Alvert Jann: Opowieść z przyszłości
W kanionie Colorado, „tam gdzie Bóg dotyka nogami ziemi”, w opustoszałych budowlach Indian Pueblo, gnieździło się kilku mnichów pustelników o imionach biblijnych proroków. Zbierali korzonki, modlili się, od lat chowali zmarłych w skalnych jaskiniach, chociaż było to zakazane przez prawo. Nie mieli elektryczności, laptopów, jeden tylko telefon satelitarny na baterię słoneczną zapewniał im od czasu do czasu łączność z odległą kurią biskupią.
Z tego telefonu dowiedzieli się pewnego ranka, że Kościół katolicki w ich kraju został rozwiązany, nie ma go, koniec. Tajemniczy esemes donosił ponadto, że biskup uciekł wraz z szyfrem do konta bankowego kurii i sekretarką (przystojną). Tym drugim pustelnicy zaskoczeni byli nawet bardziej niż rozwiązaniem Kościoła, który od dawna chylił się ku upadkowi. Ale biskup? Z sekretarką? Oni sami nie odczuwali popędu seksualnego, nie mieli wzwodów ani zmaz nocnych. Wskutek niskokalorycznej diety i odpowiednich ziół stali się ludźmi łagodnymi, nie mieli nawet zdrożnych myśli i snów. Również agresywne skłonności właściwe ludziom opuściły ich, jak się wydawało, raz na zawsze. Sądzili, że biskup także odżywia się odpowiednio i zna zioła, które w dużych ilościach rosną na zboczach kanionu. Próbowali zresztą dostarczać je do kurii.
Sytuacja przerosła mnichów z kanionu. Po raz pierwszy od lat nie mogli pogodzić się z rzeczywistością, chociaż nawykli niczemu się już nie dziwić, żyć cicho, pracować cicho, umierać cicho.
– A mówiłem: po co nam ten telefon. Gdybyśmy nie mieli tego telefonu byłoby lepiej – narzekał ojciec Jeremiasz. – Bóg wie wszystko, gdyby chciał nam coś ważnego powiedzieć, dałby znak.
– Tak, ojcze Jeremiaszu, zaufaliśmy ludziom. Trzeba ufać tylko Bogu – zgodził się ojciec Izajasz.
W tej chwili przyszedł następny esemes. Najmłodszy zakonnik, Daniel, który pełnił funkcję sekretarza i umiał odbierać telefony i esemesy (ale nie nadawać), przeczytał uważnie, pobladł i powiedział: – Papież ogłosił, że Boga nie ma.
Tego było już za wiele, w pustelnikach zaczęła się tlić agresja, ale – wskutek diety niskokalorycznej i ziół – bardzo słaba. Postanowili jednak coś robić, nie kłaniać się okolicznościom. Najwięcej energii wykazywał ojciec Zachariasz.
– Musimy się wzmocnić – zaczął mówić Zachariasz. – W imię Pana musimy nabrać siły, ziemskiej siły, bo boskiej to mamy dosyć. Codziennie nadstawiamy policzka, codziennie miłujemy nieprzyjacioły nasze, codziennie modlimy się za spotwarzających nas. A Pan powiedział też: „nie przyniosłem pokoju, ale miecz”. W Księdze napisano: jest czas pokoju i jest czas wojny. Musimy nabrać siły, musimy zjeść mięsa. Nadchodzi czas wojny.
– Co masz na myśli, ojcze Zachariaszu? – spytał ojciec Ezechiel.
– Biorę nóż swój i ruszam na wojnę – odpowiedział Zachariasz. – Najpierw upoluję oposa, upiekę, zjem, nabiorę siły.
– Z kim chcesz walczyć? – pytał Ezechiel.
Zachariasz zatrząsł się, oczy wyszły mu z orbit, zawirował i wykrztusił:
– Z wrogami Pana, z szatanem-papieżem. Jestem żołnierzem Pana.
Takie rzeczy mogły dziać się tylko w Stanach Zjednoczonych, gdzie przetrwały głębokie tradycje biblijne, gdzie jest największa na Ziemi liczba sekt chrześcijańskich i niechrześcijańskich, najwięcej szalonych kaznodziei, fałszywych proroków, guru, psychoterapeutów, psychopatów i coachów. Jeszcze nie tak dawno, w 2013 r., światowe agencje informacyjne obiegła ciekawa wiadomość. W Filadelfii, jednym z centrów cywilizacyjnych Ameryki, nie gdzieś tam na zapadłej wsi, skazano na 10 lat dozoru sądowego małżeństwo (biali rodowici Amerykanie o starych angielskich korzeniach), które doprowadziło do śmierci swojego czteroletniego syna. Dziecko cierpiało przez tydzień na coraz ostrzejsze bóle brzucha i biegunkę, ale rodzice nie wezwali lekarza, tylko modlili się o jego zdrowie. Są członkami chrześcijańskiego Filadelfijskiego Kościoła Ewangelii Pierwszego Wieku. Kościół ten głosi, że modlitwa skutecznie zastępuje opiekę medyczną. Pójście do lekarza wskazywałoby, że są ludźmi małej wiary. Mają jeszcze siedmioro dzieci, które nigdy nie były u lekarza. Sąd objął dzieci opieką kuratora i nakazał badania lekarskie. W uzasadnieniu wyroku pisano, że w przypadku tych oskarżonych nie może mieć zastosowania klauzula sumienia (sprzeciwu sumienia). Nie można zwolnić rodziców od odpowiedzialności karnej, chociaż postępowali w zgodzie z sumieniem ukształtowanym w Kościele, którego od wielu lat są członkami i którego zasad wiary szczerze się trzymali. Na portalach i blogach pojawiały się ciekawe komentarze. W jednym ze wschodnioeuropejskich krajów grupa posłów oświadczyła, że sąd nie miał racji. „Ten wyrok to dyskryminacja wierzących” – pisano.
Ale wróćmy do kanionu Colorado, który ma 349 km długości i odnóża gęste jak u stonogi, sięgające po kilkadziesiąt kilometrów.
Pod wieczór ojciec Zachariasz wyruszył na polowanie, ubił dwa oposy, oprawił, upiekł, zjadł. W nocy czuł, jak przybywa mu sił. Miał sny o potędze, widział, jak wbija nóż w ciało szatana-papieża, jak wymawia słowa: „Idź precz, szatanie”. Cieszyło go, że po spożyciu mięsa nie miał wzwodów. „Nie będę pragnął kobiety w swej długiej wędrówce, to dobrze” – pomyślał. Wiedział, że mięso dodaje siły, ale nie pobudza popędu płciowego ani nie zwiększa potencji. Raczej przeciwnie.
Nie zamierzał natomiast jeść cukru, słodyczy, które zdecydowanie zwiększają seksualne żądze. Mięsa też zamierzał jeść niewiele. Obawiał się bowiem, że mógłby stać się zbyt agresywny i wdać się w bójkę z jakimś przypadkowo spotkanym mężczyzną. Dopiero przy placu Świętego Piotra, gdzie miał spotkać szatana-papieża, chciał zjeść pachnącą świeżą krwią wołową wątróbkę i popić czerwonym winem.
Następnego dnia ojciec Zachariasz wyruszył w długą drogę do Rzymu. Najpierw szedł piechotą przez góry, wąwozy i potoki, przeskakując pagórki. Ubrany w pustelnicze łachmany. Nóż trzymał za pazuchą. Później się nieco ucywilizował, dotarł do lotniska i odleciał do Rzymu. Czterech jego braci pozostawionych w kanionie modliło się w intencji powodzenia tej misji. „Zabić szatana” – kołatało w głowach mnichów.
Ojca Zachariasza aresztowała policja na placu Świętego Piotra w Rzymie. Był zakrwawiony po zjedzeniu w barze surowej wątróbki, którą dla pobudzenia w sobie jeszcze większej agresji popił czerwonym winem. Za pazuchą miał jakiś sterczący przedmiot i dopytywał się o audiencję generalną papieża. Zamknięto go w więzieniu w tym samym miejscu, gdzie przed wiekami przetrzymywano świętego Pawła. Nazywano je pospolicie więzieniem świętego Pawła.
– Na podstawie opowieści mnicha Izajasza zredagował Alvert Jann
Alvert Jann: Blog „Ćwiczenia z ateizmu” – https://polskiateista.pl/
Na blogu znajduje się kilkadziesiąt artykułów.
O religijności Amerykanów piszę na podstawie sondaży w:
„O religii w USA krytycznie” – https://polskiateista.pl/cwiceniezateizmu/o-religii-usa-krytycznie/
…………………………………………………………………………..