Ciąża i poród to nie lody malinowe. Cud narodzin to fakt naukowy. Prawa reprodukcyjne to cywilizacja.
Cud narodzin
W przestrzeni publicznej niemal całej Polski pojawił się w ostatnim czasie pewien zagadkowy plakat. Przedstawia schematyczny przekrój macicy wpisany w kształt serca, w której z kolei wpisany jest płód ludzki, gotowy do narodzin, czyli skierowany główką w dół do kanału rodnego. Całość utrzymana w przyjemnych odcieniach różu i wrzosu, czyli mocno podkoloryzowana rzeczywistość daleka od brunatno-brązowej krwi, od sinych barw niedotlenienia, czy bieli pośmiertnej… I gdyby nie cała ta rozpaczliwa i głośna walka o prawa reprodukcyjne Polek, można by powiedzieć, że opisana przed chwilą grafika to jakaś afirmacja, wynikająca już to z marzeń o macierzyństwie, albo z przemyśleń o cudzie narodzin zdrowego i silnego, nowego osobnika z gatunku H. sapiens.
Mówienie o cudzie, gdy mowa o pomyślnych narodzinach nie jest żadną przesadą.Każdy neonatolog i specjalista od fizjologii rozrodu wie, że mówię prawdę – biorąc pod uwagę ile niebezpiecznych zakrętów musi pokonać – najpierw plemnik na drodze do komórki jajowej, a potem zapłodnione jajo w drodze do zagnieżdżenia się w śluzówce macicy, następnie rozwijający się zarodek, który powtarza całą filogenezę gatunku i na koniec organogenezę swoją, osobistą – by na koniec przyjąć odpowiednią pozycję do wyjścia podczas porodu i przeżyć pierwsze newralgiczne chwile po odcięciu pępowiny – pierwszy oddech… I wierzcie albo nie, ale pierwszy oddech jest tak samo niepewny jak i podejście plemnika do jaja. Wszystkie etapy reprodukcji są obłożone setkami możliwych powikłań, a dodatkowo mogą być związane z genetycznymi błędami replikacji, z przyjmowanymi lekami, dietą, używkami, zanieczyszczeniem środowiska, ze stresem, z lękiem itd… Krótko mówiąc – naturalny poród, po dobrze przebiegającej ciąży, w wyniku czego na świat przychodzi kolejny, zdrowy i silny osobnik naszego gatunku – to cud.
W realizacji tego cudu klasyczna medycyna ma swój walny udział. Przychodzą na świat osobniki przedwcześnie rodzone – i dzięki urządzeniom technicznym – dojrzewają w dobrych warunkach poza organizmem matki. Jeśli są chore, albo w trakcie organogenezy dzieje się coś złego – można płód operować, leczyć skutecznie albo też dzięki badaniom prenatalnym wykluczyć możliwość leczenia i ciążę przerwać. Można podejmować szereg działań. Jedno czego absolutnie nie wolno robić, to zatajać informacji o stanie płodu, oszukiwać ciężarną kobietę, korzystać ze swojej władzy lekarza, duchownego, ministra, by pozbawić tę kobietę jej prawa do decydowania w sprawie tej konkretnej ciąży.
Matki ludzkości w opresji
Haniebne podejście do kobiet, które są matkami ludzkości, ma swoje źródło w prymitywnej supremacji, wywodzącej się z patriarchalnego sposobu wymuszania posłuszeństwa. Władza rozumiana jako siła i przemoc wobec społeczeństwa, nie ma nic wspólnego z etyką odpowiedzialności, gdzie każda ustawa i każdy paragraf prawa służy zarówno jednostce jak i zbiorowości, jego dobru i jego pomyślności. Dlatego władza satrapów, prezesów, dyktatorów, uzurpatorów, reżimów itd nie rozwija społeczeństwa, tylko je cofa i degraduje do roli niewolników, oportunistów, wreszcie też ksenofobów, homofobów, antysemitów itp… wybryków intelektu, czemu trudno się dziwić – ludzie szukają po omacku sposobów na przeżycie, próbują przetrwać, wypierają fakty, stosują różne techniki obronne przed osunięciem się w depresję i stupor społeczny.
I to nie jest przypadek, że za każdym razem gdy władzę obejmuje prymitywny populista, przemoc systemowa zaczyna majstrować przy prawach reprodukcyjnych. Że dotyczą one przede wszystkim kobiet – to chyba oczywiste, że kobiety stawiają opór. Prawa reprodukcyjne i to w każdej sytuacji demograficznej, muszą być pod ochroną szczególną. Władza, która tego nie rozumie, na władzę i zaufanie społeczne nie zasługuje, a to dlatego, że tykanie tych praw, to zawsze proszenie się o kłopoty. W Polsce problem z prawami reprodukcyjnymi zaczął się w 1993 roku gdy, mimo ogromnego sprzeciwu większości dorosłych obywateli, odebrano Polkom dostęp do legalnego przerywania ciąży.
Następnie do 2016 roku obserwowaliśmy jak ustawa dopuszczająca możliwość aborcji w trzech przypadkach – gwałtu, zagrożenia życia ciężarnej, ciężkiego uszkodzenia płodu – kompletnie nie działa. Nie działa bo: lekarze zostali obdarowani klauzulą sumienia katolickiego, następnie całe szpitale, a także całe województwa ogłaszały jednolicie, że nie wykonują zabiegów przerywania ciąży. Dodatkowo Ella one – pigułka uniemożliwiająca zagnieżdżenie się zarodka w macicy, stała się bardzo drogą pigułką i wyłącznie na receptę, której- znowu – można było odmówić kobiecie powołując się na klauzulę sumienia, a gdy jakimś cudem udało się jej zdobyć receptę i pieniądze by ją wykupić – mogła spotkać się z odmową sprzedaży przez magistra farmacji…
Spotykam się niekiedy z pogardliwym i wyższościowym traktowaniem kobiet, których nie stać na turystykę aborcyjną, ani nawet na wizytę u ginekologa… I nie mówię w tej chwili o mężczyznach. Mówię o kobietach. Tych, które nie stąpają po ziemi, które nie widzą niczego poza własnym końcem nosa. Które nie potrafią empatycznie wejść w sytuację, zależnej ekonomicznie i psychicznie od partnera, kobiety, mieszkającej na głębokiej prowincji, gdzie jest jeden autobus kursowy do najbliższej pipidówki, skąd dopiero następnego dnia można dostać się do miasta, gdzie jest dwóch ginekologów na krzyż… za to 4 parafie KK i 5 tysięcy mieszkańców, udających przed sobą nawzajem prawilnych katolików gromadnych.
To z powodu właśnie tych kobiet, których nigdy nie ma i nie będzie na naszych demonstracjach, inne kobiety, wychodzą dziś na ulicę, żeby odzyskać cywilizacyjną zdobycz jaką są prawa człowieka. Prawa reprodukcyjne do nich należą – przypominam tym, którzy tego jeszcze nie wiedzą. Dostępność aborcji, to nie dostęp do refundowanej antykoncepcji jak chcieliby anty choice. Dostęp do przerywania ciąży do prawne potwierdzenie, że Polki są dla państwa ważne, że państwo je szanuje i że mają one prawo ostateczne do decydowania o swoim losie, zdrowiu i życiu. Kobiety chcą nie tylko swobodnego dostępu do możliwości przerwania niepożądanej ciąży, ale też żądać będą odpowiedniej opieki nad kobietami w ciąży, podczas porodu i w połogu – co najmniej tak dobrej opieki, jaką miałyśmy trzydzieści lat temu, w PRL-u.
Przejęcie kampanii na rzecz wyższego dobra społecznego
Wracając do grafiki rosyjskiej autorki, zresztą zwolenniczki pro choice… Ktoś wydał mnóstwo kasy, wykupił miejsca ekspozycji, i zalał cały obszar Polski obrazem, który w obecnej sytuacji, atmosferze i z powodu ilości egzemplarzy nie może być inaczej odebrany, jak element przemocy psychicznej wobec dorastającej młodzieży. Myślę sobie, że adresatkami są młode dziewczyny, źle wyedukowane, uczone religii w szkole, uczestniczki pielgrzymek i spędów religijnych, które są codziennością w katolickim reżimie dzisiejszej Polski. Te namolne obrazki, przedstawiające dość infantylne pojęcie o biologii rozrodu, przenikają do, nieskalanej wiedzą podświadomości, jako zapewnienie, że ciąża to sama przyjemność, prawie jak malinowe lody z bitą śmietanką. Owo zapewnienie jest tak atrakcyjne, że żadna wiedza merytoryczna nie będzie w stanie z nim konkurować.
Brak odpowiedniej wiedzy, to brak możliwości weryfikacji przekazu pozawerbalnego, jaki niesie ze sobą omawiany plakat. To dlatego kościół ryczy jak wściekły lew, że nie wolno dopuścić do szkół edukacji seksualnej. Dziewczyna bez wiedzy zobaczy tylko malinowe lody i ten obraz bardzo będzie się jej podobał. Kobieta świadoma przed czym stoi i na co patrzy zdecyduje się doprecyzować nieco ten przekaz… I to się właśnie dzieje – kobiety ze strajku kobiet nie postponują samej grafiki – widzą jednak kontekst, czas, i skutki, jakie może wywołać bez odpowiedniej dyskusji. A ponieważ od trzech dekad nie mamy w tym kraju żadnej dyskusji, na żaden ważny temat, to przynajmniej próbują przekaz plakatu przekierować na właściwe tory.
Zapewne autorka grafiki, Ekaterina Glaskova, nie spodziewała się, że zostanie ona wykorzystana w taki szkodliwy dla zdrowia sposób, ale stało się jak się stało i zamiast płakać nad rozlanym mlekiem lepiej, że kampanię przejęły kobiety ze strajku. Przynajmniej jest szansa, że młodzi ludzie przeżyją coś na kształt refleksji, że być może sięgną do źródeł wiedzy poza świętą księgę i być może nie wzrośnie tym razem ilość nieletnich ciąż. Nastolatki, to wciąż przecież dzieci, a dzieci nie powinny rodzić dzieci. Macierzyństwo wymaga dojrzałości i poczucia odpowiedzialności. Także więc dla nieletnich w kłopocie walczą dziś kobiety o wolność i autonomię decyzji każdego człowieka w swojej własnej sprawie. I do tych aspektów walki o wolność kobiet odwołują się hasła, jakimi opatruje się dziś plakat z sercem.
Widma i wizje kościoła w Polsce
Patrząc na ten plakat nie mogę się oprzeć skojarzeniu jego formy z witrażami w kościołach. Zapewne nie tylko ja mam takie paralelne widzenie. I zapewne nie jestem jedyną osobą, która widzi spójność wizji roli kobiety wg. Wandy Półtawskiej, jej deklaracji wiary lekarzy katolickich z narracją organizacji anty choice. Wszystko co kościół i jego akolici tacy jak Orgo Iuris robią wokół praw reprodukcyjnych sprowadza się do formatowania nowego pokolenia jako ludzi otwartych wyłącznie na naiwne spółkowanie – bez wiedzy, bez zabezpieczeń, bez odpowiedzialności. W myśl przekazu dnia- jeśli bóg dał dziecko to da i na dziecko. Przekaz kościoła katolickiego na temat rodziny jest niezmienny od wieków. Ona ma być uległą i cichą, posłuszną i spolegliwą wobec roli, dodajmy – jedynej roli – jaką dla niej kościół przewiduje. Infantylizacja kobiet i mężczyzn przez kościół katolicki, może doprowadzić wyłącznie do zbiorowego dramatu – gdzie mężczyźni- prawdziwi Polacy, będą oczyszczać Polskę z wskazanego przez hierarchów, obcego elementu, by po tak spełnionym patriotycznym obowiązku płodzić w domu dzieci ze swoją ślubną partnerką. W tak zwanym międzyczasie, ciężko tyrając, będą zdobywać środki na utrzymanie tej małżonki i tych kilku sztuk dziecek.
Na porządną edukację nie będzie ich nigdy stać. Na wakacje prawdopodobnie również nie wybiorą się całą rodziną – ale tu pomoże KK – zabierze dzieci na oazę, gdzie dziewczynki i chłopczyki będą z patyków wytwarzać krzyże, które następnie wbiją na szczycie np. Lubania albo Gorca… wszystko jedno zresztą gdzie. Wypłoszą nieco zwierząt leśnych, bo oaza musi bardzo głośno śpiewać. Przy odrobinie szczęścia chłopisko – jedyny żywiciel rodziny – odumrze gdy dzieci będą już zarabiały gdzieś na budowie i jakoś utrzymają matkę przy życiu. Gorzej, jeśli będzie to patriota chorowity i odejdzie znacznie przed planowanym końcem swojej egzystencji. Wtedy opieka społeczna i zapewne Caritas – ten wielki oszust charytatywny za pieniądze wydarte z budżetu, sypnie jakimś makaronem albo ryżem i w ten sposób kobieta z szóstką dzieci będzie wegetować na kościelnym garnuszku, nie zapominając co niedziela podczas mszy wyrazić swojej wdzięczności w modlitwie i datkach na tacę.
Oczywiste, ale nie dla każdego
W podsumowaniu chciałabym tylko wspomnieć o tym, że macica nawet stylizowana na ckliwe serduszko i najpiękniejszy, najzdrowszy płód, gotowy do przyjścia na świat, nie mówi nic o macierzyństwie, bo macierzyństwo to przede wszystkim ONA MATKA RODZICIELKA. Plakat ją całkowicie wycina z rzeczywistości, pozbawia ją głosu w swojej sprawie, odbiera jej poczesne i najważniejsze miejsce w całej procedurze prokreacji, gdzie zgoda na zapłodnienie, zgoda na oddanie części siebie nowemu życiu, zgoda na wszystkie zmiany jakie ten fakt ze sobą niesie jest kluczową sprawą i to nie tylko z punktu widzenia społecznego ale także prawnego. Zatem niech już mężczyźni – sprawcy licznych ciąż nie ciskają się nerwowo gdy mówię im, że decyzja o urodzeniu lub nie, należy wyłącznie i ostatecznie do kobiety, a ich udział w tym procesie sprowadza się do udzielania jej wsparcia bez względu na to jaką decyzję podejmie. Kropka.
kuna29020Kraków