzi sobie na zwoju odpis tego Prawa u tekstu kapłanów-lewitów. Będzie go miał przy sobie i będzie go czytał po wszystkie dni swego życia, aby się nauczył czcić Pana, Boga swego, strzegąc wszystkich słów tego Prawa i stosując jego postanowienia, by uniknąć wynoszenia się nad swych braci i zbaczania od przykazań na prawo czy też na lewo” (Pwt 17,15-20).

Mamy tu wyraźnie zarysowaną ideę prymatu religii nad państwem i prawem. Podobny sens ma na też następująca przestroga zawarta w Biblii:

„Słuchajcie więc, królowie, i zrozumiejcie (…), bo od Pana otrzymaliście władzę, od Najwyższego panowanie: On zbada uczynki wasze i zamysły wasze rozsądzi. Będąc bowiem sługami Jego królestwa, nie sądziliście uczciwie aniście prawa nie przestrzegali, aniście poszli za zamysłem Boga, przeto groźnie i rychło natrze On na was, będzie bowiem sąd straszny nad panującymi” (Mdr 6,1-9).

Biblia na przestrzeni wieków wzmacniała przekonanie, że władza polityczna powinna podlegać ograniczeniom i przestrzegać prawa. Ale to nie wszystko. Biblia umacniała przede wszystkim  przeświadczenie, że państwo ma mieć charakter totalnie religijny. Obłęd!!

A jak się mają do tego znane słowa Jezusa: „Oddajcie co jest cesarskiego, cesarzowi, a co jest bożego Bogu” (Mt 22,21). Wypowiedziane zostały w szczególnych okolicznościach, kiedy Żydzi żyli w cesarstwie rzymskim, w państwie okupacyjnym, a nie własnym. Jezus powiedział, że należy wypełniać podstawowe obowiązki wobec okupacyjnego państwa. Ale dla Żydów w tym czasie nadal ideałem było wyczekiwane mesjanistyczne królestwo, w którym władca i kapłani pozostają w sojuszu, a państwo ma charakter religijny.

A co z chrześcijanami? Kiedy chrześcijaństwo stało się religią panującą, także wśród nich sojusz tronu i kościoła nabrał żywego blasku. Niektórym biskupom pozostało to do dziś.

Na zdjęciu jabłko cesarskie z krzyżem – symbol władzy chrześcijańskiego cesarza nad całym światem.

8. Totalitarny ekspansjonizm

Biblia zawiera ideę nieograniczonej ekspansji totalitarnego państwa. W proroctwach biblijnych pojawia się wizja królestwa Izraelitów, które ogarnie cały świat. Np. w halucynacjach proroka Daniela mamy następujący obraz: „a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy. Podchodzi do Przedwiecznego i wprowadzają Go przed Niego. Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie” (Dn 7,13-14). W księgach Izajasza Bóg ustami proroka wyznacza mesjaszowi, który ma zbudować wieczne królestwo Izraelitów, następującą misję: „Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi” (Iz 49,6).

Są to poetyckie imaginacje i rojenia proroków. Izraelici byli słabi, a halucynacje tego rodzaju miały raczej podnosić ich na duchu wobec doznawanych klęsk, niż skłaniać do ekspansji (podobnie jak w przypadku Polaków Sienkiewiczowska Trylogia pisana „dla pokrzepienia serc”).

Niemniej fakt jest faktem. Maniakalna idea imperium opartego na jedynie prawdziwej religii – jest zawarta w Biblii.

W średniowieczu chrześcijański totalitarny ekspansjonizm dał o sobie znać dążeniem do nawracania pogan przemocą, dominacji Kościoła nad władzą świecką i panowania chrześcijańskiego imperium nad całym światem. Krzyż stał się symbolem panowania chrześcijaństwa: tam gdzie stoją krzyże, tam sięga władza chrześcijaństwa.

Słowo na zakończenie

W średniowiecznym chrześcijaństwie obficie korzystano w biblijnych wzorów. Śmiercią karano oskarżonych o herezję, ateizm, bluźnierstwo, konszachty z diabłem, stosunki homoseksualne. Preferowanymi metodami było palenie żywcem na stosie oraz torturowanie.

Na szczęście nie żyjemy w państwie skrojonym według biblijnych standardów. Dzięki Oświeceniu i ograniczeniu wpływu kościołów jest to przeszłość. Warto jednak przypominać, co zawiera Biblia, bowiem kościoły chrześcijańskie ciągle się na nią, na Stary i Nowy Testament, powołują.

Również we współczesnym Izraelu prawa biblijne nie obowiązują w starożytnej postaci. Państwem najbliższym dziś biblijnym wzorom jest Arabia Saudyjska. Źródłem praw jest tam Koran, ale Biblia dostarczała twórcom Koranu ważnych inspiracji. Ustrój Arabii Saudyjskiej uzmysławia, jak z grubsza mogłyby wyglądać państwa europejskie, gdyby wpływy kościołów chrześcijańskich nie zostały zdecydowanie ograniczone.

Władzom kościołów chrześcijańskich do dziś pozostało wiele biblijnych manier i skłonności. Chcą na przykład za pomocą prawa ingerować w prywatne i intymne życie ludzi. Za pomocą prawa chcą narzucać swoje zasady nie tylko wiernym, ale wszystkim.

Kościół katolicki nadal sprzeciwia się prawu do rozwodów małżeńskich. W maniacki wręcz sposób sprzeciwia się stosowaniu wszelkich środków antykoncepcyjnych (nawet prezerwatyw!!) i gdyby mógł, to zakazałby ich sprzedaży. Ponieważ nie może, to stara się różnymi sposobami utrudnić ich sprzedaż, np. propaguje tzw. klauzulę sumienia aptekarzy (zobowiązanie, że dana apteka nie będzie sprzedawać środków antykoncepcyjnych).

Władze kościelne potępiają, uznają za grzech, wszelkie seksualne stosunki przedmałżeńskie i pozamałżeńskie, stosunki homoseksualne, a nawet masturbację. Osoby, które po rozwodzie zawarły nowe małżeństwo uprawiają, według kościelnych mędrców, cudzołóstwo. Kościelne głowy debatują, czy w małżeństwie seks oralny jest grzechem, czy może nie.

Księża podczas spowiedzi potrafią pytać dziewczyny o stosunki seksualne i mają przy tym – jak słychać – niezły ubaw lub podniecają się.

Kościół sprzeciwia się ustawodawstwu, które umożliwiałoby zawieranie heteroseksualnych związków partnerskich. Ale iście szaleńczy sprzeciw władz kościelnych budzą związki i małżeństwa homoseksualne. Chociaż są one zalegalizowane w prawie wszystkich krajach zachodnich (także w USA), nie powodują szkodliwych skutków i są tam akceptowane przez większość obywateli. W Polsce, jak wskazują sondaże, legalizację małżeństw homoseksualnych akceptuje ponad 30%. Nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać.

Najlepiej byłoby, gdyby władze kościelne zajęły się swoim, a nie cudzym życiem seksualnym.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Nie wyrywam cytatów z kontekstu. Cytaty stanowią materiał ilustracyjny, by to co piszę nie wyglądało na gołosłowie. Nie traktuję też Pisma Świętego ahistorycznie. Wprost przeciwnie. To kościoły chrześcijańskie traktują Biblię ahistorycznie jako „słowo boże”, jako uniwersalne i wieczne źródło prawdy.

Dodam też, że Kościół katolicki uznaje Stary Testament za część kanonu biblijnego, tj. za księgi święte zawierające prawdy przekazane przez Boga. Katechizm stwierdza wyraźnie:Bóg jest Autorem Pisma świętego. Prawdy przez Boga objawione, które są zawarte i wyrażone w Piśmie świętym, spisane zostały pod natchnieniem Ducha Świętego. Święta Matka Kościół uważa, na podstawie wiary apostolskiej, księgi tak Starego, jak Nowego Testamentu w całości, ze wszystkimi ich częściami za święte i kanoniczne, dlatego że, spisane pod natchnieniem Ducha Świętego, Boga mają za Autora i jako takie zostały Kościołowi przekazane” (105). Alvert Jann

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ : Zapraszam licealistów, studentów i wszystkich zainteresowanych na ćwiczenia z ateizmu. Co miesiąc <pierwszego>, czasami częściej, będę zamieszczał krótki tekst, poważny ale pisany z odrobiną luzu. Nie widzę siebie w roli mentora czy wykładowcy, mam na myśli wspólne zastanawianie się  

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia..

Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów, m.in.:

Teoria Boga krótko wyłożona” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

Kim był Jezus” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/kim-byl-jezus/

Dziewicze narodziny Jezusa” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/dziewicze-narodziny-jezusa/

Diabeł i inne demony” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/diabel-inne-demony/

Pismo Święte jakiego nie znacie?” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/pismo-swiete-jakiego-nie-znacie/ – o ukrywanych stronach Biblii.

……………………………………………………………………

Stary i Nowy Testament cytuję za Biblią Tysiąclecia (wydawnictwo Pallottinum) – http://biblia.deon.pl/

Katechizm Kościoła Katolickiego – http://www.katechizm.opoka.org.pl/

……………………………………………………………………

Pod Krzyżem Giewontu. Krystian Piwowarczyk grzesznik pod ochroną. Cz.3 i 4

KOŚCIELNY GRZECH POD KRZYŻEM GIEWONTU –część 3.

Zapewne mieszkańcy zakopiańskiej parafii Miłosierdzia Bożego byli zaskoczeni, gdy po kilku godzinach, gdy jeszcze w pełni nie ochłonęli po wkroczeniu funkcjonariuszy policji na zakopiańską plebanię, ks. Krystian Piwowarczyk (tutaj kapłan na zdjęciach z ministrantami na wycieczce w Sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej), niespodziewanie powrócił do domu.

Do tej pory nie zauważyłem, aby miejscowi dziennikarze, teraz gdy już wina zakopiańskiego wikarego została w pełni udowodniona na sali sądowej i ostatecznie prawomocnie osądzona, powrócili do wielu słów wypowiedzianych na temat kościelnego pedofila, bezpośrednio po jego zatrzymaniu. I nie myślę tutaj o wypowiedziach jego obrońców wśród zakopiańskich parafian, ale chociażby szefowej zakopiańskiej prokuratury. A więc nie jakiegoś podrzędnego prokuratora miejscowej prokuratury, z szacunkiem dla wszystkich zakopiańskich prokuratorów, ale pierwszego prokuratora w tym mieście. Urzędnika państwowego, osobiście i dożywotnio chronionego ustawowo immunitetem, osoby która jest ustawowo zobowiązana do ochrony najsłabszych w każdym sporze prawnym. A kto był ofiarą w tym sporze? Sprawca czy jego ofiary? Ksiądz czy jego ministranci?

Kiedy zszokowani wydarzeniami z plebanii mieszkańcy Zakopanego oczekiwali jakiś wyjaśnień w tej bulwersującej wszystkich sprawie i próbowali dowiedzieć się co tak naprawdę wydarzyło się pomiędzy ich księdzem, a jego ministrantami oraz uczniami, szefowa zakopiańskiej prokuratury kilkakrotnie wypowiedziała się i to całkiem autorytatywnie. Oto kilka cytatów z lutego 2019 roku:

Wszystko wskazuje na to, że w wypadku tego duchownego nie ma mowy o jakichkolwiek działaniach pedofilskich z jego strony. Bardziej prawdopodobne, że jego jedyną „winą” jest to, że w rozmowach z parafialnymi ministrantami pozwalał sobie na zbyt młodzieżowy ton”.

Trudno dopatrzyć się tutaj w zachowaniu tego księdza jakiegokolwiek przestępstwa. Na dziś ja go tutaj nie widzę. Nie widza go też inni moi prokuratorzy. Dlatego jeszcze w piątek po przesłuchaniu ksiądz został zwolniony do domu. Nie postawiono mu żadnych zarzutów”.

Nie boję się spraw w których jest mowa o pedofilii wśród kleru. Wiele takich spraw już prowadziłam i zawsze byłam za tym by surowo karać takich sprawców. W tej sytuacji po prostu trudno jednak dopatrzyć się przestępstwa”.

Ten ksiądz to od lat parafialny opiekun ministrantów oraz katecheta z pobliskich szkół. Jego jedyną „winą” jest to, że zbyt mocno zżył się z prowadzoną młodzieżą i wszedł w nimi w zbyt luźny ton rozmowy”.

Ksiądz tłumaczył, że chłopiec miał problemy z seksualnością, a on mu chciał pomóc jedynie”.

Pozwólcie Państwo, że w tym wpisie w pierwszej kolejności zwrócę się teraz do szefowej zakopiańskiej prokuratury. Pani Barbaro B. ( to są ulubione zwroty w tekstach prawniczych, nieprawdaż?), po pierwsze nie wiedziałem, że szef lub szefowa jakiejkolwiek prokuratury w tym kraju ma „swoich prokuratorów”. W swojej naiwności wierzyłem do dzisiaj, że urząd każdego prokuratora jest niezależny od nikogo, a każdy prokurator w tym kraju działa w pełni suwerennie. To Pani od dzisiaj zawdzięczam jakże cenną wiedzę, że w prokuraturze wszystkich szczebli w tym kraju, kierowanej obecnie centralnie przez Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobrę, są jedynie prokuratorzy, którzy do kogoś należą i od kogoś zależą. Jeszcze raz dziękuję.

Dziękuję także za równie cenną wiedzę, że na terenie Podhala, a więc na obszarze podlegającego Pani prokuraturze, byli inni księża pedofile, których Pani ostro zwalczała i przykładnie karała. Poproszę o listę z nazwiskami, parafiami i daty prawomocnych wyroków, które w tych sprawach zapadły. Gdyż na liście skazanych pedofilów, którą prowadzi Ministerstwo Sprawiedliwości nie mogę ich odnaleźć, ale ja jestem widać niegramotny i potrzebuję pomocy Pani prokurator. Nawet ks. Krystiana Piwowarczyka, bohatera naszego obecnego cyklu, skazanego już prawomocnie, tam też nie ma.

Także Pani prokurator zawdzięczam to co dowiedziałem się dzisiaj, że to zakopiański wikary jest ofiarą tego całego zamieszania, a winny jest tu jedynie czternastoletni ministrant, który miał problemy ze swoją seksualnością. Rozumiem, że seksualność księdza wikarego nie budziła nigdy żadnych zastrzeżeń Pani prokurator. Jego jedyną „winą” był tylko „zbyt młodzieżowy język” i „luźny ton rozmowy”.

Kiedy po raz pierwszy czytałem cytowane słowa pani Barbary B., byłem przekonany, że to są cytaty z wypowiedzi jego sądowego obrońcy. Pierwszy raz widziałem wypowiedzi prokuratora (i to samego szefa prokuratury), który w pierwszym dniu po zatrzymaniu potencjalnego pedofila stwierdza, że „nie ma mowy o jakichkolwiek działaniach pedofilskich”. Czy te słowa padłyby, gdyby pedofil nie nosił sutanny? Nie słyszałem, aby szefowa zakopiańskiej prokuratury kiedykolwiek odniosła się do swoich słów i po skazaniu ks. Krystiana Piwowarczyka przeprosiła nieletnie ofiary i ich rodziny. Bo widać zakopiańskiej opinii publicznej żadne przeprosiny się nie należą.

Nie dziwi więc fakt, że już w kilka godzin po zatrzymaniu ks. Krystian Piwowarczyka w lokalnych mediach ukazywały się materiały opatrzone tytułami: „Ksiądz zatrzymany przez policję nie jest pedofilem”.

Jak więc doszło do zwrotu akcji w tej skandalicznej sprawie i jak doszło do prawomocnego skazania kościelnego pedofila na Podhalu?

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

KOŚCIELNY GRZECH POD KRZYŻEM GIEWONTU –część 4.

W swoim ostatnim wpisie cytowałem tu wypowiedzi Pani prokurator Barbary B., szefowej zakopiańskiej prokuratury, w sprawie zatrzymania, a potem wypuszczenia ks. Krystiana Piwowarczyka. W podobnym tonie wypowiadał się w tej sprawie, przynajmniej na tym wstępnym etapie śledztwa, jego bezpośredni kościelny przełożony, proboszcz Parafii Miłosierdzia Bożego w Zakopanem, ks. Piotr Pławecki (rocznik 1960).

Gdy wierni tej zakopiańskiej niewielkiej wspólnoty podzielili się na tych zszokowanych zatrzymaniem ich wikarego i tych, którzy bronili go za wszelką cenę, usłyszeli od swojego proboszcza te słowa:

Ksiądz arcybiskup (Marek Jędraszewski – mój dopisek) zwolnił go z posługi wikariusza w naszej parafii. Nie wiem gdzie obecnie przebywa, ale mam nadzieję, że odpoczywa. Dobrze, że ta sprawa jest badana i bardzo dobrze, że prokuratura twierdzi, że nie doszło do żadnego przestępstwa. My od początku sądziliśmy, że ksiądz wikary mógł paść ofiarą prowokacji”.

Skoro ks. Krystian Piwowarczyk padł ofiarą prowokacji, to dlaczego metropolita krakowski go zwolnił niemal natychmiast ze stanowiska wikariusza po opuszczeniu zakopiańskiego komisariatu policji? „Nie wiem gdzie przebywa” i „mam nadzieję, że odpoczywa”? Jednak mój informator w kurii krakowskiej twierdzi, że proboszcz wywiózł go na polecenie krakowskiego szefa w ustronne miejsce, gdzie przebywał blisko rok. Wymienia się tutaj pewien klasztor. Ale moje informacje nie muszą być precyzyjne. Jak znam takie sytuacje, to aż trudno mi w to uwierzyć, że proboszcz nie znał wówczas miejsca przebywania swojego niedawnego podwładnego.

Ale cały kontekst tych słów obraża same ofiary. Wypowiadający te słowa kapłan od 2012 roku, codziennie staje przy ołtarzu w parafii, którą kieruje. Służą mu do mszy przy tym właśnie ołtarzu ministranci, którzy padli ofiarą księdza wikariusza. Słuchają go tysiące parafian, wielu z nich klęka przy kratkach konfesjonału i wyznaje mu swoje grzechy, a ksiądz świadomie kłamie i mówi o prowokacji?

Jak wyglądają dziś słowa Pani prokurator i księdza proboszcza? W świetle dalszych faktów, procesu, skazania sprawcy i konsekwencji tego wyroku? Czy padły po latach słowa przeprosin za te kłamstwa i manipulacje?

A sprawa nabrała przyspieszenia, za sprawą pewnych policjantów, którzy zadali sobie trud i mimo iż początkowo nic nie znaleziono w komputerze i telefonie zatrzymanego księdza, po wnikliwym zbadaniu pamięci nośników okazało się, że kompromitujące zdjęcia i nagrania zostały skasowane z nośników w ostatniej chwili, przed wkroczeniem policjantów do jego mieszkania. Przypadek? Cud? Wstawiennictwo świętych? O ile mi wiadomo limit takich cudów, nawet w Kościele, został tutaj już przekroczony. Zadawałem w tej sprawie wielokrotnie trudne, ale istotne pytania. Kto wiedział o planach wkroczenia na plebanię? Kto powiadomił księdza? Dlaczego prokuratura nie podjęła tego jakże istotnego w całej sprawie wątku? Pytania nadal czekają na odpowiedzi.

Potem nastąpiło dalsze śledztwo, zarzuty, proces i wyrok: 26 miesięcy bezwzględnego więzienia. Sąd pierwszej instancji nie miał wątpliwości co do winy oskarżonego. Żadna ze stron się nie odwołała i wyrok się uprawomocnił. Trudno jednak szukać danych skazanego księdza na liście kościelnych pedofilów. Ks. Krystian Piwowarczyk został bowiem poproszony o złożenie sutanny i przejście w stan świecki. Gdy zapadł wyrok był już osobą świecką, a więc nie kościelnym pedofilem. Można? Wszystko można.

Gdy więc po raz kolejny Prokurator Generalny stanie przed naszymi dziennikarzami i będzie na podstawie statystyk swojego Ministerstwa Sprawiedliwości udowadniał tu tezę, że pedofilia niemal nie dotyczy księży, a głównie szewców, nauczycieli, murarzy, kosmitów i zielone ludziki, to ciekawe gdzie dopisze kogoś kto przez całe życie grzeszył nosząc sutannę, ale skazany został już po jej zrzuceniu?

Wielu znanych dostojników kościelnych, urzędników, samorządowców, polityków, dyrektorów placówek oświatowych na terenie archidiecezji krakowskiej, było jeszcze niedawno dumnych ze znajomości i przyjaźni z ks. Krystianem Piwowarczykiem. Internet jest pełen zdjęć z różnego rodzaju spotkań, aktywności i wzajemnych powiązań, z których wiele budzi do dzisiaj mieszane uczucia. Być może należałoby do wielu tych ciekawych wątków powrócić i je w pełni ujawnić, ale to już zapewne rola dziennikarzy.

Zadałem ostatnio pytanie dobrze zorientowanej osobie, z kręgu ulicy Franciszkańskiej w Krakowie, czy skazany Krystian Piwowarczyk już odsiedział zasądzony mu wyrok i czy nadal przebywa w więzieniu. Nie dostałem na to żadnej odpowiedzi, ale mina mojego rozmówcy była wymowna i wskazywałaby, że dziennikarze mogą mieć w tej sprawie jeszcze wiele do wyjaśnienia.

Pod Krzyżem Giewontu. Krystian Piwowarczyk grzesznik pod ochroną. Cz.2

KOŚCIELNY GRZECH POD KRZYŻEM GIEWONTU –część 2.

Opisywałem wczoraj ścieżkę kariery młodego kapłana archidiecezji krakowskiej, księdza Krystiana Piwowarczyka (rocznik 1982), opiekuna ministrantów, lektorów, uczestników oaz, rekolekcji dla młodzieży oraz członków duszpasterstwa w ramach Nowej Ewangelizacji.

Kiedy obecnie czyta się relacje sprzed lat uczestników tych wszystkich jego aktywności, wyłania się tu obraz niezwykle aktywnego młodego mężczyzny, który niemal cały swój wolny czas poświęcił młodzieży, a także swoim parafianom. Organizował wycieczki do wielu sanktuariów i miejsca urodzenia papieża Jana Pawła II (gdzie sam się urodził), liczne wyjazdy dla dzieci i dla seniorów, atrakcje sportowe dla młodzieży (do tego wpisu dołączyłem zdjęcia z dwudniowego rajdu rowerowego po Podhalu, gdzie przejechano wspólnie 100 km dla uczczenia 100-lecia niepodległości Polski w 2018 roku). Jednym słowem niezwykły kapłan, którego aktywności mogliby mu zazdrościć inni jego kościelni koledzy.

W tych wszystkim działaniach wikarego i jego wyjątkowej aktywności kryła się jednak jego wielka tajemnica. Ksiądz wikary odczuwał bowiem od dawna niezaspokojony popęd seksualny, czemu nie można by się nawet dziwić, gdyż to przecież naturalna potrzeba każdego zdrowego człowieka, tym bardziej młodego mężczyzny żyjącego w celibacie. Dziś docierają do mnie różne informacje, których nie mogę wiarygodnie zweryfikować, potwierdzić ich lub im zaprzeczyć, więc nie wypowiadam się na temat jego preferencji seksualnych. Ale jedno nie ulega kwestii, że często jego zachowanie i postępowanie wobec młodych chłopców było nieakceptowane. Sprośne żarty, docinki w stylu końskich zalotów z seksualnymi podtekstami raziły od wielu lat, nie warto ich tu nawet cytować. Były wręcz nie na miejscu, tym bardziej, że był on kapłanem , katechetą, wychowawcą młodzieży oraz opiekunem służby liturgicznej ołtarza. Ołtarza przy którym codziennie stawał, przy którym odprawiał mszę św. i przy którym udzielał komunii także swoim wychowankom i uczniom, których katechizował.

 

 

Ale wobec niektórych z chłopców przekroczył granice nieprzekraczalną dla żadnego kapłana. To czy był aktywnym gejem, czy też mężczyzną heteroseksualnym, nie ma tutaj żadnego znaczenia. Kiedy na jednej zorganizowanej przez siebie wycieczce do Krakowa, dla miejscowych ministrantów, upił swoich czternastoletnich podopiecznych w miejscu gdzie nocowali, po czym zachęcał chłopców do seksualnych zwierzeń i masturbacji, przekroczył granicę akceptacji dla każdego dorosłego człowieka. A kiedy do tych praktyk powrócił na swojej zakopiańskiej plebanii, stoczył się zupełnie po równi pochyłej, zarówno jako kapłan, pedagog, ale i dorosły mężczyzna. Oszczędzę wszystkim Państwu w tym momencie zbyt drastycznych opisów.

Ksiądz uwielbiał ze swoimi wychowankami świntuszyć o seksie, a tych bardziej nieśmiałych chłopców, miał w zwyczaju oswajać z tematem, poprzez wysyłanie im zdjęć i filmików pornograficznych, w tym także o charakterze gejowskim. Jednemu z chłopców miał rzekomo wysłać w tym czasie 200 plików ze zdjęciami i filmami, w tym też z pornografią gejowską. W tych spotkaniach w pokoju księdza na tej zakopiańskiej plebanii, z alkoholem w tle, jego rozmowy z dziećmi sprowadzały się do technik masturbacyjnych. Przypomnę tylko, że żaden z chłopców nie ukończył wtedy 14 lat!!! Wszyscy mieszkali w tutejszej parafii i byli uczniami pobliskiej szkoły podstawowej.

 

 

Nie wiadomo jak długo trwałyby te spotkania u księdza wikarego na plebanii, gdyby nie to, że jednemu z chłopców, który w nich aktywnie uczestniczył, matka skontrolowała komputer i telefon. To co wówczas kobieta odkryła wstrząsnęło nią do tego stopnia, że postanowiła ostro i zdecydowanie zareagować. Nie trudno było sprawdzić, skąd pochodzi pornografia w komputerze i telefonie jej czternastoletniego dziecka. Kobieta powiadomiła policję, która w krótkich czasie wkroczyła na plebanię i wyprowadziła z niej skutego młodego wikarego, przewożąc go na miejscową komendę. Był 8 lutego 2019 roku.

W zakopiańskiej parafii zawrzało, bo niecodziennie postępuje się tak z księdzem, autorytetem moralnym dla każdego mieszkańca Podhala. Jedni stanęli po stronie kobiety, która złożyła donos na księdza, inni bronili go niemal jak niepodległości. Sam miejscowy ksiądz proboszcz, o którym nieco więcej napisze w kolejnej odsłonie tego cyklu, nazwał całe to wydarzenie jawną prowokacją, a swojego młodego wikarego jej ofiarą. Do tej wypowiedzi także jeszcze powrócę.

Wszyscy spodziewali się więc, że w zaistniałej sytuacji zakopiańska wspólnota parafialna przeżyje burzliwy proces sądowy, a o winie lub niewinności ich wikarego rozstrzygnie ostatecznie miejscowy sąd. Sądowego finału całej sprawy spodziewała się zapewne także rodzina wspomnianego czternastolatka, a z czasem także kilka rodzin innych chłopców, gdyż na plebanii księdza bywało ich więcej. Inna matka także w komputerze i telefonie swojego syna znalazła pornografię przesłaną z miejscowej plebanii. Cała sprawa więc, z punktu widzenia śledztwa, wyglądała na rozwojową.

Tymczasem niespodziewanie dla wszystkich, po kilku godzinach po zatrzymaniu, ks. Krystian Piwowarczyk powrócił na plebanię, jak gdyby zupełnie nic się nie stało. Jego parafialni obrońcy triumfowali.

Co zatem stało się takiego w tymże dniu w zakopiańskiej komendzie policji? Kto wówczas zadecydował o wypuszczeniu księdza do domu? Jak to się stało, że w jego komputerze i telefonie policjanci nie znaleźli żadnych dowodów przestępstwa? Odpowiedzi na te i inne istotne w tej sprawie pytania już wkrótce, w kolejnej odsłonie tego bulwersującego cyklu.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

Ćwiczenia z ateizmu. Część 39 „Przenośnie w Biblii: 12 przykładów”

Kościelni teolodzy tłumaczą często, że wielu fragmentów Biblii nie należy rozumieć dosłownie, np. że Bóg dosłownie stworzył świat w sześć dni, mężczyznę ulepił z ziemi, a kobietę z jego żebra. Teolodzy bronią w ten sposób Biblię przed zarzutem, że zawiera nonsensy.

Chciałbym pokazać, że jest to obrona nieskuteczna. Dlaczego? Kościelni teolodzy wybierają mało ważne, wyglądające niedorzecznie fragmenty Biblii – i o nich mówią, że nie powinny być rozumiane dosłownie. Natomiast dużo ważniejsze i równie niedorzeczne fragmenty uznają w pełni, oraz każą wierzyć, że zawierają prawdę.

Przedstawiam poniżej dwanaście przykładów biblijnych niedorzeczności, w które Kościół każe wierzyć dosłownie, co najwyżej pomijając mało ważne szczegóły.

1. Cuda

Kościelni teolodzy uznają niedwuznacznie, że w Kanie Galilejskiej podczas wesela Jezus rzeczywiście przemienił wodę w wino. W ich rozumieniu, opartym ściśle na ewangelii św. Jana, Jezus chciał w ten sposób objawić się zebranym jako Bóg i przekonać do swego posłannictwa. Teolodzy podkreślają, że dzięki temu cudowi „uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (Jana 2,1-11). Według kościelnej interpretacji opowieść powyższa nie jest przenośnią. Należy ją rozumieć dosłownie: Jezus przemienił wodę w wino.

W Biblii mamy setki cudów, czynili je także prorocy i apostołowie. Przed Izraelitami uciekającymi z niewoli egipskiej rozstąpiło się morze, dzięki czemu mogli przejść suchą stopą. Jezus uciszył burzę, chodził po powierzchni jeziora, uzdrawiał chorych, wskrzeszał zmarłych, wypędzał demony z ciał opętanych. Są też cuda śmieszne i straszne zarazem. Prorok Elizeusz w cudowny sposób uśmiercił dzieci, które naśmiewały się z jego łysiny. Jak to zrobił? „Przeklął ich w imię Pańskie. Wówczas wypadły z lasu dwa niedźwiedzie i rozszarpały spośród nich czterdzieści dwoje dzieci” (2 Krl 2,23-25).

Realność tego cudu nie jest przez kościelnych teologów kwestionowana, przemilcza się go lub poszukuje pokrętnych interpretacji, które usprawiedliwiałyby Elizeusza i Boga. Być może teolodzy obawiają się, że jeśli tę opowieść uzna się za przenośnię, to trzeba będzie w końcu za przenośnię uznać zmartwychwstanie Jezusa? Ruszając kamyk, można poruszyć lawinę.

Stanowisko Kościoła w sprawie cudów jest jednoznaczne:  Władze kościelne uznają realność cudów opisanych w Piśmie Świętym. Biblijne opowieści o cudach każą rozumieć dosłownie. Każą też wierzyć, że cuda zdarzają się również dziś. Robią z siebie i wiernych głupków, małych Jasiów święcie wierzących w bajki.

W Kościele niedopuszczalna jest myśl, że biblijne opowieści o cudach to fikcja literacka, a samo pojęcie cudu jest starożytnym wyobrażeniem wywodzącym się z magii. W starożytnych mitologiach, a dziś w bajkach dla dzieci i fantastycznych opowieściach, mocą czynienia cudów dysponują czarownicy. W Biblii moc tę posiada Bóg, a za jego sprawą cuda czynili prorocy, apostołowie, święci.

Przypomnijmy, że w Kościele katolickim do dziś w toku postępowań kanonizacyjnych oficjalne komisje kościelne badają, czy za sprawą kandydata na świętego dokonał się jakiś cud. I rzekome cuda znajdują, zazwyczaj mają to być cudowne uzdrowienia. Również za sprawą Jana Pawła II miały się dokonać cudowne uzdrowienia. Kościół uznaje też inne cuda, dziś – poza uzdrowieniami – największy entuzjazm budzą cudowne objawienia oraz pojawianie się krwi Jezusa w hostii (tzw. cud eucharystii).

W niektórych kościołach protestanckich uznano, że cuda miały miejsce w czasach biblijnych, ale epoka cudów już się skończyła. Stanowisko to można określić jak nonsens połowiczny, zreformowany.

Dodajmy, że wiara w cuda przeżywa zdecydowany kryzys w krajach zachodnich, powoli słabnie także w Polsce. Według sondażu przeprowadzonego w 2015 r. na próbie reprezentatywnej, na pytanie „Czy wierzy Pan/Pani w cuda?”, 28% polskich katolików odpowiedziało, że NIE WIERZY (przypis na końcu).

angel-mniejszy 1939761_960_720

2. Diabły i anioły

Władze kościelne zdecydowanie zaprzeczają, że diabeł to tylko symbol zła. Ma to być rzeczywista osoba. W katechizmie można przeczytać, że nie jest on „jakąś abstrakcją, lecz oznacza osobę, Szatana, Złego, anioła, który sprzeciwił się Bogu”. Czytamy też, że „Szatan, czyli diabeł, i inne demony są upadłymi aniołami, którzy w sposób wolny odrzucili służbę Bogu” (pkt 2851 i 414). Oczywiście aniołowie także mają istnieć realnie, nie są to twory ludzkiej wyobraźni, nie idzie o symbole czy przenośnie.

Kościół głosi dziś oficjalnie, że demon/diabeł może dosłownie wejść w ludzkie ciało i owładnąć nim (nazwano to opętaniem). Biskupi powołują egzorcystów, którzy mają demony z ludzkich ciał wypędzać. Obiektem ich zabiegów, często szokujących, stają się osoby mające poczucie, że zostały opętane przez diabła.

Według neurologii i psychiatrii są to osoby cierpiące na poważne zaburzenia psychiczne typu schizofrenicznego i paranoidalnego. W Polsce działa grubo ponad stu kościelnych egzorcystów.

3. Okrucieństwo

W Biblii jest bardzo dużo opisów okrucieństw dokonanych przez samego Boga lub z jego nakazu („Pismo Święte jakiego nie znacie” – link na końcu). Oto na przykład Bóg nakazał Izraelitom, z którymi zawarł przymierze, wymordować ludy zamieszkujące ziemię obiecaną. Czy rozumieć to jako przenośnię? A w potopie Bóg zgładził prawie wszystkich ludzi, także dzieci nienarodzone.

Opowieści te nie są przedstawiane przez kościelnych teologów jako przenośnie. Raczej pomija się je lub poddaje pokrętnym interpretacjom, mającym łagodzić ich drastyczną wymowę i uchronić Biblię oraz Boga przed kompromitacją. Można na przykład przeczytać, że Bóg okazał się miłosierny, bo ocalił bogobojnego Noego i jego rodzinę (ale niemowlaki i dzieci nienarodzone poszły na straty). Albo że potop ma uzmysłowić ludziom, że Bóg jednych karze, a innych nagradza.

Nie trudno zauważyć, że nawet gdyby uznano te opowieści za przenośnie, to są one tak okrutne i prymitywne, że dyskwalifikują Biblię jako źródło zasad moralnych.

Nasuwa się ogólniejszy wniosek: Lepiej nie szukać w Piśmie Świętym wzorów sprawiedliwości i zasad moralnych, niezależnie od tego, czy biblijne opowieści rozumie się dosłownie, czy w przenośni. Księgi biblijne zostały spisane przed około 2-3 tysiącami lat przez ówczesnych ludzi i dla ówczesnych ludzi. Dziś Biblia nie ma nic wartościowego do przekazania. Warto wiedzieć, co zawiera, bo to sprawa znajomości historii kultury. Ale powoływanie się na Biblię jako na obowiązujący autorytet i źródło mądrości, to nonsens.

Gdybym miał najkrócej powiedzieć, jak biblijne opowieści traktować, powiedziałbym bez wahania: należy się z nich śmiać. To najlepsza odtrutka na religijną propagandę.

4. Dekalog

W Kościele przyjmuje się, że Bóg objawił Mojżeszowi Dekalog, dziesięć przykazań mających obowiązywać Izraelitów, później uznawanych także przez chrześcijan. Objawienie Dekalogu przez Boga jest rozumiane dosłownie, nie jako przenośnia. Za opis metaforyczny kościelni teolodzy skłonni byliby uznać co najwyżej przedstawione w Biblii szczegóły dotyczące okoliczności przekazania Mojżeszowi Dekalogu (tj. dotyczące pobytu Mojżesza na górze Synaj).

Można zrozumieć, dlaczego w Biblii przedstawia się Dekalog jako objawiony przez Boga: Boskie pochodzenie Dekalogu miało dodać mu boskiego autorytetu. Ale władze Kościoła każą w to wierzyć dziś, co jest dziecinadą.

Ponadto trzeba powiedzieć, że Dekalog zawiera także zasady, które dziś są nie do przyjęcia. W pełnym tekście Dekalogu czytamy: „Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! (…) Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą” (Wj 20,3-5). Oznacza to karalność za odstąpienie od religii, oraz karanie za winy przodków. 

Kościół uważa Dekalog za „prawo boże”, któremu ma być podporządkowane prawo stanowione przez ludzi. Na szczęście nie chce wymienionych wyżej punktów wcielać w życie. Są one, zauważmy, sprzeczne z prawami człowieka, z prawem do wolności religii, w tym do zmiany wyznawanej religii lub do niewyznawania żadnej. W średniowiecznej Europie karano śmiercią za herezję. W niektórych krajach islamskich do dziś obowiązują kary za odstępstwo od islamu.

Sprzeczne z prawami człowiek jest też karanie za winy przodków. 

Jaki wniosek? Dekalog nie jest dziś wartościowym źródłem prawa. A co z takimi zasadami, jak „nie kradnij”, „nie zabijaj”? Są tak ogólnikowe lub niejasne, że nie mogą być przydatne przy stanowieniu prawa. Zaś jako zasady moralne mają charakter powszechny, uniwersalny, niezależny od religii, są starsze niż judaizm i Stary Testament (z tym, że zasada „nie zabijaj” jest wyjątkowo niejasna, była i jest rozumiana bardzo różnie). Dziś etyka świecka, związana z prawami człowieka, zawiera dużo bardziej wartościowe zasady moralne, niż Biblia.

5. „Życie po śmierci”

Kościół naucza, że po śmierci ciała człowiek żyje nadal, jego nieśmiertelna dusza jest sądzona przez Boga i trafia do nieba, czyśćca lub piekła.

W dawniejszych czasach „życie po śmierci”, w szczególności piekło, wyobrażano sobie dość realistycznie. W piekle grzesznik doznawał mąk, najpewniej w ogniu. Od kilkudziesięciu lat unika się mówienia o męczarniach doświadczanych przez grzeszników w piekle, o ogniu piekielnym itp.

Ale według Kościoła należy rozumieć dosłownie, że człowiek ma duszę nieśmiertelną, czeka go sąd boży, a potem zbawienie, czyśćcowa pokuta lub potępienie. Teolodzy kościelni mają jednak kłopot z ustaleniem szczegółów, uciekają w abstrakcje, ogólniki, a człowiek to konkret. Jeżeli ma istnieć po śmierci, to jak i gdzie? Chciałoby się wiedzieć dokładniej. Inaczej wygląda, że to „obiecanki cacanki, a głupiemu radość”.

Kłopoty teologów są odzwierciedleniem osłabienia wiary religijnej wśród bardzo dużej części wiernych. Związane jest to ze zmianami zachodzącymi w kulturze współczesnej. Gdzieś w tle narastają wątpliwości, czy opowieść o „życiu po śmierci” nie jest wyłącznie fikcją literacką. Można odnieść wrażenie, że bardziej otwarci teolodzy byliby skłonni te opowieści włożyć między bajki, uznać za metafory. Bardziej zależałoby im na przeżywaniu duchowego związku z Bogiem. Tylko co wtedy z religią i zawartością Biblii? Wszystko to trzeba by także włożyć między bajki. Więc biedni teolodzy tkwią świadomie w kłamstwie.

6. Narodziny Jezusa

Czy poczęcie Jezusa nastąpiło rzeczywiście w cudowny sposób za sprawą Ducha Świętego? Według władz kościelnych należy to rozumieć dosłownie, nie idzie tu o metaforę. Także podręcznik religii dla liceum, zredagowany przez jezuitów, stwierdza jasno: „poczęcie Jezusa nastąpiło poza normalnym, fizjologicznym aktem seksualnym kobiety i mężczyzny” (przypis na końcu).

7. Zmartwychwstanie Jezusa

Z kościelnego nauczania wynika jasno, że zmartwychwstanie Jezusa należy rozumieć dosłownie: Jezus umarł na krzyżu, został pochowany, a następnie zmartwychwstał. Biblijny opis ma w szczegółach walory literackie, ale całą opowieść o zmartwychwstaniu należy – według Kościoła – rozumieć jako wierny opis zdarzenia rzeczywistego.

Nie brak publikacji, w których twierdzi się, że Jezus to postać legendarna, nie istniał w rzeczywistości. Sprzyja tej tezie szczupłość źródeł historycznych potwierdzających działalność Jezusa. Bardziej prawdopodobne, że Jezus był jednym z wielu „nawiedzonych”, który zaczął przedstawiać siebie jako mesjasza zapowiedzianego w Starym Testamencie, zdołał zgromadzić grono uczniów i wyznawców, i być może rzeczywiście poniósł męczeńską śmierć. To mogą być realia.

Jeśli jednak ktoś zachowuje trzeźwość umysłu, to opowieści o tym, że Jezus był synem Boga, czynił cuda, a po śmierci zmartwychwstał, nie będzie rozumiał dosłownie. Będą to dla niego fikcyjne opowieści tworzone na kanwie starożytnych mitologii i urojeń.

8. Powstanie świata

Biblia zawiera metaforyczną opowieść o powstaniu świata. Zaczyna się ona od słów: Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”. Następnie stworzył rośliny, zwierzęta i pierwszą parę ludzi. Mężczyznę miał ulepić z ziemi, a kobietę z jego żebra. Wszystko to trwało sześć dni (Księga Rodzaju 1,1-28; 2,7-25).

Czy biblijną opowieść o stworzeniu świata należy rozumieć dosłownie?

Fundamentaliści chrześcijańscy mówią, że dosłownie. W Kościele katolickim przyjmuje się, że szczegółów mówiących o sześciu dniach, o ulepieniu z ziemi itp. nie powinno się rozumieć dosłownie. To opis poetycki, fantazja. Ale – podkreślmy – to, że Bóg stworzył świat, Kościół każe rozumieć dosłownie.

W biblijnej opowieści są dwie warstwy: Pierwsza, jakby zewnętrzna, to szczegóły, akcesoria, rekwizyty (stworzenie w sześć dni, ulepienie z ziemi, z żebra itp.). Druga warstwa, zasadnicza, to zdania mówiące o stworzeniu świata, roślin, zwierząt i człowieka przez Boga. Nie ulega wątpliwości, że według Kościoła należy to rozumieć dosłownie. Teolodzy powtarzają: Bóg jest stwórcą rzeczy widzialnych i niewidzialnych. W stworzenie świata przez Boga należy wierzyć dosłownie: Bóg stworzył świat. Nietrudno zauważyć, że każą wierzyć w starożytną mitologię.

Potrzebny jest być może krótki komentarz.

W czasach spisywania Biblii z całą pewnością nie wiedziano, jak świat powstał. Wymyślono więc, że stworzył go Bóg i przedstawiono poetycznie, mówiąc o sześciu dniach itd. Nie ma powodu, by uznawać, że stworzenie świata przez Boga jest czymś więcej niż mitem, fikcją literacką, metaforyczną opowieścią z Bogiem w roli głównej (nie idzie o szczegóły aktu stworzenia, ale o sam akt). W starożytności wszelkie nieznane zjawiska, w tym powstanie świata i człowieka, wyjaśniano za pomocą mitologicznych opowieści. Mity były namiastką wiedzy, zawierały wyjaśnienia fantastyczne, nie przekazywały wiedzy, zawierały zmyślone opowieści i urojenia.

Dziś także nie wiemy, jak świat powstał. Nie ma zadowalającej naukowej teorii powstania świata. Nie znaczy to jednak, że trzeba uznawać starożytne mity, pochodzące sprzed około 2-3 tysięcy lat. Lepiej uczciwie powiedzieć, że nie wiemy jak świat powstał, niż przyjmować mitologiczne wyjaśnienie, że został stworzony przez Boga.

Warto zauważyć, że Bóg-stworzyciel świata jest kimś na wzór czarownika z wielu starożytnych mitologii i dzisiejszych bajek dla dzieci. Jak czarownik potrafi wszystko, m.in. stworzył świat.

9. Stworzenie człowieka

Od wieków w Kościele przyjmowano, że człowieka dosłownie – nie w przenośni – stworzył Bóg. Sprawy się skomplikowały, kiedy od końca XIX w. na znaczeniu zyskała teoria ewolucji biologicznej. Według niej gatunek ludzki powstał w wyniku naturalnych procesów zachodzących w przyrodzie, bez udziału Boga.

Uznanie ewolucyjnego pochodzenia człowieka spowodowało, że biblijna opowieść o stworzeniu człowieka zyskała status metafory, która nijak ma się do rzeczywistości.

W tej trudnej sytuacji kościelni teolodzy poszli po rozum do głowy. Kościół przyjął stanowisko połowiczne. Szczegółowy biblijny opis powstania człowieka uznano za metaforę i przestano zaprzeczać ewolucji biologicznej. Władze kościelne każą natomiast wierzyć, że Bóg ingeruje w proces ewolucji i dzięki tej ingerencji powstał człowiek. W ten sposób „wilk syty i owca cała”. Biskupi polscy w oficjalnym stanowisku przedstawiają to następująco: W celu powołania do życia człowieka Bóg mógł posłużyć się jakąś istotą przygotowaną na planie cielesnym przez miliony lat ewolucji i tchnąć w nią duszę – na swój obraz i podobieństwo” (link na końcu). Wygląda to, trzeba powiedzieć, dość zabawnie.

Kościół trzyma się kurczowo biblijnego obrazu Boga-stwórcy człowieka. Zmodyfikował go nieco, ale każe weń wierzyć.

Nauki biologiczne nie potwierdzają ingerencji Boga w proces ewolucji. Dokumentują bardzo dobrze, jak w wyniku naturalnych procesów ewolucyjnych powstawały różnorodne gatunki roślin i zwierząt, w tym człowiek.

10. Grzech pierworodny

Kuriozalną rzeczą jest interpretacja biblijnej opowieści o raju i grzechu pierworodnym, podawana przez kościelnych teologów i szkolne podręczniki religii.

Za poetycki, fantastyczny obraz uznaje się co najwyżej zamieszczony w Biblii szczegółowy opis wydarzeń w rajskim ogrodzie. Natomiast sam „grzech pierworodny” jest rozumiany dosłownie i przypisuje mu się realne skutki. Pisze się wyraźnie, że pierwsi ludzie dopuścili się nieposłuszeństwa Bogu i wskutek tego także dziś wszyscy ludzie doświadczają cierpień, chorób, a ich życie kończy się śmiercią. W szkolnym podręczniku religii można przeczytać: „Grzech pierworodny spowodował, że człowiek podlega fizycznemu cierpieniu, a jego życie kończy się śmiercią” (przypis na końcu). Ponieważ nie brzmi to jasno, katechizm stwierdza, że mamy tu do czynienia z tajemnicą „której nie możemy w pełni zrozumieć” (KKK 404). Śmiać się czy płakać? Śmiać!!

Jeszcze nie tak dawno cierpienia, choroby i śmierć przedstawiano w Kościele jako karę bożą za grzech pierworodny. Obecnie unika się takich sformułowań.

11. Koniec świata

W Piśmie Świętym rozsiane są liczne wzmianki i opowieści mówiące o końcu świata. Kościelni teolodzy dawniej i dziś różnie je interpretują. Biblijne opisy końca świata są chaotyczne, podawane najczęściej w formie bardzo ekspresyjnych obrazów, albo wręcz mają charakter obłędnych halucynacji, jak księga Apokalipsy, wchodząca w skład Nowego Testamentu. Trzeba jednak powiedzieć zdecydowanie, że władze kościelne traktują te wypowiedzi jako rzeczywisty opis wydarzeń czekających ludzkość. Jako metafory, symbole, traktuje się tylko niektóre drugorzędne elementy tych wypowiedzi.

Jak według Kościoła ma wyglądać koniec świata?

W momencie, który zna tylko Bóg, Jezus ponownie pojawi się na ziemi, wszyscy ludzie zmartwychwstaną, odbędzie się sąd boży, jedni zostaną zbawieni, inni potępieni. Będzie to kres dziejów ludzkości na ziemi. Wspomina się zazwyczaj, że – jak mówi Pismo Święte – wydarzenia te poprzedzone będą wielkimi wojnami i kataklizmami żywiołowymi.

Opis ten nie jest przedstawiany jako przenośnia, ale jako przyszły rzeczywisty bieg wypadków. Mówi się jedynie, że biblijne teksty na ten temat, zwłaszcza Apokalipsa, zawierają symbole i przenośnie, ale zmartwychwstanie wszystkich umarłych, sąd ostateczny itp., należy rozumieć dosłownie.

Temat końca świata dość szeroko przedstawiany jest w szkolnych podręcznikach religii – i to nie jako przenośnia, ale jako opis przyszłych wydarzeń. Mędrcy jezuiccy piszą tam ciekawe rzeczy: „powtórne przyjście Chrystusa będzie (…) absolutnym zakończeniem ciągu wydarzeń historii i czasu”. „Zmartwychwstanie człowieka dokonuje się przy końcu świata …”. „Dla wierzących Paruzja (tj. powtórne przyjście Chrystusa) nieodłącznie oznacza sąd Boży. Kościół naucza, że jedynie Bóg zna czas sądu i tylko On decyduje o jego nadejściu” (przypis na końcu). Nie wyjaśnia się, na czym ma polegać absolutne zakończanie czasu. Mają to chyba wyjaśniać katecheci i fizycy.

god-the-father-2662308_960_720

Na zdjęciu powyżej: Rzeźba Boga Ojca z okresu kontrreformacji. Znajduje się w Katedrze św. Zbawiciela w Brugii (została wykonana w końcu XVII w.).

12. Metafora Boga

W Biblii wielokrotnie relacjonowane są rozmowy Mojżesza z Bogiem. Czy te sceny trzeba rozumieć dosłownie? Kościelni teolodzy powiedzą trafnie, że jest to opis literacki i nie należy ich rozumieć dosłownie. Ale jednocześnie Kościół wyraźnie naucza, że Bóg jest realnie istniejącą osobą, Bogiem osobowym – dokładnie tak jak w Biblii.

Trzeba wobec tego powiedzieć zdecydowanie: fikcją literacką są nie tylko rozmowy Mojżesza z Bogiem – fikcją jest także Bóg. Skąd bowiem autorzy spisujący Biblię mieliby wiedzieć, że Bóg rzeczywiście istnieje, stworzył świat, sądzi i nagradza ludzi?

Bóg to metafora, przenośnia, alegoria, personifikacja, symbol. Czego? To wyobrażenie nieznanych mocy, którym nadano postać osoby. Jest to postać fikcyjna, natomiast według Kościoła jest to realnie istniejąca osoba – i należy to rozumieć dosłownie.

Na zakończenie

Władze Kościoła każą katolikom wierzyć w prawie wszystkie biblijne opowieści, rozumiane dosłownie. Np. uznają zgodnie z biblijną opowieścią, że Bóg stworzył świat, Jezus przemienił wodę w wino w Kanie Galilejskiej, a wszyscy ludzie zmartwychwstaną przed sądem ostatecznym. Nie jest przesadą powiedzenie, że robią z siebie i wiernych głupków.

Kościelni teolodzy tłumaczą często, że Pismo Święte zawiera bulwersujące treści, bo spisane było w dawnych czasach, miało przemówić do ówczesnych ludzi. Tłumaczą, że zawiera boże objawienie i powstało pod bożym natchnieniem, ale nie należy wyobrażać sobie, że Bóg dyktował księgi biblijne słowo po słowie. Spisujący je ludzie stosowali istniejące w tamtych czasach sposoby przedstawiania treści, pojęcia i obrazy.

To prawda, ale powyższe stwierdzenia mają daleko idące konsekwencje. Teolodzy potwierdzają w ten sposób, że treść Pisma Świętego zawiera wyobrażenia charakterystyczne dla ludzi żyjących przed około 2-3 tysiącami lat na Bliskim Wschodzie. Płynie z tego wniosek, że dziś nie ma co szukać w Biblii zasad moralnych, wierzeń i wiedzy. Dominuje w niej wiara w cuda, objawienia, złe duchy i anioły, przymierze Boga z Izraelitami, proroctwa, w mesjasza, w zmartwychwstanie Jezusa, no i we wszechmocnego Boga oraz w inne fantastyczne wyobrażenia religijne. W Kościele naucza się, że Biblia zawiera prawdy objawione przez Boga. Ale również to wyobrażenie pochodzi z odległych epok i jest pozbawione jakiegokolwiek wiarygodnego uzasadnienia.

Uzmysławia to, że Biblia nie ma ponadczasowego charakteru, jest księgą swoich czasów, dziś nie ma nic wartościowego do przekazania. – Alvert Jann

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/: Zapraszam licealistów, studentów i wszystkich zainteresowanych na ćwiczenia z ateizmu. Co miesiąc <pierwszego>, czasami częściej, będę zamieszczał krótki tekst, poważny ale pisany z odrobiną luzu. Nie widzę siebie w roli mentora czy wykładowcy, mam na myśli wspólne zastanawianie się.

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów, m.in.:

Pismo Święte jakiego nie znacie” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/pismo-swiete-jakiego-nie-znacie/

Teoria Boga krótko wyłożona” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

Jan Paweł II bez taryfy ulgowej” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/jan-pawel-ii-bez-taryfy-ulgowej/

Afera z doktoratem na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/afera-doktoratem-uniwersytecie-kardynala-wyszynskiego/

………………………………………………………………………………….

Przypisy:

Kościół wobec ewolucji. Stanowisko Rady naukowej Episkopatu Polski” (2006 r.) – https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WE/kep/kosciol_ewolucja_27112006.html

Cytowane podręczniki religii: „Drogi świadków Chrystusa w świecie” oraz „Drogi świadków Chrystusa w Kościele”, dla liceum i technikum (Wydawnictwo WAM – księża jezuici, notes ucznia i płyta DVD)

Badania Pew Research Center dot. Europy Środkowo-Wschodniej- http://www.pewforum.org/2017/05/10/religious-belief-and-national-belonging-in-central-and-eastern-europe/ 

Pismo Święte cytuję za Biblią Tysiąclecia (wydawnictwo Pallotinum)

…………………………………………………………………………………

Komitet obrony pomnika Piotra Skargi

Warto wiedzieć who is who i dlaczego żyją w przekonaniu, że prawo ani porządek prawny ich nie obowiązuje. Warto też zdawać sobie sprawę z tego, że magistrat podejmując swoje decyzje broni praworządności i demokratycznych obyczajów i, że nie ma to nic wspólnego z ideologią czy światopoglądem. Czyżby Kraków odzyskał swój świecki charakter? Będziemy się przyglądać tej sprawie i patrzeć na ręce wszystkim uczestnikom sporu o pomnik.

Skład Komitetu według danych z 2 lutego br.:

Dariusz Walusiak – przewodniczący Społecznego Komitetu Obrony Pomnika Ks. Piotra Skargi, ks. prof. Jan Machniak – proboszcz parafii Wszystkich Świętych w Krakowie, prof. Zenon Piech – historyk, prof. dr hab. Jan Żaryn – Dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Paderewskiego, dr Jarosław Szarek – historyk, Stanisław Markowski – artysta fotografik,  Teresa Pastuszka-Kowalska – artysta rzeźbiarz, dr Paweł Momro –  wiceprezes Fundacji Towarzystwa na rzecz Rozwoju i Inicjatyw Społecznych, dr Marcin Jendrzejczak – analityk ekonomiczny, publicysta, dr Małgorzata Górnisiewicz -Locher  Uniwersytet Rolniczy, Sławomir Olejniczak – prezes SKCH im. Ks. Piotra Skargi, ks. prof. Tadeusz Guz – teolog, filozof, Adam Lach – przewodniczący Zarządu Regionu Małopolska,  NSZZ Solidarność,

ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz TChr – teolog, Kazimierz Cholewa – działacz społeczny, Jan Pospieszalski – muzyk, publicysta, reżyser, prof. dr hab. Wojciech Roszkowski – historyk, Krystian Kratiuk – redaktor naczelny portalu PCh24.pl, prof. Krzysztof Ożóg – historyk, dr Joanna Wieliczka – Szarkowa – historyk, Bogusław Bajor – redaktor naczelny „Przymierza z Maryją”, Łukasz Karpiel – zastępca redaktora naczelnego PCh24.pl, Andrzej Górnisiewicz – scenograf, Piotr Doerre – redaktor, dr Agnieszka Dacia –  Uniwersytet Pedagogiczny, red. Sławomir Skiba – wiceprezes Stowarzyszenia Polonia Christiana, Barbara Nowak – kurator oświaty,  Jacek Hoga – prezes fundacji Ad Arma, Adam Bujak – artysta fotografik, Witold Gadowski – reżyser, publicysta, pisarz, Jerzy Skoczylas – satyryk, członek kabaretu „Elita”, dr Elżbieta Morawiec, publicystka, teatrolog, dr Mariusz Błochowiak – prezes Ordo Medicus, Jarosław Mańka – reżyser, Lech Makowiecki – poeta, muzyk, Tomasz Żak – reżyser teatralny, twórca Teatru Nie Teraz,

 

.

Beata Popławska-Walusiak – artysta malarz, Tadeusz Romanowski – Wspólnota Miłosierdzia Bożego (Soleczniki – Wileńszczyzna),  Andrzej Mardyła – wydawca, Piotr Boroń – Bractwo Kurkowe, Mariusz Dzierżawski – laureat Nagrody im. Ks. Piotra Skargi, Jolanta Czernecka – artysta malarz, Tomasz Stala – wydawca, Jacek Kotula – społecznik, samorządowiec, laureat Nagrody im. Ks. Piotra Skargi, Andrzej Andy Waligóra – działacz polonijny, Marcin Austyn – redaktor portalu PCh24.pl, Zbigniew Jarząbek – przedsiębiorca, Adam Kowalik – redaktor „Przymierza z Maryją”, Dariusz Kowalski „Kodar” – artysta rzeźbiarz, Zbigniew Konopka – prezes Fundacji Dunajec, Piotr Majocha – Przewodniczący Komisji Rewizyjnej Światowego Związku Żołnierzy AK, Koło Nowy Targ, Kpt. Zbigniew Cygan – Kapitan Żeglugi Wielkiej, Ks. Marcin Kostka FSSP – Superior Bractwa Kapłańskiego św. Piotra w Polsce, dr inż. Józef Leszek Dulba – przedsiębiorca, Piotr Woźniak – adwokat, Leszek Sosnowski – wydawnictwo Biały Kruk, Marcin Dybowski – Krucjata Różańcowa za Ojczyznę, kpt. Wacław Szacoń „Czarny” – Żołnierz Wyklęty-Niezłomny,

Marcin Marciszak – Stowarzyszenie Patriotyczny Głogów, Małgorzata Janiec – prezes zarządu Obszaru Południowego Zrzeszenia WiN,  Adrian Handzel – Małopolscy Patrioci. Artur Wolski – Męski Różaniec Warszawa, Barbara Unrug – propagatorka publicznego różańca, Katarzyna Kurowska-Mleczko – muzyk, prof. Marek Mleczko – muzyk, Paweł Nowacki- dokumentalista, producent filmowy, prof. dr hab. Danuta Qurini-Popławska – historyk, Arkadiusz Gołębiewski – reżyser, prof. Aleksander Nalaskowski, dr Bawer Aondo-Akaa – wykładowca Colegium Intermarium, Anna Trutowska – Fundacja Pro – Prawo do życia, Jerzy Basiaga – Fundacja im. Ks. Władysława Gurgacza Osądź Mnie Boże,  Aleksander Banaś – Męski Różaniec Kraków, Dagmara Knaga – radca prawny, Andrzej Dziurzyński – radca prawny, Marcin Sobiczewski – radca prawny, Monika Brzozowska-Pasieka – dr nauk prawnych, adwokat, Jerzy Pasieka – radca prawny, Jerzy Wolak – redaktor naczelny „Polonia Christiana”, Rafał Piech – prezydent Siemianowic Śląskich, Andrzej Kołakowski – poeta, pieśniarz, Anna Kołakowska-historyk, najmłodszy więzień PRL, Przemysław Kołtun – koordynator  SKOPKPS,

źródło

Tomasz Korzan „Metodologia demokracji fasadowej” Część 87

„Jak śmiesz kandydować”,

czyli dlaczego niektórym partiom

nie wystarczy fasada z dykty.

 

Niektóre odcinki „demokracji fasadowej” zrobiły duże wrażenie na czołowych działaczach partii, której jestem (póki co) członkiem. Szczególne oburzenie wywołała teza, że zapisy statutowe, umożliwiające członkom organów obieralnych wykorzystanie powierzonej im władzy do prowadzenie walki politycznej z wewnątrzpartyjnymi konkurentami, stanowią szczególnie atrakcyjne warunki awansu osobom manipulatywnym i niezdolnym do empatii, a więc, między innymi, psychopatom (zob. odc. 84).

Ta teza została odebrana, przez niektórych działaczy, jak oskarżenie pod własnym adresem. Uznali oni, że ta teza „oskarża ich o psychopatię”. Rozpętała się nagonka medialna. Część moich postów i komentarzy została usunięta z forum wewnętrznego partii. Część pozostawiona, tak aby widoczne były tylko hejterskie i szydercze komentarze „święcie oburzonych, najwierniejszych” działaczy.

Zostałem oczywiście pozbawiony możliwości edycji na forum, tak abym nie mógł odpowiedzieć na stawiane mi zarzuty. Część komentatorów zastosowała technikę „skomentuj i zablokuj” tak aby ich komentarz pozostał bez mojej odpowiedzi.

Z jednej strony, spodziewałem się takiej reakcji. Jest ona tylko potwierdzeniem moich wieloletnich obserwacji regresu kulturowego na scenie politycznej.

Z drugiej, strasznie mnie ona smuci. Dla mnie jest ona dowodem braku gotowości polskiego społeczeństwa na otwartość, oddolność i tolerancję: niestety, nie tylko wśród tych, którzy otwarcie sprzeciwiają się tym wartościom (jest kilka takich partii), ale również wśród tych, którzy „oficjalnie” wartości te głoszą.

Oczywiście, bez względu na sytuację, nadal uważam, że nie powinniśmy się poddawać. Moim zdaniem, jedyną szansą na dobrobyt naszego kraju (materialny i niematerialny) jest wyrwanie się z niewoli mitów i stereotypów, nakazujących nam (między innymi) wierzyć w najkrzykliwsze reklamy, bez względu na niedorzeczność ich treści.

Ciekawym zjawiskiem, z jakim spotkałem się w partiach polskich, jest „nieformalny zakaz kandydowania”.

Polega on na tym, że przeciwnicy aktualnie panujących władz organizacji, poddawani są rozmaitym szykanom, czasem otwartym, czasem ukrytym, czasem słownym, czasem administracyjnym, mającym zniechęcić ich do kandydowania do organów organizacji lub, w przypadku kandydowania, utrudnić im zbudowanie wewnątrzpartyjnej rozpoznawalności, a w razie zdobycia rozpoznawalności, rozpuścić o nich niepochlebne plotki.

Z jednej strony, trudno się temu dziwić.

Skoro członkowie grupy, uznającej się za „uprzywilejowaną” (a chyba każda partia takową posiada), mogą zapewnić sobie wrażenie „wyższej wygranej”, i skoro mogą być w tym procederze bezkarni, jest rzeczą oczywistą, że będą to robić.

Z drugiej strony, sytuacja w której kandydat-faworyt wygrywa wybory absurdalnie wysoką większością głosów, stawia partię, w której zaszły procesy „nieformalnej preselekcji” kandydatów, w dość niekomfortowej sytuacji wizerunkowej względem własnych wyborców, przynajmniej tych, którzy nie stracili jeszcze zdolności do krytycznego myślenia.

Dlaczego?

Z punktu widzenia racjonalnego wyborcy, idealną partią jest taka, w której panują warunki zbliżone do konkurencji idealnej, a więc taka, w której żadna frakcja nie dominuje nad pozostałymi (lub w której w ogóle nie ma frakcji). Tylko bowiem taka partia, w której szanse różnych kandydatów są w miarę wyrównane, oferuje wyborcom jakąś nadzieję na dialog wewnętrzny organizacji nad postulatami przychodzącymi z zewnątrz.

Partia, która jest zdominowana przez jedną frakcję, jest z punktu widzenia wyborcy, partią „zamkniętą”, w której od działaczy należy spodziewać się raczej czegoś na kształt odwróconej lojalności: nie wobec wyborcy, ale wobec szefa partii.

Co bowiem oznacza zwycięstwo „faworyta” z druzgocącą przewagą?

Są dwie możliwości:

1) pozostali kandydaci nie dorastają szefowi do pięt,

2) członkowie partii poddali się naciskom, i głosowali „na czyjąś sugestię”.

Obie sytuacje są, rzecz jasna, kompromitujące dla partii.

Konsekwencją pierwszej z nich jest to, że ewentualni nominaci partii w wyborach powszechnych będą niekompetentni. Skoro bowiem przegrali z kretesem we własnej partii, nie mają również nic do zaoferowania na zewnątrz.

Konsekwencją drugiej sytuacji jest to, że o rezultatach wyborów wewnętrznych w partii zadecydowały procesy nieformalne, ukryte, nie mające nic wspólnego z demokracją.

Nie bez kozery art. 13 konstytucji mówi:

„Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa.”

Zwróćmy uwagę na ostatnie 4 słowa: „utajnienie struktur lub członkostwa”.

Pomijam nawet fakt, że żadna polska partia nie publikuje listy swoich członków. W końcu „to jest Polska”. RODO jest ważniejsze niż konstytucja. Czytaj: członkowie aktualnych władz partii mają kontakt do wszystkich członków partii, i mogą sobie zrobić reklamę wyborczą. Konkurencja aktualnych władz tego kontaktu nie ma, więc nie zrobi sobie reklamy. Słowem: „demokracja demokracją, ale władza tylko nam się należy”.

Gorsze jest jednak to, że jakieś struktury nieformalne partii mogą sobie zorganizować „akcję suflerską” i po prostu „podpowiedzieć niezdecydowanym i niezorientowanym” na kogo powinni oddać głos.

Oczywiście, nie da się udowodnić wprost, że „akcje suflerskie” miały kiedykolwiek w jakiejś partii miejsce. Jedyną rzeczą, która pozostaje wyborcy, jest sprawdzenie, czy wybory wewnętrzne w partii wygrane zostały minimalną przewagą jednego z wielu kandydatów, czy wręcz przeciwnie, olbrzymią większością wśród niewielu kandydatów.

Ewentualnie (do tego będę zawsze namawiał) wyborca może sam zapisać się do jakiejś partii, zgłosić kandydaturę na przewodniczącego lub prezesa, i sprawdzić na własnej skórze, czy usłyszy od kogoś na ucho sławetne „jak śmiesz kandydować”.

Jeżeli to usłyszy, to może mieć pewność, że tej partii nie wystarcza fasada z dykty. Fasada musi być z papieru, i to toaletowego, gotowego rozerwać się na najsłabszym wietrze.

Link do poprzedniego odcinka:

https://www.facebook.com/tomasz.korzan.polityk/posts/356400639821616

Ciąg dalszy nastąpi.

 

Tomasz Korzan

Tomasz Korzan „Metodologia demokracji fasadowej” Cz.19

Partyjne sądy kapturowe: jak działają?

 

Zacznijmy może od tego, że nie stanowią „instytucji” ani „organu” w ścisłym tego słowa znaczeniu. Są po prostu zbiorem procesów decyzyjnych, tworzących, wraz z innymi procesami, zjawisko znane nam powszechnie jako kumoterstwo.
Samo kumoterstwo jest jednak bardzo złożonym zbiorem zjawisk, dlatego jeśli chcemy je trochę lepiej zrozumieć, musimy podzielić ten dość duży zbiór na podzbiory, tak aby móc uporządkować nasze obserwacje.
Jakimś sposobem uporządkowania, mam nadzieję, że czytelnym, będzie zastosowanie analogii do formalnych podziałów władzy przedstawicielskiej, stosowanych zarówno w organizacjach demokratycznych, jak i w organizacjach biznesowych (czasem bardziej przydatne będą jedne, czasem drugie).
W tym przypadku, będziemy mieli do czynienia ze zbiorem procesów zastępujących sąd partyjny, sąd koleżeński, organ rozjemczy itp. wydzieloną funkcję w organizacji demokratycznej.

Dla przypomnienia: kumoterstwo jest nieformalnym, ukrytym procesem sprawowania autorytarnej władzy, przez małą grupę ludzi, w organizacji fasadowo demokratycznej (i nie tylko demokratycznej).
Przez analogię, jego działanie można porównać do patogenu, pasożyta lub nowotworu, obecnego w organizmie, i obniżającego jego sprawność, poprzez przejęcie z krwioobiegu zasobów odżywczych i tlenu, w skrajnym przypadku doprowadzającego organizm do nieodwracalnego zniszczenia.
Przejmowanie zasobów organizacji przez kumoterstwo może działać kilkutorowo, n.p.:
– poprzez zdobycie kontroli nad procesami bezpośrednio-demokratycznymi (n.p. wybory lub referenda w warunkach rozpowszechniania zmanipulowanej informacji),
– poprzez przejęcie kontroli nad procesami decyzyjnymi w organach przedstawicielskich (n.p. poprzez manipulację informacyjną, wprowadzenie własnych ludzi do tych organów, korupcję, szantaż, naciski itp. działania),
– poprzez pacyfikację lub eliminację z organizacji osób przeciwnych kumoterstwu, lub postrzeganych jako potencjalna konkurencja (zwłaszcza, gdy są członkami organów przedstawicielskich),
– poprzez łączenie lub sojusze konkurujących grup kumoterskich
– itp.
Oczywiście, zjawisko „sądu kapturowego” może wiązać się ze wszystkimi tymi procesami, ale szczególne (lub przynajmniej bezpośrednie) znaczenie ma ono zasadniczo dla pacyfikacji i eliminacji osób „niewygodnych” dla najsilniejszej grupy kumoterskiej.

Jak to działa?
1. Zaczyna się to zazwyczaj od decyzji podjętej albo przez „szarą eminencję”, a więc osobę pełniącą kluczową rolę w organizacji. Osoba ta (czasem jest to kilka osób) pełni zazwyczaj również jakąś kluczową funkcję w formalnych organach partii, co znacznie ułatwia przeprowadzenie „akcji”.
Czasami, inicjatorem „akcji” jest osoba mniej znacząca, ale mająca „wtyki” u osób znaczących, „dług wdzięczności” od osób znaczących, lub składająca osobom znaczącym jakąś ofertę „przysługi wzajemnej”.
„Akcja” sądu kapturowego, w odróżnieniu od procesu sądowego, zaczyna się zatem od wydania „wyroku skazującego”, którego przyczyną jest ukryty, egoistyczny interes prywatno-polityczny jakiejś osoby, lub grupy inicjującej.
2. Drugim etapem akcji jest „poczta pantoflowa odgórna”.
Ten etap polega to na tym, że osoby które „wydały wyrok”, szukają współwykonawców „akcji” wśród osób, które są już „pod pantoflem” osób znaczących, zdolnych przyjąć każde polecenie nieformalnej władzy w sposób bezrefleksyjny.
3. Kolejnym etapem jest „sztuczny tłum”.
Partyjni „pantoflarze”, przyjąwszy wcześniej „zlecenie” zniszczenia osoby skazanej, wpływają w nieformalnych rozmowach na opinie „biernych konformistów”, tworząc wrażenie, jakoby „wszyscy byli tego samego zdania”.
Na ewentualnych „wątpiących” wywierany jest nacisk na zasadzie „musimy być lojalni i solidarni, siła wyższa, zagrożenie organizacji” itp.
4. Przez cały ten okres, zbierane są „haki” na skazanego, tak aby w chwili ujawnienia „akcji” można było przedstawić ewentualnym „obrońcom” i „nieprzekonanym” tak dużą ilość „materiału dowodowego”, by jakiekolwiek odniesienie się skazańca lub jego obrońców do wszystkich zarzutów było niemożliwe, lub przynajmniej brzmiało nieczytelnie i niewiarygodnie.
Chodzi o to, by sama masa zarzutów była przytłaczająca.
Ponieważ nikt nie jest człowiekiem idealnym, na każdego znajdą się jakieś „haki”. Przy odpowiednio dużym nakładzie czasu, bardzo łatwo jest jednak stworzyć wrażenie, że „skazany” jest wyjątkowo bogatym siedliskiem wad, dlatego nawet jeśli każdy z tych haków jest banalny, połączenie liczby zarzutów, z liczbą osób przekonanych, sprawia na większości wrażenie, że skazaniec „sobie zasłużył”, więc musi zostać ukarany.
5. Przedostatnim etapem „akcji” jest wyprowadzenie zarzutów na forum publiczne.
Na tym etapie, skazaniec zostaje zaatakowany publicznie przez tak liczną grupę „świadków”, tak liczną masą „zarzutów”, że żadna racjonalna obrona nie jest możliwa.
Jeżeli atak następuje na spotkaniu „realnym”, na którym każdy mówca ma ograniczony czas na wypowiedzi, łączny czas wypowiedzi „skazańca” jest po prostu na tyle krótszy od łącznego czasu trwania wypowiedzi atakujących, że jego wypowiedź ginie w masie wypowiedzi krytycznych.
Nawet zatem jeśli każdy z atakujących ma tyle samo „wad urody” co skazaniec (a nawet więcej), skazaniec jest i tak w beznadziejnej sytuacji, ponieważ
– nawet gdyby wiedział, że zostanie zaatakowany, nie miałby czasu na przygotowanie „haków” przeciwko swoim agresorom,
– nawet gdyby przygotował takie haki, zostałby szybko uciszony, bo przecież „rozmowa jest o nim, a nie o kimś innym, więc nie wolno zmieniać tematu”,
– każdy kontratak byłby zinterpretowany na jego niekorzyść,
– brak kontrataku byłby uznany za przyznanie do winy.
Na forum „pisanym” wygląda to podobnie, a nawet jeszcze gorzej. Komentarze wrogie skazanemu mają kolosalną przewagę objętościową.
6. Ostatnim etapem „akcji” jest zatwierdzenie „wyroku tłumu” przez oficjalne organy administracyjne i/lub sądownicze organizacji.
Nawet jeśli członkowie tych organów nie brali udziału w „części przygotowawczej”, t.j. zbieraniu popleczników i haków (a taki udział jest zazwyczaj nieunikniony), bardzo trudno jest im podjąć decyzję sprzeczną z „wyrokiem tłumu”.
Po pierwsze, ich „pierwsze wrażenie” będzie „na dzień dobry” skrzywione, ze względu na asymetrię docierających do nich informacji.
Po drugie, nawet jeśli uda im się pomyśleć krytycznie pośród wrzasków tłumu, będą kierować się, w większym lub mniejszym stopniu, własną ugodowością, wygodą i podświadomym strachem. Niewykluczona jest również chęć zadowolenia własnych wyborców.
Po trzecie, mało który członek organu obieralnego poświęci wiele godzin czasu, by zbliżyć się choćby do prawdy obiektywnej, zwłaszcza gdy do jego drzwi dobijać się będzie gniewny tłum, krzyczący biblijne: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj go!” (Tak, problem jest już ździebko stary: nie wytworzyły go bynajmniej dopiero współczesne partie, i nie dotyczy tylko demokratycznych organizacji).
W takich warunkach, „obiektywna decyzja demokratycznie wybranego organu”, by wobec skazanego zastosować represje dyscyplinarne lub administracyjne, jest tylko przyklepką do decyzji, która podjęta została przez partyjne kumoterstwo, lub (jak ktoś woli stare bukłaki słów do nowego wina politycznej libacji) przez faryzeuszy demokracji fasadowej.

Lekarstwa?
Jest kilka sposobów, by to zjawisko ograniczyć. Całkowicie wyeliminować najprawdopodobniej się nie da, ale trzeba próbować. Nie jestem w stanie zaproponować wszystkich możliwych działań zapobiegawczych, zatem liczę na pomoc Czytelników w komentarzach.
Oto niektóre z nich:
1. Edukacja.
Nowi członkowie muszą być przyjmowani na podstawie egzaminów wstępnych, oczywiście testowych, opartych o jawną listę pytań i odpowiedzi.
Część pytań egzaminacyjnych musi dotyczyć wiedzy z zakresu zapobiegania mechanizmom demokracji fasadowej. Brak takiej wiedzy rzuca zbyt dużą część członków partii na pastwę kombinatorów.
Treść pytań powinna być cyklicznie zmieniana, a członkowie egzaminowani ponownie, by wyeliminować „słupy” i „śpiochów”.
2. Utrudniona usuwalność członków.
Usunięcie członka partii powinno być możliwe tylko kwalifikowaną większością głosów, przy bardzo wysokim progu (n.p. 90% głosów). Organ decyzyjny w sprawach dyscyplinarnych powinien być wybierany losowo, spośród osób niebędących członkami innych organów, oraz niezamieszkałych w tym samym okręgu wyborczym, by utrudnić wywieranie nacisków na członków organu, oraz ograniczyć własne konflikty interesów.
Wyjątkiem od tej zasady powinno być tylko oblanie egzaminu testowego, niepłacenie składek, oraz inne sytuacje, weryfikowalne obiektywnie.
3. Wysoka autonomia członków.
Im mniej władzy odgórnej nad szeregowym członkiem, tym trudniej jest zastosować wobec niego represje administracyjne. To zmniejsza motywację sprawców do inicjowania „akcji” sądu kapturowego.
Autonomia członka jest potrzebna również z innych względów: członek partii ma reprezentować wyborców przed partią, a nie partię przed wyborcami. Wyborcy nie potrzebują przecież partii, które mówią im co mają robić. To partie mają robić to, co mówią do nich wyborcy.
4. Jawność.
Członek partii powinien być osobą publiczną, a więc taką, która reprezentuje wyborców wobec partii. Dlatego członkostwo powinno być jawne, a przebieg wszelkich spotkań pomiędzy członkami partii powinien być rejestrowany i publikowany w internecie.
5. Bezwzględny zakaz agresji słownej.
Część pytań egzaminacyjnych musi dotyczyć zasad komunikacji bez przemocy.
Członek partii, uczestniczący w jawnych spotkaniach z innymi członkami partii, musi wypowiadać się w sprawie konkretnych potrzeb wyborców, oraz sposobów ich zaspokajania. Rozmowy muszą mieć przebieg rzeczowy, tzn. dotyczyć wykonalności, kosztów, zagrożeń, szans, korzyści itp. wynikających z konkretnych działań na rzecz wyborców.
Jakiekolwiek uwagi dotyczące personalnie innych członków, w tym, przykładowo, ich kwalifikacji lub zaangażowania, powinny być eliminowane z zapisu rozmowy przed jego publikacją.
Kwalifikacje członków mogą być legalnie mierzone tylko metodami obiektywnymi, lub oceniane przez wyborców.
Zakaz wzajemnej antyreklamy członków powinien być najważniejszym wyjątkiem od zasady autonomii członka oraz jawności rozmów pomiędzy członkami, a członkowie uporczywie ignorujący ten zakaz, powinni podlegać karom (raczej łagodnym, tylko w ostateczności, dyscyplinarnym).

Jeszcze coś?
Oczywiście, mechanizm sądu kapturowego nie jest jedynym mechanizmem demokracji fasadowej. Tego jest, niestety, więcej. O niektórych już pisałem. O innych jeszcze napiszę.
Ciąg dalszy nastąpi.

Link do poprzedniego odcinka:
https://www.facebook.com/tomasz.korzan.polityk/posts/253093530152328
Link do następnego odcinka:
https://www.facebook.com/tomasz.korzan.polityk/posts/256624003132614
Dziękuję!

Tomasz Korzan

Pod Krzyżem Giewontu. Krystian Piwowarczyk grzesznik pod ochroną. Cz.1

KOŚCIELNY GRZECH POD KRZYŻEM GIEWONTU –część 1.
Jestem już często zmęczony ciągłym pisaniem o pedofilii w szeregach naszego duchowieństwa. Jako historyk wolałbym dzielić się ze swoimi czytelnikami swą wiedzą na ciekawe tematy z odległej historii, także tej dotyczącej dziejów Kościoła, ale grzeszna codzienność duchowieństwa w tym kraju, nie pozwala mi na zbyt długo oderwać się od tego co rozgrywa się stale w naszych parafiach, w salkach katechetycznych, w ośrodkach rekolekcyjnych, wielu klasztorach, a także podczas różnego rodzaju aktywności i wydarzeń sportowych, wycieczek i pielgrzymek organizowanych przez naszych duchownych.
Tym razem zapraszam czytelników pod Giewont, do archidiecezji krakowskiej, zarządzanej w latach 2005-2016 przez kard. Stanisława Dziwisza (rocznik 1939), a następnie od 2016 roku przez abp Marka Jędraszewskiego (rocznik 1949).
Niefortunnym „bohaterem” tej historii jest ks. Krystian Piwowarczyk. Nie żaden ks. Krystian P., lecz ks. Krystian Piwowarczyk. Mam już dość tego ukrywania i ciągłego udawania przed całym światem, że żadnych problemów moralnych w naszym Kościele nie ma, albo że są one tu jedynie marginalne.
Urodził się w 1982 roku, co ciągle podkreślał i z czego był niezwykle dumny, w cieniu bazyliki wadowickiej, przy której w 1920 roku urodził się i mieszkał z rodzicami i bratem sam Karol Wojtyła (1920-2005), późniejszy metropolita krakowski, kardynał, a od października 1978 roku papież Jan Paweł II. Wielu z nas zna to miasto i muzeum-dom rodzinny Karola Wojtyły oraz samą bazylikę wadowicką gdzie został on ochrzczony. Małopolskie Wadowice każdemu Polakowi, nawet jak nie jest członkiem wspólnoty Kościoła, kojarzą się i pewnie kojarzyć się już będą zawsze z polskim papieżem. O słynnych na świecie wadowickich kremówkach papieskich nie wspominając.
Pochodzący z miasta Wojtyły ks. Krystian Piwowarczyk był niezwykle aktywnym młodym księdzem. Już w seminarium krakowskim, wstąpił do niego w 2001 roku, gdy metropolitą krakowskim był jeszcze kard. Franciszek Macharski (1927-2016), był niezwykle aktywny i nigdy nie ukrywał, że jego pasją jest aktywna praca z dziećmi i młodzieżą. Swój życiowy cel realizował krok po kroku. Zadaje sobie w tym momencie tylko jedno tu ważne pytanie. Czy rzeczywiście nikt z przełożonych krakowskiego seminarium (rektor, liczni prefekci, ojcowie duchowni, psycholodzy i spowiednicy), a pracowało tam wówczas wielu z tych, którzy dzisiaj tak chętnie chodzą we fioletach biskupich i prałackich i są znani powszechnie w całej Polsce, nie zauważył wówczas podwójnej moralności i skłonności dewiacyjnych w tym adepcie do kapłaństwa? Nie zauważył tego zupełnie nikt, mimo cotygodniowych spowiedzi seminarzystów? Ciągłych rozmów, wielu konferencji, licznych rekolekcji i stałej sześcioletniej formacji w murach seminaryjnych?
Kiedy w 2007 roku diakon Krystian Piwowarczyk został wyświęcony na księdza archidiecezji krakowskiej przez byłego sekretarza papieskiego, a od 2006 roku purpurata Kościoła, kard. Stanisława Dziwisza, trafił jako wikariusz, na swoją pierwszą placówkę duszpasterską do znanej podkrakowskiej Parafii Najświętszej Maryi Panny w Michałowicach, przy ulicy (a jakże by inaczej) Jana Pawła II nr 2. I co niezwykle ważne, został natychmiast mianowany diecezjalnym moderatorem Służby Liturgicznej i Ruchu Światło-Życie, mimo iż nie miał wówczas żadnego doświadczenia duszpasterskiego do pełnienia tej funkcji i zerowy staż kapłański. Podlegali mu więc wszyscy ministranci, lektorzy, dzieci z oazy, a potem jeszcze ruchy w ramach Nowej Ewangelizacji, nie tylko z samych Michałowic, ale z całego dekanatu Kraków-Prądnik. I znowu nikt niczego nie zauważył? Okazuje się teraz, że niepokojące sygnały wówczas były, od dzieci i ich rodziców, ale reakcji przełożonych już niestety nie było żadnej.
Były natomiast ciągłe przenosiny młodego wikarego, potem pobliska Parafia Św. Małgorzaty w Raciborowicach, a w lipcu 2015 roku Parafia Przemienienia Pańskiego w Brzeziu koło Wieliczki (gmina Kłaj). Kiedy tam dochodziło do kolejnych „kontrowersyjnych zachowań” księdza katechety wobec zaledwie chłopców na etapie szkoły podstawowej i gimnazjum, pewna rodzina nie wytrzymała i postanowiła reagować. Z dokumentacji do jakiej mam dostęp wynika, że „ksiądz pozwalał sobie na niewybredne komentarze z seksualnym podtekstem oraz sprośne zaczepki wobec uczniów”. Ale ani kuria metropolitarna, ani organy ścigania nie widziały wtedy problemu. Rodzice jednego z uczniów postanowili zatem wziąć sprawy w swoje ręce i złożyli wobec księdza pozew cywilny do sądu. I wygrali…
I dopiero gdy ks. Krystian Piwowarczyk przegrał wytoczoną mu przez rodziców ucznia w sądzie cywilnym sprawę, jego kościelni przełożeni wtedy zareagowali… Zareagowali i przenieśli go do Parafii Miłosierdzia Bożego w Zakopanem, pod adresem Chramcówki 19. Zdjęcie tego zakopiańskiego kościoła parafialnego załączone do wpisu. Był czerwiec 2017 roku. Osobiście decyzję w tej sprawie podjął najbardziej znany w tym kraju znawca w kwestii „tęczowej zarazy”, abp Marek Jędraszewski.
Parafia była duża, niezwykle dochodowa, ludek Boży jak to na Podhalu pobożny i w każdego księdza wpatrzony jak w obrazek święty. Księży na tej parafii było pięciu, ale ks. Krystian wśród nich był najmłodszy i najbardziej zainteresowany pracą wśród młodzieży. Nikt w krakowskiej kurii w tej sprawie jednak nie zareagował… Trudno jednak przyjąć tezę, że nikt nie wiedział. Wiedzieli wszyscy, bo wszyscy wiedzieli dlaczego młody ksiądz trafia wtedy do Zakopanego.
Co więc się stało takiego, że w piątek, w dniu 8 lutego 2019 roku, w tej spokojnej raczej zakopiańskiej parafii wkroczyli na plebanię uzbrojeni policjanci, a po chwili wyprowadzili z mieszkania skutego już młodego księdza wikarego? To nie jedyne pytanie na które w ciągu najbliższych dni padną na tym profilu odpowiedzi. Nie wszystkim zapewne się one spodobają, ale życie jest pełne niewygodnych pytań i jeszcze bardziej zawstydzających odpowiedzi.
Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

Alvert Jann: Opowieść z przyszłości

W kanionie Colorado, „tam gdzie Bóg dotyka nogami ziemi”, w opustoszałych budowlach Indian Pueblo, gnieździło się kilku mnichów pustelników o imionach biblijnych proroków. Zbierali korzonki, modlili się, od lat chowali zmarłych w skalnych jaskiniach, chociaż było to zakazane przez prawo. Nie mieli elektryczności, laptopów, jeden tylko telefon satelitarny na baterię słoneczną zapewniał im od czasu do czasu łączność z odległą kurią biskupią.

Z tego telefonu dowiedzieli się pewnego ranka, że Kościół katolicki w ich kraju został rozwiązany, nie ma go, koniec. Tajemniczy esemes donosił ponadto, że biskup uciekł wraz z szyfrem do konta bankowego kurii i sekretarką (przystojną). Tym drugim pustelnicy zaskoczeni byli nawet bardziej niż rozwiązaniem Kościoła, który od dawna chylił się ku upadkowi. Ale biskup? Z sekretarką? Oni sami nie odczuwali popędu seksualnego, nie mieli wzwodów ani zmaz nocnych. Wskutek niskokalorycznej diety i odpowiednich ziół stali się ludźmi łagodnymi, nie mieli nawet zdrożnych myśli i snów. Również agresywne skłonności właściwe ludziom opuściły ich, jak się wydawało, raz na zawsze. Sądzili, że biskup także odżywia się odpowiednio i zna zioła, które w dużych ilościach rosną na zboczach kanionu. Próbowali zresztą dostarczać je do kurii.

Sytuacja przerosła mnichów z kanionu. Po raz pierwszy od lat nie mogli pogodzić się z rzeczywistością, chociaż nawykli niczemu się już nie dziwić, żyć cicho, pracować cicho, umierać cicho.

– A mówiłem: po co nam ten telefon. Gdybyśmy nie mieli tego telefonu byłoby lepiej – narzekał ojciec Jeremiasz. – Bóg wie wszystko, gdyby chciał nam coś ważnego powiedzieć, dałby znak.

– Tak, ojcze Jeremiaszu, zaufaliśmy ludziom. Trzeba ufać tylko Bogu – zgodził się ojciec Izajasz.

W tej chwili przyszedł następny esemes. Najmłodszy zakonnik, Daniel, który pełnił funkcję sekretarza i umiał odbierać telefony i esemesy (ale nie nadawać), przeczytał uważnie, pobladł i powiedział: – Papież ogłosił, że Boga nie ma.

Tego było już za wiele, w pustelnikach zaczęła się tlić agresja, ale – wskutek diety niskokalorycznej i ziół – bardzo słaba. Postanowili jednak coś robić, nie kłaniać się okolicznościom. Najwięcej energii wykazywał ojciec Zachariasz.

– Musimy się wzmocnić – zaczął mówić Zachariasz. – W imię Pana musimy nabrać siły, ziemskiej siły, bo boskiej to mamy dosyć. Codziennie nadstawiamy policzka, codziennie miłujemy nieprzyjacioły nasze, codziennie modlimy się za spotwarzających nas. A Pan powiedział też: „nie przyniosłem pokoju, ale miecz”. W Księdze napisano: jest czas pokoju i jest czas wojny. Musimy nabrać siły, musimy zjeść mięsa. Nadchodzi czas wojny.

– Co masz na myśli, ojcze Zachariaszu? – spytał ojciec Ezechiel.

– Biorę nóż swój i ruszam na wojnę – odpowiedział Zachariasz. – Najpierw upoluję oposa, upiekę, zjem, nabiorę siły.

– Z kim chcesz walczyć? – pytał Ezechiel.

Zachariasz zatrząsł się, oczy wyszły mu z orbit, zawirował i wykrztusił:

– Z wrogami Pana, z szatanem-papieżem. Jestem żołnierzem Pana.

Takie rzeczy mogły dziać się tylko w Stanach Zjednoczonych, gdzie przetrwały głębokie tradycje biblijne, gdzie jest największa na Ziemi liczba sekt chrześcijańskich i niechrześcijańskich, najwięcej szalonych kaznodziei, fałszywych proroków, guru, psychoterapeutów, psychopatów i coachów. Jeszcze nie tak dawno, w 2013 r., światowe agencje informacyjne obiegła ciekawa wiadomość. W Filadelfii, jednym z centrów cywilizacyjnych Ameryki, nie gdzieś tam na zapadłej wsi, skazano na 10 lat dozoru sądowego małżeństwo (biali rodowici Amerykanie o starych angielskich korzeniach), które doprowadziło do śmierci swojego czteroletniego syna. Dziecko cierpiało przez tydzień na coraz ostrzejsze bóle brzucha i biegunkę, ale rodzice nie wezwali lekarza, tylko modlili się o jego zdrowie. Są członkami chrześcijańskiego Filadelfijskiego Kościoła Ewangelii Pierwszego Wieku. Kościół ten głosi, że modlitwa skutecznie zastępuje opiekę medyczną. Pójście do lekarza wskazywałoby, że są ludźmi małej wiary. Mają jeszcze siedmioro dzieci, które nigdy nie były u lekarza. Sąd objął dzieci opieką kuratora i nakazał badania lekarskie. W uzasadnieniu wyroku pisano, że w przypadku tych oskarżonych nie może mieć zastosowania klauzula sumienia (sprzeciwu sumienia). Nie można zwolnić rodziców od odpowiedzialności karnej, chociaż postępowali w zgodzie z sumieniem ukształtowanym w Kościele, którego od wielu lat są członkami i którego zasad wiary szczerze się trzymali. Na portalach i blogach pojawiały się ciekawe komentarze. W jednym ze wschodnioeuropejskich krajów grupa posłów oświadczyła, że sąd nie miał racji. „Ten wyrok to dyskryminacja wierzących” – pisano.

Ale wróćmy do kanionu Colorado, który ma 349 km długości i odnóża gęste jak u stonogi, sięgające po kilkadziesiąt kilometrów.

Pod wieczór ojciec Zachariasz wyruszył na polowanie, ubił dwa oposy, oprawił, upiekł, zjadł. W nocy czuł, jak przybywa mu sił. Miał sny o potędze, widział, jak wbija nóż w ciało szatana-papieża, jak wymawia słowa: „Idź precz, szatanie”. Cieszyło go, że po spożyciu mięsa nie miał wzwodów. „Nie będę pragnął kobiety w swej długiej wędrówce, to dobrze” – pomyślał. Wiedział, że mięso dodaje siły, ale nie pobudza popędu płciowego ani nie zwiększa potencji. Raczej przeciwnie.

Nie zamierzał natomiast jeść cukru, słodyczy, które zdecydowanie zwiększają seksualne żądze. Mięsa też zamierzał jeść niewiele. Obawiał się bowiem, że mógłby stać się zbyt agresywny i wdać się w bójkę z jakimś przypadkowo spotkanym mężczyzną. Dopiero przy placu Świętego Piotra, gdzie miał spotkać szatana-papieża, chciał zjeść pachnącą świeżą krwią wołową wątróbkę i popić czerwonym winem.

Następnego dnia ojciec Zachariasz wyruszył w długą drogę do Rzymu. Najpierw szedł piechotą przez góry, wąwozy i potoki, przeskakując pagórki. Ubrany w pustelnicze łachmany. Nóż trzymał za pazuchą. Później się nieco ucywilizował, dotarł do lotniska i odleciał do Rzymu. Czterech jego braci pozostawionych w kanionie modliło się w intencji powodzenia tej misji. „Zabić szatana” – kołatało w głowach mnichów.

Ojca Zachariasza aresztowała policja na placu Świętego Piotra w Rzymie. Był zakrwawiony po zjedzeniu w barze surowej wątróbki, którą dla pobudzenia w sobie jeszcze większej agresji popił czerwonym winem. Za pazuchą miał jakiś sterczący przedmiot i dopytywał się o audiencję generalną papieża. Zamknięto go w więzieniu w tym samym miejscu, gdzie przed wiekami przetrzymywano świętego Pawła. Nazywano je pospolicie więzieniem świętego Pawła.

– Na podstawie opowieści mnicha Izajasza zredagował Alvert Jann

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” – https://polskiateista.pl/

Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów.

O religijności Amerykanów piszę na podstawie sondaży w:

O religii w USA krytycznie”https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/o-religii-usa-krytycznie/

………………………………………………………………………..

Skąd się bierze wiara? Prawda jest banalna. Adam Patrzyk

 

Dzisiaj już bardzo dobrze rozumiemy, w jaki sposób człowiek zazwyczaj staje się osobą wierzącą w dogmaty danej religii. Nie jest to kwestia jakiegoś wrodzonego „instynktu wiary w Boga”. Nie ma w tym nic mistycznego, ani nic z samodzielnej decyzji. Wierzący niczego sam nie wybiera, ani sam nie doznaje objawienia, a jest tylko bezwolnym surowcem do obróbki przez najbliższe otoczenie i społeczeństwo. Staje się wyznawcą tej religii, w której się akurat urodził, czyli przez przypadek geograficzny. Nie ma to żadnego związku z jakimiś szczególnymi walorami tej religii, ani z jej domniemaną wyższością nad innymi religiami. Choć całe życie będzie uważał, że jego religia jest wyjątkowa i jedyna prawdziwa oraz że wierzy w nią z dogłębnego przekonania.

Od dziecka jest ze wszystkich niemal stron poddawany intensywnej indoktrynacji religijnej i przemocowej manipulacji psychicznej. Jest już jako małe dziecko straszony różnymi duchami zasiedlającymi jego religię – w katolicyzmie gniewem Boga, cierpieniem Jezusa, szatanem i diabłami. Wzrasta w sprytnie podsuniętym mu przekonaniu, że może zostać opętany przez demony. Wpajany jest mu strach i poczucie winy, a jednocześnie naiwne przekonanie, że tylko wiara może go uchronić od złego. Wpajane mu są także poglądy na świat pożądane przez kapłanów, bo zapewniające im władzę nad nim i życie na koszt społeczeństwa. Dziecko nie odróżniające jeszcze realności od fikcji nie ma wobec tej zmasowanej symbolicznej przemocy żadnych szans na obronę.

Oczywiście ten prosty opis nie wyczerpuje wszystkich przypadków – każdy człowiek jest inny i techniki manipulacyjne padają na mniej lub bardziej podatny grunt. Często najbardziej podają im się jednostki wybitnie idealistyczne, dążące do wewnętrznej doskonałości. Tacy ludzie zwykle sami są aktywną stroną w pogrążaniu się w religijnych fantazjach.

Człowiek wierzący staje się nieświadomą swojej sytuacji ofiarą manipulacji. W pewnych sprawach (religia, elementy światopoglądu i niektóre problemy społeczne) jest kompletnie niezdolny do samodzielnego myślenia, a jednocześnie przekonany, że jego zapatrywania wynikają z głębokich przemyśleń własnych. Często jest marionetką w rękach kapłanów, zawsze zaś – w mniejszym lub większym stopniu – niewolnikiem narzuconych mu siłą, perswazją lub podstępem przekonań religijnych.

Zwykle jest mniejszym lub większym wrogiem tych, którym udało się nie paść ofiarą religijnej manipulacji lub się ze szponów religii wyzwolić. To również efekt religijnej indoktrynacji, która wszystkich inaczej myślących przedstawia jako nieprzyjaciół. To istotne zabezpieczenie przed wpływem niezależnej, krytycznej myśli. Ludzi próbujących mu pomóc wydobyć się z sideł zabobonu postrzega jako sprzysiężonych przeciwko jego godności.

Nikt nie chce być postrzegany jako bezwolna ofiara manipulacji – to ofiarom wydaje się zbyt poniżające. Wiele osób z zewnątrz – wolnych od religii – to rozumie, ale okazywanie współczucia i zrozumienia też jest postrzegane jako wyraz pogardy czy co najmniej braku szacunku.

Wiąże się to też z drażliwością na punkcie ewentualnej oceny możliwości intelektualnych wierzących. Sami rozumieją, że ich przekonania religijne mogą wydawać się głupie, tym bardziej więc zawzięcie twierdzą, że są mądre – skoro wmówiono im, że zmienić ich nie mogą – aby nie wyjść na głupków i ciemniaków. Często wchodzą w podpowiadane im przez kapłanów odwrócenie ról – to niewierzący są zbyt głupi, aby zrozumieć subtelności ich religii. Brak akceptacji dla bzdurnych dogmatów wiary ze strony niewierzących odbierają jako niezdolność do ich zrozumienie i utwierdza to ich w przekonaniu o własnej wyjątkowości.

Niestety nadal mało wierzących i niewierzących rozumie, że wiara ma niewiele wspólnego z poziomem inteligencji i że mądry człowiek może wyznawać głupie poglądy religijne. Przecież wierzący doskonale rozumieją bzdurność dogmatów innych religii – brakuje im krytycyzmu tylko w odniesieniu do własnej. Są też w życiu zasadniczo równie racjonale jak osoby niewierzące. To coś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Po ewentualnym szczęśliwym otrząśnięciu się z wiary byłe osoby wierzące same nie mogą pojąć, jak mogły w te wszystkie bzdurne zabobony wierzyć. Nagle okazuje się wtedy, że żadna – wmawiana ludziom – potrzeba wiary dla niech nie istnieje. Rzekomo odkryty „gen wiary” u nich cudownie zanikł.

Opisany tu proces nabywania wiary – poza indywidualnymi przypadkami – jest bardzo prosty, odbywa się wręcz mechanicznie. Choć część osób wierzących uważa, że o ich wierze decydują ich religijne odczucia. Nie rozumieją, że jest na odwrót – to zaszczepiona w dzieciństwie wiara kształtuje ich religijne odczucia. Cała tajemnica wiary to generalnie odruch Pawłowa.

Nikt nie jest wierzący, bo jego doświadczenia życiowe dowodzą pomocy Jezusa lub bo ma jakieś prywatne objawienia. Jest totalnie odwrotnie – to dlatego, że jest wierzący ma prywatne objawienia i widzi w faktach ze swojego życia potwierdzenie realnej obecności Jezusa. Ten samonapędzający się mechanizm „trwania w wierze” to prawdziwe perpetuum mobile.

Bardzo często taka zmanipulowana osoba w istocie cierpi psychicznie z powodu swojej religii (jej absurdalnych zakazów i nakazów, jej pogardy dla ciała i zohydzania seksu), choć jest błędnie przekonana, że źródło jej cierpień leży w niej samej, a religia przynosi jej ulgę i wyzwolenie. Szkodzi więc sama sobie.

Ale w pewien specyficzny sposób szkodzi też całemu społeczeństwu, nawet jeśli jej się wydaje, że jest osobą wyjątkowo prospołeczną i skłonną do poświęceń dla innych. Szkodzi przed wszystkim karmiąc szkodliwą i przestępczą instytucję, jaką jest Kościół katolicki. Nawet jeśli należy do tych, którzy do kościoła chodzą wyjątkowo rzadko lub wcale, to zaliczyła przecież chrzest, komunię i pewno bierzmowanie, bierze ślub kościelny, chrzci swoje dzieci, posyła je na religię, a jak umrze musi mieć koniecznie pogrzeb kościelny. Ale szkodzi też swoimi poglądami i wyborami politycznymi wspierającymi zazwyczaj – nawet nieświadomie czy nie wprost – władzę Kościoła. Prawda jest znowu banalnie prosta, choć nadal przez wierzących negowana – gdyby w Polsce nie było tylu wierzących nie byłoby wyroku TK praktycznie zakazującego aborcji, nie byłoby może nawet samych rządów PiS. W ostatecznym rozrachunku to wierzący za to odpowiadają.

Osoby wierzące zwykle czują się takimi – niesprawiedliwymi w ich mniemaniu – oskarżeniami głęboko oburzone. Obraża ich także sama krytyka religii, a często nawet krytyka Kościoła, choćby nie wiem jak słuszna.

Swoje przekonania religijne traktują jako nie podlegające dyskusji i w żadnym wypadku niezmienne. Ich wiara – w przeciwieństwie do wszelkich racjonalnych przekonań – jest z definicji odporna na wszelkie argumenty. Ta odporność na argumenty – podszepty szatana – jest im wpojona jako najwyższa cnota. Błędne koło się zamyka.

Nawet obserwowany na całym świecie proces odchodzenia od wiary nie jest w stanie zmanipulowanej religijnie osoby przekonać – to tylko dowód na progres działalności szatana i na konieczność wzmożenia wiary.

Adam Patrzyk

Kolęda po polsku. Część 3 i 4

KOLĘDA PO POLSKU –(3).

Nasi księża bardzo niechętnie mówią o pieniądzach w swoim fachu. Uwielbiają natomiast mówić o swoim powołaniu, bo to przecież nie oni „wybierają drogę życia, ale Bóg ich wybiera”. Niektórzy mówią nawet, że to był „palec Boży” i to on ich dotknął. Mówię im wtedy, że to nie był po pierwsze palec. Po drugie na pewno nie Boży. Jeżeli już, to był to zapewne ich przełożony, czasami być może kolega, ale nawet wtedy to nie był jego palec… Choć nie wykluczam tego, że przy zamkniętych oczach mogło się takiemu kandydatowi na księdza wydawać, że czuł wtedy palec.

Także gdy rozmowa z księdzem schodzi na temat wizyt kolędowych w domach jego parafian, temat pieniędzy omijany jest jakby był czymś diabolicznym lub zupełnie jakby nie istniał. Księża w Polsce uwielbiają mówić o tym, że chodzi się po domach, aby spotkać się ze swoimi parafianami, aby lepiej zrozumieć ich problemy i tym podobne frazesy. Dopiero w dużej grupie księży, gdy towarzystwo „przy wódeczce” się rozkręci, temat zbieranej podczas kolędy kasy jest nie tylko ważny, ale także niezwykle emocjonalny. Dowiaduję się wówczas, w jakiej części kraju, nawet w której części poszczególnej diecezji ludzie dają więcej, jak rozmawiać z wiernymi, aby „wyciągnąć więcej”, który proboszcz i jak manipuluje dochodami z kolędy swoich wikarych i jakich wówczas skutecznych „haków” używać na danego szefa w takich sytuacjach, aby podczas kolędy wyjść na swoje i nie płacić proboszczowi frycowego. Istna kopalnia wiedzy o samym Kościele, trudnych relacjach pomiędzy duchownymi, ale i praktyczne informacje o różnorodności naszych parafii i wspólnot wiernych.

Statystyczny polski ksiądz, który pracuje „na parafii”, bo nie wszyscy nasi księża pracują bezpośrednio w duszpasterstwie parafialnym, odwiedza w okresie poświątecznym od 1500 do 2000 wiernych, czyli statystycznie od 500 do 750 rodzin. Są oczywiście domy, gdzie mieszka tylko jedna osoba, ale i takie gdzie są jeszcze rodziny trzypokoleniowe. Tych pierwszych rodzin jest jednak zdecydowanie coraz więcej w tym społeczeństwie. Każdego dnia taki statystyczny polski ksiądz odwiedza zatem podczas kolędy od 20 do 30 rodzin. W miastach, na osiedlach z blokami jest ich statystycznie więcej na wsiach zapewne mniej. Spośród moich rozmówców „rekordziści”, młodzi księża z archidiecezji łódzkiej, przyznali się, że ich proboszcz tak ich „gonił”, że codziennie odwiedzali od 80 do 100 mieszkań w blokach. Zaledwie po pięć minut na każde mieszkanie. Modlitwa, koperta i dalej… Nazywam to wizytą „na inkasenta”, bo przypomina mi to wizyty panów, którzy przychodzą co kilka miesięcy kontrolować nasze liczniki prądu i gazu. Pytałem tym młodych księży czy tak musieli robić. Okazuje się, że w wyznaczonym czasie „meldowali się” w wyznaczonym domu, po odwiedzeniu niemal stu mieszkań, gdzie wspólnie z proboszczem jedli gorącą kolacje u zaprzyjaźnionej z nim rodzinie. Potem, już na plebanii, następowało skrupulatne rozliczenie z bieżących kopert i wyznaczenie adresów na kolejny dzień. Tak było jeszcze niedawno w tej archidiecezji, za rządów abp Marka Jędraszewskiego. Dlaczego mnie to nie dziwi?

Zasadniczym jednak pytaniem jest to, ile pieniędzy otrzymują księża podczas takich wizyt duszpasterskich w domach swoich parafian. I tu jest niejednoznacznie. Jestem zaskoczony zebranymi tutaj danymi, bo najlepsze wyniki osiągnęły diecezje na terenie Warmii i Mazur, Kujaw i południowego Pomorza w okolicach Bydgoszczy oraz województwa świętokrzyskiego. Tam średnio do kopert trafia od 200 do 150 złotych. Najgorzej dla księży jest w Lubuskim, Zachodniopomorskim i w samej Wielkopolsce, gdzie wierni ofiarowują swoim kapłanom blisko pięć razy mniej. Ministranci towarzyszący księdzu otrzymują statystycznie od dziesięciu do dwudziestu złotych w każdym domu.

W tradycyjnie katolickich diecezjach Polski południowej statystyczny ksiądz wychodzi z każdego domu swoich parafian bogatszy o około 100 złotych. Lepiej jest zdecydowanie na wsiach, gdzie ludzie wręcz ze sobą rywalizują o zawartość kopert. Zdecydowanie gorzej dla księży jest natomiast w miastach, gdzie zdarzają się nawet przypadki, że ksiądz otrzymuje jedynie uścisk dłoni i serdeczne życzenia na kolejny rok. Żadnej koperty…

Z zatem ci wszyscy panowie, którzy czytając te słowa żałują, że nie „dotknął ich kiedyś palec Boży” i teraz nie mogą chodzić po kolędzie informuje, że ich budżet jest uboższy o… Średnio 500 do 750 domów, w każdym koperta od 50 do 200 złotych. Łatwo policzyć. I to tylko za pięć tygodni pracy!!!

Nie spotkałem w tym kraju jeszcze księdza, który po takim całym dniu kolędy, przyznałby się do zebrania mniej niż tysiąc złotych dziennie. Rekordziści, głównie na terenach „bogobojnych” w Małopolsce czy na Podkarpaciu, przyznawali się do zebrania w ciągu dnia kwoty pięć razy większej.

Dużym zaskoczeniem jest dla mnie wiadomość, że najlepsze „żniwa”, mieli nasi księża w okresie Polski Ludowej. Pewien kolega, wyświęcony jeszcze w latach osiemdziesiątych minionego wieku, dzisiaj noszący już kolorowe guziki przy swojej sutannie, wspominał w mojej obecności te czasy z prawdziwym rozrzewnieniem. Nic nie było wówczas na półkach w sklepach, tylko w dewizowym Pewexie (młodzi czytelnicy zapewne nie wiedzą o czym pisze), więc młodzi księża nagminnie kupowali wówczas dolary lub inwestowali „gorący pieniądz” z kolędy w złoto. Stąd między innymi takie bliskie kontakty naszego duchowieństwa z handlarzami walutą i funkcjonariuszami SB, czego dowody zalegają w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej.

Dzisiaj jest znacznie prościej. W sklepach jest wszystko, a jak się ma dodatkowy zastrzyk „świeżej gotówki”, po odbytej właśnie kolędzie, to i sama modlitwa za swoich wiernych jest bardziej ochocza… Czy wiecie zatem Państwo dlaczego od lutego każdego roku dilerzy samochodów w naszym kraju dokonują specjalnych wysprzedaży modeli z ubiegłego roku, a dla księży są wtedy specjalne programy finansowania? Znam kilka rodzin księży, gdzie aż kilka samochodów jest zarejestrowanych „na wujka”, bo tak jest zdecydowanie taniej. Także biologiczne dzieci moich kościelnych kolegów, gdy są już w odpowiednim dla nich wieku, to wiedzą najlepiej, że „koło lutego”, tato jest zdecydowanie łaskawszy i zgodniejszy do wszelkich finansowych trudnych negocjacji. I chyba teraz wiem dlaczego.

Mam nadzieję, że tym wpisem przybliżyłem wielu czytelnikom kulisy życia naszych księży w jakże trudnym dla nich okresie kolędowania po naszych domach. Myślę, że zrozumieliście Państwo jakim dramatem jest dla nich obecna pandemia i groźba odwołania tegorocznej kolędy. Dlatego jestem przekonany, że po przeczytaniu tego wpisu, będziecie Państwo jeszcze bardziej solidaryzowali się z naszymi duszpasterzami, a Wasza hojność wyrazi się w tegorocznych kopertach. Nie wyobrażam sobie równocześnie tego, aby nasi księża nie docenili mojego trudu i nie pamiętali tego, komu tak naprawdę zawdzięczać będą w tym roku bogatsze koperty i nie otoczyli mnie swoją modlitewną wdzięcznością. Ale to jeszcze nie koniec naszego cyklu.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

KOLĘDA PO POLSKU –(4).

Na wielu polskich portalach katolickich i w katolickich mediach w okresie Świąt Bożego Narodzenia pojawiają się liczne wypowiedzi księży, którzy podejmują jakże chętnie temat wizyt duszpasterskich składanych w domach swoich parafian. Nigdy nie przeczytałem w takich wypowiedziach ani jednego prawdziwego zdania na temat stosunku księży do pobieranych wówczas przez nich pieniędzy.

W tych wypowiedziach można przeczytać jak ważne dla duszpasterzy w naszym kraju jest wyłącznie spotkanie z drugim człowiekiem i że ten bezpośredni kontakt jest najważniejszym motywem do organizowania wizyt duszpasterskich w okresie poświątecznym. To jakże niezwykle i wzruszające wyznanie, szkoda tylko, że tak bardzo nieprawdziwe.

Skoro dla polskich księży ten bezpośredni kontakt ze swoimi wiernymi jest tak bardzo istotny, to gdzie jesteście Panowie przez pozostałą część roku. Wasi parafianie są tak samo biedni, chorzy, czasami nawet głodni, także po drugim lutego, kiedy zawieszacie swoje kolędowanie po ich domach. Przez cały rok potrzebują waszego zainteresowania i waszej troski. Żyje już wystarczająco długo na tym świecie, a jeszcze nie spotkałem żadnego księdza, który bezinteresownie stanąłby w drzwiach swoich parafian i powiedział im, że przyszedł nie po kopertę, na potrzeby swoje, tutejszej parafii czy całego Kościoła Katolickiego, nowej inwestycji w parafii czy jakiegoś zakupu na jej potrzeby, ale że przyszedł bo chciał się z nimi jedynie spotkać i szczerze porozmawiać, że przyniósł im pieniądze, bo słyszał od kogoś z ich sąsiadów, że jest im ciężko w ich życiu lub że ktoś w tym ich domu jest poważnie chory. Wymagam za dużo?

Drugim równie ważnym, a być może jeszcze ważniejszym powodem wizyt duszpasterskich polskich księży w domach ich parafian jest rzekomo przekazanie ich domom Błogosławieństwa Bożego. Święcą więc ich domy, tradycyjnie kropią je woda święconą, a potem inkasują kopertę. O przepraszam, wyraziłem się nieprecyzyjnie. Pobierają tylko należne im ofiary za poświęcenie mieszkania czy domu. I tu znowu moje małe „ale” panowie. Jeżeli coś jest już poświęcone i obdarzone Bożym Błogosławieństwem, to chyba nie potrzebuje jakiegoś nowego „doładowania”. Jak szczepionka na cowid-19, albo bateria do zabawki dla dziecka. Co roku to ja potrzebuje jedynie odnowić ubezpieczenie samochodowe dla mojej Toyoty, bo ono wygasa po roku, ale nie Boże Błogosławieństwo mojego domu lub mieszkania. No chyba, że wasze poświęcenie mojego mieszkania czy udzielane Boże Błogosławieństwo mojemu domowi, ma jedynie roczny termin ważności. Ale skoro tak, to mówcie o tym głośno całemu światu, bo taka teologiczna prawda też wymaga nagłośnienia. To może wasze święcenia kapłańskie też należy odnawiać corocznie? To może udzielane przez was sakramenty święte po roku też straciły swoją moc sprawczą? Jeżeli tak, to już proszę o zaświadczenie, że mój kościelny ślub jest przeterminowany.

Jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, graniczącego u mnie niemal z pewnością, że kiedy polscy biskupi usłyszeli zeszłoroczny bolesny jęk w swoich diecezjalnych szeregach, że szalejąca pandemia pozbawiła ich możliwości odbycia tradycyjnych wizyt kolędowych w domach swoich parafian, to szeregi polskiego duchowieństwa nie jęczały z powodu niemożliwości spotkania się ze swoimi parafianami. Nie dramatyzowały z powodu tego, że nasze domy i mieszkania utraciły już swoją moc ich poświęcenia i Boże Błogosławieństwo, ale prawdziwym powodem tego waszego dramatu było bolesne wspomnienie tysięcy kopert, a jeszcze bardziej ich zawartości, których nie zabraliście rok temu z naszych domów i mieszkań. I dlatego nasi polscy hierarchowie wpadli w tym roku na pomysł mszy kolędowych i wizyt kolędowych w domach tych, którzy o nie poproszą.

Przeglądam portale katolickie i katolickie media i oczekuje, że wkrótce nasi duszpasterze wyraża w nich prawdziwą radość, że normalność już wraca w naszym kraju, mimo panującej w nim nadal pandemii. I wraz z normalnością wracają do nich nasze drogie koperty. Tak byłoby może nie lepiej panowie, ale zdecydowanie bardziej uczciwie.

To jednak jeszcze nie koniec naszego cyklu o wizytach duszpasterskich naszych kościelnych kolędników.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

Tomasz Korzan „Metodologia demokracji fasadowej” Część 13

Partie są jak trucizna lub lekarstwo.

Wszystko zależy od ich składu i dawkowania

 

Dzisiaj, trochę teorii (tyle co na lekarstwo).

Teza główna: partie oddziaływają na społeczeństwo w państwie poprzez zastępowanie konfliktów jednej intensywności lub rodzaju, konfliktami innej intensywności lub rodzaju. Czasem, udaje im się zastąpić dotkliwszy konflikt konfliktem mniej dotkliwym. Czasem, wręcz przeciwnie (ale również celowo).

Dlatego zaproponuję Wam dzisiaj prostą, praktyczną klasyfikację konfliktów, a Wy ocenicie sami działalność Waszych partii. Jeżeli możecie, spróbujcie ulepszyć wasze partie od środka.

Może być?

Proszę bardzo! Przejdźmy zatem do szczegółów.

Po pierwsze, zgodnie z nazewnictwem prawniczym (stosowanym głównie przez mediatorów), proponuję odróżnić konflikt od sporu.

W skrócie: konfliktem będziemy nazywali (nieformalną) przyczynę sporu, a spór, (formalnym) rezultatem konfliktu. Konflikty będziemy deeskalować przez ich rozwiązanie, a spory, przez rozstrzyganie.

Ze sporem będziemy mieli zatem do czynienia dopiero wtedy, gdy jedna ze stron konfliktu sformułuje wobec drugiej jakieś roszczenia lub zarzuty, a druga się z tymi roszczeniami lub zarzutami nie zgodzi.

Dopiero w takich warunkach możliwe będzie rozstrzygnięcie sporu, n.p. przez sąd.

Z zasady, rozwiązanie konfliktu powinno skutkować zakończeniem sporu. W praktyce jednak, może się zdarzyć, że ktoś będzie rozstrzygać spór czysto formalny, u którego podstaw nie ma żadnego konfliktu.

Takie działanie prowadzi często do powstania konfliktu, którego wcześniej nie było. Podobnie, większość rozstrzygnięć sporów nie prowadzi do deeskalacji konfliktów. Rozstrzygnięcie sporu, najczęściej, zmienia tylko typ konfliktu, zazwyczaj go pogłębiając.

Po drugie, proponuje podzielić konflikty na trzy rodzaje, a każdy z nich na dwa „stany skupienia”.

Będzie się to mniej więcej pokrywało z rozszerzoną klasyfikacją konfliktów w/g Christophera W. Moore’a, stosowaną powszechnie przez mediatorów. Trochę tylko uporządkujemy tę klasyfikację, by było Wam łatwiej ją stosować.

Będziemy mieli zatem do czynienia z konfliktami:

1) materialnymi,

2) informacyjnymi i

3) emocjonalnymi.

Każdy z tych konfliktów będzie mógł występować w stanie:

a) ulotnym i

b) stałym.

Tłumacząc to na „klasyczną” klasyfikację Moore’a:

– 1a będzie konfliktem interesów (nie mylić z „konfliktem interesów” w języku prawniczym),

– 1b będzie konfliktem strukturalnym,

– 2a będzie konfliktem danych,

– 2b będzie konfliktem wartości,

– 3a będzie konfliktem protokołu komunikacji (pojęciem stosowanym tylko przez niektórych mediatorów – Moore nie wyróżniał oddzielnie takiej kategorii),

– 3b będzie konfliktem relacji.

Teraz, omówmy sobie wszystkie sześć konfliktów na przykładach. Trochę zbanalizowanych, ale mam nadzieję, że znajdziecie „u siebie” lepsze.

Zacznijmy od konfliktów materialnych.

Wyobraźmy sobie sytuację, że dwóch członków partii, n.p. Kaziu i Zyziu, pretendują do jednego miejsca biorącego na jakiejś liście wyborczej. Mamy zatem do czynienia z konfliktem materialnym ulotnym (konfliktem interesów Moore’a).

Partia może rozwiązać ten konflikt na kilka sposobów:

– poprzez prawybory,

– poprzez losowanie,

– poprzez badanie opinii publicznej w okręgu wyborczym,

– poprzez egzamin testowy,

– poprzez wymediowanie ugody pomiędzy Kaziem a Zyziem itd.

Partia może jednak podejść do sprawy inaczej:

– uznać (na stałe), że jeden z pretendentów jest „lepszy” a drugi „gorszy”,

– wywalić jednego z nich z partii (żeby mieć święty spokój),

– zrobić jednemu z nich „czarny PR”, żeby sam odszedł z partii lub żeby odpadł w prawyborach.

W tym drugim przypadku, mamy bardziej do czynienia z rozstrzygnięciem sporu, niż rozwiązaniem konfliktu (granica jest czasem mglista).

Niemniej jednak, rezultatem drugiego podejścia jest utrwalenie konfliktu materialnego. Jeden z członków dostaje w łeb szklanym sufitem (lub kopniakiem w tylną część ciała). Spór został (przelotnie) rozwiązany, ale konflikt się pogłębił, utrwalił, a nawet rozgałęził na inne rodzaje.

Pretendent odrzucony nie pogodził się przecież z taką sytuacją. Może przecież pójść do konkurencji politycznej, robić czarny PR całej partii, wyciągnąć z partii innych członków itd.

Partia zapłaci za swą „wygodną” decyzję z dużą nawiązka: utraconymi głosami wyborców.

Przejdźmy teraz do konfliktów informacyjnych.

Wyobraźmy sobie sytuację (w dużym uproszczeniu), że jakiś zasłużony, wpływowy członek partii, n.p. Kaziu, uznał sobie kiedyś, pięknego dnia, że 2×2=5.

Spotkało się to z ostrą reakcją innego „silnego” członka, n.p. Zyzia, który uznał w odpowiedzi, że 2×2=3.

(Powiedzmy, że chodzi tutaj o dodatnią lub ujemną synergię jakiegoś współdziałania, nie zakładajmy od razu, że obaj są po prostu głupi.)

Partia może znów podejść do sprawy na kilka sposobów:

– spróbować zweryfikować dane na podstawie zewnętrznych źródeł,

– uznać problem za nierozwiązywalny,

– wyśrodkować opinię, uznając, że prawda musi być gdzieś pośrodku (z tymczasowymi wahaniami koniunktury)

– itd.

Z drugiej strony, partia może również rozstrzygnąć konflikt, uznając jedną z opcji za wartość świętą i nienegocjowalną.

Brzmi znajomo?

A jakże!

Nie będę pokazywał palcami, które partie to zrobiły i w jakich dziedzinach „wiedzy”. Liczę na fajne przykłady w Waszych komentarzach.

Oczywiście, granica pomiędzy konfliktem danych a konfliktem wartości bywa mniej lub bardziej ostra, w zależności od wspomnianej „dziedziny”.

Przykładowo, w kwestiach równowagi pomiędzy wysokością podatków a wysokością świadczeń socjalnych, jakaś część partii politycznych będzie próbowała opierać swoje programy na jakimś konsensusie eksperckim, nastrojach społecznych itd.

Inne, przyjmą sobie „na dzień dobry” jakieś założenia, i będą miały w pompie zarówno wyborców, jak i ekspertów.

W innych sprawach, n.p. prawa aborcyjnego, partyjne „wartości” potrafią być częściej i bardziej „zero-jedynkowe”.

W każdym przypadku, przyjęcie jakichkolwiek twierdzeń jako „święte, nadrzędne i nienegocjowalne”, prowadzi do utrwalenia konfliktu, t.j. przemiany „konfliktu danych” w tzw. „konflikt wartości”.

Skutki?

Wiadome.

Na koniec, na „deser”, konflikty emocjonalne.

W wersji „ulotnej” nazywane są one konfliktami protokołu komunikacji.

Przykładowo, jeżeli Kaziu opisze na forum wewnątrzpartyjnym jakąś propozycję poprawki do statutu partii, a Zyziu odpisze mu „jesteś głupi”, to mamy tu konflikt protokołu komunikacji.

Również tu, partia może podejść do sprawy na dwa sposoby.

Z jednej strony, może usunąć komentarz Zyzia, i poprosić go o przedstawienie własnej poprawki do statutu, prosząc go, w przypadku zestawienia obu propozycji, o rozważenie scenariuszy skutków jednej i drugiej poprawki w sposób rzeczowy i bezemocjonalny.

Partia generalnie może próbować dbać o jakość protokołu komunikacji, tak aby treść komunikatów opierała się wyłącznie na twardych danych i wnioskowaniu logicznym.

Partia może w również prowadzić szkolenia z protokołu komunikacji, tak aby uwagi „ad personam”, czy obraźliwe dla kogokolwiek, po prostu się nie pojawiały w dyskusji.

Z drugiej strony, partia (t.j. jej organy) może również „zatrzeć rączki” i podejść do sprawy w sposób anarcho-dyktatorski. To znaczy:

a) zezwolić członkom na wzajemne epitety, oceny, obelgi i insynuacje, blokując tym samym przepływ rzeczowej informacji (co jest bardzo wygodne, bo wtedy można się wczuć w rolę „zbawcy” i narzucić ludziom własne zdanie odgórnie, bez pytania),

b) rozstrzygać powstałe konflikty w sposób arbitralny, mówiąc, przykładowo, który ze skłóconych rozmówców jest głupi.

Dzięki temu podejściu, zawsze znajdzie się pretekst, by jednego z dyskutantów zakneblować na stałe, ośmieszyć, wyszydzić, a nawet wyrzucić z partii. Oczywiście, będzie to zawsze ten, który głosi poglądy niewygodne dla „władzy”.

W ten jednak sposób, konflikt protokołu komunikacji przeobraża się do formy trwałej konfliktu emocjonalnego, a więc w konflikt relacji. Polega on na tym, że ludzie zaczynają się wzajemnie nienawidzić, gardzić sobą nawzajem, tworzyć wrogie frakcje, odchodzić z partii, przechodzić do konkurencji i ogólnie atakować partię lub jej część bez wyraźnego powodu (lecz pod każdym możliwym pretekstem).

Kto był kiedykolwiek w jakiejkolwiek partii, widział to zapewne, niejeden raz, na własne oczy.

Zapytacie pewnie, po co partie to robią?

Odpowiedź jest prosta: dla dyktatorów i oligarchów, ludzie którzy się nienawidzą, są najwygodniejszą postacią bezmózgiej masy: najłatwiejszą do manipulowania i najtańszą do pozyskania.

Nie jest przecież łatwo złapać kogoś na ulicy, amputować mu mózg, ale tylko częściowo, tak aby był jeszcze w stanie na Ciebie głosować.

Nie jest łatwo odebrać komuś wiedzę empiryczną i instynkt samozachowawczy.

Cholernie trudno jest przekonać kogoś, że Ziemia jest płaska.

Jest jednak dziecinnie łatwo sprawić, że ludzie się nienawidzą, a kiedy ludzie się już nienawidzą, są Twoimi niewolnikami.

Ludzie którzy się szczerze nienawidzą, będą lizać z lubością koprofaga odbyt każdego uzurpatora, który obieca im, że zniszczy „tamtych”.

Ludzie którzy się nienawidzą, odrzucają zdrowy rozsądek, i będą z natchnieniem wieszcza głosić płaskość Ziemi, pod Twoje dyktando, tylko dlatego, że jest to „nasz” pogląd, i że jest przeciwny poglądowi „tamtych”.

Fajne?

Pewnie że fajne. Każdy kał jest przecież fajny dla mikrobiologa, gdy go weźmie na szkiełko i pod mikroskop.

Trochę gorzej, gdy trzeba się w tym kale codziennie kąpać.

Lub gorzej: żreć go zamiast pokarmu.

Link do poprzedniego odcinka:

https://www.facebook.com/tomasz.korzan.polityk/posts/247671857361162

Ciąg dalszy nastąpi.

Tomasz Korzan

Ćwiczenia z ateizmu.Część 38 „O religii w USA krytycznie”

Na podstawie sondaży spróbuję pokazać, jakie są i jak zmieniają się religijne przekonania Amerykanów. Może dziwić, że duży procent dorosłych Amerykanów ma poglądy, delikatnie mówiąc, zaskakujące. Oto około 1/3 chrześcijan w USA uważa, że Biblię należy rozumieć literalnie, dosłownie. Przekonanie to ma poważne konsekwencje. Odrzuca się na tej podstawie ewolucję biologiczną. Twierdzi się, że Ziemia i wszechświat zostały stworzone przez Boga około 6 tys. lat temu (tak ustalili na podstawie Biblii teolodzy w XVI/XVII w.). Biblię traktuje się jako podstawowe źródło wiedzy o świecie i człowieku, stawia wyżej niż wiedzę naukową.

Korzystam tu z sondażu U.S. Religious Landscape Survey (RLS), przeprowadzonego przez ośrodek badawczy Pew Research Center w 2014 r. (link podaję na końcu), a wcześniej w 2007 r., co pozwala śledzić zmiany. Jest to najlepsze źródło informacji o religii w USA (organy państwowe w USA nie są upoważnione do pytania obywateli o religię, można natomiast przeprowadzać sondaże na ten temat). Sondaż RLS zrealizowano na olbrzymiej, liczącej ponad 35 tys. osób, reprezentatywnej próbie mieszkańców USA w wieku lat 18 i więcej. Oznacza to, że wyniki informują z dużą dokładnością o całej badanej zbiorowości. Trzeba jednak wziąć po uwagę, że każdy sondaż zawiera pewien błąd pomiaru, przy małych próbach wynoszący kilka punktów procentowych. Ze względu na ten błąd, do małych różnic nie należy przywiązywać dużej wagi. Ponadto porównując różne sondaże trzeba uwzględnić, że nawet w podobnych sondażach pytania bywają odmiennie formułowane. Wyniki sondaży „mają prawo” różnić się o kilka punktów procentowych.

Na wstępie garść niezbędnych uwag.

W dziedzinie religii w USA dominują trzy grupy kościołów protestanckich, katolicy oraz osoby nie wyznające żadnej religii. Oto dane o ich wyznawcach według Religious Landscape Survey 2014 (dane dotyczą osób w wieku lat 18 i więcej):

.

,

25 % – Protestanccy ewangelikanie (Ewangelical Protestant) – konserwatywni

15 % – Protestanci „głównego nurtu” (Mainline Protestant) – liberalni

6,5 % – Protestanckie kościoły murzyńskie (Black Protestant)

21 % – Katolicy

23 % – Osoby bezwyznaniowe (nie wyznające żadnej religii)

Inne religie mają dużo mniej wyznawców: żydzi 1,9 %; mormoni 1,6 %; muzułmanie 0,9 %; świadkowie Jehowy 0,8 %; buddyści 0,7 %; hinduiści 0,7 %; inni 2,2 % (łącznie wszystkie te małe liczebnie religie stanowią około 6 %). Trzeba jednak podkreślić, że 1 % to nieco ponad 2,4 miliona Amerykanów w wieku lat 18 i więcej.

Scharakteryzuję dokładniej wyznawców różnych religii, pokazując ich przekonania w czterech ważnych dziś kwestiach: w sprawie interpretacji „świętych ksiąg”, ewolucji biologicznej, małżeństw homoseksualnych oraz wiary w Boga.

Pozwoli to ocenić, na ile religie te korespondują z przemianami światopoglądowymi zachodzącymi we współczesnym świecie i w USA, a na ile są – użyjmy potocznego słowa – zakałą współczesnej kultury. Obstawanie przy dosłownym rozumieniu „świętych ksiąg”, kwestionowanie ewolucji biologicznej, sprzeciwianie się legalizacji małżeństw homoseksualnych oraz kultywowanie archaicznego pojęcia Boga osobowego, to wskaźniki/cechy konserwatywnego światopoglądu, który zasługuje na ostrą negatywną ocenę.

Jeszcze jedna uwaga. Różne religie niosą ze sobą odmienne zasoby historycznie ukształtowanych wyobrażeń. Różnice te nie stanowią jednak przeszkody, by dziś oceniać, na ile wyznawcy różnych religii w USA są konfliktowi lub otwarci na przemiany światopoglądowe zachodzące współcześnie. Ich otwartość/zamknięcie dobrze można pokazać na przykładzie stosunku do „świętych ksiąg”, do pochodzenia człowieka, małżeństw homoseksualnych i wiary w Boga.

Interpretacja „świętych ksiąg”

Wszystkie wymienione w tabeli religie mają swoje „święte księgi”. Wierne trzymanie się „prawd” i zasad spisanych w tych księgach jest we współczesnym świecie źródłem poważnych problemów. Prowadzi do konfliktu z wiedzą naukową i prawami człowieka. Żeby złagodzić ten konflikt, kościoły podejmują próby reformy wierzeń, elastycznego ich traktowania, pokrętnego interpretowania, dostosowywania do wymogów współczesności tam, gdzie dawne wierzenia i zasady są najbardziej rażące i grożą utratą wyznawców.

bible kwadrat-1679746_960_720

Wierne trzymanie się treści „świętych ksiąg” i odrzucanie nowych interpretacji, nazwano fundamentalizmem religijnym. Jest to – inaczej mówiąc – trzymanie się tradycyjnych fundamentów/podstaw wyznawanej religii oraz odrzucenie nowych interpretacji, których celem miało być dostosowanie wierzeń i praktyk religijnych do wymogów współczesności. Według konsekwentnych fundamentalistów inne niż dosłowne rozumienie świętych ksiąg jest ich zniekształcaniem, odchodzeniem od prawdziwej wiary. Fundamentaliści chcą – jak mówią – odrzucić wszelkie późniejsze naleciałości. Często głoszą utopijną ideę „powrotu do źródeł” swojej religii.

Najgłośniejszy dziś jest fundamentalizm islamski, ale każda religia ma swój fundamentalizm, tylko nie tak głośny. W USA fundamentalizm protestancki jest ciągle bardzo żywotny, fundamentalistów nie brakuje.

W Kościele katolickim podkreśla się, że Pismo Święte zawiera przenośnie i symbole, dlatego nie może być rozumiane dosłownie. W wielu wypadkach nie wiadomo jednak, co jest a co nie jest przenośnią. Kościół naucza wyraźnie, że nie należy rozumieć jako symboli/przenośni takich biblijnych wyobrażeń jak: diabeł i demony, cuda, grzech pierworodny, objawienie boże, boskie pochodzenie Jezusa, zmartwychwstanie i sąd ostateczny. To mają być realia i należy je rozumieć zasadniczo tak, jak zapisano w Piśmie Świętym.

Przyjrzyjmy się wynikom badań przeprowadzonych w USA w 2014 r.

(Uwaga! jeżeli tabele się „rozpadają”, trzeba zmniejszyć tekst na ekranie np. do 80%).

Jak powinny być interpretowane święte księgi?

Kościoły i wyznania religijne

Jest to słowo boże, powinno być rozumiane dosłownie

To słowo boże, ale nie zawsze powinno być rozumiane dosłownie

Nie jest to słowo boże

Inne / nie wiem

%

%

%

%

Ogółem Amerykanie

31

27

33

10

Kościoły murzyńskie

Ewangelikanie

Świadkowie Jehowy

Muzułmanie

Mormoni

Katolicy

Protestanci liberalni

Prawosławni

Hinduiści

Żydzi

Bezwyznaniowi

Buddyści

59

55

47

42

33

26

24

22

12

11

10

5

23

29

40

31

53

36

35

39

16

24

11

9

9

8

2

12

6

28

28

27

60

55

72

73

9

8

11

15

8

11

12

12

13

10

8

13

Uwaga: Kościoły murzyńskie, ewangelikanie i protestanci liberalni (tj. protestanci „głównego nurtu”) – to wyznania protestanckie skupiające około 46 % Amerykanów w wieku lat 18 i więcej. Nazw protestanci liberalni i protestanci „głównego nurtu” używam zamiennie, gdyż ta druga jest zbyt długa i „rozbija” tabele.

Co w tej tabeli szczególnie zwraca uwagę?

1. Blisko 1/3 Amerykanów uznaje fundamentalistyczne przekonanie, że „święte księgi” (w przypadku chrześcijan Biblia) należy rozumieć dosłownie. Jest to, jak sądzę, zaskakująco dużo i nie świadczy dobrze o Amerykanach. Nie odrobiono tam lekcji, którą należało odrobić.

2. Również 1/3 uznaje, że „święte księgi” nie zawierają słowa bożego. Nie jest więc z Amerykanami tragicznie, zachowana jest równowaga stanowisk.

3. Protestancki fundamentalizm ma najwięcej zwolenników w „białych” protestanckich kościołach ewangelikalnych, a także w kościołach murzyńskich (Murzyni amerykańscy z reguły tworzą odrębne kościoły m.in. dlatego, że w rasistowskich stanach Południa do połowy XX w. w świątyniach obowiązywała segregacja rasowa, np. Murzynom nie wolno było zajmować miejsc siedzących i wyznaczano im odrębne sektory).

Kościoły murzyńskie mają znacznie mniej wyznawców niż ewangelikalne (Murzyni stanowią około 12 % ludności USA). Ponadto są dużo mniej wpływowe. Ewangelikanie to 1/4 ogółu Amerykanów, w zdecydowanej większości biali, wywierają duży wpływ na politykę amerykańską, trzęsą Partią Republikańską. To biali protestanccy ewangelikanie są największą zakałą USA. Są oni ostoją fundamentalizmu religijnego w USA.

Trzeba wziąć pod uwagę, że kościoły/wyznania protestanckie w USA są rozdrobnione i zdecentralizowane. Na pytanie, ile tych kościołów jest, właściwa odpowiedź brzmi: mnóstwo. W grupie kościołów ewangelikalnych dominują baptyści, zielonoświątkowcy i charyzmatycy.

Nazwę ewangelikanie trzeba odróżnić od popularnej w Polsce nazwy ewangelicy, odnoszonej do luteran i kalwinistów. W USA te dwa wyznania należą do protestantyzmu „głównego nurtu”, niegdyś dominującego, dziś już mniej licznego niż ewangelikanie.

4. Znacznie lepiej prezentują się protestanci z liberalnych kościołów „głównego nurtu” i katolicy (są do siebie wręcz bliźniaczo podobni). Fundamentalistów wśród nich nie brakuje, ale jest ich znacznie mniej niż wśród ewangelikanów. Co najciekawsze, po 28 % nie uznaje Biblii za słowo boże. Świadczy to o znacznej trzeźwości umysłu i pozwala lepiej „kontaktować” ze zmianami kulturowymi zachodzącymi współcześnie. Niestety, 24-26% protestantów liberalnych (tzw. protestantów „głównego nurtu”) i katolików obstaje przy dosłownym rozumieniu Biblii. Biblia hamuje przyswajanie nowych poglądów, np. dotyczących ewolucji biologicznej i homoseksualizmu. Jest przysłowiową „kulą u nogi”, ciągnie do tyłu.

5. Najlepiej prezentują się osoby bezwyznaniowe, tzn. nie wyznające żadnej religii (jest to prawie 1/4 Amerykanów). Są to osoby, które na pytanie o wyznawaną religię odpowiedziały, że są ateistami – 3 %; agnostykami – 4 %; albo wskazały odpowiedź „żadna konkretna” (Nothing in particular) – 16 %. Zdecydowana większość osób bezwyznaniowych uważa, że „święte księgi” nie zawierają słowa bożego. Również odpowiedzi na inne pytania wskazują, że są to osoby najbardziej otwarte na przemiany kulturowe zachodzące współcześnie. Jednak spory odsetek osób bezwyznaniowych – ale wyraźna mniejszość – zachowuje niektóre wierzenia religijne. Jak widzimy, 20 % żywi przekonanie, że Biblia zawiera słowo boże.

6. Zwracają uwagę buddyści, którzy – jak wskazują też odpowiedzi na inne pytania – są w USA zdecydowanie otwarci na współczesne przemiany kulturowe. Jest to jednak zbiorowość w USA nieliczna (tylko 0,7 % ogółu Amerykanów), odgrywająca bez porównania mniejszą rolą niż kategoria osób bezwyznaniowych. Badania wskazują, że amerykańscy buddyści nie mają kłopotów z uznaniem zmian kulturowych. Dotyczy to również – chociaż w mniejszym stopniu – hinduistów, którzy w USA są społecznością ludzi wykształconych i zamożnych.

7. Zwraca uwagę liberalizm żydów amerykańskich. Ponad połowa uważa, że Biblia nie jest słowem bożym. Wskazuje to na dużą trzeźwość umysłu. Tylko 11% wierzy, że Biblię należy rozumieć dosłownie. Żydzi są jednak mniej trzeźwi niż osoby bezwyznaniowe, bo wśród bezwyznaniowych 72 % nie uznaje „świętych ksiąg” za słowo boże, zaś wśród żydów 55 %.

Czy człowiek powstał w drodze ewolucji?

Fundamentaliści religijni negują ewolucję. Twierdzą, że Bóg stworzył wszystkie gatunki zwierząt i roślin zasadniczo w obecnej postaci. Również człowiek miał być stworzony przez Boga, nie pojawił się w drodze ewolucji.

monkey-1207338_960_720

Obecnie wiele kościołów i osób religijnych stara się godzić swoją religię z teorią ewolucji. Polega to zwykle na twierdzeniu, że Bóg ingerował w proces ewolucji i doprowadził do powstania człowieka. Tego rodzaju stanowisko zajmuje też oficjalnie Kościół katolicki, chociaż jest ono formułowane z dużą nieufnością wobec teorii ewolucji i jakby półgębkiem.

Fundamentaliści nie uznają tych kompromisowych koncepcji. Odrzucają teorię ewolucji całkowicie. Stoją na stanowisku, że Bóg stworzył człowieka tak jak opisuje to Pismo Święte. Nie mówi ono o jakiejkolwiek ewolucji.

Nauki biologiczne przedstawiają ewolucję i powstanie człowieka jako proces naturalny i nie stwierdzają ingerencji Boga czy sił nadprzyrodzonych.

Oto jak widzą powstanie człowieka wyznawcy różnych religii w USA:

Jak powstał człowiek?

Kościoły i wyznania religijne

Nie powstał w drodze ewolucji, zawsze istniał w obecnej postaci

Powstał w drodze naturalnych procesów ewolucyjnych

Powstał w drodze ewolucji, ale zgodnie z zamiarem Boga

Powstał w drodze ewolucji, ale nie wiem jak

Nie wiem

%

%

%

%

%

Ogółem Amerykanie

34

33

25

4

4

Św. Jehowy

Ewangelikanie

Mormoni

K. murzyńskie

Muzułmanie

Prawosławni

Protest. liberalni

Katolicy

Hinduiści

Żydzi

Bezwyznaniowi

Buddyści

74

57

52

45

41

36

30

29

17

16

15

13

6

11

11

16

25

29

28

31

62

58

63

67

15

25

29

31

25

25

31

31

14

18

14

13

<1

2

2

3

3

5

5

4

3

5

4

6

5

5

7

5

6

5

5

5

3

3

3

3

Z tabeli tej wyłania się podobny obraz jak z poprzedniej.

1. Potwierdza się, że 1/3 Amerykanów uznaje fundamentalistyczne przekonanie, że człowiek nie powstał w drodze ewolucji.

2. Również 1/3 przyjmuje pogląd przeciwny, uznaje, że człowiek powstał w drodze naturalnych procesów ewolucyjnych, bez ingerencji Boga.

3. Negowanie ewolucji jest bardzo popularne wśród ewangelikanów. Są niezmiennie liderami w złej sprawie. Przelicytowali ich tylko świadkowie Jehowy, a tuż za są mormoni, ale te dwa wyznania mają bez porównania mniej wyznawców. „Biali” ewangelikanie są najbardziej wpływową ostoją antyewolucjonizmu . Np. Konwencja Południowych Baptystów (jest to największa organizacja skupiająca ewangelikalne kościoły baptystyczne) w rezolucji z1982 r., obowiązującej do dziś, odrzuca ewolucjonizm, a popiera kreacjonizm i zabiega o jego nauczanie w szkołach państwowych (od lat toczy się o to w USA ciężka batalia polityczna). Według kreacjonizmu człowiek nie powstał w drodze ewolucji, lecz został stworzony przez Boga. W rezolucji baptystów czytamy: „Teoria ewolucji nigdy nie została udowodniona jako naukowy fakt (…) Wyrażamy nasze poparcie dla nauczania naukowego kreacjonizmu w naszych szkołach publicznych” (tj. w szkołach państwowych w USA).

4. Protestanci z kościołów liberalnych (tj. „głównego nurtu”) i katolicy wypadają znacznie lepiej, ale jednak zaskakująco dużo zajmuje fundamentalistyczne stanowisko. W porównaniu z ewangelikanami stosunkowo dobrze prezentują się protestanckie kościoły murzyńskie.

5. Uznanie naturalnego pochodzenia człowieka jest najczęstsze wśród osób bezwyznaniowych oraz amerykańskich buddystów, hinduistów i żydów. Wśród osób bezwyznaniowych spory odsetek zachowuje jednak niektóre tradycyjne wierzenia religijne i – jak widać – nie uznaje ewolucyjnego pochodzenia człowieka lub uznaje ingerencję Boga w proces ewolucji. Jest to jednak wyraźnie mniejszość.

6. Teoria ewolucyjnego, naturalnego pochodzenia człowieka spotyka się z szeroką akceptacją wśród amerykańskich buddystów i hinduistów. Istotne może być to, że w buddyzmie, a także w hinduizmie, mit stworzenia człowieka przez Boga nie odgrywa tak kluczowej roli jak w religiach opartych na Biblii. Może też być istotne, że 77 % hinduistów posiada wykształcenie wyższe, wobec 27 % ogółu Amerykanów.

Małżeństwa homoseksualne

Uznanie prawa do zawierania małżeństw homoseksualnych jest ważnym atrybutem współczesnego światopoglądu wolnościowego, liberalnego, opartego na prawach człowieka. Podstawowa jego zasada brzmi: Prawo nie powinno zakazywać tego, co nie jest szkodliwe. Dobrowolne stosunki homoseksualne osób dorosłych, a także małżeństwa homoseksualne, nie przynoszą żadnych szkód. Dlatego nie powinno być zakazu zawierania tych małżeństw.

Sprzeciwianie się legalizacji małżeństw homoseksualnych jest oznaką światopoglądu konserwatywnego, który tkwi korzeniami w nonsensach przeszłości.

love kwadrat-2467045_960_720

W USA karalność stosunków homoseksualnych zaczęto znosić w niektórych stanach od 1962 r., a na terenie całego kraju zniesiono dopiero w 2003 r. Małżeństwa homoseksualne zalegalizowano w 2015 r. w całych Stanach Zjednoczonych. Pierwszy zalegalizował je w 2004 r. stan Massachusetts.

Szybki wzrost poparcia dla legalizacji małżeństw homoseksualnych sondaże notowały już w ostatnim dziesięcioleciu XX w. Około 2010 r. poparcie przekroczyło 50 % i powoli rośnie. Ponieważ młode pokolenie Amerykanów akceptuje legalizację w olbrzymiej większości (ponad 70 %), z czasem poparcie będzie przyśpieszać.

Sprzeciw wobec legalizacji małżeństw homoseksualnych ma silne wsparcie w Biblii i w Koranie. W obu tych „świętych księgach” mamy nakaz karania śmiercią za stosunki homoseksualne.

Oto wyniki omawianych tu badań przeprowadzonych w USA w 2014 r.

Czy małżeństwa homoseksualne powinny być uznane przez prawo?

Kościoły i wyznania religijne

NIE

TAK

Nie wiem

%

%

%

Ogółem Amerykanie

39

53

8

Świadkowie Jehowy

Mormoni

Ewangelikanie

Kościoły murzyńskie

Muzułmanie

Prawosławni

Protestanci liberalni

Katolicy

Hinduiści

Żydzi

Bezwyznaniowi

Buddyści

76

68

64

52

52

41

35

34

23

18

16

13

14

26

28

40

42

54

57

57

68

77

78

84

10

6

7

9

6

5

8

9

9

5

6

3

1. Porównajmy najpierw USA z Europą. W Europie Zachodniej poparcie legalizacji małżeństw homoseksualnych jest dużo większe niż w USA. Według sondażu Eurobarometer z 2015 r. legalizację popiera 91 % Holendrów; 90 % Szwedów; 87 % Duńczyków; 84 % Hiszpanów; 80 % Irlandczyków; 71 % Francuzów; 66 % Niemców. Ale za to w Europie Środkowo-Wschodniej uznanie legalizacji małżeństw homoseksualnych jest dużo niższe niż w USA, np. w Polsce – jak wskazują dwa sondaże Pew Research Center – wynosi około 30 %, ale w wielu krajach dużo mniej, w Rosji 5 %, na Ukrainie 9 % (linki na końcu).

2. W USA to ewangelikanie znajdują się w czołówce przeciwników legalizacji małżeństw homoseksualnych. Można było się tego spodziewać. Wyprzedzają ich tylko świadkowie Jehowy i mormoni, dwa mniejsze fundamentalistyczne wyznania. Ale to ewangelikanie – chociażby ze względu na dużą liczebność – są w USA najbardziej odpowiedzialni za utrzymujący się znaczny sprzeciw wobec legalizacji małżeństw homoseksualnych.

3. Lepiej wypadają protestanci z kościołów liberalnych i katolicy, którzy w większości popierają legalizację. Trzeba docenić, że katolicy robią to wbrew ostro formułowanemu stanowisku najwyższych władz swojego kościoła.

4. Najlepiej wypadają – jak zwykle –  osoby bezwyznaniowe oraz buddyści, żydzi i hinduiści.

5. Zwraca uwagę, że amerykańscy muzułmanie są dużo mniej fundamentalistyczni niż ewangelikalni protestanci. I to nie tylko w sprawie legalizacji małżeństw homoseksualnych, ale we wszystkich wcześniej przedstawianych kwestiach.

6. W sondażu pytano też, czy odpowiadający uważa siebie za geja, lesbijkę albo osobę biseksualną. Odpowiedzi: za geja lub lesbijkę uznało siebie 2 % odpowiadających; za osobę biseksualną 3 %. Pytanie takie zadaje się w USA od ponad dwudziestu lat w badaniach exit poll, przeprowadzanych na wielkich próbach przy okazji wyborów prezydenckich i kongresowych. Odpowiedzi pozytywne oscylują wokół 4 %.

7. Instytut Gallupa od 1937 r. pyta Amerykanów, czy zaakceptowaliby kandydata na urząd prezydencki o określonych cechach: „Jeżeli Twoja partia w wyborach na urząd prezydenta nominowałaby kandydata mającego ogólnie dobre kwalifikacje, a byłby to ….. (tu pada określenie, np. Murzyn, muzułmanin, gej/lesbijka, ateista itp.), to głosowałbyś na niego?”. W 1978 r., kiedy po raz pierwszy zapytano o geja/lesbijkę, odpowiedzi pozytywnej udzieliło 26 % pytanych. W 2015 r. aż 74 %. Jest to dobry wskaźnik zmiany postaw wśród Amerykanów w ciągu około czterdziestu lat.

8. A jak jest w Polsce? Arcybiskup Jędraszewski niedawno wygłosił przemówienie, w którym roztaczał apokaliptyczne wizje: „Ideologia gender i związki partnerskie, homoseksualne to nowa szaleńcza doktryna, która zalewa współczesny świat. Możemy zwyciężyć tylko w imię Maryi, z różańcem w ręku” (link poniżej). No właśnie, nawet większość amerykańskich katolików popiera legalizację małżeństw homoseksualnych. W Polsce też tak będzie. Wbrew nadziejom kościelnych hierarchów głupota czasami przegrywa. W sondażu Pew Research Center z 2015 r. legalizację małżeństw homoseksualnych poparło w Polsce 29 % katolików i 32 % ogółu; sprzeciw wyraziło 62 % katolików i 59 % ogółu (link na końcu). Nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać.

Bóg czy bezosobowa siła wyższa?

Z odpowiedzią na pytanie, ilu Amerykanów wierzy w Boga, jest poważny problem. W Boga osobowego wierzy tylko 57 %; aż 26 % wierzy w istnienie bezosobowej siły wyższej, co jest sprzeczne z pojęciem Boga w Biblii, judaizmie, chrześcijaństwie, islamie i wielu innych religiach. Jest też sprzeczne z nauczaniem Kościoła katolickiego.

W omawianych tu badaniach pytano najpierw, czy wierzy się w Boga lub uniwersalnego ducha (universal spirit – to używany w USA odpowiednik nazwy siła wyższa). Wiarę zadeklarowało 89 % pytanych; tylko 9 % odpowiedziało „nie wierzę”(inne odpowiedzi 2 %). Następnie zapytano osoby, które zadeklarowały wiarę, czy Bóg, w którego wierzą, jest osobą, czy bezosobową siłą. Wtedy okazało się, że w Boga osobowego wierzy 57 %, a w bezosobową siłę duchową 26 %.

angel-910805_960_720

Wiara w Boga osobowego wskazuje na silną skłonność do trzymania się starożytnych, mitologicznych wyobrażeń. Pojęcie Boga osobowego powstało w starożytnych mitologiach przed kilkoma tysiącami lat i także dziś zachowuje ten starożytny, mitologiczny charakter. Przez wieki było co najwyżej modyfikowane, unowocześnione, stało się bardziej abstrakcyjne, ale zasadniczo trwa w niezmienionym kształcie. Obecnie traci na znaczeniu.

Wiara w osobowego Boga utrudnia kontakt z kulturą współczesną, w której starożytne, mitologiczne wyobrażenia są usuwane na margines przez nowe nurty kultury, w tym przez naukę. Nauka jest najbardziej dynamiczną częścią kultury współczesnej i pojęcie Boga osobowego konsekwentnie ignoruje.

Poniżej zamieszczam tabelę pokazującą odpowiedzi Amerykanów. Nie ma niespodzianek. Wśród dużych amerykańskich wyznań religijnych to protestanccy ewangelikanie zdecydowanie najczęściej wierzą w Boga osobowego (wyprzedzają ich tylko mormoni). Na przeciwnym biegunie są osoby bezwyznaniowe. Ewangelikanie, jak widać, zawsze wiodą prym, gdy idzie o pierwszeństwo w uporczywym trzymaniu się starożytnych wyobrażeń religijnych, sprzeciwiających się współczesnym trendom w kulturze.

W bezosobową siłę wyższą, a nie w Boga osobowego, wierzy 1/4 Amerykanów. Oto wyniki badań w USA w 2014 r.

Wiara w Boga i siłę wyższą

Kościoły i wyznania religijne

Wierzący w Boga osobowego Wierzący w bezosobową siłę Niewierzący w Boga ani siłę wyższą Inne / Nie wiem

%

%

%

%

Ogółem Amerykanie

57

26

9

8

Mormoni

Ewangelikanie

Świadkowie Jehowy

Kościoły murzyńskie

Protestanci liberalni

Katolicy

Prawosławni

Muzułmanie

Hinduiści

Bezwyznaniowi

Żydzi

Buddyści*

89

80

77

70

63

61

61

32

32

25

25

23

8

14

15

22

27

30

31

53

49

31

45

42

*

*

*

*

2

2

3

1

10

33

17

27

3

6

9

8

8

7

6

14

9

10

13

4

* Przeciw buddystom przemawia to, że na pytanie o wiarę w reinkarnację 67 % odpowiedziało, że wierzy; 25 % że nie wierzy. Wiara w reinkarnację jest równie nonsensowna, jak wiara w Boga osobowego.

W krajach Europy Zachodniej procent wierzących w istnienie Boga jest z reguły dużo niższy, a niewierzących w Boga ani w siłę wyższą dużo większy niż w USA.

W sondażu Eurobarometer, przeprowadzonym we wszystkich krajach Unii Europejskiej w 2010 r., pytano: „Które z poniższych stwierdzeń jest najbliższe Twoim przekonaniom?” 1. Wierzę, że Bóg istnieje. 2. Wierzę, że istnieje pewnego rodzaju duch lub siła wyższa (ang. life force). 3. Nie wierzę, że istnieje jakiegokolwiek rodzaju duch, Bóg lub siła wyższa.

We Francji wiarę w istnienie Boga deklarowało 27 %; wiarę w istnienie jakiegoś rodzaju ducha lub siły wyższej 27 %; nie wierzy w istnienie ducha, Boga lub siły wyższej 40 %. W Szwecji i Holandii wierzy w Boga odpowiednio 18 i 28 %; w istnienie ducha lub siły wyższej 45 i 39 %; nie wierzy w istnienie ducha, Boga lub siły wyższej 34 i 30 %.

W Polsce wiarę w istnienie Boga zadeklarowało 79 %; w ducha lub siłę wyższą 14 %; brak wiary w istnienie ducha, Boga lub siły wyższej 5 %.

Podkreślmy, wiara w istnienie nieokreślonego ducha czy siły wyższej to coś innego niż wiara w Boga w rozumieniu chrześcijaństwa, judaizmu, islamu i wielu innych religii (jest też sprzeczna z nauczaniem Kościoła katolickiego). Bóg w tych religiach jest duchem osobowym.

W bardzo wielu krajach wiara w Boga osobowego topnieje, przybywa za to wierzących w istnienie nieokreślonej siły wyższej lub duchowej, a także niewierzących ani w Boga ani w jakiegokolwiek rodzaju siłę wyższą czy duchową.

Nasila się to bardzo w USA. Np. według omawianego sondażu w 2007 r. nie wierzyło w istnienie ducha, Boga lub siły wyższej 5 % ogółu Amerykanów; w 2014 r. jest to 9 %. Wzrasta również liczba osób, które określiły się wprost jako ateiści. Według sondażu w 2007 r. stanowili oni 0,7 % ogółu Amerykanów, a w 2014 r. już 3,1 % (jest to wzrost z około 1,6 miliona, do ponad 7,3 miliona).

Jak widać, ciągle jeszcze bardzo wiele osób, które nie wierzą w istnienie Boga i siły wyższej, nie nazywa siebie ateistami. Przyczyną są negatywne skojarzenia związane z ateizmem oraz niejasności związane ze słowem ateizm.

W USA nie brakuje ciemniaków, którzy uważają, że ateizm to samo zło. To się jednak zmienia, uprzedzenia słabną. Np. we wspomnianym już sondażu Gallupa pytano: „Jeżeli Twoja partia w wyborach na urząd prezydenta nominowałaby kandydata mającego ogólnie dobre kwalifikacje, a byłby to ….. (tu pada określenie, np. Murzyn, muzułmanin, gej/lesbijka, ateista itp.), to głosowałbyś na niego?”. Kiedy w 1958 r. po raz pierwszy zapytano o ateistę, odpowiedzi pozytywnej udzieliło tylko 18 % pytanych. W 2015 r. było to już 58 %. Jak widać, poglądy Amerykanów zmieniają się na lepsze. Partia Demokratyczna może niebawem – to nie fantazja – wystawić w wyborach prezydenckich ateistę. I wygrać, ku zaskoczeniu konserwatystów. W 2008 r. demokraci wysunęli kandydaturę Murzyna Baracka Obamy. Wygrał dwukrotnie, a wygrałby prawdopodobnie po raz trzeci, gdyby prawo dopuszczało kandydowanie na trzecią kadencję.

Uprzedzenia wobec ateistów zanikają szczególnie szybko w młodszych pokoleniach Amerykanów. Zapowiada to szybkie pozytywne zmiany w najbliższych dziesięcioleciach.

Najważniejsze:

1. Główny wniosek, jaki przedstawiają autorzy referowanych wyżej badań, brzmi: Amerykanie stają się coraz mniej religijni, w szczególności „procent tych, którzy mówią, że wierzą w Boga, modlą się codziennie i regularnie chodzą do kościoła albo korzystają z innych rodzajów religijnej posługi, spada powoli w ostatnich latach”.

2. Młodsze pokolenie Amerykanów (w wieku 18-32 lat) jest znacznie mniej religijne niż starsze pokolenia. Np. rzadziej praktykuje, rzadziej wierzy z Boga, dużo rzadziej stwierdza, że religia odgrywa w ich życiu ważną rolę. Można zasadnie przypuszczać, że z upływem czasu Amerykanie będą stawać się jeszcze mniej religijni.

3. Bardzo szybko rośnie liczba osób bezwyznaniowych. Nie wyznają oni żadnej określonej religii i nie należą do żadnego kościoła lub zorganizowanej społeczności religijnej (od 2007 r. przybyło ich z 16 % do 23 % , co stanowi wzrost z 34 milionów do 56 milionów Amerykanów w wieku lat 18 i więcej). Warto dodać, że połowa Amerykanów (dokładnie 50 % !) nie należy do żadnego lokalnego zboru, parafii lub innej lokalnej jednostki organizacyjnej jakiejkolwiek społeczności religijnej (w niektórych sondażach pyta się nie o wyznawaną religię, ale o to, czy należy się do jakiegoś kościoła lub związku wyznaniowego – wtedy odsetek tak definiowanych osób bezwyznaniowych przekracza 30%). 

Chociaż spora część osób bezwyznaniowych zachowuje niektóre wierzenia religijne (szczególnie wiarę w bezosobową siłę wyższą, rzadziej w Boga osobowego), to religia odgrywa w ich życiu znacznie mniejszą rolę niż w przypadku osób wyznających jakąś określoną religię. Autorzy badań stwierdzają: „Osoby bezwyznaniowe stają się nie tylko coraz liczniejsze, ale także stają się z czasem mniej religijne”, tzn. ci spośród nich, którzy mimo wszystko wierzyli w siłę wyższą lub Boga i modlili się czasami, przestają wierzyć i modlić się.

4. Ostoją fundamentalistycznej i ostro konserwatywnej religijności są w USA protestanccy ewangelikanie. To największa zakała Ameryki. Jeżeli chcemy sobie wyobrazić, kim są owi protestanccy ewangelikanie, to wystarczy posłuchać w Polsce świadków Jehowy. To ta sama mentalność, to samo trzymanie się Biblii, religijny dogmatyzm, „zaprogramowanie” mózgu biblijnymi wyobrażeniami. Wśród ewangelikanów dominują baptyści, zielonoświątkowcy i grupy charyzmatyków.

Ewangelikanie w większości uznają, że Biblię należy rozumieć dosłownie, negują ewolucję, głoszą, że człowiek został stworzony przez Boga tak jak przedstawia to Biblia. Sprzeciwiają się legalizacji małżeństw homoseksualnych.

Ewangelikanie odgrywają destrukcyjną rolę w polityce amerykańskiej, w szczególności w Partii Republikańskiej. Rolę tę można z grubsza porównać do tej, jaką w Polsce i w PiS odgrywa nieformalne ugrupowanie Rydzyka (oczywiście nie idzie o porównanie pod każdym względem).

Na szczęście procent ewangelikanów nie wzrasta, a nawet nieznacznie zmniejszył się z 26 w 2007 r., do 25 % w 2014 r. Jest to jednak nadal największe ugrupowanie religijne w USA. Mam jednak dobrą wiadomość. Ponieważ liczba osób bezwyznaniowych bardzo szybko rośnie, można spodziewać się, że za kilka lat będzie ich więcej niż ewangelikanów.

Słowo na zakończenie

Bądźmy optymistami. W dziedzinie religijności Ameryka zmierza powoli w dobrym kierunku. Stopniowo „wyjdzie na ludzi”, upodobni się do krajów Europy Zachodniej, gdzie ateiści stanowią z reguły 20-40%, a tyleż samo wierzy w istnienie jakiegoś rodzaju siły wyższej czy też duchowej, ale nie w Boga osobowego. Jak dotąd Amerykanie są znacznie bardziej religijni, chociaż – co trzeba docenić – nie należą do najbardziej religijnych narodów świata. – Alvert Jann

PS. Przed miesiącem przedstawiałem wyniki sondażu przeprowadzonego w 2015/2016 r. w prawie wszystkich krajach Europy Środkowo-Wschodniej przez Pew Research Center, opublikowane w maju 2017 r.: „Ilu jest ateistów w Europie Środkowo-Wschodniej?” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/ateisci-niereligijni-bezwyznaniowi-ilu-ich/

………………………………………………………………………………………

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ : Zapraszam licealistów, studentów i wszystkich zainteresowanych na ćwiczenia z ateizmu. Co miesiąc <pierwszego>, czasami częściej, będę zamieszczał krótki tekst, poważny ale pisany z odrobiną luzu. Nie widzę siebie w roli mentora czy wykładowcy, mam na myśli wspólne zastanawianie się.

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów.

…………………………………………………………………………….

Źródła:

– Pew Research Center – http://www.pewforum.org/2015/11/03/u-s-public-becoming-less-religious/ (sondaż dotyczący USA) ; – http://www.pewforum.org/2017/05/10/religious-belief-and-national-belonging-in-central-and-eastern-europe/ (sondaż dotyczący Europy Środkowo-Wschodniej)

– Eurobarometer – http://ec.europa.eu/commfrontoffice/publicopinion/archives/ebs/ebs_341_en.pdf (wiara w Boga); – http://www.equineteurope.org/IMG/pdf/ebs_437_en.pdf (małżeństwa homoseksualne)

– Gallup – http://www.gallup.com/poll/183713/socialist-presidential-candidates-least-appealing.aspx?utm_source=Politics&utm_medium=newsfeed&utm_campaign=tiles

– Wypowiedź abp Jędraszewskiego podaję za Katolicką Agencją Informacyjną – https://ekai.pl/abp-jedraszewski-w-ludzmierzu-ideologia-gender-i-zwiazki-homoseksualne-to-szalencza-doktryna-ktora-zalewa-swiat/

– Rezolucja Konwencji Południowych Baptystów – http://www.sbc.net/resolutions/967

………………………………………………………………………………

Kolęda po polsku. część 1 i 2

KOLĘDA PO POLSKU

Ostatnie zarządzenia i dekrety naszych polskich biskupów w sprawie tegorocznej tradycyjnej kolędy, sprowokowały mnie do podjęcia tego tematu od strony nie zawsze wygodnej dla hierarchów i duszpasterzy, ale nikt nigdy nie obiecywał im, że będzie miło. Przynajmniej na tym profilu. Ale obiecuję, że będzie jednak prawdziwie i szczerze.

Zacznijmy tu jednak nasz cykl grzecznie od przypomnienia pewnych znanych prawdopodobnie wszystkim kilku faktów. Tradycyjna polska kolęda, a więc innymi słowy tak zwana wizyta duszpasterska składana przez naszych parafialnych księży w domach swoich parafian, jest tak oczywista dla naszych rodaków jak samo Boże Narodzenie czy karp na wigilijnym stole. Rozpoczyna się ona corocznie już w dniu 27 grudnia, a więc w pierwszym dniu po świętach i trwa nieprzerwanie do dnia 2 lutego roku następnego. W tych wyjątkowych dniach każdy katolicki dom jest odwiedzany przez lokalnych duszpasterzy. No właśnie, czy jednak każdy? A jeżeli nie każdy to dlaczego?

Niemal od zawsze, odkąd pamiętamy, tradycyjna kolęda w naszych domach była oczekiwana przez wszystkich domowników. Dziadkowie czy nasi rodzice wpoili nam wszystkim oczywistą prawdę, że w okresie po Bożym Narodzeniu nasze domy obowiązkowo odwiedzi ksiądz z lokalnej parafii. Pamiętamy gorączkowe sprawdzanie w parafialnej świątyni, w którym dniu nasza ulica, nasz dom czy blok na osiedlu będzie wyznaczony do takiej wizyty. Potem ten okres gorączkowych przygotowań przybierał jedynie na sile, bo następowało sprzątanie, przygotowywanie stołu z białym obrusem, krzyżykiem, świecami, a przede wszystkim naczynia lub talerza z woda święconą. Beczka z wodą święconą stała przez cały okres kolędy w przedsionku kościoła, aby wierni ją zabierali do swoich domów, ale niekiedy ta na naszym stole miała więcej wspólnego z naszym kranem niż z tą z kościoła. Pamiętam z własnego dzieciństwa te jakże nerwowe nalewanie wody z kranu, a potem pytanie księdza przed jej użyciem czy jest poświęcona i niezapomnianą do dzisiaj minę mojej mamy, gdy potwierdzała jej świętość. Dlatego mój stosunek do wody święconej jest od dziecka raczej spaczony, jak i do jej skuteczności działania. Ksiądz nas kropił niepoświęconą wodą z naszego kranu, ona na nas nie skwierczała jak przystało na wodę poświęconą laną na grzeszników, a ksiądz i moja mama udawali, że wszystko jest w porządku. Tylko mnie się wówczas zdawało, że oboje myślą wtedy to samo. I tak było co roku…

Podczas samej wizyty księdza pamiętamy zapewne wszyscy tradycyjne sprawdzanie przez niego naszych zeszytów do religii, w których ksiądz obowiązkowo musiał się podpisać. Mówienie przez dzieci na polecenie gościa wyuczonych modlitw i tradycyjne obrazki świętych patronów, z nazwiskiem księdza na odwrocie, które kapłan rozdawał wszystkim domownikom. No i jakaś dziwna, dyskretna koperta, której poświęcę odrębny odcinek tego cyklu, którą tato corocznie podawał księdzu z taką gracją, jakby chciał, aby nikt tego nie zauważył. A widzieliśmy wszyscy…

Do dzisiaj dla wielu starszych osób taka duszpasterska wizyta jest tu czymś wyjątkowym, na co czekają przez cały rok. Niemal jak na samą Wigilię, a może nawet przeżywają ją bardziej. Jednak ich młodsi krewni już niekoniecznie podzielają, i to już od wielu lat, ich niezwykłe emocje związane z tą wizytą. Społeczeństwo polskie się radykalnie zmienia, stosunek młodego pokolenia do samej instytucji Kościoła jest także coraz bardziej krytyczny, więc i ich podejście do siły działania wody święconej, także tej z kranu, oraz do świętych obrazeczków naszych duszpasterzy jest coraz bardziej nieakceptowany.

W okresie poświątecznym, w licznych naszych parafialnych kościołach wielu księży podejmuje corocznie temat wizyt duszpasterskich także w swoich homiliach, podkreśla w nich jej znaczenie i podpowiada jak się do takiej wizyty dobrze przygotować. Czy zawsze podczas tych homilii księża mówią jednak prawdę? Niekoniecznie, co pokaże w kolejnych odcinkach tego cyklu już na konkretnych przykładach.

Od dwóch lat w naszych polskich domach temat wizyt duszpasterskich budzi jednak dodatkowe emocje. Zdecydowanie negatywne emocje, gdyż odbywają się one w pandemicznej rzeczywistości, a przy tym w rygorze sanitarnych ograniczeń. Dlaczego tak się dzieje postaram się wyjaśnić w kolejnych swoich wpisach.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

KOLĘDA PO POLSKU –(2).

Tradycyjna polska kolęda to niestety także temat drażliwy w polskim Kościele, bo towarzyszy jej zbieranie pieniędzy, jak dużych opiszę to jeszcze szczegółowy w tym cyklu, co powoduje zrozumiałe emocje wśród wiernych, a dla większości księży, co stwierdzam z żalem, stało się głównym motywem do odwiedzania domów swoich wiernych. Co prawda sami księża i prasa katolicka próbuje temu zdecydowanie zaprzeczać i dorabiać do tradycyjnej kolędy księży różnego rodzaju duszpasterskie cele, ale te mity brutalnie weryfikuje codzienność w naszych parafiach. Opiszę to obszerniej w tym cyklu na konkretnych przykładach.

Niby w wizytach duszpasterskich naszych księży nie chodzi tutaj o pieniądze, ale wystarczyła tylko pandemia w naszym kraju i wynikające z niej ograniczenia, aby w całym kraju tysiące księży podnosiło lament do lokalnych władz kościelnych. Temat wpływu pandemii na wizyty duszpasterskie, ograniczenia ilości wiernych podczas nabożeństw, a więc także wpływów z tradycyjnej tacy, był w ostatnich latach tematem numer jeden podczas wszelkich spotkań duchowieństwa w urzędach kurialnych. „Jak żyć, Księże Biskupie, jak żyć…”, roznosił się bolesny jęk po całym kraju, od Bałtyku po Giewont.

Temat pieniędzy stał się na tyle pilny, że nasi biskupi podjęli go nawet w rozmowach z naszymi rządzącymi. Otrzymują z powodu pandemii rekompensaty z budżetu nasi przedsiębiorcy, aż się im ręce uginają od worków z pieniędzmi, więc nie mogą nasi rządzący pozwolić, aby z tego samego powodu polscy proboszczowie i ich wikarzy przymierali głodem.

Także sami polscy biskupi poszli po rozum do głowy i do tradycyjnych wizyt duszpasterskich wprowadzili zupełnie nowe zwyczaje. Ponieważ przedwczoraj zostały one ogłoszone w wielu diecezjach na rok bieżący, warto aby poznali je także wierni, bo ich one głównie dotyczą.

Pierwsza istotna zmiana to taka, że w związku z obecną w naszym kraju pandemią wizyty duszpasterskie można organizować w różnych okresach roku. Są diecezje gdzie wizyty kolędowe trwają już od kilku tygodni, mimo iż świąt jeszcze nie było. Tak jest chociażby na Śląsku. Ale zaleca się także, aby je organizować też po świętach i nie kończyć tradycyjnie w drugim dniu lutego, ale kontynuować je do Wielkanocy. Więc proszę się nie dziwić Drodzy Państwo, jak na wiosnę w drzwiach waszych domów stanie ksiądz z ministrantami. Co zatem zalecam? Trzymać w domu dyżurną kopertę z godną zawartością, a doliczyć w kwietniu księdzu jeszcze bieżącą inflację, i koniecznie mu przypomnieć, że to autorski pomysł Gerlacha z Facebooka, żeby nasi księża wiedzieli komu tę kopertę z nawisem inflacyjnym zawdzięczają.

Są tu też i inne ciekawe pomysły. W diecezjach w Polsce południowej wprowadzono takie rozwiązania. Ponieważ jest pandemia więc księża będą odwiedzali tylko takie domy, gdzie zostaną zaproszeni i tam już wizyta duszpasterska odbędzie się w tradycyjnej formie. Ale ponieważ istnieje realne niebezpieczeństwo, że zapraszających będzie mało lub o zgrozo w ogóle takich nie będzie, więc takiemu pomysłowi towarzyszy jeszcze dodatkowe rozwiązanie. Całą parafię podzielono na drobne sektory, około 40, tyle ile dni tradycyjnej kolędy. W określonym dniu wyznaczone domy z danego sektora mają zamówić intencję mszalną i przyjść do kościoła na mszę odprawianą właśnie w ich intencji. Koperty kolędowe z nazwiskami i adresami darczyńców mają złożyć na tacę. Jeden mój zdolny kolega-biskup w swoim zarządzeniu nazwał takie msze „kolędowymi”. Czy to nie cudowne? Nie dość, że wierni z danej ulicy muszą zebrać pieniądze na msze w swojej intencji, zapewniając księdzu intencje mszalne do drugiego lutego następnego roku, to jeszcze podpisane koperty przyniosą sami do kościoła. Butów zdzierać nie trzeba, marznąć nie trzeba, a pieniądze „przyjdą do kościoła same”. Zaleca się także, aby do czasu mszy kolędowych dołączać także inne cele finansowe, aby wierni mogli przy okazji złożyć po kilka kopert. Są więc koperty z napisem; „Na utrzymanie Kościoła, parafii i księdza”, ale i takie jak „Na budowę lub inne inwestycje”, „Na nowe organy lub ich remont”, „Na ogrodzenie cmentarza”. Pomysły można tu tylko mnożyć. Takie koperty są już rozsyłane po wielu parafiach lub roznoszone przez ministrantów. Genialne, przyznacie Państwo!!!

Teraz już wiecie i rozumiecie Państwo, bo ja już zrozumiałem, dlaczego inteligentni ludzie są w tym kraju biskupami i kierują diecezjami, a ci inni piszą jedynie wpisy na Facebooku.

Ale w całym tym zamieszaniu jest jeszcze zasadnicze pytanie, dlaczego tym wizytom duszpasterskim poświęca się tyle czasu i budzi to takie zainteresowanie naszych duchownych? Jak nie wiadomo o co chodzi, to zapewne chodzi o kasę. Jest tak i w tym wypadku, bo kluczem w całym tym zamieszaniu jest odpowiedź na proste pytanie. Ile zarabiają księża na wizytach duszpasterskich w naszych domach? I tym zajmę się już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

 

Tomasz Korzan „Metodologia demokracji fasadowej” Część 12

Drugie przykazanie partyjnej demokracji: zero zaufania.

 

Wiem, powiedziałem teraz (być może) coś obrazoburczego. W końcu żyjemy w kraju bardzo religijnym, w którym niezachwiana i ślepa wiara uznawana jest za cnotę, a zwątpienie i logika za przywarę.

Wprawdzie nie dorównujemy w poziomie wiary niektórym innym krajom, ale mimo wszystko, nie ustępujemy im również zbyt bardzo:

https://www.wprost.pl/…/zambia-pastor-poprosil-by…

Powiecie pewnie, że „jak to”, że „jak można żyć bez wzajemnego zaufania”?

Nie tylko można, ale trzeba, a do tego, by być szczęśliwym w relacjach międzyludzkich, nie jest nam potrzebne zaufanie, tylko wzajemny SZACUNEK, a tego, w naszych relacjach, jest faktycznie o wiele za mało.

Poza tym, musimy chyba zacząć rozróżniać zaufanie w sferze DZIAŁAŃ od zaufania w sferze UCZUĆ.

To, że ktoś sobie wyjdzie na ulicę z ankietą i zrobi badania opinii publicznej w sprawie zaufania do (za)rządu, i że wyjdzie mu, że ludzie (za)rządowi ufają mniej niż na Zachodzie, wcale nie oznacza, że nasz system nie bazuje właśnie na zaufaniu jako na metodologii powszechnego gwałtu.

Różnica pomiędzy jednym a drugim jest mniej więcej taka, jak pomiędzy miłością romantyczną a gwałtem.

Młoda, nieświadoma, romantyczna dziewczyna z ciemnej dzielnicy może być zakochana w jakimś amerykańskim aktorze, ale gdy przyjdzie do niej w nocy pijany menel z sąsiedztwa i ją zgwałci, dziecko będzie miała z menelem, a nie z aktorem.

Menel będzie jednak twierdził z uporem menela, że ów akt gwałtu to była „miłość”.

Tak to mniej więcej wygląda z naszym zaufaniem w demokracji (krajowej czy wewnątrzpartyjnej). Rząd (albo zarząd) będzie się powoływał na badania zaufania do (za)rządów w krajach (i organizacjach) cywilizowanych. Potem, zdemontuje nam narzędzia prawnej (lub statutowej) kontroli oddolnej nad państwem (lub organizacją).

Będzie nam przy tym bezczelnie wciskał ciemnotę, że „robi nam cywilizację zachodnią”, sapiąc przy tym lubieżnie w twarz smrodem potu, moczu, kału, cebuli i denaturatu, i rechocząc przepitym głosem, „że to miłość”.

Dlatego proszę, błagam, nalegam: nie dajcie się gwałcić. Nie dajcie się w kółko nabierać na gładkie gadki o konieczności „zaufania do polityków”.

W demokracji potrzebna jest skuteczna KONTROLA ODDOLNA, i tylko z taką kontrolą, jest ona w stanie działać. „Zaufanie” w znaczeniu „sondażowym” pojawi się być może kiedyś, kiedy rządy naszego państwa i zarządy naszych organizacji politycznych przestaną nas gwałcić po pijaku.

Z tym optymistycznym akcentem, pozdrawiam Was w traumie i życzę rychłej rekonwalescencji, jak również wzrostu potraumatycznego, w postaci BRAKU ZAUFANIA (przynajmniej w tym znaczeniu tego słowa, które wciskane jest nam jak kit w otwory fizjologiczne przez stronnicze media pro(za)rządowe).

Link do poprzedniego odcinka:

https://www.facebook.com/tomasz.korzan.polityk/posts/246418907486457

Link do następnego odcinka:

https://www.facebook.com/tomasz.korzan.polityk/posts/249217610539920

Dziękuję!

Tomasz Korzan

Ćwiczenia z ateizmu. Część 37 „Ilu jest ateistów w Europie Środkowo-Wschodniej?”

Na podstawie międzynarodowych badań sondażowych można powiedzieć, ile jest w różnych krajach osób niereligijnych i ateistów. Różnice są olbrzymie. Są kraje, w których ateiści i osoby niereligijne stanowią większość. Są kraje, w których nie ma ich prawie wcale. W wielu krajach niereligijnych nic szczególnie złego się nie dzieje. Natomiast kraje religijne często toną w chaosie i krwawych walkach. Nie jest prawdą, jak twierdzą biskupi i kościelni autorzy, że religia jest niezbędna dla dobra ludzi, społeczeństw i państw. Nie jest niezbędna.

W maju 2017 r. opublikowano wyniki badań przeprowadzonych w 2015/2016 r. w prawie wszystkich krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Badania były wielotematyczne i obszerne. Przedstawię najważniejsze wyniki dotyczące religijności. Dla porównania uwzględnię badania odnoszące się do innych regionów świata.

Przyjrzyjmy się najpierw trzem tabelom informującym o odsetku osób niewierzących w Boga (ateistów) w poszczególnych krajach, osób niereligijnych oraz osób nie identyfikujących się z żadnym kościołem/wyznaniem lub religią.

Przedstawiane poniżej badania prowadzone były na próbach reprezentatywnych. Ich wyniki mówią w przybliżeniu o przekonaniach wszystkich dorosłych mieszkańców poszczególnych krajów. Uzyskane wyniki znajdują potwierdzenie w wielu innych badaniach, których nie sposób tu przytaczać. Dane dotyczące Europy Środkowo-Wschodniej pochodzą z badań sondażowych przeprowadzonych w 2015/2016 r. przez Pew Research Center – http://www.pewforum.org/2017/05/10/religious-belief-and-national-belonging-in-central-and-eastern-europe/ . Dane dotyczące innych krajów pochodzą z programu badań sondażowych World Values Survey, z lat 2005-2014 (w większości z lat 2010-2014) http://www.worldvaluessurvey.org/wvs.jsp.

W badaniach pytano: Czy Pan/Pani wierzy, albo nie wierzy w Boga. Brak wiary w Boga jest główną cechą definicyjną ateizmu. Przedstawię wyniki badań przeprowadzonych w Europie Środkowo-Wschodniej w 2015/2016 r., a dla porównania wyniki badań dotyczących innych regionów świata.

(Uwaga! Jeżeli tabele się „rozpadają”, trzeba zmniejszyć tekst na ekranie np. do 80%).

Niewierzący w Boga (w %)

Europa Środkowo-Wschodnia

2015-2016

Wybrane kraje zachodnie i inne

2010-2014

Czechy

Estonia

Węgry

Bułgaria

Łotwa

Rosja

Litwa

Chorwacja

Serbia

Białoruś

Ukraina

Polska

Grecja

Armenia

Bośnia

Rumunia

Mołdawia

Gruzja

66

45

30

17

15

15

11

10

10

9

9

8

6

4

4

4

3

1

Holandia

Szwecja

Francja*

Australia**

Niemcy

Norwegia*

Hiszpania

USA

Daleki Wschód

Chiny

Korea Połud.

Hong Kong

Japonia

Kraje islamskie

Turcja

Maroko

Algieria

Jordania

52

50

40

34

34

29

23

11

.

72

49

41

28

.

0,7

0,1

0

0

*Dane dot. Francji i Norwegii pochodzą z sondażu Eurobarometer, 2010 (Biotechnology), gdyż w edycji World Values Survey, realizowanej w tych krajach, pytanie o wiarę w Boga nie było uwzględnione. W sondażu Eurobarometer można było wybrać jedną z trzech odpowiedzi: wierzę w Boga; wierzę w istnienie jakiegoś rodzaju ducha lub siły życiowej; nie wierzę w istnienie jakiegokolwiek rodzaju ducha, Boga lub siły życiowej („any sort of spirit, God or life force”, s.204). 40% Francuzów i 29% Norwegów wybrało tę ostatnią odpowiedź. Dodam też, że w World Values Survey 2010-2014 nie wszystkie kraje zachodnie zostały uwzględnione (np. brakuje W.Brytanii).

**Australia jest krajem o kulturze zachodniej.

Co zwraca uwagę?

1. Olbrzymie zróżnicowanie w naszym regionie. Brakiem wiary w Boga wyróżniają się trzy kraje: Czechy, Estonia i Węgry. Czechy znajdują się w ścisłej czołówce światowej.

2. Zwraca uwagę bardzo częsty brak wiary w Boga w krajach Dalekiego Wschodu. W kulturze religijnej Dalekiego Wschodu także w przeszłości pojęcie Boga odgrywało niewielką rolę, a nakładają się na to przemiany modernizacyjne zachodzące od połowy XX w., niosące ze sobą osłabienie roli religii. W Chinach przyczyniły się do tego władze komunistyczne, ale Korea Południowa, Hong Kong i Japonia nie zaznały władzy komunistów, a odsetek osób niewierzących w Boga jest tam na poziomie krajów zachodnich.

3. Ateistów jest bardzo dużo w krajach Europy Zachodniej. Jak wskazują inne badania, duży odsetek stanowią tam także osoby deklarujące – niezgodnie z religią chrześcijańską – wiarę w nieokreśloną siłę wyższą, ducha lub w boga bezosobowego. Np. według wspomnianego już sondażu Eurobarometer (2010 r.), w Wielkiej Brytanii w Boga wierzy tylko 37%; w „jakiegoś rodzaju ducha lub siłę życiową” 33%; nie wierzy w istnienie „jakiegokolwiek rodzaju ducha, Boga lub siły życiowej” 25%.

4. Na tle Europy Zachodniej religijnością wyróżniają się USA (do problemu tego jeszcze wrócę).

5. Z krajami zachodnimi (w tym z USA) i Dalekim Wschodem, kontrastują kraje islamskie, a także pominięte w tabeli kraje afrykańskie.

6. Pocieszające, że w Polsce niewierzących w Boga jest jednak dużo więcej niż w krajach islamskich.

7. Zaznaczmy, że wiele osób niewierzących w Boga nie nazywa siebie ateistami. Np. w omawianych tu badaniach pytano także: „Jaka jest Pana/Pani religia, czy też żadna z istniejących?” (w wersji ang. What is your current religion, if any?). Trzeba było wskazać jedną z religii spotykanych w danym kraju, ale można było też odpowiedzieć, że jest się ateistą, agnostykiem lub odpowiedzieć, że żadna konkretna. Np. w Czechach ateizm wskazało 25 %; agnostycyzm 1 %; zaś 46 % „żadna konkretna”. W Polsce ateizm zadeklarowało 2%; agnostycyzm 1%; zaś 4 % „żadna konkretna”. Powodem rzadkiego wskazywania ateizmu i agnostycyzmu są niejasności związane z tymi nazwami, a także utrzymujące się negatywne skojarzenia.

Niereligijni

O religijności informują też odpowiedzi na pytanie: Jak ważna jest religia w Pana/Pani życiu? Można było odpowiedzieć: bardzo ważna; raczej ważna; niezbyt ważna; w ogóle nieważna (ponadto, jak w przypadku innych pytań, można było wskazać „trudno powiedzieć). Zamieszczone dane wskazują, jak duży odsetek pytanych odpowiedział, że religia jest w ich życiu „w ogóle nieważna”, oraz jak duży jest łącznie odsetek osób odpowiadających: „w ogóle nieważna” i „niezbyt ważna” (są to w sumie osoby niereligijne, religia ma dla nich niewielkie znaczenie, albo żadne).

Osoby niereligijne ( w %)

Procent odpowiadających, że religia jest w ich życiu „w ogóle nieważna”, oraz łącznie procent odpowiadających, że „w ogóle nieważna” i „niezbyt ważna”

Europa Środkowo-Wschodnia

2015-2016

Wybrane kraje zachodnie i inne

2010-2014

W ogóle nieważna

W ogóle nieważna + niezbyt ważna

W ogóle nieważna

W ogóle nieważna + niezbyt ważna

Czechy

Estonia

Węgry

Łotwa

Rosja

Bułgaria

Chorwacja

Litwa

Ukraina

Armenia

Białoruś

Serbia

Grecja

Polska

Bośnia

Mołdawia

Rumunia

Gruzja

51

39

29

19

14

10

9

8

8

7

6

6

6

5

4

2

2

1

76

68

55

54

39

31

24

40

30

13

32

19

16

19

14

13

10

7

Holandia

Australia*

Hiszpania

Szwecja

Francja

Norwegia

Niemcy

USA

Daleki Wschód

Chiny

Japonia

Korea Połud.

Hongkong

Kraje islamskie

Turcja

Algieria

Pakistan

Egipt

44

37

36

34

28

26

26

13

.

50

34

23

18,5

.

3

0,9

0,6

0,1

73

65

67

73

59

67

63

31

.

79

67,5

66

45

.

7

2

1,8

0,1

*Australia jest krajem o kulturze zachodniej.

Tabela powyższa daje w ogólnych zarysach obraz podobny do wynikającego z tabeli poprzedniej.

Jakie zmiany zaszły w naszym regionie od czasu upadku komunizmu?

Pytanie o ważność religii, referowane przed chwilą, było zadawane w kilku krajach także w sondażach prowadzonych w samych początkach transformacji. Możliwa jest więc bardziej precyzyjna odpowiedź.

W większości krajów – ale nie wszędzie – nastąpił znaczny wzrost religijności i odsetek osób niereligijnych znacznie się zmniejszył.

Odsetek osób, dla których religia jest „w ogóle nieważna” zmniejszył się w Rosji z 32% do 14%; na Ukrainie z 18% do 8%; w Bułgarii z 24% do 10%; w Rumunii z 5% do 2%.

Odsetek osób niereligijnych (łącznie tych, dla których religia jest „w ogóle nieważna” i „niezbyt ważna”) zmniejszył się w Rosji z 62% do 39%; na Ukrainie z 42% do 30%; w Bułgarii z 75% do 31%; w Rumunii z 23% do 10%. W wymienionych krajach, poza Rumunią, odsetek ten jest nadal duży.

Natomiast w Czechach, Estonii, Węgrzech i Polsce nie nastąpiła wyraźna zmiana. Notowane zmiany mieszczą się na ogół w granicach błędu statystycznego, a w zależności od kategorii jest to spadek lub wzrost.

Odsetek osób niereligijnych (łącznie tych, dla których religia jest „w ogóle nieważna” i „niezbyt ważna”) w Czechach zmniejszył się z 78% do 76%; na Węgrzech z 58% do 55%; w Estonii z 70% do 68%; w Polsce nastąpił wzrost z 16% do 19%.

Odsetek osób, dla których religia jest „w ogóle nieważna” w Czechach zmniejszył się tylko z 52,5% do 51%; na Węgrzech wzrósł z 28,5% do 29%; w Estonii wzrósł z 33% do 39%; w Polsce wzrósł z 3% do 5%.

Można przypuszczać, że w tych czterech krajach osób niereligijnych będzie przybywać, zaś w wielu pozostałych jeszcze przez jakiś czas może ich ubywać, chociaż oczywiście są to tylko przypuszczenia.

Bezwyznaniowi

W wielu krajach rośnie liczba osób, które nie identyfikują się z żadną z istniejących religii i nie są związane z żadnym kościołem, społecznością lub grupą religijną. W badaniach tę kategorią osób określa się jako „religijnie nieafiliowani” (religiously unaffiliated)będę używał nazwy bezwyznaniowi, przyjętej w Polsce. Podkreślmy tylko, że idzie tu o nieidentyfikowanie się z jakimkolwiek kościołem, społecznością religijną lub religią, a nie o stan prawny czy formalną przynależność (np. w Polsce Kościół katolicki wszystkich ochrzczonych zalicza do swoich wyznawców, także ateistów, którzy byli ochrzczeni jako niemowlęta i w dorosłym życiu nie wystąpili z Kościoła).

Ile jest osób bezwyznaniowych?

W badaniach pytano o wyznawaną religię. Można było też odpowiedzieć: ateista, agnostyk lub żadna konkretna (ang. Nothing in particular). Wybierający te trzy możliwości to osoby bezwyznaniowe.

Bezwyznaniowość jest częsta w wielu krajach zachodnich. Według badań Pew Research Center z 2017 r., osoby bezwyznaniowe stanowią w Holandii 48 %; w Norwegii 43 %; w Szwecji 42 %; w Belgii 38 %; w Danii 30 %; w Hiszpanii 30 %; we Francji 28 %; w Niemczech 24 %; w Wielkiej Brytanii 23 %; w Finlandii 22 %; w Szwajcarii 21 %; w Austrii 16 %; w Irlandii, Portugalii i Włoszech po 15 %. W USA w 2014 r. – 23%.

Poniższa tabela pokazuje, jak dużo jest osób bezwyznaniowych w krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

Osoby bezwyznaniowe w Europie Środkowo-Wschodniej

(nie identyfikujące się z żadnym wyznaniem religijnym lub religią)

w procentach (2015-2016 r.)

Czechy

Estonia

Węgry

Łotwa

Rosja

Chorwacja

Polska

Ukraina

Litwa*

72

45

21

21

15

7

7

7

6

Bułgaria

Serbia

Grecja

Białoruś

Bośnia

Mołdawia

Armenia

Rumunia

Gruzja

5

4

4

3

3

2

2

1

0

*Uwaga: Na Litwie wśród pozostałych aż 14 % określiło się ogólnie jako chrześcijanie, nie wskazując katolicyzmu, prawosławia lub innego wyznania czy kościoła (nie są oni wyróżnieni w tabeli).

Bezwyznaniowość nie wyklucza wiary w Boga. Ale badania wskazują, że wśród bezwyznaniowych wyraźna większość to niewierzący w Boga i osoby niereligijne. Bezwyznaniowość idzie w parze z ateizmem. W Czechach w Boga nie wierzy 88 % osób bezwyznaniowych, a dla 70 % religia jest „w ogóle nieważna”. W Estonii odpowiednio 80 % i 70 %; na Węgrzech 77 % i 76 %; w Rosji 74 % i 65 %.

Jakie zmiany nastąpiły w ciągu ćwierćwiecza od transformacji ustrojowej?

W większości krajów naszego regionu nastąpił znaczny wzrost przynależności do kościołów (w szczególności do cerkwi) oraz spadek bezwyznaniowości. Porównanie wyników badań z 1991 i 2015 wskazuje, że odsetek deklarujących prawosławie wzrósł w Rosji z 37 % do 71 %; na Ukrainie z 39 % do 78 %; w Bułgarii z 59 % do 75 %.

!! Natomiast w ciągu ćwierćwiecza od transformacji ustrojowej nastąpił wyraźny spadek deklarowanej przynależności do Kościoła katolickiego w przypadku Czech, Węgier i Polski. Ostatnio notuje się znaczny spadek na Litwie.

W Czechach Kościół katolicki poniósł katastrofalną porażkę: w 1991 r. katolicyzm deklarowało 44 %, a w 2015 r. tylko 21 %. Odsetek deklarujących bezwyznaniowość wynosi 72 %.

Na Węgrzech przynależność do Kościoła katolickiego w 1991 r. deklarowało 63 %, a w 2015 r. 56 %. Bezwyznaniowi stanowią obecnie 21 % (ponadto 20 % to protestanci).

Na Litwie w 2009 r. katolicyzm deklarowało 88% (brak badań dla wcześniejszego okresu), zaś w 2015 r. nastąpił spadek do 75 % . Wprawdzie odsetek bezwyznaniowych jest niewielki (6 %), ale przypomnijmy, aż 14 % określiło się ogólnie jako „chrześcijanie”, a nie jako katolicy, prawosławni lub inne wyznanie. Wobec słabnącego zainteresowania katolicyzmem i prawosławiem, mogą oni z czasem stać się raczej osobami bezwyznaniowymi, niż katolikami.

W Polsce akces do katolicyzmu był powszechny również pod rządami komunistycznymi. W 1991 r. jako katolicy określało się 96 % badanych, w 2015 r. jest to 87 %. Wysoki odsetek identyfikujących się jako katolicy w 1991 r. potwierdza, że w Polsce władze komunistyczne w odniesieniu do osób religijnych, a także po 1956 r. do Kościoła, nie stosowały polityki represyjnej, a jedynie ograniczały możliwości działania i rozwoju. Zwraca uwagę, że pod rządami komunistów liczba księży stopniowo wzrastała i z czasem było ich więcej niż przed II wojną światową. Nie pozwalano na budowę nowych kościołów, ale nie doprowadzano do likwidacji istniejących. W Rosji i na Ukrainie represje wobec Cerkwi były bardzo silne i w rezultacie w 1991 r. notowano tylko 37-39 % deklarujących się jako prawosławni.

W referowanych tu badaniach nie analizowano przyczyn regresu katolicyzmu w Czechach, na Węgrzech, Litwie i w Polsce. Główną rolę mogły tu odegrać dwa czynniki. Po pierwsze, Kościół przestał być w tych krajach czynnikiem oporu wobec władz komunistycznych. Po drugie, następował wzrost sekularyzacji (spadek roli religii) i ogólniejszy kryzys Kościoła katolickiego w Europie.

Bezwyznaniowość ma szeroki zasięg w wielu krajach zachodnich. W Polsce nie zaznacza się jeszcze na większą skalę, ale nie jest wykluczone, że to się zmieni. W Polsce wielu katolików mówi: „Wierzę w Boga, ale nie wierzę w księdza”, dystansując się w ten sposób wobec kleru, ale nie wobec Kościoła. Może się to zmienić. Katolicy mogą nabierać przekonania, że mogą „wierzyć w Boga, ale nie w Kościół”. Mogą przestać identyfikować się z Kościołem, wierząc w Boga. Taki właśnie brak poczucia związku z jakimkolwiek kościołem czy zorganizowaną religią, przy utrzymujących się wierzeniach religijnych, nasila się w USA. Zjawisko takie może nasilić się także w Polsce. Można wierzyć w Boga nie identyfikując się z żadnym kościołem.

Wierzenia magiczne

Spotyka się pogląd, że w niereligijnych Czechach szerzy się wiara we wróżby, horoskopy, magię i tym podobne quasi-religijne wierzenia. Badania zaprzeczają temu. Tego cholerstwa jest tam mniej niż w krajach religijnych i wśród katolików. W Czechach są oczywiście sklepy z tzw. ezoteryką, ale nie znaczy to, że dziwaczne wierzenia są tam częstsze i zastąpiły religię.

witch kwadrat mini-1506756_960_720

W omawianych tu badaniach pytano, czy wierzy się w to, że za pomocą magii lub czarów można wpływać na ludzi. W Polsce „tak” odpowiedziało 18 % katolików i tyleż biorąc pod uwagę wszystkich Polaków (osób bezwyznaniowych nie wyróżniano w analizach ze względu na małą liczebność). W Czechach „tak” odpowiedziało 39 % katolików, oraz 17 % osób bezwyznaniowych. To głównie katolicy wierzą w Czechach w magię i czary. Można ubolewać, że w te dziwactwa wierzy tam także 17 % osób bezwyznaniowych, ale nie jest prawdą, że bezwyznaniowi wierzą częściej. Jest odwrotnie.

Również w innych badanych krajach, nie tylko w Czechach, osoby religijne wierzą w magię i czary częściej niż osoby niereligijne. Na Węgrzech wierzy w magię i czary 12 % osób bezwyznaniowych, 15 % katolików i 14 % ogółu. W Estonii wierzy 26 % osób bezwyznaniowych i 32 % ogółu ( w Estonii główne religie to  prawosławie i luteranizm). W Rosji wierzy w to 24 % osób bezwyznaniowych, 48 % prawosławnych, 41 % muzułmanów, 44 % ogółu.

Wiara w magię i czary jest bardzo rozpowszechniona w najbardziej obecnie religijnych krajach naszego regionu. W Rumunii wierzy w to 34 % prawosławnych, w Mołdawii 37 %, w Gruzji 41 %, w Grecji 41 % (Grecja nigdy nie była pod władzą komunistów).

Podobnie jest z wiarą w horoskopy i wróżby. Religijni wierzą częściej. W badaniach pytano, czy korzysta się z horoskopów, kart tarota lub wróżb. W Czechach korzysta z tego cholerstwa 13 % bezwyznaniowych i 17 % katolików. Na Węgrzech 17 % bezwyznaniowych i 19 % katolików. W Rosji 12 % bezwyznaniowych i 19 % prawosławnych. W Rumunii 23 % prawosławnych, a w Mołdawii 19 % (w tych dwóch krajach bezwyznaniowi stanowią tylko około 1 %).

W Polsce w te dziwy wierzy 17 % katolików. Nie jest źle. Na Litwie wierzy aż 32 % katolików.

Jak widać, osoby religijne częściej wierzą w magię, czary, horoskopy i wróżby. Jest to zrozumiałe. Jeżeli ktoś wierzy w irracjonalne wyobrażenia religijne, jest też bardziej podatny na inne irracjonalizmy.

Kilka bardzo ważnych uwag

Badania sondażowe i statystyczne wskazują, że bardzo ważnym czynnikiem powodującym osłabienie religijności jest poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego, socjalnego i fizycznego. W społeczeństwach, w których ludzie cieszą się większym poczuciem bezpieczeństwa, religijność słabnie. Zaś tam, gdzie ludzie żyją w poczuciu zagrożenia, religijność zyskuje na znaczeniu. Potwierdza się znane przysłowie: Jak trwoga to do Boga.

Teorię, opartą na powyższej zależności, najszerzej rozwinął i uzasadnił Ronald Inglehart, inicjator i długoletni dyrektor programu badań sondażowych World Values Survey (Światowy Sondaż Wartości). Jego książek, niestety, nie czyta się łatwo.

Teoria ta wiele wyjaśnia. Co można jeszcze powiedzieć o niej najkrócej?

W dawnych społeczeństwach poczucie zagrożenia było z pewnością silniejsze niż w dzisiejszej Europie. Brak opieki medycznej, wysoka śmiertelność w młodym wieku, ciągła groźba nieurodzaju i głodu, przestępczość, rabunki i wojny, niepewna przyszłość – to przypadłości dawnych społeczeństw i średniowiecznej Europy, które owocowały wzmożoną religijnością. Ponurego obrazu średniowiecza nie da się zamazać opowieściami katolickich autorów o tym, jakie to były wspaniałe czasy, bo Kościół panował, a ludzie byli pełni wiary w Najwyższego.

Ostatnie półwiecze przyniosło w Europie Zachodniej wzrost poczucia bezpieczeństwa w skali masowej. Jest to skutek rozwoju gospodarki, nauki, medycyny, braku wojen na terytoriach tych krajów. Kluczową rolę odegrała polityka społeczna, wspierająca bezpieczeństwo ekonomiczne i socjalne. Owocowało to spadkiem religijności. I trzeba powiedzieć jasno, niereligijne, ateistyczne kraje zachodnie mają się dobrze. Kryzys religii niczego złego nie spowodował.

Złe jest represjonowanie religii, jak i jej narzucanie. Demokratyczne kraje zachodnie co najmniej od połowy XX w. potrafiły ustrzec się jednego i drugiego.

Teoria Ingleharta nie jest publicystyczną fantazją, jest dobrze udokumentowana, chociaż oczywiście nie wyjaśnia wszystkiego. W przypadku poszczególnych krajów i regionów istotną rolę odgrywały dodatkowo inne czynniki, wspierające lub osłabiające religijność. Poczucie bezpieczeństwa/zagrożenia nie jest jedynym czynnikiem wpływającym na religijność.

Jak stwierdzają autorzy referowanych tu badań, „w wielu krajach Europy Środkowo-Wschodniej religia i tożsamość narodowa splatają się z sobą”. Religia uważana jest za cenny składnik kultury narodowej nawet przez osoby mało religijne i niepraktykujące. Tak jest np. w Rosji, ale także w Grecji. W Polsce skojarzenie religii z tożsamością narodową słabnie, ale jest uporczywie podtrzymywane w religijnym żargonie wielu biskupów polskich.

Trzeba powiedzieć wyraźnie, współczesny naród nie wymaga religii i kościoła jako składnika kultury i tożsamości. Może się bez tego obyć.

Dlaczego w USA religijność jest silniejsza niż w Europie Zachodniej, chociaż oczywiście USA nie  dorównują krajom islamskim i afrykańskim?

W USA są znacznie słabiej rozbudowane instytucje służące bezpieczeństwu ekonomicznemu i socjalnemu, co powoduje poczucie zagrożenia i irracjonalne zachowania, w tym wzmożoną religijność. Ale nie jest to czynnik jedyny.

Innym czynnikiem jest protestancki fundamentalizm religijny. Chociaż USA były budowane pod przemożnym wpływem ludzi wyznających idee Oświecenia, w tym trójpodział władzy, przyjeżdżało tam bardzo dużo protestanckich sekciarzy prześladowanych w Europie. Do dziś tworzą oni poważny segment amerykańskiego religijnego fundamentalizmu, nieobecnego w tych rozmiarach w Europie.

Główne w USA wyznania fundamentalistyczne to baptyści oraz inne wyznania i społeczności protestanckie, uznające literalne rozumienie Biblii. Na podstawie badań ocenia się, że stanowią oni 26 % dorosłej ludności USA (nazywa się ich ewangelikanami, co trzeba odróżnić od popularnej w Polsce nazwy ewangelicy, odnoszonej u nas do kościołów luterańskich i kalwińskich). Jeśli chcielibyśmy zrozumieć mentalność ewangelikalnych fundamentalistów, to wystarczy przyjrzeć się w Polsce Świadkom Jehowy. To jest to. Świadkowie Jehowy są produktem amerykańskiego, protestanckiego fundamentalizmu. Z tym że Świadkowie należą do wyznań pokojowych, gdy tymczasem amerykańscy fundamentaliści są najczęściej wojowniczymi militarystami.

Innym czynnikiem sprzyjającym religijności w USA jest napływ Latynosów. Wyznawcy kościołów wywodzących się z anglikanizmu, luteranizmu i kalwinizmu tracą wiarę, ale przybywa za to religijnych Latynosów.

Dlaczego Czesi są tak niereligijni?

Autorzy omawianych badań piszą, za historykami i socjologami czeskimi, że Czechy mają długą tradycję oporu wobec Kościoła katolickiego, silną od czasów Jana Husa, a później kontrreformacji, kiedy to Kościół katolicki był nachalnie wspierany przez Habsburgów, co budziło sprzeciw. Antyklerykalizm był silny również w okresie międzywojennym, kiedy Czechy po I wojnie światowej uzyskały niepodległość. Z Kościoła katolickiego odeszło wtedy około 1,5 miliona ludzi, a połowa z nich nie przystąpiła do jakiegokolwiek innego wyznania. Chciałoby się powiedzieć, że duch niezależności był, inaczej niż w Polsce, silny. Również po transformacji ustrojowej w latach 1990. Kościół katolicki zaczął szybko tracić wiernych. Czesi nie przystępowali do innych kościołów i stali się jednym z najbardziej niereligijnych, ateistycznych narodów świata. I nic złego w Czechach z tego powodu się nie stało.

W Polsce spadek religijności będzie postępował wraz z rozwojem gospodarczym i wzrostem bezpieczeństwa ekonomicznego i socjalnego. Ale ponieważ z poczuciem bezpieczeństwa krucho, trudno oczekiwać szybkiego kryzysu religii. Inaczej mówiąc, rozwój gospodarczy i cywilizacyjny będzie owocował spadkiem religijności, ale – z drugiej strony – utrzymujący się niski poziom bezpieczeństwa ekonomicznego i socjalnego będzie działał w przeciwnym kierunku, tj. na rzecz wzrostu religijności (Jak trwoga to do Boga).

Politycy tacy jak Jarosław Gowin, którzy są ostrymi katolikami i zarazem ostrymi wolnorynkowcami, działają jakby z szatańską premedytacją: chcą gospodarki wolnorynkowej w wersji zdecydowanie redukującej bezpieczeństwo ekonomiczne i socjalne. Taka gospodarka wzmaga religijność, napędza Kościołowi wiernych, a katolickim politykom – wyborców. Nie twierdzę, że tak to sobie oni wykoncypowali, ale tak to działa.

Co więcej, religia pomaga utrzymać zalęknionych pracowników i przedsiębiorców w posłuszeństwie, łagodzi stan psychicznego napięcia, staje się czymś w rodzaju środka uspokajającego, opium dla cierpiących, ich nadzieją i ucieczką od złego świata. Religia jest, jak pisał jeden z dawniejszych filozofów, westchnieniem uciśnionych stworzeń, sercem nieczułego świata, opium dla ludu.

Religijność pozwala jeszcze bardziej ograniczać bezpieczeństwo ekonomiczne i socjalne, co z kolei wzmacnia religijność. Koło się zamyka. Ten sam skutek ma straszenie Polaków Unią Europejską, spiskami przeciw Polsce, Rosją, imigrantami, nie liczące się z tym, na ile zagrożenia te są realne.

Warto jednak wyciągnąć wnioski z przeszłości. Jeżeli ludzi pozbawi się poczucia bezpieczeństwa za bardzo, to i religia nie pomoże. Zalęknieni przedsiębiorcy i pracownicy poprą masowo – nie tylko w Polsce – jakąś współczesną odmianę faszyzmu lub komunizmu. I wolny rynek się skończy. Ktoś w telewizji ogłosi, że właśnie skończył się kapitalizm.

Słowo na zakończenie

Osoby niewierzące w Boga, niereligijne, nie identyfikujące się z żadnym wyznaniem, są bardzo liczne – a czasami stanowią nawet większość – w trzech krajach naszego regionu: w Czechach, Estonii i na Węgrzech. W krajach tych po upadku komunizmu nie nastąpił i nie następuje „powrót religii”.

Jak można najkrócej przedstawić to, co w tych trzech krajach się zdarzyło?

Pozbyto się władzy komunistycznej, ale ludzie nie poddali się religijnemu zniewoleniu. Można powiedzieć, że pozbyli się jednych kajdanków, ale nie pozwolili nałożyć sobie innych. Nie uciekli od wolności (tak mógłby powiedzieć Erich Fromm, gdyby żył). Mając dość komunistycznej władzy, nie ulegli propagandzie religijnej i nie padli na kolana przed klerem.

Polacy masowo uklękli w czasach komunizmu i teraz z trudem przychodzi im wstać. Nie musieli klękać, nie jest prawdą, że bez Kościoła i religii Polska by nie przetrwała. Byłaby za to dziś zdrowsza, mniej konserwatywna i nie tak śmieszna w swej religijnej donkiszoterii.

city kwadrat mini-87344_960_720Polski ksiądz z kropidłem, święcący wszystko co popadnie, to Don Kichot współczesnej Europy. 

Powoli jednak religijność w Polsce słabnie, na szczęście jest dość powierzchowna. Dzięki temu Polska i inne religijne kraje naszego regionu różnią się na plus od krajów islamskich, gdzie ludzie stali się religijnymi kukłami kierowanymi przez żądny władzy kler. – Alvert Jann

……………………………………………………………….

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ : Zapraszam licealistów, studentów i wszystkich zainteresowanych na ćwiczenia z ateizmu. Co miesiąc <pierwszego>, czasami częściej, będę zamieszczał krótki tekst, poważny ale pisany z odrobiną luzu. Nie widzę siebie w roli mentora czy wykładowcy, mam na myśli wspólne zastanawianie się.

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się w tej chwili kilkadziesiąt artykułów, m.in.:

Teoria Boga krótko wyłożona”  – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/ – tytuł mówi za siebie.

Nowy sondaż o religijności w Europie Zachodniej” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/nowy-sondaz-o-religijnosci/sondaż z 2017 r.

Sens” według teologów i nie tylko – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/sens-wedlug-teologow-i-nie-tylko/ – o sensie życia.

Dowód na nieistnienie. Kogo?” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/dowod-na-nieistnienie-kogo-2/ – o dowodzeniu nieistnienia Boga.

Wypędzanie szatana” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/wypedzanie-szatana/ – o tzw. opętaniach przez szatana i kościelnych egzorcystach.

Pismo Święte jakiego nie znacie” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/pismo-swiete-jakiego-nie-znacie/ – o ukrywanych stronach Biblii.

………………………………………………………………………………

 

“Lost in Translation” po polsku, czyli Włodek Kostorz opowiada jak było.

Starym znajomym przypominam, a nowym przedstawiam. Oto reprezentant Pomorza Zachodniego, nieustraszony i dumny….

Bolek wyklęty.

Dochodziło prawie południe, jeszcze godzina i fajrant. Jeśli człowiek wstaje do pracy o 02:30 by ratować świat , to około południa jest już lekko złomotany. To że świat jest już definitywnie uratowany, też niewiele zmienia w sytuacji.

Podchodzi do mnie szef i mówi, że federalsi potrzebują mojej pomocy, bo dogadać się nie mogą z moim ziomalem.

Przeważnie są to banalne sprawy, jakiś mandat, którego pacjent zapomniał zapłacić, jakaś drobna kara, która Polaka dziwi, że Niemiec o tym pamięta – przecież to panie było kurwa 6 lat temu. Ot takie tam czepianie się. W takich wypadkach wołają mnie, podobno jestem w policji federalnej znany jak kolorowy pies, który dogaduje się z każdym od Odry na wschód. Są zdania, że mam jakiś zbawienny, deeskalacyjny wpływ na egzotycznych obieżyświatów.

Razu pewnego tłumaczyłem nawet z chińskiego na niemiecki wprawiając federalnych w ekstazę i podziw. Oczywiście nie zdradziłem tajemnicy zawodowej, że jeden z Chińczyków znał rosyjski. Rosyjski z chińskim akcentem robi wrażenie do tego stopnia, że łatwo go wziąć za język północno-laotański. Ale do rzeczy…

Idę więc piętro wyżej zadowolony, że tym sposobem ostatnia godzina minie szybko i przyjemnie. Wchodzę na komnaty do federalnych i już w drzwiach coś mnie zaniepokoiło. W korytarzu stoi trzech mundurowych, rękawiczki skórzane na dłoniach, pałka w pogotowiu. Uśmiechnęli się na mój widok i palcem wskazali kierunek do alkowy -Viel Spaß- powiedzieli.

Idę dalej. W pomieszczeniu następnych trzech i Bolek, obywatel miasta portowego Szczecin, konkretnie Polic. Federalni byli trochę zakręceni i pytali czy “Police” oznacza, że ten koleś jest ich kolegą po fachu? Wyjaśniłem, poczuli ulgę.

Bolek zapewne by się nawet przywitał, ale dwie sprawy wyraźnie utrudniały mu wymianę uprzejmości. Po pierwsze był w dupę pijany, więc całą uwagę poświęcał zachowaniu pozycji pionowej lub tego co Bolek za taką uważał. Po drugie miał obie ręce skute na plecach niemiecką biżuterią. Wysiłek intelektualny potrzebny by w tym stanie zrozumieć, dlaczego nie może wystawić rąk do przodu, był w tym momencie zbyt wielki, by jednocześnie zauważyć moje wejście. Mistrzem multitaskingu ten Bolek nie był.

– Oh, du Scheisse – wyrwało mi się na widok tej jaskółki uwięzionej w T-shircie z napisem „Niezłomni.pl”.

Policjanci uśmiechnęli się po niemiecku.

– Można to i tak określić – skwitował jeden z nich.

Policjanci opowiedzieli mi co jest przyczyną wizyty Bolka u niemieckich stróżów porządku publicznego. Jak się okazało, nie pierwszą w tym tygodniu . A było tak…

Dnia poprzedniego Bolek znajdował się w trakcie podróży do Newcastle, gdzie w firmie “Rychu Renowejszyn” jest wysokiej klasy fachowcem od stawiania rusztowań. Musicie wiedzieć, że Bolek brawurowo ukończył szkołą podstawową, co pozwoliło mu na objęcie tak odpowiedzialnej fuchy w tej międzynarodowej korporacji. Jak sam zaznaczył jest tam nie do zastąpienia, a wspomniany Rychu jest wpływowym biznesmenem, o czym starał się powiadomić niemieckich policjantów słowami “Wypuszać mnie chuje, bo bedzie dym”.

Często odprawiam wysokiej klasy fachowców i wiem, że mają przy sobie różne przedmioty związane z ich pracą, komputery, urządzenia pomiarowe i temu podobne precyzyjne urządzenia. Bolek też podróżował z podstawą swojego warsztatu pracy, więc miał w bagażu podręcznym wysokiej jakości i precyzji młotek, który został mu podstępnie zarekwirowany przez moich kolegów. Masakra, to tak jakby fizykowi jądrowemu odebrać cyklotron.

Po tym przeżyciu Bolek musiał zebrać myśli, więc wybrał się do Irish Pub, gdzie spożył na pusty żołądek sześć dużych piw. Bolek wie ile może wypić, czego nie można powiedzieć o panience z Global Ground, która podczas boardingu postawiła pod znakiem zapytania możliwość transportu drogą powietrzną napełnionego piwem Bolka. Jak można się spodziewać Bolek był innego zdania.

Panienka popełniła kilka błędów, cóż baby. Po pierwsze dyskutowała z Bolkiem, a on tego nie lubi. Po drugie nie lubi jak robi to kobieta. Po trzecie nie lubi jeśli robi to kobieta o innej pigmentacji skóry niż Bolek.

Bolek jako przedmurze prawdziwej wiary i wartości europejskich na takie numery sobie nie pozwala, więc nie omieszkał jej o tym powiadomić. Informacji udzielił wprawdzie po polsku, ale przekaz był na tyle prosty, że każdy inteligentny człowiek powinien to zrozumieć.

W końcu jeśli ktoś twierdzi “Jeb się czarna małpo” i jednocześnie potrząsa zainteresowaną dosyć intensywnie choć rytmicznie, to przekaz jest chyba oczywisty.

I był, szczególnie dla pracowników security i policji. Bolek został wyprowadzony przed lotnisko, nie całkiem za porozumieniem stron, czyli nie całkiem za zgodą Bolka. Ale to było dnia poprzedniego.

Firma Bolka zainwestowała w fachowca i załatwiła mu nocleg w pobliskim hotelu. Tam Bolek postanowił jeszcze intensywniej skupić myśli, więc już podczas kontroli dnia następnego prezentował fizycznie i intelektualnie jakieś trzy promile we krwi, delikatnie oceniając. Ten stan rzeczy zaowocował ponownym pojawieniem się Bolka w biurze policji federalnej i moją tam wizytę.

Policjanci poprosili mnie o wytłumaczenie Bolkowi, że ma teraz dwie opcje, bo tak się składa, że niemiecka policja ma dużo cierpliwości dla przedstawicieli sąsiedniego narodu. Szczególnie pod koniec zmiany.

Pierwsza możliwość jest następująca. Bolek wsiada do autobusu PolskiBus (dzisiaj Flixbus) i jedzie do domu przemyśleć przebieg swojej kariery zawodowej. Druga, Bolek upiera się przy swoim, zostaje aresztowany za fizyczną napaść na pracowniczkę lotniska, stawianie czynnego oporu policji, obrazę urzędników państwowych, trafia na czarną listę linii lotniczych i dostaje dożywotnio zakaz wjazdu na teren Niemiec. Bolek ma możliwość wyboru.

Czy przypominacie sobie film “Lost in Translation”? Była tam taka scena. Japończyk nawija trzy minuty, tłumacz słucha, po czym tłumaczy “Jest dobrze”. Słuchacze pytają “I to wszystko?”. Wszystko.

Tak to wyglądało w moim wykonaniu, tylko że nie było dobrze. Bo Bolek nie ubija interesów ze szwabami, a wspomniany Japończyk nie używał słowa “kurwa” tak często jak Bolek. Była jeszcze jedna rzecz, która Bolka bardzo bolała, o czym mnie powiadomił wymagając dokładnego tłumaczenia. Teraz oceńcie sami czy to można dosłownie przetłumaczyć….

Te pierdolone niemieckie kurwy, robią loda jebanym arabusom, a kurwa białego człowieka zajebią, powiedz im to. Chuja, będę siedział, mam na nich wyjebane, dla Polski tak mam”.

Przetłumaczyłem (Nie pojedzie), a ekspresja mojego tłumaczenia miała sporo do życzenia w kwestii emocjonalnej. Federalni westchnęli i spytali czy mogę go jeszcze jakoś przekonać, bo oni też chcą w końcu pójść do domu – Bodzio bądź Gutmensch, przekonaj go.

Skupiłem się by podjąć desperacką i ostateczną próbę, w końcu lubię moich kolegów z federalnej. Postanowiłem przejść z języka polskiego na język wyklętego, tłumacząc mu zaistniałą sytuację społeczno-polityczną mniej-więcej tak…

– Ogarnij się jebany buraku, kurwa twoja mać i słuchaj. Albo wsiadasz w busa i wypierdalasz spox na chatę, albo pierdzisz tutaj w pasiaki, robotę u Angola masz już z bańki, poszło się jebać, potem zero wjazdu i kilka kafli do zapłacenia szwabowi. Wybieraj, masz 10 sekund, potem wyjazd do kalambusza na Moabit, a tam arabusów w chuj i trochę. Ładny chłopak jesteś, to się ucieszą. Kumasz czaczę ośle?

To jakoś przekonało Bolka do niespodziewanej zmiany decyzji, nawet pomacał się dla pewności po pośladkach sprawdzając zwieracze.

Idąc w kierunku parkingu widziałem go jeszcze jak siedział na krawężniku przed przystankiem Polskiego Busa, w asyście trzech policjantów. Minę miał trochę ponurą, bo promile już puszczały, a pojawiał się ołowiany berecik. Nawet fakt, że jednego Polaka musi trzech Niemców pilnować jakoś nie grzał mu serca.

Siedzi żołnierz ze spuszczoną głową,

zasłuchany w tę skargę brzozową,

bez broni, bez orła na czapce,

bezdomny na ziemi-matce”

 

Włodek Kostorz

Andrzej Gerlach „Pedofilia po tarnowsku” Część 11 i 12

PEDOFILIA PO TARNOWSKU –część XI.

Kolejnym tarnowskim hierarchą, który w moim subiektywnym odczuciu jest współodpowiedzialny za moralny upadek diecezji tarnowskiej jest biskup pomocniczy tej diecezji, bp Leszek Leszkiewicz (rocznik 1970). Znam tego najmłodszego biskupa w tejże diecezji jedynie z przekazów medialnych i z opowieści o nim jego seminaryjnych kolegów i innych tarnowskich księży.

Nie będę rozstrzygał powodów jego zawieszenia na ostatnim roku studiów seminaryjnych i wstrzymania mu święceń kapłańskich na rok. Mieszkał wówczas jako kleryk na jednej ze znanych tarnowskich parafii i oczekiwał, co ostatecznie zadecydują w jego sprawie władze diecezji. Ostatecznie został wyświęcony po rocznym oczekiwaniu w 1996 roku. Nie wiem także czy prawdą jest, że warunkiem otrzymania święceń było jego osobiste zobowiązanie, że wyjedzie na misje do jednego z krajów, gdzie dramatycznie brakuje księży. Ale jest faktem, że po kursie języka hiszpańskiego wyjechał do pracy do jednego z latynoskich krajów Ameryki Południowej, gdzie ostatecznie przepracował zaledwie pięć lat. Nie jestem w stanie zweryfikować informacji o powodach jego odwołania z tego kraju misyjnego. Tarnowscy księża tam pracujący, a teraz mieszkający i pracujący między innymi w Hiszpanii, przedstawiają to w niezwykle niekorzystnym świetle. Czy to jedynie złośliwości innych duchownych czy też fakty z życia byłego misjonarza, a teraz biskupa, nie jestem w stanie zweryfikować.

Tak jak i informacji o jego studiach doktoranckich w Rzymie, które zakończyły się jedynie licencjatem i drogą na stanowisko prefekta w tarnowskim seminarium. Chyba nikt nie spodziewał się wówczas, że po takich perypetiach można zostać biskupem, a jednak…

Sakrę biskupią byłego tarnowskiego misjonarza poprzedził epizod, co ciekawe i ważne, we wspominanej w poprzednich odcinkach Kolegiacie i Parafii pod wezwaniem Św. Mikołaja w Bochni. Po niespodziewanym i dyskretnym opuszczeniu stanowiska proboszcza i prepozyta kolegiaty bocheńskiej, w marcu 2015 roku, słynnego już w tym cyklu infułata oskarżonego o molestowanie sześciu ministrantów, tarnowska kuria biskupia zamianowała na jego miejsce do Bochni nieznanego prefekta z tarnowskiego seminarium, ks. Leszka Leszkiewicza. Spisał się tam wówczas chyba na tyle dobrze, że szybką nagrodą było stanowisko kanonika gremialnego tejże kolegiaty, stanowisko jej prepozyta, a po wakacjach nazwisko prepozyta znalazło się na ternie, czyli na liście potencjalnych kandydatów do sakry biskupiej. Bulla papieska była datowana o ile się nie mylę na dzień 19 grudnia 2015 roku, a sakrę otrzymał w tarnowskiej katedrze w dniu 6 lutego 2016 roku, z rąk samego tarnowskiego ordynariusza, bp Andrzeja Jeża, w asyście bp Wiesława Lechowicza i bp Stanisława Salaterskiego, o których już wspominałem w tym cyklu.

Nie będę powielał tutaj licznych żartów i anegdot księży, jakie krążą po całej diecezji, na temat wypowiedzi tego hierarchy, poziomu jego homilii i kazań, nie każdy jest bowiem mówcą i intelektualistą. Choć każdy kto ma tego typu braki, powinien zrobić wszystko, aby takie braki nadrabiać, szczególnie gdy nosi biskupie szaty, jeździ na liczne wizytacje kanoniczne i bierzmuje młodzież.

Ale mimo tych kilku życiowych epizodów, być może także braków w umiejętności wypowiadania się publicznie, prawdziwych lub nie, dla mnie zasadniczym pytaniem, które musi tu paść, jest to co bp Leszek Leszkiewicz zrobił, jeżeli cokolwiek zrobił, gdy dowiedział się, że do jego dawnej bocheńskiej parafii trafił z woli jego diecezjalnego szefa, skazany prawomocnym wyrokiem pedofil, ks. Mariusz G.? A ponieważ takich przypadków, równie wątpliwych etycznie i moralnie, w miesiącu wrześniu było znacznie więcej, trudno jest taką politykę personalną tarnowskiego ordynariusza uznać za nieprzemyślaną i przypadkową. To działanie świadome i dokonywane z pełną premedytacją.

Księże Biskupie Leszku, młody człowieku, nie wnikam w to co z tego co o Tobie słyszałem jest prawdą, a co jedynie efektem złośliwych plotek innych tarnowskich księży, ale nawet jeżeli wszystko co osiągnąłeś w diecezji tarnowskiej zawdzięczasz swojemu ordynariuszowi, to przecież są granice lojalności, przyzwoitości i zwykłej moralności, której się w życiu nie przekracza. A może w tarnowskim Kościele takie granice nie występują…?

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

PEDOFILIA PO TARNOWSKU –część XII.

Zaledwie od stycznia tego roku mamy w diecezji tarnowskiej jeszcze jednego biskupa pomocniczego. Jest nim niezwykle aktywny od lat i bardzo dobrze rozpoznawalny kapłan, bp Artur Ważny (rocznik 1966). Urodził się 55 lat temu (osiem dni temu miał urodziny) i pochodzi z tej wschodniej części diecezji tarnowskiej (okolice Ropczyc), która decyzją papieża Jana Pawła II (1920-2005) została od niej odłączona i stała się częścią nowej diecezji rzeszowskiej. Ale kiedy maturzysta Artur Ważny postanowił zostać księdzem, jego rodzinna parafia była jeszcze częścią diecezji tarnowskiej. Nawiasem mówiąc, latem 1985 roku, wraz z nim wstępowało do tarnowskiego seminarium około 80 maturzystów, a studiowało w nim na wszystkich latach blisko 400 kleryków. Teraz w tym samym seminarium studiuje łącznie jedynie 87 kleryków (pięciu jest podobno na urlopach dziekańskich). To najlepiej ilustruje stopień upadku tej diecezji i ilości powołań kapłańskich, z których do niedawna ta diecezja była tak dumna.

Ten niewątpliwie znaczący moralny upadek tej diecezji nastąpił więc w okresie seminaryjnego i kapłańskiego życia obecnego jej biskupa pomocniczego. Jednym z ważnych powodów tego moralnego upadku, były jak sądzę, liczne skandale obyczajowe z udziałem duchowieństwa diecezji tarnowskiej, z głośnymi skandalami pedofilskimi włącznie. I nie pomogły tu wszelkie próby ich tuszowania i ukrywania przed wiernymi. Ciekawe co na ten temat miałby do powiedzenia kościelny bohater naszego dzisiejszego wpisu?

Artura znam na tyle dobrze od kilku lat, od mojego przyjazdu z USA i zamieszkania w Tarnowie, że daruje sobie dzisiaj tytułomanie go w stylu Jego Ekscelencja czy Najprzewielebniejszy Ksiądz Biskup.

Diakon Artur Ważny został wyświęcony w dniu 25 maja 1991 roku i należał do specyficznego rocznika kleryków, z którego wywodzi się wielu znaczących obecnie i niezwykle wpływowych księży tejże diecezji. To był pierwszy rocznik tarnowskich seminarzystów, wyświęcony przez nowego wówczas ordynariusza tarnowskiego, bp Józefa Życińskiego (1948-2011), konsekrowanego w tarnowskiej katedrze w listopadzie 1990 roku.

Jako młody ksiądz Artur pracował w mojej parafii jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, jako katecheta, a potem prefekt pobliskiego liceum. Zostawił po sobie opinie bardzo dobrego i zaangażowanego katechety, angażującego się w liczne niestandardowe działania na terenie parafii i szkoły, choć z drugiej strony nie brakuje nauczycieli, którzy zarzucają mu do dzisiaj, zbyt duży wówczas wpływ na życie szkoły i decyzje administracyjne dyrekcji. Ale takie były wtedy czasy i takim nadmiernym wpływem grzeszyli wówczas liczni katecheci na terenie całego kraju. Teraz się do takich standardów tak bardzo już przyzwyczailiśmy, że nawet niekiedy nie uznajemy ich za patologiczne, a szkoda.

Ale najważniejszy okres w życiu ks. Artura i mojej tarnowskiej parafii miał dopiero nadejść i jest on powiązany z osobami, których nazwiska już w tym cyklu wystąpiły. Ale po kolei…

Pamiętacie Państwo jak pisałem, że kiedy nasz kolega ks. Waldek D. (rocznik 1959), prepozyt kolegiaty nowosądeckiej, powiesił się w dniu 14 czerwca 2007 roku, na jego miejsce został natychmiast mianowany przez ordynariusza tarnowskiego, bp Wiktora Skworca (rocznik 1948), z poleceniem szybko uciszenia tego skandalu, dotychczasowy proboszcz mościckiej parafii w Tarnowie, ks. Andrzej Jeż (rocznik 1963), a obecny ordynariusz tarnowski. Proboszczem w tarnowskich Mościcach był wtedy zaledwie od trzech lat. Kto zajął zwolnione przez niego miejsce w mościckiej parafii? Tak, jego seminaryjny kolega i niedawny wikary oraz prefekt w tej parafii, ks. Artur Ważny, obecnie biskup pomocniczy bp Andrzeja Jeża.

Dopiero teraz wychodzą na światło dzienne niezwykle trudne sprawy, także w tej tarnowskiej parafii, z okresu gdy ci dwaj kapłani, obecnie obaj biskupi, kierowali tą parafią, ale nie uprzedzajmy wypadków.

Zacznę jednak Arturze od tego co chciałem zawsze podkreślić, a co jest w Twojej kapłańskiej karierze niezwykle cenne i być może nie do końca powszechnie znane. Otóż w okresie Twojego proboszczowania w Mościcach, wyciągnąłeś przyjazną rękę do kilku upadłych kolegów. To niewątpliwie głównie dzięki Tobie, twój rokowy seminaryjny kolega, ks. Janusz K. (1966-2017), miał przysłowiowy dach nad głową, po jakże dramatycznych przeżyciach na jego poprzednich placówkach i dożył swoich dni w godny sposób. Innych waszych kolegów nie było stać na taki gest. Jeszcze więcej zawdzięcza Ci niewątpliwie ks. Janusz M., który jako kapłan upadł bardzo nisko, ale dzięki wsparciu, także Twojemu, podniósł się i mam nadzieję, że wytrwa w tej swojej walce.

Zacząłem od tych pozytywnych i niezwykle budujących przykładów Twojej proboszczowskiej i kapłańskiej działalności, bo gdy w kolejnych odsłonach tego cyklu przejdę do tych już mniej chwalebnych, abym nie został przez nikogo posądzony o brak obiektywizmu.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach