Oferta kościoła katolickiego dla swoich wyznawców – zostań niewolnikiem Maryji !

Zaciekawiona poniższą opowieścią zajrzałam na stronę www. gdzie można przystąpić do przemiany i z człowieka wolnego stać się  niewolnikiem Maryji…

źrodło

 

 

Wchodzimy do małego sklepiku wiejskiego, tak się składa, że znajdującego się w cieniu wielkiego neo-gotyckiego kościoła, który góruje nad całą okolicą i tą drobną wsią w sposób dość oburzający. Aż trudno uwierzyć, że te kilkanaście rachitycznych gospodarstw udźwignęło taką budowlę… rozpoczętą w 1914 roku, czyli jeszcze za Ruska, jak się dowiedzieliśmy z tablicy na fasadzie, choć do środka nie udało się wniknąć przez zamknięte drzwirze. Wiadomo, teraz kościoły się zamyka, tylu wrogów chrześcijaństwa… W zakresie topologii to zdradzę, że do Częstochowy jakieś 50 minut na południe, do Piotrkowa 30 minut na wschód. Na płocie naszą uwagę przykuł plakat reklamujący 33 dni przygotowania do niewolnictwa Maryji. Yyy… Cisza, spokój, przez ryneczek sunie pan o kulach.

W sklepie natomiast dwie miłe panie po dwóch stronach lady, w podobnym wieku mocnych 60tek, więc bierzemy lody i zagadujemy: jak się wam udało tak wielki kościół postawić? – O, to nasi przodkowie – mówią z dumą obie panie, a klientka dodaje, że jej dziadek cegły na kościół nosił i że kiedyś generalnie ludzie lepsze były. Ekspedientka na to, że kościół piękny w środku, ale jaki piękny! i że trzeba zobaczyć, że o osiemnastej otwierają na maryjne, a klientka, że zaraz idzie zebrać zioła do przystrajania. Widzę krówki miętowe, więc proszę o 20 deko. Pytam też, czy panie wiedzą, o co chodzi z tym niewolnictwem Maryji i czemu 33 dni. Panie się ożywiają, bo obie są w programie. Jak to? No tak to, obie zrobiły 33 dni i teraz są niewolnicami Maryji. Na dowód pokazują kajdany, które obie mają na nadgarstkach w postaci stalowych bransolet. Trochę nas zatkało. Say what? Klientka mówi, że trzeba wejść na stronę www i przez 33 dni słuchać rekolekcji maryjnych, po czym kupuje się kajdany na znak niewolnictwa… i że ona uwielbia się modlić i poświęcać, że dla Chrystusa ona się modli w specjalnych sesjach wyczynowych polegających na staniu z rękoma wzniesionymi do pozycji krzyża, a ustać tak nie jest łatwo, bo ręce ciążą i – tu pokazuje – takie buły wyskakują na ramionach! Leżenie krzyżem to ona nawet lubi, ale to stanie, to jest ciężkie. Na to ekspedientka dodaje, że ich proboszcz jest świetnym gospodarzem i organizatorem, bo taki kościół potrzebuje takiego. I generalnie obie panie zapalone są do niewolnictwa, jak Ania Lewandowska do joggingu.

Wychodzimy na spalony słońcem placyk z ostrym cieniem kościelnej wieży otoczony bida domkami i myślimy. A mianowicie po pierwsze, że rzeczywiście, ksiądz dobry gospodarz, skoro dał radę opchnąć tym paniom te chińskie bransolety jako „kajdany niewolnictwa Maryji”… oraz o tym, co w zasadzie zaszło… co to w zasadzie było… że dwie miłe panie dały się wkręcić w jakąś taką bzdurę i jak to możliwe, że ludzie mogą łaknąć niewolnictwa… No bo ok, można mówić, że to niewolnictwo duchowe i tere fere, ale jednak słowo pozostaje słowem… Niewolnik. Kajdany. Upokorzenie. Leżenie krzyżem. Słuchanie przez miesiąc tych rekolekcji czytanych głosem młodego geja – spróbowaliśmy w samochodzie… w 7 minut dotarliśmy do progu szaleństwa. O co chodzi? Dlaczego ktokolwiek miałby pragnąć być niewolnikiem? Nawet jeśli niewolnikiem samego Boga. Co to za pomysł w sumie, że Bóg może chcieć zrobić z nas niewolników? Dlaczego? Jaką przyjemność może komukolwiek sprawiać zniewolenie kogokolwiek, jaką satysfakcję ma czerpać z tego, że ktoś się przed nim/nią upokarza? Czy to nie jest raczej domena zjebów? Głos z taśmy w dniu pierwszym mówi, że „Bóg szczególnie umiłował pokorę, że jeśli ktoś się upokarza, to wywyższa Boga, a jeśli się wywyższa, to umniejsza Bogu”. Ale jak można umniejszyć komuś bezkresnemu? Dlaczego Bóg kochający pokorę miałby chcieć się sam wywyższać? I czemu miałby chcieć, by dwie miłe panie we wsi B. nosiły dla niego kajdany?

Zrozumiałe jest to tylko w przypadku księdza, dobrego gospodarza, który zastępując Boga na ziemi korzysta z tego niewolnictwa i w związku z tym ma najlepszą chatę w okolicy.

Rafał Betlejewski

obrazek wyrózniający: „wiejska droga” Piotr Warchoł; Galeria Planetofart

 

Jakub Firlej „Przypadek Polska. Co nas różni od Europy. Część 3”

Przypadek Polska. Co nas różni od Europy? Cz. 3.

Chrzest.

W chwili, gdy pierwszy z historycznych Piastów przyjmował nową wiarę, jego poddani mieli już długą historię kontaktów z Europą. Wnioski płynące z tej relacji pokazywały, iż wciśnięta między Cesarstwo Niemieckie i Bizancjum Słowiańszczyzna, na dłuższą metę nie jest w stanie rywalizować ani z feudalnymi państwami zachodu, ani też kultywującym rzymską tradycję wschodem.

Chrześcijaństwo nieuchronnie nadchodziło. Jego produktem był złożony system feudalny, obcy słowiańskiej demokracji plemienno-rodowej. Te różnice strukturalne powodowały, iż w konflikcie pomiędzy światem chrześcijańskim i słowiańskim, ścierały się dwa typy wojskowości, znajdujące się na różnych szczeblach rozwoju organizacyjnego.

 

Niemiecki podbój Połabia (teren między Łabą i Odrą) wykazał zdecydowaną przewagę tego pierwszego, w ramach którego wykształciło się elitarne rycerstwo – warstwa, która była podstawą ówczesnej wojskowości. Oderwane od codziennych obowiązków, zdolne było reagować na każde wezwanie do walki. Nie ograniczała go w działaniu pora roku, inne zobowiązania społeczne ani konieczność szukania środków własnego utrzymania. Te ostatnie zapewniały, wepchnięte w poddaństwo, szerokie warstwy społeczne, zmuszone utrzymywać swoją pracą elitę rycerską, której jedynym celem było prowadzenie wojen.

Kosztem zniewolenia znacznej liczby ludzi, feudalizm umożliwiał specjalizację zawodową. To była jego największa przewaga nad plemiennymi społecznościami Słowian. Średniowieczny rycerz, biorąc udział w konflikcie zbrojnym, miał pewność, iż cała masa podporządkowanych mu ludzi dba w tym czasie o wszystkie jego interesy. Jego słowiańskiego przeciwnika wojna odrywała od orki, żniw czy polowania. Żyjąc w strukturze zasadniczo równych członków społeczności, nie mógł liczyć, iż na jej czas ktoś zajmie się działaniami, które umożliwią jemu oraz jego rodzinie przetrwanie najbliższej zimy. Z konieczności więc nasi przodkowie mogli prowadzić działania wojenne w bardzo ograniczonym zakresie.

Wojna, która dla chrześcijańskiego rycerza była treścią życia,

dla Słowianina oznaczała kłopotliwy dodatek

do jego codziennych obowiązków.

 

Różnice cywilizacyjne miały swoje konsekwencje, jak choćby brak wyspecjalizowanej warstwy rzemieślniczej, zapewniającej wysokiej jakości uzbrojenie. Niezwykle ważną część zachodniej wojskowości stanowili świetnie wykształceni specjaliści z różnych dziedzin. Wyróżnić tu trzeba zwłaszcza aspekt inżynierii wojskowej. Sztuka fortyfikacyjna stała na bardzo wysokim poziomie. Architektura obronna przeczy stereotypowi „ciemnego średniowiecza”. Konstruowane machiny oblężnicze byłyby wyzwaniem technicznym dla większości współczesnych nam ludzi. Całość tych osiągnięć uzupełniał kler – tuba propagandowa władców, uzasadniająca ich roszczenia terytorialne, oraz ambicje polityczne. Utrzymanie tak złożonej machiny wojskowo-propagandowej, spoczywało na barkach najniższych warstw, zobowiązanych do pracy na rzecz jej sprawnego funkcjonowania.

Walczący z nią Słowianin stawał naprzeciw samotny, uzbrojony w przestarzałą broń i zdany tylko na siebie. Niezdolny do długotrwałych działań wojskowych, niepewny, jak dalekosiężne mogą okazać się dla niego koszta danego konfliktu. I wreszcie też pozbawiony wsparcia ludzi, którym feudalna drabina społeczna przeciwnika umożliwiła poświęcenie całego życia na doskonalenie sztuki inżynierii wojskowej i dyplomacji. Jakie były jego szanse

Z perspektywy Mieszka ekspansja chrześcijaństwa była procesem nieuniknionym. Można je było przyjąć dobrowolnie, stając się podmiotem europejskiej polityki, lub pod groźbą miecza i siłowego wykulturowienia. Za jego życia Cesarstwo Niemieckie brutalnie zdławiło opór większości Połabian, ustalając granicę swego wpływu na Odrze. Tworzące się państwo polskie oglądało „z pierwszego rzędu”, a nawet wspierało Niemców w pacyfikacji tamtejszych plemion, z którymi miało bardzo trudne, pełne konfliktów sąsiedztwo. Udział w tym procesie był lekcją efektywności feudalnej organizacji społecznej, uświadamiającą gnieźnieńskim elitom politycznym, iż przyjęcie zachodniego modelu to kwestia przetrwania.

Dla Mieszka chrzest był kolejnym etapem, trwającego od kilku pokoleń procesu, wyodrębniania się z szeregu równych członków plemiennej społeczności, państwotwórczej elity politycznej. Jako chrześcijański władca zyskiwał podmiotowość na arenie dyplomatycznej. Pozbawiał Cesarstwo Niemieckie podstawowego argumentu ekspansji – nawracania pogan. Argumentów za przyjęciem chrztu było jednak znacznie więcej.

Nowa religia wzmacniała pozycję rządzącego, nadając jego władzy nimb boskości. Ograniczała rolę wiecu i innych pozostałości plemiennej demokracji. Otwierała tym samym drogę do postępu cywilizacyjnego, za jaki uchodził feudalny europejski ład. Tylko na drodze takich zmian można było dać odpór agresji innego feudalnego ośrodka władzy. Jako chrześcijański książę, zyskiwał także możliwość koligacenia się poprzez małżeństwo, z najpotężniejszymi siłami politycznymi ówczesnego świata. Stawiało go to w bardzo dogodnej pozycji. Mógł liczyć zarówno na własnych poddanych w przypadku zagrożenia zewnętrznego, jak i wsparcie ze strony skoligaconych z nim sił, w przypadku buntu owych poddanych.

Obrana linia polityczna zdała historyczny egzamin. Po opanowaniu przez Cesarstwo Niemieckie terenów graniczących z Odrą jego dalszy marsz na wschód uległ zahamowaniu. Piastowskie państwo obroniło się przed najazdem saskiego margrabiego Hodona, rozbijając jego armię pod Cedynią (972). Przed Mieszkiem pozostawały już tylko dwie arcyważne kwestie: Uzyskanie autonomii dla polskiego kościoła oraz włożenie na głowę korony.

Obu tych rzeczy dokonał jego syn, Bolesław. Pierwszą zrealizował w 1000 roku, uzyskując od cesarza Ottona III prawo do utworzenia arcybiskupstwa w Gnieźnie. Drugiego celu dopiął w roku 1025. O zgodę na włożenie korony nie pytał już ani papieża, ani cesarza, mając zapewnione pełne poparcie autonomicznego kościoła dla idei polskiego tronu.

W chwili koronacji Bolesław miał za sobą trzy wojny z zachodnim sąsiadem, z których wyszedł obronną ręką. Dla elity politycznej było to zwieńczenie dzieła, zapoczątkowanego jeszcze w czasach legendarnych poprzedników Mieszka. Dla jej poddanych był to zaledwie etap niezwykle długiego procesu chrystianizacji, który w pełni dokonał się dopiero w epoce pierwszych Jagiellonów.

Niezwykle istotną okolicznością, którą trzeba tu zauważyć, jest utożsamienie chrześcijaństwa z polską państwowością, dokonane już w epoce wczesnych Piastów, czyli niejako na starcie. Trzeba pamiętać o tym, że to duchowni przedstawiciele chrześcijaństwa przez długi czas tworzyli naszą pisaną historię. Wszystko, co poprzedza ich kroniki, jest mitem, legendą, w której polityczną siłą sprawczą okazują się myszy zjadające Popiela, bądź smoki terroryzujące książęce rody. A nawet to nie byłoby nam dziś znane, gdyby nie działalność osób pokroju Galla Anonima. Przedchrześcijańska kultura i historia Słowian uległy nieomal całkowitemu zatarciu.

Ten ważki aspekt naszej historii sprawia, że i dziś, współcześnie, skłonni jesteśmy wiązać swoją tożsamość z chrześcijaństwem, oraz postrzegać państwo jako organizm, w którym nie może zabraknąć kościoła. Dla Włochów, Francuzów, Niemców czy Anglików głębokie początki ich państwowości tkwią w martwych już mitologiach (grecka, rzymska, celtycka, germańska) oraz w przekazach antycznych historyków. Chrześcijaństwo postrzegają więc jako jeden z wątków swoich dziejów.

Dla społeczeństw Europy Wschodniej to samo chrześcijaństwo jest esencją ich historii. Jego kryzysy nieodmiennie okazywały się kryzysami ich własnych państwowości. W pewnym sensie poza nim nie zostaje nic. Odrzucając je, odrzuca się nieomal całość dziejów. Podważając jego rolę i znaczenie, neguje się w jakiś sposób własne istnienie.

Na styku tak ujętej historii i bieżącej polityki, rodzą się pewne konsekwencje, wśród których warto zauważyć:

  • konserwatywny sprzeciw wobec postulatów ograniczania roli kościoła w państwie;

  • niesprzyjające laickim ideałom tło kulturowe, utrudniające stworzenie polskiej tożsamości społecznej w oderwaniu od kościoła;

  • tendencja do postrzegania przez szerokie grupy społeczne narracji pozakatolickiej, jako narracji pozapolskiej (obcej);

  • tendencja do postrzegania przez szerokie grupy społeczne narracji antykatolickiej, jako narracji antypolskiej (wrogiej);

Współczesna polska lewica, zdaje się nie dostrzegać siły i znaczenia kulturotwórczego nawyków społecznych, kształtowanych przekazem historycznym. Przegrała (a w zasadzie odpuściła) bitwę o nasze dzieje w podobny sposób, jak przegrał je Lenin, zaskoczony tym, iż w 1920 roku masy chłopów i robotników broniły „pańskiej Polski” przed „proletariacką rewolucją”. Pod Radzyminem ambitne plany wodza światowej rewolucji zderzyły się z tysiącletnią narracją dziejową, pchającą owe masy do obrony własnej, zbudowanej na chrześcijaństwie tożsamości, przed bolszewickimi „bezbożnikami”.

Działające w Polsce siły polityczne, postulujące komunistyczną wizję państwa, znalazły się w odwrocie wraz z armią czerwoną. Wypchnięte poza orbitę naszych dziejów, stały się częścią historii Związku Radzieckiego, gdzie Józef Stalin skwitował sytuację po swojemu. Bezużytecznych „towarzyszy” zza swej zachodniej granicy wymordował. Pytany zaś o wprowadzanie komunizmu nad Wisłą, zwykł twierdzić, iż Polakom pasuje on jak krowie siodło. Podobne odczucia mają zapewne w kwestii laickich „wartości europejskich” między Odrą i Bugiem brukselscy urzędnicy, zastanawiający się nad sensem członkostwa Polski w Unii Europejskiej.

Nie doczekała się też własnej dobrej syntezy historycznej sama lewica, której typowy przedstawiciel o wiele więcej wie o Martinie Lutherze Kingu, niż o Ignacym Daszyńskim czy Jędrzeju Moraczewskim. Dużo powie on też na temat walki o prawa kobiet w USA. Niewiele za to o rewolucji 1905 roku. Pozbawiony syntezy lewicowy przekaz, dla znacznej części odbiorców nad Wisłą jest obcy, niezrozumiały i nieprzystający do jakiegokolwiek elementu, kształtującego ich tożsamość historyczną. Dużo lepiej radziła sobie z tym zadaniem umiarkowana przedwojenna lewica, z której kręgów wyszło kilku premierów II Rzeczpospolitej. Jej liderzy potrafili umiejętnie wpisywać socjaldemokratyczne ideały w naturalny nam kontekst społeczny.

Tymczasem w obrębie współczesnej lewicy coraz większą rolę odgrywają ruchy, pozbawione zdolności wiązania swoich wartości z rodzimą kulturą i tradycją. Pod ich naciskiem lewica powiela błąd przedwojennej Komunistycznej Partii Polski, która z niesprzyjającym jej kontekstem kulturowym walczyła poprzez odwołanie się do sił zewnętrznych. Wskutek tego (identycznie jak KPP) jest wypychana poza rodzimą orbitę polityczną. Im bliżej jest Europy, tym mniejszą rolę odgrywa we własnym kraju, oddając pole siłom mobilizującym się przeciw „rewolucji brukselskiej”. Walcząc o Europę w Polsce, coraz bardziej traci z oczu Polskę w Europie. Atakując zaś umiarkowane centrum polityczne, bez którego nie ma szansy na usunięcie konserwatywnych środowisk od władzy, otwiera drogę dla Polski poza Europą.

Nasza rodzima narracja historyczna doprowadziła do zrostu tożsamości religijnej z narodową. Dla Polaka nawykłego myśleć w kategoriach: „Mieszko przyjął chrzest i tak powstało nasze państwo”, logiczny jest płynący z takiego przekazu wniosek: „Z chwilą odrzucenia chrześcijaństwa, Polska przestanie istnieć”. W takim rozumieniu laicka, odcinająca się od chrześcijańskich wartości Europa „już stała się martwa”, podobnie jak w czasach Związku Radzieckiego pogrążona w letargu była Rosja. Nie mogła istnieć w sytuacji, gdy jej tradycje i przywiązani do nich Rosjanie, znaleźli się „na cenzurowanym”. Jedyne co można w tej sytuacji zrobić, to próbować zachód reanimować, tak jak udało się przywrócić do życia naszego wschodniego sąsiada. Deklarowana chęć przywrócenia Europie Zachodniej wartości chrześcijańskich – tym razem promieniujących z polskiej ziemi, w zderzeniu z  odrzuceniem przez Europę tych awansów, powoduje niechęć do niej,  wyrażaną przekonaniem, iż dalsza obecność w niej to „zaszywanie się w worku z trupem”.

Tragedią polskiej lewicy jest to, iż aby stworzyć własną narrację historyczną, musiałaby pogodzić się z kościołem w niej. Przecież cały okres rządów Piastów, to czas wiązania nas z Europą chrześcijańską. Przecież Kazimierz Wielki ostatecznie dopiął celu, zostawiając po sobie modelową kopię europejskiej państwowości. Paradoksalnie ten sam kościół rzymski, który umożliwił Piastom budowę europejskiego państwa, z powodu swojego skostnienia, stał się z upływem czasu jednym z czynników, odcinających nas od Europy. Znaczna część polskiego społeczeństwa zdaje się nie rozumieć narracji lewicowej, jeśli nie ma w niej miejsca dla kościoła. Więcej nawet – nie dostrzega w niej żadnych istotnych korzyści dla siebie. Zamiast spróbować zrozumieć zachodzące w Europie przewartościowania, usiłuje odgrodzić się od nich. Unika w ten sposób możliwych konsekwencji nieporadnego funkcjonowania, w pośpiesznie narzucanym, rewolucyjnym systemie pojęć i wartości, które w społeczeństwach zachodnich ewoluowały na przestrzeni bardzo długiego czasu. Przede wszystkim jednak poświęca trud zaadoptowania się do zmiennej rzeczywistości na ołtarzu wygodnych nawyków odziedziczonych z przeszłości.