Alvert Jann: Czym jest śmierć?

Wyobraźcie sobie, że śpicie i nic wam się nie śni. To tak jakbyście nie istnieli. Ale ze snu budzicie się i wszystko wraca, wraca świadomość. A teraz wyobraźcie sobie, że zapadacie w sen, z którego się nie budzicie. Śmierć jest jakby snem, z którego się nie budzimy, nie wraca nam świadomość. Sen jest najlepszą, odwieczną metaforą śmierci.

Świadomość nie jest nadnaturalnym „duchowym” bytem. Jest to – według najprostszej definicji – zdawanie sobie sprawy z własnego istnienia i działania oraz z istnienia otoczenia. W tym także wiedza i wyobrażenia dotyczące nas samych i otaczającej nas rzeczywistości.

Świadomość jest funkcją działania mózgu, jedną z jego czynności. Nie istnieje poza mózgiem. Kiedy mózg przestaje pracować, znika także świadomość.

Śmierć to trwałe ustanie czynności właściwych organizmowi biologicznemu. Według współczesnej medycyny, głównym kryterium pozwalającym mówić o śmierci człowieka, jest nieodwracalne ustanie czynności całego mózgu (w skrócie mówi się o obumarciu mózgu). Mózg jest bowiem centralnym organem kierującym organizmem jako całością. Kiedy mózg trwale przestaje funkcjonować, mamy ostatecznie do czynienia ze śmiercią. Mózg działa w przypadku snu i głębokiej śpiączki (zaburzenia powodowanego uszkodzeniem mózgu), chociaż nie mamy wtedy świadomości własnego istnienia i czegokolwiek. Także gdy twardo śpimy, nie jesteśmy tego świadomi, niczego nie jesteśmy świadomi. Ale mózg nasz pracuje. Z czasem budzimy się, stajemy się na powrót świadomi siebie i otaczającej nas rzeczywistości. Śmierć jest jakby spaniem czy śpiączką, kiedy to trwale ustały czynności mózgu. Nie ma możliwości przebudzenia się. Znika trwale także świadomość.

1. Czy we współczesnej kulturze zapomina się o śmierci?

Mówi się często, że obecnie w naszej kulturze śmierć została zepchnięta na margines, jakby jej nie było. Jeden tylko przykład. Oto w akademickiej publikacji czytamy: „Do niedawna śmierć była czymś ludzkim, czymś naturalnym. Współczesne zglobalizowane społeczeństwo coraz częściej promuje młodość, a śmierci nie przyznaje prawa do zajmowania przestrzeni społecznej”.

To nieprawda, ani nawet półprawda. Kultywujemy pogrzeby religijne i niereligijne, utrzymujemy cmentarze, podtrzymujemy pamięć o zmarłych. W literaturze, sztuce, filozofii temat śmierci pojawia się dość często. Wystarczająco często. Nie jest to pierwszoplanowy problem naszej kultury, ale z pewnością nie jest pomijany. I warto powiedzieć coś jeszcze.

Kultury, które koncentrują się na śmierci, to zwyrodnienie. Miejsce, jakie zajmowała śmierć w średniowiecznym chrześcijaństwie i po części zajmuje do dziś – to objaw degeneracji. Zdrowa kultura powinna koncentrować się na życiu, nie zapominając o śmierci.

Nie dajmy sobie narzucić przekonania, że o śmierci zapomniano. To błędny pogląd, zdaje się być pokłosiem średniowiecznego chrześcijaństwa i dziś ujawnia się nierzadko w zwyrodniałych postaciach. Np. że nie należy za pomocą środków medycznych łagodzić cierpienia umierających, bo cierpienie należy do Boga, jest narzędziem bożej opatrzności. Na szczęście przekonanie to straciło na znaczeniu. I oby tak dalej. Ale pogrobowcom średniowiecza zawsze będzie za mało mówienia o śmierci.

2. Dlaczego boimy się śmierci?

Człowiek jest istotą biologiczną i ma w sobie ukształtowane ewolucyjnie pragnienie/popęd życia. Bez tego pragnienia ludzkość by przypuszczalnie nie mogła istnieć. Dlatego świadomość i perspektywa śmierci budzi niepokój i strach.

Strach przed śmiercią jest więc jak najbardziej naturalnym uczuciem człowieka. Jest on pokłosiem wrodzonego pragnienia życia. Człowiek chce żyć. Ma też dość naturalnej siły psychicznej, by z perspektywą śmierci się pogodzić. Tylko wskutek trudnych okoliczności życiowych i zaburzeń zdrowotnych człowiek może pragnąć śmierci, a nawet popełnić samobójstwo.

Dodajmy, że również inne gatunki zwierząt mają pragnienie życia, obecne w emocjach i popędach, chociaż trudno powiedzieć, na ile świadomie, refleksyjnie. Zwierzęta ewolucyjnie bliskie człowiekowi posiadają rozwiniętą świadomość, ale nie wiemy, czy posiadają świadomość śmierci.

3. „Życie po śmierci”

W Kościele katolickim naucza się od wieków, że śmierć jest „rozdzieleniem duszy i ciała”.

Dusza jest, według kościelnego nauczania, niematerialnym elementem danym każdemu człowiekowi indywidualnie i bezpośrednio przez Boga. Jest ona – jak się naucza – nieśmiertelna i istnieje nadal po śmierci ludzkiego ciała. Dusza w tym rozumieniu nie jest świadomością ani psychiką w biologicznym rozumieniu. Świadomość i psychika w biologicznym i medycznym rozumieniu są wytworami mózgu i giną wraz z mózgiem.

Władze Kościoła nie sprzeciwiają się, by za główne medyczne kryterium śmierci uznawać trwałe ustanie czynności mózgu. Obstają jednak, że istotą śmierci jest rozdzielenie duszy i ciała.

Co, według Kościoła, dzieje się z duszą po śmierci ciała?

Jak czytamy w katechizmie, bezpośrednio po śmierci ciała dusza wędruje na sąd boży. Jest to tzw. sąd szczegółowy. Po odbyciu sądu są trzy możliwości:

Dusza może iść do nieba. To miejsce, gdzie przebywa Bóg i aniołowie. Dusze przebywają tam w stanie szczęśliwości.

Może iść do piekła. W kościelnym nauczaniu różnie piekło przedstawiano. Tradycyjnie mówiono o mękach w ogniu piekielnym. Ostatnio władze kościelne zmiękły, unikają straszenia męczarniami, chociaż co bardziej krewcy duchowni nie stronią od straszenia piekielnymi mękami.

Trzecia opcja to czyściec. Dusze odbywają tam pokutę, a następnie idą do nieba.

To jednak nie koniec epopei. Teraz rzecz najciekawsza. Według katechizmu, przed końcem świata ma odbyć się sąd ostateczny. Dusze wszystkich zmarłych ponownie połączą się z ciałami. W tej cielesnej postaci wszyscy ludzie będą ostatecznie osądzeni. Jedni zostaną zbawieni, inni potępieni. Po sądzie ostatecznym mają oni – podkreślmy – żyć wiecznie w cielesnej (!), a nie tylko duchowej postaci. W kościelnym nauczaniu unika się jasnego mówienia o wiecznym życiu w cielesnej postaci (z obawy przed śmiesznością?), ale tak to ma być według teologii katolickiej. A także np. według świadków Jehowy, którzy przedstawiają to rajskie życie na barwnych obrazkach.

Dla zilustrowanie kościelnych nauk sięgnijmy do Katechizmu Kościoła katolickiego (pomijam liczne przypisy):

„Kościół naucza, że każda dusza duchowa jest bezpośrednio stworzona przez Boga, nie jest ona =produktem= rodziców – i jest nieśmiertelna (por. Sobór Laterański V, 1513 r.), nie ginie więc po jej oddzieleniu się od ciała w chwili śmierci i połączy się na nowo z ciałem w chwili ostatecznego zmartwychwstania” (pkt 366).

„W śmierci, będącej =rozdzieleniem duszy i ciała, ciało człowieka ulega zniszczeniu=, podczas gdy jego dusza idzie na spotkanie z Bogiem, chociaż trwa w oczekiwaniu na ponowne zjednoczenie ze swoim uwielbionym ciałem. Bóg w swojej wszechmocy przywróci ostatecznie naszym ciałom niezniszczalne życie, jednocząc je z naszymi duszami” (pkt 997).

„Kto zmartwychwstanie? Wszyscy ludzie, którzy umarli” (pkt 998). „Kiedy? W sposób definitywny =w dniu ostatecznym=, =na końcu świata=” (pkt 1001).

W Kościele naucza się (także w szkolnych podręcznikach religii), że śmierć jest skutkiem grzechu pierworodnego, tj. nieposłuszeństwa Bogu, jakiego mieli dopuścić się pierwsi ludzie w raju. Gdyby nie ten grzech, ludzie byliby nieśmiertelni. Nie jest to traktowane jako alegoria. Katechizm stwierdza jasno (pkt 1018): „Na skutek grzechu pierworodnego człowiek musi podlegać śmierci cielesnej, =od której byłby wolny, gdyby nie był zgrzeszył= (Sobór Watykański II)”.

Potrzebny komentarz?

Na istnienie duszy nieśmiertelnej brak jakichkolwiek sensownych argumentów. O jednym tylko argumencie powiem krótko. Sensację budzą czasami doznania ludzi, którym udało się przeżyć stan tzw. śmierci klinicznej. Mówią oni, chociaż nie wszyscy, że pamiętają, jak przechodzili tunelem w kierunku światła (tzw. światełko w tunelu), albo przebywali poza własnym ciałem, spotykali zmarłych ludzi lub „świetlistą istotę” itp. Doznania te bywają podawane jako dowody na istnienie duszy, która właśnie oddzieliła się od umierającego ciała. A później wróciła.

Nie jest to żaden dowód. Doznania te są skutkiem zaburzeń w funkcjonowaniu mózgu w stanie śmierci klinicznej. Mózg wytwarza wtedy obrazy przypominające majaki senne i halucynacje.

Dodajmy, że pierwotnie wiara w istnienie duszy nieśmiertelnej i w duchy zmarłych, powstała najpewniej pod wpływem snów i halucynacji, w których widziano osoby zmarłe. Wiara ta jest starsza niż wiara w bogów czy boga.

Nie ma też żadnych argumentów wskazujących, że sąd boży po śmierci to coś więcej niż starożytny mit, urojenie lub wręcz oszustwo podawane do wierzenia. Podobnie rzecz się ma z twierdzeniem, że śmiertelność ludzi jest skutkiem grzechu pierworodnego.

Powoływanie się na Pismo Święte oraz na postanowienia dawnych i nowożytnych soborów nie jest żadną wartościową argumentacją. Nie ma bowiem żadnego wartościowego uzasadnienia przekonanie, na które powoływały się i powołują władze kościelne, że Pismo Święte zawiera „prawdy” objawione przez Boga.

Wyobrażeń religijnych, przedstawionych wyżej za katechizmem, nie podaje się w Kościele jako alegorii czy przenośni. Nadano im w dokumentach kościelnych status dogmatów. Oznacza to, że wierni mają wierzyć w nie dosłownie, a ich odrzucenie skutkować ma usunięciem z Kościoła. Potwierdzają to wprost dzisiejsi oficjalni teolodzy kościelni.

Najdelikatniej mówiąc, głoszenie dziś na poważnie tych starożytnych mitów, urojeń i oszustw, zakrawa na robienie głupków z siebie i wiernych.

Podsumujmy: Śmierć nie jest „rozdzieleniem duszy i ciała”, tylko trwałym ustaniem czynności właściwych organizmowi biologicznemu. Za kryterium, które pozwala mówić ostatecznie o śmierci człowieka, przyjmuje się nieodwracalne ustanie czynności całego mózgu.

4. Czy religia jest pomocna w obliczu śmierci?

Teolodzy i księża katoliccy mówią, że religia stwarza nadzieję, nadzieję na wieczne życie, a więc łagodzi lęk przed śmiercią. Czy tak? Nikt nie może mieć pewności, że nadzieja ta nie jest złudzeniem. Ponadto mało kto może być pewny, że Bóg da mu zbawienie, wybaczy grzechy, nie skarze na wieczne cierpienia. A w ewangeliach Jezus przedstawia potępienie w dość ponurych barwach: „piec rozpalony”, „płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 13,50). Mówi też Jezus, że tylko niewielu będzie zbawionych:Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia (zbawienia), a mało jest takich, którzy ją znajdują!” (Mt 7,14).

Perspektywa „życia po śmierci”, sądu bożego, kary za grzechy – raczej wzmacnia lęk przed śmiercią, niż łagodzi.

Skutkiem bywają nerwice eklezjogenne (odkościelne), poważnie zakłócające normalne życie prywatne i zawodowe. Jest to zaburzenie psychiczne polegające na poczuciu nie dość skrupulatnego wypełniania obowiązków religijnych i lęku przed karą bożą. W Polsce, w związku z nauczaniem religii i religijną indoktrynacją, liczba takich przypadków poważnie wzrosła.

Innym skutkiem kościelnego nauczania może być tanatofobia. To poważne zaburzenie chorobowe, polegające na nadmiernym, destrukcyjnym lęku przed śmiercią, uniemożliwiającym normalne życie. Człowiek jest w stanie pogodzić się z perspektywą śmierci. Kościelne nauczanie raczej wzmacnia lęk przed śmiercią niż łagodzi.

Dodam jeszcze, że ludzie często boją się nie tyle śmierci, ile umierania, długiego cierpienia przed śmiercią, długotrwałej agonii. Zmniejszyć cierpienie i ograniczyć tym samym lęk przed śmiercią może medycyna, a nie religia.

Odrzucenie kościelnego nauczania, brak wiary religijnej, ateizm, pozwalają lepiej niż religia pogodzić się z perspektywą śmierci, którą widzi się wtedy jako całkowity kres własnego istnienia. Nie jest to wcale tak trudne, jak próbują wmawiać wszystkim kościelni teolodzy, księża i osoby religijne. Człowiek ma w sobie dość naturalnej siły psychicznej, by żyć ze świadomością śmierci, nie zamartwiając się perspektywą całkowitego kresu własnego życia. Zwykłe uznaje się wtedy śmierć za przyrodniczą konieczność. A jesteśmy częścią przyrody.

5. Słowo na zakończenie

Katolicka Agencja Informacyjna opublikowała 6 lutego 2022 r. list emerytowanego papieża Benedykta XVI dotyczący raportu o pedofilii w archidiecezji Monachium i Freisingu. Benedykt XVI był na przełomie lat 70. i 80. metropolitą tej archidiecezji. W raporcie zarzucono mu, że dopuścił się zaniedbań w kilku przypadkach nadużyć seksualnych popełnionych przez księży.

W liście emerytowany papież napisał: „Wkrótce stanę przed ostatecznym sędzią mojego życia. Choć, patrząc wstecz na moje długie życie, mogę mieć wiele powodów do obaw i lęku, to jednak w duchu jestem radosny, ponieważ mocno wierzę, że Pan jest nie tylko sprawiedliwym sędzią, lecz także przyjacielem i bratem”. No właśnie, można mieć nadzieję. Ale jak wierzy się w kościelne nauczanie, to jest się też czego bać. – Alvert Jann

Alvert Jann: Ćwiczenia z ateizmu https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ 

Zapraszam licealistów, studentów i wszystkich zainteresowanych na ćwiczenia z ateizmu. Co miesiąc „pierwszego”, czasami częściej, będę zamieszczał krótki tekst, poważny ale pisany z odrobiną luzu. Nie widzę siebie w roli mentora czy wykładowcy, mam na myśli wspólne zastanawianie się.

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów, m.in.:

Teoria Boga krótko wyłożona” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

Czy istnieje wolna wola?” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/czy-istnieje-wolna-wola/

„Co to jest płeć kulturowa (gender)?” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/co-to-jest-plec-kulturowa/

Mit narodu wybranego i przymierza z Bogiem” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/mit-narodu-wybranego-i-przymierza-z-bogiem/

Mit mesjasza” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/mit-mesjasza/

Dziewicze narodziny Jezusa” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/dziewicze-narodziny-jezusa/

……………………………………………………………………

Katechizm Kościoła katolickiego cytuję za: http://www.katechizm.opoka.org.pl/

………………………………………………………….

Alvert Jann: „Rozwody kościelne”

W Kościele katolickim uznano w starożytności, że małżeństwo kościelne w żaden sposób nie może być rozwiązane. Rozwodów nie ma. Ale na wszystko są sposoby. Sąd kościelny może stwierdzić nieważność małżeństwa. Możliwości są tak duże, że należy mówić o rozwodach kościelnych.

Mógłby z tego być wielki biznes, gdyby wierni częściej wnosili do sądów kościelnych o stwierdzenie nieważności. W katolickich uczelniach i wydziałach nakształcono sporo prawników od prawa kościelnego (tzw. prawa kanonicznego). Ludzie ci muszą z czegoś żyć, szkoda żeby ich kwalifikacje się marnowały. Kancelarii adwokackich z odpowiednimi uprawnieniami mogłoby być więcej. Księża też powinni mieć jakieś intratne zajęcie, nie mogą żywić się pyłkiem kwiatowym i jeździć tylko rowerem. A zasiadanie w sądzie kościelnym powinno być godziwie wynagradzane.

Ale spraw o stwierdzenie nieważności wpływa tylko około 5 tysięcy rocznie. Zaś sądy państwowe orzekają rocznie ponad 50 tys. rozwodów cywilnych. Większość rozwodzących się to katolicy, którzy wzięli ślub kościelny. Prosta analiza biznesowa wskazuje, że istnieje tu olbrzymi potencjał rozwojowy. Gdyby wpływało więcej spraw do sądów kościelnych, mogłyby powstawać start-upy, dobrze prosperujące nowe kancelarie adwokackie. Bez tego prawnikom od prawa kanonicznego grozi bezrobocie. Będą musieli się wziąć za jakąś inną pracę. A myśleli, że ukończą prawo kanoniczne i będą żyć lekko z Kościoła i religii.

Widać jednak, że wierni gwiżdżą na sądy kościelne. Biorą rozwód cywilny, zawierają nowe małżeństwo cywilne, a o stwierdzenie nieważności kościelnego nie wnoszą.

Nietrudno zauważyć, że jest na to rada. Trzeba wiernym mocniej uświadamiać, że trwale żyją w grzechu cudzołóstwa, cudzołożą. Zawarcie i konsumowanie nowego małżeństwa cywilnego jest bowiem według Kościoła grzechem cudzołóstwa i tacy wierni nie mogą przyjmować komunii świętej, chyba że przestaną małżeństwo konsumować, będą żyć z poszanowaniem seksualnej abstynencji. Zdarza się to raczej rzadko.

Trzeba by też poluzować jeszcze bardziej kryteria stwierdzania nieważności małżeństwa oraz pouczać, żeby wierni korzystali z odpowiednich kancelarii adwokackich.

Wprawdzie obecnie w zdecydowanej większości spraw sądy kościelne orzekają stwierdzenie nieważności małżeństwa i większość delikwentów jest zadowolona – ale mogłoby być lepiej, np. 99,7%.

Po tym wstępie, nieco humorystycznym, potraktujmy sprawę zupełnie poważnie.

1. U protestantów

W wielu kościołach protestanckich sprawa rozwodów pozostawiona jest sądom państwowym. O ile sąd państwowy orzeknie rozwód, w kościele jest on uznawany, a rozwiedzeni małżonkowie mogą zawrzeć nowe małżeństwo kościelne. Np. w katechizmie Zjednoczonego Ewangelicko-Luterańskiego Kościoła Niemiec (to największy kościół protestancki w Niemczech) można przeczytać: „Małżeństwo stanowi dobry Boży początek, ale jest ono przeżywane w niedoskonałości ziemskiego życia. Chociaż więc rozwód z zasady jest przeciwny woli Boga, to w pojedynczych przypadkach trwanie we wszystkich uwarunkowaniach niedobrego związku małżonków może okazać się wielką szkodą dla ich ciała i duszy”. Kościół ten honoruje rozwody orzeczone przez sądy państwowe i nie wyklucza możliwości ponownego zawarcia małżeństwa przez osoby rozwiedzione. Podobnie jest w innych kościołach ewangelickich, w tym w Kościele Ewangelicko-Augsburskim (luterańskim) w Polsce.

Kościoły protestanckie powołują się na te same fragmenty Pisma Świętego i słowa Jezusa, co Kościół katolicki, ale wyciągają z nich odmienne wnioski praktyczne. Nie można powiedzieć, że popełniają błąd i że tylko katolicka interpretacja jest prawdziwa. Z obiektywnego punktu widzenia można stwierdzić, że Pismo Święte nie przesądza, jak wyglądać mają sprawy rozwodów. Zawiera zapisy zwięzłe i niejasne, powstało w odległej epoce, w określonym kontekście historycznym, który dziś trudno ustalić i uwzględniać. Sens poszczególnych wypowiedzi, nawet znaczenie poszczególnych słów, jest wręcz niemożliwe do bliższego ustalenia. Natomiast poszczególne kościoły skłonne są postępować w myśl przysłowia: „Każda pliszka swój ogonek chwali”. Bardzo to ludzkie.

Wykluczenie rozwodów nie ma dostatecznego uzasadnienia w Piśmie Świętym. Raczej przeciwnie. Więcej przemawia za protestantami.

2. Co mówi Pismo Święte i Jezus?

Zarówno kościoły protestanckie, jak i Kościół katolicki, powołują się na te same fragmenty Pisma Świętego i słowa Jezusa. Przyjrzyjmy się, oto one.

W Starym Testamencie, w „Księdze rodzaju” czytamy, że po stworzeniu świata Bóg stworzył mężczyznę i kobietę i złączył tak ściśle, jakby byli jednym ciałem: „Stworzył więc Bóg (…) mężczyznę i niewiastę”. Niewiastę ulepił – jak jest to opisane – z ciała mężczyzny. „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 1,27; 2,24).

Ale oto po wiekach Bóg przekazuje Izraelitom za pośrednictwem Mojżesza następujące prawo (to tzw. prawo mojżeszowe): „Jeśli mężczyzna poślubi kobietę i zostanie jej mężem, lecz nie będzie jej darzył życzliwością, gdyż znalazł u niej coś odrażającego (erwat dawar), napisze jej list rozwodowy (get), wręczy go jej, potem odeśle ją od siebie” (Pwt 24,1). Są duże trudności z ustaleniem, jak prawo to było rozumiane. Nie wiadomo, co znaczą słowa „erwat dawar”. Pojawiają się różne interpretacje. Księga pochodzi być może z VII w. starej ery. Trudno dociec, jak rozumiano wówczas treść tego prawa. W judaizmie w czasach Jezusa, a i obecnie, uważano, że zezwala ono mężczyznom dość swobodnie na rozwód.

Można domniemywać, że zapis w „Księdze rodzaju” dotyczył ludzi w raju i mówi, że pierwotnym zamysłem Boga było małżeństwo nierozerwalne. Zaś prawo przekazane Mojżeszowi dotyczyło ludzi już grubo po wygnaniu z raju, kiedy to stali się krnąbrni i grzeszni. Oznaczałoby to, że Bóg dopuszcza rozwody, chociaż kłócą się z jego pierwotnym zamysłem. Odpowiada to sposobowi, w jaki widzą rozwody protestanci.

Interpretację taką potwierdzają słowa Jezusa. Jezus nie odrzuca wymienionego wyżej prawa mojżeszowego. Oto scena z Nowego Testamentu, najpełniej przedstawiona w ewangelii św. Mateusza.

Faryzeusze (członkowie jednego z żydowskich ugrupowań religijnych), odnoszący się do Jezusa nieprzychylnie, pytają go prowokacyjnie:

„«Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On odpowiedział: «Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę? I rzekł: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela». Odparli Mu: «Czemu więc Mojżesz polecił dać jej list rozwodowy i odprawić ją?» Odpowiedział im: «Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych pozwolił wam Mojżesz oddalać wasze żony; lecz od początku (tj. w pierwotnym zamyśle Boga – AJ) tak nie było” (Mt 19,6-9).

Jak rozumieć słowa Jezusa?

Jezus mówi, że małżonkowie nie powinni „rozdzielać” małżeństwa. Ustanawia powinność, normę moralną, przykazanie. Mamy wyraźnie powiedziane: „niech nie rozdziela”, bo jest to niezgodne z pierwotnym zamysłem Boga.

Ale Jezus mówi też, że Mojżesz pozwolił oddalać żony z powodu „zatwardziałości serc”, z powodu grzesznego charakteru ludzi. I Jezus nie odrzuca mojżeszowego prawa do rozwodu (a jest to prawo pochodzące od Boga, które Mojżesz tylko przekazuje).

Rzecz jest więc skomplikowana, ale daje się zrozumieć. Oto mamy przykazanie: Nie będziesz się rozwodził. Ale w ostateczności, jeżeli już małżeństwo jest beznadziejnie chore, Bóg pozwolił na rozwód.

Interpretację tę potwierdzają słowa Jezusa finalizujące dyskusję z faryzeuszami. Szczególnie stanowczo brzmią one w ewangelii Łukasza: „Każdy, kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo; i kto oddaloną przez męża bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo” (Łk 16,18). U Mateusza jest nieco inaczej: „Kto oddala swoją żonę – chyba w wypadku nierządu – a bierze inną, popełnia cudzołóstwo. I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo” (Mt 19,3-9).

Zdania te są różnie interpretowana. Ale spójrzmy, co Jezus rzeczywiście w tym zdaniu mówi. A mówi, że każde powtórne małżeństwo jest grzechem cudzołóstwa (wstawka „w przypadku nierządu”, różnie interpretowana, zdaje się dotyczyć sytuacji, kiedy to po ślubie mąż stwierdza, że żona nie była dziewicą, chociaż powinna – wtedy jej oddalenie jest według Jezusa całkowicie usprawiedliwione).

Ale jednocześnie, jak wynika z wcześniejszych wypowiedzi Jezusa, dopuszczał on – wzorem prawa mojżeszowego – rozwód w szczególnych sytuacjach ze względu na „zatwardziałość serc”, tj. krnąbrność i grzeszność ludzi.

Co wobec tego?

Powszechnie wiadomo, że małżonkowie czasami rozdzielają się. W świetle słów Jezusa można co najwyżej powiedzieć, że popełniają grzech. Nie oznacza to jednak, że Kościół jest zobowiązany nie uznawać faktu rozdzielania się małżeństw, czyli rozwodów. Raczej przeciwnie, powinien rozwody uznawać. Tak właśnie zapatrują się na rozwody protestanci. I w duchu ewangelicznym skorzy są przypuszczać, że Bóg może wybaczyć rozwód. Uważają też, że dla wyprostowania krętych ścieżek ludzkiego życia, powinno się zezwalać na zawieranie nowych małżeństw przez rozwodników.

Władze Kościoła katolickiego głoszą coś innego. Od wieków stoją na stanowisku nieuznawania rozwodów. W katechizmie czytamy:Dopóki żyje prawowity współmałżonek, zawarcie powtórnego związku przez rozwiedzionych sprzeciwia się zmysłowi i prawu Bożemu, jak tego nauczał Chrystus” (pkt 1665).

Można domniemywać, że Luter i protestanci, reformując od XVI w. kościelne nauczanie, spojrzeli na małżeństwo trzeźwiej. Widzieli, że kurczowe trzymanie się zasady niedopuszczania rozwodów przynosi więcej złego niż dobrego. Podobnie jak celibat księży oraz stworzenie w Kościele kasty kapłanów. Dostrzegli też, że słowa Jezusa nie wykluczają rozwodów.

Osobiście powiedziałbym, że najlepiej w ogóle nie zawierać ślubów kościelnych. A na podstawie tzw. zdrowego rozsądku wiadomo, że czasami rozwód jest wskazany.

3. W judaizmie

Judaizm dopuszczał i dopuszcza rozwody w dość szerokim zakresie.

Biblijną podstawę rozwodów są w judaizmie te same fragment Starego Testamentu, o których dyskutował z faryzeuszami Jezus. Największe znaczenie ma krótki zapis w „Księdze powtórzonego prawa”: „Jeśli mężczyzna poślubi kobietę i zostanie jej mężem, lecz nie będzie jej darzył życzliwością, gdyż znalazł u niej coś odrażającego (erwat dawar), napisze jej list rozwodowy (get), wręczy go jej, potem odeśle ją od siebie” (Pwt 24,1). Owo „erwat dawar” bywa różnie tłumaczone. Np. w przekładzie rabina Izaaka Cylkowa z 1883 r. jest to „coś sprośnego” (Tora. Kraków: Wydawnictwo Austeria 2010).

Rabini poświęcali dużo uwagi ustalaniu, jakie to odrażające sprawy mogą być podstawą rozwodu. I udzielali różnych odpowiedzi. W rezultacie szczegółowe procedury i warunki udzielania rozwodu były różne w zależności od epoki, kraju i gminy żydowskiej.

Powszechnie o rozwodzie decydował religijny sąd rabinacki, przed którym spisywano „list rozwodowy” (get), potwierdzany przez świadków. Sąd kierował się zasadami uznanymi w gminie żydowskiej.

Stary Testament przyjęto za podstawę prawa regulującego sprawy rozwodów we współczesnym Izraelu. Więc w Izraelu rozwody są. Problemem jest co innego. Po pierwsze, ewidentne uprzywilejowanie mężczyzn i dyskryminacja kobiet (Stary Testament zezwala na rozwód dość swobodnie mężczyznom, ale nie kobietom).

Po drugie, sprawy małżeństw i rozwodów pozostają w gestii sądów religijnych, które stosują stare ortodoksyjne prawa judaistyczne (wyznawcy innych religii, mieszkający w Izraelu, mają własne sądy religijne). To archaizm. W Izraelu nie ma więc małżeństw i rozwodów cywilnych. Nie można też zawrzeć małżeństwa międzywyznaniowego. Sposobem na obejście tego zakazu jest zawarcie małżeństwa w innym państwie.

Dyskryminacja kobiet jest ewidentna. Rozwód wymaga zgody męża, ale nie żony. Według frazeologii biblijnej, rozwód wymaga wręczenia „listu rozwodowego” żonie przez męża – odwrotna sytuacja jest niemożliwa.

Stworzyło to w Izraelu poważny problem kobiet, które – mimo całkowitego rozpadu małżeństwa i wieloletniej separacji – nie mogą uzyskać rozwodu, gdy mąż odmawia im listu rozwodowego. Nie mogą one zawrzeć ponownego małżeństwa. Wprawdzie sądy rabinackie mają pewne środki nacisku na opornego małżonka, ale używają ich rzadko; często środki te są nieskuteczne.

Izraelskie feministki dzielnie walczą o zmianę prawa małżeńskiego, ale bezskutecznie. Światowy rozgłos zyskał film „Viviane chce się rozwieść” z 2014 r.

4. Małżeństwo sakramentalne

Małżeństwu nadano w Kościele katolickim charakter sakramentu, świętości najwyższej rangi ustanowionej przez Boga. W katechizmie czytamy: „przymierze małżeńskie (…) zostało między ochrzczonymi podniesione przez Chrystusa Pana do godności sakramentu” (pkt 1601).

W rozumieniu teologii kościelnej oznacza to, że władze Kościoła nie mogą zmienić jego głównych zasad, np. nie mogą wprowadzić rozwodów. Sakramenty są w mocy Boga.

Prawo kościelne (tzw. prawo kanoniczne) jednoznacznie stwierdza: „Małżeństwo zawarte i dopełnione nie może być rozwiązane żadną ludzką władzą i z żadnej przyczyny, oprócz śmierci” (kanon 1141). W katechizmie czytamy: Dopóki żyje prawowity współmałżonek, zawarcie powtórnego związku przez rozwiedzionych sprzeciwia się zmysłowi i prawu Bożemu, jak tego nauczał Chrystus” (pkt 1665).

Sakramentalność małżeństwa jest często przytaczana jako główny argument przeciw dopuszczeniu rozwodów. Teolodzy twierdzą, że z woli Jezusa małżeństwo jest sakramentem i jest nierozerwalne. Zaś Kościół nie ma żadnej władzy, by zmieniać istotne treści sakramentów.

W kościołach protestanckich małżeństwo nie jest uznawane za sakrament. Najczęściej uznawane są tylko dwa sakramenty: chrzest i eucharystia/komunia.

Natomiast w Kościele katolickim przyjęto siedem sakramentów: chrzest, bierzmowanie, eucharystia (komunia święta), pokuta, namaszczenie chorych, święcenia kapłańskie, małżeństwo.

Wprowadzenie „sakramentów”, firmowanych przez władze kościelne, miało na celu usztywnienie, utrwalenie i ujednolicenie zasad obowiązujących w Kościele katolickim. Miało i ma zapobiegać zmianom. Podobną rolę pełni pojęcie „dogmatów”. Małżeństwo zostało uznane za sakrament właśnie po to, by utrwalić zasadę nierozerwalności małżeństwa i wykluczyć rozwody.

Pojęcie sakramentu jest dalekie od jakiejkolwiek jasności. Nie ma kryteriów pozwalających ustalić, co i dlaczego jest albo nie jest sakramentem. Zwykle podaje się, że jest to widzialny znak łaski bożej, a w sakramentach obecny jest Chrystus. Trudno jednak uznać, że wyjaśnia to cokolwiek. W praktyce sakramenty ustalają dowolnie władze kościelne.

Początkowo w chrześcijaństwie nie było sakramentów. Ich ustalanie trwało wieki. W Kościele katolickim zestaw obowiązujących sakramentów – w ilości siedmiu – ustalił się w XII w. Ostatecznie potwierdził je, w postaci obowiązującej do dziś, Sobór Trydencki w połowie XVI w. Potwierdzona została też katolicka doktryna dotycząca małżeństwa, akcentująca jego sakramentalność i nierozerwalność, wykluczająca rozwody. Sobór był zwrócony głównie przeciw protestantom. Odegrał on olbrzymią rolę w skostnieniu, „zabetonowaniu” kościelnej doktryny i wierzeń.

Czy sakramentalność małżeństwa to rzeczywiście poważny argument przeciw rozwodom? Nie, to argument pozorny.

Po pierwsze, pojęcie sakramentu to religijna fikcja. Jak pisałem, nie ma elementarnej jasności, co i dlaczego jest albo nie jest sakramentem. Wyjaśnianie, że sakrament jest znakiem łaski bożej i oznacza obecność Chrystusa, nie ma żadnego realnego, dającego się stwierdzić znaczenia.

Po drugie, nawet uznając pojęcie sakramentu, nie ma podstaw, by za ustanowiony przez Jezusa sakrament uznać małżeństwo. Z Nowego Testamentu dowiadujemy się, że Jezus tylko przelotnie wypowiadał się na temat małżeństwa, w szczególności zagadnięty przez faryzeuszy. To za mało, by twierdzić, że – jak mówi katechizm – małżeństwo zostało „podniesione przez Chrystusa Pana do godności sakramentu”. Dla protestantów małżeństwo nie jest sakramentem. Powiem tylko w największym skrócie, że dla teologów protestanckich małżeństwo i rozwód to instytucje świeckie, chociaż mają też znaczenie religijne. Natomiast sakramenty to jakości istotne dla zbawienia. Małżeństwo nie ma cech sakramentu.

Po trzecie, nawet uznając małżeństwo za sakrament, można uznawać rozwody. Otóż w dokumentach kościelnych stwierdza się, że Kościół może wprowadzać pewne zmiany dotyczące sakramentów, o ile nie obejmują one istoty sakramentu. Analiza teologiczna wskazuje, że istotą małżeństwa jest złączenie małżonków. Natomiast nierozdzielność jest religijną powinnością, mocnym zaleceniem, tym, co jest pożądane. Ale jak wcześniej wskazywałem, według Pisma Świętego Bóg i Jezus dopuszczali rozwód w szczególnych okolicznościach (Jezus mówił, że ze względu na „zatwardziałość serc” ludzkich).

Prowadzi to do wniosku, że władze Kościoła mogą zmienić obowiązujące obecnie prawo kościelne, które nie dopuszcza rozwodów. Mogą dokonać zmiany w treści sakramentu małżeństwa oraz dopuścić rozwody i zezwolić na zawarcie nowego małżeństwa kościelnego.

Władze Kościoła katolickiego wolą jednak wykluczać rozwody i brnąć w bagnisty teren, jakim jest naciągane stwierdzanie nieważności małżeństwa. Kłoci się to z elementarnym poczuciem przyzwoitości i kompromituje sądy kościelne.

5. „Rozwody” w Kościele katolickim

Doktryna i prawo obowiązujące w Kościele katolickim (tzw. prawo kanoniczne) nie przewidują czegoś takiego jak rozwód. Natomiast sąd kościelny może stwierdzić nieważność małżeństwa. Jest to, inaczej mówiąc, stwierdzenie, że małżeństwo nie zostało zawarte w sposób prawidłowy, a więc nie zaistniało. Prawo kanoniczne jest jednak tak skonstruowane i tak dziurawe, że w rzeczywistości mamy do czynienia z rozwodami, tylko inaczej nazwanymi. Potoczna nazwa „rozwód kościelny” jest jak najbardziej uzasadniona.

Głośne stają się przypadki, kiedy np. sąd kościelny stwierdza nieważność małżeństwa po dwudziestu latach od ślubu i spłodzeniu kilkorga dzieci, albo kilkakrotnie w przypadku tej samej osoby.

Władze Kościoła wolą jednak utrzymywać fikcję prawną i teologiczną, niż uznać rozwody.

Nie budzi wątpliwości, jeżeli stwierdza się nieważność małżeństwa z takich powodów jak równoczesne pozostawanie w innym związku małżeńskim (bigamia) czy ewidentny przymus. Także sądy państwowe przewidują unieważnienie małżeństwa cywilnego, a nie tylko rozwód. Rzecz jednak w tym, że sądy kościelne orzekają stwierdzenie nieważności małżeństwa także wtedy, kiedy należałoby mówić o rozwodzie. W Kościele mamy dwa w jednym: rozwody nie są w ogóle orzekane, zaś pod nazwą „stwierdzania nieważności małżeństwa” kryją się zarówno unieważnienia małżeństwa, jak i rozwody.

Ale wadą jest przede wszystkim co innego. Sądy kościelne stwierdzają nieważność małżeństwa z bardzo wątpliwych przyczyn, zaś nie biorą pod uwagę przyczyn bardzo ważnych. Np. sąd kościelny nie stwierdza nieważności, jeżeli małżonkowie zerwali ze sobą kontakt i pozostają w innych związkach nieformalnych lub małżeńskich. Natomiast stwierdza nieważność, jeżeli co najmniej jedna ze stron, zawierając małżeństwo, nie wykluczała rozwodu (np. rodzina zezna, że kobieta miała wątpliwości, czy zawrzeć małżeństwo, ale mówiła, że „w razie czego to wezmę rozwód”).

Na jakiej podstawie sąd kościelny może stwierdzić nieważność małżeństwa?

Według prawa kanonicznego sakramentu małżeństwa nie może przyjąć osoba, która nie uznaje jakiegokolwiek z jego elementów (kanon 1101). Idzie tu np. o nierozerwalność małżeństwa, wierność małżeńską i gotowość do posiadania dzieci. Jeżeli więc ktoś zawiera ślub kościelny, ale nie akceptuje wszystkich związanych z nim kościelnych zasad, małżeństwo zawarte zostało nieważnie. Oznacza to też, że złożył przysięgę nieszczerze. Sąd kościelny uznaje wobec tego, że małżeństwo w ogóle nie zaistniało.

Kilka przykładów.

W Kościele uważa się, że gotowość do posiadania dzieci jest niezbędnym atrybutem małżeństwa. Sąd kościelny może stwierdzić nieważność małżeństwa, jeżeli jedna lub obie strony, zawierając małżeństwo, od samego początku nie chciały mieć dzieci (nie idzie o bezpłodność). Jeżeli z czasem wynikł z tego w małżeństwie konflikt, to można wnieść o stwierdzenie jego nieważności i sąd może się na to zgodzić.

Sąd może stwierdzić nieważność małżeństwa w przypadku, kiedy biorąc ślub jedna lub obie strony nie zamierzały dochować wierności małżeńskiej. Mogły ten zamiar ukrywać, albo mogły powiedzieć o tym przyszłemu małżonkowi. Oznacza to jednak, że biorąc ślub złożyły fałszywą przysięgę, mówi się w niej bowiem, że dochowa się wierności małżeńskiej. O ile się uwiarygodni tak niecny zamiar, sąd kościelny może stwierdzić nieważność małżeństwa.

Co ciekawe, według prawa kanonicznego małżeństwo w ogóle nie zaistniało, chociaż para żyła wspólnie przez lata, jeżeli w momencie jego zawierania któreś z małżonków zamierzało nie mieć dzieci lub nie dochowywać wierności. Wygląda to na kabaret kościelny.

Wątpliwych i zawiłych sytuacji jest dużo więcej. Tytułem do stwierdzenia nieważności małżeństwa może być dla sądu kościelnego zawarcie małżeństwa pod wpływem bojaźni i nacisków (np. jeżeli dziewczyna zaszła w przedmałżeńską ciążę, zawarła małżeństwo, ale później decyduje się na rozwód). Sprawa sensownie kwalifikuje się jako rozwodowa. Ale sąd kościelny stosuje swoje teologiczne koncepcje i prawo kanoniczne, co ma istotne konsekwencje.

Stwierdzanie nieważności małżeństwa przez sąd kościelny jest tak dziwaczne, że nasuwa się jeden tylko wniosek. Zdecydowanie lepiej by było, gdyby Kościół katolicki, wzorem kościołów protestanckich, pozostawił sprawy rozwodów sądom państwowym. Największe dziwactwo, a właściwie absurd, to orzekanie stwierdzenia nieważności małżeństwa przede wszystkim na podstawie dociekań, jakie były intencje delikwentów w momencie zawierania małżeństwa. Natomiast nie stwierdza się nieważności na tej podstawie, że małżeństwo rozpadło się całkowicie i trwale. Kościół utrzymuje fikcję, małżeństwa, które nie istnieją realnie. Widocznie władze Kościoła przywykły do tolerowania i głoszenia fikcji.

Nie namawiam tu do zmiany prawa kanonicznego ani do występowania o uznanie nieważności nie istniejącego realnie małżeństwa. Nasuwa się tylko jedna sensowna rada: Nie zawierajcie małżeństw w Kościele.

6. Na zakończenie

Olbrzymia większość Polaków, w tym katolików, akceptuje rozwody. Uznaje więc poglądy niezgodne z nauczaniem Kościoła. Sondaże na ten temat są prowadzone od wielu lat i wskazują na stopniowy wzrost akceptacji rozwodów. Według sondażu z 2018 r. rozwody akceptuje aż 84% Polaków (link na końcu).

Oto dokładniejsze wyniki.

Pytanie: Jaki, ogólnie rzecz biorąc, jest Pana(i) stosunek do rozwodów?

1. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem rozwodów, bez względu na sytuację – 12%

2. Nie popieram rozwodów, ale dopuszczam je w pewnych sytuacjach – 52%

3. Jestem zwolennikiem rozwodów, uważam, że jeśli oboje małżonkowie zdecydują się na rozwód, nie powinni mieć ku temu żadnych przeszkód – 32%

4. Mam inne zdanie na ten temat – 2%

5. Trudno powiedzieć – 2%

Łącznie akceptujący rozwody – 84%

Alvert Jann

…………………………………………………………………….

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/

Zapraszam licealistów, studentów i wszystkich zainteresowanych na ćwiczenia z ateizmu. Co miesiąc <pierwszego>, czasami częściej, będę zamieszczał krótki tekst, poważny ale pisany z odrobiną luzu. Nie widzę siebie w roli mentora czy wykładowcy, mam na myśli wspólne zastanawianie się.

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów, m.in.:

Co to jest płeć kulturowa (gender)?” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/co-to-jest-plec-kulturowa/

Gender i kapłaństwo kobiet” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/gender-i-kaplanstwo-kobiet/

Władze Kościoła kontra wierni: Małżeństwa homoseksualne” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/wladze-kosciola-kontra-wierni-malzenstwa-homoseksualne/

Kara śmierci a Kościół katolicki i Jan Paweł II” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/kara-smierci-a-kosciol-katolicki-i-jan-pawel-ii/

………………………………………

Linki do cytowanych źródeł:

Stary i Nowy Testament cytuję za Biblią Tysiąclecia (Wydawnictwo Pallottinum) – http://biblia.deon.pl/

Katechizm Kościoła Katolickiego http://www.katechizm.opoka.org.pl/

Kodeks prawa kanonicznego http://www.katolicki.net/ftp/kodeks_prawa_kanonicznego.pdf

CBOS. Stosunek Polaków do rozwodów – https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2019/K_007_19.PDF

…………………………………………………………………..

Kara śmierci a Kościół katolicki i Jan Paweł II

Władze Kościoła katolickiego z dużym opóźnieniem uznały karę śmierci za niedopuszczalną bez względu na okoliczności. Zrobiły to dopiero w 2018 r., kiedy już prawie wszystkie państwa europejskie zniosły całkowicie karę śmierci. W świecie wówczas już 106 państw zlikwidowało w swoim prawie karę śmierci za wszystkie przestępstwa.

Do opóźnienia przyczynił się walnie Jan Paweł II. Katechizm, który ogłosił w 1992 r., wyraźnie akceptował stosowanie kary śmierci. A już wtedy większość państw europejskich spoza bloku komunistycznego zniosła karę śmierci całkowicie, tj. za wszelkie przestępstwa.

W 1997 r. w punkcie katechizmu dotyczącym kary śmierci wprowadzono zmianę, której autorem był Jan Paweł II. Zmiana była jednak mało istotna, pozorna. Kościół nadal akceptował karę śmierci.

Wbrew temu, co się często mówi, Jan Paweł II nie otworzył Kościoła na zmianę stanowiska w kwestii kary śmierci, lecz zamknął na dwadzieścia lat. Pokazał też mistrzostwo w trudnej sztuce: jak zmieniać, nic nie zmieniając.

Może nie warto by wypominać Kościołowi opóźnienia, gdyby nie szerszy problem. Przykład ten potwierdza, że władze Kościoła mają wielkie trudności z nadążaniem za pozytywnymi przemianami moralnymi zachodzącymi w kulturze współczesnej, hamują te przemiany, utrwalają wśród wiernych przekonania, które powinny należeć do przeszłości.

Warto dokładniej przyjrzeć się faktom i dokumentom dotyczącym stosunku władz kościelnych do kary śmierci.

Nie będę zagłębiać się w Pismo Święte i historię, ale na jeden fakt zwrócę uwagę. Oto w katechizmie czytamy, że Kościół tradycyjnie uznawał karę śmierci kierując się „wspólnym dobrem”, potrzebą zapewnienia bezpieczeństwa (fragmenty dotyczące kary śmierci przytaczam). Pomija się natomiast fakt, że władze Kościoła tradycyjnie nie tylko uznawały karę śmierci, ale korzystały z niej posyłając ludzi na śmierć za tzw. herezję, domniemane czary, konszachty z diabłem itp. Wymyślną okrutną karą było spalenie żywcem na stosie. Tych ewidentnych nadużyć i zbrodni nie da się uzasadnić troską o „dobro wspólne” i bezpieczeństwo. To troska o interes własny władz Kościoła.

Ale przejdźmy do czasów nam współczesnych.

1. Znoszenie kary śmierci przez państwa przed 1992 r.

Kiedy Jan Paweł II w 1992 r., w czwartym roku panowania, ogłaszał nowy Katechizm Kościoła katolickiego, kara śmierci była już całkowicie zniesiona – również na wypadek wojny – w większości państw europejskich spoza bloku komunistycznego (niebawem nastąpiło to także w pozostałych krajach tego regionu geopolitycznego: Dania w 1994 r., Hiszpania 1995 r., Wielka Brytania 1998, Belgia 1999, Malta 2000, Irlandia 2002, Grecja w 2004 r.). Nietrudno było zauważyć, że proces znoszenia kary śmierci w Europie i świecie postępuje i będzie postępował, i że jest to nowy standard moralny, polityczny i prawny.

Przed 1992 r. również poza Europą, chociaż w mniejszym zakresie, przybywało państw, w których karę śmierci znoszono lub znacznie ograniczono jej stosowanie (np. tylko do okresu wojny).

Dlaczego w tej sytuacji władze Kościoła nie uznały kary śmierci za niedopuszczalną? Czy Jan Paweł II podpisując katechizm do publikacji nie dostrzegał problemu? Możemy tylko przypuszczać. Być może obawiano się sprzeciwu nie tyle wśród szeregowych wiernych, ale wśród duchowieństwa i kościelnych teologów. Najpewniej autorzy katechizmu sami byli przywiązani do kary śmierci, tradycyjnie uznawanej przez Kościół.

2. Katechizm z 1992 r.

Katechizm – ogłoszony przez Jana Pawła II w 1992 r., a przygotowany przez komisję pod zwierzchnictwem kardynała Ratzingera (późniejszego papieża Benedykta XVI) – stwierdzał, że „tradycyjne nauczanie Kościoła” przyznaje prawowitym władzom państwowym prawo do stosowania kary śmierci za najcięższe przestępstwa. Z tekstu wynikało jasno, że katechizm odnosił to także do chwili obecnej.

Stwierdzano przy tym, że kara śmierci powinna być stosowana tylko wtedy, jeżeli nie można unieszkodliwić przestępcy w inny sposób. Zastrzeżenie to było istotne. Można domniemywać (chociaż nie zostało to powiedziane wprost), że wobec najgroźniejszych przestępców katechizm zalecał stosowanie kary dożywotniego więzienia, a nie kary śmierci.

W świetle tej zasady – znów można tylko domniemywać – kara śmierci byłaby uzasadniona tylko w warunkach wojny, chaosu, braku w miarę skutecznie funkcjonujących organów państwowych itp.

Niewątpliwą wadą kościelnego stanowiska z 1992 r., powieloną następnie przez Jana Pawła II w 1997 r., były niedopowiedzenia, pokrętne sformułowania, a przede wszystkim kurczowe trzymanie się tradycyjnej w Kościele zasady, że w pewnych warunkach stosowanie kary śmierci jest potrzebne.

Oto fragmenty katechizmu z 1992 r.:

2266. Ochrona wspólnego dobra społeczeństwa domaga się unieszkodliwienia napastnika. Z tej racji tradycyjne nauczanie Kościoła uznało za uzasadnione prawo i obowiązek prawowitej władzy publicznej do wymierzania kar odpowiednich do ciężaru przestępstwa, nie wykluczając kary śmierci w przypadkach najwyższej wagi. Z analogicznych racji sprawujący władzę mają prawo użycia broni w celu odparcia napastników zagrażających państwu, za które ponoszą odpowiedzialność.

Pierwszym celem kary jest naprawienie nieporządku wywołanego przez wykroczenie. Gdy kara jest dobrowolnie przyjęta przez winowajcę, ma wartość zadośćuczynienia. Ponadto, kara ma na celu ochronę porządku publicznego i bezpieczeństwa osób. Wreszcie, kara ma wartość leczniczą; powinna w miarę możliwości – przyczynić się do poprawy winowajcy.

2267. Jeśli środki bezkrwawe wystarczają do obrony życia ludzkiego przed napastnikiem i do ochrony porządku publicznego oraz bezpieczeństwa osób, władza powinna stosować te środki, gdyż są bardziej zgodne z konkretnymi uwarunkowaniami dobra wspólnego i bardziej odpowiadają godności osoby ludzkiej” (Katechizm z 1992 r., podkreślenie AJ).

Krytycy wskazywali, że wszelkie ogólnikowe zapisy mówiące o stosowaniu kary śmierci tylko w wyjątkowych okolicznościach czy tylko w odniesieniu do najcięższych przestępstw, były od zawsze interpretowane dość szeroko i dowolnie. Faktem jest, że od wieków – mimo tego rodzaju zapisów – dość swobodnie szafowano karą śmierci. Nie powstrzymywano się przed ewidentnymi nadużyciami i zbrodniami sądowymi. Używano też kary śmierci dla zemsty i odstraszania (czego, fakt, ewangelia zakazuje).

Dlatego coraz częściej uznawano, że potrzebny jest wyraźny zakaz stosowania kary śmierci – za wszelkie przestępstwa i bez względu na okoliczności, również w czasie wojny i poważnego naruszenia porządku publicznego.

3. Katechizm z 1997 r. a poprzedni

W Watykanie musiano się zorientować, że akceptacja kary śmierci, wyrażona w katechizmie w 1992 r., sytuuje Kościół na pozycjach zwolenników kary śmierci i w konsekwencji kompromituje. W ówczesnych dyskusjach nierzadko argumentowano, że skoro Kościół uznaje stosowanie kary śmierci, to nie ma co jej znosić.

Postanowiono wprowadzić zmianę. Pojawiły się wypowiedzi Jana Pawła II świadczące, że stanowisko Kościoła w kwestii kary śmierci może być zrewidowane. Zwolennicy reform w Kościele spodziewali się, że papież ogłosi otwartym tekstem, że kara śmierci jest niedopuszczalna. Tym bardziej, że coraz więcej państw likwidowało w swoim prawie karę śmierci za wszystkie przestępstwa. Nietrudno było zauważyć, że nie jest to żadna „nowinka”, ale nowy, pozytywny standard moralny, polityczny i prawny, który będzie zyskiwać na znaczeniu.

Zmiana jednak nie nastąpiła. Jan Paweł II zmienił nieznacznie zapis w katechizmie, nie zmieniając stanowiska Kościoła.

A w 1997 r. proces znoszenia kary śmierci poczynił w Europie i świecie – w porównaniu z 1992 r. – znaczne postępy. Władze Kościoła i papież tego jakby nie dostrzegali.

Nowy tekst ogłoszono w 1997 r. Był on oparty na fragmencie encykliki Jana Pawła II „Evangelium vitae” (pkt 56) z 1995 r. Jednak ten nowy tekst pod względem treści nie różnił się od tego z 1992 r. Zrobiono typowy unik. Usunięto zdanie stwierdzające, że nauczanie Kościoła nie wyklucza stosowania kary śmierci. Ale za poprzednim katechizmem dopuszczono jej stosowanie wtedy, gdy jest jedynym dostępnym środkiem zapewnienia bezpieczeństwa. Nie wskazano nawet z grubsza, o jakie sytuacje idzie.

Co ponadto? Dodano zdanie, że dziś „przypadki absolutnej konieczności usunięcia winowajcy są bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale” (pkt 2267 z 1997 r.). Zdanie to nie zmieniało w niczym poprzedniego stanowiska Kościoła, ale bywało wręcz traktowane jako niemal opowiedzenie się za zniesieniem kary śmierci.

Inni mówili nie bez racji, że Kościół nie opowiada się za jej całkowitym zniesieniem. Zdanie powyższe nie wyklucza bowiem stosowania kary śmierci w szczególnych okolicznościach. Stwierdza tylko, że przypadki konieczności jej użycia są bardzo rzadkie a dziś być może nie zdarzają się. Katechizm używa – z pewnością rozmyślnie – bardzo impresyjnych określeń: bardzo rzadkie, być może

Jan Paweł II nie zdecydował się na zmianę dotychczasowego stanowiska Kościoła, potwierdził to co było. Zabrakło, tak jak w 1992 r., jasnego stwierdzenia, że kara śmierci jest niedopuszczalna.

Tak jak w wielu innych sprawach, papież z Polski zdecydowanie powstrzymał wprowadzenie zmian w Kościele. Kościół pod jego panowaniem stał się niereformowalny.

Jak już napisałem, wbrew temu, co się czasami mówi, Jan Paweł II nie otworzył Kościoła na zmianę stanowiska w kwestii kary śmierci, lecz zamknął na dwadzieścia lat. Pokazał też mistrzostwo w trudnej sztuce: jak zmienić zapis w katechizmie, nic nie zmieniając. Inaczej mówiąc, pokazał jak pozorować zmiany.

Oto punkty katechizmu z 1997 r. dotyczące kary śmierci:

„2266. Wysiłek państwa, aby nie dopuścić do rozprzestrzeniania się zachowań, które łamią prawa człowieka i podstawowe zasady obywatelskiego życia wspólnego, odpowiada wymaganiu ochrony dobra wspólnego. Prawowita władza publiczna ma prawo i obowiązek wymierzania kar proporcjonalnych do wagi przestępstwa. Pierwszym celem kary jest naprawienie nieporządku wywołanego przez wykroczenie. Gdy kara jest dobrowolnie przyjęta przez winowajcę, ma wartość zadośćuczynienia. Poza ochroną porządku publicznego i bezpieczeństwa osób, kara ma wartość leczniczą; powinna w miarę możliwości przyczynić się do poprawy winowajcy”.

Przypomnę skreślony fragment katechizmu z 1992 r. (znajdował się na początku powyższego punktu): „Ochrona wspólnego dobra społeczeństwa domaga się unieszkodliwienia napastnika. Z tej racji tradycyjne nauczanie Kościoła uznało za uzasadnione prawo i obowiązek prawowitej władzy publicznej do wymierzania kar odpowiednich do ciężaru przestępstwa, nie wykluczając kary śmierci w przypadkach najwyższej wagi. Z analogicznych racji sprawujący władzę mają prawo użycia broni w celu odparcia napastników zagrażających państwu, za które ponoszą odpowiedzialność” (usunięty fragment z 1992 r.).

Wróćmy do katechizmu z 1997 r.

„2267. Kiedy tożsamość i odpowiedzialność winowajcy są w pełni udowodnione, tradycyjne nauczanie Kościoła nie wyklucza zastosowania kary śmierci, jeśli jest ona jedynym dostępnym sposobem skutecznym ochrony życia ludzkiego przed niesprawiedliwym napastnikiem. Jeżeli jednak środki bezkrwawe wystarczają do obrony i zachowania bezpieczeństwa osób i społeczeństwa do obrony przed napastnikiem, władza powinna ograniczyć się do tych środków, ponieważ są bardziej zgodne z konkretnymi uwarunkowaniami dobra wspólnego i bardziej odpowiadają godności osoby ludzkiej. Istotnie, dzisiaj, biorąc pod uwagę możliwości, jakimi dysponuje państwo, aby skutecznie ukarać zbrodnię i unieszkodliwić tego, kto ją popełnił, nie odbierając mu ostatecznie możliwości skruchy, przypadki absolutnej konieczności usunięcia winowajcy są bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale” (pkt 2266 i 2267 z 1997 r., podkreślenie AJ). Nie wykluczało to stosowania kary śmierci w szczególnych okolicznościach i nie zmieniało stanowiska Kościoła z 1992 r.

4. Znoszenie kary śmierci przez państwa po 1992 i 1997 r.

Do roku 1997, kiedy to Jan Paweł II dokonał tylko pozornej zmiany katechizmu, przybyło znacznie państw, które całkowicie wykluczyły stosowanie kary śmierci (również w przypadku wojny lub poważnego naruszania porządku publicznego). Można było zauważyć, że proces znoszenia kary śmierci wyraźnie postępuje i będzie postępował. Ale w Watykanie tego jakby nie dostrzeżono.

W 1997 r., w państwach zachodnioeuropejskiego regionu geopolitycznego, kara śmierci dopuszczana była na wypadek wojny tylko w pięciu krajach, które wkrótce zniosły ją całkowicie: Wielka Brytania w 1998, Belgia 1999, Malta 2000, Irlandia 2002, Grecja w 2004 r.

Dość szybko znoszono całkowicie karę śmierci w byłych państwach komunistycznych w Europie. Już w 1990 r., na samym początku transformacji, całkowicie zniosły karę śmierci Czechosłowacja, Rumunia i Węgry. Później Mołdawia 1995 r., Polska 1997, Estonia i Litwa 1998, Ukraina 2000, Albania 2007, Łotwa 2012 r. (wyjątki to Białoruś, gdzie kara ta nadal obowiązuje; Rosja ogłosiła moratorium, tzn. tymczasowy zakaz).

Znoszono także karę śmierci w państwach powstałych po rozpadzie Jugosławii (istotnej motywacji dostarczała tu chęć ubiegania się o członkostwo w Unii Europejskiej). A także w azjatyckich państwach poradzieckich (z wyjątkiem Tadżykistanu) i w Mongolii.

W 2000 r. Unia Europejska przyjęła Kartę Praw Podstawowych Unii Europejskiej, która obowiązuje od 2009 r. Karta stwierdza: „Nikt nie może być skazany na karę śmierci ani poddany jej wykonaniu” (art. 2).

W 2002 r. do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka dołączono Protokół nr 13, który znosił karę śmierci całkowicie i bezwarunkowo: „Kara śmierci zostaje zniesiona. Nikogo nie wolno skazać na taką karę ani też kary takiej wykonać”. Protokół wyklucza możliwość stosowania kary śmierci także w przypadku wojny i wszelkich naruszeń bezpieczeństwa publicznego.

Znoszenie kary śmierci postępowało także na innych kontynentach.

W 2018 r. już 106 państw (większość państw świata) zlikwidowało w swoim prawie karę śmierci za wszystkie przestępstwa. Były też kraje, w których karę śmierci zachowano w prawie, ale rzeczywiście w praktyce ograniczono do wyjątkowych sytuacji i od dziesięcioleci nie wykonywano. W sumie 142 państwa zniosły karę śmierci w prawie lub praktyce.

Amnesty International – zasłużona organizacja międzynarodowa działająca na rzecz praw człowieka i zniesienia kary śmierci – podaje, że zdecydowana większość wyroków śmierci i egzekucji przypada na Chiny, Iran, Arabię Saudyjską, Irak i Egipt (dane dotyczące Chin są objęte tajemnicą państwową, ocenia się, że wykonywanych może być kilka tysięcy egzekucji rocznie). W 2018 r. poza Chinami odnotowano w świecie 690 egzekucji, z czego w Iranie 253, Arabii Saudyjskiej 149, Iraku 52, Egipcie 32 (2019 r.). Na te kraje przypadało znacznie ponad 80% egzekucji wykonanych w 2018 r. (bez Chin). Wskazuje to na silną w świecie koncentrację stosowania kary śmierci właśnie w tych pięciu państwach.

5. Zmiana stanowiska Kościoła w 2018 r.

Kościół katolicki, dopuszczając w nauczaniu i doktrynie stosowanie kary śmierci w wyjątkowych okolicznościach, sytuował się wyraźnie po ciemnej stronie mocy.

Dopiero w 2018 r., nieśpiesznie, w ósmym roku panowania, papież Franciszek zmienił tradycyjne nauczanie i doktrynę Kościoła w sprawie kary śmierci. W katechizmie w końcu zapisano, że „kara śmierci jest niedopuszczalna”. Wtedy już, jak pisałem, 106 państw (większość państw świata) zlikwidowało w swoim prawie karę śmierci za wszystkie przestępstwa.

Oto fragment katechizmu ogłoszony w 2018 r.:

„Nowe sformułowanie obowiązujące od 02.08.2018:

Wymierzanie kary śmierci, dokonywane przez prawowitą władzę, po sprawiedliwym procesie, przez długi czas było uważane za adekwatną do ciężaru odpowiedź na niektóre przestępstwa i dopuszczalny, choć krańcowy, środek ochrony dobra wspólnego. Dziś coraz bardziej umacnia się świadomość, że osoba nie traci swej godności nawet po popełnieniu najcięższych przestępstw. Co więcej, rozpowszechniło się nowe rozumienie sensu sankcji karnych stosowanych przez państwo. Ponadto, zostały wprowadzone skuteczniejsze systemy ograniczania wolności, które gwarantują należytą obronę obywateli, a jednocześnie w sposób definitywny nie odbierają skazańcowi możliwości odkupienia win. Dlatego też Kościół w świetle Ewangelii naucza, że «kara śmierci jest niedopuszczalna, ponieważ jest zamachem na nienaruszalność i godność osoby» [1], i z determinacją angażuje się na rzecz jej zniesienia na całym świecie.
[1] Przyp.: Franciszek, przemówienie do uczestników spotkania zorganizowanego przez Papieską Radę ds.Krzewienia Nowej Ewangelizacji, 11 października 2017 r.; w: «L’Osservatore Romano», wydanie codzienne (13 października 2017 r.), s. 5″ (Katechizm pkt 2267, podkreślenie AJ).

6. Słowo na zakończenie

Całkowity zakaz stosowania kary śmierci jest dziś pozytywnym standardem moralnym, politycznym i prawnym, przyjętym przez ponad 100 państw na wszystkich kontynentach. Władze Kościoła katolickiego uznały ten standard z dużym opóźnieniem. Lepiej późno niż wcale.

Jak dotąd jest to jedyna istotna zmiana w doktrynie i nauczaniu Kościoła, wprowadzona przez Franciszka. Z wypowiedzi papieża wynika, że innych głębszych zmian nie będzie. Papież podtrzymuje tradycyjne stanowisko Kościoła. Skupia się natomiast, dość łagodnie, na ograniczeniu dwóch patologii kompromitujących Kościół: na seksualnym wykorzystywaniu dzieci przez księży oraz na watykańskich finansach Kościoła. W obu dziedzinach nie brakowało afer wołających o pomstę do nieba, gdyby boskie Niebo było.

Ociężałość, z jaką władze Kościoła są w stanie uznać i wprowadzać jakiekolwiek pozytywne zmiany, świadczy dobitnie, że korporacja kapłanów katolickich – księży i kościelnych dostojników – jest organizacją regresywną, wsteczną. Hamuje też pozytywne przemiany w społeczności wiernych. – Alvert Jann

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/

Zapraszam licealistów, studentów i wszystkich zainteresowanych na ćwiczenia z ateizmu. Co miesiąc <pierwszego>, czasami częściej, będę zamieszczał krótki tekst, poważny ale pisany z odrobiną luzu. Nie widzę siebie w roli mentora czy wykładowcy, mam na myśli wspólne zastanawianie się.

– Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów, m.in.

Teoria Boga krótko wyłożona” –

https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

Jan Paweł II bez taryfy ulgowej” –

https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/jan-pawel-ii-bez-taryfy-ulgowej/

Co to jest płeć kulturowa (gender)?” –

https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/co-to-jest-plec-kulturowa/

Gender i kapłaństwo kobiet” –

https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/gender-i-kaplanstwo-kobiet/

Władze Kościoła kontra wierni: Małżeństwa homoseksualne” –

https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/wladze-kosciola-kontra-wierni-malzenstwa-homoseksualne/

…………………………………………………………

Katechizm Kościoła katolickiego cytuję za:

http://www.katechizm.opoka.org.pl/

…………………………………………………………

Gender i kapłaństwo kobiet

Kościół katolicki stanowi doskonały przykład społeczności, w której panuje nierówność praw kobiet i mężczyzn. Zgodnie z prawem obowiązującym w Kościele, kobiety nie mogą przyjmować święceń kapłańskich, nie mogą pełnić funkcji księży, biskupów, ani sprawować wielu innych stanowisk i urzędów kościelnych. Kobiety mogłyby z cała pewnością wszystkie te funkcje wykonywać, ale w Kościele katolickim są one zarezerwowane tylko dla mężczyzn. Zakazy te nie są uwarunkowane żadnymi czynnikami biologicznymi. Nie uzasadniają ich odmienne cechy anatomiczne i fizjologiczne kobiet i mężczyzn. Kobiety są pozbawione równych praw dlatego, że są kobietami.

Jest to archaizm, pozostałość po dawnych czasach, jawna dyskryminacja, dziś poza Kościołem stopniowo ograniczana i znoszona.

Równouprawnienie kobiet i mężczyzn jest z sukcesem wprowadzane w wielu chrześcijańskich kościołach protestanckich. Kobiety są tam obecnie dopuszczane do sprawowania wszelkich funkcji i stanowisk kościelnych. Np. w Kościele anglikańskim w Wielkiej Brytanii w kilku diecezjach kobiety pełnią funkcje biskupów. Podobnie jest w wielu kościołach protestanckich w innych krajach. W Kościele Ewangelicko-Luterańskim w Szwecji (to główny kościół szwedzki) kobiety mogą obejmować wszelkie stanowiska kościelne już od 1958 r. Dziś blisko połowa księży w tym Kościele to kobiety. W 2013 r. arcybiskupem Uppsali i prymasem, zwierzchnikiem Kościoła, została wybrana Antje Jackelén (na zdjęciu z lewej strony).

W kościołach tych uznaje się, że zakazy sprawowania funkcji i stanowisk kościelnych przez kobiety, obowiązujące tradycyjnie w kościołach chrześcijańskich, nie należą do niezbywalnego i ustalonego raz na zawsze kanonu wiary. Podkreśla się, że zakazy te, jak i ogólnie wierzenia religijne, są uwarunkowane kulturowym i historycznym kontekstem. Mogą więc być zmieniane wraz ze zmianami zachodzącymi w społeczeństwie i w świadomości wiernych.

W podobny sposób rozumują zwolennicy zmian w Kościele katolickim.

Władze kościelne odrzucają tę argumentację. Starają się dowieść, że to nie okoliczności historyczne są przyczyną dyskryminujących kobiety zakazów, a wola samego Jezusa Chrystusa, której Kościół nie może zmienić.

Stanowisko władz Kościoła nie wytrzymuje krytyki także z katolickiego punktu widzenia. Władze Kościoła powołują się bowiem na działalność Jezusa, który nie wybrał do grona 12 apostołów żadnej kobiety. To główny argument, ale złudny. Nie można na tej podstawie wiarygodnie twierdzić, że Jezus ustanowił wieczną, stałą zasadę niedopuszczania kobiet do kapłaństwa i stanowisk kościelnych, której dziś Kościół nie może zmienić.

Nie ma również podstaw, by twierdzić – jak robią to władze Kościoła – że wykluczenie kobiet z kapłaństwa należy do głównych i niezmiennych treści sakramentu kapłaństwa. Także z katolickiego punktu widzenia jest to dowolne ustalenie władz kościelnych.

Temat praw kobiet w Kościele odgrywał istotną rolę już w toku przygotowań do drugiego soboru watykańskiego (1962-1965 r.). Sobór jednak nic w tej sprawie nie zrobił.

Dziś żądania dopuszczenia kobiet do wszystkich funkcji i urzędów w Kościele, a także do święceń kapłańskich, są głośne i silne głównie w krajach zachodnich, chociaż nie omijają Polski. Na rzecz kapłaństwa kobiet wypowiedziało się wielu teologów katolickich, zarówno świeckich, jak i księży.

Ale władze Kościoła katolickiego były i są zdecydowanie przeciw. Mówią to jasno najważniejsze dokumenty kościelne i papieskie encykliki. Kobiety mogą sprawować w Kościele tylko funkcje podrzędne czy pomocnicze. Zasada równouprawnienia kobiet i mężczyzn nie obowiązuje.

W Kościele katolickim podkreśla się jedynie werbalnie potrzebę zwiększenia roli kobiet, ale kobiety są tam „obywatelami drugiej kategorii”. Realne zmiany trudno nazwać nawet kosmetycznymi. Taki charakter ma też powołanie przez papieża Franciszka zakonnicy, siostry Nathalie Becquart, na stanowisko podsekretarza generalnego Synodu Biskupów (w lutym 2021 r.). To pierwszy taki przypadek w Kościele. Ale jest to raczej pozorowanie zmian, niż realny krok w kierunku równouprawnienia. Synod Biskupów jest tylko ciałem doradczym i konsultacyjnym papieża, nie ma władzy decyzyjnej. A jedna zakonnica, jak jedna jaskółka, wiosny nie czyni.

Rzeczywistą zmianą, o którą toczy się dziś spór, byłoby dopuszczenie kobiet do święceń kapłańskich oraz wszystkich funkcji i stanowisk w Kościele.

Można zapytać, dlaczego zakonnica na stanowisku proboszcza lub biskupa to coś absolutnie niedopuszczalnego w Kościele katolickim? I na ile katolicy w Polsce po przemyśleniu byliby skłonni uznać taką innowację? Oraz jak silny byłby bunt zagorzałych konserwatystów w Kościele?

Społeczne podłoże żądań. Jakie jest społeczne podłoże żądań równouprawnienia kobiet w Kościele?

W nowoczesnych państwach i społeczeństwach obowiązuje zasada równouprawnienia płci. Jest ona coraz szerzej uznawana i realizowana. Nierówność praw kobiet i mężczyzn, ewidentna w Kościele katolickim, pozostaje w ostrej sprzeczności z tą zasadą. Nic więc dziwnego, że żądanie równouprawnienia ma miejsce również w Kościele katolickim. Podłożem żądań równościowych są zmiany kulturowe, cywilizacyjne, zachodzące w świecie współczesnym.

„Gender”. Obowiązująca w Kościele katolickim nierówność praw kobiet i mężczyzn, to przykład różnic między płciami uwarunkowanych kulturowo (zwyczajowo lub także prawnie), w żaden sposób nie mających podstaw w biologicznych odmiennościach kobiet i mężczyzn. Różnice takie są współcześnie w naukach społecznych nazywane różnicami genderu, a w języku polskim różnicami płci kulturowej (angielskie słowo gender, oznaczające pierwotnie rodzaj w znaczeniu gramatycznym, obecnie odnosi się także do różnic kulturowych między kobietami a mężczyznami; na język polski gender jest zwykle tłumaczone jako płeć kulturowa).

Różnice genderu, płci kulturowej, są najbardziej widoczne w odmiennych zwyczajowo sposobach zachowywania się i ubierania (np. noszenie sukienek jest w naszej kulturze cechą kobiecości, płci żeńskiej). Ale w wielu społeczeństwach różnice te polegają też na odmiennych prawach dyskryminujących kobiety. W drastycznej postaci było to odmawianie kobietom prawa do studiowania, udziału w wyborach, dysponowania własnym majątkiem. Żona była też z mocy zwyczajów i prawa podległa mężowi (np. jeszcze do połowy XX w. w niektórych krajach europejskich podjęcie pracy zawodowej przez kobietę wymagało formalnej zgody męża).

Pojęcie genderu, płci kulturowej, jest przedmiotem ostrych oskarżeń ze strony przedstawicieli Kościoła oraz konserwatywnych i prawicowych polityków. Odmawia mu się wręcz racji bytu. A jest ono jak najbardziej uzasadnione i potrzebne. Zwraca bowiem uwagę na kulturowe (zwyczajowe i prawne) – a nie tylko biologiczne – różnice między kobietami a mężczyznami.

Współcześnie standardem cywilizacyjnym stała się zasada równouprawnienia i równego traktowania bez względu na płeć. Wszędzie tam, gdzie jest to możliwe i uzasadnione, w nowoczesnych społeczeństwach dąży się do zapewnienia równości. Bezpodstawne, dyskryminujące różnice genderu, płci kulturowej – są stopniowo z sukcesem znoszone. Ale w Kościele katolickim przetrwały i trzymają się mocno.

Szerzej o pojęciu gender, czyli płci kulturowej, piszę w artykule: „Co to jest płeć kulturowa (gender)?” – link 1 na końcu.

*

Zróbmy krótki przegląd argumentów, jakimi posługują się władze Kościoła katolickiego odmawiając kobietom równych praw. Można będzie wtedy ocenić, jak złudne są to argumenty. Dlatego także z religijnego i katolickiego punktu widzenia są one coraz częściej odrzucane.

Dyskryminacja kobiet ma bowiem źródło w zwyczajach charakterystycznych dla dawnych kultur. Władze Kościoła twierdzą, że zasady te pochodzą od Boga.

Kościelne argumenty pokażę na podstawie obowiązujących w Kościele najważniejszych oficjalnych dokumentów. Głównym dokumentem, zawierającym rozwinięte uzasadnienie, jest „Deklaracja o dopuszczeniu kobiet do kapłaństwa urzędowego: Inter insigniores” (link 2), ogłoszona przez watykańską Świętą Kongregację Nauki Wiary w 1976 r. Jest to obowiązujące dziś stanowisko władz Kościoła.

Na argumenty kościelne postaram się spojrzeć obiektywnie. Spojrzenie takie jest możliwe zarówno w przypadku osoby religijnej, katolika, jak i ateisty.

Można obiektywnie ocenić, co wynika, a co nie wynika z treści Nowego Testamentu i historii Kościoła.

Nie uważam oczywiście, że jakiekolwiek rozstrzygnięcia na podstawie Pisma Świętego i tradycji kościelnej mają moc obowiązującą i walor prawdy.

Na początek zwróćmy uwagę na rzecz nie najważniejszą, ale ciekawą. Wspomniana deklaracja ma tytuł orwellowski. W tytule stoi, że jest to Deklaracja o dopuszczeniu kobiet do kapłaństwa urzędowego, natomiast jest to deklaracja o niedopuszczeniu kobiet …

1. Jezus i 12 apostołów

Uzasadniając zakaz wyświęcania kobiet i powierzania im stanowisk kościelnych, władze Kościoła powołują się przede wszystkim na przykład Jezusa i kościelną tradycję. Za najważniejszy uznają jednak przykład Jezusa. Deklaracja „Inter insigniores” stwierdza w konkluzji: Kościół, pragnąc pozostać wierny przykładowi Pana, uważa, że nie jest upoważniony, by dopuścić kobiety do Święceń kapłańskich”. O jaki przykład idzie?

Wskazuje się, że Jezus wybrał na dwunastu apostołów samych mężczyzn. W Katechizmie czytamy: „Pan Jezus wybrał mężczyzn (viri), by utworzyć kolegium Dwunastu Apostołów (…). Kościół czuje się związany tym wyborem dokonanym przez samego Pana. Z tego powodu nie są możliwe święcenia kobiet” (1577). To samo mówi deklaracja „Inter insigniores”.

Argumentacja powyższa jest bezzasadna nie tylko dla zwolenniczek/zwolenników równouprawnienia, a także z obiektywnego punktu widzenia. Dlaczego?

Po pierwsze, według Nowego Testamentu Jezus rzeczywiście wybrał do grona 12 apostołów tylko mężczyzn, ale nie wynika z tego, że ustanowił niezmienną zasadę zabraniającą wyświęcania kobiet i sprawowania przez kobiety ważnych funkcji i stanowisk w Kościele. W Nowym Testamencie nie ma żadnych sformułowań, które pozwalałyby twierdzić, że taka zasada miałaby obowiązywać w Kościele po wsze czasy.

Po drugie, Jezus w ogóle nie praktykował wyświęcania. Apostołowie nie byli wyświęcani na kapłanów. Ponadto w najwcześniejszym okresie chrześcijaństwa w ogóle nie było kapłanów. O wyświęcaniu kapłanów nie ma nawet wzmianki w „Dziejach apostolskich” w Nowym Testamencie, przedstawiających najdawniejszą historię chrześcijaństwa. Praktyka wyświęcania i kapłani to późniejsze kościelne innowacje.

Jezus nie dał szansy. Trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że działalność Jezusa nie dostarcza argumentów na rzecz kapłaństwa i równouprawnienia kobiet.

Z ewangelii wynika jasno, że Jezus do kobiet odnosił się dobrze, jednak żadna kobieta nie należała do osób blisko z nim współpracujących. Nie wyznaczył też kobietom jakiejś ważnej roli w przyszłości.

Na podstawie ewangelii można twierdzić, że Jezus zamierzał łagodzić panujące wówczas zwyczaje dyskryminujące kobiety, ale nic nie wskazuje, że chciał te zwyczaje zmieniać głębiej.

Kobiety były słuchaczkami nauk Jezusa i wiernymi uczestniczkami jego kaznodziejskich wędrówek. Niektóre wymieniane są z imienia, na przykład „Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów, Joanna, żona Chuzy, zarządcy Heroda, Zuzanna i wiele innych” (Łk 8,2-3). Jezus rozmawiał z Samarytanką, co było niezgodne z żydowskimi zwyczajami, oraz wybaczał cudzołożnicom.

Nie dostarcza to jednak argumentów na rzecz wyświęcania kobiet i obejmowanie przez nie wszelkich stanowisk w Kościele.

Gdyby Jezus, rozsyłając uczniów i apostołów, albo mówiąc o przyszłości Kościoła, uwzględniał kobiety – byłby to może jakiś argument za równouprawnieniem kobiet w Kościele. Najlepiej gdyby w gronie 12 apostołów znalazła się chociaż jedna kobieta. Ale żadnej kobiety tam nie było.

Ci, którzy domagają się równouprawnienia kobiet w Kościele, nie bardzo mogą powołać się na przykład Jezusa. Jezus nie dał im szansy.

Czy Jezus uwzględniał okoliczności? Kościelni teolodzy odrzucają zdecydowanie argument, że Jezus wybrał na apostołów samych mężczyzn, bo kierował się ówczesnymi zwyczajami, wyznaczającymi kobietom do pełnienia tylko role podrzędne.

W „Inter insigniores” argumentuje się, że Jezus nie respektował wielu zwyczajów żydowskich, a więc także w tym wypadku z pewnością nie dostosowywał się do okoliczności: „Jezus Chrystus nie powołał żadnej kobiety do grona Dwunastu. Jeżeli tak postąpił, to nie dlatego, by dostosować się do ówczesnych obyczajów, ponieważ właśnie Jego postawa wobec kobiet różniła się wyraźnie od postawy Jego współczesnych; co więcej, świadomie i odważnie zrywał z taką postawą”. Wymienia się rozmowę z Samarytanką i kilka innych zachowań Jezusa.

Trzeba jednak podkreślić, że Jezus nie zmieniał głębiej żydowskich zwyczajów. Raczej tylko łagodził, ganił formalizm akcentując potrzebę szczerej wiary, co powszechnie czynili też prorocy w Starym Testamencie. Ale Jezus nie odrzucał na przykład tzw. obrzezania (obcinania napletka), praktykowanego przez Żydów i początkowo także przez chrześcijan przy nawróceniu. Do odrzucenia obrzezania doprowadzili św. Paweł i św. Piotr na tzw. soborze jerozolimskim około 49 r.

Ostatecznie w „Inter insigniores” stwierdza się w sprawie pominięcia kobiet przy wyborze 12 apostołów: „Nikt jednak nie udowodnił – ani z pewnością nie może udowodnić – że ta postawa wypływała tylko z przyczyn społeczno-kulturowych”. Tak, ale nikt nie udowodnił też, że Jezus nie uwzględniał społeczno-kulturowych okoliczności. Przy wyborze apostołów mógł liczyć się z ówczesnymi zwyczajami.

Nie wiadomo, jaka była motywacja i wola Jezusa. Oba konkurencyjne stanowiska są co najmniej równoprawne. Wobec tego zakaz kapłaństwa kobiet może być zniesiony.

2. Tradycja kościelna

Władze Kościoła katolickiego powołują się na tradycję trwającą w Kościele od czasów apostolskich (I w.n.e.), zgodnie z którą nigdy nie udzielano kobietom święceń kapłańskich, a ważne funkcje pełnili wyłącznie mężczyźni. W deklaracji „Inter insigniores” stwierdza się:Kościół katolicki nigdy nie uważał, że kobietom można ważnie udzielić Święceń kapłańskich lub biskupich”.

Powoływanie się na kościelną tradycję to jednak żaden argument. Nie da się uzasadnić, także z katolickiego punktu widzenia, dlaczego tradycja ta miałaby obowiązywać dziś.

Jak już pisałem, nie uzasadnia jej przykład Jezusa. A w najwcześniejszym okresie chrześcijaństwa w ogóle nie praktykowano święceń kapłańskich i nie było kapłanów. Święcenia wprowadzano stopniowo dużo później, kiedy w gminach chrześcijańskich trzeba było ustalać, kto jest uprawniony do wykonywania określonych czynności religijnych i kierowniczych.

Natomiast z Nowego Testamentu wynika jasno, że kobiety w gminach chrześcijańskich odgrywały co najwyżej role pomocnicze. Kierownictwo w gminach sprawowali tzw. starsi – byli to wyłącznie mężczyźni, nigdzie w tym kontekście nie ma nawet wzmianki o kobietach.

Kiedy więc później stopniowo wprowadzano święcenia kapłańskie i instytucję kapłanów, kobiety pomijano. Wykluczenie kobiet z kapłaństwa i stanowisk kościelnych to wynik zwyczajów, mentalności, kultury panującej w społeczności chrześcijańskiej od czasów starożytnych.

O tym, jak wyglądały sprawy kobiet w gminach chrześcijańskich w czasach apostolskich (I w.), mówią sporo listy apostołów i Dzieje apostolskie. Ponieważ są to teksty włączone do Nowego Testamentu, w Kościele przyznaje się im duże znaczenie normotwórcze dotyczące problemów aktualnych także dziś. Postaram się krótko przedstawić te kwestie, które są bardzo często podejmowane przy okazji kapłaństwa kobiet.

Kobiety tylko pomagają. W „Inter insigniores” wskazuje się na podstawie Listów św. Pawła i Dziejów apostolskich, że niektóre kobiety współpracowały z apostołami w głoszeniu ewangelii, ale pełniły jedynie role pomocnicze (autorzy „Inter insigniores” bardzo to podkreślają!). Teolodzy nie widzą tu argumentu na rzecz kapłaństwa kobiet. Raczej przeciwnie.

Na tę samą aktywność kobiet zwracają uwagę także katoliccy zwolennicy równouprawnienia kobiet w Kościele. Ale dla nich jest to argument za dopuszczeniem kobiet do kapłaństwa.

Co można obiektywnie powiedzieć?

Skromna, pomocnicza działalność kobiet jest często przez zwolenników równouprawnienia kobiet przesadnie akcentowana i wyolbrzymiana. Nie dostarcza ona argumentu na rzecz kapłaństwa kobiet. Szczególnie jeżeli uwzględni się inne wypowiedzi św. Pawła, który odgrywał olbrzymią rolę w najwcześniejszym okresie chrześcijaństwa.

Kobiety mają siedzieć cicho. Nowy Testament nie pozostawia złudzeń. Jeżeli prawa kobiet w Kościele miałyby być określone na podstawie Nowego Testamentu, to kobiety nie powinny w ogóle zabierać głosu w sprawach Kościoła, a na wszelkich zgromadzeniach kościelnych powinny milczeć. O żadnym kapłaństwie kobiet i sprawowaniu stanowisk kościelnych nie może być mowy.

Św. Paweł nie widział dla kobiet innej roli niż tylko pomaganie. A w jednym z listów do wiernych rozstrzygał: „Tak jak to jest we wszystkich zgromadzeniach świętych (tak określali siebie wówczas chrześcijanie), kobiety mają na tych zgromadzeniach milczeć; nie dozwala się im bowiem mówić, lecz mają być poddane, jak to Prawo nakazuje (tj. prawo mojżeszowe). A jeśli pragną się czego nauczyć, niech zapytają w domu swoich mężów! Nie wypada bowiem kobiecie przemawiać na zgromadzeniu” (1 Kor 14,33-35).

A w innym liście czytamy: „Kobieta niechaj się uczy w cichości z całym poddaniem się. Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem lecz [chcę, by] trwała w cichości. Albowiem Adam został pierwszy ukształtowany, potem – Ewa. I nie Adam został zwiedziony, lecz zwiedziona kobieta popadła w przestępstwo” (1 Tm 2,11-14). Niektórzy teolodzy twierdzą, że św. Paweł nie jest autorem tego listu lub tego fragmentu, ale – podkreślmy – list w tym brzmieniu znajduje się w Piśmie Świętym, należy do kanonu tekstów uznanych za powstałe pod natchnieniem Ducha Świętego i ma określać zasady panujące w Kościele. Niezależnie od tego, kto jest autorem, list odzwierciedlał stanowisko i mentalność kręgów decydujących o sprawach Kościoła. Za autorstwem św. Pawła przemawia jednak fakt, że w innym liście wypowiada się w podobnym duchu: „To nie mężczyzna powstał z kobiety, lecz kobieta z mężczyzny” (1 Kor 11,8).

W świetle powyższych listów jest oczywiste, że kobiety nie powinny sprawować funkcji kapłańskich i żadnych stanowisk w Kościele.

„Nie ma już mężczyzny ani kobiety”. Jest w Nowym Testamencie wypowiedź św. Pawła, która bywa rozumiana jako głos na rzecz równouprawnienia kobiet: Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” [Ga 3,28]. Podobny fragment jest też w dwóch innych listach, chociaż nie ma tam wzmianki o mężczyznach i kobietach.

Wbrew pochopnym interpretacjom, św. Pawłowi nie idzie o równość praw kobiet i mężczyzn w gminach chrześcijańskich czy społeczeństwie. Idzie mu o jedność w wierze w Jezusa Chrystusa. Zwykle przytacza się tylko zacytowane wyżej zdanie, a pomija wcześniejsze. A warto je przytoczyć: Wszyscy bowiem dzięki tej wierze (w Jezusa Chrystusa) jesteście synami Bożymi – w Chrystusie Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa. Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,26-29).

Św. Paweł nie postulował równouprawnienia kobiet w gminach chrześcijańskich. Jak widzieliśmy, kazał kobietom siedzieć cicho. Udział kobiet w kierowaniu gminą chyba nie mieścił się św. Pawłowi w głowie. Z pewnością nie widział kobiet w gronie „starszych”, którzy decydowali o sprawach gminy.

Z tekstu listów wynika jednoznacznie, że św. Paweł nie postulował równości praw ani ogólnie, ani w Kościele. Np. w cytowanym liście pisał, że „nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego”, ale tu również miał na myśli jedność w Chrystusie. W listach nakazywał, by niewolnicy byli posłuszni panom. Akceptował posiadanie niewolników przez wyznawców Jezusa i nie postulował, by ci wyzwalali niewolników (a prawo rzymskie zezwalało na wyzwalanie niewolników). Św. Paweł pisał: „Wszyscy, którzy są pod jarzmem jako niewolnicy, niech własnych panów uznają za godnych wszelkiej czci (…). Ci zaś, którzy mają wierzących panów, niechaj ich nie lekceważą z tego powodu, że są braćmi, ale niech im lepiej służą, dlatego że są oni wierzącymi i umiłowanymi jako uczestnicy dobrodziejstwa” (1 Tm 6,1-2; Tt 2,9-10).

Dlaczego w dawnych gminach chrześcijańskich nie było równości praw kobiet i mężczyzn? I czy jest to praktyka wiążąca dla Kościoła także obecnie?

Kościelni teolodzy twierdzą, że kierowano się wiernością Chrystusowi.

To interpretacja oparta wyłącznie na domniemaniu. Natomiast faktem jest, że w ówczesnych społeczeństwach i państwach kobietom powszechnie nie przysługiwały prawa równe mężczyznom. To najpewniej dlatego również w gminach chrześcijańskich wszelkie ważniejsze stanowiska powierzano wyłącznie mężczyznom. A kiedy wprowadzono święcenie kapłańskie, to – zgodnie z tym dyskryminującym kobiety nastawieniem – kobiety wykluczono.

Pierwsi wyznawcy Jezusa wywodzili się ze środowisk żydowskich, a w judaizmie podrzędna rola kobiet zaznaczała się bardzo ostro. Kobiety nie pełniły liczących się funkcji i stanowisk, nie nauczały zasad religii, nie było – inaczej niż wśród Greków – kobiet-kapłanek. Przed sądem żydowskim świadectwo kobiety nie miało znaczenia. W Sanhedrynie (najwyższy żydowski organ religijny o dużych kompetencjach) byli sami mężczyźni.

Władze kościelne odrzucają argument, że dyskryminacja kobiet w chrześcijaństwie spowodowana była zwyczajami, mentalnością, kulturą tamtych czasów. W „Inter insigniores” twierdzi się zdecydowanie, że apostołowie i Kościół pozostawali wierni postawie Chrystusa. W ten sposób odpowiedzialność za odmawianie kobietom równych praw zrzuca się na Jezusa Chrystusa, Boga.

Powołując się na przykład Jezusa, władze kościelne osiągają kilka celów: tłumaczą wiernym przyczyny dyskryminacji, pozbywają się własnej odpowiedzialności, uzasadniają, że nie mogą tego stanu rzeczy zmienić, a także utrwalają i dogmatyzują dyskryminację.

Czy można zmieniać kościelne zasady? Można, zmieniano nawet bardzo ważne – i to od czasów najdawniejszych po dziś dzień. Przykłady?

Jak już wspominałem, około 49 r. św. Paweł i św. Piotr doprowadzili na tzw. soborze jerozolimskim do porzucenia obrzezania (obcinania napletka) przez chrześcijan, praktykowanego początkowo przy nawróceniu. Sprawie tej Nowy Testament poświęca sporo uwagi. Jezus nigdzie nie wypowiadał się przeciw obrzezaniu, nie zniósł tego archaicznego zwyczaju. Natomiast apostołowie uznali, że obowiązek obrzezania hamuje ekspansję chrześcijaństwa poza środowiskami żydowskimi. Kierowali się więc przyczynami społeczno-kulturowymi, wręcz koniunkturalizmem.

Skoro znieśli obrzezanie, które według Pisma Świętego jest świadectwem przymierza zawartego z Bogiem, to mogli też umożliwić kobietom sprawowanie wszelkich stanowisk w gminach. Nie zrobili tego, bo podrzędna rola kobiet apostołom w niczym nie przeszkadzała.

Władze Kościoła w ciągu wieków zmieniały wiele w zasadach praktycznych i w wierzeniach religijnych – o ile tylko chciały. Przykłady?

Wprowadzono święcenia kapłańskie i funkcję kapłana, celibat, instytucję zakonów. Połączono wyobrażenia i mity biblijne z filozofią grecką w niezborny system teologiczny. Zmieniano wyobrażenie Boga (z okrutnie karzącego ludzi na miłującego ludzi), złagodzono wyobrażenie piekła/potępienia, rozwinięto kult Matki Bożej Marii i kult obrazów religijnych oraz świętych. Z oporami uznano w połowie XX w. potępiane przez dwa wieki prawa człowieka. W 2018 r. uznano karę śmierci za niedopuszczalną bez względu na okoliczności (odpowiednio do tego zmieniono punkt 2267 katechizmu).

3. Sakrament

Władze Kościoła przypuszczalnie zdają sobie sprawę ze słabości swojej argumentacji. Żeby kruche uzasadnienie wzmocnić, wykluczenie kobiet z kapłaństwa powiązano z istotą sakramentu kapłaństwa. W ten sposób wykluczenie weszło do kanonu wiary katolickiej.

Według władz kościelnych kapłaństwo to sakrament, świętość ustanowiona przez samego Chrystusa. Ale to nie wszystko.

Ustalono, że sakrament święceń kapłańskich mogą przyjmować tylko mężczyźni, oraz że wykluczenie kobiet należy do istotnych, niezbywalnych treści tego sakramentu, których władze Kościoła nie mogą zmieniać (jak twierdzą, mogą zmieniać tylko mniej ważne elementy sakramentu, a wykluczenie kobiet z kapłaństwa należy – ich zdaniem – do istoty tego sakramentu).

Kodeks Prawa Kanonicznego, czyli prawo kościelne, stanowi jasno: „Święcenia ważnie przyjmuje tylko mężczyzna ochrzczony” (1024). A deklaracja „Inter insigniores” potwierdza stanowisko Piusa XII: „Kościołowi nie przysługuje żadna władza co do istoty sakramentów, to znaczy w odniesieniu do tego, co zostało przekazane nam w Objawieniu jako ustanowione i nakazane przez samego Chrystusa w sprawie znaku sakramentalnego”.

W „Inter insigniores” urasta to wręcz do roli głównego argumentu przeciw kapłaństwu kobiet.

Trzeba powiedzieć, że są to wszystko dowolne, całkowicie subiektywne ustalenia władz Kościoła. Własne ustalenia władze kościelne przedstawiają jako pochodzące od Chrystusa. W Nowym Testamencie nie ma nawet wzmianki pozwalającej twierdzić, że wykluczenie kobiet z sakramentu kapłaństwa należy do istotnych treści tego sakramentu.

Jak już pisałem, w Nowym Testamencie i wczesnym chrześcijaństwie w ogóle nie było ustalonego pojęcia sakramentu. Nie było też kapłanów. Także większość kościołów protestanckich nie uznaje kapłaństwa za sakrament. Uznaje tylko dwa sakramenty: chrzest i eucharystię. Według teologów protestanckich, tylko te dwa sakramenty zostały ustanowione przez samego Jezusa.

W Kościele katolickim sakrament kapłaństwa wprowadzono, by stworzyć zamkniętą kastę kapłanów, sprawujących nad wiernymi dyktatorską władzę. Wierni mieli słuchać bez prawa głosu. Do dziś z wielkimi oporami „przebija się” idea aktywnego uczestnictwa osób świeckich w sprawach Kościoła.

Ale nawet uznając pojęcie sakramentu kapłaństwa, z katolickiego punktu widzenia nie ma żadnych wystarczających argumentów, by twierdzić, że wykluczenie kobiet z kapłaństwa należy do istotnych treści sakramentu kapłaństwa.

Z katolickiego punktu widzenia istotą kapłaństwa jest pośredniczenie w kontakcie z Bogiem, spełnianie czynności sakramentalnych i wzgląd organizacyjny, tj. urzędowe upoważnienie do pełnienia określonych funkcji religijnych. Natomiast wykluczenie kobiet nie należy do istoty sakramentu kapłaństwa, lecz jest historycznie przyjętą praktyką, która może być zmieniona. Kościelni dostojnicy grubo przesadzili dopatrując się w wykluczeniu kobiet istotnej i niezmiennej zasady sakramentu kapłaństwa.

Z wyświęcaniem kobiet jest podobnie jak z celibatem księży. Celibat został wprowadzony decyzją władz kościelnych i decyzją władz kościelnych może być zniesiony. Przyznają to władze Kościoła. Podobnie zakaz sakramentalnego wyświęcania kobiet został wprowadzony decyzją władz kościelnych – i decyzją władz kościelnych może być zniesiony.

Zauważmy, że celibatu nie uznano jednak za istotną i niezmienną treść sakramentu kapłaństwa. Natomiast wykluczenie kobiet z kapłaństwa za treść istotną i niezmienną uznano. W obu przypadkach mamy do czynienia z dowolną decyzją władz kościelnych.

4. Wyjątkowość Kościoła

W „Inter insigniores” argumentuje się, że Kościół jest wyjątkową społecznością, w której nie obowiązuje świecka zasada równości płci. Dlaczego? Argumentacja jest dość zawiła, ale sprowadzić ją można do stwierdzenia, że Kościół jest organizacją, w której obowiązują zasady ustanowione przez Boga. Kapłani/księża zyskują władzę dzięki sakramentowi kapłaństwa, a mocą decyzji bożej kobiety tego sakramentu nie mogą przyjmować. Innymi słowy, twierdzi się, że Jezus Chrystus, Bóg, ustanowił w Kościele zasady inne niż równość praw przysługująca w państwie.

Rzecz jednak w tym, że argumentacja wykluczająca kobiety z kapłaństwa sakramentalnego ma charakter dowolnej, tendencyjnej interpretacji. Także w Kościele katolickim można by realizować zasadę równych praw, przysługującą współcześnie każdemu w państwie i społeczeństwie.

To nie wyjątkowość Kościoła stoi na przeszkodzie równouprawnieniu kobiet w Kościele. Przeszkodą są władze Kościoła wspierane przez zwolenników panowania mężczyzn w Kościele.

5. Chrystus jest mężczyzną

W „Inter insigniores” rozwijana jest obszernie koncepcja teologiczna, którą można najkrócej streścić następująco: Kapłan nie tylko reprezentuje Chrystusa, ale przez kapłana działa sam Chrystus. A ponieważ Chrystus jest mężczyzną, także kapłan powinien być mężczyzną. Po dłuższych rozważaniach teolodzy konkludują: „Nigdy więc nie należy pomijać milczeniem faktu, że Chrystus jest mężczyzną. (…) trzeba przyjąć, że w tych czynnościach, które wymagają Święceń i w których jest reprezentowany sam Chrystus (…) powinien działać mężczyzna”.

Trzeba powiedzieć, że to zaskakująca argumentacja, którą można potraktować w najlepszym przypadku z humorem jako teologiczne dziwactwo. Trudno bowiem za sensowne uznać, że biologiczna płeć Chrystusa, która jest cechą anatomiczną, ma znaczenie dla sprawowania eucharystii i innych czynności sakramentalnych. Argumentacja ta jest owocem tendencyjnego myślenia teologów, szukania wszelkich możliwych i niemożliwych uzasadnień dla wcześniej przyjętego stanowiska.

6. Natchnienie Ducha Świętego

Podkreśla się też, że Urząd Nauczycielski Kościoła podejmuje rozstrzygnięcia kierując się natchnieniem Ducha Świętego: „Kościół wypowiada swoje zdanie na mocy obietnicy Pana i obecności Ducha Świętego”.

Trzeba jednak powiedzieć, że to bardzo zawodna, subiektywna podstawa rozstrzygnięć. W żaden sposób nie da się ustalić, czy i co Duch Święty sugeruje. Każdy może słyszeć po swojemu. Nie brak katolickich teologów – świeckich i księży – którzy twierdzą, że odmawianie kobietom święceń kapłańskich nie ma uzasadnienia teologicznego.

Może lepiej w ogóle na nadprzyrodzone czynniki się nie powoływać, nie zasłaniać się Jezusem i Duchem Świętym?

7. Teologiczna metoda

Warto na koniec zwrócić uwagę na metodę stosowaną powszechnie przez kościelnych teologów i władze Kościoła. Otóż najpierw przyjmują określone stanowisko, a następnie tendencyjnie szukają uzasadnienia w Piśmie Świętym, Objawieniu bożym, Duchu Świętym i tradycji. I zawsze znajdą to, co chcą znaleźć, a pominą to, co im nie odpowiada. Sprawa zakazu obejmowania przez kobiety stanowisk kościelnych i kapłaństwa dostarcza doskonałych przykładów tej metody.

8. Słowo na zakończenie

„Chciałbym, żebyście wiedzieli, że głową każdego mężczyzny jest Chrystus, mężczyzna zaś jest głową kobiety, a głową Chrystusa – Bóg. (…) Mężczyzna zaś nie powinien nakrywać głowy, bo jest obrazem i chwałą Boga, a kobieta jest chwałą mężczyzny. To nie mężczyzna powstał z kobiety, lecz kobieta z mężczyzny. Podobnie też mężczyzna nie został stworzony dla kobiety, lecz kobieta dla mężczyzny” (1 Kor 11,3-8). Tak św. Paweł wyjaśnia wiernym, dlaczego modląc się, kobieta powinna mieć nakrytą głowę, zaś mężczyzna odsłoniętą. Nakrycie głowy było w tamtych czasach znakiem poddania i pokory. Alvert Jann

*

Już po opublikowaniu tego artykułu synod Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego (luterańskiego) w Polsce opowiedział się za wprowadzeniem ordynacji kobiet na księży z dniem 1 stycznia 2022 r. Oto komunikat z oficjalnej strony tego kościoła, ogłoszony 16 października 2021 r.:

Synod Kościoła opowiedział się za wprowadzeniem ordynacji kobiet na księży.

Obradujący w Warszawie Synod Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce, na wniosek synodalnej komisji kobiet, uchwalił zrównanie praw duchownych poprzez wprowadzenie możliwości ordynacji (wyświęcenia) kobiet na posługę księdza.

Za głosowało 45 osób, 13 było przeciw, 1 głos był wstrzymujący. Zgodnie z procedurą, uchwalenie tej zmiany wymagało uzyskania bezwzglednej większości czyli większości 2/3 głosów synodałów.

Dyskusja na temat ordynacji kobiet w Kościele Ewangelicko-Augsburskim w Polsce toczyła się z przerwami od ponad 70 lat. W 1963 roku umożliwiono absolwentkom teologii wprowadzenie w urząd nauczania kościelnego, dzięki czemu katechetki nauczały, odprawiały nabożeństwa i zajmowały się pracą duszpasterską w parafiach.

W 2008 roku Synodalna Komisja Teologii i Konfesji stwierdziła, że nie istnieją przeszkody natury teologicznej w ordynowaniu kobiet na posługę księdza.

Od 1999 r., dzięki zmianom w Pragmatyce Służbowej, kobiety w Kościele mogły być duchownymi w posłudze diakona. Mogły podejmować pracę charytatywną, ewangelizacyjno-misyjną oraz pomocniczą służbę Słowa Bożego (m.in. prowadzenie nabożeństw, ślubów i pogrzebów, sprawowanie sakramentów, od 2016 r. także Sakramentu Komunii Świętej), nie miały jednak możliwości samodzielnego prowadzenia parafii.

Uchwała wejdzie w życie z dniem 1 stycznia 2022 r.

( Źródło; – https://bik.luteranie.pl/pl/nowosci/ordynacja_kobiet,3411.html)

……………………………………………………………….

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ :

Zapraszam licealistów, studentów i wszystkich zainteresowanych na ćwiczenia z ateizmu. Co miesiąc <pierwszego>, czasami częściej, będę zamieszczał krótki tekst, poważny ale pisany z odrobiną luzu. Nie widzę siebie w roli mentora czy wykładowcy, mam na myśli wspólne zastanawianie się.

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów.

O gender i LGBT piszę w artykułach:

Co to jest płeć kulturowa (gender)?” –https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/co-to-jest-plec-kulturowa/

Władze Kościoła kontra wierni: Małżeństwa homoseksualne” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/wladze-kosciola-kontra-wierni-malzenstwa-homoseksualne/

Polecam ponadto:

Teoria Boga krótko wyłożona” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

………………………………………………….

Linki do cytowanych tekstów:

1 „Co to jest płeć kulturowa (gender)?” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/co-to-jest-plec-kulturowa/

2 „Deklaracja o dopuszczeniu kobiet do kapłaństwa urzędowego: Inter insigniores”- https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WR/kongregacje/kdwiary/zbior/t_1_30.html

Pismo Święte cytuję za Biblią Tysiąclecia (Wydawnictwo Pallottinum) – http://biblia.deon.pl/ .

Katechizm Kościoła Katolickiego cytuję za: – http://www.katechizm.opoka.org.pl/

………………………………………………………………

Władze Kościoła kontra wierni: Małżeństwa homoseksualne

Przed miesiącem pisałem o komplikacjach związanych z płcią biologiczną i tożsamością seksualną (link na końcu 1). Komplikacje pojawiają się także w przypadku orientacji seksualnej. Wyraźna większość ludzi posiada orientację heteroseksualną, ale nie jest rzadkością orientacja homoseksualna. I tak jak nie wybieramy sobie płci, tak też nie wybieramy sobie orientacji seksualnej. Badania wskazują, że orientacja seksualna kształtuje się w okresie prenatalnym (przed urodzeniem) w wyniku złożonego procesu uwarunkowanego aktywnością genów i hormonów.

Artykuł ten składa się z dwóch części. W pierwszej przedstawiam konflikt między stanowiskiem władz Kościoła katolickiego a wiernymi w wielu krajach. W drugiej części przedstawiam podłoże tego konfliktu.

1. Bunt wiernych

Władze Kościoła katolickiego potępiają stosunki homoseksualne jako grzech. Według katechizmu osoby o orientacji homoseksualnej mają żyć „w czystości”, nie uprawiać homoseksualnego seksu. Władze kościelne negują też zdecydowanie prawo do zawierania homoseksualnych związków partnerskich i małżeństw.

A teraz rzecz niezwykle ważna!

Stanowisko władz Kościoła katolickiego pozostaje w otwartej sprzeczności z przekonaniami zdecydowanej większości obywateli w krajach zachodnich, w tym także większości katolików!! W wielu innych krajach stanowisko władz Kościoła odrzuca wprawdzie nie większość, ale bardzo duża część obywateli, również katolików.

Do takich krajów należy także Polska: prawo do zawierania małżeństw homoseksualnych akceptuje około 30 % Polaków, w tym także około 30 % polskich katolików (sondaże CBOS i cenionego amerykańskiego ośrodka Pew Research Center). To dlatego także w Polsce wybory do parlamentu może wygrać kandydat nie kryjący swojej orientacji homoseksualnej i pozostający w nieformalnym homoseksualnym związku partnerskim.

Arcybiskup Jędraszewski, straszący Polaków w kazaniach „tęczową zarazą”, nie jest autorytetem dla bardzo wielu polskich katolików.

2. Trochę sondaży

Sondaże jednoznacznie wskazują, że w krajach zachodnich prawo do zawierania małżeństw homoseksualnych akceptuje zdecydowana większość obywateli, w tym także – podkreślmy – katolików.

Przekonania katolików. Sondaże przeprowadzone przez ceniony amerykański ośrodek badawczy Pew Research Center (link 2) wskazują, że w 12 krajach zachodnich prawo do zawierania małżeństw homoseksualnych popiera od 57% do 92% katolików:

w Holandii 92%, Belgii 83%, W. Brytanii 78%, Szwajcarii 76%, Hiszpanii 75%, Francji 74%, Austrii 71, Niemczech 70%, Irlandii 65 %, USA 61 %, Włoszech 57 %, Portugalii 57%.

(Dane nie obejmują Szwecji, Danii i Norwegii, bowiem udział katolików wśród ludności i w próbie badawczej jest tam niewielki, co powoduje, że wynik sondażu obarczony może być zbyt dużym błędem pomiaru. Akceptacja praw osób homoseksualnych jest w tych krajach bardzo wysoka.)

W Europie wschodniej sytuacja wygląda gorzej, ale w kilku krajach duża część katolików akceptuje prawa osób homoseksualnych. W badanych 16 krajach tego regionu prawo do zawierania małżeństw homoseksualnych popiera 6-50% katolików: w Czechach 50%, Słowacji 40%, Chorwacji 29%, Polsce 29%, dalej Węgry, Łotwa, Białoruś, Litwa, Bośnia, najmniej na Ukrainie (6%).

Regresywny katolicyzm! Badania wskazują, że katolicy akceptują prawa osób homoseksualnych znacznie rzadziej niż osoby, które nie identyfikują się z żadną religią czy kościołem (w krajach zachodnich osób takich jest bardzo dużo, od 15 do 48%; osoby te nazywamy bezwyznaniowymi). Różnice w przekonaniach są znaczne. Np. w Hiszpanii prawo do zawierania małżeństw homoseksualnych akceptuje 75% katolików i 90% osób bezwyznaniowych; we Włoszech odpowiednio 57% i 83%; w Irlandii 64% i 87%.

W każdym z 15 badanych krajów Europy zachodniej prawo do zawierania małżeństw homoseksualnych akceptuje ponad 80 % osób bezwyznaniowych. Dziś to te osoby są „solą ziemi”, zwiastunami pozytywnej moralnej zmiany.

Katolicy jako zbiorowość są bardziej regresywni, wsteczni w stosunku do pozytywnych przemian światopoglądowych zachodzących w świecie współczesnym. Dotyczy to także wielu innych dziedzin, którymi się tu nie zajmuję. Władze Kościoła wydatnie wspierają i inspirują wsteczne tendencje. Próby wniesienia nowszych idei moralnych i religijnych (katolicyzm otwarty, zrywający z tradycyjnym dogmatyzmem) spotykają się ze strony władz kościelnych ze zdecydowanym sprzeciwem.

Regresywny katolicyzm może być poważnym problemem dla współczesnego świata. Ale fakt, że jedni katolicy Kościół opuszczają, a inni odrzucają stanowisko władz kościelnych, pozwala sądzić, że być może nie będzie tak źle, jak mogłoby być.

Władze Kościoła i regresywni katolicy przegrali w najnowszej historii kolejne batalie. Kościół sprzeciwiał się zdecydowanie świeckim prawom człowieka, ale w końcu z oporami uznał je w połowie XX w. Prawo do rozwodów małżeńskich zostało wprowadzone wbrew stanowisku Kościoła, np. we Włoszech w drodze referendum dopiero w 1970 r. W krajach zachodnich od kilku dziesięcioleci religia przeżywa wielki kryzys, kościoły opustoszały. Legalne małżeństwa homoseksualne są faktem i nie ma szans, by mogły być zdelegalizowane.

Kościoły prawosławne w Europie wschodniej mają mniejszy problem niż Watykan. Wśród wiernych akceptacja małżeństw homoseksualnych w poszczególnych krajach nie przekracza 27% (Rumunia) i mieści się w przedziale 5-27%. Podkreślmy jednak, że wśród osób prawosławnych w Rumunii, Grecji i Bułgarii akceptacja prawa do zawierania małżeństw homoseksualnych ma spory zasięg – mieści się w przedziale 19-27%. Nie jest to mało! Najgorzej jest wśród prawosławnych w Mołdawii, Rosji i Ukrainie, gdzie akceptacja wynosi 5-9%.

Akceptacja wśród ogółu mieszkańców. Dla pełniejszego obrazu warto spojrzeć, jak wygląda akceptacja prawa do zawierania małżeństw homoseksualnych wśród ogółu w poszczególnych krajach, nie tylko wśród katolików, prawosławnych i osób bezwyznaniowych.

W 11 badanych krajach Europy zachodniej prawo to popiera ponad 70 % mieszkańców: najwięcej w Szwecji (88%), dalej w Danii, Holandii, Belgii, W. Brytanii, Hiszpanii, Niemczech, Szwajcarii, Francji, Norwegii i Austrii.

W pozostałych 4 badanych krajach ponad połowa: dokładniej 59-69 % (Irlandia, Finlandia, Włochy, Portugalia).

W krajach Europy wschodniej sytuacja jest odmienna, ale w kilku krajach akceptacja jest dość szeroka: w Czechach 65%, a więc na poziomie krajów zachodnich; w Polsce i Chorwacji około 30%; na Węgrzech, w Rumunii, Grecji i Estonii 20-29% – nie jest to mało! Ponadto 10-19% w Bułgarii, Łotwie, Białorusi, Bośni, Litwie, Serbii. Najgorzej wypada Ukraina 9%, Mołdawia 5% i Rosja 5%.

Poza krajami zachodnimi i Europą wschodnią sytuacja wygląda różnie. Może być zaskoczeniem, że akceptacja homoseksualizmu i praw osób homoseksualnych jest znaczna w Ameryce Łacińskiej. Znajduje to odbicie w prawie. Legalnie można zawrzeć homoseksualne małżeństwo w Brazylii, Argentynie, Kolumbii, Ekwadorze, Gujanie Francuskiej i w niektórych stanach Meksyku. Oczywiście także we wszystkich krajach zachodnich oraz w Australii i Nowej Zelandii (są to kraje o zachodniej kulturze).

Pod względem akceptacji praw osób homoseksualnych najgorzej jest w krajach, w których dominuje islam. Za stosunki homoseksualne kara śmierci grozi w Arabii Saudyjskiej, Iranie, Jemenie, Mauretanii, Somalii, Sudanie, Zjednoczonych Emiratach Arabskich (wyjątkiem wśród emiratów jest Dubaj, gdzie grozi 10 lat więzienia), niejasna prawnie jest sytuacji w Afganistanie.

3. Dlaczego bunt?

Dlaczego w tak wielu krajach tak wielu wiernych sprzeciwia się stanowisku władz Kościoła katolickiego?

Najkrócej mówiąc, stanowisko władz Kościoła to kontynuacja przekonań pochodzących sprzed około 2-3 tysięcy lat. Wyrasta ono ze starożytnej kultury judaistycznej i Biblii, a zostało utrwalone w średniowieczu.

Od tamtej pory, dzięki rozwojowi wiedzy naukowej, inaczej patrzymy na homoseksualizm. Zmieniły się też przekonania moralne. Na szczęście dziś w naszej kulturze nie akceptujemy kar okrutnych i tortur czy palenia żywcem na stosie, co moralnie i religijnie akceptowano w chrześcijaństwie w starożytności i średniowieczu. Jak widać, lepiej nie wracać do źródeł, do pierwotnego chrześcijaństwa i jego średniowiecznych kontynuacji.

Spróbuję krótko przedstawić kilka kwestii dotyczących wiedzy i moralności, a odnoszących się do homoseksualizmu.

4. Orientacja seksualna a zachowanie seksualne

Trzeba odróżnić orientację seksualną od zachowań seksualnych.

Orientacja seksualna jest uwarunkowaną biologicznie skłonnością (predyspozycją) do podejmowania stosunków seksualnych z osobami odmiennej albo – rzadziej – tej samej płci. To określone biologicznie ukierunkowanie popędu płciowego. Kształtuje się w toku rozwoju prenatalnego (przed urodzeniem) i nie podlega wyborowi. Trzeba przy tym bardzo mocno podkreślić, że podobnie jak wiele innych cech organizmu i osobowości człowieka, orientacja seksualna występuje z różnym natężeniem. Są więc osoby zdecydowanie hetero albo homoseksualne, oraz osoby ze słabo zaznaczoną orientacją seksualną, a także cała gama stanów pośrednich.

Zachowanie seksualne jest konkretną czynnością seksualną. Jest ono kwestią decyzji, wyboru. Człowiek może podejmować hetero lub homoseksualne stosunki niezależnie od jego orientacji seksualnej. Osoby heteroseksualne podejmują więc nierzadko stosunki homoseksualne – i odwrotnie. Konkretne zachowania seksualne nie świadczą o orientacji seksualnej.

5. Co wiemy o pochodzeniu homoseksualizmu?

Badań wskazujących na biologiczne uwarunkowanie orientacji homoseksualnej jest dużo. Trzeba jednak powiedzieć, że uwarunkowania te są bardzo złożone, trudne do badania i opisania. Przytoczę stosunkowo prosty przykład.

Wnikliwe badania części mózgu nazwanej podwzgórzem wskazują, że jest ona odmienna u mężczyzn heteroseksualnych i homoseksualnych. Podwzgórze ma rozmiary ziarnka grochu, a zawiaduje wieloma ważnymi funkcjami organizmu człowieka. Otóż trzecie jądro podwzgórza jest u mężczyzn homoseksualnych dwukrotnie mniejsze niż u mężczyzn heteroseksualnych.

Inna różnica. Część mózgu, nazwana spoidłem mózgowym przednim, jest u mężczyzn homoseksualnych o 35 % większa niż u mężczyzn heteroseksualnych.

Różnice te są spowodowane – mówiąc w skrócie – odmiennym zadziałaniem genów i hormonów w okresie prenatalnym (np. zbyt silnym lub zbyt słabym, zbyt wczesnym lub zbyt późnym).

Zdarza się bowiem, że w złożonych procesach, w wyniku których z zygoty powstaje człowiek, nierzadko dochodzi do różnorodnych komplikacji. Przed miesiącem pisałem o problemach w kształtowaniu się płci biologicznej. Komplikacje dotyczą nierzadko także orientacji seksualnej. Chociaż w wyraźnej większości przypadków kształtuje się orientacja heteroseksualna i większość ludzi jest heteroseksualna, czasami dochodzi do rozwoju orientacji homoseksualnej. Popęd płciowy jest wtedy zwrócony ku osobom tej samej płci.

W efekcie komplikacji nie brak też osób, które przeżywają problemy z własną tożsamością seksualną. Np. doświadczają niejasności co do swojej orientacji seksualnej lub też są biseksualne (właściwy biseksualizm nie polega na incydentalnym czy okresowym podejmowaniu stosunków homo i heteroseksualnych, ale na dwoistym ukierunkowaniu popędu seksualnego).

Według obecnej wiedzy nie ma – co trzeba podkreślić – jakiegoś jednego „genu homoseksualizmu”, który byłby odpowiedzialny za tę orientację seksualną. W tym znaczeniu można powiedzieć, że homoseksualizm nie jest uwarunkowany genetycznie. Kształtuje się pod wpływem komplikacji powstających w okresie prenatalnym, tj. przed urodzeniem. Ważne są czynności wielu genów, które uruchomiają działanie odpowiednich hormonów. Mamy tu do czynienia ze współdziałaniem i współzależnością wielu czynników, a nie z prostym uwarunkowaniem przez ten lub inny gen.

Spotykany czasami pogląd, że homoseksualna inicjacja seksualna prowadzi do trwałego homoseksualizmu, trzeba włożyć między bajki.

Na końcu podaję link do kompetentnej i napisanej komunikatywnie prezentacji badań naukowych dotyczących przyczyn homoseksualizmu, oraz do stanowiska Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego, dotyczącego osób LGBT (link 3).

6. Co robić a czego nie robić?

Medycyna nie dysponuje sposobami zmiany orientacji seksualnej. Orientacji seksualnej nie można zmienić. Próby terapii, „leczenia” homoseksualizmu, podejmowane w medycynie/psychiatrii jeszcze w połowie XX w., okazywały się nieskuteczne. Co gorsza, często szkodziły, pogłębiały kłopoty psychiczne i zdrowotne. Osoby homoseksualne mogą wymagać wsparcia psychicznego, pomocy, ale nie „leczenia”.

Przedstawiane czasami przypadki „wyleczenia” homoseksualizmu dotyczą osób, które nie miały ukształtowanej orientacji homoseksualnej, były heteroseksualne, lecz wskutek rożnych okoliczności podejmowały okresowo stosunki homoseksualne. Osoby te bez żadnej terapii, bez żadnego „leczenia” podejmują z czasem stosunki heteroseksualne, odpowiadające ich biologicznie ukształtowanej orientacji. Natomiast osoby o orientacji homoseksualnej pozostają takie mimo terapii.

Nie brak środowisk, w których homoseksualizm nie jest tolerowany. Wywiera to negatywny wpływ na jakość życia osób homoseksualnych. Dla wielu osób homoseksualnych ich homoseksualizm jest źródłem stresu. Ale radą na to nie jest „leczenie” ani „terapia” zmieniająca orientację seksualną. Osoby te mogą wymagać wsparcia i pomocy prowadzącej do akceptacji właściwej im orientacji. Przede wszystkim potrzebna jest szersza zmiana kulturowa i moralna. Homoseksualizm oraz stosunki, związki i małżeństwa homoseksualne nie powinny być dłużej oceniane negatywnie. Osoby homoseksualne powinny mieć takie same warunki życia jak osoby heteroseksualne, by mogły żyć zgodnie ze swoją orientacją seksualną – nie ukrywając się, bez poczucia niższości.

Trzeba podkreślić, że homoseksualność nie ma żadnych negatywnych skutków dla zdrowia i rozwoju człowieka. Pod tym względem przypomina w pełni leworęczność.

W 1991 r. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) usunęła homoseksualizm z rejestru chorób i zaburzeń psychicznych.

Można zapytać, dlaczego dopiero w 1991 r.? WHO powstała w 1948 r., wiedza medyczna dotycząca homoseksualizmu była wówczas bardzo ograniczona. Potrzebne były lata obserwacji, badań naukowych, niepowodzeń w „leczeniu” i refleksji.

Zwyciężyło stanowisko, że osoby homoseksualne mają prawo żyć zgodnie ze swoją orientacją. Oznacza to także prawo do zawierania związków i małżeństw homoseksualnych oraz do adopcji dzieci. Obaw, związanych z wychowywaniem dzieci przez pary homoseksualne, nie potwierdzają ani rzetelne badania naukowe, ani zwykła obserwacja. W USA już od kilku dekad sporo dzieci wychowało się w nieformalnych i formalnych związkach homoseksualnych. Nie można powiedzieć, że działo się tam gorzej niż w małżeństwach heteroseksualnych i spowodowało negatywne skutki. Otoczenie rodzinne nie powoduje też, że dziecko „nabywa” orientację homoseksualną.

7. Słowo na zakończenie

Niektórzy mówią, że Kościół przetrzymał niejeden kryzys, przetrzyma i obecny. Trzeba nieco ostudzić ten optymizm. Kościół nie odbuduje już swojej poprzedniej pozycji, tak jak nie odbudował swej pozycji po buncie reformacji protestanckiej w XVI w. i po Oświeceniu w XVIII w. W toku najnowszej historii Kościół tracił stopniowo wpływy i autorytet moralny. Od dawna przestał być źródłem wiedzy o świecie i człowieku, wyeliminowany z tej funkcji przez naukę.

Obecny kryzys Kościoła w krajach zachodnich zaznacza się także w Polsce. Władzom kościelnym nie uda się powstrzymać schyłkowych tendencji ani w krajach zachodnich, ani u nas. Kościół katolicki nie zniknie, ale skurczy się. – Alvert Jann

Załaczam krótki tekst, w którym przedstawiam wyniki najnowszego sondażu CBOS z września 2021 r., dotyczącego m.in.akceptacji małżeństw homoseksualnych w Polsce:

Alvert Jann: Wzrost akceptacji małżeństw homoseksualnych w Polsce

Mimo nagonki na LGBT, rozpętanej przez PiS, prezydenta RP, arcybiskupa Jędraszewskiego i innych, wzrasta w Polsce akceptacja małżeństw homoseksualnych i osób LGBT. Wskazują na to sondaże CBOS, przeprowadzone co dwa lata.

Obecnie prawo do zawierania małżeństw homoseksualnych akceptuje 34% Polaków. Zaś prawo do zawierania homoseksualnych związków partnerskich akceptuje 43% (sondaż CBOS z września 2021 r.).

Przed objęciem rządów przez PiS akceptowało małżeństwa homoseksualne 26%, zaś homoseksualne związki partnerskie 33%. Mamy więc znaczny wzrost.

Również inne sondaże (np. cenionego amerykańskiego ośrodka badawczego Pew Research Center) wskazują, że małżeństwa homoseksualne akceptuje ponad 30% Polaków. Jest to wprawdzie mniejszość, ale znaczna i rosnąca.

A teraz bardzo ważne!

W młodszych grupach wiekowych akceptacja jest znacznie wyższa niż w starszych.

Prawo do zawierania małżeństw homoseksualnych akceptuje:

w grupie osób w wieku

                18-24 – 55% (większość!)

                  55-64 – 29%

                  65+    – 22%

Prawo do zawierania homoseksualnych związków partnerskich akceptuje:

w grupie osób w wieku

                  18-24 – 60% (większość!)

                  55-64 – 36%

                  65+    – 27%

Można na tej podstawie prognozować, że akceptacja prawa do zawierania homoseksualnych małżeństw i związków partnerskich będzie rosnąć także w najbliższych latach.

W Polsce są przygotowane projekty ustaw dające prawo do zawierania związków partnerskich przez osoby tej samej płci. Kolejne wybory mogą spowodować, że będzie to realne. Zapis w Konstytucji: „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej” (art. 18) – z całą pewnością nie wyklucza legalizacji homoseksualnych związków partnerskich. Natomiast jest on często interpretowany błędnie jako wykluczający małżeństwa homoseksualne (wtedy legalizacja małżeństw homoseksualnych musiałaby zyskać poparcie co najmniej 2/3 głosujących, co jeszcze dość długo nie będzie realne). Trzeba jednak zwrócić uwagę, że zapis w Konstytucji dotyczy małżeństw heteroseksualnych i nie wyklucza małżeństw homoseksualnych, gdyby miały one inny status prawny niż małżeństwa heteroseksualne i były regulowane odrębnymi ustawami. Jest to jednak sprawa znacznie bardziej kontrowersyjna niż w przypadku homoseksualnych związków partnerskich

*

Na koniec podam jeszcze, jak brzmiały pytania w sondażu CBOS i jakie były odpowiedzi ogółem:

Czy, Pana(i) zdaniem, pary gejów i lesbijek, czyli dwóch osób tej samej płci pozostających ze sobą w intymnym związku, powinny mieć prawo zawierać związki małżeńskie?

Ogółem odpowiedzi: Tak 34%; Nie 56%; Trudno powiedzieć 10%.

Czy, Pana(i) zdaniem, możliwość zawierania formalnych związków partnerskich powinny mieć dwie osoby tej samej płci żyjące wspólnie w związku?

Ogółem odpowiedzi: Tak 43% ; Nie 49%; Trudno powiedzieć 8%.

(Źródło: CBOS: Stosunek Polaków do osób homoseksualnych. Komunikat z badań. Październik 2021)

……………………………………………………

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ :

Zapraszam licealistów, studentów i wszystkich zainteresowanych na ćwiczenia z ateizmu. Co miesiąc <pierwszego>, czasami częściej, będę zamieszczał krótki tekst, poważny ale pisany z odrobiną luzu. Nie widzę siebie w roli mentora czy wykładowcy, mam na myśli wspólne zastanawianie się.

– Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów. Polecam w szczególności:

Teoria Boga krótko wyłożona” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

Linki

1 „Co to jest płeć kulturowa (gender)?” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/co-to-jest-plec-kulturowa/

2 Raporty Pew Research Center:

https://www.pewresearch.org/fact-tank/2020/11/02/how-catholics-around-the-world-see-same-sex-marriage-homosexuality/

https://www.pewresearch.org/global/2020/06/25/global-divide-on-Ohomosexuality-persists/

https://www.pewforum.org/2018/05/29/being-christian-in-western-europe/

http://www.pewforum.org/2017/05/10/religious-belief-and-national-belonging-in-central-and-eastern-europe/

3 „Przyczyny homoseksualizmu” https://www.encyklopedia.edu.pl/wiki/Przyczyny_homoseksualizmu

Stanowisko Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego – https://ptsseksuologia.pl/sites/strona/59/stanowiskopts-na-temat-zdrowia-osob-o-orientacji-homoseksualnej

………………………………………………………………………

Co to jest płeć kulturowa (gender)?

Pojęcie płci kulturowej (ang. gender) jest ostro atakowane przez Kościół katolicki i konserwatywnych polityków. Spróbuję tu zwięźle pokazać, że jest ono jak najbardziej uzasadnione, dotyczy twardych faktów. Powiem też, dlaczego koncepcja płci kulturowej jest zwalczana.

Zaznaczmy na początku, że nazwa płeć kulturowa, to tłumaczenie angielskiego słowa gender.

1. Płeć biologiczna

We współczesnej wiedzy o płciowości człowieka rozróżnia się płeć biologiczną i płeć kulturową. O jednej i drugiej można powiedzieć, że jest faktem. Rozróżnienie to stanowi dziś podstawę wiedzy o człowieku jako istocie biologicznej i społecznej.

Pojęcie płci biologicznej odnosi się do różnic anatomicznych i funkcjonalnych, odróżniających kobiety i mężczyzn. Różnice te są uwarunkowane biologicznie, są niezależne od ludzkie woli i kultury. Biologiczne uwarunkowania sprawiają, że np. tylko kobieta może urodzić dziecko.

2. Komplikacje

Większość ludzi posiada wyraźnie określoną płeć biologiczną: są kobietami lub mężczyznami. Nie brak jednak osób, których płeć biologiczna pozostaje niejasna lub trudno ją określić w sposób jednoznaczny. Niejasność ta nie jest zawiniona przez kogokolwiek. Po prostu w przyrodzie tak jest, że ludzkie genomy nie replikują się (nie kopiują się) dokładnie. Zdarza się też, że w okresie płodowym proces kształtowania się płci ulega zakłóceniom z powodów genetycznych lub hormonalnych. Podam jeden stosunkowo prosty przykład.

Płeć dziecka określają chromosomy płciowe: XX oznacza dziewczynkę, XY chłopca. Bezpośrednio za powstanie anatomicznych cech męskich odpowiada gen oznaczony symbolem SRY. Czasami gen ten jest uszkodzony, co powoduje, że embrion męski XY nie wykształci męskich cech anatomicznych. W rezultacie chłopiec o chromosomie XY po urodzeniu zostanie uznany za dziewczynkę. Możliwe są też inne sytuacje. Męski gen SRY może pojawić się w chromosomie dziewczynki XX i wykształci cechy anatomiczne męskie. Wtedy dziewczynka o chromosomie XX zostanie uznana za chłopca.

To tylko jeden przykład powikłań, ale jest ich więcej. Powodują one, że płeć bywa trudna do określenia.

Czy wobec tego z osób tych należy się wyśmiewać, potępiać, a może „na siłę” przypisać do jednej z kategorii?

Problem komplikuje jeszcze kwestia tożsamości płciowej, przekonania, że jest się dziewczynką/kobietą lub chłopcem/mężczyzną. Czasami pojawiają się niejasności również pod tym względem, albo też występuje rozbieżność między własnym przekonaniem co do płci, a płcią przypisywaną przez otoczenie (np. ktoś traktowany jako mężczyzna czuje się kobietą, lub odwrotnie). No i co? Uznać to za dziwactwo, śmiać się, ignorować? Do problemu tego jeszcze wrócę.

3. Płeć kulturowa (gender)

Łatwo zauważyć, że różnice między mężczyznami a kobietami polegają nie tylko na cechach anatomicznych i fizjologicznych. W grę wchodzą odmienne zwyczajowe sposoby ubierania się i zachowywania się, a w wielu społeczeństwach także odmienne prawa, z reguły dyskryminujące kobiety (np. w wielu krajach Europy jeszcze w XIX w. kobiety miały zakaz studiowania na uniwersytetach). Podkreślmy, że nie idzie tu o różnice uwarunkowane biologicznie, ale kulturowo (zwyczajowo i prawnie). Są one odmienne w różnych społeczeństwach i środowiskach oraz podlegają przemianom.

Różnice między kobietami a mężczyznami, uwarunkowane kulturowo (zwyczajowo lub prawnie), nazwano płcią kulturową. Różnice te są faktem. Są one najbardziej widoczne w sposobie ubierania (np. noszenie sukienek jest w naszej kulturze cechą kobiecości, płci żeńskiej). Ale różnice znajdują wyraz także w odmiennym – często nierównym – traktowaniu mężczyzn i kobiet. Także w odmiennych i nierównych prawach.

Zaznaczmy wyraźnie, że idzie tu o odmienne/nierówne traktowanie, które nie wynika z uwarunkowań biologicznych. Tylko kobieta może piersią karmić dziecko, wynika to z uwarunkowań biologicznych. Ale skoro kobietom odmawiano prawa do studiowania, głosowania i samodzielnego dysponowania swoim majątkiem, to mieliśmy do czynienia z dyskryminacjami uwarunkowanymi zwyczajowo i prawnie.

Mówiąc najprościej, biologiczną płeć żeńską tworzą właściwe kobietom cechy anatomiczne i fizjologiczne. Zaś kulturową płeć żeńską tworzą cechy przypisane kobietom zwyczajowo czy prawnie. Są one różne w różnych społeczeństwach i środowiskach społecznych. W drastycznej postaci było to odmawianie kobietom prawa do studiowania, udziału w wyborach, dysponowania własnym majątkiem. Żona była też z mocy zwyczajów i prawa podległa mężowi (np. jeszcze w połowie XX w. w niektórych krajach europejskich podjęcie pracy zawodowej przez kobietę wymagało formalnej zgody męża). Z całą pewnością nie było równości płci.

W nowoczesnych społeczeństwach przepisy dyskryminujące kobiety były stopniowo znoszone. Dyskryminacja przestała być tak oczywista jak była w przeszłości.

Niejasności. Wprowadzając rozróżnienie płci biologicznej i kulturowej trzeba zwrócić uwagę, że jak zwykle w przyrodzie i społeczeństwie, są też sytuacje niejasne, nieoczywiste. Np. faktem jest, że kobiety raczej nie są przyjmowane do pracy jako traktorzystki lub w górnictwie do pracy na dole. Czy jest to uwarunkowane kulturowo czy biologicznie? Nie ma prostej odpowiedzi. Przecież kobiety są w stanie wykonywać pracę traktorzystki czy górnika, ale jednak ze względu na uwarunkowania biologiczne uznajemy, że nie powinny. W tym znaczeniu nie jest to dyskryminacja, ale ochrona, uwzględnienie istotnych realiów.

Podkreślmy coś jeszcze. Niejasności tego rodzaju nie oznaczają, że pojęcie czy problemy są bez sensu. To, że między nocą a dniem mamy strefę pośrednią, nie znaczy, że pojęcia nocy i dnia są bez sensu. To, że między bielą a czernią istnieje strefa szarości i brak ostrej granicy, nie oznacza że pojęcia biel i czerń są bez sensu i należy je odrzucić. No właśnie! Także niejasność, czy mamy do czynienia z płcią biologiczną czy kulturową, nie powodują, że pojęcia te są do niczego. Faktem jest zarówno płeć biologiczna, jak i kulturowa, a także sytuacje niejasne. W metodologii nauki problem ten nazywa się nieostrością pojęć i nazw.

Dodajmy, że nazwa „płeć kulturowa” jest tłumaczeniem angielskiego słowa gender. Gender to dosłownie rodzaj, i w Polsce przed kilku dziesięcioleciami dyskutowano, jak owo „gender” przetłumaczyć. Byli zwolennicy tłumaczenia gender jako rodzaju, ale ostatecznie górę wzięła nazwa płeć kulturowa lub płeć społeczno-kulturowa.

Zamiast nazwy płeć kulturowa, można by mówić opisowo o różnicach kulturowych między kobietami a mężczyznami.

4.Tożsamość płciowa

Następną kwestią jest poczucie tożsamości płciowej, tj. przekonanie, że jest się chłopcem lub dziewczynką, mężczyzną lub kobietą. Większość ludzi nie ma z tym problemów, ale pojawiają się też kompilacje. Są one efektem uwarunkowań genetycznych i hormonalnych, a nie czyjegoś widzimisię czy wyboru. Są to sytuacje, kiedy odczuwana tożsamość płciowa pozostaje w niezgodzie z tym, jak traktowana jest dana osoba przez otoczenie. Ktoś, czujący się dziewczynką, jest traktowany jak chłopiec – lub odwrotnie. Szczęśliwi są ci, którzy takich problemów nie doświadczają. Ale są to problemy realne i osoby ich doświadczające często cierpią z tego powodu.

5. Co robić?

Złożone problemy, związane z płciowością człowieka, dotyczą nie tylko kwestii płci biologicznej i kulturowej oraz zasady równości kobiet i mężczyzn, ale także osób LGBT czy LGBTQI (skrót oznacza lesbijki, gejów, osoby biseksualne, transpłciowe, nienormatywne oraz interseksualne). Medycyna, prawo i humanitaryzm starają się wypracować możliwie najlepsze wyjście z tych trudnych problemów. Są to zagadnienia angażujące wiele dziedzin badań naukowych.

Współcześnie w wielu krajach i na arenie międzynarodowej dąży się zdecydowanie do realizacji zasady równych praw i równego traktowania kobiet i mężczyzn. Tam, gdzie jest to uzasadnione, dąży się do zmiany tradycyjnych postaw, zwyczajów i prawa w tej dziedzinie. W ciągu ostatniego półwiecza nie brak pod tym względem sukcesów.

W wielu krajach korzystnie zmieniła się i zmienia sytuacja osób LGBT, chociaż poza krajami zachodnimi opór konserwatystów jest bardzo silny i nie brak przykładów regresu.

Elementarnym wymogiem współczesnej etyki, zyskującym stopniowo na znaczeniu, jest zasada: nie szkodzić tylko pomagać. Dlatego w wielu krajach dążenia osób LGBT są w znacznej mierze respektowane. Zmierza się do zapewnienia osobom LGBT psychicznego dobrostanu, zadowolenia z życia, uwolnienia od stresu. Oby tak dalej.

Nierzadko jednak głośne wystąpienia wysokiej rangi konserwatywnych polityków i duchownych pobudzają negatywne nastawienie wobec osób LGBT. Abp Jędraszewski, w kazaniach straszący Polaków „tęczową zarazą”, stanął wręcz na czele nagonki na osoby homoseksualne.

Wbrew kibolskim wystąpieniom biskupów i księży, coraz więcej krajów wprowadza legalną możliwość zawierania związków i małżeństw homoseksualnych. Jak wskazują dziesiątki sondaży, małżeństwa homoseksualne są w krajach zachodnich akceptowane na ogół przez wyraźną większość współobywateli. W krajach tych, a stopniowo także w innych (w tym w Polsce!!), faktem stają się nowe standardy etyczne. Wśród nich ważnym nakazem jest uznanie praw osób LGBT, w tym także możliwości zmiany płci oraz zawarcia związku partnerskiego lub małżeńskiego z osobą tej samej płci.

Co oznacza ta zmiana standardów etycznych? Otóż oznacza rzecz bardzo ważną: Dobro odnosi zwycięstwo nad złem.

Wielu biskupom, księżom i świeckim konserwatystom współczesna etyka i moralność jest jednak obca. Mentalnie tkwią w innej epoce.

6. Powody zwalczania pojęcia płci kulturowej (gender)

Pojęcie płci kulturowej stanowi dziś teoretyczną podstawę dążeń mających na celu realizację zasad równości płci oraz praw kobiet i osób LGBT. Uzmysławia ono i wskazuje, że wiele różnic między kobietami a mężczyznami jest uwarunkowanych kulturowo, a nie biologicznie. Są one efektem socjalizacji, tj. szeroko rozumianego wychowania, zwyczajów, prawa, a nie „genów”. Mogą być i są świadomie zmieniane.

Jest to nie w smak konserwatywnym kościołom i ugrupowaniom politycznym, które dążą do powstrzymania wprowadzanych zmian. A jeżeli na zmiany się godzą, to jedynie pod wielkim naciskiem. Akcentują oni, że odmienne traktowanie kobiet i mężczyzn oraz osób LGBT wynika z uwarunkowań biologicznych. Tendencyjnie ignorują uwarunkowania kulturowe. Pojęcie płci kulturowej, akcentujące, że wiele zależy od czynników kulturowych, a nie biologicznych, bardzo im nie odpowiada. I to z tego powodu pojęcie płci kulturowej zwalczają.

Dla konserwatywnych kościołów i ugrupowań pojęcie płci kulturowej jest przedmiotem propagandowych oszczerstw, a nie merytorycznej krytyki.

Jeden tylko przykład. Twierdzą oni, że pojęcie płci kulturowej ma charakter ideologiczny i jest pozbawione naukowych podstaw. Są to zarzuty nietrafne.

Po pierwsze, zarzut „ideologizacji” ma charakter propagandowy, a nie merytoryczny. Słowo „ideologia” jest w powszechnym odbiorze nacechowane negatywnie i przypisywanie pojęciu płci kulturowej charakteru „ideologicznego” jest propagandowym oskarżeniem, a nie merytoryczną krytyką.

Po drugie, nietrudno zauważyć, że pojęcie płci kulturowej jest uzasadnione merytorycznie, naukowo, empirycznie. Liczne różnice między płciami oraz nierówności i dyskryminacje dotyczące kobiet i osób LGBT nie są rezultatem uwarunkowań biologicznych, lecz kulturowych. Stwierdzają to zarówno badania naukowe, jak i zwykłe obserwacje. Konserwatywni propagandyści powtarzają jednak swoje. Chcą wbić ludziom do głowy fałszywe przekonanie.

Coś jeszcze dodam. Mówienie, że pojęcie płci kulturowej jest nienaukowe, jest tak samo niemądre, jak byłoby głoszenie, że nienaukowe jest pojęcie kultury (żeby nie było wątpliwości, pojęcie kultury, rozumiane szerzej niż w języku potocznym, należy do podstawowych pojęć nauk o człowieku, zarówno społecznych, jak i przyrodniczych).

Naukowe badania dotyczące płci kulturowej zaczęto prowadzić szeroko od lat 1970. Wtedy na zachodnich uniwersytetach zaczęły powstawać ośrodki badawcze i dydaktyczne, działające zwykle pod nazwą gender studies. Badania te są prowadzone w szerszym kontekście badań nad seksualnością człowieka.

Gender studies, badania nad płcią kulturową, były i są z reguły ukierunkowane na cel, jakim jest likwidacja historycznie ukształtowanej dyskryminacji kobiet oraz zapewnienie równych praw i równego traktowania kobiet i mężczyzn, a także osób LGBT. Nie ma w tym nic złego ani nienaukowego. Badania naukowe zwykle są prowadzone w jakimś celu. Np. badania epidemiologiczne i dotyczące COVID-19 mają na celu zwalczanie epidemii, a w przypadku COVID-19 także wyprodukowanie szczepionki. Badania powinny być oczywiście prowadzone zgodnie z zasadami metodologii nauki, muszą spełniać kryteria naukowej rzetelności. Ale nie oznacza to, że nie mogą być ukierunkowane na realizację określonego celu.

Cel, jakim są równe prawa kobiet i mężczyzn oraz osób LGBT, wynika z zasad etycznych, torujących sobie powoli drogę od czasów Oświecenia (XVIII w.). Wynika też z Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, przyjętej przez Zgromadzenie Ogólne ONZ w 1948 r. Deklaracja ustanowiła zasadę równych praw bez względu na płeć, a także – dodajmy – bez względu na rasę, kolor skóry, język, religię, przekonania, narodowość, pochodzenie społeczne, urodzenie, majątek i inne różnice.

Współcześnie nie można rozważać zagadnień równości płci bez uwzględnienia pojęcia płci kulturowej. Dlatego pojęcie to zajmuje ważne miejsce także w dokumentach i konwencjach międzynarodowych.

7. Podsumujmy

Pojęcie płci kulturowej stanowi dziś podstawę wiedzy o płciowości człowieka. Jest uzasadnione naukowo. Jest też teoretyczną podstawą dążeń do realizacji zasady równości płci. Pokazuje ono, że liczne prawa i zwyczaje dotyczące płci nie są uwarunkowane biologicznie lecz kulturowo. Nie są niezmienne, ale wprost przeciwnie – podlegają zmianom, a w wielu przypadkach powinny być zmieniane. Nie podoba się to władzom konserwatywnych kościołów, w tym Kościoła katolickiego, oraz konserwatywnym partiom i ugrupowaniom. To dlatego pojęcie płci kulturowej zwalczają. – Alvert Jann

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ :

Zapraszam licealistów, studentów i wszystkich zainteresowanych na ćwiczenia z ateizmu. Co miesiąc <pierwszego>, czasami częściej, będę zamieszczał krótki tekst, poważny ale pisany z odrobiną luzu. Nie widzę siebie w roli mentora czy wykładowcy, mam na myśli wspólne zastanawianie się.

– Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów. Z nowszych polecam:

Mit narodu wybranego i przymierza z Bogiem” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/mit-narodu-wybranego-i-przymierza-z-bogiem/

Mit mesjasza” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/mit-mesjasza/

Teoria Boga krótko wyłożona” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

Autorem załączonego obrazka jest Werner Heiber, Pixabay.

………………………………………………………..

Odrodzenie religijne w Czechach!?

W wielu miastach Czech odbyły się niedawno uroczystości wskazujące, że w tym ateistycznym kraju następuje odrodzenie religijne. Dokonuje się ono w znacznej mierze pod wpływem wydarzeń w Polsce. Oto bezpośrednia relacja Alverta Janna:

Jesteśmy w Czeskich Budziejowicach. To miasto, które wydało na świat dobrego wojaka Szwejka, bohatera jednej z najgłośniejszych powieści literatury pięknej. Tu w Czeskich Budziejowicach bywał on w piwiarni i tu znajduje się muzeum poświęcone jego pamięci. Tu właśnie odbywają się centralne uroczystości pod nazwą „Odrodzenie religijne w Czachach”. Będę je dla państwa relacjonował. Na początek powiem, że Czesi to jeden z najbardziej ateistycznych narodów świata. W sondażach grubo ponad 60% odpowiada, że nie wierzy w Boga. Przyczyniła się do tego niewątpliwie wielowiekowa polityka austriackich Habsburgów. Wykorzystywali oni Kościół katolicki w celu narzucenia Czechom swojej władzy. Ale dość historii.

Zabytkowy rynek w Czeskich Budziejowicach jest dziś pełen symboli religijnych. Mnóstwo transparentów i billboardów.

Dominuje olbrzymi transparent rozwieszony na latarniach: CHCEMY KOŚCIOŁA. Nieco mniejszy głosi: NIE DAMY SIĘ.

Zwracają uwagę transparenty i billboardy głoszące: TRWAM oraz TRZYMAM. A ponadto: ALLELUJA I DO PRZODU!

Rzuca się w oczy migocący napis:

DOŚĆ SEKULARYZACJI I HOMOSEKSUALIZACJI

NIE WSZYSCY JESTEŚMY HOMOSEKSUALISTAMI

ABP JĘDRASZEWSKI SANTO SUBITO! ŚWIĘTY NATYCHMIAST!

NIE CZERWONA, ALE TĘCZOWA…

I wiele innych podobnej treści.

Ale oto pod wieczór na rynku pojawia się kościsty mężczyzna z wiązką chrustu na plecach. Pokrzykuje coś doniosłym głosem, wśród wielu słów można wychwycić najważniejsze: „Ja trwam!”. Ludzie przyłączali się do tego okrzyku i stawał się on ogólnym zawołaniem mieszkańców zasłużonego grodu.

Mężczyzna szedł powoli, szukając wzrokiem najdogodniejszego miejsca do złożenia chrustu. W końcu zatrzymał się na środku rynku i zrzucił badyle z pleców.

Sami będziemy się palić na stosie, za nasze grzechy, za słabo wierzyliśmy, to my jesteśmy winni upadkowi Kościoła, trzeba się odrodzić – powiedział.

– Sami jesteśmy winni – powtarzał gromadzący się wokół tłumek gotowych na samospalenie. Inni gotowi byli z aprobatą przyglądać się skwierczącym w ogniu ciałom.

Za mało chrustu – stwierdził kościsty, widząc, że nawet on by się porządnie nie spalił przy tej ilości paliwa.

Zebrani zaczęli znosić różne łatwopalne przedmioty, stare gazety, meble, ktoś taszczył rozpadającą się kanapę. Stos rósł w oczach.

Wystarczy – powiedział kościsty i zaczął czegoś szukać po kieszeniach.

Zapomniałem zapałek – stwierdził.

Ktoś z zebranych pospieszył mu z pomocą, pojawiło się nawet kilka pudełek. Jakiś dziad zaczął przepychać się przez zebrany tłumek.

Ja pierwszy, ja palę się pierwszy – wykrzykiwał. – Sam sobie zapalę stos, dużo grzeszyłem, teraz trza odkupić winy – oświadczał głosem nieznoszącym sprzeciwu i wymachiwał zapalniczką.

Kościsty zaperzył się:

Skądże znowu – powiedział równie zdecydowanie – ja grzeszyłem więcej. Należy mi się pierwszeństwo. Byłem w rządzie, brałem łapówki na okrągło, wsadzili mnie i teraz jestem tylko na przepustce. Nie chcę wracać do lochu na Hradczanach, gdzie trzymają mnie karmiąc odpadkami.

Dziad był zaskoczony, doceniał zasługi kościstego:

Ja jestem tylko przestępcą pospolitym – powiedział – małym złodziejaszkiem i łajdakiem, żadnym tam politycznym, jak pan minister. Ale też mi się coś należy od życia, pan minister ustąpi – zakończył błagalnie.

Kościsty zastanawiał się. Dzięki długoletniej praktyce w zawieraniu trudnych kompromisów z przeciwnikami i zasadami moralnymi, szybko znalazł polityczne rozwiązanie.

Zrobimy dwa stosy – oświadczył. – Znosić paliwo! – rozkazał zebranym.

Tłumowi nie trzeba było powtarzać dwa razy, każdy coś przyniósł i rzucił na kupę. Wszyscy krzątali się żwawo przy układaniu stosów. Ktoś zaczął się domagać, że on też chce spalić się w pierwszej kolejności.

Ustawta sie w kolejce – powiedział kościsty. Powstał niemały mętlik, było dużo chętnych i każdy chciał być na początku.

Kościsty spojrzał po ludziach i powiedział:

– Przydałby się w kolejności ktoś tłusty do tego grillowania. Nie tylko same chude.

Propozycję przyjęto ze zrozumieniem. Dziad był jeszcze bardziej chudy niż mistrz tej całej ceremonii, zwany kościstym.

– Nie mogą być same chude – kiwano głowami ze zrozumieniem.

W tym czasie w knajpie „Pod Szwejkiem” panował harmider. Jak zwykle piwo lało się strumieniami. Śpiewano i dyskutowano.

Szefie – krzyczał tęgi piwosz, wskazując na duży portret wiszący blisko baru – co ten nasz kardynał taki upstrzony? Much nie pilnujecie? Oczyść go pan – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Kubik – krzyknął szef na chłopaka od roznoszenia piwa – weź ściereczkę i wytrzyj kardynała. Tylko uważaj, pelerynki purpurowej nie zadraśnij, i guziczków nie poobrywaj. Pilnuj, żeby mucha nie siadła.

To jest gość” – myślał Kubik, czyszcząc kolejne partie stroju hierarchy.

Harmider w piwiarni narastał. Podejmowano coraz poważniejsze tematy.

Nie ma piwa bez piwowara. Ktoś musiał to piwo zrobić, samo się nie zrobiło – przekonywał młody człowiek, zdradzając znajomość co najmniej drugiego z pięciu dowodów na istnienie Boga podanych przez św. Tomasza z Akwinu. – Bóg musi być – konkludował.

To oczywiste – zakrzyknął jego towarzysz. – Co by to było, gdyby piwowara zabrakło. Z pustej beczki i Salomon nie naleje.

Atmosfera w knajpie stawała się coraz bardziej gorąca i podniosła. Zbliżał się główny punkt programu. Przed północą szef stanął na taborecie i ogłosił:

– Watykan bankrutuje. To my musimy wybrać nowego papieża! Niech żyje nasz kardynał! Niech żyje nowy papież!

Habemus papam! Mamy papieża! – pokrzykiwali inni. – Oświetlić portret naszego dostojnika!

Po chwili w ostrym świetle reflektorów portret odkurzony przez Kubika mienił się pełnią barw, ukazując zawiłości stroju hierarchy, purpurę sutanny i peleryny przyozdobionej sznureczkiem, czerwień szerokiego pasa otaczającego obfitą talię duchownego, rząd błyszczących guziczków obciągniętych czerwonym jedwabiem. Podziwiano biret z falistego jedwabiu.

Scena ta była transmitowana na billboardach na rynku i wzbudziła olbrzymi entuzjazm.

– Habemus papam! – niosło głośnym echem po całych Budziejowicach.

W tym momencie w knajpie zaczął unosić się lekki swąd. Jakby z grilla, jakby z krematorium? – Co tu tak śmierdzi? – pytali zebrani.

Na ekranie telewizyjnym pokazano w zbliżeniu dwa rozżarzone stosy na rynku. I dwa skwierczące chude męskie ciała. I tłum ludzi wokoło, wielu stojących grzecznie w kolejce. Tym budującym akcentem kończę relację.

Wydarzenia w Czeskich Budziejowicach były transmitowane przez wszystkie główne telewizje czeskie i spotykały się z niemal powszechną aprobatą. – Alvert Jann

Czeskie Budziejowice, 1 kwietnia br.

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/

Polecam: „Afera z doktoratem na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/afera-doktoratem-uniwersytecie-kardynala-wyszynskiego/

Załączone zdjęcie przedstawia rynek w Czeskich Budziejowicach.

…………………………………………………………………………………………

Mit mesjasza

W czasach Jezusa z Nazaretu wśród Żydów powszechnie oczekiwano nadejścia mesjasza, wybawiciela i zbawiciela, który z woli Boga odbuduje niepodległe królestwo Izraelitów. Oczekiwano też nadejścia rajskiego królestwa bożego pod jego panowaniem.

Wierzenia te były oparte na niejasnych proroctwach zawartych w Starym Testamencie, w świętej księdze Żydów. Owocowały one dość częstym pojawianiem się ekscentryków, którzy twierdzili, że to oni są owymi mesjaszami. Jedną z takich osób był też Jezus z Nazaretu. Chrześcijanie wierzą, że był on mesjaszem prawdziwym. Natomiast żydzi nie uznają, by jakikolwiek prawdziwy mesjasz już się pojawił i ciągle oczekują jego nadejścia.

Mitowi mesjasza i rajskiego królestwa bożego warto przyjrzeć się nieco bliżej. Przedstawię tu, jak wyobrażano sobie mesjasza w judaizmie i w chrześcijaństwie, oraz czym jest on w świeckim, niereligijnym rozumieniu.

Zobaczymy, na jak niewiarygodnych podstawach opiera się wiara w mesjasza i przyszłe rajskie królestwo boże, A opiera się ona na poetyckich zwidach, fantazjach i mitach, spisanych grubo ponad 2500 lat temu, włączonych następnie do kanonu świętych ksiąg żydów i chrześcijan.

Społeczne funkcje mitów mesjasza i królestwa bożego są całkowicie zrozumiałe. Miały one budzić nadzieję na lepszą przyszłość na ziemi i na życie wieczne po śmierci. Może nie dziwić, że mity te wymyślono w starożytności. Nie dziwi też, że rabini, księża i pastorzy kultywują je do dziś. Oni z tych mitów żyją. Natomiast dziwić może, że mity te znajdują wyznawców także obecnie.

Zaznaczmy na wstępie, że greckim odpowiednikiem hebrajskiego słowa mesjasz (maszijach) jest chrystus (christos).

1. Mesjasz po żydowsku

Mit mesjasza powstał – jak oceniają badacze Starego Testamentu – w VIII-V w.p.n.e. Pojawił się w księgach zawierających proroctwa. Nie ma go w najstarszych tekstach, których powstanie datuje się na kilka wieków wcześniej.

Trochę proroctw. Przytoczę najpierw kilka fragmentów z najsławniejszych proroctw, interpretowanych przez religijnych teologów jako mówiące o mesjaszu. Można wtedy posmakować, czym są te proroctwa. Chcę jednak ostrzec, że są one pełne metafor, egzaltacji i obłędnych wizji. Sprawia to, że są ciężkostrawne. Są też przydługie. Dlatego serwuję tylko kilka małych porcji z morza obfitości.

Oto w proroctwie Izajasza czytamy: „I wyrośnie różdżka z pnia Jessego (tj. z rodu Dawida, największego króla Izraelitów), wypuści się odrośl z jego korzeni. I spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i rozumu” (Iz 11,1-2). Ta różdżka to ma być właśnie boski mesjasz z rodu króla Dawida. Odbuduje on królestwo Izraela. Sprawi, że powrócą z wygnania wszyscy Izraelici. Będzie to władca sprawiedliwy. Przyjdą do niego po radę inne ludy.

Z nieokiełznaną fantazją Izajasz kreśli obraz rajskich warunków, jakie wówczas zapanują: „Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie, lew też jak wół będzie jadał słomę”. (cytuję dokładnie, ale ze skrótami Iz 11,6-7). W innym proroctwie o przyszłej Jerozolimie: Już się nie usłyszy w niej odgłosów płaczu ni krzyku narzekania. Nie będzie już w niej niemowlęcia, mającego żyć tylko kilka dni, ani starca, który by nie dopełnił swych lat; bo najmłodszy umrze jako stuletni, a nie osiągnąć stu lat będzie znakiem klątwy” (Iz 65,19-20).

W licznych wizjach Izajasz przepowiada klęskę wrogów Izraelitów, upadek wszystkich wrogich królestw i władców. Ulubionym tematem proroctw są też srogie kary, które Bóg zsyła na Izraelitów, bowiem nie są mu dość wierni.

Inny prorok, Daniel, wieszczy nadejście Syna Człowieczego. To ktoś, kto jest – jak można przypuszczać – zarazem istotą nadprzyrodzoną i człowiekiem. Bóg ma powierzyć mu wieczne panowanie nad swoim królestwem. Będzie to jednocześnie panowanie ludu bożego, Izraelitów, na całej ziemi.

Oto wizja Daniela w skrócie: „Patrzałem, aż postawiono trony, a Przedwieczny (tj. Bóg) zajął miejsce. … Tron Jego był z ognistych płomieni, jego koła – płonący ogień. … a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy (tj. boski mesjasz). Podchodzi do Przedwiecznego … Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie”. I dalej: „panowanie i władzę, i wielkość królestw pod całym niebem, otrzyma lud święty Najwyższego” (Dn 7,9-27). W Starym Testamencie to Izraelici nazywani są ludem świętym, bożym, bowiem Bóg zawarł z nimi wieczne przymierze i uczynił swoim narodem wybranym.

Co znaczy „mesjasz”? Nazwa „mesjasz” znaczyła pierwotnie tyle co namaszczony oliwą. W starożytności na Bliskim Wschodzie praktykowano namaszczanie oliwą wybitnych osób. Był to akt sakralny, wskazujący na rzekomy związek tej osoby z bogiem lub nadający jej cechy boskie. W hebrajskim tak wyróżnioną osobę nazywano maszijach, czyli mesjaszem, pomazańcem (tradycyjnie w polskich tłumaczeniach używa się słowa pomazaniec, które kojarzy się dość zabawnie). Jak już pisałem, greckim odpowiednikiem hebrajskiego słowa mesjasz (maszijach) jest chrystus (christos) – nazwa dobrze znana chrześcijanom.

W czasach Jezusa pojęcie mesjasza nabrało wśród Żydów szczególnego znaczenia. Najkrócej mówiąc, to oczekiwany wybitny wódz, władca lub święty mąż, którego przysłać ma Bóg – albo wręcz postać boska, która z woli Boga przyniesie zbawienie. To jakby postać ludzka i boska zarazem.

Postać mesjasza pojawia się dopiero w proroctwach. Postać mesjasza nie występuje w pierwszych pięciu księgach Starego Testamentu, najważniejszych dla Żydów (księgi te nazywane są przez Żydów Torą lub Pięcioksiągiem Mojżesza). Nie ma tam też mowy o przyszłym rajskim królestwie bożym. Księgi te zawierają mit o stworzeniu świata i człowieka przez Boga, oraz o zawarciu przez Boga przymierza z Izraelitami. Żydzi stali się w ten sposób narodem wybranym przez Boga: „będziecie szczególną moją własnością pośród wszystkich narodów … będziecie Mi królestwem kapłanów i ludem świętym” – miał powiedzieć Bóg do Mojżesza (Wj 19,3-6). Księgi te zawierają też mnóstwo praw, które Bóg miał im przekazać, oraz są mitologiczną kroniką najdawniejszych dziejów Izraelitów.

Postać mesjasza pojawia się dopiero w późniejszych księgach, przypisywanych starotestamentowym prorokom, pochodzących z VIII-V w.p.n.e. Bibliści dopatrują się w Starym Testamencie nawet kilkuset odniesień do postaci mesjasza. Najważniejsze proroctwa mesjanistyczne znajdują się w księgach Izajasza i Daniela. W proroctwach tych boski wybawiciel i zbawiciel nie jest nazywany mesjaszem, ale – zależnie od kontekstu i upodobań proroka – w inny sposób.

Zwróćmy uwagę, że proroctwa tworzą chaos, ubrane są często w obłędne wizje. Prorocy piszą tak, jakby doświadczali halucynacji i chorobliwych urojeń. Trudno ocenić, czy jest to kwestia stylu literackiego, czy zaburzeń psychicznych, czy jedno i drugie. W rezultacie obraz wybawcy daleki jest od jakiejkolwiek przyzwoitej jednoznaczności. Kapłani i rabini starali się później ten proroczy chaos uporządkować.

Model standardowy. Jak wygląda standardowa postać mitu mesjasza, ukształtowana w końcu starej ery, żywa w czasach Jezusa i trwająca w judaizmie do dziś?

Mesjasz ma pochodzić z rodu Dawida, największego króla Izraelitów. Ma odbudować niepodległe królestwo Izraelitów, zapewnić mu wielkość i wieczne trwanie. Wszyscy Izraelici mają wrócić z wygnania, a wszystkie ludy uznają Boga Izraelitów. Mesjasz ów ma być namaszczony przez proroka Eliasza, który przebywa w niebie, dokąd został zabrany na ognistym wozie. Powróci on na ziemię, by namaścić mesjasza i obwieścić dzień sądu ostatecznego przed końcem świata.

Odbudowa królestwa Izraelitów, to – można powiedzieć – zadanie polityczne, które ma wykonać mesjasz.

Ale w proroctwach mówi się też o kwestiach eschatologicznych. Boży wysłannik, mesjasz, pojawić się ma przed „końcem dni”, w „czasach ostatecznych”, tj. przed sądem ostatecznym i końcem świata. Jego nadejście ma być poprzedzone wielkimi katastrofami i cierpieniami. Po sądzie ostatecznym ma nastać rajskie królestwo mesjańskie, czas zbawienia, wiecznego życia po śmierci, końca cierpień, wiecznej szczęśliwości. Bóg stworzy wówczas nowe niebiosa i nową ziemię” (Iz 65,17). Mesjasz będzie wykonawcą bożych przedsięwzięć i będzie panował w niebiańskim królestwie bożym bez końca.

Mówi się tu nie o zadaniach politycznych (odbudowy wielkiego królestwa Izraelitów), ale o kwestiach eschatologicznych. W teologii i filozofii eschatologią nazywane są zagadnienia losów człowieka po śmierci i końca świata.

Jak widać, w standardowym modelu mesjasz występuję w dwóch rolach: jako mesjasz polityczny i jako mesjasz eschatologiczny. Ma do wykonania zadania polityczne (odbudowa wielkiego królestwa Izraelitów) oraz zadania eschatologiczne (realizowanie bożych planów dotyczących „końca świata” i zapewnienia wiernym życia wiecznego w niebiańskim królestwie bożym).

Komentarz: Trudno powiedzieć, by standardowy model mitu mesjasza był dopracowany i spójny, ale nie wymagajmy zbyt wiele. Chaos w proroctwach nie sprzyja stworzeniu zwartej wizji wydarzeń i dla rabinów był to wielki problem.

Historycy judaizmu sygnalizują, że próbując opanować proroczy chaos, rabini zaczęli przydzielać zadania polityczne i eschatologiczne dwom różnym mesjaszom, gdyż jeden – jak sądzili – nie mógłby się zmieścić w czasie. Jak widać, rabini, parający się tymi problemami, dają upust fantazji nie mniejszej niż starotestamentowi prorocy.

Przykłady mesjaszy. Mit mesjasza zyskał wśród Żydów duże znaczenie w ostatnich wiekach starej ery. Wskutek mody na mesjasza wśród Żydów pojawiło się wielu pretendentów do odegrania roli boskiego wysłannika, rojących sobie, że mają do spełniania wielką misję powierzoną im przez Boga. Byli to albo buntownicy, podburzający do walki z rzymskim okupantem, a więc mesjasze polityczni. Albo byli to mesjasze eschatologiczni, głosili nadzieję na zbawienie pozaziemskie, duchowe, w rajskim królestwie bożym. Jezus był mesjaszem eschatologicznym: Królestwo moje – mówił – nie jest z tego świata” (J 18,36).

W czasach Jezusa Żydzi oczekiwali przede wszystkim mesjasza politycznego, kogoś, kto z bożej woli wyzwoli ich spod okupacji rzymskiej. To epoka buntów i powstań żydowskich, na czele których stawali samozwańczy mesjasze.

Żydowski historyk Józef Flawiusz (ur. w 37 r., zm. po 94 r. nowej ery) wspomina o kilku niewielkich powstaniach przeciwko Rzymowi, na czele których stali przywódcy podający się za mesjaszy. To Szymon z Perei, który wszczął bunt na przełomie starej i nowej ery (Flawiusz nie podaje dokładnych dat). Na czele innego buntu w tym samym okresie stał Athronges. Jeszcze innemu powstaniu około 45 r.n.e przewodził Theudas.

W latach 132-135 n.e. przywódcą wielkiego żydowskiego powstania był Szymon Bar Kochba, namaszczony uroczyście na mesjasza przez sławnego wówczas rabina Akibę ben Josefa.

Mesjasze-powstańcy ponosili jednak klęski, nie zdołali odbudować niepodległego królestwa Izraelitów. W rezultacie byli uważani później za mesjaszy fałszywych. Prawdziwy mesjasz miał bowiem z woli Boga zwyciężyć. Jak nie zwyciężył, to znaczy że mesjaszem nie był.

Jezus – jak pisałem – był mesjaszem eschatologicznym. Ale byli też inni tego rodzaju. Największym był Sabataj Cwi, który ogłosił się mesjaszem w 1648 r. w Smyrnie (miasto w zachodniej Turcji). Sabataj Cwi był inicjatorem wielkiego ruchu religijnego wśród Żydów. Głosił ideę duchowego zbawienia, a nie odbudowy królestwa Izraelitów i królestwa bożego na ziemi. Historia tego mesjasza i jego ruchu była nader burzliwa, co mogę tu tylko zasygnalizować.

Mesjanizm, wyrastający ze starotestamentowych proroctw, jest do dziś obecny w judaizmie i w chrześcijaństwie (wszak mesjaszem, czyli z grecka chrystusem, jest dla chrześcijan Jezus z Nazaretu).

Mesjanizm dzisiaj. W dzisiejszym judaizmie reformowanym (liberalnym) występuje silna tendencja do pomniejszania roli mesjasza i mesjanizmu, usuwania na margines. Ale mesjanizm kołacze się nadal w głowach żydowskich tradycjonalistów. Co więcej, został pobudzony i utrwalony w XX w. przez ruch na rzecz utworzenia państwa żydowskiego, tj. przez syjonizm. Ten świecki ruch polityczny, budując nowoczesne państwo żydowskie pod nazwą Izrael, nie stronił od tradycyjnej mitologii religijnej, w tym od żydowskiego mesjanizmu. Powód wydaje się dość jasny. Syjoniści, jak można sądzić, traktowali religię instrumentalnie, by pobudzić emigrację do Izraela i uwiarygodnić państwo w oczach religijnych Żydów. Ale dla bardziej skrajnych religijnych tradycjonalistów świeckie państwo żydowskie było raczej czymś obcym, a nawet budzącym sprzeciw. Dla nich obecny Izrael nie ma nic wspólnego z realizacją mesjańskiej obietnicy odbudowy królestwa Izraelitów. Większość religijnych Żydów uznała jednak państwo izraelskie, chociaż konflikty wokół kwestii mesjanizmu i religii zapewniają Izraelowi wieczny zamęt.

Moja dobra znajoma, niepokorna teolożka Celestyna sądzi, że mesjasz, którego wyczekują religijni Żydzi, nigdy się nie pojawi. „Jest tylko – mówi – jedno jedyne dobre wyjście z tej trudnej sytuacji. Rabini powinni zgodnie ogłosić, że mesjasz już przyszedł i żyjemy w rajskiej nowej ziemi i nowym niebie”.

2. Mesjasz po chrześcijańsku

Wiara w mesjasza, którym ma być Jezus z Nazaretu, odgrywa w chrześcijaństwie rolę kluczową. O ile w judaizmie mesjasz to temat jednak poboczny, to w chrześcijaństwie jest tematem centralnym.

Ewangeliści, teolodzy chrześcijańscy oraz Katechizm Kościoła katolickiego jednoznacznie stwierdzają, że mesjaszem, o którym mówią proroctwa Starego Testamentu, jest Jezus z Nazaretu. Trzeba powiedzieć, że jest to przekonanie pozbawione podstaw – i to podwójnie.

Po pierwsze: Jezus nie był i nie może być prawdziwym mesjaszem, tak jak nikt nie był i nie będzie prawdziwym Posejdonem, bogiem mórz, jezior i rzek. Jak ktoś chce, może wierzyć w bogów z mitów greckich albo w boga i mesjasza ze Starego Testamentu. Ale jest to – przepraszam za mocne określenie – dziecinada, infantylizm. Dlaczego? Bowiem nie ma nawet cienia dowodów wskazujących, że takie postacie istniały lub mogą zaistnieć w przyszłości. Wiara w to, że przed około 2000 lat pojawił się w ludzkiej postaci Jezus Chrystus, bóg posłany na ziemię przez Boga-Ojca, jest tak samo pozbawiona jakichkolwiek wiarygodnych podstaw, jak wiara w bogów, o których śpiewano pieśni w starożytnej Grecji. Jezus mógł być co najwyżej kaznodzieją, ale nie synam bożym czy Bogiem.

Po drugie: Załóżmy jednak, że – jak wierzą żydzi i chrześcijanie – proroctwa zawierają prawdę. Otóż także wtedy nie ma żadnych podstaw, by twierdzić, że Jezus z Nazaretu był mesjaszem zapowiadanym w starotestamentowych proroctwach.

Warto wobec tego przyjrzeć się nieco bliżej, jak wyznawcy Jezusa uzasadniają, że Jezus jest mesjaszem prawdziwym.

Dowodzenie mesjańskości Jezusa. Ewangeliści, teolodzy chrześcijańscy i autorzy Katechizmu Kościoła katolickiego uznają za niewątpliwe, że wersety Starego Testamentu mówiące o mesjaszu dotyczą Jezusa. Nie podzielają tego przekonania Żydzi. Według nich starotestamentowe proroctwa nie mówią o Jezusie, a stanowisko chrześcijan jest dla nich chyba czymś w rodzaju uzurpacji: bezpodstawnym przywłaszczeniem postaci mesjasza. Mamy tu zadawniony konflikt między dwiema pokrewnymi religiami.

Wykazanie mesjańskości Jezusa było jednym z najważniejszych – jeżeli nie najważniejszym – celów ewangelii. Naiwność tych zabiegów może zadziwiać, ale trzeba wziąć pod uwagę, że żadnych wiarygodnych argumentów nie da się w tej sprawie znaleźć. Argumenty muszą być naiwne, fikcyjne, bo fikcją jest mit mesjasza.

Jak ewangeliści dowodzą, że Jezus jest prawdziwym mesjaszem?

1. Potwierdzenie przez Ducha Bożego. Mesjasz, zgodnie z wierzeniami Żydów, powinien być namaszczony, potwierdzony w swym boskim posłannictwie. I ewangeliści piszą, że tak się właśnie stało. Jezus miał być namaszczony „Duchem Świętym” podczas chrztu udzielonego mu w Jordanie przez Jana Chrzciciela.

W ewangelii Mateusza czytamy: A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: <Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie>” (Mt 3,16-17). A według ewangelii Łukasza, kiedy narodził się Jezus, anioł obwieścił pasterzom pilnującym owiec:dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan” ( Łk 2,11).

Jak widać, fantazja dopisywała ewangelistom. Potrafili nie tylko opisywać wydarzenia, ale także je zmyślać.

Ale pomijając naiwność, w powyższych opisach mamy zgrzyt, odstępstwo od panujących wśród Żydów przekonań, opartych na proroctwach. Według ówczesnych wierzeń i proroctw najpierw powinien przyjść prorok Eliasz i to on, zstąpiwszy z nieba, ma ogłosić nadejście prawdziwego mesjasza. Nie Duch Święty! Wiara Żydów w posłannictwo Eliasza znajduje oddźwięk także w ewangeliach, gdzie mówi się o tym kilkakrotnie. Natomiast ewangeliści zignorowali Eliasza, zastąpili go Janem Chrzcicielem i Duchem Świętym.

2. Cuda. Argumentem za mesjańskością Jezusa mają być cuda, które rzekomo czynił. Cudów tych, opisanych w ewangeliach, jest zatrzęsienie. Jezus zbiorowo uzdrawia, wypędza złe duchy, wskrzesza zmarłych, rozmnaża chleb i wino, chodzi po wodzie, w cudowny sposób narodził się i zmartwychwstał. Jeden przykład: „Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił” (Mk 1,32-34). Cuda – jak piszą wprost ewangeliści – miały przekonywać i przekonywały, że Jezus jest rzeczywiście przysłanym przez Boga mesjaszem, czyli chrystusem.

3. Zgodność z proroctwami. Ewangeliści uważali, że proroctwa rzeczywiście mówią o Jezusie, bo wydarzenia przedstawione w ewangeliach są zgodne z tym, co mówią starotestamentowe proroctwa. Jest to argumentacja złudna lub wręcz oszukańcza. Dlaczego?

Ewangeliści stosowali metodę pisania o Jezusie, którą można nazwać ściąganiem z proroctw. Na czym to polega? Ewangeliści chcieli udowodnić, że starotestamentowe proroctwa, mówiące o mesjaszu, odnoszą się do Jezusa – wprowadzali więc odpowiednia tematy, zaczerpnięte z proroctw, do tekstów swoich ewangelii. W ten kuglarski sposób powstawała zgodność między proroctwami a ewangeliami.

Podam tylko dwa przykłady. Według proroctw mesjasz ma pochodzić z rodu króla Dawida. Ewangeliści pisali więc, że tak właśnie było. Mateusz i Łukasz zamieszczają nawet dokładną listę przodków Jezusa, wśród których był też król Dawid. Łukasz wymienia listę tych przodków począwszy od Adama, pierwszego człowieka!! (ciekawe, ilu katolików gotowych jest wierzyć, że lista mówi prawdę). Mateusz jest skromniejszy, podaje listę poczynając od Abrahama.

Fikcyjność tych list jest uderzająca. Są to, po pierwsze, przodkowie Józefa, który według ewangelii był ojcem Jezusa prawnie, ale nie biologicznie. Ale co ważniejsze, rodowody Jezusa, podane przez Łukasza i Mateusza, nie zgadzają się ze sobą w sposób kompromitujący nawet w przypadku przodków najbliższych. Kościelni teolodzy w pokrętny sposób próbują usprawiedliwić te rozbieżności. Nie da się. Pochodzenie Józefa – a tym bardziej Jezusa – z rodu Dawida ma charakter legendy. Rodowody wymyślano, by fikcyjnie wykazać, że zgodnie z proroctwami Jezus pochodzi z rodu króla Dawida.

Dodajmy na marginesie. To na podstawie tych rodowodów żydzi i chrześcijanie do XIX w. ustalali, że Ziemia liczy nieco ponad 6 tys. lat. Fundamentaliści religijni głoszą to do dziś.

Inny przykład. W proroctwie Zachariasza (VII/VIII w. p.n.e) mamy następującą scenę: „Raduj się wielce, Córo Syjonu … Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny – jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy. On … pokój ludom obwieści. Jego władztwo sięgać będzie od morza do morza, od brzegów Rzeki aż po krańce ziemi” ( Za 0,9-10).

I oto w ewangelii Łukasza znajduje się znana scena: Jezus triumfalnie wjeżdża na osiołku do Jerozolimy (Łk 19,29-40).

Postawmy pytanie: Czy scena ta oznacza, że spełniło się starotestamentowe proroctwo, czy też Łukasz napisał tak, bo tak mówiło proroctwo?? Jeśli chrześcijanie powiedzą, że jest to dowód spełniania się proroctw, to posługują się tzw. logiką katolicką, którą zawdzięczają duchowi świętemu. Inaczej mówiąc: posługują się wiarą religijną wbrew rozumowi.

Podkreślmy: Ewangeliści, pisząc o Jezusie, nagminnie stosowali metodę ściągania z proroctw. Wydarzenia dotyczące Jezusa przedstawiali na podstawie starotestamentowych proroctw (ściągali z proroctw), a następnie twierdzili że opisane przez nich wydarzenia miały miejsce dlatego, by wypełniło się proroctwo, czyli słowo boże i wola boża.

Na tej podstawie wyznawcy Jezusa umacniali się w przekonaniu, że Jezus jest rzeczywiście mesjaszem zapowiedzianym w proroctwach Starego Testamentu. Pomagał im chyba duch święty, ale nie rozum. Rozum na czas działania ducha świętego usypiał.

Zauważmy, że sama postać mesjasza, którym miał być Jezus, została ściągnięta z proroctw Starego Testamentu. To w proroctwach występuje mityczna postać mesjasza i Jezus jest przedstawiony przez ewangelistów jako mesjasz. I to na podstawie starotestamentowych proroctw Jezus – bohater ewangelicznych opowieści – uroił sobie, że jest zapowiedzianym w tych proroctwach mesjaszem.

Komentarz: Wydarzenie, opisane przez proroka Zachariasza, ma charakter poetyckiej alegorii symbolizującej los Izraelitów. Oto znaleźli się w trudnej sytuacji, są uciśnieni i biedni, ich wymarzony król jedzie na oślątku, a nie w królewskiej karocy. Ale Izraelitów czeka wielka przyszłość, ich królestwo sięgać będzie po krańce ziemi.

Ciekawa pomyłka. W ewangeliach czytamy, że Jezus został poczęty w ciele matki w sposób cudowny za sprawą ducha świętego. Jego matka Maria, mimo że zaszła w ciążę i urodziła syna, pozostała dziewicą.

Warto powiedzieć, że mit o dziewiczym poczęciu Jezusa powstał w wyniku błędnego rozumienia jednego ze starotestamentowych proroctw. Warto tej sprawie przyjrzeć się bliżej. Jest ona kompromitująca dla Kościoła.

Otóż w proroctwie Izajasza, pochodzącym z VIII w. p.n.e., znajduje się zdanie, które w Biblii Tysiąclecia przetłumaczono następująco: „Oto Panna (w oryginale hebrajskim alma) pocznie i porodzi Syna, i nazwie go Emmanuel” (Iz 7,14). Teolodzy chrześcijańscy zaczęli to zdanie odnosić do Jezusa (w ewangeliach Jezus jest nawet nazywany Emmanuelem) i potraktowali jako zapowiedź dziewiczego poczęcia Jezusa.

Jest to horrendalna pomyłka. Prorok Izajasz wygłosił swoje poetyckie proroctwo wobec jerozolimskiego króla Achaza, walczącego właśnie z licznymi wrogami. Z kontekstu wynika jednoznacznie, że prorok mówi o młodej żonie króla Achaza, która właśnie spodziewa się potomka. Nie mówi ani o pannie ani o dziewicy, ani o Emmanuelu, którym miałby być Jezus lub inny nieznany mesjasz. Izajasz zapowiada górnolotnie (jak przystało na proroka), że młoda żona króla Achaza urodzi mu syna, następcę tronu, który wybawi kraj z ciężkiego położenia i zapewni królestwu Achaza wielkość. Nie ma tam mowy o żadnym dziewiczym poczęciu. Proroctwa nie da się też odnieść do Jezusa.

Dlaczego powstał błąd w rozumieniu proroctwa?

W biblijnym hebrajskim istnieje słowo „alma”, które – jak powszechnie zgadzają się bibliści – nie oznacza dziewicy, tylko młodą kobietę lub młodą mężatkę, która jeszcze nie urodziła dziecka. Prorok, mówiąc do króla Achaza, użył słowa „alma”, a nie dziewica w dzisiejszym rozumieniu („Oto alma pocznie i porodzi Syna”). Mówił więc, że młoda żona króla niebawem urodzi mu syna.

Natomiast w greckim tłumaczeniu Biblii, dokonanym przez Izraelitów około pięć wieków po ogłoszeniu proroctwa i 200 lat przed narodzinami Jezusa (tzw. Septuaginta), słowo alma zostało przetłumaczone na grecki jako parthenos, dziewica, kobieta, która nie odbyła jeszcze stosunku seksualnego.

Z czasem powyższe proroctwo zaczęto rozumieć – niezgodnie z jego pierwotnym znaczeniem – jako zapowiedź przyjścia mesjasza, którego urodzi dziewica. Tak rozumieli je, zgodnie z greckim tekstem, ewangeliści. Np. Mateusz wyraźnie cytuje proroctwo Izajasza według greckiego tłumaczenia Biblii, w którym jednoznacznie mówi się o dziewicy (pathenos): „Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel” (Mt 1,23). Podkreślmy, Mateusz popełnił ewidentny błąd. Proroctwo Izajasza mówi nie o dziewicy, ale o młodej żonie króla Achaza, która oczekuje syna. Nie mówi o żadnym dziewiczym poczęciu. Mówi o synu króla Achaza, a nie o Jezusie. Jak widać, duch święty nie uchronił ewangelisty Mateusza przed popełnieniem strasznego błędu.

Dodajmy, że Mateusz także w tym wypadku stosuje metodę ściągania z proroctw i tzw. logikę katolicką, którą zawdzięczać ma duchowi świętemu. Pisze, że Jezus urodził się z dziewicy dlatego, że tak mówi proroctwo: „stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka” (Mt 1,22-23).

Sprawa błędnego tłumaczenia i rozumienia słowa alma, występującego w proroctwie Izajasza (nie idzie tam o dziewicę), jest dobrze znana biblistom. Ale kościelni teolodzy wolą błędu Mateusza nie korygować, tylko tkwić w nim do końca.

Błędne rozumienie proroctwa Izajasza, przyjęte przez ewangelistów, miało duże konsekwencje dla chrześcijaństwa. Wiara w dziewicze poczęcie Jezusa stała się jednym z głównych dogmatów i obowiązuje w Kościele do dziś. A teolodzy także dziś dokładają starań, by na różne sposoby uzasadnić dziewicze poczęcie Jezusa.

Jezus Mesjasz. Jakim mesjaszem był Jezus? O Jezusie możemy mówić tylko na podstawie źródeł pochodzących od jego wyznawców, tj. na podstawie Nowego Testamentu (Ewangelii, Dziejów apostolskich i listów apostołów). Nie ma bowiem żadnych innych źródeł historycznych, pochodzących z czasów Jezusa, mówiących o jego działalności. Nie brak więc głosów, że Jezus w ogóle nie istniał (nie podejmuję tu tej kwestii).

O Jezusie nie ma najmniejszej wzmianki w dziełach Filona z Aleksandrii, żydowskiego teologa i filozofa żyjącego dokładnie w czasach Jezusa (od około 10 r. przed nowa erą do 50 r.n.e.), autora wielu zachowanych dzieł, dobrze znającego sytuację panującą w Jerozolimie.

Chrześcijańscy autorzy przywiązują często dużą wagę do krótkiej wzmianki o Jezusie, znajdującej się w dziele żydowskiego historyka Józefa Flawiusza „Dawne dzieje Izraela”. Fragmenty te nie mają jednak istotnej wartości jako pozachrześcijańskie źródło historyczne. Flawiusz urodził się w 37 r., a „Dawne dzieje Izraela” napisał po 90 r., a więc ponad pół wieku po śmierci Jezusa. Pisał w Rzymie, informacje o Jezusie z cała pewnością mógł zaczerpnąć ze źródeł chrześcijańskich. W Rzymie przebywali już wtedy wyznawcy Jezusa oraz przypuszczalnie istniały także co najmniej niektóre ewangelie i teksty je poprzedzające. Ponadto wzmianka o Jezusie została – jak wskazują historycy – z całą pewnością w części sfałszowana przez kopistów, albo wręcz w całości dopisana.

Co możemy powiedzieć o Jezusie, zakładając, że Jezus był taki, jak opisują go ewangeliści?

1. Z ewangelii wynika, że działalność Jezusa była głośna, szeroko znana. Ewangeliści chyba jednak poważnie przesadzili. Ponieważ żadne inne źródła z czasów Jezusa nie wspominają o jego działalności, musiała mieć niewielkie rozmiary. Źródeł historycznych dotyczących ówczesnej Palestyny, w tym rzymskich, jest sporo. A o Jezusie nic, tylko pisma apostołów, które ponadto powstały kilkadziesiąt lat po jego śmierci. Trzeba przyjąć, że dopiero działalność apostołów przysparzająca mu zwolenników, uczyniła postać Jezusa szerzej znaną.

2. Jezus, przedstawiony w ewangeliach, nie jest mesjaszem-buntownikiem. Nie jest mesjaszem politycznym, tylko eschatologicznym. Nie obiecywał odbudowy ziemskiego królestwa Izraelitów, nie podburzał – jak niektórzy inni mesjasze – do buntu przeciw rzymskim okupantom. Unikał kwestii politycznych, głosił daleko idącą lojalność wobec władz rzymskich.

”Program” Jezusa miał charakter eschatologiczny, dotyczył losów człowieka po śmierci i końca świata. Jezus obiecywał zbawienie po śmierci i życie wieczne w pozaziemskim królestwie bożym po sądzie ostatecznym i końcu świata.

Jak wynika z Nowego Testamentu, wyznawcy Jezusa nie brali udziału w buntach. Nie oczekiwali zwycięstwa w powstaniach. Oczekiwali zbawienia po śmierci i „końca świata”. Czasy, kiedy zaczną organizować agresywne wojny, podboje i krucjaty, miały dopiero nadejść w średniowieczu.

3. Zwolennicy Jezusa początkowo byli jedną z żydowskich grup religijnych, a dopiero z czasem stali się odrębnym wyznaniem. Jak twierdzi wielu badaczy, z ewangelii wynika jasno, że Jezus i jego uczniowie nie zamierzali opuszczać judaizmu. Można powiedzieć, że Jezus zamierzał judaizm zmienić, chociaż nie tak głęboko, jak się czasami sądzi. Na pewno nie chciał zastępować judaizmu nową religią.

Na czym miały polegać zmiany proponowane przez Jezusa?

Otóż Jezus miałby być uznany przez Żydów za mesjasza, miałby stanąć ponad ówczesnymi kapłanami i ugrupowaniami  religijno-politycznymi (wśród nich szczególne znaczenie mieli faryzeusze). Konflikt z kapłanami i faryzeuszami był więc oczywisty i jest o nim głośno w ewangeliach.

Jak wynika z ewangelii, Jezus – a za jego życia także apostołowie – nie kwestionowali tradycyjnych praw religijnych, obowiązujących wówczas Żydów. Np. nie sprzeciwiano się obrzezaniu, wymaganemu w judaizmie od wszystkich Żydów. Do konfliktu na tle obrzezania doszło – jak wynika z Dziejów apostolskich (roz.15) – około 50 r. n.e., a więc sporo po śmierci Jezusa. Wtedy to apostołowie Paweł i Piotr przeforsowali zasadę, że wyznawcy Jezusa nie muszą się obrzezywać. Apostołowie zamierzali pozyskiwać wyznawców także poza społecznością żydowską, a wymóg obrzezania – jak mówili wprost – hamuje ekspansję.

Jezus, podkreślmy, nie odrzucał ani nawet nie reformował religijnych praw żydowskich. Odrzucał natomiast faryzejski formalizm (koncentrowanie się na przestrzeganiu zwyczajów). Pozostawało to w zgodzie z wieloma wypowiedziami starotestamentowych proroków, którzy także krytykowali dominację formalizmu nad wiarą. Zarzucali Izraelitom skłonność do trzymania się litery przepisów, a ignorowania treści wiary religijnej.

Według ewangelii Jezus ogłosił kilka zasad etycznych odmiennych od tradycyjnych. W skondensowanej postaci zawiera je Kazanie na Górze (Mt 5,1-48). Świętym radykalizmem Jezus „przelicytował” kapłanów i faryzeuszy. Posługuje się przy tym stylem hiperbolicznym, tj. przesadnym do granic absurdu. Głosi – można powiedzieć – hiperetykę, etykę absurdalną w swym maksymalizmie.

Dwa przykłady tylko: „Słyszeliście – mówi Jezus – że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi!” ( Mt 5,38-39).

Jezus mówi też: „Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła”( Mt 5,27-30). Zauważmy na marginesie, że Jezus, którego przedstawia się jako głosiciela miłości, straszy mężczyzn piekłem, jeżeli tylko pożądliwie spojrzą na kobietę.

Podkreślmy wady etyki ogłoszonej przez Jezusa w Kazaniu na Górze. Zasady etyczne podaje Jezus stylem hiperbolicznym, absurdalnie przesadnym, co praktycznie pozbawia je mocy regulacyjnej. Nie są one reformą żydowskiego prawa religijnego. Ale dzięki etycznemu maksymalizmowi i dzięki ostrej krytyce faryzejskiego formalizmu, Jezus przedstawia się swym słuchaczom jako świętszy od kapłanów i faryzeuszy. Chcąc jako mesjasz zapanować nad Żydami, przedstawia się jako maksymalista, religijny radykał, prawdziwie wierzący Żyd, podczas gdy wokoło pełno obłudników. Jezus przypomina pod tym względem tych polityków, którzy walczą o władzę w partii głosząc, że obecne kierownictwo jest nie dość radykalne, nieszczerze wierzy w partyjne ideały, dba tylko o stołki.

Podsumujmy ten fragment. Jak wynika z Nowego Testamentu, Jezus zmierzał do władzy nad Żydami uroiwszy sobie, że jest mesjaszem i synem bożym. Głosił, że jest świętszy od kapłanów i faryzeuszy, którzy nie żywią w sercach prawdziwej wiary. Zaś on, Jezus, szczerze wierzy w żydowską religię i jej misję. Ale nawet po ukrzyżowaniu Jezusa jego wyznawcy pozostawali judaistyczną grupą religijną. Do otwartego zerwania doszło stopniowo w ciągu kilku dziesięcioleci już po śmierci Jezusa.

4. Związki chrześcijaństwa z judaizmem są bardzo głębokie. Chrześcijanie odrzucili pewne tradycyjne rytuały żydowskie, ale zachowali zasadniczy zrąb judaizmu. Uznają Stary Testament na równi z Nowym za swoje pismo święte i identyfikują się ze starotestamentowymi opowieściami. Katechizm Kościoła katolickiego podkreśla głęboką więź katolicyzmu z judaizmem. Jezus był w swoim mniemaniu żydowskim mesjaszem i zamierzał stać się w tej roli boskim zwierzchnikiem judaizmu. W znanym fragmencie ewangelii Jezus mówi do apostoła Piotra:Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” ( Mt 16,18). Jezus nie mówi, że ma to być Kościół odrębny od judaizmu. Ma to być, zgodnie ze starotestamentowymi proroctwami, Kościół żydowski, sięgający po krańce ziemi.

Silne związki chrześcijaństwa z judaizmem są ewidentne, a w tym splocie niewątpliwym fundamentem jest judaizm. Pozwala to powiedzieć coś zaskakującego: Chrześcijaństwo można trafnie nazwać judaizmem Jezusowym. Jest to judaizm, który uznał Jezusa z Nazaretu za mesjasza zapowiedzianego w starotestamentowych proroctwach.

Wprawdzie, jak pisałem, Jezus został przez swych wyznawców uznany za mesjasza bezpodstawnie. Nie spełnił też politycznych i eschatologicznych oczekiwań, wynikających z tych proroctw. Ale nie ma to żadnego znaczenia. Mamy tu do czynienia z fikcją w fikcji, iluzją opartą na iluzji. Bowiem także mesjasz, którego oczekują Żydzi, oraz przymierze, które Bóg miał z nimi zawrzeć – to całkowicie bezpodstawne mity i urojenia utrwalone w judaizmie.

3. Mesjasz po świecku

W świeckim, niereligijnym rozumieniu, postać mesjasza – boskiego wysłannika czy boga w ludzkiej skórze – to mit religijny, fikcja literacka, fantazja, iluzja. Nie ma bowiem dowodów, które chociażby w części potwierdzały, że postać taka pojawiła się lub może się pojawić. Podobnie jest z wyobrażeniami rajskiego królestwa bożego, piekła, sądu ostatecznego, „końca świata”, boga, aniołów, złych duchów i wieloma innymi. Wszystkie te wyobrażenia mają charakter urojeń zinstytucjonalizowanych.

Czym są urojenia? Czym są urojenia zinstytucjonalizowane?

Pisałem o tym nieco szerzej w „Teorii boga krótko wyłożonej” (link na końcu). Tu tylko w największym skrócie.

Urojenia (ang. delusions) to bezpodstawne, niepotwierdzone żadnymi dowodami przekonania o istnieniu określonych zjawisk, istot czy wydarzeń, które postrzega się jako prawdziwe. Najczęstszą przyczyną są zaburzenia psychiczne, ale incydentalnie doświadczać ich mogą także osoby zdrowe psychicznie.

Mózg ludzki potrafi wytwarzać nie tylko pojęcia i informacje, które mówią o otaczającej człowieka rzeczywistości i są potwierdzone dowodami. Psychiatrzy notują, że człowiek może doświadczać wzrokowych i głosowych omamów (halucynacji). Może słyszeć głosy np. kosmitów, szpiegów, zmarłych osób, boga. Może widzieć wyimaginowane postacie i wydarzenia. Albo może być przekonany, że bóg powierzył mu jakąś misję, lub że jest wielką postacią historyczną, Jamesem Bondem, aniołem lub w ciało jego wstąpił diabeł (to tzw. opętanie przez szatana). Doznania te powstają w mózgu samoistnie, nie są informacjami o rzeczywistości otaczającej doznającego. Natomiast przez doznającego są traktowane jako mówiące prawdę. To są właśnie urojenia. Mogą one pojawiać się incydentalnie i bez istotnych konsekwencji dla doznającego, ale mogą być efektem poważnych zaburzeń psychicznych, związanych np. ze schizofrenią. Mogą też być wywołane środkami farmakologicznymi, narkotykami, alkoholem.

Pierwotnie wyobrażenia religijne, takie jak wiara w duchy osób zmarłych i „życie po śmierci”, powstawały najpewniej pod wpływem snów. W snach widziano osoby zmarłe oraz różne przedziwne wydarzenia i postacie.

I teraz rzecz najważniejsza. Niektóre wyobrażenia, powstające ze snów, halucynacji i urojeń, zyskiwały w określonych społecznościach szczególne znaczenie: były uznawane za mówiące prawdę, kultywowane i utrwalone w kulturze tych społeczności. Oznacza to – zgodnie z pojęciami używanymi w naukach społecznych – że zostały zinstytucjonalizowane (stały się urojeniami zinstytucjonalizowanymi). Są przedmiotem kultu, nauczania, przekazuje się je z pokolenia na pokolenie. Uchodzą za prawdziwe, mimo że nie zostały w jakikolwiek wiarygodny sposób potwierdzone. Na tym właśnie polega instytucjonalizacja wyobrażeń i przekonań religijnych.

Urojeniem zinstytucjonalizowanym w judaizmie i chrześcijaństwie jest wiara w mesjasza, a także w życie wieczne po śmierci, w rajskie królestwo boże, w piekło i oczywiście w Boga, anioły, złe duchy itd.

Wskutek kultywowania, nauczania jako „prawdy”, przekazywania z pokolenia na pokolenie, czyli wskutek instytucjonalizacji – zanika poczucie, że jest to fikcja, urojenie. Nawet jeżeli ktoś w te urojenia nie wierzy, oswaja się z nimi, często nie widzi ich dziwaczności i śmieszności.

Powstaje pytanie, dlaczego urojenia religijne spotykają się z uznaniem? Dlaczego są akceptowane?

Są oczywiście po temu poważne powody. Najogólniej można powiedzieć, że niektóre urojenia zaspokajają istotne potrzeby psychiczne, społeczne i polityczne: dostarczają psychicznego wsparcia, tłumaczą niezrozumiałe zjawiska przyrody, dają pozór rozumienia świata. Mogą jednoczyć wielkie zbiorowości ludzkie oraz służyć kapłanom, władcom i politykom do panowania nad wiernymi, poddanymi i obywatelami. Mogą mobilizować do wspólnego działania, obrony, wojny.

Urojenia religijne to podaż. I niektóre z urojeń, tak jak niektóre towary na rynku, spotykają się znacznym popytem, zapotrzebowaniem. Podaż trafia na popyt.

Takie same funkcje pełni magia oraz wróżby. Różnica polega na tym, że magia i wróżby straciły już sporo na znaczeniu, zeszły na margines, przynajmniej we współczesnych społeczeństwach wysoko cywilizacyjnie rozwiniętych. Religia zachowuje ciągle znacznie mocniejszą pozycję, chociaż w krajach zachodnich jej wpływy topnieją. I bardzo dobrze!

Urojony mesjasz, wykreowany przez starotestamentowych proroków, stwarzał nadzieję na odzyskanie przez Izraelitów niepodległości i wielkość. Miał też – w wersji eschatologicznej – stwarzać nadzieję na życie wieczne w rajskim królestwie bożym.

Mesjasz Jezus, kreowany w ewangeliach, spotkał się z odzewem nie tyle wśród Żydów, ale raczej poza społecznością żydowską. Żydzi oczekiwali przede wszystkim mesjasza, który odbuduje niepodległe królestwo Izraelitów. Np. w 132 r. n.e. ogłosili mesjaszem – jak już wspominałem – Szymona Bar Kochbę, przywódcę wielkiego powstania żydowskiego.

Natomiast Jezus, mesjasz eschatologiczny obiecujący zbawienie i wieczne życie po śmierci, cudotwórca, bóg w ludzkiej skórze, to produkt, na który – jak się okazało – było znaczne zapotrzebowanie społeczne na rozległych terenach imperium rzymskiego.

4. Słowo na zakończenie

Czy Jezus z Nazaretu był prawdziwym mesjaszem? Czy prawdziwy mesjasz dopiero się pojawi? Niepokorna teolożka Celestyna mówi, że jest tylko jedno trafne rozwiązanie tych problemów. Powinny trafić do przepastnego archiwum religijnych mitów, fantazji i urojeń. Tam gdzie spoczywają bogowie, w których nikt już nie wierzy. – Alvert Jann

*Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Polecam:

Teoria Boga krótko wyłożona” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

Dziewicze narodziny Jezusa” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/dziewicze-narodziny-jezusa/

Mit narodu wybranego i przymierza z Bogiem https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/mit-narodu-wybranego-i-przymierza-z-bogiem/

Dusza nieśmiertelna i życie po śmierci” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/dusza-niesmiertelna-i-zycie-po-smierci/

Stary i Nowy Testament cytuję za Biblią Tysiąclecia http://biblia.deon.pl/

……………………………………………………………………………..

Mit narodu wybranego i przymierza z Bogiem

Między judaizmem a chrześcijaństwem istnieje zadawniony spór o to, kto jest „narodem wybranym”, z którym Bóg zawarł przymierze. By w pełnej krasie zobaczyć sens i nonsens tego sporu, warto sięgnąć do tekstów sprzed około 2-3 tysięcy lat.

1. Mit przymierza Izraelitów z Bogiem

Według Starego Testamentu Izraelici wywodzą się od Abrahama. To z nim Bóg zawarł przymierze, przyrzekł opiekę i obiecał, że jego potomkowie będą wielkim narodem, wywyższonym wśród innych narodów.

W pierwszej księdze Starego Testamentu czytamy: Pan rzekł do Abrama: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi” (Rdz 12,1-3).

Abram wyruszył w podróż. Po wielu przygodach Bóg ponownie objawił się Abramowi i potwierdził zawarte przymierze. Nadał Abramowi imię Abrahama (Ojca narodów) i powiedział:Przymierze moje, które zawieram pomiędzy Mną a tobą oraz twoim potomstwem, będzie trwało z pokolenia w pokolenie jako przymierze wieczne, abym był Bogiem twoim, a potem twego potomstwa. I oddaję tobie i twym przyszłym potomkom kraj, w którym przebywasz, cały kraj Kanaan, jako własność na wieki, i będę ich Bogiem” (Rdz 17,7-8). Bóg obiecał pomoc i nakazywał obrzezanie: „wszyscy wasi mężczyźni mają być obrzezani; będziecie obrzezywali ciało napletka na znak przymierza waszego ze Mną”. Mężczyzna nieobrzezanyniechaj będzie usunięty ze społeczności twojej; zerwał on bowiem przymierze ze Mną” (Rdz 17,10-14).

Bóg potwierdzał kontynuację przymierza synowi i wnukowi Abrahama (Izaakowi i Jakubowi), a później przywódcy Izraelitów – Mojżeszowi.

W międzyczasie Izraelitom wiodło się różnie. Największym nieszczęściem, jakie na nich spadło, była niewola u Egipcjan. Bóg nie zapobiegł niewoli, ale za to wydatnie pomógł z niewoli uciec pod wodzą Mojżesza. Pomoc w ucieczce Bóg wielokrotnie przypominał Izraelitom i przedstawiał jako swoją wielką zasługę. Także w Dekalogu Bóg mówi: Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli” (Wj 20,2). Izraelici nie pytali, dlaczego Bóg niewoli nie zapobiegł.

Podczas ucieczki, kiedy Izraelici obozowali u podnóża góry Synaj, Bóg wezwał Mojżesza do siebie. Mojżesz – jak czytamy – wstąpił wtedy do Boga, a Pan zawołał na niego z góry i powiedział: (…) jeśli pilnie słuchać będziecie głosu mego i strzec mojego przymierza, będziecie szczególną moją własnością pośród wszystkich narodów, gdyż do Mnie należy cała ziemia. Lecz wy będziecie Mi królestwem kapłanów i ludem świętym. Takie to słowa powiedz Izraelitom” (Wj 19,3-6). Nietrudno zauważyć, że Bóg potwierdził przymierze, ale warunkowo, tzn. jeżeli Izraelici będą mu posłuszni. Co więcej, za nieposłuszeństwo Bóg obiecuje srogie kary i później wymierza je dość często. Ale w Starym Testamencie nie ma nawet wzmianki, by przymierze wypowiedział.

W kolejnych spotkaniach na górze Synaj Bóg przekazał Izraelitom liczne zasady i prawa, których mają przestrzegać. Jest to tzw. prawo mojżeszowe. W jego skład wchodzi także uznawany przez Kościół katolicki Dekalog, dziesięć przykazań. Bóg ogłosił je Izraelitom w niesamowitej scenerii grzmotów, błyskawic, ognia i głosu potężnych trąb, a ponadto dał Mojżeszowi kamienne tablice, na których zostało spisane (Wj 19 i 20).

Prawo mojżeszowe może jawić się jak koszmar z niezdrowych snów. Zawiera ono mnóstwo przepisów, często szokujących, odzwierciedlających prymitywne wyobrażenia tamtych czasów (podobno jest tam 613 nakazów i zakazów, ale w warunkach diaspory rabini zredukowali liczbę obowiązujących praw do około 340). Dotyczą one spraw kultu religijnego, prawa cywilnego i karnego, handlu, życia publicznego i prywatnego, małżeństwa, rodziny, seksu, ubioru, odżywiania się, stosunków międzyludzkich. W praktyce spora ich część jest ignorowana lub przemyślnie omijana.

W szczególności szokuje częsty nakaz wymierzania kary śmierci i to w sposób okrutny (np. przez kamienowanie) za czyny, które – nawet jeżeli ich nie akceptujemy – z pewnością na karę śmierci nie zasługują. Dodam, że Bóg w Starym Testamencie nakazuje ludobójstwa i masowe masakry, zaś w Nowym Testamencie Chrystus wielokrotnie straszy wiecznymi mękami w ogniu piekielnym. Dla wielu żydów i chrześcijan już to wystarcza, by prawa mojżeszowego i Biblii nie uznawać za objawione przez Boga. Tę ciemną stronę Biblii przedstawiam w formie cytatów w tekście „Pismo Święte jakiego nie znacie” – link na końcu).

Oczywiście dzisiejszy judaizm zreformowany i prawo karne Izraela nie akceptują tych okrucieństw. Ponadto w prawie religijnym rabini wprowadzili liczne dyspensy i interpretacje pozwalające przepisy omijać. Mimo to prawo religijne wisi jak nieszczęście nad Izraelem.

2. Funkcje mitu przymierza i narodu wybranego

Społeczne funkcje mitu przymierza i narodu wybranego są dość oczywiste. Miał on wspomagać Izraelitów w trudnych czasach (a czasy zawsze są trudne!), głosił nadzieję na lepszą przyszłość, jednoczył, tworzył wspólną tożsamość grupową. Mit wywyższał Izraelitów, czynił ludem świętym, budował dumę narodową.

Posiadanie bogów i bóstw plemiennych, mających zapewniać pomyślność i jednoczących społeczeństwo, było i jest zjawiskiem rozpowszechnionym. Takim bogiem plemiennym był też Bóg Izraelitów Jahwe. Do dziś jest czczony w tej roli przez wyznawców judaizmu.

Coś jeszcze trzeba powiedzieć. Idea przymierza z Bogiem i narodu wybranego jest urojeniem zinstytucjonalizowanym. Urojenia to bezpodstawne, niepotwierdzone żadnymi dowodami przekonania o istnieniu określonych zjawisk, istot czy wydarzeń. Jeżeli mimo braku wiarygodnych dowodów, przekonania te są uznawane za prawdziwe i kultywowane w jakiejś społeczności, oznacza to – zgodnie z pojęciami używanymi w naukach społecznych – że zostały zinstytucjonalizowane. Są urojeniami zinstytucjonalizowanymi, tzn. utrwalonymi i uznanymi w kulturze tej społeczności.

Tak jest w przypadku przekonania o przymierzu z Bogiem i o narodzie wybranym przez Boga. Są to przekonania bezpodstawne, nie potwierdzone żadnymi wiarygodnymi dowodami, ale uznawane i kultywowane przez wieki w społecznościach religijnych. Stanowią one wręcz podręcznikowe przykłady urojeń zinstytucjonalizowanych (szerzej o pojęciu urojeń i urojeń zinstytucjonalizowanych piszę w artykule „Teoria Boga krótko wyłożona” – link na końcu).

3. Chrześcijanie wkraczają na scenę

Mit przymierza i narodu wybranego został przejęty przez chrześcijan. Znajduje się w Nowym Testamencie i w obecnie obowiązującym Katechizmie Kościoła katolickiego. Chrześcijanie odnieśli ten mit do siebie.

W liście św. Piotra do wyznawców Jezusa czytamy:

„Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem [Bogu] na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła, wy, którzyście byli nie-ludem, teraz zaś jesteście ludem Bożym” (1P 2,9).

W Kościele katolickim przywiązuje się dużą wagę do tego poglądu i jest on akceptowany w pełni. Np. w obecnie obowiązującym Katechizmie Kościoła katolickiego zamieszczono cytat z tego listu: „Wy… jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem Bogu na własność przeznaczonym” (pkt 803).

Św. Piotr używa w odniesieniu do chrześcijan tych samych określeń, które odnosiły się w Starym Testamencie do Izraelitów, kiedy to Bóg zawierał z nimi przymierze. Bóg mówi o Izraelitach, że będą „królestwem kapłanów i ludem świętym”, „moją własnością”.

Według św. Piotra to wyznawcy Jezusa są narodem/ludem wybranym, świętym, bożym, kapłańskim, królewskim, własnością Boga. Epitety dotyczące Izraelitów zostały w Nowym Testamencie i późniejszej teologii chrześcijańskiej przeniesione na chrześcijan.

Dodajmy, że w dzisiejszej teologii chrześcijańskiej kołacze się pogląd, że wszyscy chrześcijanie są kapłanami. Pogląd ten – dziwaczny dla postronnych obserwatorów (bo jak to, wszyscy są kapłanami?) – ma swoje źródło w starotestamentowych przymierzach zawieranych przez Boga z Izraelitami. Mówi się tam, że Izraelici są „królestwem kapłanów i ludem świętym”.

Także katechizm stwierdza: Cała wspólnota wierzących jako taka jest kapłańska. Wierni wykonują swoje kapłaństwo, wynikające ze chrztu, przez udział w posłaniu Chrystusa, Kapłana, Proroka i Króla, każdy zgodnie z własnym powołaniem” (pkt 1546).

4. Problem zerwania przymierza

Religijni żydzi uznają, że tylko przymierze z nimi jest prawdziwe i tylko oni są narodem wybranym. Chrześcijanie zaś przyjmują, że tak było w czasach starotestamentowych, ale teraz to oni są wybrańcami Boga, ludem bożym, świętym, wybranym.

Władze Kościoła katolickiego twierdzą, że Izraelici zerwali przymierze z Bogiem. W katechizmie czytamy: już prorocy oskarżają Izraela, że zerwał przymierze i że zachował się jak nierządnica. Zapowiadają oni nowe i wieczne Przymierze. Chrystus ustanowił to Nowe Przymierze” (pkt 762). Nowym ludem bożym, nowym narodem wybranym są – według katechizmu – wyznawcy Chrystusa.

Interpretacja ta budzi jednak poważne wątpliwości.

Prorocy rzeczywiście ostro ganią Izraelitów. Czasami używają przenośni być może gorszych niż porównanie do nierządnicy (wszak nierządnicom Jezus wybaczał). Ale zerwanie przymierza nie znajduje potwierdzenia w Starym Testamencie. Przeciwnie, Bóg wielokrotnie objawiał Izraelitom, że nie porzucił przymierza. Np. w proroctwie Izajasza Bóg mówi o Izraelitach: Na krótką chwilę porzuciłem ciebie, ale z ogromną miłością cię przygarnę. (…) Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju, mówi Pan, który ma litość nad tobą(Iz 54,7-10).

Także redakcja polskiego tłumaczenia Pisma Świętego (Biblii Tysiąclecia) w przypisie akcentuje wierność Boga przymierzu zawartemu z Izraelitami: Odwieczna miłość Pana ku swemu wybranemu ludowi wzmiankowana nieraz w Starym Testamencie (…) przedstawiana była na podobieństwo miłości ojca ku swym dzieciom lub miłości małżeńskiej, męża ku swej żonie. Tutaj ujawnia się jako dar Boży całkiem niezasłużony przez człowieka, także jako nie zawodząca nigdy wierność Boga i jako jego twórcza wszechmoc ” (przypis do: Iz 54,8, pomijam liczne odsyłacze). Inaczej mówiąc, małżeństwo lub rodzina kłóci się, ale trwa. Podobnie Izraelici i Bóg.

Powstaje jednak pytanie: A może już po spisaniu Starego Testamentu postępowanie Żydów było tak skandaliczne, że przymierze zostało zerwane? Na przykład Żydzi nie uwierzyli w Jezusa, w jego misję. Albo może ogólnie swym zachowaniem sprzeniewierzyli się Bogu tak bardzo, że o przymierzu nie ma co mówić? Może, może ….

Są to jednak tylko domniemania. Bóg nie objawił żadnym uznanym przez Kościół tekstem, że przymierze z Izraelitami przestało obowiązywać (katechizm nie jest tekstem objawionym przez Boga). A co do misji Jezusa, to nie ma pewności, czy był rzeczywiście Zbawicielem, czy też tylko tak sobie uroił.

Trzeba też wziąć pod uwagę następujący argument. Jeżeli przymierze zostało przez Żydów zerwane, bo zachowywali się niegodnie jak nierządnica, to czy chrześcijanie zachowywali się lepiej?

Historia Kościoła pełna jest gorszących faktów, bezeceństw, seksualnej rozpusty, morderstw, agresywnych wojen, płonących stosów, na których żywcem palono osoby skazane przez władze kościelne za rzekome czary czy herezje itp. Niegodziwości i zbrodni dopuszczali się najwyższej rangi duchowni i papieże. Na dole, wśród szeregowych chrześcijan, nie było lepiej.

Zakładając, że przymierze Kościoła katolickiego z Bogiem rzeczywiście zostało niegdyś zawarte, to dawne i obecne niegodziwości kościelnych dostojników i szeregowych katolików wystarczą, by twierdzić, że przymierza już nie ma.

Są obecnie katoliccy publicyści, którzy dowodzą, że wobec dawniejszego łotrostwa kościelnych dostojników i papieży, dzisiejsze łajdactwa arcybiskupów Gulbinowicza, Paetza, Wesołowskiego i innych mają zdecydowanie mniejszy format. Może i tak, ale tylko dlatego, że dziś duchowieństwu wolno mniej. Władza Kościoła została znacznie ograniczona. Gdyby nie to, byłoby równie źle jak w przeszłości.

Podsumujmy. Zakładając, że Bóg rzeczywiście zawarł przymierze z Izraelitami, a później z chrześcijanami, można też założyć, że przymierza te zostały zerwane wskutek niegodziwości wyznawców. Wniosek ten jest sformułowany przy założeniu, że przymierza nie są jedynie fikcją i urojeniem. Ale ponieważ mamy tu do czynienia właśnie z fikcją, z urojeniem zinstytucjonalizowanym, nie ma w ogóle o czym mówić. Żadne przymierze nie zostało zerwane, bo żadnego nie było i być nie mogło. Tak jak nigdy w rzeczywistości Zeus nie był mężem Hery i nie mógł jej zdradzać, ani ona jego.

5. Teologiczne rozwiązanie sporu o przymierze

Jest jednak dobre teologiczne rozwiązanie sporu o przymierze, którego stronami są od wieków żydzi i chrześcijanie. Przedstawiła je moja dobra znajoma, niepokorna teolożka Celestyna. Aż dziw bierze, że autorzy obowiązującego dziś katechizmu, działający pod zwierzchnictwem kardynała Ratzingera (późniejszego papieża Benedykta XVI) nie przyjęli tego prostego i jedynie słusznego rozwiązania. Także Jan Paweł II, który zatwierdził katechizm do publikacji w 1992 r., nie skorygował Ratzingera w tym punkcie.

Według Celestyny, Bóg zawarł nowe przymierze, zachowując w mocy poprzednie. Każde państwo – mówi Celestyna – może zawierać i uskuteczniać wiele przymierzy jednocześnie i mieć wiele przyjaznych, wybranych narodów. Dlaczego więc Bóg nie miałby zachowywać w mocy dwóch przymierzy? Dlaczego nie mógłby mieć dwóch ludów wybranych, żydów i chrześcijan? A może jeszcze innych? Z pewnością mógłby.

Zdaniem Celestyny, katoliccy duchowni i żydowscy rabini ulegają grzesznej pysze, manii wyjątkowości, zadawnionej nienawiści, religijnemu fanatyzmowi, dziś ujawniającemu się u nich w miękkiej formie. Uważają bezprawnie, że tylko oni są ludem wybranym przez Boga, tylko przymierze z nimi jest w mocy. Nie wynika to ani ze Starego, ani z Nowego Testamentu. „Przebudźcie się – mówi Celestyna głosem biblijnego proroka – otrząśnijcie się z fanatyzmu, uznajcie w sobie i w swych oponentach lud wybrany przez Boga, z którym On zawarł przymierza. Tylko takie rozwiązanie jest słuszne, tym bardziej, że tak naprawdę żadnego przymierza nie było. To wszystko są religijne mity. Przestańcie zachowywać się jak dzieci, które kłócą się, kto z nich lepszy, bo to wszystko nieprawda”.

Dodam, że Celestyna obroniła doktorat na wydziale teologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Wiąże się z tym ciekawa afera, którą opisuję w artykule „Afera z doktoratem na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego” (link na końcu).

6. Słowo na zakończenie

Czasami pada pytanie: Gdzie był Bóg podczas Zagłady?

– No jak to gdzie? Nigdzie. Boga nie ma.

.

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

……………………………………………………………….

Linki do przywoływanych tekstów:

Pismo Święte jakiego nie znacie”- https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/pismo-swiete-jakiego-nie-znacie/ .

 Teoria Boga krótko wyłożona” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

Afera z doktoratem na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego”- https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/afera-doktoratem-uniwersytecie-kardynala-wyszynskiego/

………………………………………………………….

Stary i Nowy Testament cytuję za Biblią Tysiąclecia (Wydawnictwo Pallottinum): http://biblia.deon.pl/

Katechizm Kościoła Katolickiego cytuję za: http://www.katechizm.opoka.org.pl/

…………………………………………………………..

O świętości Kościoła

W Kościele katolickim naucza się, że jest on święty. Jest to fikcja podwójnie. Po pierwsze, w Kościele jest zbyt dużo nieprawości, by można go nazwać świętym. Po drugie, Kościół nie jest święty także w metafizycznym, nadprzyrodzonym znaczeniu, o którym mówi się w kościelnym nauczaniu.

Jak władze Kościoła uzasadniają jego świętość?

1. Dwa w jednym: boski i ludzki

O świętości Kościoła mówią dokumenty soborowe, katechizm, szkolne podręczniki religii, liczne publikacje kościelne, a także katolickie wyznanie wiary, będące podstawową katolicką modlitwą: „wierzę w … święty Kościół powszechny” – modlą się katolicy.

Uzasadnienie świętości Kościoła nie jest sprawą prostą. W Kościele w przeszłości i dziś mamy zbyt dużo nieprawości. Trudno byłoby twierdzić, że biskupi, księża i wierni najzwyczajniej swym życiem zasłużyli zbiorowo na świętość. Dlatego władze Kościoła, uzasadniając jego świętość, posługują się inną argumentacją.

Głosi się, że Kościół jest zarazem ludzki i boski. Wprawdzie ludzie są grzeszni, ale Kościół jest boski, bo – najkrócej mówiąc – przebywa w nim Chrystus. I obecność Chrystusa uświęca cały Kościół, który ma być jednością elementu ludzkiego i boskiego.

Podam tylko dwa cytaty, w których pogląd o jednocześnie ludzkim i boskim charakterze Kościoła wyrażono we względnie jasny sposób:

W katechizmie czytamy (przypis 1):Kościół jest równocześnie widzialny i duchowy, jest społecznością hierarchiczną i Mistycznym Ciałem Chrystusa. Jest jeden, utworzony z elementu ludzkiego i elementu Boskiego. To czyni go tajemnicą, którą może przyjąć tylko wiara” (pkt 779).

Głosi się też, że Chrystus jest głową Kościoła i w duchowej postaci żyje w Kościele: „Kościół jest Ciałem, którego Chrystus jest Głową: Kościół żyje dzięki Niemu, w Nim i dla Niego; Chrystus żyje z Kościołem i w Kościele” (pkt 807). To w tym rozumieniu Kościół ma być „mistycznym ciałem Chrystusa”.

Istnieje mnóstwo tekstów, w których – począwszy od papieży a kończąc na zwykłych wiernym – próbuje się uzasadnić świętość Kościoła i odeprzeć zarzut, że nie jest on święty, bowiem nieprawości kłują w oczy. Wskazuje się na Chrystusa, Ducha Świętego czy Boga, którzy mają uświęcać Kościół mimo grzechów wyznawców.

Nie będę się zajmował nieprawościami i grzechami Kościoła. Pisze się o nich dużo chociażby w związku z seksualnym wykorzystywaniem dzieci przez księży, tradycyjnie tolerowanym w Kościele. Chciałbym natomiast pokazać, że Kościół w ogóle nie jest święty. Dziś nikt uczciwie i przy zdrowych zmysłach nie może twierdzić, że Kościół jest święty w jakimkolwiek znaczeniu. Co najwyżej świętość przypisują mu subiektywnie władze Kościoła i katolicy. To samo trzeba powiedzieć o wszystkich innych kościołach. Nie ma świętych kościołów.

2. Czym jest świętość?

Świętość w ścisłym znaczeniu to nadnaturalna cecha czy właściwość, przypisywana obiektom otaczanym szczególną czcią. Zwykle idzie o przypisywanie tym obiektom nadnaturalnej (nadprzyrodzonej) mocy, nadnaturalnych możliwości, np. uzdrawiania chorych, zapewniania pomyślności oraz wielu innych.

W różnych religiach bardzo rożne obiekty uważa się za święte. Mogą to być niektóre przedmioty, drzewa, góry, rzeki, zwierzęta, zjawiska natury, osoby realne lub wyimaginowane, mitologiczne istoty i bogowie, różne twory ludzkiej wyobraźni, a także ludzkie społeczności i kościoły, którym przypisuje się nadprzyrodzone właściwości.

Np. świętym drzewom i kamieniom, czczonym w wielu społecznościach, przypisuje się moc zapewniania zdrowia i pomyślności. Święte kościoły przypisują sobie szczególną więź z bogiem, często wielką misję powierzoną ich kościołowi przez boga.

Czy świętość może być immanentną, wewnętrzną właściwością pewnych obiektów?

Świętość jest wytworem ludzkiej psychiki i kultury. Nic nie jest święte obiektywnie, niezależnie od ludzi. Na istnienie świętości obiektywnej, ustanowionej przez naturę lub przez jakąkolwiek nadnaturalną moc czy boga, nie ma najmniejszych dowodów.

Jeżeli ktoś twierdzi, że Kościół katolicki jest święty, to trzeba mu powiedzieć zdecydowanie: Wyluzuj, Kościół jest tak samo święty, jak święte dęby czczone niegdyś przez Słowian.

3. Brak argumentów na świętość Kościoła

Nie ma jakichkolwiek wiarygodnych dowodów, które chociażby w niewielkim stopniu potwierdzały obiektywną świętość Kościoła katolickiego. Świętość jest Kościołowi przypisywana przez jego władze, nie jest jego obiektywną właściwością. Kościół nie jest święty. Powoływanie się na Pismo Święte, by na tej podstawie twierdzić, że to Jezus Chrystus, Bóg, nadał Kościołowi cechę świętości i przebywa w nim w duchowej postaci, to żaden argument. Nie ma bowiem najmniejszych wiarygodnych dowodów, które chociażby częściowo potwierdzały, że Jezus rzeczywiście był nadnaturalną boską postacią, która mogła czemukolwiek nadać cechę świętości. Jezus mógł istnieć realnie, mógł głosić swoje „prawdy” (według ewangelii nazywano go „rabbi”, nauczycielem wiary), ale przekonanie o jego boskości jest religijną fantazją i urojeniem przyjętym przez jego wyznawców i kultywowanym do dziś. Nie ma też najmniejszych dowodów wskazujących, że Pismo Święte zawiera boże objawienie.

Podsumujmy. Kościół co najwyżej uchodzi za święty, ale nie jest święty. Jest zwykłą organizacją, tak jak mnóstwo innych organizacji dawniej i dziś. Nie jest żadnym „mistycznym ciałem Chrystusa”.

4. Nieprzyzwoite samochwalstwo i pycha

Obowiązujący obecnie katechizm daje wyraz nieprzyzwoitemu wręcz samochwalstwu i samouwielbieniu, panującemu w Kościele od wieków. A przydałoby się trochę skromności! Oto kilka przykładów samouwielbienia.

Mówiąc o Kościele, katechizm powołuje się na pierwszy sobór watykański, obradujący w latach 1869-1870: Kościół – przypomina Sobór Watykański I – z racji swojej wzniosłej świętości, swojej powszechnej jedności, swej niewzruszonej stałości, jest sam przez się wielkim i stałym motywem wiarygodności oraz niezawodnym dowodem swego Boskiego posłania” (pkt 812). Aż dziw bierze, że tak nieprzyzwoite samochwalstwo powtarza obecny katechizm, ogłoszony przez Jana Pawła II w 1992 r. Mówiąc szczerze, brzmi to jak tekst z antyklerykalnego kabaretu. Kościół „jest sam przez się wielkim i stałym motywem wiarygodności oraz niezawodnym dowodem swego Boskiego posłania”. Jak sami o swoim Kościele mówią, że to „wzniosła świętość”, to ma znaczyć, że tak jest? Znając historię Kościoła, powinni mówić nieco skromniej o tej wzniosłej świętości, bo wygląda to na kpinę.

Władze Kościoła przyznają Kościołowi i sobie nadprzyrodzone przymioty, czym ciągle chwalą się w kościelnych dokumentach, encyklikach papieskich i katechizmie. Mówią na przykład, że Bóg powierzył im „depozyt wiary”, tzn. złożył w ich ręce misję głoszenia jedynie prawdziwej wiary religijnej. Także wstęp do katechizmu rozpoczyna się od słów: Pan zlecił swemu Kościołowi zadanie strzeżenia depozytu wiary, którą wypełnia on w każdej epoce”. Jeżeli ktoś chce, ma oczywiście prawo w to wierzyć, ale trzeba też powiedzieć, że to fikcja. Żaden Pan/Bóg nie zlecił Kościołowi takiego zadania, ani żadnego innego.

Chęć wywyższania Kościoła, a tym samych siebie, dyktuje kościelnym dostojnikom koncepcję, w której wszystko dzieje się ze względu na Kościół i przez Kościół. Według dostojników Kościół nie jest stowarzyszeniem, które ma po prostu czcić Boga. Kościół jest przedstawiany jako hierarchiczna społeczność, w której przebywa Chrystus – i która została wyposażona w nadprzyrodzone właściwości.

Np. Kościołowi przypisuje się wręcz główną rolę w zbawianiu ludzi. W katechizmie czytamy: „Dekret o ekumenizmie Soboru Watykańskiego II wyjaśnia: „Pełnię bowiem zbawczych środków osiągnąć można jedynie w katolickim Kościele Chrystusowym, który stanowi powszechną pomoc do zbawienia” (816). Dysponentami tych zbawczych środków mają być biskupi i księża. Skąd wiadomo, że te uprawnienia mają? Ano wyłącznie na podstawie kościelnych dokumentów, przyjętych przez władze Kościoła. Inaczej mówiąc, sami sobie te uprawnienia przyznali.

Władze kościelne głoszą też doktrynę, według której to Duch Święty gwarantuje, że nauczanie kościelne jest zawsze właściwe, zgodne z objawieniem bożym. Np. Jan Paweł II w encyklice „Veritatis splendor” napisał: „Wewnątrz Tradycji rozwija się pod opieką Ducha Świętego autentyczna interpretacja prawa Bożego. Ten sam Duch, który stoi u źródeł objawienia przykazań i nauczania Jezusa, gwarantuje, że są one pieczołowicie strzeżone i poprawnie stosowane w zmieniających się epokach i okolicznościach” (2).

A więc to Duch Święty ma gwarantować prawdziwość kościelnego nauczania! Znów mamy tekst jak z antyklerykalnego kabaretu. Żaden Duch Święty nie gwarantuje poprawnej interpretacji i stosowanie „prawa bożego” przez Kościół. Nie ma żadnej możliwości potwierdzenia, że Duch Święty istnieje i czy w danej sprawie zagwarantował kościelnemu nauczaniu poprawność. Kościół i jego władze składają się z ludzi, a duchowni i teolodzy interpretujący „prawo Boże” posiadają wolną wolę. Jest całkowicie możliwe, że – wbrew temu, co pisze Jan Paweł II – popełniają błędy w interpretacji tego, co w Kościele nazywa się prawem bożym, objawieniem bożym czy depozytem wiary.

Na domiar złego w 1870 r. sobór uchwalił ciągle obowiązujący dogmat o nieomylności papieża „w sprawach wiary i moralności” (podkreślmy, także moralności!). Prawo kanoniczne mówi też o nieomylności kolegium biskupów zebranych na soborze „w sprawach wiary i obyczajów” (kpk 749). Wprawdzie nie znaczy to, że wszystkie wypowiedzi papieża i soboru są nieomylne, a tylko spełniające określone warunki, ale przyznanie komukolwiek nieomylności to nadanie mu nadprzyrodzonej, boskiej właściwości. Drobiazgiem wobec tego zadufania jest nazywanie papieża „Ojcem Świętym”.

Pycha. Władze Kościoła, głosząc jego świętość, przypisują także sobie nadludzkie, boskie właściwości, jak chociażby zawsze poprawne interpretowanie i stosowanie prawa bożego oraz nieomylność w sprawach wiary, moralności i obyczajów.

Podałem wyżej tylko kilka przykładów i cytatów, ale cały katechizm i dokumenty soborowe przesiąknięte są olbrzymim, wręcz buńczucznym zadufaniem, samouwielbieniem i samoubóstwianiem się przez kościelnych dostojników. Podam jeszcze jeden ciekawy przykład. Sobór Watykański II (1962-1965) w pierwszym zdaniu „Konstytucji dogmatycznej” nazywa siebie świętym: „Chrystus jest światłem narodów; obecny Święty Sobór, zgromadzony w Duchu Świętym, gorąco pragnie oświecić wszystkich ludzi Jego jasnością promieniującą na obliczu Kościoła”(Katechizm 748). Tak więc sobór, złożony z dostojników kościelnych, przypisał sobie świętość – sam siebie nazwał Świętym Soborem.

Nie ma podstaw, by twierdzić, że sobór jest święty i ma cokolwiek wspólnego z Duchem Świętym. W kościelnym nauczaniu nie są to metafory, ani tylko wzniosła retoryka. Mają to być słowa odnoszące się do rzekomo realnie istniejącej nadprzyrodzonej, duchowej rzeczywistości, w którą katolicy powinni wierzyć.

Ale nawet gdyby uznać, że to tylko metafory, wskazywałyby one na manię wielkości albo na propagandową próbę utrzymania wizerunku własnej świętości w oczach naiwnego ludu – albo jedno i drugie.

Co można powiedzieć o tych przypadłościach władz kościelnych?

To nieprzyzwoitość i pycha. Nikt sam nie powinien przypisywać sobie świętości, nazywać się świętym, bo to wręcz nieprzyzwoite i śmieszne samochwalstwo. Zaś z teologicznego punktu widzenia to samoubóstwianie się i grzech pychy, wymieniany w katechizmie jako pierwszy z siedmiu grzechów głównych (pkt 1866).

Pycha to przede wszystkim wyolbrzymione demonstrowanie własnej wielkości. W Piśmie Świętym mówi się o pysze jako o wywyższaniu się, wyniosłości. No właśnie, oni, dostojnicy kościelni, to mają. Nawet szaty, w które się stroją, służą wywyższaniu się, eksponują wyniosłość – grzech pychy w pełnej krasie. Przydałoby się ubrać „po ludzku”. A soborowi przydałoby się nie nazywać siebie „świętym”. Przypisywanie sobie świętości to grzech pychy najcięższy, bo to nadawanie sobie cech boskich.

Biorąc pod uwagę wszystkie zgłoszone wyżej krytyczne uwagi pod adresem Kościoła katolickiego, trzeba zapytać:

5. Czy ten Kościół to rzeczywiście Kościół Chrystusowy?

Nawet zakładając, że Jezus Chrystus rzeczywiście powołał swój Kościół, można mieć poważne wątpliwości, czy władze Kościoła katolickiego ten Chrystusowy Kościół reprezentują. Dlaczego?

Jak naucza od wieków Kościół, a także drugi sobór watykański i dzisiejszy katechizm, Bóg wybrał najpierw Izraelitów jako lud boży, zawarł z nimi przymierze. Jednak już prorocy oskarżają Izraela, że zerwał przymierze i że zachował się jak nierządnica. Zapowiadają oni nowe i wieczne Przymierze. Chrystus ustanowił to Nowe Przymierze” (pkt 762). Nowym ludem bożym mieli być wyznawcy Chrystusa.

Patrząc jednak z perspektywy powyższych mitów na historię, trzeba powiedzieć jasno, że także wyznawcy Chrystusa okazali się niegodni przymierza. Najcięższą niegodziwością były ciągłe krwawe wojny między chrześcijanami oraz wojny zaborcze. Zakładając nawet, że przymierze z Chrystusem miało miejsce, to wszystko wskazuje, że zostało zerwane, a Kościół katolicki nie jest Kościołem Chrystusowym.

6. Słowo na zakończenie

Żaden kościół, żadna społeczność nie jest święta. Są to organizacje takie jak wiele innych. Co najwyżej nazywa się je świętymi, ale nie przysługuje im żadna obiektywna czy realna świętość. Świętość jest bowiem wytworem ludzkiej psychiki i kultury. I najlepiej, gdyby kościelni dostojnicy i duchowni wszelkich religii przestali się stroić w święte słowa i szaty, albo przynajmniej ograniczyli swoją pychę i manię wielkości. Do tego zresztą mogą być zmuszeni przez własnych wyznawców – i w wielu krajach tak się powoli dzieje.

Nazywanie Kościoła katolickiego „świętym” świadczy dziś o manii wielkości, jakiej ulegają kościelni dostojnicy, oraz jest propagandową próbą utrzymania wizerunku własnej świętości w oczach naiwnego ludu.

A czym naprawdę jest Kościół katolicki?

Jest organizacją jakich wiele, ale skrajnie niedemokratyczną, chociaż dziś już pozbawioną możliwości stosowania fizycznych środków przemocy. Niektóre kościoły chrześcijańskie przyjęły inne zasady, stały się świeckimi, demokratycznymi stowarzyszeniami religijnymi. – Alvert Jann

…………………………………………………………..

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia

Na blogu znajduje się w tej chwili ponad 80 artykułów, m.in.:

Teoria Boga krótko wyłożona” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

Kościół jest niepotrzebny!” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/kosciol-jest-niepotrzebny/

Czy sumienie zawdzięczamy Bogu?” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/czy-sumienie-zawdzieczamy-bogu/

……………………………………………………………..

Przypisy

1 Katechizm Kościoła katolickiego cytuję za: http://www.katechizm.opoka.org.pl/

2 Jan Paweł II „Veritatis splendor” (encyklika) 27 –https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/encykliki/veritatis_1.html

……………………………………………….

Ćwiczenia z ateizmu 6. Dowód na nieistnienie. Kogo?

W Kościele katolickim mówi się coraz częściej, że wiara nie wymaga dowodów ani uzasadnień, jest zawierzeniem Bogu. Przywoływane są słowa Ewangelii: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”(J 20,29). Inaczej mówiąc, katoliku, chrześcijaninie, masz wierzyć i nie pytać o argumenty.

Ale czy można udowodnić, że Bóg istnieje albo nie istnieje?

Czy istnieją krasnoludki?

Pytanie o dowody na istnienie/nieistnienie boga prowadzi do innego ciekawego pytania: Czy można udowodnić, że istnieją krasnoludki? Albo że nie istnieją?

Weźmy pod uwagę dwie hipotezy: Pierwsza, krasnoludki istnieją w rzeczywistości, nie są jedynie postaciami z bajek. Druga, krasnoludki nie istnieją w rzeczywistości, to postacie fikcyjne. Która hipoteza jest prawdziwa?

Według zasad logiki, jeżeli ktoś twierdzi, że „coś” istnieje, to na nim spoczywa obowiązek przeprowadzenia dowodu (ciężar dowodu). Jeżeli nie udowodni, jego pogląd nie może być uznany za prawdziwy.

Nikomu nie udało się udowodnić, że krasnoludki istnieją. Dlatego przekonania, że istnieją, nie uznajemy za prawdę. Natomiast wierzący w krasnoludki uważają, że to prawda, nazywają prawdą wiary. Otóż trzeba powiedzieć, że nie jest to żadna prawda, tylko pogląd podawany do wierzenia. Żeby jakiekolwiek zdanie uznać za prawdę, musi być ono udowodnione albo dobrze uzasadnione, uargumentowane. Jeżeli bardzo wątpliwą tezę nazywa się „prawdą”, to przychodzi na myśl świat orwellowski. Tam nieprawdą nazywano prawdę, i odwrotnie.

Ale czy można udowodnić, że krasnoludki nie istnieją? Niektórzy twierdzą, że w ogóle nie można udowodnić, że coś nie istnieje. To pogląd fałszywy.

Możemy udowodnić, że coś nie istnieje, jeżeli obiekt ten jest w miarę dobrze zdefiniowany (to elementarny wymóg logiki) oraz dobrze poznany jest teren, na którym ma występować. Oto trzy przykłady różnej kategorii. Nie istnieje cadillac będący moją własnością (w życiu codziennym bardzo często udowadniamy sobie i innym, że coś nie istnieje). Inny przykład: Nie istnieje na Ziemi góra wyższa niż Mount Everest. Jeszcze inny: Na Księżycu nie istnieją rozwinięte organizmy biologiczne, takie jak np. drzewa, ssaki itp. We wszystkich podanych przykładach przeprowadzenie „dowodu na nieistnienie” nie nastręcza trudności. Np. o Księżycu wiemy wystarczająco dużo, by twierdzić, że rozwinięte organizmy biologiczne tam nie istnieją.

Jeżeli zdefiniujemy krasnoludki w miarę precyzyjnie jako kilkunastocentymetrowe ludziki zamieszkujące naszą planetę, to z udowodnieniem nieistnienia nie ma problemu. Ziemię znamy na tyle dobrze, by twierdzić, że nie występują tu takie istoty. Ponadto żadne wiarygodne materiały nie potwierdzają ich istnienia. Stwierdzimy natomiast, że krasnoludki występują w legendach, pierwotnie głównie germańskich, a wiemy, że ludzie lubią opowiadać pełne zmyśleń legendy. Wszystko wskazuje, że krasnoludki to zmyślone postacie z legend, nie istnieją w rzeczywistości.

Ale pojawia się poważny problem. Jaki?

Sofizmaty

Według niektórych legend krasnoludki istnieją gdzieś w niedostępnych głębinach Ziemi lub są niewidocznymi duchowymi postaciami, niedostępnymi zmysłom i badaniu. Jak udowodnić, że takie coś nie istnieje? Chwila zastanowienia wystarcza, by powiedzieć, że w opowieściach tych krasnoludki celowo przedstawiane są tak, by ich istnienia lub nieistnienia nie można było stwierdzić. Wtedy łatwiej mówić, że istnieją.

Mamy tu do czynienia ze zmyłką, kuglarską sztuczką, trikiem, krętactwem. Jest to przykład tego, co na gruncie logiki nazywa się sofistyką/sofizmatem, tzn. rozumowaniem czy argumentowaniem z pozoru bez zarzutu, a w istocie zwodniczym i obarczonym błędem logicznym. W starożytnej Grecji i Rzymie celowali w tym często wędrowni filozofowie zwani sofistami, stąd sofistyka to pokrętna, nierzetelna argumentacja. Kiedy jednemu z nich mówiono, że ponieważ wszyscy ludzie umierają, to on także umrze – odpowiedział, że nie, bo jest synem Zeusa, a synowie Zeusa są nieśmiertelni. Logiczne? Niedorzeczne. Dlaczego? Bo twierdzenia, że każdy umrze, jest bardzo dobrze uzasadnione, zarówno indukcyjnie (na podstawie znanych przypadków), jak i w oparciu o znajomość procesów biologicznych.

Pojęcie niedostrzegalnego krasnoludka przebywającego w niedostępnych głębinach Ziemi, to sofizmat/sofistyka. Na czym polega błąd logiczny? Jeżeli mówimy, że jakiś obiekt istnieje, to powinniśmy w miarę ściśle podać jego opis czy parametry. To warunek, by możliwe było potwierdzenie lub zaprzeczenie jego istnienia. Sofistyką, oszukańczym rozumowaniem będzie powiedzenie, że to obiekt niewykrywalny, umiejscowiony celowo tak, by nie móc go badać.

Sofizmatami, kuglarską sztuczką, są takie pojęcia jak istota duchowa, duch, duch doskonały, bóg itp., zadomowione dobrze w wielu religiach. To byty celowo przedstawiane i definiowane w taki sposób, by uniknąć możliwości sprawdzenia, czy w ogóle istnieją. Nie wiadomo co to, gdzie i jak. Nic nie wiadomo.

Wiadomo natomiast, że krasnoludki, bóg i różne istoty duchowe to postacie z legend, z mitologii. Kultywowany dziś Bóg chrześcijan pochodzi z mitów Bliskiego Wschodu, z biblijnych opowieści. Od Ozyrysa, Zeusa i wielu innych różni się tym, że ci nie są już czczeni, przypominają martwe języki, którymi nikt nie mówi. Bóg biblijny, a także np. starożytni bogowie hinduistyczni, mają miliony wyznawców.

Tworzywem, z którego kapłani i religijni filozofowie przez wieki tkali – nie stroniąc od sofistyki – pojęcie boga, były pierwotne wierzenia w niewidzialne duchy, zwidy i siły tajemne. Są to wyobrażenia starsze niż pojęcie boga/bogów, a dziś występują w pospolitych ludowych emocjach.

Charakter sofizmatów lub paralogizmów (paralogizm to rozumowanie obarczone podobnymi błędami logicznymi jak sofizmat, podejmowane jednak w dobrej wierze, a nie jako kuglarska sztuczka) mają pojęcia boga deistów i panteistów, pierwszego poruszyciela, pierwszej przyczyny, nieznanej energii, rozumu kierującego wszystkim i przenikającego wszystko itp. To niejasne wizje odnoszące się do nieokreślonej rzeczywistość utożsamionej z bogiem. Rzeczywistość ta rzekomo istnieje, ale jest niewykrywalna. Sprytnie wymyślone – chciałoby się powiedzieć.

A może jednak istnieje jakaś rzeczywistość nadprzyrodzona? Transcendencja, absolut, siła wyższa? Zwróćmy uwagę, że pojęcia te – utożsamiane z bogiem – mają charakter sofizmatów. Odnoszą się do nieokreślonej, niewykrywalnej rzeczywistości. To sofistyka w pełnej krasie. Taka rzeczywistość nadprzyrodzona jest tylko wydumaną fantazją, tak jak niewidzialny krasnoludek i wiele innych fantastycznych tworów ludzkiej wyobraźni i kultury.

Często, mówiąc o transcendencji lub absolucie, ma się na myśli nieznaną nam hipotetyczną rzeczywistość pierwotną, wieczną, podstawową. Zauważmy, że wtedy pojęcia te nie muszą oznaczać rzeczywistości nadprzyrodzonej; utożsamienie z bogiem, z nadprzyrodzonością jest nieuprawnione. Może to być nieznana nam rzeczywistość pierwotna, ale jak najbardziej przyrodnicza. To tak jak z niewidzialnym promieniowaniem rentgenowskim, przenikającym przez wszystko niczym duch. Było nieznane jeszcze w połowie XIX, zostało odkryte i zbadane na przełomie XIX/XX w. Nikt poważnie nie twierdził, że to jakaś rzeczywistość nadprzyrodzona.

Słowo na zakończenie

Słyszymy dość często: nie można udowodnić, że bóg nie istnieje. To nieprawda.

W jaki sposób można udowodnić jakąś tezę? Po pierwsze, można to zrobić dedukcyjnie, tzn. wywodząc z przyjętych założeń lub udowodnionych już twierdzeń. I po drugie, można dowód przeprowadzić wskazując bardzo mocne uzasadnienie, argumenty. Droga dedukcyjna nie jest możliwa w przypadku tezy o istnieniu/nieistnieniu boga. Pozostaje uzasadnienie, argumentacja. Tą drogą udowodniliśmy, że nie istnieją krasnoludki. A jak jest z bogiem? Trzeba powiedzieć jasno, wszystko wskazuje, że boga nie ma; nic nie wskazuje, że istnieje.

Podsumujmy:

Po pierwsze, pojęcie boga jest celowo przedstawiane niejasno, by łatwiej było mówić, że może jednak w nieokreślonej postaci i nieokreślonym miejscu bóg istnieje.

Po drugie, pojęcie boga to niedorzeczność, obciążone jest wewnętrzną sprzecznością, ma wszelkie cechy sofizmatu (triku, rozumowania zwodniczego). Cała teologia sofizmatami stoi. Według teologów bóg istnieje obiektywnie, ale nie ma żadnych właściwości obserwowalnych bezpośrednio lub pośrednio, jest niewykrywalny, nazywa się go duchem doskonałym. To absurd, a zarazem chytry wybieg, w którym można dostrzegać chęć oszustwa. Taka istota nie może istnieć, tak jak nie istnieje kwadratowe koło. Bóg to tzw. pojęcie puste, pozbawione desygnatów, tj. obiektów istniejących realnie.

I po trzecie, badania historyczne i religioznawcze wskazują, że bóg to pojęcie mitologiczne, postać fikcyjna. Zostało wykreowane w kulturach Bliskiego Wschodu, tak samo jak Ozyrys, Zeus i inni, a następnie przetworzone przez wieki w toku sofistycznych zabiegów. Nie ma żadnych dowodów i uzasadnień wskazujących, że te mitologiczne postacie istniały lub istnieją w rzeczywistości.

Powyższe trzy punkty zawierają wystarczający dowód na nieistnienie boga. A przed teologami stoi karkołomne zadanie, jak dowieść/uzasadnić, że istnieją aniołowie, szatan, niebo, piekło, dusza nieśmiertelna. Nie da się tego zrobić. – Alvert Jann

PS. Polecam artykuł „Teoria Boga krótko wyłożona” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

……………………………………………………………………..

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ : Zapraszam licealistów, studentów i wszystkich zainteresowanych na ćwiczenia z ateizmu. Co miesiąc <pierwszego>, czasami częściej, będę zamieszczał krótki tekst, poważny ale pisany z odrobiną luzu. Nie widzę siebie w roli mentora czy wykładowcy, mam na myśli wspólne zastanawianie się.

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

O nauce i religii piszę m.in. w:

Sprzeczności między nauką a religią: 10 przykładów” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/sprzecznosci-miedzy-nauka-a-religia-10-przykladow/

Jak ks. prof. Heller dowodzi istnienia Boga?” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/ks-prof-heller-dowodzi-istnienia-boga/

Teologia nie jest nauką!” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teologia-nie-jest-nauka/

„Teoria Boga krótko wyłożona” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

Polecam artykuł o ekspansji Kościoła w szkolnictwie wyższym pt. „Lekcje religii w szkołach wyższych” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/lekcje-religii-w-szkolach-wyzszych/

……………………………………………………………………………

Dusza nieśmiertelna i „życie po śmierci”

W Kościele katolickim nie brak głosów, by nieco zrewidować dogmat o istnieniu duszy nieśmiertelnej, którą ma posiadać każdy człowiek i która jest stwarzana bezpośrednio przez Boga. Sprawa duszy nieśmiertelnej bardzo dobrze pokazuje absurdy, w jakie uwikłane są kościoły chrześcijańskie i inne religie. A próby reformy tych wierzeń, to brnięcie z jednego fałszu w inny.

1. Kościelne nauczanie

W Kościele katolickim naucza się, że każdy człowiek posiada nieśmiertelną, niematerialną duszę, daną mu przez Boga. Jak można przeczytać w katechizmie, oddziela się ona od ciała w chwili śmierci i jest sądzona przez Boga. Jest to tzw. sąd szczegółowy, w efekcie którego dusza może być zbawiona, potępiona lub poddana pokucie w czyśćcu.

Ale to nie wszystko. Przed końcem obecnego świata dusza „połączy się na nowo z ciałem”. Wtedy to wszyscy ludzie zmartwychwstaną na sąd ostateczny i będą sądzeni przez Jezusa Chrystusa. Jedni zostaną zbawieni, inni potępieni na zawsze. O tym wszystkim mówi Katechizm Kościoła katolickiego (1).

Oto krótkie cytaty (pominięto lub skrócono liczne przypisy):

„Kościół naucza, że każda dusza duchowa jest bezpośrednio stworzona przez Boga, nie jest ona <produktem> rodziców – i jest nieśmiertelna (por. Sobór Laterański V, 1513 r.), nie ginie więc po jej oddzieleniu się od ciała w chwili śmierci i połączy się na nowo z ciałem w chwili ostatecznego zmartwychwstania” (pkt 366).

Co to znaczy zmartwychwstać? W śmierci, będącej <rozdzieleniem duszy i ciała, ciało człowieka ulega zniszczeniu>, podczas gdy jego dusza idzie na spotkanie z Bogiem, chociaż trwa w oczekiwaniu na ponowne zjednoczenie ze swoim uwielbionym ciałem. Bóg w swojej wszechmocy przywróci ostatecznie naszym ciałom niezniszczalne życie, jednocząc je z naszymi duszami” (997).

„Kto zmartwychwstanie? Wszyscy ludzie, którzy umarli” (998). „Kiedy? W sposób definitywny <w dniu ostatecznym> (J 6,40); <na końcu świata> (Sobór Watykański II). Istotnie, zmartwychwstanie zmarłych jest wewnętrznie złączone z powtórnym Przyjściem Chrystusa” (1001).

Nie jest to podawane jako alegorie czy przenośnie. Ma to być rozumiane dosłownie i katolicy powinni w to wszystko wierzyć.

Dogmaty! Wiara w istnienie duszy nieśmiertelnej oraz w zmartwychwstanie wszystkich ludzi na sąd ostateczny (tzw. zmartwychwstanie ciał), to w Kościele katolickim bardzo ważne dogmaty. Dogmat o zmartwychwstaniu wszystkich ludzi na sąd ostateczny ogłosił Sobór Laterański IV w 1215 r.: „Wszyscy zmartwychwstaną ze swoimi własnymi ciałami, które teraz noszą, aby otrzymali według uczynków swoich, czy to były one dobre, czy też złe”. Sobór we Florencji w 1439 r. ogłosił dogmat o piekle i czyśćcu. Zaś dogmat o duszy nieśmiertelnej, bezpośrednio stwarzanej przez Boga, został ogłoszony przez piąty sobór laterański w 1513 r. Dogmaty te były wielokrotnie potwierdzane przez inne sobory i encykliki papieskie.

Czym są dogmaty w Kościele katolickim? Czy można je zmieniać?

Dogmaty to ustalone przez Kościół podstawowe zasady wiary, ogłaszane przez sobory, encykliki papieskie i najważniejsze dokumenty kościelne. W rozumieniu Kościoła dogmaty są prawdami objawionymi przez Boga, wiara w nie ma moc zbawczą, a odstępstwa są herezją.

Nie ma oficjalnego pełnego wykazu dogmatów, ale co do podstawowego kanonu dogmatów panuje duża zgoda. Na pewno dogmatami są wymienione przed chwilą postanowienia dawnych soborów dotyczące duszy nieśmiertelnej i zmartwychwstania na sąd ostateczny.

W Kościele przyjmuje się tradycyjnie, że dogmaty są niezmienne i należy w nie wierzyć dosłownie. Jak można sądzić na podstawie wypowiedzi teologów, możliwe jest jedynie uściślanie dogmatów, ale żaden teolog czy katolik nie może ich interpretować samodzielnie, ani wierzyć „po swojemu” czy wybiórczo. W wypowiedziach teologów ostrzega się często przed pokusą zmieniania dogmatów pod płaszczykiem ich interpretacji czy reinterpretacji.

W Kościele pojawia się tendencja, by odpuścić sobie dogmaty na rzecz głębszego przeżywania wiary. Na to ortodoksi odpowiadają, że trzeba jednocześnie wierzyć dosłownie w dogmaty i głęboko przeżywać wiarę. Mówią, że oni tak właśnie robią. Inni twierdzą jednak, że nie potrafią przeżywać wiary w nieśmiertelne dusze wędrujące na sąd boży i w zmartwychwstanie ciał na sąd ostateczny przed końcem naszego świata.

Kościelni dogmatycy. Zdecydowanie konserwatywne, przeciwne zmianom stanowisko wyraża na przykład ks. prof. Jacek Salij, wieloletni kierownik Katedry Teologii Dogmatycznej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. W potoku słów głosi najbardziej absurdalną i skostniałą wersją katolicyzmu. Przytoczę dłuższe cytaty, warto przeczytać, żeby nie mieć złudzeń.

Ks. prof. Salij pisze: „dogmaty ze swojej istoty wyrażają prawdę zbawczą. Każdy dogmat zawiera jakąś nowinę, jakieś wezwanie i obietnicę mocy z nieba, jeśli człowiek usłucha wezwania. Dlatego pomysł, że można zmienić dogmat wiary, jest jedynie konkretyzacją pomysłu, że człowiek mógłby zmienić Boga. Oczywiście, że mógłby, ale na bożka, bo nie ma innego Boga niż Ten, który jest”.

I dalej: „przyjmuję w całości i bez zastrzeżeń tradycyjną ortodoksję katolicką, również dogmaty o czyśćcu, o dziewictwie Maryi i o zmartwychwstaniu ciał. (…) Przy czym dogmaty katolickie rozumiem dosłownie. Próby odejścia od dosłowności chcę nazywać po imieniu: nie jest to żadna reinterpretacja, tylko przeinaczanie. Reinterpretacja dogmatów polega na wgłębianiu się w ich wewnętrzną prawdę, na takim odkrywaniu ich sensu duchowego, które nie pociąga za sobą odejścia od dosłowności, ale właśnie na niej bazuje” (2).

Salij wyraża tu stanowisko obowiązujące obecnie w Kościele. Katoliccy reformatorzy chcieliby coś w tym stanowisku i w dogmatach poluzować, ale trudno im idzie.

Po drugim soborze watykańskim (1962-1965) w Kościele spodziewano się nierzadko przyjęcia bardziej otwartego stanowiska. Ale ani na soborze, ani później, w dogmatyce katolickiej żadna odwilż nie nastąpiła. Narasta tylko hipokryzja. Pozornie wierzy się w dogmatyczne formuły, ale – jak przyznają także zwolennicy dogmatyzmu – patrzy się na nie przez palce, nie traktuje poważnie. W Europie Zachodniej wiernych ubywa, kościoły opustoszały. Dotyczy to także liberalnych kościołów protestanckich. Również w Polsce religijność słabnie, szczególnie w młodszych pokoleniach.

Chciałbym powiedzieć zdecydowanie. Wbrew nadziejom katolickich reformatorów, poluzowanie kościelnych dogmatów i akcent na przeżywanie wiary religijnej, nie zapobiegnie osłabieniu religijności i laicyzacji. To nie są czasy protestanckiej reformacji, która zwyciężała pod hasłami powrotu do „prawdziwych” ewangelicznych zasad chrześcijaństwa i bardziej bezpośredniego przeżywania wiary.

2. Główna przyczyna kryzysu religii

Przyczyny dzisiejszego kryzysu wiary religijnej są głębsze niż tylko sztywność dogmatów i struktur kościelnych oraz ogólna hipokryzja, nieszczerość, którą podszyty jest Kościół i religia.

Jakie to przyczyny? Religia znalazła się w kryzysie, bowiem nic nie wskazuje, by wierzenia religijne miały cokolwiek wspólnego z prawdą. Kryzys ma podstawy moralne. Trudno wierzyć, jeśli nic nie wskazuje, że wierzenia religijne są prawdziwe. Trudno wierzyć w Boga, jeśli nic wskazuje, że istnieje. Wiara wymaga prawdy.

Dlatego na kryzys religii nie pomoże ani trzymanie się dogmatów, ani ich poluzowanie czy porzucenie.

Dogmatycy mówią często, że to dążenia reformatorów spowodowały kryzys kościołów i religii w krajach zachodnich. To nieprawda, a także mylenie skutku z przyczyną. Dążenia do reform pojawiły się dlatego, że wierzenia stawały się coraz bardziej niewiarygodne, nieprzekonujące, postrzegane jako nieprawdziwe. To dlatego pojawiły się dążenia do zmiany i porzucenia dogmatów.

Natomiast faktem jest, że dążenia reformatorów i wprowadzane zmiany nie zapobiegły spadkowi religijności i utracie wiernych – ani w kościołach protestanckich, ani w Kościele katolickim.

Jan Paweł II, panujący w Kościele bardzo długo (1978-2005), doznał olbrzymiej porażki. To na jego pontyfikat przypada największy odpływ wiernych w krajach zachodnich. Kościoły opustoszały. Nie pomógł papieski konserwatyzm, przeciwstawianie się zmianom, ani papieskie podróże i spektakle. Trzeba jednak powiedzieć, że nikt nie powstrzymałby kryzysu. Także dziś ani konserwatyzm, ani liberalizm czy otwartość nie powstrzyma tendencji schyłkowych. Dlaczego? Religia musiałaby pokazać, że jest prawdziwa – a to jest niemożliwe.

Nie znaczy to, że kościoły i religie szybko i do końca zanikną. Będą jednak tracić na znaczeniu, czeka je daleko idąca marginalizacja.

3. Reformatorzy religii

Poniżej powiem o udanych i nieudanych współczesnych próbach zreformowania wierzeń chrześcijańskich (będą to oczywiście tylko przykłady, sygnały, a nie pełniejszy przegląd, niemożliwy w krótkim artykule).

Protestanci. W wielu kościołach protestanckich (pomijając kościoły fundamentalistyczne) wzięła wyraźnie górę tendencja do rewizji tradycyjnych wierzeń i kościelnego prawa. Już w okresie międzywojennym popularność zyskiwała idea demitologizacji chrześcijaństwa, którą głosił wpływowy teolog Rudolf Bultmann (1887-1976). Był to program oczyszczania chrześcijaństwa z tradycyjnych mitów religijnych.

W liberalnych nurtach protestantyzmu Pismo Święte nie jest już traktowane jako źródło zasad wiary i chrześcijańskiego życia. Np. można usłyszeć, że Nowy Testament akceptuje niewolnictwo (to fakt, zalecano jedynie dobre traktowanie niewolników, zaś niewolnikom nakazywano posłuszeństwo). Gdyby więc wzorować się na Nowym Testamencie i pierwotnym chrześcijaństwie, trzeba by moralnie akceptować niewolnictwo. Ale pół biedy z niewolnictwem.

Według zasad przyjętych w pierwotnym chrześcijaństwie, kobiety nie mogą pełnić w kościele ważnych funkcji. A Jezus i dwunastu apostołów to było towarzystwo adoracji mężczyzn (wśród nich nie było ani jednej kobiety, jest to do dziś argument przeciw dopuszczeniu kobiet do kapłaństwa, podkreślany w katechizmie w punkcie 1577). Kościół katolicki do dziś wzoruje się na tych zasadach, a katoliccy kapłani tworzą ewangeliczne towarzystwo adoracji mężczyzn. Natomiast w liberalnych kościołach protestanckich nawet najwyższe funkcje mogą być sprawowane przez kobiety.

W Nowym Testamencie daje o sobie znać homofobia. Dziś w wielu kościołach protestanckich błogosławi się i uznaje małżeństwa homoseksualne.

Mimo reform liberalne kościoły protestanckie są w kryzysie tak samo jak Kościół katolicki. Powtórzmy. Przyczyna kryzysu jest głębsza. Wierzenia religijne tracą wiarygodność, bowiem nie mają nic wspólnego z prawdą.

Katolicyzm: Spor o katechizm holenderski. W Kościele katolickim najdonioślejszą próbą odejścia od dogmatycznego nauczania był tzw. katechizm holenderski, ogłoszony w 1966 r. w Kościele katolickim w Holandii. Warto sprawę tę przypomnieć. Była to po drugim soborze watykańskim decydująca próba sił między katolickimi reformatorami a konserwatystami.

Drugi sobór watykański, zakończony w 1965 r., nie zmienił nic w dogmatach przyjętych w Kościele od czasów głębokiego średniowiecza. A zmian takich spodziewano się w wielu środowiskach katolickich biskupów i wiernych. Na fali tych oczekiwań episkopat Kościoła katolickiego w Holandii opublikował w 1966 r. „Nowy katechizm. Wiara katolicka dla dorosłych”, nazywany potocznie katechizmem holenderskim. Można przeczytać po angielsku w Internecie (3).

Katechizm ten zyskał dużą popularność wśród katolików w krajach zachodnich i był tłumaczony na wiele języków. Szybko jednak wzbudził olbrzymi opór ze strony konserwatywnych biskupów, świeckich tradycjonalistów i Watykanu.

Katechizm holenderski zawierał wszystko to, co stanowi kanon religii chrześcijańskiej. W tym znaczeniu był wręcz konserwatywny. Nie zawierał żadnych rewelacji, ani doktrynalnych „nowinek”.

Natomiast różnił się tym od dotychczasowych katechizmów, że nie powtarzał ściśle kościelnych dogmatów i „prawd” wiary. Nie podawał ich apodyktycznie do wierzenia. Przedstawiał religijne treści poddając je jakby pod rozwagę, a nie do przyjęcia pod groźbą potępienia. Był napisany mniej dogmatycznym i nieco bardziej znośnym językiem.

To było dla watykańskich władz Kościoła i katolickich konserwatystów nie do przełknięcia.

Watykan powołał komisję złożoną z kardynałów. W 1967 r. komisja wydała orzeczenie uznające katechizm holenderski za sprzeczny z doktryną Kościoła. Zarzuty przedstawiono w dziesięciu zwięzłych punktach. Pierwszy punkt dotyczył aniołów i dusz ludzkich: „Konieczne jest, aby Katechizm nauczał, że Bóg oprócz tego widzialnego świata, w którym żyjemy, stworzył także królestwo czystych duchów, które nazywamy Aniołami. Ponadto powinno być wyraźnie stwierdzone, że poszczególne dusze ludzkie, ponieważ są duchowe, są stworzone bezpośrednio przez Boga” (4). Zdania te zawierały wiele odsyłaczy do materiałów drugiego soboru watykańskiego, a w przypadku duszy także do encykliki Humani generis Piusa XII.

W pozostałych punktach wytknięto katechizmowi, że nie potwierdza jasno doktryny Kościoła w kwestiach grzechu pierworodnego, dziewiczego poczęcia Jezusa, niepokalanego poczęcia Marii, rzeczywistej obecności Chrystusa w eucharystii, śmierci Jezusa na krzyżu za grzechy ludzi, roli kapłaństwa, nieomylności Kościoła i innych.

Komisja żądała powtórzenia w katechizmie drętwych, dogmatycznych fragmentów z materiałów soborowych i encyklik. I mogę powiedzieć, że taki drętwy, bezduszny, dogmatyczny charakter ma obowiązujący obecnie katechizm, ogłoszony przez Jana Pawła II. Takie też są znane mi szkolne podręczniki religii. Z punktu widzenia ateisty to dobrze, bowiem zniechęca do Kościoła i religii.

W efekcie krytyki katechizm holenderski, zyskujący popularność w wielu krajach, został usunięty w cień. Podjęto decyzję o przygotowaniu nowego ogólnokościelnego katechizmu. Rzecz się ślimaczyła, ale stało się.

Jan Paweł II powołał w 1986 r. Komisję ds. Katechizmu. Na jej czele stanął szef watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary kardynał Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI. To z całą pewnością teolog zastygły w konserwatyzmie i dogmatach.

Katechizm Jana Pawła II. Zarówno Jan Paweł II, jak i Ratzinger, stawiali przed sobą zadanie powstrzymania zmian w Kościele, zarówno w dziedzinie kościelnej doktryny, jak i funkcjonowania Kościoła. Jan Paweł II, godząc się na stawianie mu za życia pomników, symbolicznie postawił na katolicyzm pozorów, świątków, kapliczek, rytuałów, celebry, plus religijne spektakle w rodzaju papieskich podróży i powierzchownego „ocieplania” wizerunku papieża (papieskie kremówki).

Katechizm ogłoszony przez Jana Pawła II w 1992 r. jest nieznośnym teologicznym gniotem, napisanym nieskładnym językiem. Jeżeli jacyś katolicy liczyli, że będzie to katechizm „z ludzką twarzą”, to się zawiedli. Katechizm idzie w kierunku odwrotnym niż katechizm holenderski. Jest apodyktyczny, traktuje wiernych jak przysłowiowe owieczki i baranki, podając z wysokości bożego objawienia dokładnie, w co mają wierzyć. W kwestii duszy nieśmiertelnej katechizm Jana Pawła II powtarza mity, wyobrażenia i dogmaty ustalone na średniowiecznych soborach (cytowałem je już wcześniej). Wraz z jego ogłoszeniem przez papieża, katechizm holenderski ostatecznie stracił ważność w Kościele.

Coś jeszcze dodam. Autorzy katechizmu popełniają wymieniany w tymże katechizmie grzech pychy. Przypisują sobie i temu, co napisali, nadprzyrodzony, boski charakter. Nikt władzom Kościoła nie nadał nadludzkiego statusu. Sami go sobie nadali. Są takimi samymi ludźmi jak inni, co widać aż nadto dobrze, a stroją się w boską sakrę, świętość. To właśnie grzech pychy z blaskiem obłudy.

Przyjęcie przez Jana Pawła II watykańskiego katechizmu w 1992 r. oznacza punkt zwrotny we współczesnej historii Kościoła katolickiego. Padła ostatecznie szansa na doktrynalne zmiany w Kościele. Kościół przyjął konserwatywną, dogmatyczną, pełną hipokryzji, obłudy, linię rozwoju. Trwa ona do dziś. Papież Franciszek zmienia niewiele – stara się ograniczyć najbardziej rażące zło w kościelnej praktyce, jak np. tradycyjne tolerowanie seksualnego wykorzystywania dzieci przez księży. Ale już za te skromne próby jest przez kler nagminnie odsądzany od czci i wiary. Jasne stało się, że Kościół to przysłowiowy beton. Nie da się go zreformować, ale na szczęście można porzucić. Tak też zaczęło robić coraz więcej katolików. Kościół w krajach zachodnich tracił i traci wiernych. Nie ma żadnego „odrodzenia religijnego” w Kościele.

4. Dusza w Piśmie Świętym.

Katolicy, którzy chcieliby zmienić kościelne nauczanie o duszy, twierdzą często, że Pismo Święte nie zawiera pojęcia duszy nieśmiertelnej. Tak głoszą również np. świadkowie Jehowy i niektóre inne wyznania chrześcijańskie. Nie mają chyba racji.

Co mówi Stary Testament? Oto w najstarszej części Biblii, w Księdze Rodzaju, czytamy (5): „A gdy Abraham dożył lat stu siedemdziesięciu pięciu, zbliżył się kres jego życia i zmarł (…) i połączył się ze swoimi przodkami” (Rdz 25,7-8). Podobnie o Jakubie: „wyzionął ducha i został przyłączony do swoich przodków” (Rdz 49, 33). Nie idzie tu o miejsce pochówku, tylko o bliżej nieokreśloną krainę zmarłych. Oto Jakub mówi: „Już w smutku zejdę za synem moim do Szeolu” (Rdz 37, 35).

W Starym Testamencie występuje pojęcie szeolu jako krainy zmarłych, przypominającej hades z mitów greckich. W greckim tłumaczeniu Biblii (Septuaginta), pochodzącym z III-II w. starej ery, hebrajskie słowo szeol jest tłumaczone jako hades. Także w Nowym Testamencie, spisanym po grecku, kilkakrotnie wymieniany jest literalnie „hades” jako miejsce pobytu ludzkich dusz po śmierci ciała (w tłumaczeniach używa się zwykle innego słowa niż hades, co jest kamuflażem).

Stary Testament zna też pojęcie refaim – to właśnie nieśmiertelna pozostałość człowieka, trafiająca do szeolu, czyli krainy zmarłych przypominającej hades. Refaim to dusza występująca w bardzo prymitywnej postaci.

Wiara w jakąś postać duszy nieśmiertelnej i „życia po śmierci” była wówczas powszechna na Bliskim Wschodzie. I nic dziwnego, że znajdowała wyraz także w Starym Testamencie. W najbardziej chyba rozbudowanej postaci występowała w Egipcie (w szerokim obiegu była tam tzw. księga umarłych). Wśród Izraelitów, jak sądzić można na podstawie najstarszych ksiąg Biblii, wiara ta występowała w postaci prymitywnych ludowych wyobrażeń. Z czasem została nieco wzbogacona (o czym za chwilę). Nie można powiedzieć, że Stary Testament nie zawiera pojęcia duszy nieśmiertelnej.

Faktem jest jednak, że w księgach Starego Testamentu wiara w duszę nieśmiertelną i „życie po śmierci” odgrywała niewielką rolę. Głównym tematem Starego Testamentu jest idea przymierza boga Jahwe z Izraelitami (idea „narodu wybranego”, którym mieli być Izraelici). Stary Testament miał przede wszystkim wspomagać Izraelitów i w ciężkich czasach głosił im nadzieję na niepodległość i wielkość na ziemi.

Natomiast obietnica zbawienia po śmierci stała się wręcz głównym tematem chrześcijaństwa. Ewangelie i Nowy Testament miały dawać nadzieję wiecznego życia i zbawienia tym, którzy uwierzą w Jezusa Chrystusa.

Jak wygląda dusza nieśmiertelna w nowszych księgach Starego Testamentu?

Księgi Starego Testamentu powstawały na przestrzeni wielu wieków (od XII do II w. starej ery, kiedy to powstała Księga Mądrości). O ile w najdawniejszych księgach „życie po śmierci” i dusza nieśmiertelna występują w bardzo prymitywnej postaci, to w późniejszych zostały znacznie urozmaicone. Przypuszczalnie stało się to pod wpływem kultury greckiej. Przetłumaczenie ksiąg hebrajskich na język grecki w III-II w. starej ery, wskazuje na silne kontakty kulturowe żydowsko-greckie. Pośredniczyli w tym Żydzi zamieszkujący w Aleksandrii w Egipcie. Miasto to stawało się ważnym ośrodkiem kultury żydowskiej i greckiej, hellenistycznej.

Nowe wierzenia znalazły wyraz w szczególności w niektórych psalmach i w Księdze Mądrości, napisanej po grecku w II w. starej ery, przypuszczalnie przez zhellenizowanego Izraelitę (czas jej powstania ustalono na podstawie stylu języka; w tradycji chrześcijańskiej przypisywana jest królowi Salomonowi, ale to ewidentna legenda).

Księga Mądrości nie została uznana za kanoniczną przez Żydów i wyznania protestanckie. Ale w Kościele katolickim – podkreślmy – jest uznawana za równoprawną z innymi księgami kanonicznymi i bardzo ceniona.

Również w tych późniejszych księgach wypowiedzi dotyczące wprost duszy nieśmiertelnej są bardzo rzadkie i niejasne. Ale mamy tam rzeczy nowe.

Według ksiąg najdawniejszych w szeolu po śmierci przebywa refaim (taka bardzo prymitywna dusza). Natomiast w niektórych psalmach i pieśniach Księgi Mądrości pojawia się dusza nieśmiertelna określana najczęściej hebrajskim słowem nefesz. To dusza myśląca, w pełni władz umysłowych i ludzkich.

Ponadto, o ile w dawnych księgach dusze wszystkich ludzi – bogobojnych i złych – żyją w szeolu w tych samych nie najlepszych warunkach, to według ksiąg późniejszych ich los jest różny. Sprawiedliwi mają się dobrze i mogą mieć nadzieję na zbawienie. Zaś niesprawiedliwi mają się źle i cierpią.

Przypomina to koncepcję Platona (V-IV w. starej ery). Według Platona dusze ludzi zasłużonych, niczym się nie wyróżniających oraz złych przebywają w hadesie w odmiennych warunkach.

Warto też przypomnieć, że w pismach Platona mamy przedstawioną scenę sądu nad duszami. Sąd odbywa się na pięknej łące. Dusze stają przed sądem „natychmiast po śmierci każdego” (6). Dusze ludzi dobrych wędrują do góry do rajskiej krainy; złych do Tartaru, tj. do ponurej części hadesu. Najwięksi winowajcy mają tam przebywać na zawsze, inni tylko przez pewien czas.

Zacytujmy Księgę Mądrości i psalmy: „A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju” (Mdr 3, 1-3).

W niektórych psalmach pojawia się koncepcja zbawienia, wiecznego życia u boku Boga. Oto psalmista w poetyckich słowach zwraca się do Boga: „Bo nie zostawisz mojej duszy w Szeolu i nie dozwolisz, by wierny tobie doznał skażenia. Ukażesz mi ścieżkę życia, pełnię radości u Ciebie, rozkosze na wieki po Twojej prawicy” (Ps 16,10-11).

W innym psalmie czytamy: „Bóg wyzwoli moją duszę z mocy szeolu, bo mię zabierze” (Ps 49,16). Zaś dusze ludzi złych mają pozostać na wieki w ponurym szeolu.

Niewątpliwie mówi się tu o duszach nieśmiertelnych, które przebywają w szeolu/hadesie i mogą nawet spodziewać się zbawienia. Temat duszy nieśmiertelnej i „życia po śmierci” zajmuje jednak w Starym Testamencie bardzo mało miejsca.

5. Co mówi Nowy Testament?

Również Nowy Testament bardzo mało mówi wprost o duszy nieśmiertelnej i stwarza niejasności. Stąd też mamy dawniej i dziś sprzeczne interpretacje. Trzeba o nich powiedzieć. Można przy okazji zobaczyć, jak nieokiełznana jest zdolność ludzi do tworzenia mitów religijnych. Gorzej jest być może z wiarą w te mity.

Sprzeczne interpretacje. Według interpretacji przyjmowanej przez niektóre wyznania chrześcijańskie, w tym przez świadków Jehowy, człowiek nie posiada duszy nieśmiertelnej. Jego ciało umiera, duszy nie ma, ale przed końcem świata wszyscy ludzie mocą bożą zmartwychwstaną cieleśnie na sąd ostateczny. Po osądzeniu jedni będą zbawieni i będą żyć wiecznie. Inni będą potępieni, skazani na wieczne męki albo unicestwieni (różnie się twierdzi). W tej interpretacji dusza nieśmiertelna nie jest konieczna, by żyć wiecznie. Po prostu ludzie mocą bożą zmartwychwstaną cieleśnie przed końcem świata i przynajmniej niektórzy będą mogli żyć wiecznie.

Według innej interpretacji, do której jesteśmy przyzwyczajeni, ma być inaczej. Każdy człowiek posiada niematerialną duszę nieśmiertelną. Po śmierci ciała dusza wędruje na sąd boży i następnie trafia do nieba, piekła lub czyśćca. Zaś przed końcem świata wszyscy ludzie zmartwychwstaną cieleśnie na sąd ostateczny i będą ostatecznie potępieni lub zbawieni. Idzie tu, tak jak w poprzedniej interpretacji, o ludzi żywych cieleśnie, a nie o postacie duchowe.

Pojęcie sądu bożego przed końcem świata, na który mają zmartwychwstać wszyscy umarli, opiera się na dowolnych interpretacjach proroctw zawartych w Starym Testamencie. Proroctwa te – a także obrazy sądu ostatecznego w Nowym Testamencie – podawane są w stylistyce obłędnych wizji. Proroczych majaków jest w Biblii bardzo dużo. Podam tylko jeden przykład. Mówiąc o sądzie ostatecznym, katechizm odsyła do Księgi Daniela. Wielki starotestamentowy prorok Daniel mówi tam: „Ujrzałem swoją wizję w nocy. (…) Cztery ogromne bestie wyszły z morza, a jedna różniła się od drugiej. Pierwsza podobna była do lwa i miała skrzydła orle. Patrzałem, a oto wyrwano jej skrzydła …” Itp (Dn 7).

Obecnie, z obawy przed ośmieszeniem proroctw i sądu ostatecznego, obłędny charakter tych wizji jest pomijany. Ale pomysł sądu bożego i zmartwychwstania ciał jest do dziś uznawany w judaizmie i chrześcijaństwie. Można nie dziwić się, że obłędne wizje znajdują się w starożytnych księgach. Trzeba się dziwić, że każe się wiernym w te proroctwa wierzyć także dziś. W katolicyzmie na ich podstawie ukuto jeden z głównych dogmatów – dogmat o zmartwychwstaniu ciał na sąd ostateczny.

Reformatorzy chcieliby obłędne majaki proroków potraktować jako literacką stylistykę i alegorię, odrzucając także sam pomysł sądu ostatecznego i zmartwychwstania ciał. Literacka forma proroctw, forma obłędnych wizji, nawet w oczach osób religijnych podważa ich merytoryczną wiarygodność i powagę.

Niejasności Nowego Testamentu. Teraz rzecz bardzo ważna. W Nowym Testamencie często nie jest jasne, czy dana wypowiedź, wskazująca na życie po śmierci, dotyczy okresu bezpośrednio po śmierci cielesnej człowieka, czy też dopiero okresu po sądzie ostatecznym i końcu świata. A to są dwie różne sprawy.

Np. Jezus mówi: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (J 11, 25-26). I w innym miejscu: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki” (J 8,51).

Wypowiedzi te zdają się dotyczyć życia wiecznego po sądzie ostatecznym i końcu świata, a nie zaraz po śmierci. Niejasności dają asumpt poglądowi, że Nowy Testament nie zawiera  pojęcia duszy nieśmiertelnej i nie ma potrzeby w jej istnienie wierzyć. Interpretacja ta nie opiera się jednak na mocnych podstawach.

Ale pogląd przeciwny, uznawany w Kościele katolickim, również nie ma podstaw mocnych. Na jego rzecz przemawiają następujące poszlaki (ale tylko poszlaki!):

1. Jak już pisałem, w Nowym Testamencie kilkakrotnie użyto greckiego słowa hades, gdzie według ówczesnych pojęć dusze ludzkie trafiają bezpośrednio po śmierci. Natomiast jeżeli pada słowo gehenna, to może ono dotyczyć okresu po sądzie ostatecznym i końcu świata.

2. Św. Paweł w liście do wiernych pisze: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (1Tes 5,23). Wygląda na to, że człowiek ma jednak duszę nieśmiertelną.

3. Z dość długiej przypowieści Jezusa o bogaczu i Łazarzu wynika niedwuznacznie, że po śmierci bogacz przebywa w hadesie, gdzie cierpi (w Biblii Tysiąclecia hades przetłumaczono jako Otchłań), zaś Łazarz doznaje pociechy (Łk 16,19-31).

4. Pozostaje jeszcze argument „z judaizmu”. Wiele wskazuje, że w czasach Jezusa i powstawania tekstów Nowego Testamentu Żydzi dość powszechnie wierzyli w duszę nieśmiertelną, a nie tylko w zmartwychwstanie ciał na sąd ostateczny i życie wieczne po końcu świata. Można przyjąć, że także dla autorów Nowego Testamentu istnienie duszy nieśmiertelnej było oczywistością. Dlatego o duszy nie pisano.

Jest to możliwe, ale nie ma pewności. Zważywszy, że dusza nieśmiertelna to jednak rzecz ważna, daleko idąca wstrzemięźliwość w pisaniu o niej jest zaskakująca. A może nie wierzono zbyt głęboko?

W czasach Jezusa w nieśmiertelność duszy, a nie tylko w zmartwychwstanie ciał z grobów, mieli wierzyć faryzeusze, o których często wspomina Nowy Testament. Było to wpływowe żydowskie stronnictwo religijno-polityczne, kierowane przez kapłanów, kształtujące religijność Żydów i dominujące w Sanhedrynie (najwyższym żydowskim organie religijnym).

Wiara w duszę nieśmiertelną i zmartwychwstanie ciał nie była jednak wśród Żydów w czasach Jezusa powszechna i niekwestionowana. Inne wpływowe stronnictwo, saduceusze, zaprzeczali zarówno zmartwychwstaniu ciał, jak i istnieniu duszy nieśmiertelnej. Saduceusze byli skupieni wokół kapłańskiego rodu Sadoka. Wspomina o nich także Nowy Testament. Saduceusze i faryzeusze konkurowali ze sobą i polemizowali w sprawach religijnych i politycznych. Stronnictwo saduceuszy zanikło po zburzeniu Świątyni Jerozolimskiej przez Rzymian w 70 r. n.e. W późniejszym judaizmie rabinicznym byli uznawani za heretyków. W judaizmie, obok wiary w zmartwychwstanie ciał, zapanowało przekonanie, że jakaś postać duszy nieśmiertelnej istnieje bezpośrednio po śmierci ciała.

Dogmat do poprawki. Jeszcze jedna bardzo ważna kwestia związana z dogmatem o duszy nieśmiertelnej. W Piśmie Świętym nigdzie nie mówi się, że Bóg bezpośrednio stwarza każdemu człowiekowi duszę. Nie wynika to też w żaden sposób pośrednio z treści Pisma Świętego. A jest to kwestia bardzo w dogmatyce katolickiej eksponowana. Katechizm jasno stwierdza, że „każda dusza duchowa jest bezpośrednio stworzona przez Boga, nie jest ona <produktem> rodziców”. Stwierdzenie to z całą pewnością nie ma podstaw w Piśmie Świętym.

6. Dlaczego ludzie wierzą w „życie po śmierci”?

Dlaczego ludzie stworzyli przedziwne mity i fantazje o „życiu po śmierci” i duszy nieśmiertelnej? Dlaczego tak wielu ludzi chce także dziś wierzyć w życie wieczne? W istnienie duszy nieśmiertelnej? Dlaczego być może świadomie samooszukują się? Jak można na te pytania odpowiedzieć?

Na istnienie duszy nieśmiertelnej i „życia po śmierci” nie ma najmniejszych dowodów, spełniających elementarne kryteria obowiązujące w badaniach naukowych. Oznacza to, że muszą istnieć ważkie motywy tej wiary. Jakie?

Człowiek, tak jak inne gatunki zwierząt, posiada ukształtowane ewolucyjnie pragnienie życia. To silny popęd, oddziałujący na psychikę i fizjologię organizmu. Jeżeli tego pragnienia człowiek by nie miał, to przynajmniej w obecnej postaci gatunek ludzki już dawno by wymarł albo w ogóle nie powstał.

Pragnienie/popęd życia sprawia, że człowiek chciałby nie umierać, chciałby żyć wiecznie. To pragnienie to swoisty „popyt”, zapotrzebowanie – i mity o życiu po śmierci stanowią na ten popyt odpowiedź. Bo jak jest popyt, to zwykle znajduje się też podaż, czyli produkt, towar, który ten popyt zaspokaja. Producentami są od najdawniejszych czasów czarownicy, kapłani, prorocy, ludzie nawiedzeni i oszuści, często w jednej i tej samej osobie.

Kościelny aparat, księża, biskupi, żyją z tego ludzkiego pragnienia nieśmiertelności od wieków. Można powiedzieć, że żyją ze sprzedawania złudzeń. Na ile sami wierzą, tego nie jesteśmy w stanie powiedzieć. Sądząc po owocach, brak wiary jest dość częsty.

Dlaczego ludzi nie stać na to, by obietnicy życia wiecznego nie kupować? Dlaczego nie mają dość krytycyzmu?

Ludzie różnią się znacznie między sobą pod każdym względem – różnią się zdrowiem, talentami, psychiką. To elementarna wiedza o człowieku. Różnią się też łatwowiernością i zdolnością do ulegania złudnym nadziejom na życie wieczne. Jedni wierzą łatwo, inni z trudem, jeszcze inni wcale. Posiadają też zróżnicowaną zdolność samooszukiwania się. Mogą przy tym niezupełnie w życie wieczne wierzyć, mieć wątpliwości, ale dla świętego spokoju wierzyć lub udawać, że wierzą. Obecnie w wielu krajach rośnie liczba niewierzących.

Czy religia jest człowiekowi do życia niezbędna? Czy brak wiary w życie po śmierci jest nieszczęściem? Na pewno nie. Człowiek, istota biologiczna z krwi i kości, posiada w sobie dość motywacji, by żyć bez religijnych złudzeń. Można powiedzieć, że pragnienie nieśmiertelności jest słabsze i wtórne wobec bieżącego pragnienia życia.

7. Słowo na zakończenie

Kościół uwikłał się w absurdy, z których nie potrafi wyjść. Można natomiast bez problemu wyjść z Kościoła. – Alvert Jann

…………………………………………………………………………….

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia

Na blogu znajduje się w tej chwili ponad 80 artykułów, m.in.:

Teoria Boga krótko wyłożona” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

Ilu naukowców wierzy w Boga?” –https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/ilu-naukowcow-wierzy-w-boga/

„Jak ks. prof. Heller dowodzi istnienia Boga” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/ks-prof-heller-dowodzi-istnienia-boga/

…………………………………………………………….

Przypisy

1 Katechizm Kościoła katolickiego cytuję za: – http://www.katechizm.opoka.org.pl/

2 Ks. prof. J. Salij:https://opoka.org.pl/biblioteka/T/TD/dlaczego_kocham/d_k_dogmaty.html

3 „A New Catechism: The Catolic Faith for Adults” – https://archive.org/details/newcatechismcath00hog_6qw/page/n5/mode/2up

4 „Deklaracja komisji kardynałów …” – https://www.ewtn.com/catholicism/library/declaration-of-the-commission-of-cardinals-on-the-new-catechism-2060

5 Stary i Nowy Testament cytuję za Biblią Tysiąclecia – http://biblia.deon.pl/ 

6 Platon, Gorgiasz (w tłumaczeniu W. Witwickiego), Wydawnictwo Armoryka 2017, s. 154. O sądzie nad duszami Platon pisze także w Fedonie i w Państwie.

…………………………………………………………………………

Czy sumienie zawdzięczamy Bogu?

Sumienie to jakby głos wewnętrzny, który nakazuje nam postępować zgodnie z zasadami moralnymi. Jeżeli postąpimy wbrew tym zasadom, mamy poczucie winy, czyli tzw. wyrzuty sumienia. Sumienie można określić jako właściwe ludziom poczucie moralne, wskazujące jakie postępowanie jest dobre, a jakie złe.

Według Kościoła sumienie zawdzięczamy Bogu. Jest to twierdzenie teologiczne, sprzeczne z wiedzą naukową.

Przedstawię tu najpierw, czym jest sumienie według Kościoła katolickiego. Następnie powiem, czym jest sumienie z punktu widzenia współczesnej nauki.

Sumieniu sporo uwagi poświęca teologia i dokumenty kościelne, ale – podkreślmy – jest ono rzeczywistym zjawiskiem ludzkiej psychiki i ludzkiego umysłu. Można je badać empirycznie, doświadczalnie, za pomocą metod stosowanych w nauce.

Pojęcie sumienia zajmuje także ważne miejsce w światopoglądzie liberalnym oraz we współczesnym prawie międzynarodowym i w wielu krajowych systemach prawnych, opartych na świeckich prawach człowieka. Np. w Karcie Praw Podstawowych Unii Europejskiej czytamy: „Uznaje się prawo do odmowy działania sprzecznego z własnym sumieniem, zgodnie z ustawami krajowymi regulującymi korzystanie z tego prawa” (art. 10.2).

1. Sumienie według Kościoła

W kościelnym nauczaniu sumienie przedstawiane jest na modłę religijną jako dar i głos Boga. Podstawy kościelnego nauczania o sumieniu zawiera katechizm oraz dokumenty drugiego soboru watykańskiego (głównie konstytucja duszpasterska Gaudium et spes). Jest w tych materiałach warstwa realistyczna, ale zatopiona w teologicznych fantazjach i napisana nieznośnym kaznodziejskim językiem.

W Katechizmie Kościoła Katolickiego (1) czytamy: „Sumienie moralne obecne we wnętrzu osoby nakazuje jej w odpowiedniej chwili pełnić dobro, a unikać zła. Osądza ono również konkretne wybory, aprobując te, które są dobre, i potępiając te, które są złe” (pkt 1777). Tak rozumiane sumienie to właściwość ludzkiej psychiki, ludzkie poczucie moralne. Może być badane metodami naukowymi.

Ale jednocześnie w kościelnych publikacjach mamy teologiczne fantazje, które są głosem średniowiecza, niemożliwym dziś do poważnego potraktowania. Człowiek – czytamy – ma w swym sercu wypisane przez Boga prawo, wobec którego posłuszeństwo stanowi o jego godności i według którego będzie sądzony. Sumienie jest najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa”. „Właśnie przez sąd swego sumienia człowiek postrzega i rozpoznaje nakazy prawa Bożego” (pkt 1776 i 1778).

Mówiąc prościej, według katechizmu sumienie zawiera nakazy prawa bożego, wpisane tam przez Boga. Przytoczone cytaty pojawiają się bardzo często w kościelnych publikacjach. Stanowią one podstawę kościelnego nauczania o sumieniu. Np. w jednym z podręczników religii dla liceum czytamy, że sumienie jest nie tylko ludzką zdolnością do rozpoznawania, jakie postępowanie jest dobre, a jakie złe, ale „ jest ono najgłębszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, w którym spotyka się z Bogiem. Pan Bóg nie tylko wyposażył człowieka w sumienie, ale też ciągle pomaga, by ono dojrzewało” (2).

W katolickich publikacjach rutynowo pojawia się fraza: sumienie to dar Boga. Jeden tylko przykład. Na ważnym oficjalnym portalu katolickim akcentuje się pogrubioną czcionką: „Sumienie — dar Boga”. I dalej:Wielką pomocą w wykonaniu zadań zleconych przez Boga było i jest od samego początku sumienie. (…) Bóg przez sumienie mówi człowiekowi, co jest Jego wolą, czyli co jest prawdziwie dobre” (3).

Wygląda na to, że przez ciągłe powtarzanie chce się wmówić ludziom to, na co nie ma żadnych dowodów.

2. Wiedza naukowa

Co można powiedzieć o sumieniu z punktu widzenia wiedzy naukowej? Najkrócej mówiąc, sumienie (poczucie moralne) jest czynnością ludzkiego mózgu. Powstało w efekcie ewolucyjnego rozwoju mózgu, podobnie jak np. zdolność myślenia.

Uczucia i przekonania, właściwe sumieniu, mają dwojaki charakter. Są to zarówno wrodzone, ukształtowane ewolucyjnie skłonności właściwe wszystkim ludziom, jak i treści uwarunkowane kulturowo, odzwierciedlające kulturowe zróżnicowanie gatunku homo sapiens. Ponadto w przypadku każdego poszczególnego człowieka istotny jest wpływ uwarunkowań indywidualnych, zarówno biologicznych, jak też wynikających z indywidualnych losów życiowych i decyzji.

Spróbuję przedstawić to nieco szerzej.

Ewolucja biologiczna. Jak wskazują nauki biologiczne, mózg ludzki powstał w wyniku trwającej setki milionów lat ewolucji świata/królestwa zwierząt. W toku ewolucji mózg osiągał stopniowo coraz większą złożoność anatomiczną i funkcjonalną – od form najprostszych u pierwszych kręgowców (pojawiły się ponad 500 milionów lat temu), do najbardziej złożonych u ssaków i człowieka. W efekcie rozwoju kory mózgowej powstały właściwe człowiekowi struktury neuronalne w mózgu, umożliwiające doznawanie uczuć, myślenie pojęciowe, rozumienie, mowę, przewidywanie, planowanie, a w konsekwencji rozwój kultury. Do właściwości ludzkiego mózgu należy także poczucie moralne, wrażliwość moralna, odczuwanie winy, intencjonalne tworzenie zasad moralnych (zakazów i nakazów), czyli wszystko to, co zbiorczo określamy mianem sumienia.

Neuronauka. Od lat 1980. badanie układu nerwowego i mózgu zaczęto nazywać neuronauką (ang. neuroscience). W badaniach tych wykorzystywane są szeroko takie instrumenty, jak elektroencefalograf-EEG i rezonans magnetyczny-fMRI. Pokazują one, jak pracuje mózg, a w szczególności jakie rejony mózgu aktywizują się przy wykonywaniu określonych czynności.

Według neuronauki sumienie (poczucie moralne) jest czynnością ludzkiego mózgu, podobnie jak myślenie, pamięć, mowa czy umiejętność liczenia. Pojęcie sumienia odnosi się do tych czynności struktur mózgowych, które są odpowiedzialne za moralne uczucia, przekonania i oceny. Dzięki tym zdolnościom naszego mózgu mamy poczucie, jakie postępowanie jest dobre, a jakie złe.

Nie ma jednej struktury, której można by przypisać sumienie. Funkcje, które określamy zbiorczo mianem sumienia, realizowane są przez różne struktury znajdujące się w mózgu.

Badania wskazują, że za poczucie moralne i „wyrzuty sumienia” odpowiedzialne są przede wszystkim rejony mózgu należące do tzw. kory nowej (położone przede wszystkim w brzuszno-bocznej korze czołowej). Z tymi rejonami związane są złożone procesy poznawcze, którym zawdzięczamy m.in. umiejętność pojęciowego myślenia i mówienia.

Zidentyfikowano też w mózgu rejon odpowiedzialny za świadome samohamowanie się, tj. powstrzymywanie się od zrobienia czegoś, czego nawet bardzo chcemy (to lewa grzbietowa kora czołowo-przyśrodkowa). W świadomym samohamowaniu istotną rolę odgrywają przekonania moralne, chociaż oczywiście także strach przed karą lub oczekiwanie nagrody.

Czynności, składające się na sumienie, powiązane są z wieloma różnymi strukturami neuronalnymi, na przykład odpowiadającymi za pamięć. Żeby „mieć sumienie”, trzeba pamiętać – mniej lub bardziej świadomie – zakazy i nakazy moralne.

Upośledzenie czynności, które składają się na sumienie, jest zaburzeniem nazywanym psychopatią. Polega ono na upośledzeniu sfery uczuć właściwych normalnie ludziom (brak współczucia, wrażliwości na cierpienia innych, uczuć moralnych, poczucia winy). Osoby z tymi zaburzeniami zachowują nierzadko podstawową sprawność intelektualną, co pozwala im żyć z pozoru normalnie. Brak sumienia to psychiczna ułomność, niezdolność do dokonywania ocen moralnych, do postrzegania, co jest moralnie dobre, a co złe.

Podkreślmy, sumienie nie jest częścią mózgu, ani też jakąś rzeczywistością duchową. Jest czynnością ludzkiego mózgu, jego wielu struktur neuronalnych, podobnie jak uczucia, myślenie czy świadomość (świadomość to zdawanie sobie sprawy z własnego istnienie i działania oraz z istnienia otoczenia). Sumienie człowiek zawdzięcza aktywności mózgu. Ten wspaniały organ powstał w toku ewolucji organizmów zwierzęcych.

Skąd biorą się w mózgu przekonania moralne? Skąd wiemy, że źle jest kłamać, kraść czy zabijać? Skąd wiemy, że należy pomagać innym w potrzebie?

Ludzkie uczucia i przekonania, nazywane dziś przez nas moralnymi, mają dwa źródła: Po pierwsze, są skutkiem wrodzonych, ukształtowanych ewolucyjnie skłonności, właściwych także wielu innym gatunkom zwierząt, w szczególności gatunkom zwierząt społecznych, tzn. żyjących w różnego rodzaju społecznościach, stadach, grupach. Po drugie, są efektem wychowania i życia w określonej społeczności, czyli efektem kultury.

Ponadto w przypadku każdej jednostki ludzkiej istotny jest wpływ uwarunkowań indywidualnych na treść sumienia.

Skłonności wrodzone. Najpierw o tym, co wrodzone, ukształtowane ewolucyjnie.

Pewne zasady moralne są uwarunkowane ewolucyjnie i w postaci zachowań, chociaż oczywiście nie w formie zwerbalizowanych zakazów i nakazów, występują także wśród wielu gatunków zwierząt, nie tylko u człowieka. Np. opiekowanie się potomstwem (u ludzi jest to bardzo silny nakaz moralny, a zachowanie to występuje także u zwierząt), dzielenie się pokarmem w pewnych okolicznościach, pomoc wzajemna w grupie, współpraca, wspólna obrona przed wrogiem.

Zwierzęta odróżniają emocjonalnie zachowania przyjazne i zachowania wrogie. Można powiedzieć, że emocjonalnie odróżniają dobro (zachowania przyjazne) i zło, tj. zachowania wrogie, agresywne. Ta zwierzęca właściwość jest podstawą także ludzkiej zdolności odróżniania dobra i zła – podstawą ludzkich doznań moralnych i sumienia. Jako ludzie, niezależnie do zwerbalizowanych „przykazań” moralnych czy religijnych, mamy w naszych emocjach podobne wrodzone zwierzętom skłonności.

Z pewnością w czasach pierwotnych, kiedy nie istniały jeszcze skonkretyzowane kodeksy moralne i religie, ludzie zachowywali się zgodnie z tymi wrodzonymi skłonnościami. Życie tych pierwotnych społeczności nie polegało na ciągłej agresji czy walce fizycznej.

Trzeba jednak zdecydowanie podkreślić: człowiekowi i innym gatunkom zwierząt właściwe są także ukształtowane ewolucyjnie skłonności i zachowania agresywne. Zwierzęta społeczne walczą nie tylko z osobnikami należącymi do innych gatunków i do grupy obcej, ale także wewnątrz grupy własnej. Walczą o pozycję w grupie, o różne dobra, są kłótliwe. Nie brak szokujących przykładów okrucieństwa (podobnie jak wśród ludzi). Życie społeczne jest plątaniną zachowań przyjaznych i agresywnych, dobra i zła.

Wpływ kultury. Obok skłonności wrodzonych, na ludzkie przekonania i uczucia moralne (czyli na ludzkie sumienie) wpływ wywiera kultura społeczności, w której człowiek żyje. Na kilka spraw warto zwrócić uwagę.

Człowiek, w porównaniu i wieloma innymi gatunkami zwierząt, posiada słabo rozwinięty układ instynktów (instynkt to wrodzona skłonność do zachowań w ściśle określony sposób). Natomiast liczne zachowania ludzkie są tylko dość ogólnie ukierunkowane przez wrodzone skłonności i popędy. Motywują one do działań w określonym kierunku, a nie w ściśle określony sposób.

Gatunek homo sapiens charakteryzuje się za to dużymi zdolnościami tworzenia kultury. Kultura to różnorodne zwyczaje, prawa, wiedza, sztuka, wyobrażenia o świecie, a także zasady moralne mówiące, co jest dobre, a co złe. Treści kultury nie są ustalone przez wrodzone czynniki – są róże w różnych społecznościach i zmienne historycznie. Można powiedzieć, że wrodzone skłonności, popędy i potrzeby stanowią podłoże, kanwę, na której ludzie tkają przeróżne wzory. Ludzie żyją więc w społecznościach i kulturach bardzo różniących się od siebie.

Coś jeszcze jest bardzo ważne. Jako jednostki, jako pojedyncze osoby, ludzie charakteryzują się dużymi zdolnościami przyswajania sobie kultury społeczności, w której żyją. Jest to, inaczej mówiąc, zdolność szeroko rozumianego uczenia się (inne gatunki tę zdolność również posiadają, ale w dużo bardziej ograniczonej postaci).

Rozwiniętą zdolność tworzenia kultury i uczenia się gatunek homo sapiens zawdzięcza szczególnym właściwościom ukształtowanego ewolucyjnie mózgu.

Proces, w wyniku którego człowiek nabywa umiejętności potrzebne do życia społecznego i przyswaja sobie kulturę społeczności, w której żyje, nazwano w naukach społecznych socjalizacją (uspołecznieniem). W toku tego procesu pewne poglądy i zasady ludzie uznają za własne, identyfikują się z nimi. Nazwano to internalizacją (uwewnętrznieniem). Internalizacji, uznaniu za własne, podlegają między innymi zasady moralne, tzn. mówiące, jakie postępowanie jest dobre, a jakie złe. Zinternalizowane zasady moralne współtworzą – wraz z uczuciami i skłonnościami wrodzonymi – ludzkie sumienia.

Zróżnicowaniu ludzkich społeczności i kultur towarzyszy także zróżnicowanie zasad moralnych. Nie są one wszędzie takie same. Wprawdzie powszechnie istnieją np. nakazy udzielania pomocy i zakazy zabijania, ale zasady te różnie wyglądają w różnych kulturach i zmieniają się historyczne.

Podsumujmy. Sumienie jest kształtowane – po pierwsze – przez wrodzone skłonności wspólne całemu gatunkowi ludzkiemu. Po drugie, przez kulturę społeczności, w której człowiek żyje (a dokładniej, przez zinternalizowane zasady moralne). Po trzecie, w przypadku każdego człowieka wpływ mają uwarunkowania indywidualne i jego własne decyzje życiowe. Każdy człowiek posiada nieco odmienne wyposażenie biologiczne oraz doświadcza własnej drogi życiowej i w różnych sytuacjach podejmuje własne decyzje – wpływa to na jego uczucia i przekonania moralne.

W konsekwencji ludzie mają różne sumienia. Powoduje to często konflikty między ludźmi, jeżeli chcą postępować w zgodzie ze swoim sumieniem. Związane z tym są m.in. problemy sprzeciwu sumienia i klauzuli sumienia, mające często charakter polityczny. Zajmuję się nimi w innym artykule (przypis 4).

3. Sprzeczność między nauką a religią

Sumienie jest faktem. Ludzie rzeczywiście posiadają zasady moralne i często odczuwają „wyrzuty” z powodu ich nieprzestrzegania. Ale twierdzenie, obowiązujące w kościelnym nauczaniu, że sumienie jest darem Boga, to powielenie starożytnych i średniowiecznych wyobrażeń, pozbawionych jakiegokolwiek wiarygodnego uzasadnienia.

Mamy tu głęboką sprzeczność między nauką a religią. Podsumujmy, na czym sprzeczność ta polega.

Ze sprzecznością poglądów czy twierdzeń mamy do czynienia wtedy, gdy są one ze sobą niezgodne, w szczególności gdy wykluczają się. Tak jest w przypadku sumienia.

W Kościele naucza się, że sumienie zawdzięczamy Bogu. W katechizmie czytamy: „Człowiek ma w swym sercu wypisane przez Boga prawo, wobec którego posłuszeństwo stanowi o jego godności i według którego będzie sądzony. Sumienie jest najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa”. „Właśnie przez sąd swego sumienia człowiek postrzega i rozpoznaje nakazy prawa Bożego” (pkt 1776 i 1778).

W nauce współczesnej nie uznaje się takich twierdzeń. Metodologia nauki (tj. zasady uprawiania nauki) neguje jakiekolwiek twierdzenia i wyjaśnienia odwołujące się do czynników nadnaturalnych i Boga, bo działania takich czynników nie stwierdzono. Badania naukowe wskazują natomiast, że sumienie jest efektem ewolucji biologicznej i kultury.

Teologia katolicka mówi o sumieniu rzeczy sprzeczne z nauką. Z całą pewnością w nauce nie uznaje się teologicznych twierdzeń.

Religijni filozofowie i teolodzy bardzo często mówią, że między nauką a religią nie ma sprzeczności. Są to jednak zapewnienia ogólnikowe. Jeżeli przyjrzymy się konkretnym twierdzeniom, to okazuje się, że sprzeczności jest wiele. Piszę o nich w artykule „Sprzeczności między nauką a religią: 10 przykładów” (link poniżej). – Alvert Jann

……………………………………………………………

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu”

https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia

Na blogu znajduje się w tej chwili ponad 80 artykułów, m.in.:

Teoria Boga krótko wyłożona” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

Czy istnieje wolna wola?” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/czy-istnieje-wolna-wola/

Sprzeczności między nauką a religią: 10 przykładów” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/sprzecznosci-miedzy-nauka-a-religia-10-przykladow/

…………………………………………………………….

Przypisy

1 Katechizm Kościoła Katolickiego cytuję za: – http://www.katechizm.opoka.org.pl/

2 „Drogi świadków Chrystusa w Świecie” (Wydawnictwo WAM – Księża jezuici, Kraków 2013, s. 72).

3 „Jesteśmy arcydziełem Boga” – https://opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/gk201004-sumienie.html

Ideologia katolickich talibów (cz. 1)” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/ideologia-katolickich-talibow-czesc-1/ ;  „Ideologia katolickich talibów (cz. 2)” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/ideologia-katolickich-talibow-czesc-2/

………………………………………………………………………………

Lekcje religii w szkołach wyższych (Ćwiczenia z ateizmu 1)

Minęło kilka lat od czasu pierwszych publikacji z cyklu „Ćwiczenia z ateizmu”. Postanowiliśmy powtórzyć ten cykl, dla nowych chętnych do pogłębienia wiedzy merytorycznej, koniecznej gdy trzeba zmagać się z aprioryczną tautologią religijną, i sofizmatami obrońców wiary. Cykl stworzył nasz stały współpracownik Alvert Jann, któremu składamy nieustająco podziękowania za wkład do, niezbędnej naszym zdaniem, edukacji młodzieży akademickiej…

Kuna2020Kraków

 

Alvert Jann

Ekspansja Kościoła w państwowym szkolnictwie wyższym i w instytucjach naukowych umyka uwadze opinii publicznej. Pisze się o religii w szkołach podstawowych i średnich, zapominając o szkołach wyższych.

Mamy w Polsce trzy duże uniwersytety katolickie, ponadto na sześciu państwowych uniwersytetach działają wydziały teologii katolickiej. Wszystkie są kościelnymi placówkami w całości finansowanymi przez budżet państwa. Kościół okopał się w wielu instytucjach naukowych. W Narodowym Centrum Nauki (państwowej instytucji finansującej badania naukowe) teologia figuruje jako pełnoprawna dziedzina nauki. Centralna Komisja Do Spraw Stopni i Tytułów nadaje tytuły i stopnie naukowe w zakresie teologii. Są to praktyki zakorzenione w czasach średniowiecza, ale współcześnie nieuzasadnione. Za pieniądze podatników stwarza się pozór naukowego charakteru teologii. Nie każda tradycja jest dobra. Teologia nie jest nauką, a jej ekspansja służy wyłącznie partykularnym interesom Kościoła. Powiedzmy wyraźnie, nie powinno się teologii finansować z budżetu państwa.

Jak do tego doszło?

Jak powstało rozdęte państwowe szkolnictwo wyższe podporządkowane Kościołowi? Gotowość do finansowania kościelnego szkolnictwa ujawniła się tuż po transformacji. W 1991 r. finansowaniem z budżetu państwa objęto, na mocy odrębnej ustawy, Katolicki Uniwersytet Lubelski, a w 1997 r. Papieską Akademię Teologiczną w Krakowie (dziś jest to Uniwersytet Papieski). Korzystną dla Kościoła sytuację stwarzał Konkordat zawarty między Rzeczpospolitą Polską a Państwem Watykańskim, który wszedł w życie 25 kwietnia 1998 r. (rządził AWS i premier Jerzy Buzek). Na tej podstawie zawarto umowy między Rządem RP a Konferencją Episkopatu Polski dotyczące szkolnictwa wyższego. Konkordat nie określał szczegółów, nie przesądzał o finansowaniu uczelni i wydziałów kościelnych przez budżet państwa, nie przesądzał o ich całkowitym podporządkowaniu Kościołowi. W umowach z episkopatem rząd oddał te uczelnie i wydziały pod kierownictwo władz kościelnych polskich i watykańskich. Zgodził się na ich zdecydowanie wyznaniowy charakter. Jednocześnie zobowiązywał się do finansowania. W państwowym szkolnictwie wyższym powstało państwo kościelne, utrzymywane z pieniędzy publicznych.

Oprócz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, powstał i rozrósł się Uniwersytet Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie oraz Uniwersytet Papieski Jana Pawła II w Krakowie. Wydziały teologii katolickiej utworzono na państwowych uniwersytetach w Poznaniu, Toruniu, Katowicach, Opolu, Szczecinie, Olsztynie, a w Białymstoku powołano Katedrę Teologii Katolickiej oraz Katedrę Teologii Prawosławnej. Uczelnie te i wydziały są w całości finansowane przez budżet państwa. Ponadto państwo dofinansowuje takie kościelne instytucje mające uprawnienia szkół wyższych, np. dwa Papieskie Wydziały Teologiczne w Warszawie, jezuicką Akademię Ignatianum w Krakowie, a także inne placówki kościelne.

Za powoływanie wydziałów teologii na państwowych uniwersytetach odpowiedzialność ponoszą także senaty i władze tych uczelni. Mogły się nie zgodzić, ale wolały akceptować lobbystyczne zabiegi Kościoła. W głosowaniach mało kto decydował się na podniesienie ręki „przeciw”. Ekspansja Kościoła w państwowym szkolnictwie wyższym nie budziła sprzeciwu. Środowiska uniwersyteckie i naukowe, a także opinia publiczna i media, wykazały się co najmniej biernym przyzwoleniem. W ten sposób, obok religii w szkołach podstawowych i średnich, mamy lekcje religii w państwowych szkołach wyższych. Przyjrzyjmy się dokładniej, jak to działa.

Kościelne szkoły wyższe (nazwa oficjalna)

KUL, UKSW, Uniwersytet Papieski w Krakowie, oraz wydziały teologiczne na państwowych uczelniach, respektują przepisy ustawy o szkolnictwa wyższego w zakresie pozwalającym uznawać dyplomy tych uczelni. Pozostają natomiast pod ścisłym kierownictwem Kościoła katolickiego – są domeną Kościoła finansowaną przez państwo. Gwarantują to porozumienia między episkopatem a rządem polskim, oraz statuty tych uczelni i wydziałów, zatwierdzane aż w Watykanie, ale także przez ministerstwo w Warszawie. Ścisły nadzór ze strony Stolicy Apostolskiej (watykańskiej Kongregacji Wychowania Katolickiego) może zaskakiwać. Działalność tych uczelni i wydziałów opiera się na przepisach watykańskich i prawie kanonicznym (kościelnym), nadających państwu watykańskiemu olbrzymie prerogatywy. Zgodził się na to rząd polski. Formy kościelnego nadzoru są zadziwiające. Rektorzy, dziekani, nauczyciele akademiccy przed objęciem funkcji lub zatrudnieniem muszą być zatwierdzeni przez wielkiego kanclerza (jest nim arcybiskup metropolita lub biskup diecezjalny), a na wielu wydziałach także przez Watykan. Kanclerz i Watykan zatwierdzają statuty uczelni i wydziałów. W działalności naukowej ma być respektowana wiedza pochodzącą z Objawienia oraz doktryna Kościoła katolickiego. Zostało to jasno zapisane w dokumentach, nie jest to moje domniemanie.

Rząd polski nie musiał się zgadzać na takie podporządkowanie tych uczelni i wydziałów Kościołowi, skoro je finansuje. Ale się zgodził. Konkordat stwierdzał tylko: Status prawny szkół wyższych (…) oraz status prawny wydziałów teologii katolickiej na uniwersytetach państwowych regulują umowy między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Konferencją Episkopatu Polski upoważnioną przez Stolicę Apostolską” (art. 15).

Przyjrzyjmy się kilku kluczowym sprawom. Dla jasności skupię się na KUL, ale identycznie jest na innych uczelniach i wydziałach podporządkowanych Kościołowi.

Decydującą władzę na KUL posiada wielki kanclerz, którym jest arcybiskup metropolita lubelski (obecnie ks. dr hab. Stanisław Budzik). Władza wielkiego kanclerza jest ogromna, przypomina absolutyzm papieski. Co robi?

Wielki kanclerz „udziela misji kanonicznej lub zezwolenia na uczenie, a w razie konieczności zawiesza lub odbiera je nauczycielom akademickim”. Praktycznie więc od kanclerza zależy przyjęcie i zwolnienie nauczyciela akademickiego. Jakimi kryteriami się kieruje wielki kanclerz? W statucie czytamy, że kanclerz „troszczy się, aby doktryna katolicka była uprawiana i wykładana zgodnie z nauczaniem Urzędu Nauczycielskiego Kościoła i przepisami prawa kanonicznego”. Kanclerz ma olbrzymi wpływ na całą działalność KUL, także na merytoryczną stronę nauki. Czuwa – jak czytamy – nad sprawami nauki, nauczania i wychowania, a także nad przestrzeganiem przepisów Stolicy Apostolskiej.

Warto wspomnieć o czymś jeszcze. Wielki kanclerz przyjmuje wyznanie wiary od nowego rektora. To kuriozalne potwierdzenie klerykalizmu, podporządkowania uczelni Kościołowi. Zatwierdza też uchwały senatu o wyborze rektora, a także prorektorów (wcześniej wspominałem o zezwalaniu na nauczanie i odbieraniu tego zezwolenia w stosunku do wszystkich nauczycieli akademickich). Kanclerz zatwierdza też plan rzeczowo-finansowy uniwersytetu.

Ale wielki kanclerz nie jest wierzchołkiem piramidy władzy. Nad nim czuwa Wielki Brat, Watykan. Władza Watykanu jest olbrzymia. O najważniejszych sprawach KUL decyduje Rzym. Wszystkie ważniejsze decyzje wielkiego kanclerza muszą być potwierdzone przez Watykan. Statut wprost stwierdza, że uniwersytet podlega Stolicy Apostolskiej. Watykan zatwierdza statut uniwersytetu, a także wybranego przez senat uczelni rektora. Kuriozalny wymóg to zatwierdzanie przez Rzym dziekanów (tzw. nihil obstat) oraz wyrażanie zgody na zatrudnienie profesora nadzwyczajnego i zwyczajnego na wydziałach kościelnych. Na innych wydziałach konieczna jest zgoda na wykładanie dyscyplin dotyczących wiary i moralności (formułę tę można odnieść dowolnie do bardzo wielu dyscyplin, w tym np. do biologii).

Wydziały kościelne, poddane szczególnie silnej kontroli Rzymu, to Wydział Teologii oraz Instytut Prawa Kanonicznego, a także – co najciekawsze – Wydział Filozofii (zatrudnianie profesorów filozofii decyduje się aż w Rzymie). Wydziały kościelne mają szczególny przywilej, na który zgodził się nasz rząd. Nie dość, że działają na podstawie prawa kanonicznego (kościelnego), to w przypadku kolizji tego prawa z prawem państwowym, pierwszeństwo ma – jak zapisano – prawo kanoniczne.

Watykan musi być informowany „o poważniejszych sprawach Uniwersytetu” oraz otrzymuje okresowo sprawozdania. Można powiedzieć, że Wielki Brat czuwa bez przerwy.

Podsumowując, KUL podporządkowany jest bez reszty Kościołowi i doktrynie katolickiej. Podkreślmy, że jest to zależność wprost od Watykanu. Nie ma żadnej autonomii uniwersytetu wobec Kościoła, jest jednostronna podległość. KUL jest folwarkiem Kościoła finansowanym przez państwo polskie z pieniędzy podatników.

A co z uprawianą tam nauką? Działalność naukowa jest podporządkowana formalnie i merytorycznie doktrynie katolickiej i Kościołowi. Nie tylko teologia i filozofia, ale także inne dyscypliny naukowe są zobowiązane respektować doktrynę kościelną. Warto pamiętać, że problemy światopoglądowe pojawiają się często także na gruncie nauk przyrodniczych (najwyraźniej dotyczy to biologii, szczególnie teorii ewolucji, którą Kościół co najwyżej toleruje w wersji teistycznej, tzn. podkreślając moc sprawczą Boga).

Warto wspomnieć, że na KUL pod nazwą filozofii i Wydziału Filozoficznego kryje się w znacznej mierze teologia. Wydział Filozofii zaliczony jest – jak już zaznaczałem – to kategorii wydziałów kościelnych, poddanych szczególnej kontroli, gdzie np. nie można zatrudnić profesora bez zgody Watykanu. Na wydziale tym „pod przykrywką” filozofii w znacznym zakresie uprawiana jest teologia, bronione są rozprawy doktorskie z zakresu teologii i doktryny Kościoła. Jeszcze niedawno była tam Katedra Filozofii Boga (obecnie katedra taka działa na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Papieskiego w Krakowie).

Nasuwa się pytanie, co to za nauka, co to za uniwersytet, który bez reszty jest podporządkowany Kościołowi i kościelnej doktrynie/ideologii? Zniewolenie nauki dosadnie zapisano w Statucie KUL: „Realizacja zasady wolności nauki powinna pozostawać w zgodzie z Objawieniem i nauczaniem Kościoła” (par. 14). W Statucie Uniwersytetu Papieskiego czytamy: „Celem Wydziału Nauk Społecznych jest wszechstronne i systematyczne zgłębianie społecznych zagadnień w świetle Objawienia Bożego” (pkt. 167). To są teksty jak z kabaretu. A jeśli ktoś miał złudzenia co do wolności nauki na tych uczelniach, to powinien przypomnieć sobie słowa:„porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie” (Dante „Boska komedia”).

W statucie jednego z wydziałów teologicznych na państwowym uniwersytecie mówi się wprost o „wierności doktrynie katolickiej”. Przywołanie Dantego jest nieprzypadkowe. Czytając o wielkim kanclerzu, o zatwierdzaniu wszystkiego przez Stolicę Apostolską, o nauce wiernej objawieniu i doktrynie katolickiej, nieodparcie zyskujemy przekonanie, że to ta sama komedia, ta sama zjawa z teologicznej wyobraźni, którą przedstawiał Dante w XIV w. I chce się zakrzyknąć: A kysz!

Na UKSW, Akademii Papieskiej w Krakowie oraz na wydziałach teologicznych państwowych uczelni obowiązują takie same przepisy i praktyki jak na KUL. Chociaż wydziały te są częścią państwowych uniwersytetów, to kluczowe sprawy wymagają zatwierdzenia przez wielkiego kanclerza wydziału (jest nim biskup diecezjalny) i przez Watykan.

Czy teologia jest nauką?

Mogłoby się wydawać, że teologia jest – jak wskazywałaby nazwa – nauką o bogu, tak jak biologia jest nauką o organizmach żywych, a geologia o ziemi. Różnica miałaby polegać na odmiennym przedmiocie badań. Tak jednak nie jest.

Po pierwsze, teologia podporządkowana jest interesom i poglądom głoszonym przez Kościół katolicki lub przez inne kościoły i społeczności religijne. Stawia to ją w rzędzie ideologii, tj. poglądów związanych z jakimś ugrupowaniem politycznym i kultywowanych w imię jego interesów. Do teologii przystają takie określenia, jak doktryna, ideologia, światopogląd, ale nie nauka. Jej miejsce jest obok innych kierunków światopoglądowych i doktryn, obok liberalizmu, konserwatyzmu, materializmu, marksizmu-leninizmu. Kierunki takie nie mają statusu dyscyplin naukowych czy akademickich, nie są wymieniane w Narodowym Centrum Nauki jako dziedziny nauki, nie nadaje się stopni naukowych w zakresie konserwatyzmu, marksizmu itp. Nie tak dawno status nauki i przedmiotu akademickiego próbowano nadać marksizmowi, ale powszechnie odnoszono się do tych zabiegów z przymrużeniem oka. Podobnie trzeba traktować dziś teologię.

Po drugie, teologia nie jest nauką ze względu na przedmiot i cel dociekań.

Przedmiot badań nauki współczesnej istnieje realnie. Jest to przyroda, mikro i makrokosmos, organizmy żywe, psychika, życie społeczne, kultura, język, sztuka. Także ludzkie wierzenia religijne są przedmiotem badań naukowych. Badania naukowe dostarczają wiedzy o tych dziedzinach rzeczywistości, w tym także o religii.

A co jest przedmiotem badań teologii? Tym przedmiotem są sprawy nadprzyrodzone, nadnaturalne, bóg. Kościół widzi w teologii wiedzę o objawieniu bożym. Istotą i celem teologii jest dociekanie i głoszenie prawd objawionych przez boga w Piśmie Świętym.

Czy można takie badania prowadzić w zgodzie z metodologią naukową? Nie można. Można, będąc w habicie i pozostając w zgodzie z metodologią naukową, badać język hebrajski i biblijne wierzenia. Ale są to wtedy badania z zakresu filologii, religioznawstwa, historii. Możemy zyskać wiedzę o języku i wyobrażeniach religijnych ludzi żyjących w tamtych czasach, ale nie ma podstaw, by sądzić, że będzie to wiedza o bogu i tym, co nas czeka po śmierci. Domniemanej rzeczywistości nadprzyrodzonej i boga badać nie można, bowiem jest to dziedzina niedostępna badaniom naukowym, albo wręcz – nie rozstrzygajmy w tej chwili dylematu – nie istnieje, jest tylko mitem, tworem ludzkiej wyobraźni i kultury.

Zainteresowanie sprawami nadprzyrodzonymi niedwuznacznie wskazuje, że teologia nie jest nauką, należy do dziedziny religii i ezoteryki. Miejsce teologii jest w rzędzie takich dociekań, znanych od tysiącleci, jak starożytna i średniowieczna gnoza, magia, astrologia, kabała, tarot, hinduistyczne i buddyjskie spekulacje dotyczące inkarnacji, reinkarnacji itp.

W starożytności i średniowieczu nauka nie była wyraźnie odróżniana od spekulacji religijnych i ezoteryki. Pismo Święte traktowano jako źródło wiedzy o świecie i człowieku. Nawet Newton (1643-1727) obliczał wiek świata na podstawie Biblii na kilka tysięcy lat. Nie rozgraniczano astrologii i astronomii. Od tamtych czasów dużo się zmieniło. Naukę zaczęto ostro odróżniać od wierzeń religijnych i ezoteryki, bo nic nie wskazywało, że wierzenia religijne i ezoteryczne zawierają prawdę o świecie.

Jakie więc racje przemawiają za traktowaniem teologii jako dziedziny nauki w Narodowym Centrum Nauki? Dlaczego nadaje się stopnie i tytuły naukowe w dziedzinie teologii? Stoi za tym interes Kościoła i jego ludzi. Teologia nie powinna figurować jako dyscyplina naukowa w Narodowym Centrum Nauki, nie ma też uzasadnienia nadawanie stopni i tytułów naukowych w zakresie teologii. Na uprawianie teologii miejsce jest w Kościele, ale nie w nauce.

A co z filozofią? Mówi się czasami, że teologia jest pokrewna filozofii?

Filozofia przeszła w czasach współczesnych wielką metamorfozę, dostosowała się do wymogów metodologii i kultury naukowej, nie bada spraw nadprzyrodzonych. Natomiast kościelna teologia nadal, jak w średniowieczu, docieka, co też Bóg objawił ludziom w Piśmie Świętym.

264668_IMG_4047-D

Summa summarum

Klerykalizm w szkolnictwie wyższym i nauce narasta przy milczącej zgodzie środowisk naukowych. Rzeczpospolita Polska okazuje się podatna na kościelny lobbing, władze państwowe gotowe są finansować kościelne szkolnictwo wyższe, całkowicie podporządkowane władzom kościelnym polskim i watykańskim. Teologii przyznaje się status nauki chociaż jest niczym więcej niż kościelną ideologią oraz zakorzenioną w czasach archaicznych wiedzą tajemną o sprawach nadprzyrodzonych.

Jaki wniosek? Kościelne uczelnie powinny albo uwolnić się od podporządkowania Kościołowi (wymaga to całkowicie nowych statutów, swoistej sekularyzacji), albo władze państwowe powinny zrezygnować z ich finansowania. Nie ma potrzeby utrzymywania przez państwo kościelnych uczelni i wydziałów teologii na państwowych uniwersytetach. – Alvert Jann

………………………………………………………………….

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ : Zapraszam licealistów, studentów i wszystkich zainteresowanych na ćwiczenia z ateizmu. Co miesiąc <pierwszego>, czasami częściej, będę zamieszczał krótki tekst, poważny ale pisany z odrobiną luzu. Nie widzę siebie w roli mentora czy wykładowcy, mam na myśli wspólne zastanawianie się. – Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów, m.in.: 

Teologia nie jest nauką!” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teologia-nie-jest-nauka/

Jan Paweł II bez taryfy ulgowej” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/jan-pawel-ii-bez-taryfy-ulgowej/

Dowód na nieistnienie. Kogo? – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/dowod-na-nieistnienie-kogo-2/

Bóg przed trybunałem nauki” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/bog-przed-trybunalem-nauki/

O ciekawym wydarzeniu piszę w artykule pt.

Afera z doktoratem na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego”https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/afera-doktoratem-uniwersytecie-kardynala-wyszynskiego/

…………………………………………………………………..

„Pierwsza dama” jest niepotrzebna!

PiS zgłosił projekt ustawy, poparty także przez większość posłów opozycji, przewidujący dla żony prezydenta (nazywanej kurtuazyjnie „pierwszą damą”) wynagrodzenie w wysokości 18 tys. złotych miesięcznie. Projekt został wstrzymany, ale sprawa z pewnością wróci.

Czy stanowisko „pierwszej damy”, opłacane z budżetu państwa, jest potrzebne? Otóż nie jest potrzebne. Nie jest potrzebna etatowa celebrytka, wykonującą zbędną „pracę”.

Osoba zapracowana?

Postulat opłacania żony prezydenta pojawia się nie tylko w Polsce. Mówi się, że udział w wizytach głowy państwa i przyjęciach dyplomatycznych pochłania dużo czasu. Ponadto pierwsze damy obejmują honorowy patronat nad różnymi mniej lub bardziej ważnymi imprezami kulturalnymi i innymi, odwiedzają przedszkola i szkoły, są zapraszane na liczne uroczystości, często towarzyszą prezydentowi w jego podróżach po kraju. Prowadzą też zwykle działalność charytatywną, ale polega to głównie na brylowaniu, składaniu wizyt, przewodniczeniu i patronowaniu, a nie na robieniu czegoś pożytecznego.

Te wszystkie pozorne, reprezentacyjne zajęcia z pewnością mogłyby wypełniać im czas z nadmiarem. Pierwsza dama, wzięta na państwowy etat, byłaby motywowana, by wymyślać kolejne wizyty, przysparzając niepotrzebnej pracy nie tylko sobie, ale przede wszystkim innym.

Czy ta aktywność pierwszych dam jest obowiązkowa?

Otóż nie jest! Pisze się na przykład, że protokół dyplomatyczny wymaga, by żona uczestniczyła w oficjalnych zagranicznych wizytach głowy państwa, w przyjęciach dyplomatycznych itp. Nie! Zwyczajowo i kurtuazyjnie prezydenta zaprasza się wraz z żoną, ale obowiązku takiego nie ma. Można uzgodnić, że prezydent odbędzie wizytę czy przyjęcie bez żony. Tylko czasami udział pierwszej damy jest rzeczywiście wskazany. Są to jednak przypadki na tyle rzadkie, że nie uzasadniają brania prezydenckiej żony na państwowy etat. Ponadto to nie pierwsza dama przygotowuje wizyty prezydenckie, przyjęcia dyplomatyczne itp.

Niektórzy dyskutanci mówią, że program pobytu pierwszej damy towarzyszącej prezydentowi jest zwykle bardzo napięty. Ma to być argument na rzecz wypłacania pierwszej damie pensji. Jest to argument wręcz zabawny. Najpierw się ten program na siłę rozdyma, wymyśla niepotrzebne wizyty pierwszej damy w przedszkolach itp., a później mówi się, że za tak czasochłonną „pracę” trzeba pierwszej damie przyznać wynagrodzenie.

A może by tak zrobić inaczej? Może ograniczyć ilość wizyt?

Mniej celebry!

Jest też szerszy problem. W dyplomacji i polityce mamy za dużo celebry i rytuałów. Nie mówię, że trzeba zlikwidować wszelkie przyjęcia dyplomatyczne i uroczyste wizyty – ale warto tę dziedzinę odchudzać, a nie paść. Dyplomacja zna coś takiego, jak wizyty robocze głów państwa i szefów rządów. Wtedy celebry jest mniej, mniej czasu traci się na niepotrzebne uroczystości.

Protokół dyplomatyczny jest w wielu punktach skostniały i nieżyciowy, coraz bardziej rażący zbędnym ceremoniałem i wręcz karykaturalną pompą, (np. przemarsze prezydentów przed szeregiem wyprężonych żołnierzy, albo ceremonialne przyjęcia dyplomatyczne). Coraz bardziej budzi to śmiech, nie dodaje politykom autorytetu. Nawet Watykan po troszeczku ogranicza tradycyjny ceremoniał. Może to robić także świeckie państwo. Protokół dyplomatyczny nie jest świętością, niemożliwą do ruszenia.

Celebrytka

Media maja skłonność do opisywania pierwszych dam, stają się one celebrytkami (słownikowo celebryta/celebrytka to znana osoba – np. aktor, muzyk, dziennikarz, polityk – której życie prywatne jest obiektem zainteresowania mediów, zwłaszcza plotkarskich). Szczególnie prasa kobieca chętnie pisze o żonach prezydentów, podobnie jak o małżeństwach innych znanych osób.

Nie ulega wątpliwości, że funkcja pierwszej damy jest coraz bardziej rozdmuchiwana i nadmuchiwana medialnie.

A może należałoby ten trend odwrócić? Zamiast nadmuchiwać balon z napisem „Pierwsza Dama”, może lepiej spuścić powietrze? Zamiast postulować wynagradzanie pierwszej damy i powoływać dla niej urząd i biuro – lepiej ograniczać jej działalność, w istocie niepotrzebną, sztucznie rozdmuchiwaną.

Kim powinna być pierwsza dama?

Jak mówi znawca protokołu dyplomatycznego, obecnie żony prezydentów często nie rezygnują z pracy zawodowej: „wiele żon prezydentów, po prostu, nie rezygnuje podczas prezydentury męża ze swojej pracy. Są to panie, które nie chcą przerywać swej pracy i rezygnować ze zdobytej już pozycji zawodowej. Najczęściej jest to kariera naukowa, czyli wykłady i badania lub działalność biznesowa. Tak się dzieje w wielu krajach Europy, małżonki prezydentów lub ich towarzyszki życia nie przerywają swojej aktywności zawodowej, natomiast w sytuacjach etykietalnych towarzyszą mężom, podczas oficjalnych wizyt zagranicznych i podczas podejmowania gości. (…) Wmawia się społeczeństwu, że pierwsza dama musi. Nie, nie musi. To zajęcie honorowe” (dr Janusz Ścibor).

Najlepiej jeżeli żona prezydenta kontynuuje swoją wcześniejszą pracę zawodową, społeczną czy polityczną i do minimum ogranicza aktywność jako „pierwsza dama”. Nie powinna być motywowana do zmiany faktem, że oto istnieje urząd pierwszej damy i można objąć dobrze wynagradzane stanowisko. Naród wytrzyma, jeżeli prezydentowa nie będzie odwiedzać przedszkoli, zasiadać w licznych komitetach, otwierać licznych imprez. To działalność niepotrzebna, zawracanie głowy sobie i innym.

Jeżeli prezydentowa wcześniej prowadziła działalność społeczną czy polityczną (np. była radną, posłanką, publicystką, działaczką charytatywną), powinna oczywiście tę działalność kontynuować.

Niektóre zajęcia zawodowe dają się łatwo łączyć ze skromnie zaplanowaną aktywnością pierwszej damy. Inne trudniej. Czasami jest też inny problem. Jeżeli małżeństwo mieszkało poza stolicą, kontynuowanie przez żonę pracy w dotychczasowym miejscu powoduje konieczność dojeżdżania, co generuje koszty, kłopoty i dyskomfort. Para prezydencka musi przemyśleć swoją sytuację.

Pierwsza dama musi mieć pomysł na siebie, by nie obciążać budżetu państwa. Śmieszne jest wymyślanie dla żony prezydenta niepotrzebnego etatowego zajęcia przy boku prezydenta. Wybieramy prezydenta, a nie jego żonę.

Podam przykład idealnego rozwiązania. Jeżeli pierwsza dama jest nauczycielką języka obcego, może zajmować się tłumaczeniem tekstów i w ten sposób zarobić na swoje utrzymanie i opłacać składki ZUS. Kontynuowanie pracy w szkole, szczególnie w innym mieście, może być kłopotliwe. Natomiast pracę tłumacza tekstów pierwsza dama może wykonywać w pałacu prezydenckim, w Sejmie czy też w jednym z ministerstw. Pracę tę można bardzo łatwo łączyć z sensownie pomyślaną rolą małżonki prezydenta.

W Polsce międzywojennej

W Polsce, odrodzonej po rozbiorach, nie było funkcji pierwszej damy, ani wynagrodzenia dla żony prezydenta. Powszechnie używano wówczas zwrotu grzecznościowego „pani prezydentowa”.

Bywało, że żony ówczesnych prezydentów były wybitnymi działaczkami niepodległościowymi i konspiratorkami, a w niepodległej Polsce angażowały się w działalność społeczną, charytatywną i feministyczną. Była to kontynuacja ich wcześniejszej aktywności społecznej i politycznej, a nie wypełnianie wydumanej roli „pierwszej damy”.

W świecie

Nazwa „pierwsza dama” jest dosłownym tłumaczeniem angielskiego first lady. W USA pojawiła się w połowie XIX w., zyskując tam stopniowo na popularności. W drugiej połowie XX w. zaczęła upowszechniać się na całym świecie. W Polsce weszła do języka medialnego pod koniec XX w. po transformacji ustrojowej.

W Europie i USA pierwsze damy nie otrzymują wynagrodzenia, chociaż takie postulaty pojawiają się. Wysokie pensje przysługują im natomiast w niektórych krajach Afryki i Azji. Uważa się, że nie jest to wyrazem uznania dla ich pracy, ale jedną z praktyk korupcyjnych.

Dodam jeszcze, że w przypadku, gdy prezydentem/prezydentką byłaby kobieta, jej mąż byłby nazywany pierwszym dżentelmenem (first gentleman). Zaś w przypadku małżeństw czy związków homoseksualnych, nazwy byłyby odpowiednio ustalane.

Podsumujmy

Żona prezydenta powinna zajmować się tym, czym zajmowała się wcześniej. Nie jest w Polsce potrzebna etatowa celebrytka, wykonująca zbędną „pracę” pierwszej damy. Wystarczy Doda, która – podkreślmy – utrzymuje się własnym sumptem i nie pretenduje do wynagrodzenia z budżetu państwa. Alvert Jann

……………………………………………………………

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się ponad 70 artykułów, m.in.:

„Teoria Boga krótko wyłożona”  – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

”Pismo Święte jakiego nie znacie”https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/pismo-swiete-jakiego-nie-znacie/ .

Teologia nie jest nauką!”https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teologia-nie-jest-nauka/

……………………………………………………………..

Czy istnieje wolna wola?

Zacznę od konkretu. Mój znajomy założył w oknach zewnętrzne rolety przeciwsłoneczne. To spory wydatek, ale mieszkanie niewątpliwie było latem tak przegrzewane, że trudno wytrzymać. Ktoś mu poradził, że rolety potrafią znacznie ograniczyć ciepłotę w mieszkaniu. Znajomy poczytał trochę na ten temat (nie tylko reklamy), zapoznał się z ofertami itd.

Powiedziałem mu, że według niektórych naukowców to nie on podjął decyzję, tylko bez jego woli i świadomości neurony w jego mózgu: „Nie zdajesz sobie sprawy z tego, że jesteś tylko wykonawcą, marionetką procesów neuronalnych zachodzących w mózgu. Wszystko co robisz, jest uwarunkowane ciągiem przyczyn niezależnych od ciebie. Człowiekowi wydaje się, że decyduje o wszystkim, a nie decyduje o niczym. Wolny wybór i wolna wola to iluzja”.

– Co to za naukowcy? – spytał znajomy, ale nie wysłuchał odpowiedzi, tylko machnął ręką.

Pogląd, że wolna wola jest złudzeniem, bowiem wszystko, co robimy, jest zdeterminowane łańcuchem przyczynowo-skutkowym neuronów, genów, środowiska i przypadkowych okoliczności, zyskał sporo zwolenników. Powołują się oni na wyniki badań mózgu oraz na determinizm, powszechnie panujący w otaczającej nas rzeczywistości (determinizm to przekonanie, że każde zjawisko jest uwarunkowane przyczynowo, nic nie zachodzi bez przyczyny). Biolog, członek amerykańskiej Narodowej Akademii Nauk, napisał: Nie mamy więcej wolnej woli niż miska cukru”, „jako żywe systemy jesteśmy niczym więcej niż workiem chemikaliów”.

Inny naukowiec studzi entuzjazm przeciwników wolnej woli.Neuronaukowcy wtargnęli jak słoń do sklepu z porcelaną i stwierdzili, że rozwiązali problemy za jednym zamachem” – mówi Uri Maoz, neurochirurg z Chapman University w Kalifornii.

Warto przyjrzeć się tym kontrowersjom bliżej.

1. Co to jest wolna wola?

Człowiek wykonuje wiele czynności bez świadomej decyzji z jego strony. Są to np. zachowania odruchowe i nawykowe. Jeśli kierujemy samochodem lub rowerem, widzimy przeszkodę, hamujemy bez zastanawiania się. Wiadomo też, że w naszym organizmie i mózgu zachodzi wiele procesów bez naszej woli i świadomości.

Ale wiemy też, że wiele decyzji i działań podejmujemy i wykonujemy świadomie i dobrowolnie, w sposób przemyślany, rozważając różne możliwości. Tradycyjnie mówi się w takich przypadkach o wolnej woli. Przykładem może być decyzja o wyborze miejsca pracy czy kierunku studiów, sposobu spędzenie urlopu czy wakacji, na jaki film iść, co kupować, co zjeść na obiad. Możliwość wyboru jest uwarunkowana wieloma okolicznościami, ale często nie jest iluzją.

Wolna wola – według najprostszej definicji – to możliwość wyboru w sposób świadomy i nieprzymuszony. Zamiast o wolnej woli można mówić o wolności wyboru lub o wolności decydowania.

Można zapytać, czym jest świadomość i wybór dokonywany w sposób świadomy. Najkrócej mówiąc, świadomość jest tu rozumiana jako zdawanie sobie sprawy z własnego istnienia i działania oraz z istnienia otoczenia. Zaś świadomy wybór to taki, z którego zdajemy sobie sprawę.

W realistycznym rozumieniu wolna wola (wolny wybór) nie oznacza, że jest ona absolutnie wolna, tzn. że nie wchodzą w grę żadne ograniczenia i uwarunkowania. Człowiek dokonuje wyborów biorąc pod uwagę warunki, w których żyje, i środki, którymi dysponuje. Istotne są jego cechy osobowościowe, indywidualne zdolności i umiejętności (nie każdy może zostać wybitnym pisarzem czy piłkarzem). Znaczny bywa też wpływ czynników nieuświadamianych. Ale nie jest łatwo zaprzeczyć, że w ramach tych możliwości i uwarunkowań bardzo często dokonujemy świadomego, dobrowolnego, przemyślanego wyboru. Że to my świadomie decydujemy, a nie ktoś czy coś za nas.

Skąd więc bierze się przekonanie, że wolna wola to złudzenie?

Jak już wspominałem, przeciwnicy wolnej woli (tak będę nazywał zwolenników poglądu, że wolna wola jest iluzją) powołują się na wyniki badań mózgu oraz na determinizm, powszechnie panujący w przyrodzie.

Najpierw powiem o badaniach mózgu. Od kilku dziesięcioleci naukowe badania układu nerwowego i mózgu przyjęto nazywać neuronauką (ang. neuroscience ). Badania mózgu, na które powołują się przeciwnicy wolnej woli, to eksperymenty prowadzone od lat 1980. z wykorzystaniem takich instrumentów, jak elektroencefalograf-EEG i rezonans magnetyczny-fMRI. Pokazują one, jak pracuje mózg, jakie rejony mózgu aktywizują się przy wykonywaniu określonych czynności.

2. Eksperymenty Libeta itp.

W dyskusjach nad wolną wolą szczególną rolę odegrały eksperymenty Benjamina Libeta (fizjologa z Uniwersytetu Kalifornijskiego), przeprowadzone w latach 1980., a następnie powtarzane, modyfikowane, analizowane i poddawane rozmaitym interpretacjom. Są one ciągle przywoływane, czasami wręcz jako koronny argument. Przedstawię te eksperymenty możliwie krótko. Proszę jednak, by czytać uważnie, a nie po łebkach!!

Jak wyglądają eksperymenty Libeta?

Badany siedzi w kabinie i na głowie ma założony elektroencefalograf (EEG). Wykresy z EEG pokazują aktywność neuronów w mózgu. Podkreślmy, EEG rejestruje aktywność elektryczną kory mózgowej, struktur neuronalnych, ale nie treść naszych myśli czy decyzji.

Eksperymentator instruuje badanego, by w dowolnym momencie spontanicznie wykonał prosty ruch ręką i jednocześnie patrzył na zegar. Następnie każe badanemu zapamiętać, kiedy powziął zamiar ruszenia ręką. I teraz rzecz najważniejsza! Okazuje się, że EEG pokazuje wzmożoną aktywność neuronów o około 350 milisekund (ok. 1/3 sekundy) wcześniej, niż badany zapamiętał, że postanowił poruszyć ręką. Zaś ruch ręką następuje około 200 milisekund (1/5 sekundy) po podjęciu zamiaru wykonania tej czynności. Cały cykl trwa około pół sekundy.

Libet i wielu badaczy wnioskowali na tej podstawie, że mózg najpierw nieświadomie decyduje o ruchu ręki, a dopiero później jawi się to badanemu jako jego własny świadomy zamiar/decyzja. Nasz wybór – wnioskowano – jest determinowany w mózgu, zanim podejmiemy świadomą decyzję. Na tej podstawie twierdzono, że wolna wola (nasza zdolność do świadomego, dobrowolnego podejmowania decyzji i dokonywania wyborów) jest iluzją. Podobne wnioski wyprowadzano z innych eksperymentów, będących modyfikacją eksperymentów Libeta.

Eksperymenty Libeta i im podobne zostały poddane gruntownej krytyce. Przedstawię tu dwa główne zarzuty.

3. Zarzut I. Błędna interpretacja

Krytycy wskazują, że Libet i jego naśladowcy błędnie interpretują przebieg i wyniki eksperymentów. Eksperymenty mogą – i powinny – być zinterpretowane zupełnie inaczej.

Według Libeta i przeciwników wolnej woli, sygnalizowana przez EEG wzmożona aktywność mózgu (nazwano to potencjałem gotowości) pojawia się zanim badany powziął zamiar wykonaniu ruchu. Ma to świadczyć, że nieświadoma decyzja w mózgu poprzedza decyzję świadomą.

Natomiast krytycy wskazują, że aktywność mózgu została pobudzona przez badanego, który właśnie zaczął myśleć o warunkach eksperymentu i o wykonaniu ruchu ręką.

Eksperymenty Libeta – twierdzą krytycy – nie wskazują, że ruchy wykonywane dobrowolnie przez badanych, są najpierw inicjowane nieświadomie przez mózg. Np. Jeff Miller i Wolf Schwarz (neuronaukowcy prowadzący badania dotyczące funkcjonowania mózgu) nadali artykułowi dotyczącemu omawianego tu zagadnienia wymowny tytuł: Sygnały płynące z mózgu nie wskazują na nieświadome podejmowanie decyzji”. Wielu badaczy interpretuje aktywność mózgu, nazywaną potencjałem gotowości, jako wstępne przygotowanie mózgu do podjęcia działania, inicjowane przez świadomą wolę badanego, tj. przez jego zamiar wykonania ruchu ręką.

Podkreślmy, że EEG pokazuje na wykresie tylko wzmożoną pracę mózgu. Natomiast nie pokazuje, czego merytorycznie praca mózgu dotyczy.

Eksperymenty Libeta i podobne, zinterpretowane właściwie, nie pokazują niczego zaskakującego. Oto badany, znając wymogi eksperymentu, w pewnym momencie musi pomyśleć, że trzeba będzie poruszyć ręką (bez tego neurony w głębi mózgu – mówiąc potocznie – nie wiedziałyby, że w ogóle jest sprawa ruszenia ręką). Wtedy neurony zaczynają falować, co pokazuje wykres EEG. Następnie badany uznaje, że właśnie podjął decyzję i po krótkiej chwili następuje ruch ręki. Kolejność nie jest zaskakująca: najpierw jest zamiar, następnie podjęcie decyzji, w końcu jej wykonanie. Odbywa się to wszystko w bardzo krótkim czasie, w około pół sekundy (500 milisekund).

Przeciwnicy wolnej woli nadali tego rodzaju eksperymentom bardzo wysoką rangę – wręcz rangę koronnego dowodu, że wolna wola jest iluzją. Nietrudno zauważyć, na jak kruchej podstawie oparli swoje stanowisko.

Podsumujmy. Eksperymenty tego rodzaju na pewno nie pokazują, że mózg najpierw podejmuje nieświadomie decyzję, zaś badany dopiero później podejmuje tę decyzją świadomie. Wczesna aktywność mózgu nie bierze się sama z siebie, ale jest – podkreślmy – związana ze świadomym zamiarem ruszenia ręką przez badanego. Zamiar ten uwarunkowany jest sytuacją eksperymentu (badany wie, że ma w pewnym momencie odpowiedni ruch wykonać).

Żeby nie było nieporozumień. Oczywiście dość często wykonujemy różne ruchy ręką bez świadomego podejmowania decyzji. Eksperymenty Libeta dotyczą jednak innej sytuacji. Jakiej? Dotyczą ruchów ręką w warunkach eksperymentu, kiedy to badany ma za zadanie ruch ręką wykonać.

4. Zarzut II. Błędne uogólnianie

Przeciwnicy wolnej woli powołują się na badania dotyczące bardzo prostych czynności (ruszanie ręką, proste reagowanie na obrazy prezentowane na ekranach, proste działania matematyczne). Na tej podstawie kwestionują w ogóle możliwość podejmowania przez człowieka świadomych, przemyślanych i dobrowolnych decyzji.

Tymczasem możliwość wyboru i podejmowania dobrowolnych decyzji, tradycyjnie nazywana wolną wolą, związana jest przede wszystkim z decyzjami i wyborami przemyślanymi, wymagającymi rozważenia różnych racji, zastanowienie się nad konsekwencjami (takie zastanawianie się nazywane jest refleksyjnością).

Przeciwnicy wolnej woli popełniają więc błąd bezpodstawnego uogólniania. Nie można wyników badań dotyczących decyzji i zachowań bardzo prostych, nieistotnych dla badanego i podejmowanych w sztucznych warunkach eksperymentu, uogólniać na decyzje i zachowania zdecydowanie bardziej złożone, podejmowane po dłuższym zastanawianiu się, dotyczące rzeczywistych i ważnych spraw życiowych (np. wybór miejsca pracy lub studiów, emigracja, poważny zakup, albo mniej ważnych, jak wyjazd wakacyjny czy pójście do kina).

Trzeba powiedzieć zdecydowanie: Eksperymenty, na które powołują się przeciwnicy wolnej woli, nie dotyczą kwestii wolnej woli. Dotyczą bardzo prostych czynności. Natomiast wolna wola manifestuje się głównie wtedy, gdy decyzje podejmowane są w efekcie zastanawiania się, przemyślenia, refleksyjności. Eksperymenty Libeta, błędnie zresztą interpretowane, mają się nijak do problemu wolnej woli.

Obecnie wśród neuronaukowców zdaje się dominować krytyka tych eksperymentów, ale są one ciągle przywoływane przez przeciwników wolnej woli jako wręcz główny argument.

Powiem jeszcze krótko o innych eksperymentach.

5. Eksperymenty Haynesa

Eksperymenty Libeta miały wielu naśladowców. Wśród niech przyciąga uwagę przede wszystkim John-Dylan Haynes, neuronaukowiec pracujący w Niemczech i Wielkiej Brytanii. W 2008 r. zespół badawczy Haynesa opublikował wyniki eksperymentów, będących modyfikacją eksperymentów Libeta. Oto ich krótki opis.

Badany leży z głową w bębnie rezonansu magnetycznego i wpatruje się w ekran, na którym co pół sekundy wyświetlają się losowo litery. Ma on podjąć decyzję, czy nacisnąć guzik pod prawą, czy pod lewą ręką, zapamiętując jednocześnie, jaka wtedy litera była wyświetlana na ekranie (na tej podstawie ustala się moment podjęcia decyzji). Jaki wynik dał eksperyment?

Rezonans magnetyczny wskazywał, że aktywność mózgu, rozpoczynała się nawet 7-10 sekund wcześniej, zanim badany świadomie podejmował decyzję. Co więcej, dzięki dokładniejszej analizie w 60% przypadków trafnie przewidziano, którą ręką badany naciśnie guzik (zauważmy jednak, że 60% to dość słaby rezultat, bowiem losowo „na chybił trafił” byłoby to 50%).

Wynik eksperymentu wydaje się przy niezbyt uważnym czytaniu zaskakujący. Według przeciwników wolnej woli miał on mocno potwierdzać tezę, że decyzje zapadają najpierw w mózgu nieświadomie, a dopiero później są uświadamiane. Wolna wola – wnioskowano – jest iluzją, o wszystkim decydują nieświadome procesy zachodzące w mózgu.

Warto jednak nie dać się ponieść fantazji (fantazjowanie to rzecz piękna, ale warto zdawać sobie sprawę, kiedy fantazjujemy, a kiedy nie). Eksperyment Haynesa wskazuje najpewniej, że badany, leżąc w bębnie rezonansu magnetycznego, obserwując wyświetlane na ekranie litery, w pewnym momencie zaczyna myśleć o warunkach eksperymentu i o naciśnięciu guzika, czasami preferując z góry prawą lub lewą rękę. Rezonans magnetyczny wskazuje wtedy, że mózg już pracuje. Trwa to kilka sekund, zanim badany, znajdujący się z głową w bębnie w dość niecodziennej sytuacji, zdecyduje o naciśnięciu guzika. Trzeba też powiedzieć, że mózg nie może sam z siebie „wiedzieć”, że ma podjąć decyzję o naciśnięciu guzika.

Dodajmy, że dane z rezonansu nie mówią, czego dokładnie aktywność mózgu dotyczy. Mówią tylko, że coś się dzieje.

Nie ma w eksperymencie Haynesa niczego zaskakującego. Tak jak w przypadku eksperymentów Libeta, najpierw jest świadomy zamiar/intencja, następnie decyzja, w końcu jej wykonanie. Praca mózgu, odnotowywana przez EEG lub rezonans magnetyczny, nie rozpoczyna się sama z siebie z nieznanych powodów i nie jest nieświadomym podjęciem decyzji przez mózg. Jest uruchamiana świadomie przez badanego, reagującego na sytuację, w jakiej się znajduje (w tym przypadku jest to sytuacja eksperymentu, w którym badany wie, że ma podjąć decyzję o naciśnięciu guzika).

Dodajmy jeszcze, żeby nie było nieporozumień: badany, jego ciało, zmysły, układ nerwowy i mózg tworzą jedną funkcjonalną całość, jeden system.

Jaki wniosek? Eksperyment Haynesa nie uzasadnia tezy, że mózg ludzki nieświadomie decyduje o zachowaniu człowieka, a wolna wola jest iluzją. Oczywiście zachowania człowieka często zależą od nieświadomych procesów zachodzących w mózgu, ale eksperyment Hayesa nie dotyczy tego rodzaju sytuacji.

Zespół Haynesa wykonał w 2013 r. nieco bardziej złożony eksperyment. Wyglądał on następująco: Badany leży z głową w bębnie rezonansu magnetycznego i obserwuje zmieniający się co sekunda ekran, na którym wyświetlane są cyfry i litera. Ma on dowolnie zdecydować, czy chce dodawać lub odejmować dwie cyfry wyświetlane na monitorze, zapamiętując jednocześnie, jaką literę widział na ekranie (na tej podstawie określano, kiedy badany podjął decyzję). Następnie wykonuje zamierzone działania matematyczne na cyfrach wyświetlonych na dwóch kolejno pojawiających się ekranach, a po wykonaniu tego zadania naciska odpowiedni guzik.

Badacze stwierdzili, że aktywność neuronalna mózgu pojawiała się średnio cztery sekundy wcześniej, zanim badany informował o podjęciu decyzji, tj. o wyborze dodawania albo odejmowania. Tak jak w poprzednim eksperymencie, w 60 % przypadków przewidziano, jakiego wyboru badany dokona (jest to jednak dość słaby wynik).

Według przeciwników wolnej woli eksperyment ten wskazuje, że w mózgu badanego najpierw zapada nieświadomie decyzja (dodawać albo odejmować), a dopiero później jest ona przez niego świadomie podejmowana.

Interpretacja ta obarczona jest jednak tym samym błędem, jak w przypadku poprzednich eksperymentów. Mózg nie może sam z siebie podjąć decyzji, czy będzie wykonywał dodawanie czy odejmowanie (sam z siebie nie może „wiedzieć”, że takie zadanie go czeka; wykluczyć należy, że uzyskuje odpowiednią informacje od jakiegoś ducha świętego itp.). To badany, znając warunki eksperymentu, w pewnym momencie zaczyna myśleć o czekającym go zadaniu i o podjęciu decyzji, a często także wstępnie wybiera tę, a nie inną opcją. To ta właśnie aktywność mózgu badanego jest odnotowana w danych z rezonansu.

Nie ma w tym eksperymencie nic, co mogłoby świadczyć, że to mózg podjął decyzję bez świadomej woli/zamiaru ze strony badanego. Wprost przeciwnie. Widać, że biedak, leżąc z głową w bębnie rezonansu i obserwując zmieniające się co chwila obrazy na ekranie, zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę oraz inicjuje i podejmuje decyzję. Rezonans odnotowuje aktywność jego mózgu, a w pewnych przypadkach z danych można wnioskować, jaki jest zamiar badanego (np. czy wybrał dodawanie lub odejmowanie).

Paradoksalnie, eksperymenty Haynesa świadczą wręcz o istnieniu świadomej wolnej woli, a nie o jej braku. Wszak badany z wolnej woli powziął zamiar i zadecydował o podjęciu działania.

6. Eksperymenty o odmiennych wynikach

Nie brak eksperymentów, zaaranżowanych nieco inaczej niż u Libeta i Haynesa, których wyniki są niezgodne z uzyskanymi przez tych dwóch badaczy. Powiem krótko o najczęściej cytowanych.

Pockett i Purdy. W eksperymencie tym badani mieli dodawać dwie liczby, pojawiające się na tarczy zegara. Jeżeli wynik był parzysty, mieli nacisnąć jeden z guzików; jeżeli nieparzysty – drugi. Okazywało się, że moment podjęcia decyzji o naciśnięciu guzika zbiega się (lub nawet poprzedza) z rejestrowaną na wykresie wzmożoną aktywnością mózgu, tj. z potencjałem gotowości w rozumieniu Libeta i Haynesa. Świadoma decyzja nie była poprzedzona aktywnością mózgu wskazującą, że podjął on wcześniej nieświadomą decyzję.

Miller i Trevena. W eksperymencie tym porównywano zapisy EEG dotyczące decyzji o podjęciu ruchu ręką, z zapisami decyzji o niepodejmowaniu ruchu. Nie było żadnej różnicy. Autorzy eksperymentu stwierdzają wobec tego, że zapisy te nie świadczą o podejmowaniu decyzji, a jedynie o aktywności mózgu. W konkluzji piszą:rezultaty eksperymentów Libeta nie dostarczają dowodów, że dobrowolne ruchy są inicjowane nieświadomie”.

Brass i Haggard. Jeszcze jeden ciekawy eksperyment. Marcel Brass i Patrick Haggard zaaranżowali eksperyment identyczny jak u Libeta, z jedną różnicą. Badani mieli podjąć decyzję o ruchu ręką, ale w ostatniej chwili mogli powstrzymać się od wykonania tej podjętej świadomie decyzji. Okazuje się, że przy powstrzymywaniu aktywizuje się szczególny obszar mózgu (lewa grzbietowa kora czołowo-przyśrodkowa). Jest to, stwierdzają autorzy, struktura kontrolująca zachowania, umożliwiająca świadome samohamowanie, powstrzymywanie się od wykonania zamierzonych działań.

Eksperyment Brassa i Haggarda podważa pogląd, że to nieuświadamiane procesy neuronalne decydują o postępowaniu człowieka – z pominięciem jego woli i bez możliwości świadomego sprzeciwu. Wygląda na to, że człowiek może świadomie zmienić swoją decyzję, a mając na uwadze powyższy eksperyment, nie sposób twierdzić, że za badanego zrobił to nieświadomie jego mózg.

Dodajmy, że w przypadku opisywanego eksperymentu idzie o powstrzymanie się przed zamierzonym najzwyklejszym ruchem ręki. Z pewnością w przypadku decyzji dużo bardziej złożonych, mających poważne konsekwencje, podejmowanych w warunkach naturalnych, świadome powstrzymywanie się odgrywa dużo większą rolę.

Brass i Haggard zwracają uwagę na coś jeszcze bardzo ważnego. Badania te – piszą – dostarczają neuronaukowych podstaw szeroko rozpowszechnionemu przekonaniu, że ludzie mogą powstrzymać się od zrobienia czegoś, nawet jeśli tego czegoś naprawdę chcą. Eksperymenty wskazują, że świadome kontrolowanie własnych zachowań ma neuronalne postawy w mózgu. Czyli, inaczej mówiąc, wolna wola ma podstawy w budowie i funkcjonowaniu ludzkiego mózgu. Nie jest, jak czasami przypuszczano, wynikiem istnienia jakichś duchowych czynników itp.

Podsumujmy. Można by w nieskończoność prowadzić swoistą walkę na eksperymenty, przytaczając za i przeciw. Nie wynika z nich, że wolna wola jest iluzją. Mózg nasz działa, tak jak cały organizm, w znacznym zakresie niezależnie do naszej świadomej woli. Neuronauka nie dostarcza jednak podstaw, by twierdzić, że wolna wola (ludzka zdolność do podejmowania świadomych, przemyślanych, dobrowolnych decyzji i działań) jest iluzją. Zarówno wiedza potoczna jak i eksperymenty neuronaukowe wskazują, że człowiek, jego mózg, posiada zdolność inicjowania i wykonywania świadomie zamierzonych działań, lub powstrzymywania się od działania. Siedząc na krześle mogę, jak zechcę, wstać. Mogę chcieć zmienić miejsce pracy – i może się to udać. Mogę powstrzymywać się od zrobienia różnych rzeczy, biorąc pod uwagę konsekwencje.

Z pewnością człowiek nie zdaje sobie sprawy ze skomplikowanych procesów neuronalnych zachodzących w jego mózgu. Z pewnością na ludzkie decyzje wpływ wywierają różne czynniki, których znaczenia człowiek sobie nie uświadamia. Bardzo często decyzje nie są racjonalne (np. wpływ wywierają reklamy, propaganda, uprzedzenia, przesądy). Ale trzeba też powiedzieć zdecydowanie: ludzkie decyzje i działania są bardzo często wynikiem świadomego myślenia, zapadają świadomie i dobrowolnie – a nie bezwolnie i nieświadomie. Świadczy to o istnieniu wolnej woli, rozumianej jako zdolność człowieka do dokonywania świadomych, przemyślanych i dobrowolnych wyborów.

7. Wolna wola a determinizm

Przeciwnicy wolnej woli powołują się nie tylko – nietrafnie zresztą – na niektóre eksperymenty neuronaukowe i na nieuświadamiane przez nas działanie naszych mózgów. Twierdzą, że wolna wola jest iluzją, bowiem nasze postępowanie, a także myślenie, jest uwarunkowane różnymi przyczynami. Robimy to, do czego jesteśmy skłaniani przez liczne determinanty – przez genetyczne wyposażenie, przez czynności naszego systemu nerwowego i mózgu, przez wychowanie i środowisko społeczne, przez różne zdarzenia z naszego życia, w końcu przez bieżące okoliczności. Wszystko, co człowiek robi, jest rezultatem ciągu przyczyn. Nie ma tam miejsca na wolną wolę i – dodają – na odpowiedzialność za to, co się robi. O wszystkim decydują geny, środowisko, przypadek i okoliczności.

Jeden ze znanych przeciwników wolnej woli podaje następujący przykład. Oto ktoś postanawia zastrzelić prezydenta. Jego decyzja jest determinowana czynnościami układu nerwowego, a te czynności są produktem wielu przyczyn – być może trudnym dzieciństwem, złymi genami, wieloma innymi okolicznościami. Wszystkie nasze decyzje i czyny są skutkiem ciągu przyczyn. Nie można więc mówić o wolnej woli i odpowiedzialności.

Przeciwnicy wolnej woli mówią też, że człowiek, jego organizm, układ nerwowy, mózg, myśli i działania podlegają prawom przyrody. A w przyrodzie wszelkie zjawiska są albo zdeterminowane przyczynowo, albo przypadkowe (losowe). Nie ma innej opcji. W obu tych wariantach – mówią – nie ma miejsca na dobrowolne decyzje i działania. Jeżeli nasze myśli i działania są zdeterminowane przyczynowo, nie ma wolnej woli. Jeżeli zależą od przypadku, to również o wolnej woli mówić nie można. W tym rozumieniu wolna wola nie tylko nie istnieje, ale nie może istnieć.

Czy jest to stanowisko trafne? Czy rzeczywiście nic od nas nie zależy?

8. Dwa błędy

Ludzkie działania są z całą pewnością uwarunkowane licznymi przyczynami. Ale na tej podstawie nie można twierdzić, że nigdy nie są dobrowolne, a wolna wola jest zawsze iluzją. Dlaczego?

Przeciwnicy wolnej woli popełniają powszechnie co najmniej dwa poważne błędy:

1. Przyjmują oni wprost lub pośrednio, że o wolnej woli możemy mówić tylko wtedy, gdy decyzja czy działanie pozbawione jest jakichkolwiek przyczyn, uwarunkowań, determinant. Otóż takie rozumienie wolnej woli (tj. decyzji i działań dobrowolnych) ma smak nonsensu. Każde ważne ludzkie działanie ma jakieś przyczyny. Działania bez przyczyny to co najwyżej mało istotny margines, albo wręcz pojęcie puste.

Utożsamiając działania dobrowolne i wolną wolę z działaniami bez przyczyny, przeciwnicy wolnej woli dokonują nieuprawnionej manipulacji nazwami i pojęciami. To nie jest tak, że można sobie dowolnie definiować będące w użyciu nazwy i pojęcia. Wolna wola to możliwość wyboru w sposób świadomy i nieprzymuszony, a nie działanie bez przyczyny. Jeżeli ktoś ma na myśli działanie bez przyczyny, to powinien mówić właśnie o działaniu bez przyczyny (lub przyjąć jakąś inną nazwę), a nie o wolnej woli czy działaniach dobrowolnych. Człowiek być może nigdy nie działa całkowicie bez przyczyny, ale nie znaczy to, że nie ma on wolnej woli.

Np. wspomniany wyżej przestępca, który postanowił zabić prezydenta, nie działał bez przyczyny. Przeciwnie, jego decyzja uwarunkowana była ciągiem przyczyn. Nie oznacza to jednak, że nie miał on możliwości wyboru, tj. wolnej woli (chyba że działałby w stanie ograniczonej świadomości czynu itp. lub pod przymusem, co zwykle brane jest pod uwagę w postępowaniu sądowym).

Najkrócej: Przeciwnicy wolnej woli mówią o działaniu bez przyczyny, a nie o wolnej woli. Mamy pomieszanie pojęć. Z rozważań przeciwników wolnej woli wynika co najwyżej, że nie ma działań bez przyczyny, a nie że nie ma wolnej woli i działań dobrowolnych.

2. Drugi błąd jest być może jeszcze poważniejszy. Jak powiedziałem przed chwilą, każde chyba ważne ludzkie działanie ma jakieś przyczyny. Także działania świadczące o wolnej woli mają przyczyny. Żeby zaprzeczyć wolnej woli, przyczyny musiałyby powodować zawsze jednoznaczne, konieczne skutki. W przypadku przyczyn oddziałujących na ludzkie decyzje i działania często tak nie jest. Np. dzieciństwo spędzone w środowisku przestępczym nie zawsze powoduje, że dziecko wyrasta na przestępcę. Co ważniejsze, także przestępca, jako już osoba dorosła, ma realne możliwości decydowania, jak w konkretnej sytuacji postąpi. Liczne determinanty/przyczyny pozostawiają z reguły większe lub mniejsze możliwości wyboru. W wielu sytuacjach przyczyny nie powodują jednoznacznych, koniecznych skutków. Decyzja nie zawiera się w przyczynach. Jeżeli ktoś podjął daną decyzję, nie znaczy to, że musiał podjąć taką a nie inną. Dlaczego? Dlatego, że właściwością ludzkiego mózgu, ukształtowaną ewolucyjnie (o czym szerzej za chwilę) jest zdolność dokonywania wyborów w sposób świadomy, przemyślany i wolny.

Podkreślmy. Przyczyny, które wpływają na ludzkie działania, często nie są przyczynami o skutkach jednoznacznych i koniecznych. Przeciwnie, są często przyczynami o skutkach niejednoznacznych i niekoniecznych. Pozostawiają one możliwość wyboru.

Wróćmy na moment do podanego na wstępie przykładu mojego znajomego, który założył w oknach przeciwsłoneczne rolety. Żaden ciąg przyczyn nie powodował, że musiał on koniecznie rolety założyć. Ani upalne lato, ani koszty, ani ekspertyzy budowlańców, ani żadne inne względy łącznie, nie upoważniają do twierdzenia, że decyzja taka była konieczna.

Oczywiście przeciwnik wolnej woli powie, że skoro decyzja zapadła, to musiała taka właśnie zapaść, bo takie były przyczyny, które ją spowodowały. Jest to jednak przypisywanie konieczności „po fakcie”, czyli nagminnie popełniany błąd. Nie dostrzega się, że przyczyny, które wpływają na postępowanie ludzi, bardzo często są przyczynami o skutkach niejednoznacznych i niekoniecznych. To nie jest determinizm bezwzględny.

Przeciwnicy wolnej woli mogą jednak do upadłego upierać się, że wolna wola nie istnieje, tak jak przeciwnicy ewolucji upierają się, że ewolucja nie jest faktem.

9. Dlaczego wolna wola jest możliwa?

Przeciwnicy wolnej woli nie biorą pod uwagę skutków ewolucji zachodzącej w przyrodzie. To w efekcie ewolucji powstają takie zjawiska jak myślenie i świadomość, a w konsekwencji zdolność do podejmowania przez człowieka decyzji i działań w sposób świadomy, przemyślany i dobrowolny. Tradycyjnie zdolność tę nazywa się wolną wolą.

W największym skrócie: Ewolucja w przyrodzie prowadziła do powstawania zjawisk nowych, odmiennych jakościowo od zjawisk wcześniejszych. Powstawały coraz bardziej złożone zjawiska fizyczne i chemiczne. Następnie pojawiły się organizmy biologiczne, w tym takie, które potrafiły – co było niezwykłe – poruszać się samodzielnie, a nawet na własnych nogach. Faktem stały się zwierzęta posiadające zdolność myślenia i poczucie/świadomość własnego istnienia (świadomość to zdawanie sobie sprawy z własnego istnienia i działania oraz z istnienia otoczenia).

W końcu powstały organizmy zdolne nie tylko do świadomego reagowania na bodźce płynące z otoczenia, ale do decydowania i działania, nazywanego tradycyjnie wolną wolą. To dobrze znany nam homo sapiens.

Nie mają tej ludzkiej zdolności przedmioty martwe. W postaci zaczątkowej zdolność tę zdają się posiadać niektóre gatunki zwierząt. Wszystko bowiem, co jest w człowieku, znaleźć można w zaczątkowej postaci u niektórych innych gatunków zwierząt.

10. Ewolucja mózgu

Na podstawie wykopalisk ocenia się, że pierwsze wielokomórkowe organizmy zwierzęce pojawiły się około 900 milionów lat temu. Oczywiście nie miały one mózgu. Około 500 mln lat temu pojawiły się ryby, a później stawonogi, owady, płazy, gady, ptaki i ssaki. Gady posiadały już układ nerwowy i mózg bardzo złożony pod względem budowy i funkcjonowania.

Około 23 miliony lat temu pojawiły się ssaki z rzędu naczelnych, przypominające dzisiejsze małe małpy. Od nich ścieżki ewolucji wiodą do człowiekowatych i do współczesnego gatunku homo sapiens, czyli do nas.

Nauki biologiczne pozwalają zrekonstruować ewolucję układu nerwowego i mózgu od form najprostszych, do najbardziej złożonych u ssaków i człowieka. W toku ewolucji mózg osiągał stopniowo coraz większą złożoność anatomiczną i funkcjonalną. Człowiek zawdzięcza wyjątkowe umiejętności swojego mózgu rozwojowi kory mózgowej, dużo bardziej złożonej niż u innych gatunków zwierząt. Tu zlokalizowane są struktury neuronalne odpowiedzialne za świadomość, myślenie, mowę, przewidywanie, planowanie, działanie intencjonalne i wyższe czynności nerwowe.

Umiejętności te nie są czymś nadnaturalnym czy duchowym. Są funkcjami mózgu. Mogą one natomiast zadziwiać, chociaż zarazem są przez nas traktowane jako oczywiste. Dzięki tym umiejętnościom przedmiot/obiekt, jakim jest organizm żywy, zyskuje poczucie własnego istnienia, wchodzi w świadomy kontakt z otoczeniem, jest w stanie świadomie reagować na bodźce zewnętrzne i może postępować odpowiednio do sytuacji postrzeganej zmysłami. Mamy tu do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym – mózg reaguje na bodźce płynące z otoczenia i zwrotnie wpływa na to otoczenie. Zwierzęta potrafią świadomie i samodzielnie przemieszczać się i kształtować otoczenie (np. budować gniazda i kopać nory).

W przypadku gatunków innych niż człowiek, mózg/organizm przede wszystkim reaguje na bodźce płynące z otoczenia, oraz jest sterowany przez wewnętrzny system instynktów (instynkt to wrodzona zdolność do wykonywania pewnych czynności). Ale niektóre gatunki zwierząt osiągnęły znaczną możliwość świadomego reagowania na bodźce zewnętrzne, a także – co trzeba mocno podkreślić – zyskały znaczny stopień swobody w kontaktach z otoczeniem. Miało to znaczenie, jak mówią ewolucjoniści, adaptacyjne. Pozwalało dostosowywać się do otoczenia i zyskiwać nowe nisze do zasiedlania. W procesach ewolucyjnych, mierzonych milionami lat, następowało w drodze selekcji naturalnej wzmacnianie tych właściwości i powstawanie nowych gatunków. Tak działa ewolucja organizmów biologicznych.

Mechanizm ewolucyjny doprowadził do powstania ludzkiego mózgu, wysoce złożonego anatomicznie i funkcjonalnie, charakteryzującego się zaawansowaną świadomością, myśleniem, refleksyjnością, przewidywaniem i zdolnością do podejmowania decyzji i działań w sposób świadomy, przemyślany i dobrowolny, czyli – podkreślmy – charakteryzującego się wolną wolą. Daje to człowiekowi znaczny stopień swobody w relacjach z otoczeniem. Pozwala na samoistne, własne, autonomiczne kierowanie sobą w pewnym zakresie (podkreślmy: w pewnym zakresie, a nie zawsze i wszędzie). Obok systemu instynktów – który u człowieka uległ znacznej redukcji – człowiek posiada inny jeszcze system kierowania „od wewnątrz”, chociaż oczywiście pozostający w sprzężeniu zwrotnym z otoczeniem. Jest to zdolność do świadomego, przemyślanego i nieprzymuszonego kierowania swoimi działaniami, czyli tzw. wolna wola.

Czy to zadziwiające? Tak, ale jest to fakt. Nie ma powodu, by temu zaprzeczać.

11. Na koniec

Przekonanie, że wolna wola jest iluzją, propagują także niektórzy znani przedstawiciele racjonalizmu, humanizmu i ateizmu. Źle by było, gdyby zostało ono utożsamione z tymi stanowiskami światopoglądowymi. Dlaczego? Przekonanie, że wolna wola jest iluzją, opiera się – najdelikatniej mówiąc – na bardzo kruchych podstawach. A mówiąc mniej delikatnie, pozbawione jest jakiegokolwiek uzasadnienia, spełniającego metodologiczne kryteria obowiązujące w nauce. – Alvert Jann

PS. Dodam jeszcze, że każdy człowiek posiada zdolność do dokonywania przemyślanych i dobrowolnych wyborów (czyli, inaczej mówiąc, posiada wolną wolę). Zdolności tej mogą nie posiadać osoby cierpiące np. na głębokie upośledzenie umysłowe i na niektóre choroby psychiczne. Stwierdzić to może psychiatra.

Także brak poczucia wolnej woli jest symptomem poważnych zaburzeń psychicznych lub nawet upośledzenia umysłowego.

Jak każda cecha, także zdolność do dokonywania przemyślanych i dobrowolnych wyborów charakteryzuje ludzi w różnym stopniu. Można tę zdolność starać się kształtować i wzmacniać.

………………………………………………………………….

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu”https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ .

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się ponad 70 artykułów. Z nowszych polecam w szczególności „Teorię Boga krótko wyłożoną”  https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

…………………………………………………………………………………………

Dlaczego Bóg dopuszcza epidemie?

Wobec rozprzestrzeniania się epidemii koronawirusa trzeba zapytać, dlaczego Bóg dopuszcza epidemie, w których giną także niewinni ludzie. Wśród osób religijnych i kapłanów pojawiają się głosy, że to kara boża za grzechy ludzi. To jednak kiepskie wyjaśnienie. Wirus zdaje się nie przebierać i atakuje zarówno grzesznych, jak i niewinnych. Czy bóg wymierza karę na ślepo? Gdzie tu boża mądrość, sprawiedliwość i miłość?

Jak można przeczytać w Katechizmie Kościoła katolickiego: „Bóg wszystko stworzył, wszystkim rządzi i wszystko może” (pkt 268). W ewangelii św. Łukasza czytamy, że „Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych” (Łk 1,37). Kościół naucza, że Bóg jest Miłością, jest dobry, sprawiedliwy i mądry, opiekuje się ludźmi. Czy Bóg nie mógłby ludziom oszczędzić klęsk żywiołowych, trzęsień ziemi, epidemii, w których giną nawet niemowlaki?

Jeżeli Bóg może – jak uznaje się oficjalnie w Kościele – powodować cudowne uzdrowienia, które dotyczą jednak tylko nielicznych osób, to dlaczego nie powstrzymuje klęsk żywiołowych i epidemii, w których ludzie giną masowo? Według ewangelii Jezus uciszył burzę na jeziorze Galilejskim, ratując uczniów, którzy przebywali z nim w łodzi. Dlaczego boską mocą nie powstrzymuje epidemii, w których giną tysiące ludzi?

Kościelni teolodzy pozostają wobec tych pytań bezradni. Np. często tłumaczą, że zło jest skutkiem wolnej woli, jaką Bóg dał ludziom. Można by tak tłumaczyć wojny, morderstwa, ludobójstwo – ale nie trzęsienia ziemi i epidemie. Są one niezależne do ludzkiej woli.

Ponadto bez odpowiedzi pozostaje pytanie, dlaczego Bóg nie interweniuje, by powstrzymać ludzi przynajmniej przed najgorszymi zbrodniami, przed ludobójstwem i masowymi morderstwami. Teolodzy mówią, że bóg dał ludziom wolną wolę. Ale wolna wola i wolność, to nie są zasady absolutne, niczym nieograniczone. Bóg mógłby interweniować, nie likwidując wolnej woli. Np. w prawach stanowionych przez ludzi, w tym w prawach człowieka, wolność nie jest absolutna, ale ograniczona tak, by jedni ludzie nie czynili krzywdy innym.

A może trzęsienia ziemi i epidemie to skutek działalności szatana, demonów, złych duchów? Jak czytamy w katechizmie, te upadłe anioły „usiłują przyłączyć człowieka do swego buntu przeciw Bogu” (pkt 414), nakłonić do odrzucenia posłuszeństwa Bogu, do grzechu.

Być może szatan nie tylko nakłania ludzi do złego, ale w swej nienawiści do Boga powoduje klęski żywiołowe, trzęsienia ziemi i epidemie, w których giną niewinni ludzie? Może to szatan sprawił, że pojawiają się chorobotwórcze i śmiercionośne wirusy? Epidemie nie byłyby więc karą bożą za grzechy, jak głoszą niektórzy kaznodzieje, ale dziełem szatana. Nie Bóg ale szatan jest tu winny!

Nie jest to dobre wyjaśnienie. Bez odpowiedzi pozostaje, dlaczego Bóg pozwala na to szatanowi. Nie powinien pozwolić, by szatan powodował śmierć niewinnych ludzi.

Byłoby to też wyjaśnienie niezgodne z kościelną teologią. Bóg godzi się na istnienie szatana, ale jest od niego silniejszy. Np. Kościół uznaje, że są obrzędy, mające charakter sakramentów, za pomocą których można uwolnić człowieka od wpływu szatana, który go opętał (są to tzw. egzorcyzmy, praktykowane do dziś w Kościele). Według ewangelii Jezus wypędzał złe duchy z ciał opętanych przez szatana. Diabeł i demony nie są więc wszechmocne. Czy wobec tego Bóg lub Chrystus nie mogliby zapobiec, by złe duchy nie powodowały klęsk żywiołowych i epidemii, w których giną tysiące ludzi? Z całą pewnością mogliby. Dlaczego więc nie chcą?

Kościelnym teologom pozostaje tylko jedno wyjaśnienie: tajemnica boża. Jeżeli w kościelnym nauczaniu coś wygląda na absurd, mówi się, że to tajemnica boża, coś, czego nie możemy pojąć ludzkim rozumem.

To nieprawda. Można zrozumieć i wyjaśnić, dlaczego Bóg dopuszcza epidemie i klęski żywiołowe, w których giną niewinni ludzie, nawet niemowlaki. Dlatego, że nie istnieje. Zero istnienia, zero działania. – Alvert Jann.

PS. Więcej na podobny temat: „Czy Bóg jest miłością?” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/czy-bog-jest-miloscia/

Polecam ponadto niedawno zamieszczony artykuł „Teoria Boga krótko wyłożona” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teoria-boga-krotko-wylozona/

………………………………………………………………….

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu”https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ .

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się ponad 70 artykułów.

…………………………………………………………………………

Teoria Boga krótko wyłożona

1. Kim jest Bóg?

Najkrócej mówiąc, Bóg to urojenie zinstytucjonalizowane, tzn. utrwalone w kulturze. Ludzie, doznający tego urojenia, są przekonani, że istnieje potężna, rozumna, duchowa istota, która panuje nad światem.

Nie możemy powiedzieć, jaki bóg jest w rzeczywistości, bowiem jego istnienia w żaden sposób nie stwierdzono. Możemy tylko powiedzieć, jak ludzie wyobrażają sobie boga. Także kościelni teolodzy nic o bogu nie wiedzą, za to dużo mówią, jaki on jest.

W różnych religiach, kulturach, środowiskach, a także w indywidualnych wierzeniach, mamy do czynienia z odmiennymi wyobrażeniami boga. Bóg przedstawiany jest antropomorficznie jako nadnaturalna duchowa osoba, albo bardziej abstrakcyjnie jako wszechpotężna siła. Zawsze przypisuje mu się takie cechy jak świadomość i stwórczą potęgę. W wyobraźni osób religijnych jest to rozumna istota czy moc, której świat zawdzięcza istnienie. Według wielu religii bóg jest stwórcą świata. W katechizmie Kościoła katolickiego można przeczytać, że „Bóg wszystko stworzył, wszystkim rządzi i wszystko może” (pkt 268). Czasami w religijnych imaginacjach cały wszechświat jest boską istotą.

Zazwyczaj wierzy się, że bóg wpływa na zdarzenia zachodzące w świecie, a także zajmuje się ludźmi, opiekuje się nimi, nagradza i karze. Dlatego bogu składa się ofiary i modli do niego o przychylność.

Od czasów Oświecenia na znaczeniu zyskało abstrakcyjne pojęcie boga jako niezwykłej istoty, która stworzyła świat, ale nie ingeruje w jego losy. Przekonania tego rodzaju nazwano deizmem. Jest to szczątkowe wyobrażenie boga, tak jak pukanie w niemalowane drewno jest szczątkową pozostałością wiary w magię. Zakwestionowano też wiarę w cuda, objawienia boże i religijne dogmaty. Kościół katolicki zdecydowanie odrzuca deizm.

Często bogiem nazywa się jakiegoś rodzaju duchową czy nadnaturalną rzeczywistość, deklarując wiarę w jej istnienie. Trzeba jednak podkreślić, że to nie to samo, co bóg. W wielu krajach Europy Zachodniej, jak wskazują badania sondażowe, około 30-60% pytanych odpowiada, że nie wierzy w boga, ale spora ich część wierzy w istnienie innej siły duchowej lub nadnaturalnej (przekonania takie to nadnaturalizm). Zaś około 20-40 % nie wierzy w istnienie boga ani jakiejkolwiek siły nadnaturalnej/duchowej (przypis 1).

Dodajmy, że czasem nazywa się bogiem także nieznaną pierwotną „energię” czy rzeczywistości, nie przypisując jej rozumności ani świadomego działania. Nie jest to wtedy bóg występujący w wyobrażeniach ludzi religijnych i w religiach, a raczej nieznany obiekt naturalny. W nauczaniu Kościoła katolickiego akcentuje się, że bóg nie jest energią ani bezosobową rzeczywistością, lecz nadnaturalną duchową osobą, bogiem osobowym, a do jego przymiotów należy rozumność.

Często w religiach występują bogowie (w liczbie mnogiej). Zwykle jednak wyobrażeniu wielu bogów towarzyszy ogólniejsze wyobrażenie boga jako potężnej, rozumnej mocy władającej światem. Np. starożytni Grecy i Rzymianie mówili o bogach, ale także o bogu, nie troszcząc się o rozróżnienie. W hinduizmie liczni czczeni tam bogowie to postacie, przez które ujawnia się najwyższa moc i wieczne prawo rządzące wszechświatem. W Kościele katolickim mówi się o bogu jako istocie występującej w trzech osobach (Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty).

2. Urojeniowy charakter wierzeń religijnych

Nie dysponujemy żadną sprawdzoną wiedzą o bogu, istotach duchowych czy rzeczywistości nadnaturalnej. Oznacza to, że wszystko, co mówi się o bogu, to fantazje, kłamstwa i urojenia. Chociaż fantastyczne opowieści i kłamstwa odgrywają w religii bardzo ważną rolę, to jednak podstawowe znaczenie mają urojenia. Można powiedzieć, że religia urojeniami stoi. To na kanwie urojeń tworzone są fantastyczne mity religijne, przemyślne kłamstwa, filozoficzne koncepcje, a także pospolite przesądy i zabobony religijne.

Na urojeniowy charakter przekonań religijnych trafnie wskazywał Richard Dawkins. Swej najbardziej znanej książce nadał tytuł „Bóg urojony” (The God Delusion, 2006 r.). Dawkins przytacza słownikową angielską definicją urojeń (delusions): są to

„=fałszywe przekonania, utrzymujące się mimo silnych przeciwstawnych dowodów: często oznaka zaburzeń psychicznych=. Pierwsza część tej definicji – pisze – doskonale pasuje do przekonań religijnych” (2). Przekonania religijne są, w tym rozumieniu, urojeniami, chociaż nie znaczy to, że są zaburzeniami psychicznymi.

Urojeniami są wyobrażenia bogów/boga, a także takie religijne wyobrażenia, jak aniołowie, szatan, dusza nieśmiertelna, niebo, piekło, cuda, objawienie boże, reinkarnacja i wiele innych. Każda religia posiada swój własny zestaw urojeń.

Można spotkać osoby religijne gotowe uznać, że wszystko, co ludzie mówią o bogu i sprawach nadprzyrodzonych, to zabobony, urojenia i fantazje. Osoby te są jednak przeświadczone, że istnieje prawdziwy bóg, o którym nic nie wiemy. Otóż istnienie tego boga również nie jest w najmniejszej mierze potwierdzone. Jest on tak samo urojeniem, jak bóg z pospolitych zabobonów. To samo trzeba powiedzieć o tzw. bogu filozofów, transcendencji, absolucie czy też o bogu deistów. Nie ma dowodów potwierdzających istnienie czegoś takiego. 

Bóg to – jak już pisałem – urojenie zinstytucjonalizowane, tzn. utrwalone w kulturze. Ludzie, doznający tego urojenia, są bezpodstawnie przekonani, że istnieje potężna, rozumna, duchowa istota, która panuje nad światem.

Przytacza się oczywiście liczne argumenty na rzecz istnienia boga, ale są to jedynie spekulacje. W najmniejszym stopniu nie dowodzą jego istnienia (do kwestii dowodów jeszcze wrócę).

3. Czym są urojenia?

Urojenia to bezpodstawne, niepotwierdzone dowodami przekonania o istnieniu określonych zjawisk, istot czy wydarzeń. Np. ktoś może być przeświadczony, że Ziemię odwiedzają kosmici lub że jest śledzony przez obce wywiady, zdradza go żona, a Elvis Presley ciągle żyje. Jeżeli brak dowodów, które by to potwierdzały, mamy do czynienia z urojeniem.

Trzeba rozróżnić trzy rodzaje urojeń, jakim ulegają ludzie: urojenia pospolite, chorobowe i zinstytucjonalizowane.

Urojenia pospolite. Urojenia, nazywane pospolitymi, nie wiążą się z chorobami psychicznymi i nie powodują poważniejszych zakłóceń w życiu człowieka, chociaż przez pewien czas mogą bardzo angażować wyobraźnię. Możemy być bezpodstawnie przekonani, że my lub ktoś bliski cierpi na jakąś chorobę, albo że nam lub naszemu krajowi grozi wielkie niebezpieczeństwo.

Urojenia pospolite to efekt ludzkich zdolności do emocji i do myślenia abstrakcyjnego, fantazjowania, tworzenia hipotez i wiedzy. Pozbawienie mózgu zdolności do urojeń byłoby przypuszczalnie równoznaczne z utratą zdolności do twórczego myślenia. Nie znaczy to jednak, że urojenia, doświadczane pospolicie przez ludzi zdrowych psychicznie, są ogólnie korzystne dla człowieka i twórczości. Ich konsekwencje mogą być różne. Urojenia pospolite powinny być przedmiotem racjonalnej autorefleksji i konfrontacji z faktami. Przede wszystkim doznający urojeń powinien posiadać zdolność odróżniania fantazji i przypuszczeń – od rzeczywistości.

Pospolitym urojeniem religijnym będzie dawanie wiary, że gdzieś na działkach lub w Medzjugorie rzeczywiście objawiła się Matka Boska. Albo że gdzieś w kościele w hostii pojawiła się krew Chrystusa. Jeżeli urojenia tego rodzaju nie uniemożliwiają doznającym pracy zawodowej, życia rodzinnego, normalnego funkcjonowania i normalnego samopoczucia, nie są diagnozowane przez psychiatrów jako zaburzenia psychiczne i nie są przedmiotem terapii.

Urojenia chorobowe. W Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych, opracowanej przez Światową Organizację Zdrowia (WHO), mówi się o „uporczywych zaburzeniach urojeniowych”, towarzyszących niektórym chorobom psychicznym (w szczególności schizofrenii i paranoi) lub występujących jako schorzenia samoistne. Powodują one znaczne zakłócenia w życiu człowieka, w pracy zawodowej, w życiu rodzinnym, w kontaktach z ludźmi.

Według popularnej medycznej definicji, uporczywe urojenia, nazywane też deluzjami (ang. delusions), to chorobliwe, nieuzasadnione sądy na dany temat, które są niezgodne z rzeczywistością i nie ustępują pod wpływem logicznej argumentacji lub mimo obecności dowodów wskazujących na ich nieprawdziwość. Tego typu zaburzenia treści myślenia mogą wywołać także niektóre narkotyki, dopalacze, jak również alkohol”.  Na innej stronie medycznej mamy następującą definicją: „Urojenia to zaburzenia myślenia, czyli przekonanie chorego o istnieniu rzeczy, zjawisk czy wydarzeń wokół niego, które naprawdę nie istnieją” (3).

Człowiek cierpiący na uporczywe zaburzenia urojeniowe bywa przekonany, że bóg powierzył mu jakąś ważną misję, albo że doświadcza szczególnej łaski bożej, doznaje objawień, ma nadnaturalne zdolności, jest prorokiem, mesjaszem lub świętym. Są przypadki identyfikacji z Jezusem Chrystusem, Bogiem, Matką Boską. Chory może być przeświadczony, że jest którąś z tych postaci lub że postać ta „jest we mnie”. Do tego dochodzą jeszcze halucynacje (omamy), o których za chwilę. Dopiero w klinice psychiatrycznej można zobaczyć, do jakich urojeń jest zdolny ludzki mózg.

Urojenia chorobowe są przypadłościami ludzkiego mózgu, skutkiem swoistych awarii, jakim ulega czasami ten wspaniały organ. Dlatego – jak wszelkie choroby – mogą być przedmiotem terapii.

W Polsce obecnie, wskutek intensywnego nauczania religii i religijnej propagandy, nasiliły się dwa rodzaje zaburzeń psychicznych: tzw. opętania przez szatana (chory jest przeświadczony, że w jego ciało wstąpił szatan), oraz nerwice eklezjogenne, czyli „odkościelne”, polegające na chorobliwym poczuciu nie dość skrupulatnego wypełniania obowiązków religijnych.

Urojenia zinstytucjonalizowane. Niektóre urojone przekonania zyskują szerokie społeczne uznanie, są kultywowane, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Zwykle nabywane są w toku wychowania i życia w danej społeczności. To właśnie urojenia zinstytucjonalizowane, tzn. uznane i utrwalone w kulturze danej społeczności. Urojeniami zinstytucjonalizowanymi są społecznie kultywowane wierzenia religijne.

Instytucjonalizacja urojeń sprawia, że doznają ich także osoby nie cierpiące na zaburzenia psychiczne. Każda osoba religijna doświadcza urojeń właściwych jej religii. W psychiatrii zastrzega się, że uznawanie utrwalonych w kulturze przekonań religijnych nie jest zaburzeniem psychicznym i nie podlega leczeniu psychiatrycznemu. Natomiast jeżeli wierzenia religijne dezorganizują komuś życie, na przykład ze względu na intensywność lub charakter uniemożliwiają pracę zawodową i normalne funkcjonowanie, to wtedy najpewniej mamy do czynienia z zaburzeniami psychicznymi.

Urojenia zinstytucjonalizowane (tzn. urojone wyobrażenia, uznane i utrwalone w kulturze danej społeczności), to efekt ludzkiej zdolności do świadomego przekazywania i nabywania wiedzy i kultury. Bez tej zdolności nie mogłyby istnieć ludzkie społeczności i kultury. Nawet w najdawniejszych czasach kultywowano i przekazywano racjonalną, sprawdzoną wiedzę oraz umiejętności związane ze zbieractwem i myślistwem. Przekazywano z pokolenia na pokolenie umiejętność posługiwania się mową, zwyczaje oraz zasady moralne. W ten sam sposób przekazywano urojone wyobrażenia, których treścią była wiara w nadnaturalne istoty, magię, wróżby, cudowne zjawiska oraz – oczywiście – w boga i bogów.

Posługując się pojęciami z dziedziny nauk społecznych powiemy, że doznawanie urojeń zinstytucjonalizowanych – a doznaje ich każdy wyznawca jakiejkolwiek religii – jest skutkiem procesów socjalizacji i internalizacji. Socjalizacja to nabywania przez człowieka umiejętności, wiedzy i przekonań, właściwych społeczeństwu, w którym żyje. Zaś internalizacja (uwewnętrznienie) to uznanie nabywanych przekonań za własne, identyfikowanie się z nimi. Wyznawcy różnych religii doznają urojeń zinstytucjonalizowanych w następstwie socjalizacji i internalizacji. Nawet bardzo nietypowe i osobiste wierzenia religijne mają u podstaw urojenia zinstytucjonalizowane, nabywane w procesie socjalizacji i internalizacji.

Dziś urojone wyobrażenia religijne, z centralną postacią boga, przekazywane są przede wszystkim w drodze nauczania szkolnego, wychowania w rodzinie, praktykowania „od dziecka”, licznych zabiegów ze strony kleru, a często także władz państwowych.

Halucynacje (omamy). Są to zaburzenia percepcji zmysłowej. Doznający halucynacji widzi rzeczy, których nie ma. Słyszy głosy, które powstają w jego głowie, nie pochodzą z zewnątrz.

Uporczywe, nawracające doznawanie halucynacji to halucynoza, zaburzenie psychiczne wymienione w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych. Ale halucynacji – tak jak i urojeń – mogą incydentalnie doświadczać ludzie zdrowi psychicznie. Halucynacje mogą być wywoływane także przez substancje narkotyczne, znane przypuszczalnie od najdawniejszych czasów (zawierają je niektóre rośliny i grzyby).

Halucynacje odgrywają wielka rolę w religii. Cierpiący na halucynozę, albo doznający halucynacji incydentalnie, mogą w swym mniemaniu doświadczać objawień, widzieć i słyszeć Boga, Matkę Boską, Jezusa lub szatana. Mogą widzieć piekło, niebo lub przedziwne wydarzenia. Przypomina to majaki senne, ale nie jest to sen. Treść halucynacji religijnych zmienia się oczywiście w zależności od religii.

Wiele opisów halucynacji religijnych pozostawiły czczone w Kościele katolickim w Polsce św. Faustyna Kowalska (1905-1938) i Rozalia Celakówna (1901-1944). Oto jeden cytat z obszernych notatek Rozalii: „Zbliżył się do mnie Pan Jezus, ujął mnie za ramię i wyszedł z tej sali na korytarz ze mną. Był ubrany w suknię białą i płaszcz bordo. Nie mogę określić z czego względnie jaki był materiał. W boku Jezusowym była Rana. O z jakąż miłością i słodyczą przemówił do mnie” (4).

Urojenia i omamy indukowane, tzn. udzielające się. Osoby pozostające w bliskich relacjach lub doświadczające zbiorowo silnego napięcia emocjonalnego, mogą zacząć doznawać podobnych halucynacji i urojeń, co osoba inicjująca. Mogą pobudzać się wzajemnie. Mogą zyskać przekonanie, że widziały coś, czego nie widziały.

4. Skąd wziął się bóg?

Bóg to efekt urojeń, jakich doznawali ludzie od zarania swych dziejów. Urojenia są – podkreślmy – nieodłączną cechą funkcjonowania ludzkiego mózgu, ludzkiego sposobu myślenia. Mózg jest wspaniałym organem, zdolnym do produkowania wiedzy i abstrakcyjnych operacji (matematyka!), ale także fantazji, kłamstw oraz właśnie zadziwiających urojeń. Zdolności te występują „w pakiecie” i są efektem wysokiego stopnia rozwoju i złożoności mózgu oraz psychiki. Człowiek jest jednocześnie istotą racjonalną, emocjonalną oraz skłonną do irracjonalizmu. Ludzie zawsze myśleli w pewnym zakresie racjonalnie i posiadali prawdziwą wiedzę o swoim otoczeniu, niezbędną do przeżycia. Jednocześnie fantazjowali, oszukiwali, a także doznawali zaburzeń psychicznych, powodujących chorobowe urojenia i halucynacje. Dochodzą do tego urojenia pospolite oraz zinstytucjonalizowane, nabywane w toku wychowania i życia w społeczeństwie. Ecce homo! (Oto człowiek!).

Urojenia zinstytucjonalizowane, tak jak wiele wytworów kultury, często zaczynają żyć własnym życiem, są przetwarzane i rozwijane przez kontynuatorów. Tak jak kultywowane i rozwijane są ludzkie umiejętności techniczne, związane z produkcją narzędzi i żywności, tak też rozwijane są niektóre urojenia. Wędrują też z jednego społeczeństwa do drugiego.

Dlaczego niektóre urojenia zyskują szerokie uznanie? Dlaczego są kultywowane i rozwijane?

Odpowiedź jest dość prosta. Urojenia te okazują się funkcjonalne, przydatna w życiu osobistym i społecznym, zaspokajają istotne potrzeby. Działa swoisty mechanizm podaży i popytu. Mózgi ludzkie wytwarzają olbrzymią ilość urojeń chorobowych i pospolitych, a na niektóre z nich – jak się okazuje – istnieje znaczne zapotrzebowanie. Urojenia te zyskują szerokie uznanie. W ten sposób powstają i upowszechniają się wierzenia religijne, a także magia i wróżby.

Mechanizm podaży i popytu sprawia, że – podobnie jak na rynku – pojawiają się też oszuści. Nie wierzą w to, co podają innym do wierzenia. Sprzedają nie tyle urojenie, ale kłamstwa.

Urojenia religijne, tak jak i magia, mogą dostarczać złudnego psychicznego wsparcia, a w społecznym wymiarze – mogą jednoczyć wielkie zbiorowości oraz służyć kapłanom, władcom i politykom do panowania nad wiernymi, poddanymi i obywatelami. Religia tłumaczyła niezrozumiałe zjawiska przyrody i dawała pozór rozumienia świata. Służyła agresji i wojnie. Urojenia religijne to podaż, która spotykała się ze znacznym popytem. W ten sposób powstały i trwają religie.

Podobnie magia. Rdzeniem magii jest przekonanie, że pewne czynności symboliczne (słowa, gesty) mogą wpływać na niewidzialne siły władające rzeczywistością i powodować pożądane skutki.

Wiara w magię i wróżby, jakkolwiek daleka od całkowitego zaniku, straciła na znaczeniu, zeszła na margines, często „do podziemia”. Kościoły z reguły potępiają tego rodzaju praktyki, bowiem widzą w nich konkurencję i oferują swoje praktyki magiczne.

Np. w Kościele katolickim chrzest traktowany jest jako ochrona przed szatanem, a modlitwa ma zapewnić pomyślność i uchronić przed złem. Według Kościoła, za wstawiennictwem szczególnie godnych osób bóg może uzdrowić chorego i spowodować inne cuda. Magiczne praktyki nie przestały obowiązywać w Kościele. Często podkreśla się różnicę między magią a religią, ale warto widzieć podobieństwa.

5. Kiedy urojono boga?

Nie jest prawdą, że ludzie wierzyli w boga od zarania swych dziejów. Starsze były inne urojenia, z których stopniowo wyłoniły się znane nam dziś urojenia religijne – wśród nich bóg, potężna nadnaturalna istota czy siła panująca nad światem.

Badania prowadzone przez etnologów od połowy XIX w. wskazują, że wyobrażenie boga czy bogów było wówczas nieznane w wielu społecznościach pozostających na prymitywnym poziomie gospodarowania i techniki. Nie ma podstaw, by twierdzić, że było powszechnie znane przed dziesiątkami tysięcy lat w społeczeństwach pierwotnych. Pojęcie boga nie odgrywało istotnej roli także w cywilizacji chińskiej przez ostatnie 2 tys. lat, oraz w wierzeniach ludów wyznających buddyzm. Obecnie w wielu krajach Europy Zachodniej – jak już pisałem – około 30-60% pytanych w sondażach odpowiada, że nie wierzy w boga, chociaż spora ich część wierzy w istnienie innej siły nadnaturalnej czy duchowej. Można przypuszczać, że wierzenia te również będą traciły na znaczeniu. Dziś w tych krajach około 20-40 % nie wierzy w istnienie boga ani jakiejkolwiek siły nadnaturalnej/duchowej (5). Wiara w boga podlega tam marginalizacji, podobnie jak wcześniej wiara w magię. Nie znaczy to, że można oczekiwać szybkiego i całkowitego jej zaniku.

Bóg narodził się w umysłach ludzi przed kilkoma, najwyżej kilkunastoma tysiącami lat. Najstarsze źródła historyczne wskazują na Bliski Wschód, na Egipt i Mezopotamię. Wyobrażenie boga ma więc charakter partykularny, a nie uniwersalny. Nie jest przypisane ludziom „od zawsze” i pojawiło się tylko w niektórych – chociaż bardzo wpływowych – kulturach.

Badania sugerują, że dużo starsza i powszechniejsza jest wiara w duchy ludzi zmarłych i przodków, w różne niezwykłe istoty, w nieznane moce tajemne oraz w magię.

W powstaniu tych wyobrażeń istotną rolę mogły odegrać sny i halucynacje. Np. przekonanie, że istnieją duchy zmarłych, „życie po śmierci”, niezwykła rzeczywistość nadnaturalna, mogło powstać pod wpływem snów, w których widziano osoby zmarłe. Wiara w istnienie duchów zmarłych należy do najbardziej elementarnych i pierwotnych wyobrażeń przedreligijnych, ale nie jest równoznaczna z wiarą w bogów czy boga.

Co łączy wszystkie te wyobrażenia? Odnoszą się one do zjawisk, istot i zdarzeń innych niż te, które są powszechnie dostępne zmysłami. Ludzie żyją w rzeczywistości doświadczanej zmysłami, ale w umysłach swych wytwarzają wyobrażenie rzeczywistości niezwykłej i niedostępnej. W ten sposób powstaje wyobrażenie dwóch światów, dwóch rodzajów rzeczywistości: naturalnej i nadnaturalnej.

Nie można dziś odtworzyć dokładnie, jak powstało pojęcie bogów/boga. Można tylko przypuszczać, że powstało „na styku” emocji związanych z poczuciem wspaniałości i grozy świata, oraz zaburzeń psychicznych, snów i halucynacji, w których pojawiały się niezwykłe istoty, kataklizmy, rzeczy straszne i wspaniałe. Z chorobliwych majaków pierwotnych „mistyków” wyłaniały się przypuszczalnie obrazy potężnych istot, które kierują wszystkim i decydują o wszystkim. Istoty te zostały nazwane bogami lub bogiem – mocą najwyższą.

Urojenia te trafiały na podatny grunt, okazywały się funkcjonalne, zaspokajały indywidualne i społeczne potrzeby. Podaż trafiała na popyt. Urojenia były utrwalane, przetwarzane i rozwijane przez kontynuatorów. Raz uruchomiony proces instytucjonalizacji zaczynał żyć własnym życiem.

Boskie istoty były personifikowane, nadawano im imiona, ale jednocześnie wyobrażano je sobie jako abstrakcyjne moce. Rodził się ich kult, przypisywano im moc stworzenia świata lub co najmniej kierowania jego losami. Wyobrażenia bogów stawały się ważnym składnikiem kultury jednoczącej społeczność i były przekazywane z pokolenia na pokolenie. Poeci śpiewali na cześć bogów hymny. Powstawały świątynie. W ten sposób rodziły się religie i mitologie z bogami w rolach głównych. Przybywało kapłanów i ludzi „żyjących z religii”, we własnym interesie zajętych jej kultywowaniem.

Religijne wyobrażenia są bardzo elastycznym, funkcjonalnym produktem. Są w stanie zaspokajać zróżnicowane potrzeby. Bogowie dostarczali wsparcia psychicznego. Wprawdzie na ich istnienie nie było żadnych dowodów, ale religia dostarczała pozoru rozumienia świata oraz stawała się składnikiem wspólnej kultury jednoczącej społeczność.

Silnego impulsu instytucjonalizacji urojeń dodało powstanie większych społeczności miejskich i królestw, oraz wynalezienie pisma. Pismo stwarzało lepsze możliwości utrwalenia i upowszechniania wierzeń. Religia okazywała się atrakcyjna dla władców, którzy widzieli w niej czynnik ułatwiający kontrolę poddanych. Dobrym przykładem jest Hammurabi (XVII w. p.n.e.). W swoim królestwie, złożonym z różnych ludów, starał się wprowadzić wspólny kult bogów oraz wspólny kodeks prawny i etyczny.

6. Boga nie mamy „w genach”

W efekcie ewolucji biologicznej jesteśmy wyposażeni w mózg, potrzeby, emocje, właściwości umożliwiające rozwój kultury oraz – podkreślmy – skłonność do irracjonalizmu i urojeń. Człowiek nie rodzi się jako tabula rasa (czysta tablica bez właściwości), ale nie rodzi się też z wiarą w boga i religią w mózgu czy sercu. Wiara w boga i inne wyobrażenia religijne są wytworem ludzkiej kultury, a nie ewolucji biologicznej.

Podobnie „w genach” nie mamy wiedzy naukowej, a jedynie zdolność do racjonalnego myślenia, obok swoistej zdolności do myślenia nieracjonalnego i urojeń, zarówno pożytecznych, jak i szkodliwych. Religia jest, podobnie jak nauka, wytworem kultury. Dlatego potrzeby, które zaspokajają wierzenia religijne i religia, mogą być zaspokajane przez inne kulturowe wytwory – przez niereligijne przekonania etyczne i światopoglądowe. Ludzie nie muszą powszechnie wierzyć w boga czy w inne wyobrażenia religijne. Religia nie jest koniecznością biologiczną czy genetyczną.

Historycznym przykładem wpływowego światopoglądu, w którym nie ma pojęcia boga, chociaż są obecne wyobrażenia religijne i parareligijne, jest liczący grubo ponad dwa tysiące lat chiński konfucjanizm. Jest to nie tyle religia, ale raczej konserwatywny światopogląd, konserwatywna filozofia polityczna i etyka.

Obecnie w skali świata wielki wpływ wywiera świecki światopogląd, którego rdzeniem są prawa człowieka. Światopogląd ten wyrasta z Oświecenia i odmienił także (na szczęście!) chrześcijaństwo. Władze Kościoła katolickiego przez dwa wieki nie szczędziły prawom człowieka potępień i z trudem uznały dopiero w połowie XX w.

Dla wielu ludzi swoistą świętością bez boga i religii staje się człowiek i przyroda. Czują się częścią przyrody, a nie – jak w chrześcijaństwie – jej przeciwieństwem i panami. Odrzucają powtarzany przez biskupów i teologów antyekologiczny slogan, zaczerpnięty z Biblii: ”czyńcie sobie ziemię poddaną” (Rdz 1,28).

Religia w wielu krajach znalazła się w regresie. Nie musi być zastąpiona przez nową religię czy pospolite zabobony. Mamy do czynienia z bezprecedensowym rozwojem cywilizacyjnym, przede wszystkim z rozwojem wiedzy naukowej i oświaty, w masowej skali osłabiającym religijność. Jak pisał już w 1956 r. Mircea Eliade, religioznawca i apologeta światopoglądu religijnego: „Współczesny człowiek areligijny bierze na siebie nową sytuację egzystencjalną: postrzega się jedynie jako przedmiot i podmiot historii, wzbrania się przed tym, co transcendentne (…) jego wybór egzystencjalny nie jest pozbawiony znaczenia wielkości” (6). Eliade pisał o narastającej areligijności w społeczeństwach współczesnych, przede wszystkim zachodnich. Od połowy XX w. proces ten poczynił olbrzymie postępy.

7. Naturalne i nadnaturalne

Religię definiuje się często jako dziedzinę sacrum przeciwstawianą profanum (świętości przeciwstawianej świeckości). Co to jest sacrum? Jest to obiekt szczególnej czci, często budzący także lęk. Zaś świeckość to zwyczajna rzeczywistość, powszedniość. Świętością i rzeczami świętymi mogą być zarówno istoty duchowe i bogowie, jak i przedmioty (święte drzewa, kamienie, góry).

Utożsamienie religii z dziedziną sacrum ma jednak wady. Szczególną czcią ludzie darzą także obiekty i postacie, które trudno zaliczyć do dziedziny religii (wybitne postacie, przedmioty muzealne, świeckie dzieła sztuki, świeckie symbole różnego rodzaju, np. narodowe). Czczone są wydarzenia historyczne, rocznice itp. Bywają one łączone z uroczystościami religijnymi, ale religią nie są, co najwyżej przypominają religię.

Świętością bez boga i religii są dla wielu ludzi takie podstawowe wartości i przekonania światopoglądowe, jak wolność, świeckie prawa człowieka oraz świecki ekologizm. Jak już pisałem, coraz częściej w nowoczesnych społeczeństwach ludzie czują się częścią przyrody, a nie – jak w chrześcijaństwie – jej przeciwieństwem i panami.

Nie wszelkie czczenie czegoś to religia.

Jak więc definiować wierzenia religijne i religię?

Rdzeniem wierzeń religijnych i religii jest wyobrażenie rzeczywistości nadnaturalnej, odmiennej od naturalnej.

Rzeczywistość naturalna to ta, która dostępna jest ludzkim zmysłom i empirycznym badaniom naukowym.

Rzeczywistość nadnaturalna to nieuchwytne zmysłami, doświadczane co najwyżej w szczególnych stanach czy okolicznościach, niezwykłe zjawiska, istoty i obiekty. To wyobrażenie duchów, dusz, „życia po śmierci”, krainy zmarłych, nieba, niewidzialnych postaci, tajemniczych mocy, a w wersjach filozoficznych – transcendencji czy absolutu. W wielu religiach centralne miejsce zajmują bogowie i bóg, tj. potężna, rozumna, duchowa istota czy moc, która panuje nad światem.

Rdzeniem religii jest wiara w istnienie rzeczywistości nadnaturalnej. Kluczowe znaczenie ma rozróżnienie naturalnego i nadnaturalnego, a nie rozróżnienie sacrum i profanum.

8. O dowodach istnienia boga

Nie ma dowodów, które potwierdzałyby istnienie boga, istot duchowych czy rzeczywistości nadnaturalnej. Dlatego przekonanie, że istnieją, jest urojeniem. Żeby twierdzić, że bóg i rzeczywistość nadnaturalna istnieje, trzeba podać dowody potwierdzające to przynajmniej częściowo.

Co to jest dowód?

Wyróżnia się dwa rodzaje dowodów: dowody dedukcyjne i dowody empiryczne.

Dowody dedukcyjne, nazywane też formalnymi, polegają na poprawnym wyprowadzeniu twierdzenia z przyjętych wcześniej aksjomatów, tj. założeń wyjściowych przyjmowanych na podstawie definicji. Z dowodami tego rodzaju mamy do czynienia w matematyce. Są to abstrakcyjne, logiczne operacje na symbolach. Można na ich podstawie twierdzić, że 2×2=4, lub że suma liczb parzystych jest zawsze liczbą parzystą. Ale nie można dedukcyjnie dowieść, że coś istnieje w rzeczywistości, a nie tylko jako pojęcie stworzone przez ludzki umysł. Nie można dowieść dedukcyjnie, że istnieją słonie i lwy, albo istoty duchowe, bóg, rzeczywistość nadnaturalna. Do tego potrzebne są dowody empiryczne.

Z wnioskowaniem czy dowodzeniem dedukcyjnym mamy też do czynienia w naukach empirycznych (fizyka, chemia itd.) wtedy, gdy z wcześniej przyjętych twierdzeń wyprowadza się inne twierdzenia. Te wcześniejsze twierdzenia muszą być jednak uzasadnione empirycznie.

Dowody empiryczne polegają na podaniu wyników obserwacji, doświadczeń, eksperymentów, spełniających wymogi obowiązujące we współczesnych badaniach naukowych. Zamiast o dowodach, mówi się często w tym kontekście o empirycznym uzasadnieniu twierdzeń, a nazw dowód i uzasadnienie używa się często zamiennie.

By twierdzić, że coś istnieje lub zdarzyło się, potrzebne jest empiryczne uzasadnienie, empiryczne dowody, spełniające kryteria obowiązujące w nauce współczesnej. Jeżeli na przykład ktoś twierdziłby, że na Księżycu istnieją rozwinięte organizmy roślinne i zwierzęce, to powinien podać wyniki badań empirycznych bezpośrednio lub pośrednio uzasadniające to twierdzenie.

Dodajmy, że empiryczne dowody mogą nie dawać całkowitej pewności, są jednak niezbędne, gdyż bez empirycznego uzasadnienia rozważane twierdzenie jest całkowicie bezpodstawne – ma charakter fantazji, urojenia lub oszustwa. Nie jest to wtedy nawet wartościowa hipoteza (przypuszczenie). Liczące się hipotezy muszą opierać się na wynikach wcześniejszych badań empirycznych, muszą mieć empiryczne uzasadnienie. Jeżeli Peter Higgs sformułował w 1964 r. hipotezę, że istnieje cząstka elementarna, nazwana później bozonem Higgsa, to opierał się na analizie danych z wcześniejszych badań (hipoteza ta została potwierdzona empirycznie w 2012 r.).

I coś jeszcze. Jeżeli dowody nie dają całkowitej pewności – a często nie dają – twierdzenie powinno być podawane z siłą proporcjonalną do siły dowodów, do siły uzasadnienia. Jak pisał Kazimierz Ajdukiewicz (1890-1963), jeden z najwybitniejszych polskich filozofów i logików:racjonalna postawa wobec przyjmowanych twierdzeń wymaga tego, aby stanowczość, z jaką je głosimy (…) była proporcjonalna do stopnia ich uzasadnienia” (7).

Żadne badania empiryczne, spełniające kryteria wymagane w nauce, nie potwierdzają w najmniejszym stopniu istnienia boga. Nie ma więc podstaw, by uznawać, że istnieje. Zgodnie z regułę racjonalności sformułowaną przez Ajdukiewicza, twierdzenie o istnieniu boga powinno się głosić ze stanowczością równą zero, tzn. jako bezpodstawne.

Wobec braku dowodów empirycznych, na rzecz istnienia boga przywoływane są liczne argumenty (w tym kontekście argumenty to wszelkie wypowiedzi przytaczane za lub przeciw). Przedstawię krótko te, które zwykle pojawiają się w dyskusjach internetowych:

1. Mówi się często, że wprawdzie nie ma dowodów na istnienie boga, ale nie ma też dowodów, że bóg nie istnieje. Przywoływana jest zasada logiczna, że brak dowodu na istnienie nie jest dowodem nieistnienia. A więc być może bóg istnieje!

W ten sposób – zauważmy – można argumentować, że być może istnieją duchy leśne, krasnoludki, hobbici, wilkołaki, reptilianie (kosmiczne gady wcielone w niektóre osobistości). Nie jest to więc argument uprawdopodobniający istnienie boga. Za istnieniem boga mogłyby przemawiać tylko dowody empiryczne.

2. Spotyka się często pogląd, że wprawdzie na istnienie boga nie ma dowodów, ale wiara właśnie na tym polega, że wierzy się bez dowodów – inaczej byłaby to wiedza. Otóż jeżeli tak się pojmuje wiarę, to trzeba powiedzieć wyraźnie, że wszelka wiara ma charakter urojeń. Tak jednak nie jest. Wierzyć można także wtedy, kiedy są dowody, ale nie dają całkowitej pewności. Nie jest to wtedy wiara bez dowodów, ale wiara oparta na dowodach, które nie dają jednak pewności. Taka wiara może motywować do poszukiwania dalszych dowodów – tak jest nierzadko w przypadku naukowców i odkrywców.

I inna sytuacja. Nikt nie jest w stanie sam sprawdzić wszystkich twierdzeń, o których mówi się w nauce. Wierzymy w nie, bowiem zostały empirycznie potwierdzone przez naukowców i mogą być ponownie sprawdzone. Jest to więc wiara oparta na dowodach empirycznych pośrednio. Natomiast w przypadku istnienia boga brak takich dowodów. Nie dysponują nimi także naukowcy wierzący w boga (zazwyczaj wskazują tylko, że nauka nie wyjaśnia pochodzenia wielu zjawisk, więc są przeświadczeni o bożym sprawstwie, co nie jest jednak empirycznie potwierdzone).

3. Przywoływany jest często argument, że dowodów istnienia boga nie ma, bowiem bóg jest niedostępny ludzkim zmysłom i badaniom empirycznym, czyli że jest niewykrywalny. Także w szkolnym podręczniku religii jezuici piszą, że „Bóg nie może być przedmiotem bezpośredniego i jednoznacznego poznania ludzkiego”, a „Religia nie podlega żadnym możliwościom empirycznego sprawdzenia” (8).

Łatwo zauważyć, że jest to trik, unik, kuglarska sztuczka filozoficzna.

Po pierwsze: Skąd teolodzy wiedzą, że bóg jest niedostępny badaniom empirycznym (obserwacjom, eksperymentom, doświadczeniom, spełniającym kryteria obowiązujące w nauce współczesnej)? Otóż znikąd. Jest to założenie przyjęte bez uzasadnienia (z definicji). Teolodzy twierdzą tak dlatego, ponieważ nie ma empirycznych dowodów istnienia boga. Nie ma dowodów, więc twierdzi się, że nie może ich być.

Po drugie: Jeśli bóg jest niedostępny badaniom empirycznym, to nie można twierdzić, że istnieje. Nie ma bowiem sposobu, by sprawdzić, że rzeczywiście istnieje. Teolodzy mówią więc rzeczy absurdalne: twierdzą, że bóg istnieje, ale jednocześnie przyjmują, że nie można tego sprawdzić.

Tego rodzaju triki nazywane są sofistyką i sofizmatami. Sofiści to w starożytnej Grecji wędrowni nauczyciele filozofii i retoryki. Ponieważ nie stronili od filozoficznego krętactwa i kuglarstwa, stąd przyjęło się w logice i filozofii, że sofistyka to pokrętne, oszukańcze rozumowanie. Zaś sofizmat to rozumowanie z pozoru poprawne, a w istocie obarczone błędem logicznym.

Sofistyką/sofizmatem jest twierdzenie, że bóg istnieje, ale nie można tego sprawdzić, bo bóg jest niedostępny badaniom empirycznym, niewykrywalny. Celowo definiuje się boga tak, by uniknąć możliwości sprawdzenia, czy istnieje.

Wszystko wskazuje, że dowodów istnienia boga nie ma nie dlatego, że bóg jest niedostępny badaniom empirycznym, ale dlatego, że nie istnieje. Podobnie nie ma też dowodów istnienia krasnoludków, hobbitów, wilkołaków i duchów straszących ludzi po lasach i bagnach. A może dowodów nie ma tylko dlatego, że istoty te są niedostępne badaniom empirycznym? Absurd.

4. Często przywoływany jest argument „pierwszej przyczyny”. Twierdzi się, że wszystko musi mieć swoją przyczynę, swojego stwórcę. Skoro tak, to musiała istnieć także pierwsza przyczyna, a tą przyczyną jest bóg. Argumentacja ta obarczona jest błędami.

Po pierwsze, jeżeli wszystko musi mieć swoją przyczynę/stwórcę, to trzeba zapytać, kto stworzył boga. Teolodzy bezpodstawnie, dowolnie, z definicji przyjmują, że bóg nie musiał być przez nikogo stworzony. Nie ma powodu, by to uznawać. Ponadto jeżeli by przyjąć – jak twierdzą teolodzy – że bóg nie musiał być przez nikogo stworzony, to równie dobrze świat nie musiał być stworzony, może być rzeczywistością ostateczną.

Po drugie, jeżeli przyjmiemy, że świat musiał mieć pierwotną przyczynę, to nie znaczy, że tą przyczyną był jakikolwiek bóg, czy też bóg, o którym mówią kościoły chrześcijańskie. Równie dobrze świat mógł powstać w wyniku procesu naturalnego i żaden bóg nie brał w tym udziału.

Po trzecie, przekonanie, że wszystko musi mieć swoją przyczynę, swojego stwórcę, można odnieść co najwyżej do obiektów istniejących wewnątrz świata, ale nie do świata jako całości. Świat jest rzeczywistością niezwykłą. Ma cechy rzeczywistości niezniszczalnej, wiecznej, samoistnej, nie stworzonej przez nikogo. Jest bardzo możliwe, że w ciągle zmieniającej się postaci świat istnieje wiecznie (także przed tzw. wielkim wybuchem).

Nauka nie dostarcza dziś odpowiedzi na pytanie, jak powstał świat, czy może jest wieczny. Kościoły żerują na tej ludzkiej niewiedzy, podają urojenia, fantazje i kłamstwa jako „prawdę”. Nie ma żadnych podstaw, by twierdzić, że świat musiał być przez kogoś stworzony – i że tym kimś był bóg. Lepiej uczciwie przyznać, że nie wiemy, czy i jak świat powstał, niż wierzyć w religijne odpowiedzi.

Religijni teolodzy i filozofowie mówią czasami, że dowodem istnienia boga jest istnienie materii. Otóż istnienie materii jest z pewnością dowodem istnienia materii, ale nie boga.

9. Co nie jest urojeniem?

Miało być krótko, więc najkrócej. Nie są urojeniami ludzkie wyobrażenia i przekonania, jeżeli nie przypisuje się realnego istnienia temu, na co nie ma dowodów empirycznych, a tam, gdzie dowody nie dają pewności, stosuje się cytowaną już zasadę racjonalności Ajdukiewicza („racjonalna postawa wobec przyjmowanych twierdzeń wymaga tego, aby stanowczość, z jaką je głosimy (…) była proporcjonalna do stopnia ich uzasadnienia”).

Nie jest urojeniem wiedza naukowa oparta na wynikach badań empirycznych. Naukowcy mają oczywiście prawo fantazjować, podawać fantastyczne interpretacje, ale powinni to robić z poszanowaniem powyższej zasady Ajdukiewicza.

Nie jest urojeniem literatura piękna z fikcyjnymi postaciami czy fikcyjną fabułą, o ile autor ma tego świadomość. Urojeniem byłoby przekonanie, że fikcyjne zdarzenia i postacie były/są czymś realnym.

Nie są urojeniami nasze wyobrażenia dobra i piękna, a także przekonania polityczna, ideologie, zasady moralne, wartości, prawa – o ile nie przypisujemy im nadnaturalnego bytu i nie ulegamy wierze w realność zdarzeń niepotwierdzonych dowodami. Np. urojeniem będzie przekonanie, że pewne zasady i wartości zostały objawione przez boga. Albo że dane wydarzenie polityczne jest efektem spisku, chociaż nie ma na to dowodów (spiski w polityce mają oczywiście miejsce, ale urojenia spiskowe obywają się bez dowodów). W polityce zazwyczaj nie brak urojeń, kłamstw i fantastycznych wyobrażeń.

Nie są urojeniami pojęcia państwa, narodu, klasy itp. Można łatwo wskazać empiryczne dowody świadczące o ich istnieniu, chociaż nie brakuje też urojeń dotyczących tych obiektów.

Nie ma natomiast dowodów, że istnieje jakikolwiek bóg czy rzeczywistość nadnaturalna. Przekonanie o ich istnieniu jest więc urojeniem. Religie są po brzegi wypełnione urojeniami.

10. Słowo na zakończenie

Najkrócej mówiąc, bóg to urojenie zinstytucjonalizowane, tzn. utrwalone w kulturze. Wyobrażenie boga powstało z urojeń, które okazywały się funkcjonalne, przydatne, co nie znaczy, że dobre.

Spełniało ono zarówno pozytywną, jak i negatywną rolę. Dawało psychiczne wsparcie, ale dla kapłanów, władców i polityków było narzędziem panowania i wyzysku. Często służyło agresji i wojnie.

Religia tłumaczyła świat – robiła to jednak za pomocą fantastycznych mitów, a nie wiedzy. Wraz z rozwojem nauki ta funkcja religii straciła na znaczeniu. Stało się widoczne, że nauka nie wyjaśnia wszystkiego, ale religia nic nie wyjaśnia.

Dziś kościelni teolodzy mówią często, że religia dostarcza sensu, czyni ludzkie życie i świat sensownym. Nie sposób jednak nie zauważyć, że ten sens, oparty na wierze w wymyślonego boga i „życie po śmierci”, traci wiarygodność – staje się nonsensem. – Alvert Jann 

PS. Kilka zdań w uzupełnieniu: Często urojeniami nazywa się tylko urojenia chorobowe. W psychiatrii zwraca się jednak uwagę, że nie zawsze urojenia są związane z zaburzeniami psychicznymi i urojeń doświadczają także ludzie zdrowi psychicznie. Dlatego w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych WHO mówi się o „uporczywych zaburzeniach urojeniowych” (persistent delusional disorders), a nie po prostu o urojeniach. Idzie tam o zaburzenia urojeniowe, które są długotrwałe i wyraźnie negatywnie wpływają na zachowania doznającego. Pojęcie urojeń dotyczy więc nie tylko urojeń chorobowych czy zaburzeń psychicznych.

Urojenia są też powszechnie definiowane jako przekonania lub sądy (w znaczeniu przekonań), a nie tylko jako stan psychiczny. Alvert Jann

…………………………………………………………………..

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu”https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ . Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów. W związku z zamieszczonym właśnie artykułem polecam w szczególności:

Kim był Jezus?” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/kim-byl-jezus/

Dziewicze narodziny Jezusa” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/dziewicze-narodziny-jezusa/

Teologia nie jest nauką!” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/teologia-nie-jest-nauka/

Europa nie jest chrześcijańska!” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/europa-nie-jest-chrzescijanska/

……………………………………………………………………………….

Przypisy

1 Pew Research Center: „Being Christian in Western Europe”. Badania te referuję szerzej w artykule pt. „Nowy sondaż o religijności w Europie Zachodniej” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/nowy-sondaz-o-religijnosci/

1a R. Dawkins, Bóg urojony, Wydawnictwo CiS, Warszawa 2007, s. 16. 

2 http://www.poradnikzdrowie.pl/psychologia/choroby-psychiczne/urojenia-przyczyny-co-powoduje-urojenia_34958.html ; https://www.mp.pl/pacjent/psychiatria/choroby/73534,zaburzenia-urojeniowe

3 O Rozalii Celakównie piszę szerzej w artykule „Kim była mistyczka Rozalia Celakówna?” Oto krótki cytat: „Była pielęgniarką, zwykłą i uczciwą kobietą, ale nadmiernie przejmującą się religią i cierpiącą na poważne zaburzenia psychiczne. (…) Pretensję trzeba mieć do kościelnego otoczenia, które w dobrej lub złej wierze zaczęło żerować na jej przypadłości. Duchowni zachęcali ją do spisywania wizji, pobudzali zamiast uspokajać, umacniali wiarę w prawdziwość jej kontaktów z Jezusem”. – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/jeszcze-o-intronizacji-chrystusa-byla-mistyczka-rozalia-celakowna/

4 Pew Research Center, przypis 1.

5 M. Eliade „Sacrum i profanum”, Wydawnictwo KR, 1996, s.168-9).

6 K. Ajdukiewicz „Język i poznanie”, t. 2, PWN, 1965, s. 269).

7 „Drogi świadków Chrystusa w świecie”. Podręcznik dla liceum i technikum. Płyta DVD i notes ucznia, s.16 (Wydawnictwo WAM – księża jezuici, Kraków 2013).

………………………………………………………………………………

W USA religijność słabnie!

Do niedawna USA podawano jako przykład nowoczesnego, wysoko rozwiniętego kraju, w którym religijność kwitnie. To się skończyło. Wprawdzie Amerykanie są nadal bardziej religijni niż mieszkańcy Europy Zachodniej, ale od wielu lat w USA laicyzacja postępuje, religijność słabnie. Jednym z symptomów tego zjawiska jest przybierająca masową skalę bezwyznaniowość. Wygląda na to, że coraz więcej Amerykanów ma dość religii i kościołów.

Bezwyznaniowość

W USA szybko rośnie kategoria osób bezwyznaniowych. Są to osoby nie identyfikujące się z żadną religią i kościołem. Na pytanie o wyznawaną religię odpowiadają w sondażach, że żadna, albo że są ateistami lub agnostykami. Najnowsze badania Pew Research Center (to ceniony amerykański ośrodek badawczy) wskazują, że w 2019 r. bezwyznaniowi stanowią już 26% ogółu dorosłych Amerykanów (tj. w wieku 18 lat i więcej). Co czwarty dorosły Amerykanin nie identyfikuje się z żadną religią!! (przypis 1).

Co bardzo ważne, w młodszych kategoriach wiekowych ten odsetek jest znacznie wyższy, niż w starszych. Różnica jest tak duża, że pozwala prognozować wzrost bezwyznaniowości w następnych dziesięcioleciach.

Wzrost kategorii osób bezwyznaniowych ma miejsce systematycznie od wielu dziesięcioleci. Świadczy to o postępującym trwałym kryzysie zarówno kościołów, jak i religii, bowiem wśród osób bezwyznaniowych jest bardzo dużo ateistów, a większość stanowią osoby mało religijne. Autorzy religijni pocieszają się czasami, że są tam też osoby religijne i wierzące w Boga. To jednak słaba pociecha. W badaniach Pew Research Center w 2018 r. 37 % osób bezwyznaniowych stwierdziło, że nie wierzy w Boga (2). Wiele osób bezwyznaniowych posiada wprawdzie niejasne przekonania religijne, wierzy w istnienie Boga czy też jakiegoś rodzaju rzeczywistości nadnaturalnej, a także modli się. Ale jest to religijność najczęściej dość powierzchowna. Np. 65 % stwierdza w sondażu, że religia jest w ich życiu mało ważna lub w ogóle nieważna (2a).

Osoby bezwyznaniowe, pytane o główne powody, dla których nie identyfikują się z żadną religią ani kościołem, udzielają następujących odpowiedzi:

„Kwestionuję religijne nauczanie” – 60%. „Nie podoba mi się stanowisko, jakie kościoły zajmują w sprawach społecznych i politycznych” – 49 %. „Nie lubię religijnych organizacji” – 41%. „Nie wierzę w Boga” – 37%. „Religia jest dla mnie nieodpowiednia” – 36%. „Nie lubię religijnych przywódców: – 34% (2).

Bezwyznaniowość jest częsta w wielu krajach zachodnich. Osoby bezwyznaniowe stanowią w Holandii 48 %; w Norwegii 43 %; w Szwecji 42 %; w Belgii 38 %; w Danii 30 %; w Hiszpanii 30 %; we Francji 28 %; w Niemczech 24 %; w Wielkiej Brytanii 23 %; w Finlandii 22 %; w Szwajcarii 21 %; w Austrii 16 %; w Irlandii, Portugalii i Włoszech po 15 % (3).

W Polsce bezwyznaniowość deklaruje 7%, a katolicyzm 87% (4). Polakom przydałoby się chyba więcej samodzielności i odwagi, by powiedzieć samemu sobie: Nie jestem członkiem żadnego Kościoła, nie wyznaję żadnej zorganizowanej religii.

Szybki wzrost

Według badań Instytutu Gallupa, w latach 1950. bezwyznaniowi stanowili tylko 2% ogółu dorosłych Amerykanów (tj. w wieku 18 i więcej lat). Pew Research Center podaje, że w latach 1970. było to 6% , w 2009 r. 17%, a w 2019 r. już 26%. Na sondażowe pytanie o wyznawaną religię osoby te odpowiadały, że żadna określona (nothing in particular) – 17%; agnostyk – 5%; ateista – 4%. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że wśród osób bezwyznaniowych – jak już podawałem – około 37% stwierdza, że nie wierzy w Boga, ale wielu z nich nie nazywa siebie ateistami. Badania wskazują, że około 10% Amerykanów nie wierzy w Boga ani w jakąkolwiek siłę nadnaturalną. 

Udział osób bezwyznaniowych w strukturze religijnej USA szybko rośnie – i to także w liczbach bezwzględnych, nie tylko w procentach. W ciągu ostatnich dziesięciu lat ludność USA w wieku 18+ wzrosła, według tamtejszego urzędu statystycznego, z 233 mln do 256 mln. W tym czasie liczba osób bezwyznaniowych wzrosła o prawie 30 milionów i obecnie wynosi ponad 66 milionów. Natomiast liczba chrześcijan zmniejszyła się z 178 mln do 167 mln. Wyznania niechrześcijańskie zwiększyły swój udział tylko nieznacznie – z 5% do 7%.

W pejzażu religijnym USA dominują wyznania chrześcijańskie. Są to bardzo różne kościoły protestanckie oraz katolicy. Według referowanych tu badań Pew Research Center z 2019 r., wyznania chrześcijańskie stanowią łącznie 65% (43% protestanci, 20% katolicy, 2% inne). Wyznania niechrześcijańskie stanowią łącznie tylko 7% (żydzi 2%, muzułmanie 1%, pozostałe niechrześcijańskie 4%). Udział chrześcijan, w tym katolików, zmniejsza się w strukturze wyznaniowej USA. Ma to miejsce nie dlatego, że rośnie udział wyznań niechrześcijańskich, ale dlatego, że szybko zwiększa się kategoria osób bezwyznaniowych. USA stają się mniej chrześcijańskie, za to bardziej bezwyznaniowe. Powtórzmy, co czwarty Amerykanin jest bezwyznaniowy, nie identyfikuje się z żadną religią lub kościołem.

Wiek a bezwyznaniowość

Osób bezwyznaniowych jest zdecydowanie więcej w młodszych grupach wiekowych, niż w starszych. W grupie osób w wieku 75+ jest to 10%. Wśród osób w wieku do 39 lat bezwyznaniowi stanowią aż 40%. Prognozuje się zasadnie wzrost tej kategorii osób w przyszłości.

Badania wskazują, że wśród Amerykanów religijność słabnie znacznie po 18 roku życia. Później, po 30 roku życia, część z tych osób powraca do wyznawania takiej lub innej religii, jednak ci powracający nie równoważą wzrostu bezwyznaniowości. W rezultacie w całej populacji Amerykanów bezwyznaniowość szybko rośnie.

Praktyki religijne

W wielu krajach zachodnich kościoły opustoszały. Również w USA spada udział w nabożeństwach. W ciągu ostatniej dekady odsetek Amerykanów, którzy twierdzą, że uczestniczą w nabożeństwach przynajmniej raz lub dwa razy w miesiącu (nie jest to wymóg wygórowany), spadł o 7 punktów procentowych: z 52 % w 2009 r., do 45 % w 2019 r. Są to deklaracje, zawyżają one zwykle udział w praktykach religijnych, ale odzwierciedlają kierunek zmian.

Spadek następuje głównie dlatego, że wzrasta bardzo liczba osób bezwyznaniowych, a zmniejsza się liczba chrześcijan. Natomiast chrześcijanie praktykują z tą samą częstotliwością. 62% chrześcijan stwierdziło w 2009 i w 2019 r., że uczestniczy w nabożeństwach religijnych przynajmniej raz lub dwa razy w miesiącu.

Upadek biblijnego Boga

W USA, tak jak w wielu innych krajach zachodnich, wyraźnie słabnie wiara w Boga rozumianego zgodnie w nauczaniem kościołów chrześcijańskich. Zyskuje zaś na znaczeniu wiara w nieokreśloną siłę nadnaturalną czy duchową (5).

Według badań Pew Research Center, tylko 56% Amerykanów odpowiada, że wierzy w Boga przedstawionego w Biblii.

23% wierzy w pewnego rodzaju siłę nadnaturalną czy duchową, którą nazywa Bogiem, ale nie jest to Bóg w tradycyjnym chrześcijańskim rozumieniu.

9% odpowiada, że nie wierzy w Boga, tylko w pewną siłę nadnaturalną/ duchową.

10% mówi, że nie wierzy w Boga, ani w żadną siłę nadnaturalną czy duchową. Są to ateiści.

Badania wskazują, że odsetek ateistów rośnie, zaś biblijny Bóg spada z piedestału.

Na zakończenie

Dużo więcej o religijności w USA piszę na podstawie badań Pew Research Center z 2014 r. w artykule pt. „O religii w USA krytycznie” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/o-religii-usa-krytycznie/

O religijności w Europie Zachodniej: „Nowy sondaż o religijności w Europie Zachodniej” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/nowy-sondaz-o-religijnosci/

O religijności w Europie Środkowo-Wschodniej: „Ilu jest ateistów w Europie Środkowo-Wschodniej?” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/ateisci-niereligijni-bezwyznaniowi-ilu-ich/

O Polsce: „Potwierdza się! Młodzież odchodzi od Kościoła” https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/potwierdza-sie-mlodziez-odchodzi-od-kosciola/Alvert Jann

………………………………………………………………

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/

Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

…………………………………………………………….

Przypisy

1 Pew Research Center – https://www.pewforum.org/2019/10/17/in-u-s-decline-of-christianity-continues-at-rapid-pace/ . Cytowane wyniki badań Gallupa z lat 1950 – https://news.gallup.com/poll/128276/increasing-number-no-religious-identity.aspx

2 Pew Research Center – https://www.pewresearch.org/fact-tank/2018/08/08/why-americas-nones-dont-identify-with-a-religion/

2a Pew Research Center – https://www.pewresearch.org/fact-tank/2015/11/11/religious-nones-are-not-only-growing-theyre-becoming-more-secular/

3 Pew Research Center – https://www.pewforum.org/2018/05/29/being-christian-in-western-europe/

4 Pew Research Center http://www.pewforum.org/2017/05/10/religious-belief-and-national-belonging-in-central-and-eastern-europe/

5 Pew Research Center – https://www.pewforum.org/2018/04/25/when-americans-say-they-believe-in-god-what-do-they-mean/

……………………………………………………………………………

Moralność według Kaczyńskiego

Na konwencji programowej PiS Jarosław Kaczyński powiedział: Kościół był i jest głosicielem i dzierżycielem jedynego, powszechnie znanego w Polsce systemu wartości. (…) Poza nim, poza może jakimiś bardzo niewielkimi partykularnie funkcjonującymi systemami, mamy tylko nihilizm” (1).

Po pierwsze, to nieprawda. W Polsce istnieje i jest głoszony świecki system wartości, którego powszechnie znanym wyrazem są świeckie prawa człowieka.

Po drugie, sprawy zasad moralnych nie należy powierzać Kościołowi katolickiemu, ani jakiejkolwiek innej religii. Zasady moralne to zbyt poważna sprawa, by partykularnie decydowali o niej religijni funkcjonariusze.

Także przed wyborami w 2015 r. Kaczyński mówił: „nie ma Polski bez Kościoła, nie ma Polski bez tego fundamentu, który trwa od przeszło tysiąca lat” (2). To również nieprawda. Polskę można i trzeba budować na fundamencie świeckich praw człowieka. Nie na religii i Kościele. Kaczyński robi z religii katolickiej ideologię partyjną i państwową, co w dzisiejszej Polsce jest anachronizmem i nadużyciem religii. Nie akceptuje tego także większość katolików.

1. Świecka etyka praw człowieka

Koncepcją moralną, prawną i polityczną, najbardziej wpływową we współczesnym świecie i w Polsce, są prawa człowieka, a nie zasady jakiejkolwiek religii czy jakiegokolwiek Kościoła. Nie jest tak, że w Polsce, poza moralnymi naukami Kościoła katolickiego i ewentualnie innych Kościołów, mamy tylko nihilizm, brak zasad moralnych.

Prawa człowieka to nie tylko przepisy prawne. To zasady moralne przekładane na język przepisów prawa i dążeń politycznych. Mają one charakter świecki, nie odwołują się do religii, objawienia lub pism świętych. Są one cywilizacyjnym osiągnięciem człowieka. Nie oznaczają spełnienia ideału, ale dzięki prawom człowieka Europa, Polska i świat stają się lepszym miejscem do życia.

W największym skrócie zasady świeckiej etyki praw człowieka można przedstawić następująco (słów etyka i moralność używam tu zamiennie): Wolność ograniczona tylko wolnością innych; wolność przekonań, słowa, druku, stowarzyszeń i zgromadzeń, w tym wolność wyznawania wybranej religii lub niewyznawania żadnej; równe traktowanie bez względu na narodowość, rasę, światopogląd, przekonania, religię, płeć, orientację seksualną, majątek; prawo do wolności osobistej i do sprawiedliwego procesu sądowego; prawo do regularnych wolnych wyborów władz państwowych; zakaz tortur; zakaz niewolnictwa i poddaństwa; bardzo wysoką rangę posiadają prawa socjalne.

Prawa człowieka mają regulować stosunki międzyludzkie w kierunku pożądanym etycznie. Ograniczają władzę państwową i mają chronić przed jej nadużywaniem, ale mają chronić człowieka także przed kościołami, wspólnotami, organizacjami, przed społecznością lokalną, rodziną i innymi grupami, także tymi, do których należy się dobrowolnie. Można powiedzieć, że mają chronić człowieka przed człowiekiem.

U podstaw etyki praw człowieka leży idea ograniczenia krzywd doświadczanych przez ludzi w życiu społecznym.

Zasady praw człowieka są dziś podstawą wielu przepisów prawnych, konwencji międzynarodowych, konstytucji państw demokratycznych, oraz polityki zmierzającej do ich realizacji.

Dokumentem pionierskim jest Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela, przyjęta w 1789 r. przez Zgromadzenie Narodowe w toku Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Podam kilka cytatów:

„Ludzie rodzą się i pozostają wolni i równi w swoich prawach. Zróżnicowania społeczne mogą być oparte wyłącznie na pożytku powszechnym”.

„Wolność polega na możności czynienia wszystkiego, co nie szkodzi drugiemu”.

„Wszyscy obywatele są równi wobec prawa i mają równy dostęp do wszystkich godności, stanowisk i funkcji publicznych, zależnie od ich uzdolnień i z zachowaniem tylko takich różnic, które wynikają z ich cnót i talentów”.

„Swobodne wyrażanie myśli i poglądów jest jednym z najcenniejszych praw Człowieka: każdemu Obywatelowi przysługuje więc wolność słowa, pisma i druku”.

„Nikt nie może być oskarżony, zatrzymany ani więziony bez podstaw prawnych określonych w ustawie i z zachowaniem form przez nią wskazanych” (3). Pełny tekst Deklaracji zamieszczam na końcu – warto przeczytać całość.

Według Kaczyńskiego w Polsce mamy – poza zasadami moralnymi głoszonymi przez Kościół – tylko bardzo niewielkie partykularnie funkcjonujące systemy i nihilizm. Otóż prawa człowieka to nie jest niewielki partykularny system, ani nihilizm. Jest to dziś system moralny i prawny o charakterze ogólnoświatowym, odgrywający wielką rolę w wielu krajach i w stosunkach międzynarodowych. Wyrazem tego jest Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, przyjęta przez ONZ w 1948 r., konwencje międzynarodowe, artykuły w konstytucjach państw demokratycznych, międzynarodowe i krajowe organizacje praw człowieka, żywotność idei praw człowieka w umysłach i aktywności ludzi.

Prawa człowieka to – podkreślmy – nowoczesne standardy cywilizacyjne. Zawierają one zasady i normy, których celem jest poprawa jakości życia ludzi. Społeczeństwa, w których obowiązują prawa człowieka – w tym równość praw, wolność słowa i przekonań, prawa socjalne – są lepszym miejscem do życia niż społeczeństwa, w których zasady te nie obowiązują.

Polska z pewnością nie jest izolowaną wyspą. W Polsce, tak jak w innych krajach, oprócz wartości i zasad moralnych głoszonych przez Kościoły, powszechnie znane są świeckie wartości i zasady moralne, stanowiące rdzeń praw człowieka.

Wbrew przekonaniu o wielkiej roli katolickiego systemu moralnego, Polacy w niewielkim stopniu kierują się wskazaniami Kościoła. Potwierdzają to liczne badania. Religijność plasuje się nisko w hierarchii celów życiowych. A oto wyniki sondażu CBOS z 2018 r.:

Tylko 23 % młodych Polaków w wieku 18-24 lata wybrało odpowiedź: „Jestem wierzący(a) i stosuję się do wskazań Kościoła”.

48 % odpowiedziało: „Jestem wierzący(a) na swój własny sposób”.

15 % wybrało odpowiedź: „Jestem niewierzący(a)”, a 5 % wskazało odpowiedź: „Nie mogę powiedzieć, czy jestem wierzący(a) czy też nie” (4).

Jeżeli ktoś sądzi, że obecnie z moralnością w Polsce jest gorzej niż dawniej, niech poczyta trochę o historii.

2. Kościół a prawa człowieka dawniej

Kościół zdecydowanie sprzeciwiał się prawom człowieka aż do połowy XX w., formalnie zmieniając stanowisko dopiero na drugim soborze watykańskim (1962-1965). Przyznaje to wielu kościelnych autorów, ale inni popularyzują nieprawdziwą tezę, że prawa człowieka zawdzięczamy Kościołowi.

Skąd ten sprzeciw Kościoła?

Prawa człowieka sformułowano w XVIII w. w opozycji do feudalnego i stanowego ustroju. Ponieważ Kościół katolicki był integralną częścią i fundamentem tamtego ustroju – był też wielkim posiadaczem i wyzyskiwaczem – prawa człowieka uderzały także w jego przywileje i pozycję. Kościół sankcjonował – podobnie jak inne dominujące kościoły i ideologie – nierówność praw i brak wolności (w tym wolności słowa i religii), a także kary okrutne, włącznie z paleniem żywcem na stosie za rzekome czary, herezję itp. Katoliccy autorzy dziś często gloryfikują średniowieczną chrześcijańską Europę. Nie chcą widzieć prawdy.

3. Kościół a prawa człowieka dziś

Wydawać by się mogło, że dziś między świecką etyką praw człowieka a etyką katolicką nie powinno być sprzeczności. Tak jednak nie jest. Dlaczego?

Prawa człowieka ustalane są przez świecką opinię publiczną i władze demokratycznych państw. Natomiast zasady etyki katolickiej ustalane są przez władze Kościoła. Stąd liczne sprzeczności.

Fundamentalna sprzeczność dotyczy oceny wiary i niewiary w Boga. Dekalog i ewangelie zawierają na pierwszym miejscu nakaz wiary w Boga – i to wiary w Boga rzekomo jedynie prawdziwego, jakim jest Bóg występujący w Biblii. Na tej podstawie Kościół katolicki uznaje brak wiary w Boga, czyli ateizm, za grzech i zło. W aktualnym Katechizmie czytamy: „Ateizm, odrzucając lub negując istnienie Boga, jest grzechem przeciw cnocie religijności” (pkt 2125).

Natomiast etyka praw człowieka nie ocenia ateizmu jako czegoś złego. Prawa człowieka zawierają zasadę wolności przekonań i wyznawania wybranej religii lub niewyznawania żadnej. Ponadto ze świeckiego punktu widzenia religijność nie jest cechą pozytywną, nie jest żadną cnotą moralną. Często wiąże się z niemądrą dewocją, bigoterią, przesądami i fanatyzmem.

Etyka praw człowieka oraz etyka kościelna odmiennie/sprzecznie oceniają prawo do rozwodów, stosowanie środków antykoncepcyjnych, seksualne stosunki pozamałżeńskie, stosunki homoseksualne, prawo do zawierania małżeństw homoseksualnych, prawo do aborcji. Także w sprawach równego traktowania kobiet i mężczyzn nie ma zgody (biskupi i chrześcijańscy autorzy negatywnie oceniają badania i programy inspirowane etyką praw człowieka, piętnując je jako „ideologię gender”). Sprzeczne oceny dotyczą także dokumentów prawnych odnoszących się do kwestii etyki i praw człowieka. Przykładem jest tzw. konwencja antyprzemocowa („Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej” z 2011 r.).

4. Krytyczne uwagi o etyce katolickiej

Etyka to badanie i rozważanie problemów moralnych oraz zbiór zasad moralnych, będących efektem tych dociekań. Spróbuję tu wypunktować wady etyki katolickiej, którą przywódcy PiS uważają za jedynie liczącą się w Polsce.

Powoływanie się na Pismo Święte. Etyka katolicka ma się opierać na Piśmie Świętym. Otóż Pismo Święte jest złą podstawą rozważania i stanowienie zasad moralnych, które miałyby obowiązywać dziś. Można tam znaleźć kilka zasad ważnych (nie kradnij, nie kłam, nie morduj), ale mają one charakter uniwersalny, są uznawane powszechnie i nie ma potrzeby powoływania się na Pismo Święte.

Natomiast w Piśmie Świętym są też zawarte zasady całkowicie nie do przyjęcia.

Dekalog zakazuje zmiany religii, grożąc karą bożą nie tylko odstępcom, ale także ich potomkom „do czwartego pokolenia”. Jest to zasada sprzeczna z prawami człowieka. Warto sięgnąć do oryginalnego tekstu Biblii (Dekalog jest znany powszechnie w wersji podawanej współcześnie przez władze Kościoła katolickiego).

W oryginalnym tekście Dekalogu Bóg mówi: Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! (…) Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą” (Wj 20,3-5). Według biblijnego prawa mojżeszowego, rzekomo również podyktowanego przez Boga, za odstępstwo od czczenia właściwego Boga – lub tylko za namawianie do tego – nakazuje się karę śmierci. Jest to, można powiedzieć, konsekwencja Dekalogu. W wielu krajach islamskich do dziś odstępstwo od islamu zagrożone jest karą śmierci. Islam wiele zaczerpnął z Biblii, judaizmu i chrześcijaństwa.

Prawa człowieka, w przeciwieństwie do Dekalogu, ustanawiają zasadę wolności wyboru religii lub niewyznawania żadnej.

Warto zwrócić uwagę, że w Dekalogu żona wymieniona jest na równi z nieruchomościami, niewolnikami i inwentarzem żywym: „Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego. Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego, ani jego niewolnika, ani jego niewolnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego” (Wj 20,17).

Warto przypominać, że Dekalog był spisany dla starożytnych Izraelitów. Nie ma powodu, by uznawać go za coś więcej niż dawny dokument historyczny.

Stary Testament akceptuje niewolnictwo (Nowy też), nakazuje karę śmierci za stosunki homoseksualne, akceptuje zbrodnicze wojny i rabunki, chociaż w Dekalogu mówi się: „Nie będziesz zabijał”. Ogólnie Stary Testament bardziej inspiruje do okrucieństwa i do szafowania karą śmierci, niż do miłowania bliźniego. Np. mówi się o karze śmierci za brak dziewictwa u poślubionej dziewczyny, natomiast nie widzi się niczego złego w okrutnym mordowaniu i łupieniu w czasie wojny (więcej: „Pismo Święte jakiego nie znacie” – link na końcu).

Z tych chociażby powodów Stary Testament na szczęście nie jest i nie może być dziś źródłem wskazań i zasad moralnych. Każdy, kto spojrzy na Stary Testament z odrobiną krytycyzmu, dostrzeże, że są to księgi odzwierciedlające sposób myślenia i przekonania ludzi żyjących na Bliskim Wschodzie w odległych czasach. Nie ma też żadnych dowodów, które świadczyłyby, że Bóg cokolwiek w tych księgach objawił.

Stary Testament nie został jednak w chrześcijaństwie i Kościele katolickim odrzucony, ciągle jest powszechnie przywoływany i cytowany. Teolodzy mówią, że treści Starego Testamentu trzeba właściwie odczytywać. W praktyce oznacza to, że fragmenty ksiąg starotestamentowych poddają subiektywnym interpretacjom. Znajdują tam to, co chcą znaleźć. Kompromitujące fragmenty pomijają lub poddają pokrętnym interpretacjom, inne eksponują.

Podsumowując: Dekalog i Stary Testament to w znacznym zakresie złe źródło zasad moralnych.

Nowy Testament podobnie. Łagodzi on okrutną moralność Starego Testamentu, ale Chrystusowe zasady są tak ogólne i niejednoznaczne, że mogą być i są interpretowane całkowicie subiektywnie. Oznacza to w praktyce, że o zasadach etycznych decydują władze Kościoła, kierując się własnym interesem, a nie Pismem Świętym.

Ewangelie mają ponadto rys totalitarny i prowadzą do religijnego totalitaryzmu. Totalitaryzm to całkowita władza nad umysłami i zachowaniami ludzi.

Jezus wygłaszał wzniosłe moralne maksymy, mówiące o miłości bliźniego. Głosił dobrze znaną w starożytnej filozofii greckiej tzw. złotą zasadę etyczną. W najprostszej postaci mówi ona: „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. Jezus mówił: „Co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie” (Mt 7,12). Głosił też przykazanie miłości: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mt 22,39).

Nietrudno zauważyć, że są to maksymy bardzo ogólne, nie dające się stosować wprost, wyjątkowo elastyczne, znacznie bardziej podatne na rozbieżne interpretacje niż wiele innych zasad etycznych. Osłabia to ich moc regulacyjną. Były i są interpretowane na wszelkie sposoby, nawet niemożliwe. Można zapytać, w jaki to sposób władze Kościoła godziły Jezusową złotą zasadę etyczną i przykazanie miłości – z posyłaniem ludzi na stos, z paleniem żywcem? Oczywiście kościelni teolodzy potrafią w oszukańczy sposób uzasadnić wszystko.

Hiperetyka. Maksymy głoszone przez Jezusa mają często stylistykę paradoksu i są konstrukcjami hiperbolicznymi. Są przesadne do granic paradoksu. Jest to, można powiedzieć, hiperetyka. Jezus kazał nie tylko powstrzymywać się od wrogości, ale kazał miłować nieprzyjaciół: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt 5,38-39,44). W ślad za tym św. Paweł pisał do wiernych: „Nie daj się zwyciężyć złu, lecz zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12,21).

Jezus: „Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi!” (Mt 5,38-39).

Paradoksalny, hiperboliczny charakter Jezusowych przykazań czyni je podatnymi na dowolne interpretacje i osłabia ich praktyczne zastosowanie. Np. niektóre wyznania chrześcijańskie interpretowały przykazania Jezusa w duchu absolutnego pacyfizmu i całkowitego nieużywania przemocy. Trzeba powiedzieć, że taka interpretacja Jezusowych nauk jest być może bardziej uzasadniona niż inne, bardziej realistyczne. Spróbujcie jednak w żadnej sytuacji nie przeciwstawiać się przemocą wrogom i przestępcom, to staniecie się ich niewolnikami. Można się wtedy pocieszać, bo Jezus za pokorę obiecał nagrodę w niebie.

I jeszcze jeden przykład hiperetyki. Jezus mówi: „Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła” (Mt 5,27-30). Jak się zdaje, to ten ostatni fragment stał się podstawą uznania masturbacji za grzech. Wynikać może z niego, że prawie całe duchowieństwo znajdzie się w piekle. Inni też.

Dotykamy tu następnej kwestii.

Straszenie piekłem. Jezus nagminnie straszy piekłem. Jak na głosiciela miłości, straszenie wiecznymi mękami w ogniu piekielnym (tak dosłownie mówi się w ewangeliach) brzmi niedobrze. Nie będę przytaczał cytatów, ale straszenie piekłem w Kościele przez wieki odgrywało wielką rolę. Dziś władze Kościoła nieco zmiękły, wyciszyły ten ewangeliczny temat, ale pojawia się on nadal w nauczaniu kościelnym.

Totalitaryzm. Trzeba też zwrócić uwagę na rys totalitarny w ewangeliach. W naukach Jezusa zawarta jest w doskonałej postaci ideologia totalitarna. Ideałem totalitaryzmu jest całkowite panowanie nad umysłami i postępowaniem ludzi. W ideologii tej wódz, religijny przywódca, założyciel sekty, guru, bóg w ludzkiej skórze, w imię najwyższych racji rości sobie prawo do pełnej władzy nad umysłami i postępowaniem ludzi. Nie kto inny tylko Jezus głosił: Znam prawdę najwyższą, przysłał mnie Bóg, musicie we mnie wierzyć, musicie być mi posłuszni w myślach i uczynkach. Jeśli nie, będziecie odtrąceni i skazani na wieczne męki.

Jezus: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca (tj. do Boga) inaczej jak tylko przeze Mnie”. „A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca ” (J 14,6,24). Podobnych wypowiedzi Jezusa można by przytoczyć więcej.

Wymóg najwyższego posłuszeństwa wyrażał za pomocą rożnych aforyzmów i przypowieści: „Kto miłuje ojca albo matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien; i kto miłuje syna albo córkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien” (Mt 10,37). Szerzej o negatywnych cechach Jezusowego nauczania piszę w innym tekście („Kim był Jezus?” – link na końcu).

Ewangelie i cały Nowy Testament są nadzwyczaj podatne na dowolne interpretacje. Są tam głównie bardzo ogólne maksymy moralne oraz przypowieści, często podawane w stylistyce paradoksu i hiperbolii. Od wieków podlegały one subiektywnym i zmiennym interpretacjom. Nie ma powodu, by interpretacje podawane aktualnie przez władze Kościoła uznawać za właściwe.

Sprawy publiczne. Nowy Testament nie zawiera zasad dotyczących wprost spraw publicznych (poza nakazem płacenia podatków). W sprawach publicznych sugeruje bierność, akceptację istniejącego ustroju i prawa. Nie wypowiada się w sprawach pożądanego ustroju społecznego. Jest to poważna wada Nowego Testamentu. Pozwala to na gruncie chrześcijaństwa głosić i akceptować koncepcje totalitarne, autorytarne i dyktatorskie. W średniowieczu akceptowane były ustroje feudalne i stanowe oraz monarchie absolutne.

Nowy Testament akceptuje niewolnictwo. Gdyby dokładnie zastosować powszechną w Kościele metodę powoływania się na Pismo Święte, można by argumentować, że niewolnictwo powinno być instytucją uznaną.

W Piśmie Świętym i w średniowiecznym Kościele katolickim nie ma idei równych praw, ani postulatu wolności, w tym wolności słowa i przekonań. „Wolna wola”, o której mówi się w katolicyzmie, oznacza zdolność do decydowania o swoim postępowaniu. Nie oznacza prawa do wolności politycznej. „Wolną wolę” posiada w tym rozumieniu także niewolnik, który jest wolności pozbawiony.

W chrześcijaństwie od zarania obecna jest idea równości wobec Boga, ale nie oznaczała ona równych praw. Akceptowane były ustroje stanowe, oparte na nierówności praw, poddaństwo, nierówne prawa kobiet i wiele innych dyskryminacji.

Przykłady zasad nie do przyjęcia. Przywołując Nowy Testament, do dziś w Kościele katolickim uznaje się stosunki homoseksualne za grzech oraz występuje przeciw związkom i małżeństwom homoseksualnym. Głoszony jest absurdalny argument, że uznanie legalności związków i małżeństw homoseksualnych podważa instytucję małżeństwa i rodziny. Jeżeli dwie osoby tej samej płci chcą zawrzeć związek małżeński i założyć dwuosobową rodzinę, to potwierdza to i umacnia instytucję małżeństwa i rodziny – a nie podważa.

Odrzuca się możliwość przyjmowania święceń kapłańskich przez kobiety. Jest to zadawniona forma dyskryminacji kobiet, pozbawiona jakiegokolwiek uzasadnienia poza praktyką przyjętą w starożytnym chrześcijaństwie i kultywowaną do dziś w Kościele.

Powołując się na ewangelie, władze Kościoła nie uznają prawa do rozwodów, a powtórne małżeństwo uznają za cudzołóstwo. Jezus mówił: „A ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę – poza wypadkiem nierządu – naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa” (Mt 5,32).

O innych zasadach, które są nie do przyjęcia, pisałem wcześniej.

Błędna metodologia. Etyka katolicka opiera się na błędnej metodologii, nakazującej wywodzenie zasad moralnych z objawienia bożego zawartego w Piśmie Świętym. Pochodzi ono sprzed około 2-3 tys. lat, jest odbiciem starożytnych kultur Bliskiego Wschodu. Można w nim znaleźć zasady godne uwagi, ale charakter tych ksiąg i ich kulturowe ograniczenia powodują, że dziś nie nadają się one na fundament etyki. W tej sytuacji władze Kościoła i teolodzy nie tylko interpretują Pismo Święte, ale improwizują, a mówiąc prościej – zmyślają, kierując się własnym interesem. Zaś na objawienie boże brak jakichkolwiek wiarygodnych dowodów czy argumentów.

5. Fikcja boskiego pochodzenia

Katoliccy autorzy i teolodzy twierdzą, że ich etyka i nauczanie oparte są na trwałym i niezmiennym fundamencie prawd objawionych przez Boga. Natomiast prawom człowieka zarzucają brak umocowania w jakichś wartościach niezmiennych czy absolutnych, które to umocowanie posiada nauczanie Kościelne. Otóż różnica ta nie istnieje. Ani prawa człowieka, ani nauczanie Kościoła, nie mają ponadludzkich, nadnaturalnych podstaw. W Kościele mówi się, że jego nauczanie opiera się na bożym objawieniu, ale jest to pogląd pozbawione jakiegokolwiek wiarygodnego uzasadnienia. Nie wystarczy mówić, żeby była to prawda.

Zarówno etyka katolicka, jak i prawa człowieka, są wytworami ludzkich umysłów. Nie ma żadnych dowodów wskazujących, że cokolwiek tam pochodzi od Boga. Warto jednak wskazać różnicę. Prawa człowieka to współczesne standardy cywilizacyjne, zaś etyka katolicka jest wytworem korporacji kapłanów, poddanych niedemokratycznej, absolutnej władzy papieża i jego najbliższego otoczenia.

Słowo na zakończenie

Prawa człowieka są – jak pisałem – nowoczesnymi standardami cywilizacyjnymi. Społeczeństwa, w których obowiązują, są lepszym miejscem do życia niż te, w których nie obowiązują. Prawa człowieka są dziś lepszą podstawą życia społecznego i moralności, niż jakakolwiek religia.

I jeszcze jedno. Władze Kościoła nie mają wystarczających podstaw, by odgrywać szczególnie ważną rolę w stanowieniu zasad moralnych. Zasięg demoralizacji wśród księży jest od wieków na tyle duży, że ich roszczenia do decydowania o sprawach moralnych są bezpodstawne.Alvert Jann

Artykuły przywoływane:

Pismo Święte jakiego nie znacie” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/pismo-swiete-jakiego-nie-znacie/

Kim był Jezus?” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/kim-byl-jezus/

Na zdjęciu Bazylika św. Piotra w Watykanie

…………………………………………………………………………………..

Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu”https://polskiateista.pl/aktualnosci/blogi-2/cwiczenia-z-ateizmu/ . Nauka nie wyjaśnia wszystkiego, religia nic nie wyjaśnia.

…………………………………………………………………………………

DEKLARACJA PRAW CZŁOWIEKA I OBYWATELA

z 26 sierpnia 1789 r.

Przedstawiciele Ludu Francuskiego, ukonstytuowani w Zgromadzenie Narodowe, uważając, że nieznajomość, zapomnienie i lekceważenie Praw Człowieka są jedynymi przyczynami nieszczęść publicznych i nadużyć rządów,

postanowili przedstawić w uroczystej Deklaracji naturalne, niezbywalne i święte prawa Człowieka w celu, aby ta Deklaracja stale obecna wśród członków społeczeństwa, przypominała im nieustannie ich prawa i obowiązki,

aby akty Władzy Ustawodawczej i Wykonawczej mogły być w każdej chwili porównywane z celem każdej instytucji państwowej i były dzięki temu bardziej szanowane;

aby żądania obywateli oparte odtąd na zasadach prostych i niewątpliwych były ukierunkowane zawsze na utrzymanie Konstytucji i szczęścia ogólnego. 
    Wobec powyższego, Zgromadzenie Narodowe uznaje i deklaruje, w obecności i pod auspicjami Istoty Najwyższej, następujące prawa Człowieka i Obywatela.

Artykuł I
Ludzie rodzą się i pozostają wolni i równi w swych prawach. Zróżnicowania społeczne mogą być oparte wyłącznie na pożytku powszechnym.

Artykuł II
Celem każdej organizacji politycznej jest zachowanie naturalnych i nieprzedawnialnych praw człowieka. Prawami tymi są: wolność, własność, bezpieczeństwo i opór przeciwko uciskowi.

Artykuł III
Źródło wszelkiego zwierzchnictwa spoczywa całkowicie w Narodzie. Żadne ciało, żadna jednostka nie może wykonywać władzy, która nie pochodzi wyraźnie od Narodu.

Artykuł IV
Wolność polega na możności czynienia wszystkiego, co nie szkodzi drugiemu; w ten sposób wykonywanie praw naturalnych każdego człowieka nie ma innych granic niż te, które zapewniają korzystanie z takich samych praw innym członkom społeczeństwa. Granice te może określać tylko ustawa.

Artykuł V
Ustawa może zabraniać tylko takiego postępowania, które szkodzi Społeczeństwu. Wszystko, co nie jest zabronione przez ustawę, nie może być zakazane i nikt nie może być zmuszony do czynienia tego czego ustawa nie nakazuje.

Artykuł VI
Ustawa jest wyrazem woli powszechnej. Wszyscy Obywatele mają prawo brać osobiście lub za pośrednictwem swych przedstawicieli udział w jej tworzeniu. Powinna ona być jednakowa dla wszystkich, zarówno kiedy broni jak też kiedy karze. Wszyscy obywatele są równi wobec prawa i mają równy dostęp do wszystkich godności, stanowisk i funkcji publicznych, zależnie od ich uzdolnień i z zachowaniem tylko takich różnic, które wynikają z ich cnót i talentów.

Artykuł VII
Nikt nie może być oskarżony, zatrzymany ani więziony bez podstaw prawnych określonych w ustawie i z zachowaniem form przez nią wskazanych. Ci, którzy oddziałują, wydają, wykonują lub zlecają wykonanie rozkazów arbitralnych, winni być ukarani; lecz każdy obywatel wezwany lub zatrzymany na podstawie ustawy winien natychmiast okazać posłuszeństwo; stawiając opór staje się winnym.

Artykuł VIII
Ustawa może ustanawiać tylko takie kary, które są oczywiście i ściśle niezbędne, nikt nie może być karany inaczej jak tylko na podstawie ustawy uchwalonej i ogłoszonej przed popełnieniem przestępstwa i legalnie stosowanej.

Artykuł IX
Każdy człowiek jest uważany za niewinnego aż do momentu gdy zostanie uznany winnym. Jeżeli konieczne okaże się jego zatrzymanie, każde zastosowanie rygorów, które nie są niezbędne dla zabezpieczenia jego osoby, winno być surowo karane przez ustawę.

Artykuł X
Nikt nie powinien być niepokojony z powodu swoich przekonań, także religijnych, pod warunkiem że ich wyrażanie nie zakłóca porządku publicznego ustanowionego na podstawie ustawy.

Artykuł XI
Swobodne wyrażanie myśli i poglądów jest jednym z najcenniejszych praw Człowieka: każdemu Obywatelowi przysługuje więc wolność słowa, pisma i druku, a odpowiada tylko za nadużycie tej wolności w przypadkach określonych w ustawie.

Artykuł XII
Zagwarantowanie praw Człowieka i Obywatela wymaga istnienia publicznej siły zbrojnej: siła ta jest więc ustanowiona w interesie wszystkich, a nie tylko dla wygody tych, którym została powierzona.

Artykuł XIII
W celu utrzymania publicznej siły zbrojnej oraz dla pokrycia wydatków administracji niezbędny jest podatek powszechny. Powinien on być równo rozłożony na wszystkich Obywateli stosownie do ich możliwości.

Artykuł XIV
Wszyscy Obywatele mają prawo stwierdzać, osobiście lub za pośrednictwem swych przedstawicieli, niezbędność podatku publicznego, wyrażania nań zgody w sposób swobodny, czuwania nad jego wykorzystaniem, ustalania jego wysokości, podstawy wymiaru, sposobu pobierania i czasu trwania.

Artykuł XV
Społeczeństwo ma prawo żądać sprawozdania z działalności od każdego urzędnika publicznego.

Artykuł XVI
Społeczeństwo, w którym nie ma gwarancji poszanowania praw ani ustanowienia podziału władz nie ma Konstytucji.

Artykuł XVII

    Własność jest prawem nietykalnym i świętym, nikt nie może być go pozbawiony, z wyjątkiem przypadku, gdy wymaga tego konieczność publiczna prawnie uznana, ale pod warunkiem słusznego i wypłaconego z góry odszkodowania.

(Źródło: Biblioteka Sejmowa – http://libr.sejm.gov.pl/tek01/txt/konst/francja-18.html )

……………………………………………………………………………………….

Przypisy

1 „Konwencja programowa PiS” – http://pis.org.pl/aktualnosci/konwencja-programowa-prawa-i-sprawiedliwosci-w-lublinie

2 „Kaczyński na Jasnej Górze” – https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/jaroslaw-kaczynski-nie-ma-polski-bez-kosciola,559532.html

3 Deklaracja Praw człowieka i Obywatela z 1789 r. – http://libr.sejm.gov.pl/tek01/txt/konst/francja-18.html )

4 CBOS „Religijność Polaków i ocena sytuacji Kościoła katolickiego” (2018) – https://www.cbos.pl/PL/publikacje/raporty.php 

Stary i Nowy Testament cytuję za Biblią Tysiąclecia (Wydawnictwo Pallottinum) – http://biblia.deon.pl/

………………………………………………………………………………………….