18 stycznia – Dzień Kubusia Puchatka. Kultowe cytaty.

18.stycznia 1882 urodził się Alan Alexander Milne’a, autor serii z Kubusiem Puchatkiem ( Kubuś Puchatek, Chatka Puchatka, Nowe przygody Kubusia Puchatka) i na jego cześć obchodzimy w tym dniu Dzień Kubusia Puchatka. Kultowe cytaty z tej serii, poza literalną treścią kryją w sobie mądrości i filozoficzne spojrzenie na rozmaite aspekty ludzkiego życia i postawy wobec różnych sytuacji jakie człowiek napotyka na swej drodze.

 

„To prawda…mruknął Puchatek, spoglądając w lustro i klepiąc się po brzuszku – Nie liczy się rozmiar.  – Liczy się puchatość!”

„Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić”

” Trochę Względów, trochę Troski o innych. W tym cała rzecz. Tak przynajmniej mówią.”

” – A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść – spytał Krzyś, ściskając misiową łapkę – Co wtedy?

– Nic wielkiego – zapewnił go Puchatek – Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.”

 „Myślenie nie jest łatwe, ale można się do niego przyzwyczaić”

Mamy powody obawiać się, czy aby w pędzie ku tzw. nowoczesności nie zaprzepaszczamy dorobku intelektualnego twórców klasycznej literatury dla dzieci (i nie tylko dla dzieci). Co prawda bohaterowie „Kubusia Puchatka” to osobniki płci męskiej i nawet gdzieś kiedyś czytałam, że autor to pewnie jakiś patriarchalny… osobnik, ale to samo można  zarzucić  H.Sienkiewiczowi, K. Majowi, czy J.Verne, których z powodzeniem równoważą „Anie z Zielonego Wzgórza” autorstwa Lucy Maud Montgomery, czy „Pippi Pończoszanka” Astrid Lindgren, więc nie przesadzajmy tym bardziej, że przyszłość i tak należy do kobiet…

A tymczasem mamy sympatyczne święto postaci literackiej, która jest i tak  bardziej realna niż bogowie i bóstwa choćby dlatego tylko, że ma namacalny wpływ na kolejne pokolenia maluchów, otwiera ich wyobraźnię i można się z nią zaprzyjaźnić, potrafi pocieszyć a nawet wzruszyć.

Wszystkiego najlepszego Kubusiu!!

 

kuna2023kraków

 

Komentarz do artykułu Zuzanny Radzik w GW – autorstwa Jacka Dehnela.

 

Na temat Gazety Wyborczej nie będę się wypowiadać, bo mam do niej ogromny sentyment, choć nie czytuję jej już jak dawniej od dechy do dechy… Nie robię tego zresztą z wielu powodów, o których nie chcę rozprawiać publicznie. Natomiast o jednym aspekcie – zadziwiającym zresztą – chcę a nawet muszę powiedzieć. Otóż jest wciąż dla mnie tajemnicą  dlaczego naczelny i człowiek legenda Adam Michnik , usiłuje od wielu lat, jeśli nie od samego początku, wmawiać nam Polakom, że bez kościoła katolickiego nie umielibyśmy odróżnić dobra od zła. No cóż, może mieć na temat ziomków swoje zdanie, ale prezentuje je często i w sposób mocno eksploatujący jego autorytet, naraża go nawet na podejrzenie, że się sprzedał agendzie KK. Jak jest w istocie tego nie wiem i chyba nie ma to znaczenia, bo tak naprawdę liczy się wymiar tych wypowiedzi i to, czy Polacy przejmują się tym co naczelny pisze.

A ostatnio wysłużył się Zuzanną Radzik – teolożką i znaną publicystką popularnych pism inteligencji katolickiej. Przyznam, że nie lubię stylu pisania tej pani – o rzeczach prostych pisze zawile o trudnych pisze w skrócie i płytko – tak ma. Można lubić- ja nie lubię. Ale przeczytać trzeba koniecznie, bo inaczej nie skorzystacie z tego komentarza jaki dał Jacek Dehnel poniżej. Tak więc klikajcie Państwo najpierw w link do Radzikowej 

 

 

 

W pierwszy dzień roku Wyborcza proponuje tekst Zuzanny Radzik (sprzed kwartału, ale widać bardzo był ważny, bo powtarza), w którym katolicka teolożka tłumaczy niewierzącym, co pozytywnego może dla nich oznaczać kościół. Uważam, że to bardzo dowcipne, warto byłoby jeszcze zamówić tekst u księcia pana, który wyjaśniałby chłopom, dlaczego pańszczyzna była dobra, a także plantatora, zachwalającego czarnym niewątpliwe zalety niewolnictwa. Żeby wytłumaczyć niewierzącym lepiej, zwraca się do „sióstr katoliczek”. I bardzo słusznie, nic tak nie wspomoże księcia pana w tłumaczeniu chłopom cudów pańszczyzny, jak dwóch baronów, hrabia i markiz. To mocna ekipa.

Co tam odchodzi w retoryce, to głowa mała. Po pierwsze, autorka w głosach przytaczanych i własnym dość swobodnie i wymiennie traktuje polski katolicyzm, katolicyzm w ogóle, chrześcijaństwo i Jezusa, a nawet judaizm. Dowiadujemy się, że „nie ma nas bez Ewangelii i dziesięciu przykazań, bo to podwaliny moralności.” Po pierwsze, to wątpliwe, po drugie – a to się Mojżesz zdziwił! Albo zagaduje: „pewnie nie chcecie, by po raz kolejny ktoś z tej problematycznej wspólnoty, reprezentantka silnego społecznego i politycznego aktora, umizgiwał się do was Bachem, Rembrandtem.” No, prawdę mówiąc, Bach i Rembrandt, dwaj protestanci, Niemiec i Holender, kiepsko się nadają na patronów kościoła Jędraszewskiego i Głodzia, owszem. Pyszne jest też, jak Radzik pisze, że Matka Boska jest „dziewicą więc niedefiniowaną przez mężczyznę”. Jakby cała jej pozycja nie brała się stąd, że jest matką pewnego mężczyzny.

Zostawmy jednak drobne uszczypliwości i ewidentne pojęciowe bordellino tego wywodu. Są tam rzeczy gorsze: „Gdy chrześcijaństwo pojawiło się w późnym antyku, wniosło w świat wyobrażenie, że sens historii nie zamyka się w jej materialności, i obraz bliskiego Boga – Boga z nami.” Jak wiadomo, o tym właśnie pisał Homer: że bogowie są zupełnie gdzie indziej, na chmurce, a tu tylko się okładają Trojanie z Achajami, zamykając się w materialności historii. A pan Wergiliuszek tylko to po nim poprzepisywał.

Główna teza Radzik jest taka, że dopiero chrześcijaństwo ofiarowało nam boga kochającego, że chrześcijaństwo wpoiło ludzkości zamiar budowania lepszego świata i pracę na rzecz utopii. I że „w swym misyjnym zapale, ale też dzięki imperialnym osiągnięciom, które dziś są często wstydliwe, rozwlekło ten rodzaj myślenia nie tylko po Europie, ale również po wszystkich kontynentach.” To zdanie podwójnie fałszywe.

Po pierwsze dlatego, że owo przeciwstawne „ale” jest niczym nieusprawiedliwione: „misyjny zapał” był ściśle związany z przemocą i imperium; od bardzo wczesnych wieków chrześcijaństwa wiązał się z niszczenie świątyń, mordowaniem kapłanów, krwawym karaniem opornych, którzy nie chcieli porzucać swojej wiary. Chrześcijaństwo było solidnym napędem i zarazem usprawiedliwieniem („nie ma nas bez podwalin moralności”, hłe, hłe) podbojów Ziemi Świętej, wyrzynania Prusów i Jaćwingów, kolonizacji Afryki, obu Ameryk, Indii. Dzięki chrześcijaństwu można było brodzić po kostki „w imię boże”.

Drugi fałsz bierze się z typowego dla chrześcijan zadufania, wpajanego im od dziecka – również przez teksty takie, jak ten – o absolutnej wyjątkowości ich religii, światopoglądu, tradycji. Na ziemi były tysiące bóstw, systemów etycznych, skomplikowanych i prostych, frapujących i powtarzalnych, strasznych i pociesznych, mądrych i głupich. Rzecz w tym, że w większości zostały wytępione przez religie księgi. Od dwóch tysięcy lat chrześcijanie konsekwentnie tępili i wybijali inne osiągnięcia duchowe ludzkości. Niezliczonych skarbów tych kultur – dzieł sztuki, literatury (zarówno pisanej, jak i mówionej) nigdy nie poznamy, począwszy od niszczonych na wielką skalę dzieł antycznych, przez kodeksy Majów, na pieśniach First Nations kończąc.

Chrześcijaństwo w życiu duchowym jest jak człowiek, który panoszy się po całej Ziemi, mówiąc o sobie jako o koronie stworzenia, niszcząc wszystko wokół, zabijając skomplikowane struktury ekosystemów, wytępiając gatunki roślin i zwierząt, zaprzepaszczając ogromne skarby naszego wspólnego dziedzictwa (ta pycha zresztą bierze się w prostej linii z Genesis). Jest w tym, owszem, skuteczne, ale taka skuteczność nie powinna być powodem do dumy. I kiedy spali się wszystkie księgi, rozbije wszystkie stele z prawami, wytnie wszystkie święte gaje, zatrze w pamięci wszystkie wielusetletnie teksty, można opowiadać głodne kawałki, jak to przyniosło się rzeczy zupełnie nowe i wyjątkowe. I jakim prawem ateiści chcą świętować coś 25 grudnia, bo to przecież chrześcijańska data. Bujać to my, nie nas, drodzy państwo.

 

 

Jacek Dehnel

Polskie dzieci nie mają rzecznika swoich praw. Postawa RPD potwierdza, że wychowanie i edukacja katolicka może być szkodliwa.

 

To nie jest tak, że wypowiedzi pana Mikołaja P jakoś szczególnie powalają, bo nie powalają. Nie udawajmy, że spodziewaliśmy się czegoś innego, bo nie spodziewaliśmy się. Na szerokim horyzoncie personalnych dziwów z PIS-u, nie jest on ani lepszy ani gorszy od swoich kolegów. Nie poświęciłabym ani minuty swojej uwagi dla tego pana, gdyby nie to, że dzieci nie mają obecnie rzecznika swoich praw, a ich prawa są nagminnie dziś łamane. I to już nie jest błahy problem. Nominalny rzecznik praw dziecka po pierwsze nie zna tych praw, a po drugie wcale nie ukrywa, że stoi na straży praw rodziców, a nie dzieci.

 

 

A tak przy okazji – po Tomaszu T., Marku J., Barbarze N – Mikołaj P jest kolejnym żywym dowodem na niesłychaną szkodliwość edukacji katolickiej i wychowania w tym duchu…

Zaznaczyć też wypada, że akt chrztu – dokonywany bez wiedzy i zgody nieświadomego, co się wyprawia nad jego głową,  dziecięcia, to akt przemocy ideologicznej i religijnej, z pogwałceniem praw człowieka i praw dziecka, skutkujący tym, że nawet jeśli uda mu się uniknąć konsekwencji złego wychowania, to nie uniknie w żaden sposób przynależności do kościoła powszechnego. Apostazja nie jest bowiem aktem wystąpienia ze związku wyznaniowego, przynajmniej dopóki akty prawne wyższego rzędu- czyli prawo świeckie – nie wymusi na związkach wyznaniowych odpowiednich procedur, skutecznie odwzorowujących stan posiadania członków rzeczywistych tych związków.

Zwróćcie też uwagę, Drodzy i Drogie, że podejmowanie decyzji w sprawach tak fundamentalnych jak światopogląd w imieniu dzieci, z pobudek takich jak święty spokój, by zadowolić rodzinę dalszą i bliższą, wścibskich sąsiadów itd, to nie jest działanie w imię dobra dziecka, a w skali makro skutkuje tym, że nadal w szkołach mamy do czynienia z dyskryminacją dzieci, nie uczestniczących w lekcjach religii. Posłuchajcie także, jak Wasze decyzje o zapisaniu dziecka na zajęcia religii, wykorzystują duchowni – biskupi i księża. Twierdzą mianowicie od lat, że religia jest w szkole, że jest w środku zajęć i jest wliczana do średniej, bo tak sobie życzą rodzicie. Znaczy to, że tylko od Waszych decyzji zależy czy religia w szkole stanie się mglistym wspomnieniem. Tę myśl polecam Państwa serdecznej uwadze.

 

 

Mikołaj Pawlak

Rzecznik Praw Dziecka

Forma tego, co się teraz nazywa, nadaje nowe treści temu pojęciu edukacji seksualnej, są absolutnie niedopuszczalne od strony prawa dziecka do wychowania w rodzinie i do przekazywania światopoglądu przez rodziców. I przeciwko temu protestuję.

Przecież przepisy są jasne. Że te treści, które obecnie próbuje się przekazywać, jak chociażby – nikogo nie wywoływałem do głosu, ale jednak jedna z organizacji z Poznania się od razu pojawiła, zaczęła bardzo jaskrawie na mnie atakować. A z drugiej strony bardzo wulgarne filmiki i treści edukacji seksualnej, jakie oni przedstawiają.

Ja zadaję pytanie: czy na przykład takie treści miałyby być przedstawiane uczniom w szkole? A jeżeli tak, to na przykład czy też byłaby to praktyka w zakresie robienia lewatywy przed stosunkiem analnym? Proszę wybaczyć, że w poniedziałek rano takie zdania wypowiadam, ale to pokazuje, z jakimi edukatorami mamy do czynienia.

dosłowny cytat z Telewizji Republika

ŹRÓDŁO

PS.:

Muszę przyznać, że się myliłam- jednak można się czegoś dowiedzieć od pana Mikołaja – nie miałam pojęcia i nigdy nie kojarzyłam lewatywy z przygotowaniem do aktu seksualnego. Poczytałam i już teraz wiem o co chodzi- to zabieg higieniczny – pan Mikołaj ma coś przeciwko higienie? Może mi ktoś powiedzieć o co chodzi temu Misiu?

 

Kuna2020Kraków

źródła:

https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1361427,mikolaj-pawlak-nowym-rzecznikiem-praw-dziecka.html

https://www.newsweek.pl/newsweek-print/mikolaj-pawlak-rzecznik-praw-dziecka-promuje-klapsy/qqm9vpt

https://oko.press/w-sprawie-rpd-opozycja-idzie-w-slady-ordo-iuris/

 

 

List otwarty w sprawie stanowiska KEP odnośnie osób LGBT+. Interes polityczny kościoła rzymskokatolickiego przebrany za spór ideologiczny o rzekome wartości.

Nieuk nie może być nauczycielem innych (Ezop)

 

Specjaliści psycholodzy, psychoterapeuci, psychiatrzy, seksuolodzy… się wreszcie dogadali i wystosowali list otwarty w odpowiedzi na stanowisko KEP w sprawie LGBT+

I to jest m.in. miara głębokości dna, na jakim spoczywa batyskaf „Polska” w rowie katolickim… Ale to akurat żadne odkrycie – wszyscy jesteśmy tego świadomi.

Prawidłowo, to szef korpusu dyplomatycznego, na wniosek rządu, powinien wręczyć szefowi dyplomacji watykańskiej notę „persona non grata”, po której cały KEP powinien grzecznie się spakować i opuścić terytorium Polski…

Tymczasem rzeczywistość jest taka: zbiera się wielkie gremium ludzi, wychowanych na metodzie naukowej i usiłuje grzecznie tłumaczyć ideologom i politykom państwa watykańskiego, że szczując od wielu miesięcy jednych Polaków przeciwko innym i głosząc swoją przedziwną narrację na temat seksu, szkodzą psychice młodych ludzi, blokują wprowadzenie edukacji seksualnej do podstawy programowej w szkole świeckiej, co odnosi zupełnie inny skutek niż sugerują to biskupi w swoim stanowisku i w ogóle, że nie jest ładnie tak bezczelnie kłamać w sprawie LGBTQIA… li tylko dla interesu politycznego, przebranego w spór ideologiczny o rzekome wartości.

W państwie świeckim – rzecz nie do zaakceptowania. Kropka.

 

 

Stanowisko Konferencji Episkopatu Polski Wspólnoty Wyznaniowej Kościoła Rzymskokatolickiego (KEP) opublikowane 28 sierpnia br. w sprawie osób LGBT+ dotyczy kwestii w istotny sposób powiązanych z pracą psychoterapeutów, psychologów i psychiatrów. Zajmując się na co dzień pomaganiem osobom w kryzysach psychicznych i mierzącym się z dylematami rozwojowymi, poczuwamy się do zabrania głosu w tej sprawie.

Hierarchowie każdej wspólnoty religijnej mają prawo kierować do członków danej społeczności swoje stanowiska czy oczekiwania dotyczące postaw życiowych, sposobu odżywiania czy realizacji popędu seksualnego. Moment, a zwłaszcza istota przesłania zawarta w upublicznionym dokumencie jest jednak wysoce niefortunna. Wyrażamy głęboki zawód, że autorzy stanowiska nie dostrzegają, jak wielka krzywda dzieje się tym, którzy z racji swojej orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej są narażeni na nienawistne ataki inspirowane doraźnymi celami politycznymi czy skrajnymi postawami światopoglądowymi. Idea miłości chrześcijańskiej stanowiąca fundament wiary katolickiej jest w ten sposób unieważniana. Nadużyciem jest też, gdy zasady wynikające z tradycji i wiary wspierane są twierdzeniami i pojęciami sprzecznymi ze współczesną nauką.

W naszej ocenie w stanowisku KEP dochodzi do pomieszania języków: teologicznego z psychologicznym i medycznym. Dochodzi pośrednio do zanegowania współczesnej wiedzy medycznej na temat ludzkiej seksualności oraz dorobku specjalistów zajmujących się ludzką płciowością i seksualnością.

Z przykrością stwierdzamy, że dokument ten zawiera szereg nieprawdziwych i krzywdzących uogólnień, które stanowią tło ideologiczne ataków na osoby nieheteronormatywne i niecisnormatywne (LGBTQIA). Pojęcie gender przez KEP traktowane jest jako ideologia, a tymczasem gender to kategoria odnosząca się do płci społeczno-kulturowej, szeroko uznawana w naukach humanistycznych, zwłaszcza w psychologii czy socjologii. Chcemy podkreślić, że każdy aspekt ludzkiej tożsamości, w tym tożsamości płciowej czy seksualnej ma charakter nie tylko biologiczny, ale także psychologiczny i społeczny. Odnosi się on bowiem do świadomej interpretacji znaczenia cech własnego ciała, doświadczanych impulsów i pragnień, fantazji, podejmowanych i hamowanych zachowań.

Autorzy stanowiska odnoszą się też do edukacji seksualnej, podając fałszywe informacje dotyczące rzekomych konsekwencji prowadzenia takiej edukacji wśród dzieci. Nie jest prawdziwa teza, że „proponowane wychowanie skutkuje seksualizacją dzieci i młodzieży, prowadzi do przełamania ochronnej bariery wstydliwości, rozbudzenia cielesnego pożądania i seksoholizmu (wpływającego destrukcyjnie na sferę emocjonalną młodego człowieka i prowadzącego do kompulsywnej masturbacji oraz trudnych do pokonania natręctw seksualnych), owocuje często wczesną inicjacją seksualną, ciążą w młodzieńczym wieku i nierzadko aborcją, stosowaniem środków antykoncepcyjnych i wczesnoporonnych niszczących sferę rozrodczą młodej kobiety dziewczyny i utrudniających zajście w ciążę w dojrzałym wieku, zwiększa ryzyko zakażeń chorobami przenoszonymi drogą płciową, a w końcu staje się przyczyną traumatycznych przeżyć młodych ludzi i osobistych dramatów w dalszym życiu”.

Tak przedstawiając konsekwencje edukacji seksualnej KEP zafałszowuje wyniki badań dotyczących tej kwestii. Według obecnego stanu wiedzy edukacja seksualna przyczynia się do opóźnienia wieku inicjacji seksualnej, mniejszego odsetka niechcianych ciąż wśród osób nastoletnich oraz bardziej świadomego i satysfakcjonującego życia seksualnego młodych osób. Wiadomo też, że opisywane w dokumencie KEP zniszczenie sfery rozrodczej poprzez stosowanie antykoncepcji farmakologicznej jest sprzeczne z obecną wiedzą medyczną.

Należy podkreślić, że w Polsce dla znaczącej liczby dzieci i młodzieży doświadczenia dotyczące świadomości własnej płciowości i seksualności pojawiają się w trakcie pierwszych lat edukacji religijnej, m.in. w postaci rachunku sumienia przed pierwszą spowiedzią oraz w jej trakcie, i często są traumatyczne. Tymczasem wczesne i pierwsze skojarzenie seksualności z grzechem i wstydem dla wielu osób staje się dominującą perspektywą postrzegania impulsów seksualnych w okresie całego rozwoju. Czyni to dzieci bardziej podatnymi na nadużycia seksualne, utrudnia informowanie o nich dorosłych, a wreszcie może być czynnikiem ryzyka dla rozwoju dysfunkcji seksualnych, odrzucenia seksualności lub parafilnych sposobów jej realizacji w dorosłości.

Autorzy stanowiska wielokrotnie odwołują się do pojęcia moralności, identyfikując homoseksualność oraz transpłciowość jako zjawiska niemoralne. Tymczasem homoseksualność to – w świetle współczesnej wiedzy medycznej i seksuologicznej – naturalny wariant w kontinuum ludzkiej seksualności. Homoseksualność nie stanowi kategorii diagnostycznej w żadnej z obowiązujących klasyfikacji medycznych.

Niezwykle złożone biologicznie, psychologicznie i społecznie zjawisko odmienności płci biologicznej od tożsamości płciowej nie może być, w naszym głębokim przekonaniu, źródłem ocen etycznych. To medycyna – nie ideologia – powinna dyktować sposoby postępowania i pomagania osobom mierzącym się z dysforią płciową i proponować najlepsze możliwe standardy leczenia oraz korekty celem minimalizacji doświadczanych trudności. Kwestionowanie moralności osób LGBTQIA to tezy krzywdzące umacniające dyskryminujące narracje w dyskursie publicznym.

Jednym z najbardziej niepokojących aspektów stanowiska KEP jest deklaracja chęci utworzenia poradni dedykowanych osobom LGBTQIA, służących zmianie orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej. Nierzadko w przeszłości, jak i niestety obecnie, w niektórych instytucjach prowadzone są oddziaływania okaleczające psychicznie i fizycznie. Szczególnie niepokojące mogą być w tym względzie losy osób niepełnoletnich, o których terapii decyzję mogą podejmować ich rodzice lub opiekunowie.

Bywa, że w trakcie psychoterapii dochodzi do odkrywania nowych aspektów swojej seksualności, związków seksualności z relacjami więzi, konfliktami psychicznymi czy sposobów realizacji popędu seksualnego. Zmiana orientacji seksualnej nie może być jednak celem terapii.

Placówki dedykowane osobom z grup mniejszości seksualnych rzeczywiście są bardzo potrzebne, jednak powinny one być miejscami przyjaznymi dla osób nieheteroseksualnych i niecispłciowych. Powinny udzielać pomocy psychologicznej i psychoterapeutycznej w oparciu o najnowszą wiedzę naukową, nie zaś o uprzedzenia oraz nieugruntowane w wiedzy empirycznej tezy o charakterze moralizatorskim.

W świetle powyższego przypominamy:

  • Etycznym zobowiązaniem psychoterapeuty jest respektowanie seksualnych różnorodności. Wyrażają to kodeksy etyczne psychoterapeutów, między innymi Kodeks Etyczny Psychoterapeuty Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, spójny ze stanowiskiem szeregu organizacji, takich jak m.in. Polskie Towarzystwo Seksuologiczne, Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne czy Światowa Organizacja Zdrowia.
  • Długofalowe negatywne skutki dla psychiki ludzkiej oddziaływań w ramach pseudo-terapii konwersyjnej wobec osób LGBTQIA stoją w sprzeczności z podstawowymi prawami człowieka do autonomii i wolności od przemocy i okrucieństwa. Wszelkie metody, łącznie z promowaną przez KEP terapią konwersyjną, zakładającą niższość tych osób pod względem moralnym, duchowym czy fizycznym, powinny w świetle obecnej wiedzy być traktowane jako przemoc. Potwierdzają to dane Światowego Towarzystwa Psychiatrycznego, Światowej Organizacji Zdrowia, Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw praw człowieka i Human Rights Campaign. Rozwiązania proponowane przez Konferencję Episkopatu Polski Wspólnoty Wyznaniowej Kościoła Rzymskokatolickiego godzą w fundamentalną zasadę neutralności terapeuty, namawiając do sprzecznego z nauką i etyką zawodową postępowania, skutkującego przemocą wobec klienta/pacjenta.
  • Jedną z trudności, z jakimi mierzą się osoby LGBTQIA jest nierówny dostęp do profesjonalnej opieki psychologicznej i psychoterapeutycznej. Zgodnie z raportem Kampanii Przeciw Homofobii z 2016 roku brak jest jasnej komunikacji co do otwartości psychoterapeutów na niehetero- i niecisnormatywność klientów/pacjentów. Dlatego za konieczne uznajemy jasne określenie terapii konwersyjnej i technik pokrewnych za nieetyczne. 

Polityczna i społeczna dyskryminacja osób LGBTQIA jest zjawiskiem w najgłębszym stopniu niepokojącym. Dramatyczne skutki tych poczynań i powszechnego przyzwolenia na przemoc to głębokie kryzysy psychiczne, stany lękowo – depresyjne, próby samobójcze. Osobom LGBTQIA należy się wsparcie i poczucie, że żyją w bezpiecznym dla nich kraju. Można oczekiwać, że Konferencja Episkopatu Polski Wspólnoty Wyznaniowej Kościoła Rzymskokatolickiego, którego moralnym przesłaniem ma być niesienie miłości i miłosierdzia, będzie chronić tych, którzy są obiektem prześladowań. Wiele lat temu Dietrich Bonhoeffer stwierdził, że milczenie wobec zła jest złem. Myśl ta jest teraz boleśnie aktualna.

Osoby wyrażające poparcie:

prof. dr hab. Barbara Józefik, psycholożka kliniczna, psychoterapeutka, superwizorka psychoterapii

prof. dr hab. Bogdan de Barbaro, psychiatra, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii

prof. dr hab. Jacek Bomba, psychiatra, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii

prof. dr hab. Irena Namysłowska, psychiatra, psychoterapeutka, superwizoka psychoterapii

prof. dr hab. Joanna Rymaszewska, psychiatra

prof. dr hab. Katarzyna Schier, psycholożka, psychoterapeutka, psychoanalityczka, superwizorka psychoterapii

prof. dr hab. Barbara Tryjarska, psycholożka, psychoterapeutka, superwizorka psychoterapii

prof. dr hab. Dominika Dudek, psychiatra 

dr hab. Mariusz Furgał, psychiatra, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii

dr hab. Grzegorz Iniewicz, psycholog kliniczny, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii, prof. UJ

dr hab. Maciej Pilecki, psychiatra, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii

dr hab. Katarzyna Prot-Klinger, psychiatra, psychoterapeutka, superwizorka psychoterapii, prof. APS

dr hab. Barbara Remberk, psychiatra

mgr Maria de Barbaro, psycholożka, psychoterapeutka, superwizorka psychoterapii

mgr Magdalena Byrczek, specjalistka psychologii klinicznej

mgr Józefa Cisek, psycholożka, psychoterapeutka, superwizorka psychoterapii

mgr Aldona Czajkowska, psycholożka, specjalistka psychoterapii dzieci i młodzieży, superwizorka psychoterapii

mgr Małgorzata Chodnicka, psychoterapeutka

dr n. hum. Szymon Chrząstowski, psycholog, psychoterapeuta

mgr Arkadiusz Cieślik, psycholog, psychoterapeuta

mgr Ewa Domagalska-Kurdziel, psychoterapeutka, superwizorka psychoterapii

mgr Wojciech Eichelberger, psycholog, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii

mgr Roksana Epa, psychoterapeutka, specjalistka psychologii klinicznej

mgr Jarosław Gliszczyński, psycholog kliniczny, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii 

dr n. med. Bartosz Grabski, FECSM, psychiatra, seksuolog, psychoterapeuta 

dr n. med. Rafał Jaeschke, psychiatra

dr n. hum. Mirosława Jawor, psycholożka kliniczna, psychoterapeutka

dr n. hum. Bernadetta Janusz, psycholożka kliniczna, psychoterapeutka, superwizorka psychoterapii

mgr Olga Józefik-Chojnacka, psycholożka, psychoterapeutka

mgr Krzysztof Klajs, psycholog, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii

mgr Beata Kozak, psycholożka kliniczna, psychoterapeuta

mgr Justyna Kozioł-Korniluk, psycholożka i terapeutka uzależnień

dr n. hum. Małgorzata Kuleta-Krzyszkowiak, psycholożka, psychoterapeutka

dr n. med. Maciej Matuszczyk, psychiatra i seksuolog

dr n. med. Grzegorz Mączka, psycholog kliniczny, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii

dr n. med. Łukasz Muldner-Nieckowski, psychiatra, seksuolog, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii

dr n. med. Dariusz Maciej Myszka, psychiatra

dr hab. n. med. Tadeusz Nasierowski, psychiatra

dr n. med. Jakub Paliga, psychiatra

mgr Ewa Pałczyńska, psycholożka

dr n. hum. Piotr Passowicz, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii

dr n. hum. Bogusława Piasecka, psycholożka kliniczna, psychoterapeutka

mgr Hanna Pinkowska-Zielińska, psycholog, psychoterapeutka, superwizorka psychoterapii

lek. Agnieszka Rolnik, lekarka rezydentka

dr n. hum. Katarzyna Sitnik-Warchulska, psycholożka kliniczna

dr hab. n. med. Marcin Siwek – psychiatra

dr n. med. Krzysztof Szwajca psychiatra, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii

lek. Bartłomiej Taurogiński, lekarz rezydent 

mgr, lek. Anna Tereszko, psycholożka, lekarka 

dr n. med. mgr Renata Wallner, psycholożka

dr n. med. Jerzy Zadęcki, psychiatra, psychoterapeuta

dr n. med. Cezary Żechowski – psychiatra, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii

 

prof. dr hab. Barbara Józefik

 

ŹRÓDŁO

 

 

Kuna2020Kraków

 

Zenon Kalafaticz: Sceptycyzm vs ateizm

I kolejne spotkanie. Tym razem Zenon nie zostawia suchej nitki na ateistach. Żeby nie wpływać w żaden sposób na Wasz odbiór – nie będę się wypowiadała o swoich refleksjach w tym miejscu i czasie, ale chętnie podyskutuję, gdy już wysłuchacie audycji z należytą uwagą i pozbieracie się do kupy. Polecam wszystkim ateuszom jakkolwiek definiowanym, wszystkim bez wyjątków.

 

Prusak czy Jędraszewski – obojętne – to dwa oblicza tej samej homofobii… Razem Poznań protestuje!

Chciałoby się rzec – wreszcie! Wreszcie ktoś poza nami czuje, że dzieje się coś wysoce niestosownego w środowisku uniwersyteckim. W takim Krakowie na przykład  ks. Jacek Prusak, z jego teologiczną gadką jest znakomicie tolerowany, akceptowany, żeby nie powiedzieć hołubiony przez środowisko profesorskie. Nawet zdeklarowany ateista, Profesor Jan Woleński, który jako jedyny nie krył, że nie wierzy w diabła, dobrze znosi kontakty z piewcą absurdu na temat opętań, egzorcyzmów, przechodzenia przez ściany, transsubstancjacji itd… No cóż jaki kraj takie towarzystwo…

I nawet mogę zrozumieć, że jest Jacek Prusak jakąś miejscowa osobliwością, stojącą w rozkroku miedzy nauką a wiarą. Nie jestem jednak w stanie pojąć, jak profesorowie z Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie mogą spokojnie usiedzieć na swoich miejscach podczas konferencji z udziałem ks Prusaka, gdy ten mówi, że nie należy zbytnio przywiązywać się do tego co twierdzi nauka, bo nauka niczego nie udowadnia. Nawet jeśli naukowcy zdają sobie sprawę z tego, że rzeczywistość nigdy nie zostanie do końca poznana, to jednak brak reakcji na ewidentne lekceważenie nauki, by zrobić miejsce dla dogmatu religijnego, mówiąc w skrócie jest kompromitacją całego środowiska uniwersyteckiego.

Jeśli dodamy do tego, że proces zawłaszczania kompetencji do wypowiadania się na temat nauki przez osoby duchowne trwa już z górą trzydzieści lat, a fraternizacja nauki z teologią owocuje wieloma wspólnymi projektami, konferencjami, wykładami, w których biorą udział także studenci, to jest to ważki powód, by się niepokoić o kondycję  edukacji  i perspektywę szeroko rozumianego postępu społecznego.

Zwłaszcza gdy stoją przed nami wielkie problemy współczesności – globalne ocieplenie, zanieczyszczenie grożące katastrofą ekologiczną, przeludnienie… Jedyne co przychodzi mi do głowy jako uzasadnienie dziwacznego zachowania w środowiskach naukowych, to że czuje się ono bezradne i być może pokłada nadzieję tylko w modlitwie.  Że to już wtedy nie jest Uniwersytet, ani Towarzystwo Naukowe, tylko kółko różańcowe? Tak, ale ta konkluzja powinna być dla wszystkich oczywista, bo nie ma nic bardziej fałszywego niż twierdzenie, że teologia to nauka. Granice sacrum i profanum są ważne, a ich zacieranie to dywersja wymierzona w pozycje strategiczne nauki.

 

 

Problem dostrzeżono także i wreszcie, w Poznaniu, w środowisku młodej, oddolnej Lewicy Razem:

 

Razem Poznań

 

Dnia 11. stycznia 2020 na terenie Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza ma odbyć się wykład jezuity Jacka Prusaka pod tytułem „Homoseksualizm: kontrowersje”.

Od czterech lat trwa nagonka na osoby homoseksualne, biseksualne, transpłciowe i niebinarne, w której to nagonce bierze czynny udział część polskich biskupów rzymskokatolickich i rząd Prawa i Sprawiedliwości.

Wiemy, że Jacek Prusak, który jest doktorem psychologii protestował przeciwko używaniu jawnej mowy nienawiści i słów typu “tęczowa zaraza”, nie zmienia to jednak faktu, że propaguje ideologię sprzeczną z wiedzą naukową (wywiad w Miesięczniku Znak, nr 679) i stanowiskami polskich i światowych organizacji psychologicznych, psychiatrycznych oraz Światowej Organizacji Zdrowia. Uważamy, że przestrzeń uniwersytecka nie jest miejscem na utrzymywanie średniowiecznych poglądów o “nieuporządkowaniu” osób homoseksualnych.

Apelujemy do Rektora Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza o odwołanie spotkania i zaprzestanie zapraszania na wykłady osób, które zamiast nauki szerzą religijną ideologię.

Doceniamy natomiast gesty solidarności wobec społeczności LGBT+ wykonywane przez osoby duchowne, czego przykładem było poparcie Tęczowego Piątku przez księdza Michała Jabłońskiego z warszawskiej parafii ewangelicko-reformowanej.

Na zakończenie dodajemy: wbrew tytułowi nie ma żadnych kontrowersji w homoseksualności. Jest ona równoprawną orientacją uczuciową i seksualną obok hetero- i biseksualnej. Kontrowersyjna jest natomiast homofobia.

Zarząd oraz członkowie i członkinie Razem Poznań

Źródło

 

 

Kuna 2020 Kraków

 

 

 

 

 

Zenon Kalafaticz: Kiedy Bóg ciężko doświadcza, znaczy to, że kocha bezgranicznie!

I jak zwykle refleksja…

Tzw świadectwa, czyli barwne opowieści ludzi, ciężko doświadczonych przez życie, na skutek własnych lub cudzych decyzji, w wyniku zawinionych lub niezawinionych zdarzeń, także w rezultacie splotu przypadków, przyprawione umiejętnie religijnym sosem, to jedno z ważniejszych narzędzi, służących ewangelizacji i ekspansji wiary.

Nie znam zawartości „Dzienniczka Faustyny”, ale Roman Kluska zna.  Jako że człowiek ten znany jest z uczciwości, inteligencji i ścisłego umysłu, nie będę poddawać jego opinii o tym dziele mojej krytyce. Bo też nie o dzienniczek mi chodzi. Mniejsza z nim. Wspominam o tym, bo jakby na tę opowieść Kluski nie patrzeć, obojętne – jest się, czy nie jest wierzącym – trudno nie zauważyć, że dzienniczek i tylko on jest ostatecznym i jedynym dowodem, który ma potwierdzić intuicje pana Romana co do istnienia boga jedynego.

Czuję wyraźnie, choć bez nadprzyrodzonej pomocy, że gdyby pan Roman nie potwierdził swoim autorytetem, iż „Dzienniczek Faustyny ” to autentyczny, pisany pod dyktando Jezusa przekaz, cała jego historia- jak najbardziej autentyczna  i z wielu względów ciekawa –  nie miałaby żadnego znaczenia dla jego dzisiejszych mocodawców. Bo co są warte zapewnienia inteligenta, który twierdzi, że całe zło jakie go spotkało, to wyraz i dowód bezwarunkowej miłości bożej? Każdy rozsądny człowiek,  musiałby się mocno zdziwić takiej konkluzji.

I wreszcie dochodzę do sedna. Widziałam już dziesiątki świadectw. Opowiadały kobiety, mężczyźni, celebryci, narkomani, wykolejeńcy, byli więźniowie i inni. Roman Kluska, którego doświadczenie życiowe można by z pożytkiem zagospodarować dla potomnych, został tu wykorzystany dla celów czysto marketingowych. Słuchacze jego „świadectwa” musieli najpierw poznać człowieka z krwi i kości, poznać jego smutną historię, przekonać się, że jest człowiekiem inteligentnym, wykształconym i mądrym, godnym szacunku i podziwu, bo tylko od kogoś takiego przyjmą bezkrytycznie i z całym zaufaniem wiadomość, że

dzienniczek Faustyny został jej podyktowany przez samego Jezusa Chrystusa.

Bingo! 

A dlaczego to takie pewne? Bo Roman Kluska przestudiował owo dzieło i nie znalazł ani jednego błędu logicznego i stwierdził, że wszystko jest  spójne, a przede wszystkim- Faustyna, kobieta po trzech, może czterech klasach szkoły powszechnej, nie mogłaby tego sama napisać. Faktycznie więc musiał jej dyktować sam Jezus. Nie siostra przełożona, nie inna jakaś wykształcona persona. Nie. Sam Jezus to zrobił. Koniec. Kropka. Jeżeli ktoś wzmocnił swoją wiarę lub nawrócił się pod wpływem świadectwa pana Romana Kluski to plus dla organizatorów show! Mam jednak pytanie – co jest warta wiara słuchaczy, nawróconych opowieścią Kluski? Wszak nie widzieli, a uwierzyli – tylko taka wiara jest coś warta. Czyż nie? Tak więc, o co chodzi z tymi świadectwami?

Otóż moim zdaniem nie o wiarę tu chodzi, jeno o pozyskanie zniewolonych umysłów dla kościoła –  niepewnych swoich racji, zalęknionych, ludzi opanowanych strachem przed karą boską – ale, żeby te wszystkie emocje zaistniały taki człowiek musi wierzyć w boga i dopiero wtedy

 taki katolik, to dobry katolik. 

PS.: A samemu panu Romanowi mam ochotę szepnąć na uszko – Jezus też nie miał szkół. Zatem trudno powiedzieć kto napisał dzieło – genialna Faustyna, czy genialny Jezus?

Kuna. 2020

 

 

Zenon Kalafaticz : „W oczekiwaniu na kolejną bogobojną głowę państwa”

Koniec roku już bliski. Dobry czas na podsumowania. Retrospektywa, czyli rzut okiem za siebie i szacowanie przyszłości na podstawie przesłanek – nie wróży nam rychłego powrotu świeckiego państwa prawa …

Do kolejnej pogadanki krytycznej Zenona wypada dodać jeszcze tylko kilka drobnych szczegółów. Potęga religii objawia się zawsze proporcjonalnie do poziomu tragedii populacji ogarniętej zdewoceniem w obliczu nieszczęść. Władze kościelne czyli Episkopat, po raz kolejny w dziejach tego kraju, spychają nas rękami polityków ku całkowitej izolacji, wykluczeniu z Unii Europejskiej, osłabieniu bezpieczeństwa i wystawieniu nas na atak z każdej strony.

Żaden sojusz z USA nam nie grozi. To mocarstwo ma długą tradycję wykorzystywania słabych, by budować własną siłę. I jeśli gdzieś, komuś udało się wykorzystać moc boskiej iluzji to właśnie im. Przy czym mechanizm ich sukcesu nie polega na modlitwie, co chętnie i z uporem manifestują…

Od Aleksandra Wielkiego, Czyngis-chana, Hitlera i Stalina – „sukces”zawsze polegał na przemocy, bezwzględności i patriarchalnym przekonaniu, że jego cena nie gra roli, jeśli sukces jest tego wart. Dziękczynienie bogom po udanym najeździe, podobnie jak święcenie środków do zabijania ludzi przed najazdem – to za każdym razem udana próba legitymizacji zbrodni przez iluzorycznego stwórcę.

To podczepianie się pod bogów i jednocześnie wciskanie wiary ludowi miało i nadal ma ten sam cel – sakralizację ludobójstwa,  poświęcenie ludzkiego życia na ołtarzu egoistycznych i samolubnych dążeń chorych, psychopatycznych jednostek. I mimo tej wiedzy, intelektualnie wysoko funkcjonujące jednostki powiedzą i dziś jeszcze, że tylko na takiej drodze ludzkość mogła dokonać skoku cywilizacyjnego. Mam tylko taką wątpliwość, czy aby faktycznie był to skok w odpowiednią stronę. Wszystko zdaje się bowiem wskazywać, że przed nami już tylko zapaść i … nowy początek?

 

Zenon Kalafaticz : „Ateiści nie-walczący – David Attenborough”

Zapraszam na kolejny odcinek serialu Zenona Kalafaticza – który poprowadzi nas przez zgrzyty ateistyczno-agnostyczne wielkich umysłów współczesnego świata.

Dodam jedynie, że przy okazji cytowanej w materiale wypowiedzi znanego aktora irlandzkiego ( 26 min. przyp. red.), Stephena Fry’a,  na temat boga, przypomniała mi się taka myśl moja sprzed wielu lat,  którą pragnę się podzielić z Państwem. Otóż powiedzenie wierzę w boga / nie wierzę w boga  ma dwa w istocie znaczenia.

  1. wierzę/ nie wierzę w istnienie inteligentnego projektu – i tu niczego nie trzeba dodawać, wszystko jest jasne i proste. Zerojedynkowe.

  2. Kiedy mówię – „wierzę w Ciebie” – to nie stwierdzam czyjegoś istnienia, tylko mówię mu, że pokładam w nim jakieś nadzieje – np. że da sobie radę na maturze, albo, że obrabuje dla mnie bank. I podobnie – wierzący w istnienie boga mogą też jednocześnie wierzyć lub nie wierzyć w jakiś jego aspekt – np że jest miłosierny, albo dobry, albo że ma zawsze dobre intencje. Takie „wierzę w ciebie” to po prostu wyraz akceptacji, lub „nie wierzę w ciebie” jako wyraz braku akceptacji dla bytu, w którego istnienie się wierzy jak najbardziej.

  3. I jest jeszcze jedna postawa – nazywa się IGNOSTYCYZM, a oznacza taki stosunek do prapoczątku, który całkowicie ignoruje ewentualne istnienie bądź nieistnienie czegokolwiek sprawczego, ponieważ dostrzega, że nie ma to absolutnie żadnego wpływu na jego istnienie, jego życie, oraz sens tego życia. Co innego religia- ta niestety ma ogromny wpływ na wszystkich ludzi- wierzących i niewierzących, oraz tych , którzy mieszczą się w skali agnostycznej Dawkinsa miedzy 1 a 7 … Ale to już inny temat…

Oddajmy głos Zenonowi i przywołanym przez niego gościom…

 

Ogólnopolskie Dni Świeckości w Krakowie już po raz dziesiąty. Pokaz premierowy filmu „Kler” Wojciecha Smarzowskiego.

Stowarzyszenie Wszechnicy

Oświeceniowo -Racjonalistycznej

ma przyjemność zaprosić do udziału w kolejnych, już 10-tych

Dniach Świeckości

w Krakowie

na które składają się imprezy panelowe,

dotyczące zagadnienia świeckości państwa

oraz

skutków zaniechania rozdziału kościoła od państwa,

a także Marsz Świeckości,

na którym spotykają się wszyscy,

którzy mają świadomość, że państwo powinno być świeckie,

a społeczeństwo nowoczesne i pluralistyczne.

https://www.facebook.com/events/232803607400333/

http://www.swor.pl/

piątek 28 września

godz.17:00

Panel:

W CO WIERZĄ POLACY

– na podstawie badań Pew Research
Kawiarnia Literacka, Kraków ul. Krakowska 41

godz. 20:00
PREMIEROWY POKAZ FILMU „ KLER”

w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego
Kino Agrafka , Kraków ul. Krowoderska 8 I p.
Po seansie :

DYSKUSJA o pozycji księży w dzisiejszym społeczeństwie,

postrzeganiu ich zachowań przez społeczeństwo,

zarówno przez katolików jak i przez osoby areligijne.
Seans i dyskusja organizowane są wspólnie z DKF Rozpięci.
https://www.facebook.com/events/241733543212083/

sobota 29 września

MARSZ ŚWIECKOŚCI 2018

– Świeckość dla wszystkich !

godz. 12.30 – zbiórka Na Placu Szczepańskim , godz. 13:00 – wymarsz

( czas trwania ok. 2 godziny)
https://www.facebook.com/events/2175284552798000/

godz.17:00
POWSZECHNA DEKLARACJA PRAW CZŁOWIEKA

Panel dyskusyjny

JCC, Kraków ul. Miodowa 24

godz.19.30
wieczór świeckiej integracji w Poli,

Kraków ul. Dietla 97

niedziela 30 września

godz.10:00
ŚWIECKOŚĆ I CO DALEJ

– dyskusja Komisji Programowej Kongresu Świeckości
lokal Stowarzyszenia Kuźnica,

Kraków ul. Miodowa 41 I p.

Kongres Świeckości

https://kongresswieckosci.pl/

Refleksje nad ks. Strzelczykiem

 

„Nie zaskoczyliśmy Boga”

Grzegorz1

foto boskatv.pl

Ks. Grzegorz Strzelczyk.

Myśliciel czy jednak tylko teolog? Zręczny, świadomy misji, szermierz słowa czy tylko błyskotliwy umysł na uwięzi wiary? Jakie są  granice uczciwości intelektualnej? Czy i co usprawiedliwia jej brak ? Czy w ogóle zauważa swój błąd, i czy wie, że to błąd? Czy zdaje sobie sprawę z konsekwencji braku dyscypliny intelektualnej?

Te i inne pytania pojawiają się co chwilę, gdy czyta się wartki przekaz zawarty w wywiadzie z ks. Grzegorzem Strzelczykiem, zamieszczonym 27 stycznia bieżącego roku, na łamach Tygodnika Powszechnego, wydanie specjalne…

Ks. Grzegorz odpowiadając na trudne pytania, kreśli w wywiadzie postać boga, próbuje przekazać  swoje „osobiste doświadczenie Boga”, dużo mówi o interpretacji tego  pojęcia, opowiada o tym gdzie go „widzi” i jak go „słyszy”. Ta opowieść nie jest barwna, ani skończona. Nie może być. Z resztą bóg jest w tej rozmowie tylko pretekstem, bo tak naprawdę ks. Grzegorz opowiada czytelnikom o swojej wierze, o biblii i o tym w jaki sposób udaje mu się spinać rzeczywistość z wiarą tak, by tworzyły konsekwentną całość, by wszystkie klocki pasowały do siebie. I czuje się w każdym akapicie, że to trudna sztuka i wyczerpująca praca, ale…

Ponieważ  nigdy nie wchodzę w polemikę z osobami wierzącymi, przynajmniej nie na temat wiary, boga i pokrewnych, zostawiam to „uczonym w piśmie”. Od siebie powiem tylko tyle – proszę księdza, próżny to trud i zmarnowane lata. Tych dwóch porządków nigdy i nikomu nie uda się spiąć w całość- to raz, a dwa nie ma takiej potrzeby. Jest tylko jedna przyczyna, że człowiek wykształcony, inteligentny i potencjalnie twórczy, zużywa energię i marnuje czas swojego wyjątkowego życia na tego rodzaju gimnastykę intelektu. A jest nią, zaszczepiona odpowiednio wcześnie potrzeba wiary. Ks. Grzegorz taką potrzebę ma. I wolno mu ją mieć, tak jak i my mamy prawo mieć potrzebę wiedzy, upatrywać w niej drogowskazu, wykorzystywać ją do różnych celów. Nie jestem hipokrytką, więc dokładnie na tej samej zasadzie jak pogardzam i walczę z ideą neoliberalną, bo skutki jej wdrożenia w świecie gospodarczym są opłakane, tak walczyć będę ze skutkami krzewienia wiary w bogów.

Ponieważ jednak ks. Strzelczyk nie dzierga swoich przemyśleń bez celu, li tylko na własne potrzeby, czuję się w obowiązku uczulić jego ewentualnych odbiorców, zwłaszcza tych, którzy posiedli wiedzę i uczą dziś młodzież akademicką – nie dajcie się ponieść aż nadto oczywistej sofistyce, a także zręcznej erystyce ukrytej między wierszami, bo nim skończy wywody, niejeden z was może ulec pokusie i sprzeniewierzyć się logice i dialektyce. Wszak wielu z was to także niegdysiejsi katolicy formalni, zatem musicie liczyć się z głębokim rezonansem z zaszczepioną i wam potrzebą wiary.

Ks. Grzegorz ma świadomość do kogo kieruje swój przekaz. Wie, że nie kupicie bajek, uproszczeń, fałszu więc nawet nie ukrywa czym jest biblia – mówi wprost, że napisali ją ludzie i pisali głównie o sobie samych. Powie wam również bez zająknienia, że bóg to byt bezcielesny i wywiedzie stąd oczywistą konkluzję, że jest on pozbawiony uczuć i emocji, taki trochę zespół Aspergera – nie potrafi tworzyć relacji, nawet nie odpowie na zaproszenie – modlitwa więc, przynajmniej rozumiana jako rozmowa, czy zanoszenie prośby, nie może być skuteczna. Ba, nawet przyzna, że ludzie nie mają dostępu do boga, stąd potrzeba powołania do życia cielesnego Jezusa- człowieka z krwi i kości …itd, itp… bzdurki.

Kiedy jednak dowodzi, że bóg stworzył człowieka by dzięki niemu móc doświadczyć emocji, uczuć, pragnień, to czerwona lampka z tyłu głowy musi się zapalić każdemu – bo znaczyłoby to, tyle co handel wymienny – ja wam życie i ciało fizyczne, wy mi swoją emocjonalność, żebym mógł uzupełnić swoje deficyty. I jak to jest z tym stworzeniem na obraz i podobieństwo boga? A w czymże to jesteśmy podobni? Widzę tylko jedną cechę, która jako tako mogłaby przystawać do obu form – świadomość, – ale to i tak mocno naciągane. Najlepsze będzie teraz – autor przypomina, że bóg jest miłością! Czyżby? Bóg, który nic nie czuje ma być zarazem miłością?

Proszę księdza! Szanujmy się nawzajem.

Pozostaje mieć nadzieję, że bóg wierzy w człowieka równie irracjonalnie jak ludzie wierzą w niego. Czy bóg jest kapryśny, czy bywa znudzony, czy kult jakim go ludzie otaczają bawi go, czy wbija go w poczucie wyższości, czy to przypadkiem nie my go tworzymy aktem indywidualnym i zbiorowym, i czy nie jest tak, że jak przestaniemy uprawiać tą dyscyplinę , to on przestanie istnieć? Niebezpiecznie zbliżam się do teorii względności, zatem postawię w tym miejscu kropkę.

Zrezygnowałam z cytowania wyjątków z wywiadu z ks. Grzegorzem Strzelczykiem, ponieważ cała rozmowa jest warta przeczytania, choćby po to by skonfrontować się osobiście z tą nietuzinkową opowieścią.

 

A teraz pozwolę sobie trochę poubolewać. Zacznę swój lament od tego, że strasznie mi przykro z powodu, że nie zostaliśmy stworzeni aktem skończonym w jednym punkcie czasoprzestrzeni ( kreacjonizm?). Że pojawiliśmy się stopniowo, że ewolucja nierychliwa, ślepa, absolutnie pozbawiona uczuć, przepchnęła nas przez setki tysięcy lat, że przez te wszystkie lata borykaliśmy się z naszymi ograniczeniami i dookolną przyrodą jak potrafiliśmy najlepiej i, że w pewnym momencie, chyba zwątpienia we własne siły (?), ulegliśmy pokusie zrzucenia części ciężaru egzystencjalnego lęku na coś większego od nas, niepojętego, niewidzialnego. Wyobrażam sobie, że ten pierwszy człowiek musiał być taką mieszanką genetyczną, gdzie wybitne zdolności do imaginacji czyli wyobraźnia, spotkały się z wybitnie niskim poczuciem siły i woli przetrwania. Mogło być też inaczej. Wybuch inwencji twórczej wyobraźni, mógł być spowodowany rzadkim zjawiskiem atmosferycznym, albo serią zdarzeń przyrodniczych nad którymi ani rozumem ani wyobraźnią nasi przodkowie nie potrafili zapanować.

Rozmaita może być geneza pochodzenia wierzeń, ale co do jednego musi być zgoda- żeby coś takiego wymyślić trzeba było mieć wyobraźnię bo to w niej narodził się bóg. W wyobraźni czyli gdzie? W koktajlu chemicznym, w nowej korze mózgu! Bo gdzieżby indziej? To musiał być przebłysk geniuszu, taka zapowiedź pięciu poziomów intencjonalności w teorii umysłu. I był to geniusz, zaiste, albowiem w tamtym czasie,  wiara w nadprzyrodzone moce bóstwa, była genialnym wynalazkiem nowej, uniwersalnej strategii przetrwania. Zaryzykowałabym nawet znak równości między momentem pojawienia się świadomości istnienia i pierwszych artefaktów świadczących o kulcie boskim. ( naturalnie ten punkt to kilka tysięcy lat jak sądzę, ale w skali geologicznej to nawet nie punkt )

Smutna konkluzja jest taka, że strategia ta przetrwała do dziś i ma się niestety bardzo dobrze. Dlaczego niestety? Ano dlatego, mówiąc w bardzo dużym uproszczeniu, że mimo ogromnego wysiłku całych pokoleń myślicieli, filozofów, mimo postępu naukowo- technicznego, a także mimo, że teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie by ludzie mogli szeroko korzystać zarówno z wiedzy jak i mądrości i doświadczenia pokoleń, pozostają nadal pod wpływem wiary, która zamyka ich w kręgu pojęć bez treści, i skutecznie ogranicza rozwój ich człowieczeństwa.

Religie  instytucjonalne, obrosłe specyficzną obłudą, przez wszystkie przeszłe wieki, dbały równolegle i proporcjonalnie do postępu jaki się dokonywał, o to, żeby idea boga przetrwała w niemal niezmienionej formie. Ten fenomen nie jest warunkowany, jakby chcieli duchowni, „naturalną potrzebą boga”czy „naturą ludzką”. Ten stan rzeczy jest efektem działań celowych, gdzie z jednej strony nie dba się o poziom edukacji powszechnej i jednocześnie z drugiej strony pozwala się na wczesną, w Polsce specyficznie już od niemowlęctwa, indoktrynację religijną. W wiekach średnich wiarę w boga narzucano siłą, potem zmieniały się metody , ale cel zawsze był ten sam. Dominacja, władza, pieniądze.

I o ile w zaprzeszłych wiekach bazowano głównie na przemocy, o tyle dziś techniki się zmieniły i – co ciekawe – szeroko czerpią z wiedzy o człowieku. Nie ma w tym trendzie nic dziwnego – kościół zawsze towarzyszył z boku nauce, zawsze chętnie przystawiał ucho i nasłuchiwał co też tam nowego da się wykorzystać dla własnych celów. Pamiętajmy, że robi to od 2 tysięcy lat i jest mistrzem w infiltracji środowisk.

BTW – jak słucham neofitów czyli nawróconych, to niezależnie od tego czy opowiada o swoim nawróceniu ćwok, ćpun i wielokrotny recydywista , czy też „oświecenia doznaje” mało wzięty aktor, czy mierna aktorka, albo jaki inny umęczony swoim rachunkiem sumienia człowiek – to schemat jest bardzo podobny.

Rozpacz, która pojawia się zawsze gdy stajemy przed ścianą, to jedno z tych doznań, które skłania nas do szukania pomocy. Jeśli ogarnia nas w związku z tzw. bilansem życia, gdzie ciężar naszych win nieznośnie nas przytłacza, nieomal pozbawiając oddechu, to jesteśmy gotowi na wszystko, byleby zdjąć z siebie ten ból. Głęboki dyskomfort, jeśli nie towarzyszy mu równie głęboka refleksja nad sobą w relacji do świata, dość łatwo może przejść, o dziwo, w poczucie krzywdy, ( bo przecież nie jesteśmy do szpiku kości źli), i oto jesteśmy już bardzo blisko sięgnięcia po ten pierwotny mechanizm obronny – wiarę. I będąc konsekwentną w tym wywodzie muszę zadać pytanie – a co jeśli pojawi się ta głęboka refleksja o której wspominam wyżej? I odpowiadam… – To sięgamy po sznur, albo lądujemy na kozetce psychoterapeuty, i po raz pierwszy, pod fachową opieką  przepracowujemy swoje doświadczenia życiowe tak długo, aż powoli stajemy się sobą w nowej odsłonie. Takie drugie narodzenie, takie wyjście z ciemności ku światłu.

Prawda, że brzmi znajomo? Tak często mówią też nawróceni, tyle, że trwałe zmiany w postawie czyli dokonanie się skutecznej przemiany, odbywa się, mówiąc w dużym uproszczeniu, na drodze procesu intelektualnego a nie w oparciu o personifikację boga i szatana. Oznacza to, że ciężar rachunku sumienia nie przenosi się na barki Złego, który jak wiadomo, jest wszystkiemu winny, tylko ciężar ten pozostaje na naszych barkach jako cenne źródło, właśnie nabytej w procesie zdrowienia, wiedzy i mądrości o nas samych. Chcę powiedzieć, że „nawrócenie” to robienie sobie dobrze przez nałożenie maski, to coś jak pudrowanie pryszcza- niby już go nie widać, ale on tam ciągle jest, albo taki lifting, dzięki któremu trochę lepiej wyglądamy, ale i tak nie ma to żadnego wpływu na nasz pesel.

Na tym koniec dygresji.

ksiadz strzelczyk

foto- krzysztof łuczak dla TP

 

Wracając do ks. Grzegorza… Muszę przyznać, że czytając jego opowieść o biblii , bogu i Jezusie , co chwilę kiwałam z uznaniem głową, zwłaszcza odnajdując w tej opowieści swoje własne niegdysiejsze przemyślenia i wnioski. Czytając po raz drugi szukałam już tylko rozbieżności, bo nie było dla mnie zrozumiałe dlaczego ja jestem ignostyczką, a ksiądz kapłanem i przewodnikiem duchowym, mimo, że nasze intuicje są tak bardzo zbieżne. I doszłam do wniosku, że różni nas w zasadzie tylko jedno – potrzeba obcowania z absolutem – ja takiej potrzeby nie odczuwam, ks. Grzegorz jest od tej potrzeby uzależniony.

Stąd tam, gdzie ksiądz doznaje „strumienia zstępującego” i interpretuje to jako ” osobiste doświadczenie Boga” , ja odczuwam miłe poczucie bycia częścią Natury, albo pyłem w kosmosie. Tam, gdzie ks. Grzegorz podczas modlitwy „jako zwrot otrzymuje lepsze zrozumienie siebie i świata” , ja widzę tylko relaks i wyciszenie, które daje podobne efekty praktyczne. Wiem, że ludzie czytają biblię w poszukiwaniu odpowiedzi i, jak twierdzą, znajdują ją zawsze. Ks. Grzegorz także zaczytywał się jako młodzian w tej lekturze i twierdzi, że nabrał przekonania o istnieniu boga oraz odkrył siebie wierzącego.

A ja wiem, bo czytałam w tym czasie inne książki, że ludzie mają skłonność do wyszukiwania i przyjmowania tylko tych treści, które im stykają, czyli dopinają rzeczywistość w taką całość jaka im odpowiada. Ks. Grzegorz szczerze przyznaje, że nie jest w stanie funkcjonować poza  relacją  z bogiem. I ja mu wierzę. Też jestem uzależniona i to wielokrotnie, od wielu szkodliwych rzeczy, ale nie śmiałabym namawiać innych ludzi by też w to weszli.

W marketingu kościelnym, tak samo jak w innych działach sprzedaży, funkcjonują różni akwizytorzy firmowego produktu. Każdy chętny trafia wcześniej czy później na swojego oferenta. Raz to będzie wesołek i żartowniś, innym razem spasuje komuś buntowniczy i sarkastyczny obrazoburca, a dla wymagającego inteligenta z wyższym wykształceniem i dwoma skrótami przed nazwiskiem jest ks. Grzegorz – teolog, poszukiwacz spójnego obrazu świata i boga zarazem.  I wszyscy oni tworzą chór i śpiewają swoją hipnotyzującą piosnkę niczym mityczne syreny, a poszukujący drogi do Itaki żeglarze, zamiast zatkać sobie uszy woskiem , zasłuchani, niezmiennie lądują na rafie.

Dumna ignostyczka to ja.

Witajcie. Jestem bardzo zmęczona wiecowaniem, skandowaniem, tłuczeniem głową w mur betonu społecznego… na temat praw kobiet, praw reprodukcyjnych obojga płci, roli państwa w tych sprawach, i, co szczególnie dla mnie bolesne, niechlubną rolą kobiet w całej tej haniebnej hucpie…

Otwieram dziś mój ulubiony portal i czytam mojego ulubionego autora Alverta Janna, który kolejny raz rozprawia się z kolejnym kłamstwem – tym razem z prawem boskim, które usiłuje się przemycić gawiedzi jako prawo naturalne. Podziwiam autora za konsekwentne i systematyczne prowadzenie polemiki z teologicznymi sofizmatami. Chylę czoła i składam dzięki, bo czytając nagle uświadomiłam sobie dlaczego nigdy nie czułam potrzeby dowodu.

Kiedy byłam młoda i już od wielu lat nie praktykowałam katolickiego życia wspólnotowego, nie miałam potrzeby nazywania czy klasyfikowania swojego światopoglądu, nikt nie oczekiwał ode mnie deklaracji w tej sprawie i nie zadawałam sobie ani innym ludziom pytania o tą sferę. Jeśli już musiałam kogoś ocenić, to ta ocena nigdy nie miała nic wspólnego z światopoglądem, ta kategoria nie istniała w mojej świadomości. Etyka?- tak. Moralność?- rzadko. Pojęcia dobra i zła, prawdy i fałszu – jak najbardziej. Intencje, motywy, mechanizmy – i owszem.

Ale przyszły czasy mroku, przemocy ideologicznej, propagandy katolickiej i, niekończących się nigdy konsensusem, dyskusji o absolucie, którego nikt nie stwierdził, a który przywołany z siłą huraganu czyści mózgi młodego pokolenia z każdej racjonalnej myśli, by zrobić miejsce na … no właśnie, na co? Co indukuje się dzisiaj młodzieży, w co się ją wyposaża na długie, trudne i pełne niespodzianek życie?  Whatever…

Sądząc z rozmów, wielu godzin wywiadów, indoktrynacja od wczesnych lat, przyniosła oczekiwany plon. Jeśli przyjąć TERLIK [ Ter ] za jednostkę pomiaru kondycji umysłowej danej jednostki, gdzie 1Ter to 100% podporządkowania wszystkich myśli, czynów, motywacji  doktrynie katolickiej, to nasza młodzież -25  średnio plasuje się w stanach średnich czyli ma 0,5 Ter, i to niezależnie od poziomu wykształcenia,  wrodzonej inteligencji, miejsca pochodzenia czy statusu majątkowego.

Ten imponujący wynik grzebie ostatecznie na wiele dekad marzenie o społeczeństwie obywatelskim, o rozwoju tego społeczeństwa, nie mówiąc już o tym, że przesuwa Polskę na szary koniec listy krajów trzeciego świata. Bo, proszę Państwa, miarą poziomu rozwoju społecznego nie jest ilość gadżetów najnowszej generacji na głowę mieszkańca, ilość samochodów zarejestrowanych pod jednym adresem, ani nawet ilość magistrów rocznie, produkowanych na wyższych uczelniach.

Miarą poziomu rozwoju społecznego jest ilość bezdomnych, sierot społecznych, zabójstw niemowląt, samobójstw w grupie -25 i +50, długość kolejek do lekarza specjalisty, stan zasobów przyrody w tym poziom zanieczyszczenia wód gruntowych i powietrza i zapewne jeszcze wielu innych stanów i wskaźników. Wspominam o tym na marginesie refleksji nad absolutem, który zdaje się mieć walny wpływ na stan państwa a.d. 2016 roku.

Wracając zatem do tematu… dlaczego nigdy nie czułam potrzeby dowodu na istnienie? To dość proste. Nie jestem ateistką. Jestem tak naprawdę ignostyczką, o czym dowiedziałam się z światłych tekstów, Pani Prof. Barbary Stanosz, filozofki, autorki książek z logiki, założycielki i redaktorki naczelnej pisma Bez Dogmatu.

 

kobieta pezciwko sobie

Ignostyk to ktoś, kto nie ma potrzeby utwierdzać się w jakimkolwiek przekonaniu na temat istnienia czy nieistnienia absolutu. W odróżnieniu od agnostyka, który ma stosunek do niewiadomego bytu bez formy i treści, ignostyk nie zawraca sobie głowy pochylaniem się nad tym zagadnieniem, w szczególności nie ma owo rozstrzygnięcie – jest czy go nie ma – żadnego wpływu na jego motywy postępowania,  oceny i wybory życiowe. Ergo, gdyby nagle wyskoczył zza chmur i ryknął złowieszczo – oto jestem wstrętne niedowiarki!! – nie wpłynęłoby to w najmniejszym stopniu na stan umysłu ignostyka, na jego wybory, oceny i postępowanie. Ignostyk nie przeżywa „Zakładu Pascala” , ignostyk to olewa ciepłym moczem.

Prawdopodobnie dla ateisty ignostyk to tyle co ignorant, a dla teisty to tyle co bluźnierca. I faktycznie mają racje obie strony tego samego równania. Zastanawiałam się skąd u mnie taka postawa wobec kwestii absolutu. I wydaje mi się, że to zasługa domu, w którym dorastałam. Więc nie literatura, filozofia, szeroko pojęta kultura, wiedza, ani też żaden rodzaj indoktrynacji, raczej jej brak, szereg braków, także brak atencji w stosunku do autorytetów tak ojca i matki jak i tych zewnętrznych, uznanych powszechnie i nie podważalnych. Można powiedzieć że w przestrzeni wolnej od wszystkiego co ogranicza, są warunki na autonomiczne zagospodarowanie wg. własnych potrzeb, własnych imperatywów wewnętrznych, oraz w oparciu o skutki doświadczeń życiowych.

Brzmi dość niebezpiecznie, ale to pozór. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa w zaznawaniu pełnej wolności od ograniczeń poznawczych. To są warunki, w jakich zachodzi pełna ekspresja instynktu samozachowawczego, który stoi na straży zachowań kompatybilnych ze światem, przyrodą, innymi ludźmi i z nami samymi. W taki sposób niezaburzony żadną deprywacją instynkt sprawia, że nie krzywdzimy innych ani nie akceptujemy takich zapędów w stosunku do nas. Nie robimy także krzywdy samym sobie. Instynkt jest niesłychanie logiczny i konsekwentny. Wie co się nam opłaca a co jest stratą energii. Wolność od ograniczeń daje spokojną zgodę na poszanowanie granic innych ludzi. Jest warunkiem otwarcia się na przyjęcie świata takiego jakim on jest w swej poznawalnej istocie. Przygodę i cud życia w formie świadomej swego istnienia, można przeżyć najpełniej tylko wtedy gdy jesteśmy wolni od wszelkich ograniczeń innych niż wolność drugiego człowieka. Powiem nieskromnie, że gdyby ludzkość składała się z ignostyków, nie mielibyśmy dziś większości problemów, a życie na Ziemi to byłby prawdziwy raj…

Przemyślenia po „cyrku motyli”

” Cyrk motyli ” wzrusza bo pokazuje piękną fikcję o ludziach. Jesteśmy zwierzętami stadnymi, co akurat w odniesieniu do ludzi wyraża się min. w tym, że człowiek jest mocno zależny od tego jak go widzą inni ludzie. Przeglądamy się w oczach innych jak w lustrze. Tylko najwięksi myśliciele i ekscentrycy potrafią być w dużej części niezależni od opinii, co nie znaczy, że są w tym szczęśliwi. I zdecydowanie wolę takie filmy o fikcji, która czegoś uczy, porusza jakieś struny wrażliwości i uruchamia empatię, niż spektakle z udziałem naszego bohatera urządzane w realu; spektakle, w których sprzedaje się także fikcję, ale tym razem fikcję szkodliwą. Przewodnią myślą tych show jest, że wystarczy powierzyć swoje życie Jezusowi, zaufać mu, oddać mu swoje życie, a będzie pięknie, życie nabierze sensu itp. bzdury.

Przemyślenia na gorąco…

Przyjrzyjmy się jaki sens ma teraz życie naszego bohatera – ano taki, że jeździ i głosi, robi czysty marketing chrześcijański, zdobywa wyznawców, nawraca wątpiących. Korporacja ceni swoich marketingowców i dba o nich, przynajmniej dopóki są przydatni i dobrze robią swoją robotę. Kto z nas nie jest świadomy, że reklama kłamie? wszyscy wiemy, że to jedna wielka ściema. Ale i tak podlegamy jej wpływowi, czarowi, wdrukowaniu w pamięć. To są wszystko ograne metody, niestety wciąż skuteczne.

Najgorsze jest to, że ponieważ świat, ludzie, organizacje nie mają dla ludzi dobrej oferty, alternatywnej koncepcji rozwoju osobistego, to takie show zawsze dobrze się sprzeda. Trudno nazwać szkolenia coachingowe, czy inne pseudonaukowe NLP-i, prawdziwą alternatywą – to są dokładnie takie same i tak samo szkodliwe spektakle, jak te chrześcijańskie, zbiorowe szaleństwa wokół nonsensu boga. Społeczności zalane skondensowaną bzdurą są łatwe do przesterowania, do posłużenia się nimi w określonych celach- metoda stosowana od wieków, naprawdę stara jak sam świat. W historii ostatniej, współczesnej, na tej zasadzie kieruje się zachowaniami ludzkimi, w szeroko pojętym konsumpcjonizmie, integryzmie, wyścigu szczurów, a także szczuje się całe wielkie grupy ludzkie przeciwko sobie… To różne oblicza tego samego ciemnego zatęchłego zaułka, o którym wyżej wspominałam.

anthony_robbins_stage

Co w tym złego? Ano wiele- np. Irlandki pod wpływem bardzo skutecznej kampanii reklamowej od lat nie karmią dzieci piersią, porzuciły trud karmienia na życzenie , karmienia zgodnie z potrzebami niemowląt, na rzecz sztucznych mieszanek, po których rosną dzieci jak na drożdżach, są grube i dużo częściej chorują przewlekle na różne choroby układowe. Podobnie jest z tymi show naszego bohatera. Czyli zawraca ludzi z drogi poznawczej, zakłada im okulary wiary w nonsens, buduje tandetny substytut szczęścia, publika się wzrusza, nabiera wiary i…? I wraca do ponurej rzeczywistości, do życia, w którym nic się nie zmieniło. Nie tędy droga.

A co mają powiedzieć setki, tysiące chorych, okaleczonych, którymi nikt się nie interesuje, którzy są pozostawieni sami sobie? Czyżby nasz bohater mówił im – zróbcie coś z sobą, nauczcie się zadziwiać ludzi tak jak ja , a może któryś z was załapie się na moją fuchę? Nie! On tego im nie mówi. On opowiada o sobie prawdziwą historię , ale pomija teraźniejszość, a w tle cały czas stoi przy nim Chrystus. I o tą milcząca obecność Chrystusa mi chodzi- jego opowieści byłyby inspirujące, gdyby nie ten chrześcijański anturaż. Bo akcent przenosi się z autentycznego trudu, potu i znoju – czyli z tego wysiłku, jaki człowiek musi włożyć w swój autentyczny rozwój, na ideologię chrześcijańską, ergo, nic nie znaczę bez jego wsparcia i pomocy, bez wiary niczym jestem. A to jest horrendalne kłamstwo. A tak na marginesie – to nie Chrystus dał mu wiarę w siebie, tylko bardzo troskliwi i kochający rodzice… gdzieś ten fakt się jakby rozmywa prawda?

Ten sposób myślenia wciska się obecnie, we wszystkie dziedziny ludzkiej twórczej pracy. np. teologia w Polsce cieszy się ostatnio statusem nauki!! Mówi się coraz głośniej, że zdobycze nauki to efekt natchnienia Ducha św.! Tak sobie z osiągnięciami nauki radzi Watykan. Zamiast walczyć z nauką po prostu ją sobie zawłaszcza i nie mówi już dziś, że Ziemia jest płaska, tylko, że wszystko czego człowiek dokona odbywa się z namaszczeniem boskim. Ostatnio dowiedziałam się, że dokonałam cudu z uzębieniem pewnego pana z kręgu różańcowego, dzięki jego modlitwom do Ducha św.! Rachunek wystawiłam zupełnie realny i bolesny jednocześnie. Zaleciłam, żeby na wszelki wypadek, oprócz modlitwy jednak dbał o efekt mojej pracy, albowiem wszelkie uszkodzenia i patologie również będą kosztowne.

Nie można odbierać ludziom prawa do satysfakcji z ich wysiłku, z ich życia, to jest przecież ich wysiłek i ich życie. To co propaguje bohater filmu na swoich show, to nic innego jak odbieranie człowiekowi siły sprawczej, kontroli nad własnym życiem. To nie jest podawanie im pomocnej dłoni. Jak podaje się pomocną dłoń pokazuje nam film – fikcja, ale pokazuje prawidłowy tok rozumowania i sposób pomagania potrzebującym akceptacji i poczucia sensu. Budowanie czegokolwiek na podstawach wiary to ślepa uliczka i może zaprowadzić tylko w ślepy zatęchły zaułek.

 

Elżbieta Kunachowicz

Elżbieta Kunachowicz