punkt widzenia , zjawiska, mechanizmy,

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 8

ABP JULIUSZ PAETZ – część VIII.

Już w 1976 roku, tygodnik „Il Tempo”, piórem Rogera Peyrefitte, opisał pikantne szczegóły dotyczące udziału abp Giovanniego Montiniego, od 1963 roku papieża Pawła VI, w zbiorowych orgiach z udziałem bardzo młodych mediolańskich chłopców, którzy obsługiwali te domy uciech. Były to znane w miejscowym środowisku domy przeznaczone głównie dla miejscowych hierarchów kościelnych jak i polityków różnych szczebli. Co prawda mediolański metropolita przychodził tam „po cywilu”, ale jego wizyty były regularnie obserwowane i dokumentowane przez miejscowy garnizon karabinierów.

Włoskim karabinierom nie umknęły także emocjonalne i gorące spotkania mediolańskiego ordynariusza ze znanym włoskim aktorem. Panowie początkowo spotykali się w samochodzie, w miejscach publicznych, gdzie popadali w konflikt z prawem i tym samym stali się ofiarami gorliwości funkcjonariuszy prawa.
Do tematu powrócił w 1994 roku, i to w sposób obszerniejszy prof. Franco Bellegrandi, który wydał książkę pt. „Nichitaroncalli: inne życie papieża”.

Nie pozostawił on przysłowiowej suchej nitki nad preferencjami seksualnymi papieża Pawła VI, choć zachował daleko posuniętą dyskrecję co do danych personalnych partnerów nieżyjącego już papieża. Sprawa wówczas dla Watykanu była o tyle boleśniejsza, że autor nie był jakimś zdeklarowanym przeciwnikiem Kościoła, ale szambelanem watykańskim i członkiem papieskiej Gwardii Honorowej.

Opisane tam fakty nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że autor opisuje rzeczy mu znane z osobistych doświadczeń z okresu jego pracy dla tego papieża lub opisał w swojej książce fakty, które dokładnie sam wcześniej zweryfikował. Książka była medialnym trzęsieniem ziemi, choć polskie katolickie media nabrały na jej temat „wody w usta”. Mimo medialnej burzy po publikacji tej książki, ówczesny papież Jan Paweł II nie zdecydował się na dyskretne zatrzymanie procesu wyniesienia swojego poprzednika na ołtarze, a tego oczekiwało wówczas wielu ludzi, także z jego najbliższego otoczenia.

Kim był zatem długoletni „przyjaciel” arcybiskupa, kardynała, a potem samego papieża? Myślę, że teraz można bez przeszkód ujawnić nie tylko jego dane, ale i wizerunek. Aktorem tym był Paulo Carlini. Urodził się w dniu 6 stycznia 1922 roku, w Święto Trzech Króli, a więc był równo ćwierć wieku młodszy od swojego ukochanego Giovanniego. Panowie urodziny Paulo celebrowali niezwykle uroczyście co roku, co jest o tyle pikantnym szczegółem, że jako papież Paweł VI, corocznie w tym dniu udzielał w Bazylice Świętego Piotra zbiorowo sakry biskupiej nowym nominatom z różnych krajów świata, co było przez lata tradycją w Watykanie, a po takiej uroczystości spędzał wieczór w objęciach pięknego Paulo.

Paulo Carlini nie robił nigdy w swoim aktorskim środowisku, większej tajemnicy z jego osobistych relacji z abp Giovanni Montinim. Mimo iż do związków homoseksualnych podchodzono w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych znacznie mniej tolerancyjnie, to w środowisku aktorskim nie wywoływało to większych negatywnych emocji. Kiedy Paulo pojawiał się na przyjęciach w domach mediolańskich aktorów przedstawiano go niemal oficjalnie jako „chłopca naszego kardynała”, a po 1963 roku jako „chłopca papieża”. Paulo czuł się z tego wręcz dumny.

 

Często po premierach w miejscowym teatrze prosił swoich kolegów, albo koleżanki o podwiezienie do rezydencji kardynała i przepraszał, że po premierze nie pójdzie z koleżankami i kolegami na wspólne przyjęcie. Było to przyjmowane ze zrozumieniem i nigdy nie potępiane w środowisku.

Aktor Rodford Barrat wspominał po latach, że podobnie on sam kilkakrotnie podwoził Paulo Carliniego, w późnych godzinach wieczornych pod Watykan, gdy premiera sztuki w której wspólnie grali miała miejsce w Rzymie i sam był zdumiony gdy widział salutujących wówczas gwardzistów szwajcarskich na widok „chłopca papieża”.

A skoro już o gwardzistach szwajcarskich mowa, to nie zdarzyło się, aby kiedykolwiek Paulo Carlini nie został wpuszczony do Pałacu Apostolskiego i to bez względu na porę dnia i nocy, gdyż jako nieliczny, a być może jedyny „cywil”, posiadał specjalną przepustkę umożliwiającą mu nieograniczony dostęp do apartamentów papieża o każdej porze dnia i nocy. Gdy w Pałacu Apostolskim zainstalowano specjalną windę Paulo miał do niej własne klucze. Wspominał o tym fakcie w ostatnich latach swojego życia także sam abp Juliusz Paetz, który mając stały dostęp do apartamentów papieskich i mieszkając w bezpośrednim sąsiedztwie Pawła VI, znał i spotykał tam także Paula Carliniego.

Regularnie papież Paweł VI i Paulo Carlini spędzali wspólne wakacje. Od czasów mediolańskich były to specjalne i dyskretne kurorty w Alpach na terenie Szwajcarii. Z czasem bywał tam także młody ks. Juliusz Paetz. Na dowód tego pokazywał w swoim poznańskim mieszkaniu dziwne zdjęcia, o których napiszę znacznie więcej w kolejnych odsłonach tej historii.

Czy zatem Watykan nie wiedział co się dzieje w apartamentach papieża Pawła VI? Oczywiście, że wiedział. Urzędnicy Kongregacji Doktryny Wiary dokumentowali wszystko skrupulatnie przez te wszystkie lata. Jeden z prałatów tej dykasterii kościelnej, też czynny gej, którego wielu z Państwa zna z nazwiska, zapewniał mnie, że teczki w tej sprawie wręcz „puchły” systematycznie, ale równocześnie dodał szybko swój komentarz, że: „nie nazwałbym Carliniego, kochankiem, lecz raczej partnerem papieża. W tej sprawie mamy bardzo obszerna dokumentację. Jest kilka źródeł, które w jakiś sposób to potwierdzają. Nie ma w tym nic złego”. Ocenę tego pozostawiam zatem czytelnikom.

Kiedy latem 1978 roku umierał w swojej letniej rezydencji papież Paweł VI, jedną z rozpaczających wówczas osób był Paulo Carlini. I można wierzyć, że były to wówczas szczere uczucia „przyjaciela” umierającego papieża. Sam Paulo Carlini zmarł przeszło rok później, w dniu 3 listopada 1979 roku. Bezpośredni powód jego śmierci nie jest do końca jasny, a pewne fakty, które jej towarzyszyły pozostawiają kilka pytań na które nikt nie starał się wówczas nawet odpowiedzieć. Miał zaledwie 57 lat, ale widać „chłopcy papieża” winni umierać młodo.

Po jego śmierci Watykan odetchnął z wyraźną ulgą, ale to nie wszystkie skandaliczne fakty, które towarzyszyły życiu papieża Pawła VI i jego młodego wówczas współpracownika, ks. Juliusza Paetza z archidiecezji poznańskiej.
Ciąg dalszy nastąpi.

Słowo po niedzieli: O tym, jak gatunek ludzki bajki o sobie opowiada, czyli Kościół NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II w Toruniu jako przykład błędu poznawczego polskiego. Analiza naukowa, ratująca honor polski XXI wieku. Cymes i miodzio.

 

Zasadniczo większość przytomnych ludzi się domyśla, a niektórzy nawet to wiedzą, że człowiek ulega nieustannym złudzeniom na temat rzeczywistości, a jego ulubioną czynnością jest opowiadanie bajek. Jedną z nich jest bajka o bogu, z czego zdaje sobie sprawę, w przypadku katolicyzmu, zarówno papież, jak i niejeden ksiądz proboszcz.

W sumie wszyscy przytomni i ci mniej przytomni też, często czują przez skórę, że próżno szukać nadrzędnego sensu egzystencji, że co nam dane, będzie odebrane, że morze cierpienia przelewa się tu i teraz i zawsze, a na koniec nie ma zmiłowania, że za kardynalne błędy w wykonaniu świata należałoby ewentualnemu stwórcy dokopać w tyłek i wyrzucić na zawsze ze znajomych, a nie BUDOWAĆ ŚWIĄTYNIE …

 

 

Ale jest organizacja, jest narracja, są pieniądze i jeszcze ludzie, którzy bajki kupują, więc nie ma żadnego powodu, żeby zwijać interes. Przeciwnie, gdzie się da, trzeba go rozszerzyć, a Polska posttransformacyjna jest rynkiem chłonnym, który da wyżyć wielu sprzedawcom wiary, od arcybiskupa – ministra, po proboszcza – urzędnika na poczcie. Od księdza profesora teologa po kuglarza egzorcystę. Od katolickiego celebryty po księdza biznesmena, drenującego państwową kasę.

Do wyboru, do koloru, kabarety nie nadążą, scenarzyści kiedyś klawiatury zajeżdżą, opisując ten wiekopomny, acz głupkowaty okres w dziejach naszego peryferyjnego kraju, ku uciesze gawiedzi.

Ale zostawmy na razie w spokoju przyszłość i nowe odsłony ekspansji katolicyzmu w Polsce, czy to w postaci myśli naukowej na przykład księdza psychologa Prusaka, który nie może się zdecydować czy wykonywać badania naukowe czy wierzyć całą mocą w diabła, czy też myśli społecznej i politycznej kandydata na prezydenta, harcerza bożego, ministranta Hołownię, który z kolei nie waha się! On po prostu śmiertelnie poważnie wierzy w Jezusa i ufa mu, bo ten go „jeszcze w niczym nie zawiódł”. Tak, chłopczyk katolik jako kandydat na prezydenta, to też część pejzażu ekscentrycznych zakusów kościoła katolickiego w polską tkankę społeczną w XXI wieku. Ale to, co na pewno zostanie kiedyś na polskiej ziemi, tej ziemi, to KOŚCIOŁY ! Bo zabytki to my szanujemy 🙂

 

I tu malutka dygresja a propos: kiedy w wieku ho, ho, ponad 40 lat naszła nas z koleżeństwem przy okazji spaceru po Rynku ochota, aby po wielu latach nieobecności w świątyniach zajrzeć z ciekawości poznawczej do kościołów w centrum Krakowa, zobaczyliśmy wewnątrz profesjonalnie zdywersyfikowaną politykę: a to w postaci oprawy z wysokiej kultury dla wierzącej inteligencji (która być może nie wiedziała, że na zakrystii wiodącego kościoła był kiedyś molestowany chłopiec, a być może oczy miała szeroko zamknięte), dla mieszczaństwa snobującego się na złoty wystrój ołtarza i ornatów, czy też dla jednostek rozmodlonych emocjonalnie, mających do wyboru błogosławieństwo wysoką na metr monstrancją lub też zwyczajne przecież w Polsce egzorcyzmy…

 

 

 

Natomiast jedyna w życiu nasza wycieczka do kościoła w Łagiewnikach skończyła się lekkim szokiem poznawczym i dyskomfortem emocjonalnym na widok rodaków całujących domniemany kawałek kości siostry Faustyny, ale to inna historia, która jednak na szczęście – nieuchronnie przybliża nas do tematu

SANKTUARIUM JAKO SYMBOL

I teraz już bardzo serdecznie zapraszam wszystkich do oglądnięcia SEMINARIUM, które jest ATRAKCYJNYM INTELEKTUALNIE I WIZUALNIE raportem z badań Wojciecha Marchlewskiego i Marcina Zglińskiego z Instytutu Sztuki PAN, pt. „ TORUŃSKA ŚWIĄTYNIA O. RYDZYKA I OBRAZOWANIE POLITYCZNEGO MESJANIZMU „.

Proponuję dowolny napój i dowolną przekąskę, usiąść wygodnie i już można się napawać. Zapraszam na ucztę 🙂

Krakowianka Jedna

 

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 7

10.01.2020

ABP JULIUSZ PAETZ – część VII.

Ponieważ kwestia ewentualnego homoseksualizmu papieża Pawła VI lub jego, nazwijmy to oględnie, specyficznej słabości do młodych mężczyzn, o której już pisałem w poprzednich odcinkach tego cyklu, w kontekście homoseksualizmu i seksualnego wyuzdania zmarłego niedawno abp Juliusza Paetza, wzbudziła wiele emocji wśród czytelników mojego profilu, rozszerzę dzisiaj nieco ten ciekawy wątek, w oparciu o dokumenty archiwalne i ukazujące się w tej sprawie w ostatnich latach publikacje prasowe i książkowe. Dodam tu jeszcze, że także w oparciu o zbiory archiwalne obecnej Kongregacji Doktryny Wiary, gdyż teczka dotycząca seksualnych preferencji abp Giovanniego Montiniego, późniejszego papieża Pawła VI, była kompletowana już od czasów Piusa XII. I to może doprawdy szokować współczesnych katolików, ale do tego odniosę się szerzej w odrębnym wpisie.

Gdy w 1963 roku, kard. Giovanni Montini został papieżem, jego seksualna przeszłość i preferencje stały się drażliwą sprawą przetargową pomiędzy samym papieżem, a rządem włoskim i prezydentem Republiki Włoskiej. Władze państwowe Włoch i służby specjalne tego państwa były bowiem w posiadaniu licznych, kompromitujących materiałów dotyczących osobistego życia byłego metropolity mediolańskiego oraz materiałów operacyjnych włoskich karabinierów, którzy kilkakrotnie zatrzymywali tego hierarchę w jednoznacznie kompromitujących sytuacjach w mediolańskich domach uciech, w których klientów obsługiwali młodzi chłopcy i męskie prostytutki. Rządca tejże archidiecezji zaliczył też wpadki na emocjonalnych randkach ze swoim długoletnim partnerem, znanym aktorem włoskim, w samochodzie zaparkowanym w miejscu publicznym. O tym jakże „bliskim przyjacielu” metropolity mediolańskiego, a potem papieża, napiszę znacznie więcej w odrębnym wpisie.

Ponieważ tego typu słabości i preferencje seksualne mężczyzn, w tych czasach, traktowane były zupełnie inaczej niż obecnie, ujawnienie ich publiczne i to w odniesieniu do ówcześnie panującego papieża, wywołałaby ogólnoświatowe moralne trzęsienie ziemi.

W 1967 roku rządzący we Włoszech politycy, w tym urzędujący prezydent Republiki Włoskiej Giuseppe Saragat (na załączonym zdjęciu z papieżem Pawłem VI), postanowili wręcz wymusić na Stolicy Apostolskiej polityczne i finansowe ustępstwa, a główną kartą przetargową były kompromitujące papieża materiały służb specjalnych. Prezydent Włoch na pewnym etapie sprawy, wręcz domagał się rezygnacji papieża Pawła VI ze stanowiska Głowy Kościoła. Nie oceniam tego, czy był to wręcz szantaż papieża i czy politycy włoscy mieli wówczas prawo do takich działań, czy też to była jedynie polityka. Dodam jedynie, że prawdopodobnie obie strony nie były tu bez winy.

Rozmowy trwały wiele tygodni i były niezwykle burzliwe, a przedstawiciele papieża co kilka dni powracali do stołu rozmów. Nie poznamy zapewne nigdy ich wszystkich szczegółów A jedynie w jednej z notatek czytamy, że: „negocjacje zakończyły się pomyślnie dla papieża i sprawa nie wyszła na jaw”. Wówczas nie wyszła, ale pozostają teraz jeszcze archiwa…

Nie wszyscy zawarli wówczas kompromis z papieżem. Dowódca włoskich karabinierów, generał Giorgio Manes, posiadał swoje własne archiwum w tej sprawie, a on nie chciał kompromisu z Głową Kościoła. Prawdopodobnie w grudniu 1969 roku (miesiąc do sprawdzenia), pijąc swoją ulubioną kawę w publicznej kawiarni, niespodziewanie upadł i natychmiast skonał. Po krótkim śledztwie oficjalnie uznano, że dowódca włoskich karabinierów zmarł z przyczyn naturalnych, ale jego rodzina nigdy nie pogodziła się z tą diagnozą i do dzisiaj twierdzi, że generał został wówczas otruty. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że w tym samym czasie z domu generała zginęła walizka z dokumentami, które budziły te złe emocje od lat.

I zapewne zadajecie sobie Państwo zasadnicze teraz pytanie, gdzie po latach te dokumenty się cudownie odnalazły? Tak, tam gdzie powinny. Cud? Zapewne tak. W końcu papież Paweł VI to obecnie święty Kościoła Rzymskokatolickiego, a któż jak nie święci są jedynymi specjalistami od wszelkich cudów tu na ziemi!!!

Do sprawy śmierci generała Giorgio Manesa powrócił po latach tygodnik „L’Espresso” w jednym ze swoich wydań w 2006 roku. O cudzie dotyczącym „przepływu” rzeczonych dokumentów, tygodnik jednak nie wspomina ani słowem. Coraz częściej do sprawy Manesa powracają ostatnio także włoskie media i portale internetowe. Chętnych odsyłam więc do internetu.

Co to ma wspólnego ze zmarłym niedawno emerytowanym metropolitą poznańskim? Otóż z detalami opowiadał tą historię w swojej biskupiej rezydencji swoim młodym pupilom, podczas zakrapianych drogimi alkoholami upojnych nocnych spotkań. I nie w odległych czasach, lecz współcześnie. Zaledwie kilkaset kroków od rezydencji obecnego metropolity poznańskiego abp Stanisława Gądeckiego. Tak wyglądała bowiem kara i codzienność życia na przymusowej wcześniejszej emeryturze abp Juliusza Paetza. Ale jak się wiedziało takie rzeczy, o takich ludziach Kościoła, to i wymiar kary za własne grzechy, mógł być nawet słodki.

Napiszę o tym jeszcze niejedna szokującą informację, tylko proszę uzbroić się w cierpliwość. Bo…
Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach

Znaj adwersarza swego i ścieżki jego. Kurs z języka hierarchów kościoła rzymskokatolickiego. Sublimacja pojęcia.

 

Oto pierwszy z brzegu tekst, pierwszego z brzegu hierarchy. Akurat padło na Marka Jędraszewskiego, ale mógłby być każdy inny. Albowiem  wszyscy oni posługują się chętnie stylem bierno-agresywnie narzucającym słuchaczom dany pogląd. Dodajmy, że podają go w formie ostatecznej, nie znoszącej krytyki, a co za tym idzie  nie pozostawiają absolutnie żadnego pola do polemiki. Te dwie cechy stylu episkopalnego, które  wyróżniają przemowy, kierowane jednostronnie ku wiernym, bez oczekiwania na reakcję zwrotną sprawiają, że adresaci nie widzą powodu ani przestrzeni do dyskusji, a nawet zachęty do przemyśleń. W podobnej stylistyce hierarchowie rozmawiają z politykami podczas wspólnych konferencji Episkopatu i Rządu RP…. , gdzie brak miejsca na dyskusję zamienia każde takie spotkanie w wizytę Rządu RP na dywaniku KEP-u.

Będziemy pracować na zawartości  listu pasterskiego metropolity krakowskiego, z września 2019 noszącego tytuł: „”Totus Tuus – Modlitewny maraton za Kościół i Ojczyznę”. Cały tekst TU

 

***

W bieżącej publikacji poddamy analizie kolejny fragment listu hierarchy pod kątem zabiegów sublimujących dane pojęcie do jednej i jedynie słusznej definicji – czyli metody podobnej do tworzenia zlepieńców, o których mówiliśmy w poprzedniej edycji cyklu, z tym, że tworzenie zlepieńca wymaga co najmniej dwóch pojęć odległych, podczas gdy tu jedno pojęcie sublimuje do jednej definicji – w tym wypadku episkopalnej, – z pominięciem procesu analitycznego i jest serwowane bezpośrednio do zaakceptowania, jakby to była rzecz najzupełniej oczywista. Metoda sublimacji z pozoru podobna, wykorzystuje jednak inne mechanizmy przyswajania i służy innym celom.

O ile zlepieniec to świadomy fałsz, zapożyczony wprost z wieloletnich doświadczeń marketingu i reklamy, gdzie istniejącemu pojęciu dorabia się gębę jaką się chce (GENDER = propagowanie homoseksualizmu, niszczenie kultury życia rodzinnego, seksualizacja dzieci), o tyle sublimacja polegać będzie na użyciu powszechnie znanego pojęcia w taki sposób, by odbiorca nie mógł zauważyć, że stał się właśnie posiadaczem zawartości merytorycznej tego pojęcia proponowanej przez mówcę/autora, ergo, używamy tego samego pojęcia, <ale od tej chwili rozumiesz je tak, jak ja sobie tego życzę.>

Popatrzmy na przykład…

Drodzy Siostry i Bracia!

Odzyskanie przez Polskę suwerenności na początku lat dziewięćdziesiątych minionego wieku nie oznacza jednak, że raz na zawsze skończyły się

nasze

zmagania o autentyczną wolność.

 

W tej frazie wykonano kilka innych fikołków, do których wrócimy przy innej okazji. Teraz jednak pochylimy się nad słowem klucz – <nasze>, które jest tu katalizatorem reakcji sublimującej słowo <wolność> dla wszystkich słuchaczy wg. zamysłu mówcy/autora.

 

Żeby nieco przybliżyć samo pojęcie  – sublimacja to termin naukowy. Za Wiki:

Sublimacja – przemiana fazowa bezpośredniego przejścia ze stanu stałego w stan gazowy z pominięciem stanu ciekłego. Zjawisko odwrotne do sublimacji to resublimacja[1][2].

 

W sensie w jakim go używam, oznacza sublimacja ni mniej ni więcej, że hierarcha narzuca bezwzględnie swoją perspektywę słowa <wolność> (ciało stałe), a za pomocą słowa <nasza> sprawia, że ta perspektywa staje się wspólna dla wszystkich słuchaczy, choćby do tej pory definiowali <wolność> zupełnie inaczej. Tak jak ciało stałe sublimuje do postaci gazowej z pominięciem stanu ciekłego, tak tu brakuje choćby namiastki wyjaśnienia co ma hierarcha na myśli mówiąc <nasza> i <wolność> – <nasza wolność> – czyja? – powinno paść pytanie – kościoła hierarchicznego (?), powszechnego (?), czy ludzi, dla których to niezbywalne prawo człowieka? Bo to zupełnie inne znaczenia, inna perspektywa.

A dalej idąc tym tropem – o jaką wolność walczył kościół w latach 80-tych, do których odwołuje się hierarcha w liście i o jaką autentyczną wolność wciąż musimy się <zmagać> ? Mógł mieć na myśli np to?

Począwszy od wydarzeń sierpniowych 1980 roku, hierarchowie Kościoła umiejętnie wykorzystując trudną sytuację
strony partyjno-rządowej ( PZPR przyp. red.), za cenę neutralizacji nastrojów społecznych uzyskiwali liczne ustępstwa i przywileje.
[2]

a może zapomniał o tym:

Z kolei Bolesław Orłowski (pseud. J. Bałta – przyp.red)- publicysta opozycyjny krytycznie ocenił wykazywaną w początkowym okresie stanu wojennego przez Kościół skłonność do postępowania rozważnego i unikania zadrażnień z władzą. Jego zdaniem była to rozwaga typu „zachodniego” stanowiąca mieszaninę naiwności i krótkowzrocznej dbałości o własne, partykularne interesy, gdyż Kościół w Polsce miał dużo do stracenia, a niewiele do zyskania. Uważał, że naród polski ma prawo domagać się, aby Kościół był po jego stronie, a nie zachowywał pozę dwuznacznej, nieuczciwej bezstronności. Ponadto wyraził przypuszczenie, że spolegliwa postawa Kościoła wynikała z faktu, iż panujący system dogadzał mu,czego dowodem było chociażby to, że odgrywał w nim niebywałą rolę, jak na dwudziesty wiek. [6]

 

Tak tylko przypominam, że społeczeństwo walczyło o godne warunki pracy i życia oraz  prawa człowieka, gdzie wolność jest jego naczelnym i niezbywalnym prawem, a kościół w tym samym czasie dbał o swoje partykularne interesy, zdobywał przywileje w prezencie od władzy w zamian za taką, a nie inna postawę. Nawet trudno być pewnym kto kogo trzymał w szachu w tej koincydencji. Jedno jest pewne – przywileje to dla kościoła zawsze poszerzenie jego wolności, a dalej samowola, bezkarność i wreszcie władza i rząd dusz.

Po trzydziestu latach wysłuchiwania kłamstw na temat walnego udziału JP2 i KRK w walce o suwerenność i wolność Polski, zwłaszcza gdy jest się nawykłym do przyjmowania wszystkiego co kościół głosi za dobrą monetę, a także przez ludzi młodych, którzy ani nie mogą nic na ten temat wiedzieć, bo ich nie było na świecie, ani nie mieli szans niczego się dowiedzieć, bo propaganda oficjalna nie przepuszczała niczego co mogłoby naruszyć sojusz władzy z kościołem – zabieg SUBLIMACJI <naszej wolności> ma oczywiście szerokie pole do popisu wśród tak sformatowanego gremium.

Nikomu bowiem nie przychodzi do głowy, by taki falsyfikat podważać. Że jest to nieuprawnione zawłaszczenie pojęcia oraz  oksymoron w ustach hierarchy kościoła katolickiego, wie niewielka garstka działaczy politycznych z lat 90-tych i potem… chociażby z udziału w komisji wspólnej episkopatu i rządu…

Na koniec przyjrzyjmy się też słowu „<autentyczna> wolność„. Jest to innego rodzaju zabieg stylistyczny z pogranicza erystyki, czyli techniki przeciągania sporu na swoja stronę. Ponieważ ktoś mógłby mimo wszystko zechcieć podważyć owo wspólne odczuwanie wolności, i jednak czuć się wolnym człowiekiem w nieco inny sposób (np. homoseksualista, który wyszedł z szafy), należy mu uświadomić, że jest absolutnie w błędzie. I słowo <autentyczna> nadaje się tu jak żadne inne. Sugeruje po pierwsze, że twoje człowieku pojęcie o wolności było błędne i teraz, kiedy mamy wspólną, (episkopalną), perspektywę ustaloną przez sublimację <wolności>, zyskujesz nową „świadomość”. Otóż nadal :

Drodzy Siostry i Bracia!

Odzyskanie przez Polskę suwerenności na początku lat dziewięćdziesiątych minionego wieku nie oznacza jednak, że raz na zawsze skończyły się nasze zmagania o autentyczną wolność.

 

I kiedy już to sobie przyswoiłeś – dalszy wywód abp Jędraszewskiego popłynie do głów słuchaczy nieprzerwanym nurtem skojarzeń poprzez użycie wielu, wcześniej skonstruowanych i zainstalowanych w opinii publicznej, zlepiaków pojęciowych.

O skutkach wpływu episkopalizmu na świadomość wierzących, na przykładzie „Totus Tuus – Modlitewny maraton za Kościół i Ojczyznę” już wkrótce.

 

kuna2020Kraków

 

 

źódła

2. G. Weigel, op. cit., s. 197.

6.  J. Bałta (to pseudonim Bolesław a Orłowskiego), Kilka uwag o roli Kościoła, „Kontakt” 1982,
n r 8, s. 57. Patrz także „Biuletyn Informacyjny” , 1982, n r 41 , s. 8-9. W tym opracowaniu
wykorzystano „Biuletyn Informacyjny” wydawany w latach 1982-1990 przez Komitet Koordynacyjny NSZZ „S” we Francji. Redaktorem naczelnym był Seweryn Blumsztajn.

 

 

 

 

 

 

Zenon Kalafaticz. Nihiliści i niedobrzy Polacy.

 

W tym tygodniu wybrałam ten konkretny materiał Zenona, ponieważ bardzo dobrze koresponduje z moim pierwszym kursem rozkminy języka episkopalnego. Mianowicie, w programie usłyszymy świeckich, którzy stosują dokładnie ten sam sposób tworzenia, obciążonych emocjonalnie skojarzeń w głowach słuchaczy, z pominięciem procesu zrozumienia, niezbędnego jak wiadomo, by H. sapiens mógł odróżnić się od reszty naczelnych, ryb i owadów… by następnie dokonać postępu we własnym rozwoju.

Pytanie, dlaczego hierarchowie i w ogóle duchowni oraz świeccy akolici kościoła hamują ten proces – jest naturalnie wyłącznie retoryczne. Warto jednak zdawać sobie z tego sprawę, choćby po to by nieść kaganek oświaty dla tych ludzi, którzy jeszcze tego nie wiedzą, a nader często biernie ulegają technikom manipulatywnym, w wyniku czego całkiem inteligentny ten czy ów człowiek poczyna mówić dziwaczne rzeczy, powtarzać kalki i używać terminologii pustej jak dzban po imprezie.

 

 

 

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 6

07.01.2020

ABP JULIUSZ PAETZ – część VI.

To dziwne zachowanie papieża Pawła VI, także w stosunku do młodego ks. Juliusza Paetza, o którym pisałem w ostatniej odsłonie tego cyklu, stawia konieczne pytanie o seksualne preferencje tego papieża. Tym bardziej, że z Watykanu wyciekły, po wielu latach, ściśle tajne dokumenty, które stały się podstawą do kilku zaskakujących publikacji książkowych i prasowych, które nie pozostawiają większych wątpliwości co do osobistych słabości tego papieża względem innych mężczyzn. Dokumentują i upubliczniają one konkretne przypadki, męskich „przyjaciół” abp Giovanniego Montiniego, a potem papieża Pawła VI, o których napiszę wkrótce znacznie więcej.

 

 

Pierwsze zarzuty w stosunku do abp Giovanniego Montiniego dotyczą znanego epizodu z 1954 roku, kiedy to został on umieszczony na liście do nowych nominacji kardynalskich przez papieża Piusa XII, a po kilku dniach został skreślony z tej listy przez niemiecką siostrę zakonną Pascalinę Lehnert, najbliższą współpracownicę tego papieża, która przez lata zbudowała przy Piusie XII na tyle mocną pozycję, że mogła nawet współdecydować o nominacjach kościelnych.

Przez lata, kiedy czytałem, że siostra Pascalina nazywała abp Giovanniego Montiniego „wrednym sodomitą”, traktowałem te wypowiedzi jako dowód jej złej woli i jej złośliwego charakteru z którego słynęła i czego dawała często dowody. Teraz jednak w świetle ujawnianych nowych informacje okazuje się jednak, że siostra Lehnert mogła wiedzieć znacznie więcej i miała tak negatywną opinie na temat abp Giovanniego Montiniego w oparciu o sprawdzone źródła.

Tak więc abp Giovanni Montini nie tylko nie został Księciem Kościoła na konsystorzu w 1954 roku, ale został przez siostrę Pascalinę skutecznie usunięty z Watykanu. Od lat niezwykle skutecznym sposobem pozbycia się niewygodnej osoby z Rzymu był jej awans „w teren” i tak niedoszły kardynał został niespodziewanie wysłany w 1954 roku na metropolitę do Mediolanu. Tam jednak jego homoseksualizm znalazł swoje nowe epizody, o czym napiszę szczegółowo w kolejnych odsłonach. Abp Giovanni Montini otrzyma swój upragniony kapelusz kardynalski dopiero za panowania kolejnego papieża Jana XXIII.

Seksualne wybryki papieża Pawła VI musiały być na tyle dobrze znane w najbliższym otoczeniu papieża, że wspomina o nich także współpracownik Służby Bezpieczeństwa, młody ks. Juliusz Paetz. W jego teczce zachowanej w Instytucie Pamięci Narodowej znalazł się bowiem raport z 1971 roku, a więc jeszcze sprzed 1976 roku, w którym to cytowana jest jego wypowiedź o papieżu Pawle VI. Stwierdza on bez ogródek: „czas wolny spędza w towarzystwie chłopców i panuje opinia, że jest homoseksualistą”. Pięć lat później ten homoseksualny młody ksiądz z Polski sam trafia do grona najbliższych współpracowników papieża Pawła VI i ma nieograniczony dostęp do apartamentów papieskich. W ten sposób „na własnej skórze” ks. Juliusz Paetz poznaje watykańskie mechanizmy awansu, zdobywania wpływów i władzy, z seksem w tle. Po latach te sprawdzone watykańskie wzorce przeniesie na grunt diecezji łomżyńskiej, a następnie archidiecezji poznańskiej.

Czy zatem dziwić może fakt, że kiedy po latach udowodniono metropolicie poznańskiemu wyuzdanie i seksualne wybryki, przez lata był bezkarny, a potem ostatecznie poniósł karę jedynie poprzez wcześniejsze przeniesienie na biskupią emeryturę. Nie stracił jednak swoich dotychczasowych dochodów i żył w cieniu swojej poznańskiej katedry jak dotychczas. Ba, nawet nadal przyjmował w swojej rezydencji młodych chłopców i wszyscy udawali, że o tym nie wiedzą. Był nawet wówczas zupełnie bezkarny, bo wiedział za dużo i za dużo sam przeżył i to był jego list żelazny na wszelką bezkarność w Kościele.

A to na co się napatrzył młody ks. Juliusz Paetz przez lata i czego mógł się nauczyć pracując w najbliższym sąsiedztwie papieskiej sypialni papieża Pawła VI napiszę w kolejnych odcinakach tego cyklu.
Ciąg dalszy nastąpi.

 

Andrzej Gerlach

Znaj adwersarza swego i ścieżki jego. Kurs z języka hierarchów kościoła rzymskokatolickiego.

Oto pierwszy z brzegu tekst, pierwszego z brzegu hierarchy. Akurat padło na Marka Jędraszewskiego, ale mógłby być każdy inny. Albowiem  wszyscy oni posługują się chętnie stylem bierno-agresywnie narzucającym słuchaczom dany pogląd. Dodajmy, że podają go w formie ostatecznej, nie znoszącej krytyki, a co za tym idzie  nie pozostawiają absolutnie żadnego pola do polemiki. Te dwie cechy stylu episkopalnego, które  wyróżniają przemowy, kierowane jednostronnie ku wiernym sprawiają, że adresaci nie widzą powodu ani przestrzeni do dyskusji, a nawet zachęty do przemyśleń. W podobnej stylistyce hierarchowie rozmawiają z politykami podczas wspólnych konferencji Episkopatu i Rządu RP…. , gdzie brak miejsca na dyskusję zamienia każde takie spotkanie w wizytę Rządu RP na dywaniku KEP-u.

Będziemy pracować na zawartości  listu pasterskiego metropolity krakowskiego, z września 2019 noszącego tytuł: „”Totus Tuus – Modlitewny maraton za Kościół i Ojczyznę”. Cały tekst TU

W bieżącej publikacji zajmiemy się dwoma zdaniami z tego tekstu, a mianowicie:

 

 

Całe życie Karola Wojtyły upłynęło pod znakiem wielkich zmagań o ocalenie największych i najbardziej świętych chrześcijańskich i narodowych wartości. Były to zarówno jego osobiste zmagania, jak i zmagania Polski i całego Kościoła. 

 

 

Mamy tu dwa razy użyty spójnik <i> – który jak wiadomo stawia znak równości między wymienianymi podmiotami.  W tym przypadku – kościół katolicki i ruch robotniczy, zlokalizowany wokół „Solidarności”. Problem z tak użytym spójnikiem polega na tym, że mowa jest o dwóch całkowicie odrębnych środowiskach, mających odmienne cele, motywacje, wyznających różne wartości i posiadających różne priorytety.  Kościół nie ma moralnego prawa ani mandatu na opowiadanie Polakom o ich narodowych wartościach. Tym bardziej nie ma prawa stawiać tych wartości na równi z choćby  najbardziej świętymi wartościami chrześcijańskimi – cokolwiek to znaczy i według kogokolwiek. Społeczeństwo polskie jest mocno zróżnicowane i nie da się z tego konglomeratu zrobić monokultury.

Nadużycie spójnika <i> ma w tej wypowiedzi sugerować, że jest zupełnie inaczej niż jest – ma zespolić raz i na zawsze wartości chrześcijańskie z narodowymi, podporządkować priorytety społeczne priorytetom kościelnym, a każdy wysiłek tego narodu nie poświęcony i nie pobłogosławiony przez kler, sprowadzić do poziomu rozróby, awantury, ekstremizmu ideologicznego.

Dopóki żyją ludzie z tamtych czasów, a jestem jedną z takich osób, należy dać świadectwo prawdzie. Polki i Polacy czyli Polska, walczyła o wolność i przynależność do Europy. Chcieliśmy rozwijać się i integrować z kulturą europejską. Kościół natomiast chciał przywilejów i otrzymał je już od rządu Jaruzelskiego – oddam w tym miejscu głos Krzysztofowi Piątkowskiemu, autorowi ciekawej analizy Sytuacje konfliktowe w relacjach Kościoła z opozycją antykomunistyczną w Polsce (grudzień 1981 – luty 1989) , gdzie pisze on, że:

Historia Kościoła rzymskokatolickiego w PRL jednoznacznie dowodzi, że mimo szykan i utrudnień, jakie spotykały Kościół, zawsze potrafił on przystosować się do zmienionych warunków działania. Z każdego zakrętu historii PRL – a chodzi tu o wydarzenia z lat: 1956, 1970, 1976, 1980, 1981 -Kościół wychodził wzmocniony w sferze możliwości prowadzenia działalności duszpasterskiej, a nade wszystko materialnie. Począwszy od wydarzeń sierpniowych
1980 roku, hierarchowie Kościoła umiejętnie wykorzystując trudną sytuację strony partyjno-rządowej, za cenę neutralizacji nastrojów społecznych uzyskiwali liczne ustępstwa i przywileje. Do nich przede wszystkim należy zaliczyć:
-zniesienie praktycznie wszystkich ograniczeń dla inwestycji sakralno-kościelnych,

-ułatwienia w nabywaniu materiałów budowlanych,

-dostęp do radia i telewizji,

-możliwość wydawania nieograniczonej liczby czasopism religijnych,

-zwolnienia celne i podatkowe,

-rozszerzenie możliwości prowadzenia niczym nieskrępowanej działalności duszpasterskiej w określonych grupach społecznozawodowych,

-zapoczątkowanie procesu zwracania Kościołowi dóbr odebranych na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych,

-bezproblemowe uzyskiwanie paszportów.

 

 

Zatem, to co hierarcha nazywa: zmaganiem o ocalenie największych i najbardziej świętych chrześcijańskich i narodowych wartości, to po prostu zabieganie o interes kościoła rzymskokatolickiego ze stolicą w Watykanie. Fakty mówią same za siebie.

 

Nie pomniejszając roli Kościoła, jaką odegrał w procesie obalania ustroju realnego socjalizmu, należy zwrócić uwagę, że równolegle realizował on własne interesy. Stąd też zajmowane przez hierarchię kościelną stanowiska w określonych kwestiach niejednokrotnie nie spełniały oczekiwań ugrupowań opozycyjnych

 

-brak jednoznacznego potępienia władz za wprowadzenie stanu wojennego;

wstrzymanie odczytania komunikatu Rady Głównej Episkopatu Polski z dnia 15 grudnia 1981 roku, w którym autorzy domagali się zwolnienia internowanych, a „Solidarności” przywrócenia możliwości prowadzenia statutowej działalności.

-nie było poparcia dla organizacji walczących, by przekształcały się w partie polityczne

-apelował do wiernych, by nie brali udziału w strajkach i demonstracjach ulicznych

-potępiał sankcje gospodarcze

-prymas Glemp w wywiadzie z 6 maja 1982 roku dla „The Washington Post”, stwierdził nieprawdę o manifestacjach z 1,3 i 4 maja 1982, twierdząc, że były dziełem ekstremistów z obu stron

 

Komentatorzy w tamtym czasie zwracali też uwagę na to, że przedstawiciele kościoła nie stają jednoznacznie po stronie społeczeństwa, że prezentują postawę wyczekiwania, kunktatorskie działania, niekonsekwentne postawy, przez co trudno dziś mówić o tym, że kościół był wsparciem dla opozycji. Zresztą taki model działania KRK wpisuje się w historie Polski chrześcijańskiej, gdzie ta akurat instytucja religijna nader chętnie kolaborowała z każdym, kto obiecywał więcej.

Żeby jednak być w zgodzie  z prawdą historyczną trzeba też powiedzieć o tym, że wśród księży zdarzali się i tacy, którzy przede wszystkim chcieli służyć ludziom i Polsce, a nie Watykanowi i jego interesom. Niektórzy jak ks. Jerzy Popiełuszko, był w związku ze swoją działalnością społeczną wzywany kilkakrotnie przed oblicze swojego zwierzchnika i łajany za działalność opozycyjną. Dostał tez jasną informację, że w razie problemów nie może liczyć na wsparcie kurii. Nie on jeden nie zgadzał się z linią główna polityki kościoła…

 

ksiądz Stanisław Małkowski mówił, że  jego zdaniem po wprowadzeniu stanu wojennego wśród duchowieństwa ujawniły się postawy lękowe i ugodowe. Liczni księża, którzy wspierali „Solidarność”, w tym czasie zamilkli i poukrywali się, gdy tymczasem ludzie oczekiwali na słowa prawdy i otuchy. Postawę prymasa Glempa krytycznie oceniali także i inni księża. W czasie jednego ze spotkań księży archidiecezji warszawskiej z prymasem Glempem, które odbyło się na początku grudnia 1982 roku, niektórzy z kapłanów, odnosząc się do jego publicznych wystąpień, zaakcentowali, że:
* Apel prymasa do aktorów o zaniechanie bojkotu radia i telewizji był
wystąpieniem przeciw narodowi.
* Prymas zbyt mały akcent kładł na problem człowieczeństwa.
* Młodzież z coraz większą rezerwą odnosi się do nauk głoszonych przez
Kościół.
* Kościół traci na swej wiarygodności.
* Prymas w swoich wystąpieniach nie wspierał społeczeństwa.

Na łamach czasopisma „Niepodległość” stwierdzono, że kapłani określając dotychczasową postawę prymasa ocenili ją jako kolaborancką, pacyfikującą społeczeństwo wspólnie z WRON w zamian za niepewną pielgrzymkę papieża Jana Pawła II do Polski.

 

 

Reasumując – analiza jednego zdania z zaproponowanego tekstu pokazuje, że hierarcha całkowicie rozmija się z prawdą, czyli zakłamuje historię, a oprócz tego popełnia jeszcze jedno częste nadużycie. Mianowicie scala jakieś bliżej nie sprecyzowane

zmagania  (????)

o ocalenie największych i najbardziej świętych chrześcijańskich wartości

z

wartościami narodowymi. 

 

 

I na tym przykładzie obejrzymy sobie technikę wciskania „prawd objawionych” .  O co mi chodzi? Ano o to, że taki styl komunikowania się z ludźmi, który polega na powtarzaniu pewnych zlepieńców pojęciowych – w tym wypadku nierozerwalne scalenie wartości chrześcijańskich z narodowymi, bez definiowania czym owe wartości są, jest niczym innym jak budowaniem bezmyślnych skojarzeń. Ludzie nie mają rozumieć co autor miał na myśli. Ludzie mają zapamiętać mantrę. Zapamiętać i powtarzać. Mechanicznie i bezmyślnie. To prosta technika, znana z marketingu i reklamy. Na tej samej zasadzie ludzie w dni upalne sięgają odruchowo po Coca Colę, zamiast pić wodę, a kiedy chcą mieć kontakt z ludźmi sięgają po …Nokię…

 

Jak skuteczną jest metoda tworzenia zlepieńców pojęciowych w przypadku  utrwalania fałszywych przekonań niech świadczy dzieło, nad którym wytrwale i z pasją pracował ks. Oko

Zlepieniec, którego zbudował  gdy niszczył konwencję antyprzemocową na zamówienie KRK –

GENDERYZM TO SEKSUALIZACJA DZIECI,

UZGADNIANIE PŁCI, NISZCZENIE RODZINY

I TRADYCJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ.

 to akurat majstersztyk emocjonalno-lękowy, całkowicie pozbawiony treści merytorycznej. Przy czym trzeba zwrócić uwagę na fakt, że o ile Polki i Polacy nie maja absolutnie żadnego powodu do lęków w związku z konwencją o której mowa, o tyle kler jak najbardziej ma powody, by nie sypiać zbyt dobrze.

Po podpisaniu konwencji w 2015  przez ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego, a następnie po przejęciu całkowitej władzy przez PIS, okazało się, że zlepieniec pojęciowy jest znacznie skuteczniejszym zabezpieczeniem interesów kościoła niż podpis prezydenta RP pod konwencją Rady Europy zabezpieczeniem interesu społecznego.

Postanowienia konwencji, którą Polska podpisała nie są wdrażane. Gorzej – coraz więcej gmin przyjmuje za obowiązującą na danym terenie Samorządową Kartę Praw Rodziny – dokument spreparowany przez organizację ultrakatolicką, znaną pod nazwą Ordo Iuris, która kojarzy się zapewne wszystkim z obrońcami zygot i całkowitym brakiem szacunku dla życia i zdrowia kobiet w Polsce.

Ta dłuższa dygresja na temat metody : „rzuć idiocie zlepieńca” zdaje znakomicie egzamin w takim społeczeństwie jak nasze-  nieogarniętym edukacyjnie, zaniedbanym kulturowo, zapatrzonym w swoje bańki towarzyskie, zatomizowanym wreszcie i wzmożonym pod wpływem propagandy tvp. Nie dziwota, że w tak zniszczonej społeczności sprawdza się tak prymitywny zabieg erystyczny.

I nie lekceważyłabym przeciwnika, bo jest jak widać nadzwyczaj skuteczny w zaszczepianiu fałszywych skojarzeń, kłamliwych przekonań, a przy okazji całego pakietu nienawiści do wszystkiego, czego kościół osobiście nie pobłogosławi. W szeregu różnych namaszczonych dziwadeł jak egzorcyzmy, czy uzdrowiciele typu John Bashobora, na plan pierwszy wysuwa się dziś cały ruch faszystowsko – nacjonalistyczno – narodowy prawdziwych Polaków.

I tak oto zatoczyłam koło – obywatele polscy, karmieni zlepieńcem –

wartości chrześcijańskie+ wartości narodowe= Polska dla Polaków [ czyt. dla katolików]

– bez specjalnych sprzeciwów godzą się dziś z takim opisem rzeczywistości wbrew faktom.

 

Powróćmy jednak do analizy zdania z wypowiedzi hierarchy Jędraszewskiego….

W przypadku tego prostego zdania, któremu się przyglądamy – ludzie maja zapamiętać ścisły związek między wartościami chrześcijańskimi i narodowymi, oraz, że JP2 całe życie im właśnie  poświęcił… Z treści listu pasterskiego M. Jędraszewskigo  nikt nie dowie się na czym polegało dzieło OCALENIA tych wartości przez Karola Wojtyłę, i dlaczego w czasach, gdy trzeba było  walczyć o zachowanie człowieczeństwa,- w latach 80-tych XX w , w czasie stanu wojennego,- kościół tego nie robił, nie zauważał, że prawa człowieka są gwałcone, nie kierował słów potępienia dla rządu gen. Jaruzelskiego i służb specjalnych.

 

Miałam tego nie robić, ale jednak nie sposób nie zauważyć, że w licznych tekstach kierowanych do narodu polskiego, w preambułach, statutach organizacji i wyższych uczelni oraz szkół powszechnych używa się terminu- wartości chrześcijańskie. Niestety –  chyba nikt nie wie co to takiego… Podobnie jak nikt jeszcze nie zdefiniował sumienia, czy życia duchowego… Tak, jest tych dziwnych terminów trochę, a nawet mam wrażenie, przybywa nam ich coraz więcej… Cóż, dopóki nie doczekają się ścisłych definicji wypada uznać je za słowa wytrychy, określenia będące puste znaczeniowo, za to w jakiś sposób obdarzone emocjami bez których katolicy czuliby się niedowartościowani.

W każdym razie zwykle spotykam się z nimi wtedy, gdy autor kieruje swoje wywody wyłącznie do odbiorców wyznania rzymskokatolickiego, a nie definiując pojęć, przypisuje im moc nadprzyrodzoną czynienia katolików ludźmi z wartością dodaną i koniecznie w opozycji do ateistów – ludzi pozbawionych wszystkiego co ważne i wartościowe. Tak jak w książce autorstwa Ksawerego Knotza „Seks jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga”, gdzie co jakiś czas byłam konfrontowana  z dziwacznymi poglądami nie na temat seksu – bo tu akurat autor odrobił lekcje, – ale czułam się jak niezbędna pomoc naukowa, na którą wskazuje się tylko po to, by dowartościować kogoś z głębokim deficytem poczucia własnej wartości.

[…] Dlatego też prawda o świętości ludzkiego ciała jest antidotum dla ateistycznych i materialistycznych wizji człowieka. Jest odtrutką od ciasnych i nieludzkich poglądów, w których brak szacunku dla ludzkiego ciała idzie w parze z brakiem szacunku dla człowieka.[…]

Chętnie zadedykowała bym ten sofizmat prof. Chazanowi, ministrowi zdrowia, abp M.Jędraszewskiemu, prof. A. Zollowi, J. Kwaśniewskiemu z Ordo Iuris, i wielu pozostałym duchownym i świeckim akolitom kościoła katolickiego. Prawdopodobnie jednak żaden z nich nie zrozumiałby, że każdy z nich charakteryzuje się przede wszystkim brakiem szacunku dla człowieka jako takiego, że jest to jedna z tych rzeczy, które są wyraziste i oczywiste w odniesieniu do każdego z nich. I że my wszyscy to widzimy od lat, nie ulegamy iluzji ich powierzchowności, bo słuchamy i czytamy ze zrozumieniem, znamy definicje pojęć i nie jesteśmy częścią stada, które wiwatowało na widok JP2 na błoniach krakowskich. Niestety, ci co cieszyli się, na radości i dumie poprzestali. I jeszcze dziś większość z nich byłaby zdziwiona, gdyby zrozumiała co do nich mówił wtedy papież. Ale to już inny temat…

 

Kuna 2020 Kraków

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 5

ABP JULIUSZ PAETZ – część V.

 

Tę historię słyszałem po raz pierwszy, przeszło 25 lat temu w Stanach Zjednoczonych, podczas moich studiów nad losami Kościoła, ale wówczas wydawała mi się nieprawdopodobna i w dobie panowania papieża z Polski wręcz niemożliwa. Dopiero moje bezpośrednie wizyty w Watykanie, poznani tam przeze mnie znani hierarchowie Kościoła, moja wieloletnia praca w szkolnictwie katolickim w archidiecezji chicagowskiej u boku kolejnych zdeprawowanych tamtejszych kardynałów i ich równie zdemoralizowanych najbliższych współpracowników oraz całe lata spędzone na bezpośrednim studiowaniu licznych dokumentów w kościelnych archiwach spowodowały, że pewne fakty i to z dziejów już współczesnego Kościoła, zaczęły do mnie docierać w pełni. Dlatego bardzo dobrze rozumiem teraz tych wszystkich czytelników moich wpisów na Facebooku, którzy czytają je regularnie, ale często nie mogą uwierzyć w fakty w nich podawane.

Jest rok 1976 roku, kolejny rok pracy ks. Juliusza Paetza w Stolicy Apostolskiej. I nic nie zapowiadało wówczas żadnych istotnych zmian w charakterze dotychczasowej pracy jednego z setek podobnych kościelnych urzędników niskiego szczebla, zatrudnionych w urzędach watykańskiej centrali, jakim był już przeszło 40-letni ksiądz z archidiecezji poznańskiej.

Według jednej z niepotwierdzonych relacji do zaaranżowania całej sytuacji miał doprowadzić ówczesny Sekretarz Stanu, kard. Jean Villot, który od lat korzystał z „uprzejmości”, „uroków” i „uległości” młodego doktora teologii z dalekiej Polski. Czy miała to być droga awansu dla młodego księdza za lata oddane kardynałowi, czy też był to dyplomatyczny sposób na pozbycia się go i zastąpienia go kimś innym, albo czego wykluczyć nie możemy, był to plan wprowadzenie swojego ściśle zaufanego człowieka do najbliższego kręgu papieża Pawła VI, tego już nie ustalimy jednoznacznie. Aktorzy tych wydarzeń zabrali już bowiem swoje tajemnice do grobu.

 

 

 

Jeden z zachowanych opisów, spisany przez bezpośredniego świadka, przedstawia to w następujący sposób. „Papież Paweł VI kroczył korytarzami Watykanu w orszaku kardynałów i kazał ten orszak zatrzymać. „Kim jest ten ksiądz?” – pyta papież, pokazując na Paetza. Przyzywa go, pozwala się pocałować w pierścień, zamieniając kilka słów”.

Po kilku zaledwie dniach, ten stojący rzekomo przypadkowo ksiądz na korytarzu Pałacu Apostolskiego, zostaje na mocy osobistej decyzji papieża Pawła VI, przeniesiony do najbliższych apartamentów papieskich i od tego czasu ma nieograniczony dostęp do papieskiej sypialni. Mało tego, zostaje natychmiast awansowany na prałata antykamery papieskiej i otrzymuje na stałe do swojej dyspozycji apartament zastrzeżony dla wysokich urzędników kurii rzymskiej w samym Pałacu Apostolskim, w bezpośrednim sąsiedztwie apartamentów papieża.

 

 

 

Było to na tyle zaskakujące i widać istotne wydarzenie, że nawet współcześni biografowie papieża Pawła VI, którzy opracowywali jego biografię w związku z niedawnym wyniesieniem go na ołtarze przez instytucję Kościoła, odnotowali to spotkanie i tę nominację. W jednej z publikacji czytamy, że: „w otoczeniu Pawła VI przebywa (chodzi tu o ks. Juliusza Paetza – dopisek mój) na wyraźne życzenie samego papieża”.

Właściwie można by nad tym przejść w tym momencie do porządku dziennego i stwierdzić jedynie, że widać takie rzeczy mogły się dziać często na papieskim dworze, gdyby nie fakt, że stosunkowo niedawno ujawniono liczne dokumenty, które w zupełnie innym świetle stawiają ten epizod z życia samego ks. Juliusza Paetza jak i papieża Pawła VI. O jakie zatem dokumenty tu chodzi? Dowiedzą się już Państwo wkrótce.
Ciąg dalszy nastąpi.

 

Andrzej Gerlach

Zenon Kalafaticz. Dla fanów Monty Pythona – w hołdzie Terremu.

Monty Python krytykował religie w najbardziej udatnej formie – bo nic tak jaskrawo nie obnaża jej nonsensu jak sarkazm, śmiech,  inteligentny komentarz, paralela – słowem wszystko co dalekie jest od powagi, na którą religia nie zasługuje. Specyficzny i właściwy tej grupie twórców humor nie podobał się licznym bigotom i bywało, że na produkcję trzeba było brać kredyt. Ale niekiedy zjawiał się jakiś Georg Harrison i rzucał 5 mln. dolców … „bo chciał zobaczyć ten film” – kaprys bogatego wokalisty z The Beatles…

 

 

 

 

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 4

ABP JULIUSZ PAETZ – część IV.

Moi koledzy, na co dzień pracownicy jednego z najważniejszych archiwów kościelnych, zwrócili mi ostatnio uwagę, że pominąłem niezwykle ważny wątek z wczesnego okresu „watykańskiego”, wielkopolskiego doktora świętej teologii, ks. Juliusza Paetza, a mianowicie jego polskich protektorów i polskich kolegów księży, którzy podobnie jak on budowali wówczas swoje pozycje w cieniu bazyliki Świętego Piotra, a dziś są najbardziej rozpoznawalnymi hierarchami w nadwiślańskim Kościele i noszą najważniejsze tytuły w naszym Episkopacie.

Kolegom archiwistom dziękuję i nisko się Wam Panowie kłaniam, a kilku Jego Ekscelencjom prawdopodobnie najwyraźniej popsuję dziś humor i przypomnę epizody z ich młodości. Latka lecą Panowie, więc warto przypomnieć Ludowi Bożemu, Wasze watykańskie wyczyny sprzed lat. Będzie wkrótce jak znalazł na Wasze nekrologi.


Otóż w pamiętnym 1967 roku, poza przyszłym Sekretarzem Stanu, francuskim kardynałem Jeanem Villotem, drugą najważniejszą osobą z kręgu protektorów ks. Juliusza Paetza był nie kto inny jak znany biskup pomocniczy gnieźnieński Władysław Rubin, rezydujący na stałe w Watykanie, prawa ręka Prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego w Rzymie. Człowiek niezwykle wpływowy w Rzymie, który przejął po zmarłym abp Józefie Gawlinie, biskupie polowym Wojska Polskiego, obowiązki duszpasterskie nad liczną powojenną Polonią rozsianą na różnych kontynentach świata. Zmarły w 1964 roku biskup polowy WP to temat na odrębny cykl wpisów, ale powróćmy do bp Władysława Rubina.

To on od 1967 roku, gdy został Sekretarzem Generalnym Synodu Biskupów, wziął pod swoje skrzydła, w przenośni i dosłownie, grupę polskich młodych księży, którzy studiując w Rzymie i robiąc tam doktoraty, najczęściej z teologii lub prawa kanonicznego, szukali możliwości „podczepienia się” pod jakąś wpływową fioletową sutannę, aby pozostać po studiach w słonecznej Italii i rozkoszować się urokami kapłańskiego życia z perspektywy kościelnej centrali.

Z jednej strony to prestiż zatrudnienia w Stolicy Apostolskiej, a tym samym pensja watykańska, a nie urzędnicza w komunistycznej kościelnej rzeczywistości, do tego niemalże z marszu fiolety prałackie, a z czasem biskupie, arcybiskupie, a nawet kardynalskie, a z drugiej strony wieczorne życie w cieniu rzymskich bazylik. Kolacje z najważniejszymi dostojnikami kościelnymi o tych samych preferencjach seksualnych, sauny dla gejów obsługujący w wyznaczonym czasie wyłącznie kościelnych klientów, powszechnie dostępne damskie i męskie prostytutki dla ludzi Kościoła.

Dziś znamy te miejsca z nazw, znamy ich oficjalne adresy czy strony internetowe, ale pięćdziesiąt lat temu,nie zamawiało się tych „usług” tak jak dzisiaj i należało zachowywać większe pozory i większą niż dziś dyskrecję. Odsyłam w tym momencie wszystkich bardziej tym zainteresowanych do internetu i licznych publikacji książkowych i prasowych na ten temat. I tego wszystkiego musiał nauczyć się nasz główny bohater z Wielkopolski, świeżo upieczony doktor teologii, a od niedawna bezpośredni podwładny bp Władysława Rubina w Sekretariacie Generalnym Synodu Biskupów.

Uczyli się tego samego także inni młodzi księża z Polski. Spróbujcie Państwo sprawdzić, kto ze znanych obecnie polskich hierarchów należał wówczas do tej grupy i zaczynał swoją watykańska przygodę, przed przeszło pół wiekiem temu, także w Sekretariacie Generalnym Synodu Biskupów, a następnie w Sekretariacie Stanu? W kolejnych wpisach zobaczycie Państwo nie tylko mechanizm ochronny, działający skutecznie przez lata, roztoczony nad abp Juliuszem Paetzem przez kolegów w polskim Episkopacie i Watykanie, ale także dokumenty, których skany dołączę do swoich wpisów. Proszę wtedy dokładnie sprawdzić, kto te dokumenty wówczas podpisywał, a dzisiaj pewnie woli o tym nie pamiętać.

Wniosek może być tylko jeden i nasuwa się każdemu kto choć w części poznał mechanizmy kościelnych trybików w systemie władzy. Jeżeli w ten sam sposób budowało się przez lata swoją pozycje w kościelnej hierarchii, jak zmarły niedawno abp Juliusz Paetz, to trzeba było koledze, który był być może nie dość ostrożny, albo zbyt rozpasany seksualnie, zapewnić skuteczną ochronę i finansowe wsparcie do końca życia. Bo w przeciwnym wypadku mógłby powiedzieć coś niewygodnego i narobić kłopotów także innym kolegom.

Kiedy papieżem został Polak, biskup Władysław Rubin został w czerwcu 1979 roku, mianowany przez niego kardynałem, a wkrótce prefektem Kongregacji Do Spraw Kościołów Wschodnich. I tam „przytulił” kolejnych młodych księży z Polski. Niech Państwo sprawdzą, kto się znalazł w tym gronie wybrańców w 1981 roku? Podpowiem tylko dla ułatwienia, że to „bohater” słynnego filmu braci Sekielskich. Po pięciu latach polski kardynał podał się co prawda do dymisji, ale na czele tej kongregacji papież Jan Paweł II postawił Hindusa, kard. Duraisamy Simona Lourdusamy, który niestety różnił się od swojego polskiego poprzednika jedynie odcieniem skóry, ale nie podejściem do wartości moralnych. W 1982 roku Hinduski kardynał był jednym z konsekratorów ks. Juliusza Paetza na biskupa, ordynariusza łomżyńskiego.

Kiedy teraz jestem co pewien czas w kryptach biskupich konkatedry lubaczowskiej, gdzie pochowany jest jest kard. Władysław Rubin, zadaje sobie jedno podstawowe pytanie. Czy papież Jan Paweł II wiedział to wszystko? Dlaczego wszyscy ci polscy księża w biskupich mitrach i kardynalskich biretach zostali przez niego „zrzuceni”, jak przysłowiowy desant, na Polskę? No właśnie, czy wiedział…?

Ale Państwu we wcześniejszym wpisie obiecałem przysłowiową „wisienkę na torcie”, która pewnie wstrząśnie niejednym z czytelników. Dlatego przepraszając za dzisiejszą odskocznię od chronologii, obiecuje powrócić do pamiętnego dnia w 1976 roku, gdy w życiu ks. Juliusza Paetza nastąpił prawdziwy przełom.
Ciąg dalszy nastąpi.

 

Andrzej Gerlach

Rzeczowy osąd oświadczenia archidiecezji wrocławskiej – Andrzej Gerlach

 

To do tego dokumentu, o skandalicznej treści odnosi się autor oceny  dokumentu i kontekstu, którego dotyczy, bo kontekst jest tu  najważniejszą sprawą, a całkowicie pominięty – jak zwykle zresztą. W oficjalnych orzeczeniach i oświadczeniach kurialnych polskiego kościoła trudno dopatrzyć się merytorycznej treści. Najczęściej trzeba zdania rozkładać na czynniki pierwsze, by wyłuskać choć cień myśli czy zamysłu autora. Pytałam o to mojego znajomego, który kilka lat temu opuścił stan kapłański – potwierdził, że takiego stylu wypowiedzi uczy się już w seminariach… Na szczęście są wśród nas dobrze poinformowani i wrażliwi obywatele, którzy potrafią      ustosunkować się do powyższych, dość bezczelnych oświadczeń.

 

 

Andrzej Gerlach

Miałem kontynuować dziś cykl o abp Juliuszu Paetzu, ale oświadczenie wrocławskiej kurii metropolitarnej wprowadziło mnie w osłupienie, bo bezczelność tego oświadczenia jest wręcz powalającą i wymaga jak sądzę dodatkowego komentarza.
Pierwszą sprawą rzucającą się w oczy jest to, że księdzu rzecznikowi nie przechodzi przez usta słowo „pedofilia”, które paść tu powinno. Księże rzeczniku, takie oświadczenie może ksiądz wydać, gdy ktoś będzie się procesował z Waszą kurią o to, że pośliznął się przed jej budynkiem bo nie było odśnieżone lub potknął się na nierównym chodniku do niej należącym i odniósł uszczerbek na zdrowiu. A wyście jako instytucja kościelna przegrali pierwszy proces (i mam nadzieję, że będą kolejne), wraz z bydgoską kurią biskupią, w sprawie wieloletniego wykorzystywania seksualnego łącznie kilkudziesięciu chłopców w wieku szkolnym i ukrywania tego faktu przez całe lata oraz przenoszeniu i ukrywaniu sprawcy tych brutalnych gwałtów na nieletnich. A jest nim ks. Paweł K., wyświęcony w waszej archidiecezji i będący wówczas kanonicznie podległy ordynariuszowi wrocławskiemu.

 

Jeżeli ksiądz rzecznik nie zrozumiał dlaczego obie kurie biskupie mają wspólnie zapłacić ofierze zasądzone 300.000 złotych zadośćuczynienia to przypomnę, że ks. Paweł K. gwałcił swoje nieletnie ofiary od co najmniej 2000 do 2012 roku i w każdym przypadku był przenoszony do innej parafii, gdzie nadal miał kontakt z dziećmi i nawet miał przydzieloną opiekę nad kołem ministrantów. Tę opiekę zlecała mu kuria i jego proboszczowie, także podwładni ordynariusza wrocławskiego. Przypomnę księdzu, że mam tu na myśli wrocławskie parafie: pod wezwaniem Świętego Ducha i Matki Boskiej Bolesnej oraz parafie w Miliczu, Oławie i w Brzegu. Ponadto ks. Paweł K. pracował w Zakładzie Opiekuńczo – Leczniczym Sióstr Boromeuszek we Wrocławiu, tych samych z których pochodziła słynna siostra Bernadetta, o której wyczynach także o podtekstach seksualnych, słyszała cała Polska.

Ks. Paweł K. wybierał swoje ofiary w niezwykle wyrafinowany sposób ze środowisk patologicznych lub chłopców o niskim poziomie intelektualnym, więc jego ofiary nie miały szans na skuteczną obronę przed swoim oprawcą, katolickim księdzem, za którym stanął cały urzędniczy mechanizm jego kurialnych przełożonych.
Wpadł w ręce organów ścigania, dopiero pod koniec 2012 roku, dzięki zgłoszeniu personelu Hotelu Wrocław, gdzie wówczas pomieszkiwał ze swoimi nieletnimi ofiarami. Przecież już w 2005 roku ksiądz ten odpowiadał karnie za posiadanie w swoim komputerze pornografii dziecięcej i to o wyjątkowo brutalnym charakterze. A mimo to mógł, do końca 2012 roku, liczyć na skuteczną ochronę ze strony swoich kościelnych przełożonych.

Kiedy gwałty nie ustały na terenie Dolnego Śląska, dewiant znalazł schronienie, a tym samym nowe ofiary swoich dewiacji, w zupełnie innej części kraju, w diecezji bydgoskiej, zarządzanej przez bp Jana Tyrawę, gdzie nie były znane jego dotychczasowe nadużycia względem dzieci. Nieznane wiernym wśród których wówczas pracował, ale przecież dobrze znane ordynariuszowi bydgoskiemu, który go przyjął do swojej diecezji.

Do 2004 roku archidiecezją wrocławską zarządzał od 1976 roku, kard. Henryk Gulbinowicz, a po jego przejściu na emeryturę rządcą archidiecezji został abp Marian Gołębiewski, który podobnie jak jego poprzednik tolerował, przenosił i chronił swojego zdemoralizowanego podwładnego do 2012 roku. Mogę się jedynie domyśleć, dlaczego jako archidiecezja „skorzystaliście z uprzejmości” biskupa bydgoskiego. Otóż bp Jan Tyrawa był wcześniej księdzem archidiecezji wrocławskiej. W 1988 roku został konsekrowany na jej biskupa pomocniczego, między innymi przez kard. Henryka Gulbinowicza, abp Józefa Michalika (twórcy teorii o „dzieciach, które szukają miłości i wciągają tego drugiego człowieka”) oraz nieżyjącego już bp Tadeusza Rybaka.

 

Kiedy po latach został pierwszym ordynariuszem bydgoskim, stworzył w swojej diecezji azyl dla seksualnego zwyrodnialca z Dolnego Śląska, a teraz zarządzana przez niego diecezja będzie musiała także zapłacić część zasądzonej kwoty, jako zadośćuczynienie jednej z ofiar. Chociaż powinni w pewnym sensie zapłacić za to sami biskupi z obu diecezji, jeżeli nie pieniędzmi, to przede wszystkim utratą godności biskupich. Watykan i papież Franciszek pokazują od lat, że tak można. Można i trzeba!!!

 

A skoro już o Watykanie mowa, to chciałbym w tym momencie przypomnieć księdzu rzecznikowi, aby szanował naszą inteligencję i nie ośmieszał się stwierdzeniem, że kuria wrocławska w grudniu 2012 roku powiadomiła Kongregację Doktryny Wiary i suspendowała ks. Pawła K. Napiszę to drukowanymi literami, żeby dotarło to do księdza i wszystkich jego byłych i obecnych przełożonych. MIELIŚCIE OBOWIĄZEK ZROBIĆ TO DZIESIĘĆ LAT WCZEŚNIEJ I POWIADOMIĆ WATYKAŃSKĄ KONGREGACJĘ DOKTRYNY WIARY JUŻ PO PIERWSZYM ATAKU NA NIELETNIEGO CHŁOPCA. I dlatego sąd skazał obie diecezja za współudział, ukrywanie sprawcy i umożliwienie mu dokonywania kolejnych seksualnych zbrodni na nieletnich chłopcach. Próba tłumaczenia tego w taki sposób jaki występuje w opublikowanym oświadczeniu jest żałosna, gdyż złamaliście jako instytucja kościelna, nie tylko zasady prawne, ale przede wszystkim moralne. I zwykłą ludzką przyzwoitość.
Mam nadzieję, że do końca życia tych wszystkich, którzy przez przeszło dziesięć lat, dopuścili się  ukrywania, przenoszenia, a tym samym  ponownego umożliwiania wykorzystywania seksualnego wszystkich kolejnych ofiar ks. Pawła K., zbrodnie te i krzywda wszystkich nieletnich ofiar, obciążać będzie także ich sumienia. I to bez względu na kolor noszonych przez nich sutann.

 

Andrzej Gerlach

 

 

PS. Od siebie dodam, że są i inni winni – może nie aż tak nachalnie ale jednak … Z perspektywy historycznej można zaryzykować twierdzenie, że moment w którym dwaj nieświadomi ludzie z solidarności 1989 roku, dopuścili się złamania demokracji i konstytucji RP i za namową pewnego księdza, pewnej nocy powiesili krzyż w sejmie. Rozpoczęli proceder blatowania się, już całkiem oficjalnie, władzy z kościołem. A to oznacza, że przez 30 lat państwo wspomagało bezkarność i hierarchów i winnych czynów pedofilskich, gwałtów i znęcania się nad słabszymi – dziećmi, niepełnosprawnymi psychicznie dorosłymi i ludźmi z kościelnych domów opieki nad starszymi i niedołężnymi.

A prorokuję, że za następne 20 lat problem handlu dziećmi i żywym towarem – młodymi kobietami z domów samotnej matki – wybuchnie z nową siłą rażenia. Bo te dzieci rosną, niektóre z nich dorosną do prawdy o swoim pochodzeniu i zaczną szukać biologicznej matki… tak jak było po reżymie Franko – czy ktoś jeszcze o tym pamięta? Dlaczego sobie pozwalam na snucie takich strasznych wizji? Bo umiem wyciągać wnioski z historii? Bo kosciół wszędzie działa podobnie? To nie jest zbyt daleko idący wniosek – niestety.

Zenon Kalafaticz. Kto jest największym antyklerykałem?

Odcinek 13 programu Zenona Kalafaticza pokazuje nam w gruncie rzeczy, jak mocno w dzieciństwie zaimplementowany katolicyzm bezrefleksyjny, trąca po latach nadal dziecinną obawą przed zrównoważoną oceną zjawiska jako takiego. Wypowiadają się profesorowie i dziennikarze obu płci i dojrzałego wieku, po których można by się spodziewać co najmniej krytycznej oceny, jeśli nie wręcz naukowego podejścia do tematu.

Ale nie. Znowu rygiel ciasno zaciągnięty na krtani, nie pozwala im wszystkim na swobodę wyrażenia myśli. Być może też, że przeceniamy te osoby – może tam nie ma, w ich głowach, żadnych procesów dociekania prawdy, żadnych więc myśli i mądrości tam nie uświadczysz. Może na próżno szukamy dojrzałych i odpowiedzialnych intelektualistów? Na koniec programu z przyjemnością słucha się jedynego dziś,  wyraźnego głosu i poglądu na temat religii, a należy on do prof. Jana Hartmana…

Zapraszam.

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 3

ABP JULIUSZ PAETZ – część III.

Stolica Apostolska od niepamiętnych czasów była prawdziwym rajem dla licznych gejów w sutannach, a dostanie się tutaj na studia na którykolwiek uniwersytet papieski dla młodego, zdolnego księdza, było równocześnie furtką do wpływowej posady w licznych urzędach administracji Watykanu czy dyplomacji papieskiej i tym samym trampoliną w kościelnej hierarchii.

Tak było w Rzymie w głębokim średniowieczu, tak było także w czasach nowożytnych, w epoce Renesansu, ale również w czasach nowożytnych. Jeżeli komuś się wydaje, że obecnie jest inaczej, to współczuję mu jego naiwności i polecam literaturę fachową, a publikacji naukowych na ten temat jest coraz więcej.

Watykan jako serce Kościoła Rzymskokatolickiego, od zawsze był źródłem zdobywania nieograniczonej władzy, politycznych wpływów na świecie, ogromnych pieniędzy…, ale i rozpasania seksualnego. Seks odgrywał tu zawsze istotną rolę, a ponieważ Państwo Kościelne to państwo mężczyzn, mężczyzn bogatych, wpływowych i nieżonatych, więc nie dziwi chyba nikogo fakt, że seks miał tutaj bardzo często homoseksualny charakter.

Wiedział o tym świetnie młody ks. Juliusz Paetz z Poznania, gdy w 1962 roku przybył do Wiecznego Miasta i zamierzał od początku swojego tu pobytu tę wiedzę skutecznie wykorzystać. Ten młody syn Kościoła przez pięć kolejnych lat studiów na rzymskich uniwersytetach papieskich, zaliczał kolejne egzaminy, ale równocześnie równie skutecznie zaliczał kolejne seksualne epizody, sypialnie wpływowych hierarchów kościelnych, sauny gejowskie odwiedzane przez ludzi Kościoła i robił wszystko, aby po ukończeniu studiów pozostać w Rzymie, nie wracać do rodzimej archidiecezji poznańskiej i „zahaczyć” się w urzędzie któregoś ze swoich wpływowych protektorów.

Zasada ta obowiązuje do dzisiaj i wygląda zupełnie tak samo. Protektor zatrudnia w swoim urzędzie, gwarantuje mieszkanie służbowe i odpowiednie wynagrodzenie i załatwia zgodę ordynariusza swojego pupila, który wysłał go na studia do Rzymu. Bo seksowny pupil niestety nadal formalnie podlega swojemu ordynariuszowi i bez jego zgody nie może pozostać w Rzymie. Ale który ordynariusz w dalekim kraju, odmówi takiej usilnej „prośbie”, gdy prosi kardynał z Rzymu, prefekt którejś z kongregacji Stolicy Apostolskiej. Przecież każdy ordynariusz składa raporty o swojej diecezji, przy każdej wizycie „Ad Limina Apostolorum”, a nikt nie jest idealny i nikt nie chce kłopotów. Więc ordynariusz niedawnego studenta się oczywiście zgadza, kardynał jest zadowolony, pupil zostaje, a miłość w Wiecznym Mieście w ten sposób kwitnie. I wszyscy są szczęśliwi…

I tu chcę wymienić nazwisko, które może niektórych z Państwa wprowadzić w prawdziwe osłupienie. Otóż protektorem tym okazał się francuski kardynał Jean Villot, prefekt Kongregacji Duchowieństwa, który wkrótce został Sekretarzem Stanu Stolicy Apostolskiej i Kamerlingiem Świętego Kościoła Rzymskiego, a więc stał się premierem Państwa Watykańskiego, osobą numer dwa w strukturach kościelnej hierarchii.

Mimo to świeżo upieczony doktor teologii z wielkopolskiej archidiecezji (teologii, a nie seksuologii, co podkreślam), nawiązywał nadal pod rzymskim niebem kolejne wpływowe znajomości, które po latach okazały się niezwykle pożyteczne, w szczególności wówczas, gdy nad głową abp Juliusza Paetza zaczęły gromadzić się pierwsze czarne chmury. W 1967 roku dr teologii ks. Juliusz Paetz zostaje pracownikiem Sekretariatu Generalnego Synodu Biskupów w Rzymie, a następnie pracownikiem Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej i Rady do spraw Publicznych Kościoła, a więc pracuje bezpośrednio pod skrzydłami swojego protektora.
Ale najważniejsze miało dopiero nadejść po kilku latach, a stało się to w niepozorny dzień 1976 roku…
Ciąg dalszy nastąpi.

 

Andrzej Gerlach

Maja Heban odpowiada posłowi Robertowi Winnickiemu

Maja Heban

Poseł Robert Winnicki raczył parę dni temu podzielić się swoją refleksją, że winę za samobójczą śmierć 14-letniego transpłciowego Wiktora ponosi IDEOLOGIA LGBT, ponieważ wypacza ona tożsamość nastolatków i oferuje im „jazdę bez trzymanki”. Według posła genderem atakowane są dzieci w Internecie, w serialach, filmach i książkach.

 

Jako wyoutowana transpłciowa kobieta, która dorastała w latach 90 na podkarpackiej wsi, czuję się zobowiązana skomentować tę bzdurną wypowiedź. Nie, nie sądzę, że uda mi się przekonać posła Winnickiego. Jestem jednak przekonana, że każda kontra do tak szkodliwych społecznie, niemoralnych i zwyczajnie fałszywych wypowiedzi jest ważna, bo pozwala osobom postronnym poznać sensowne kontrargumenty i pokazać tym najbardziej wrażliwym, że po stronie atakowanych też ktoś stoi. Sądzę, że pan poseł byłby uradowany przeczytać, że po mojej stronie w moich czasach nikt nie stał.

 

Chciałabym opowiedzieć posłowi Winnickiemu pewną historię. Wiele historii. Chciałabym posła Winnickiego posadzić przy stole, spojrzeć mu w oczy i zapytać, gdzie była IDEOLOGIA LGBT w 1996 roku w Szebniach na Podkarpaciu, kiedy miałam 6 lat i razem z młodszą sąsiadką bawiłyśmy się w policjantki, siostry albo poszukiwaczki duchów, a ja nosiłam t-shirt jak perukę, plastelinowe kolczyki, malowałam paznokcie korektorem do pisania i prosiłam rodziców o lalki Barbie? Panie pośle, jeżeli dowiedzieli się o tym wszystkim moi rówieśnicy z pobliskiej szkoły podstawowej i gimnazjum, więc na kolejne dziesięć lat życia stałam się dla innych uczniów pośmiewiskiem, babą, dziewczynką, ciotą, gejem, ped**em, pi*dą; kiedy bałam się chodzić do szkoły, bo nie chciałam być popychana, nie chciałam dostać śniegiem albo leżeć w rowie albo kiedy w wieku dwunastu lat postanowiłam, że wytrzymam do matury, a potem się zabiję, bo nie dam rady pójść do wojska – czy to nie jest tak, panie pośle, że to nie IDEOLOGIA LGBT, a wszechobecne odrzucenie i wewnętrzny kryzys spowodowały, że każdy dzień był torturą, a przechodząc przez drogę fantazjowałam o śmierci w wypadku?

 

Chciałabym, żeby poseł Winnicki cofnął się do czasu, kiedy miałam jakieś dziesięć lat i kąpałam się w bieliźnie, bo z jakiegoś powodu nie mogłam znieść widoku swojego nagiego ciała, a następnie wytłumaczył mi, że to ta sącząca się z książek IDEOLOGIA LGBT mieszała mi w tożsamości i sprawiała, że bałam się chłopców i zadawałam tylko z dziewczynkami. Że nie miałam żadnej inherentnej dysforii, której nie potrafiłam nawet nazwać, bo nie miałam skąd znać terminu ani wiedzieć o jego istnieniu. Żeby pokazał mi ciąg przyczynowo-skutkowy pomiędzy żartami z „transwestytów” w piosenkach i z „facetów przebranych za babę” w telewizji a moim psychicznym dobrostanem; zawsze myślałam, że kiedy widzę film, w którym osoba na spektrum trans jest obiektem szyderstwa, to jest to źródło gigantycznego stresu i wstydu, a nie dobra rzecz, która uchroni mnie przed innością, a następnie samobójstwem. Czy poseł Winnicki ma moc sprawczą, aby przejrzeć archiwum polskich mediów i znaleźć w nim materiały, które jednoznacznie wytłumaczą, dlaczego mimo braku piersi wstydziłam się przebierać z chłopcami przed wychowaniem fizycznym i przychodziłam ze strojem pod ubraniem?

 

Rozumiem, że to brzmi jak krytyka i narzekanie, ale były też dobre strony. Pan poseł Robert Winnicki na pewno będzie zadowolony, że już jako dziecko zaczęłam mówić, że nie mam marzeń, bo w pewnym momencie dotarło do mnie, że muszę przestać marzyć o byciu dziewczynką. Miałam też dobrych nauczycieli: w gimnazjum jeden z nich postanowił wprowadzić zasadę, że dziewczyny wchodzą do klasy pierwsze. Kiedy bezmyślnie weszłam razem z nimi, zostałam wyciągnięta z sali za włosy i wyrzucona na korytarz. Już w liceum, kiedy zdarzało mi się nie przyjść do szkoły przez tydzień lub dwa, nikt nie próbował skierować mnie do psychologa czy psychiatry. Tutaj mam mały dylemat – z jednej strony pan poseł pisze, że trzeba reformy psychiatrii dziecięcej, a z drugiej chyba musi zdawać sobie sprawę, że gdybym trafiła pod opiekę specjalistów, to zgodnie ze stanem wiedzy medycznej i psychologicznej pomogliby mi pogodzić się z transpłciowością i zaplanować przyszłość. W zasadzie to tak właśnie się stało, z tą tylko różnicą, że wizytę u psychiatry i terapeutki musiałam wybłagać u rodziców, bo szkoły nie interesowało, że opuściłam kilkaset godzin lekcyjnych.

 

Zdaję sobie sprawę, że to wszystko skomplikowane tematy, ale jestem pewna, że pan poseł Robert Winnicki będzie w stanie odpowiedzieć na moje pytania i wytłumaczyć mi, w jaki sposób moja transpłciowość była oczywista dla mnie, mojej rodziny i moich rówieśników, ale jednocześnie nigdy nienazwana i nierozpoznana, bo nikt nie miał takich narzędzi ani żadnej wiedzy, jako że jedyne informacje z mediów w owym czasie i miejscu były skrajnie negatywne i deprymujące, a mimo to jestem ofiarą IDEOLOGII LGBT. Ufam, że pan poseł będzie umiał wprowadzić do psychiatrii takie zmiany, żeby móc pomagać dzieciom z „kryzysem tożsamości” tak, aby całkowicie zniszczyć w nich poczucie indywidualności i w niehumanitarny, nieetyczny i niezgodny z wiedzą medyczną oraz prawami człowieka sposób przeprowadzić na dzieciach masowe pranie mózgu, które przekona je, że są heteroseksualne i cispłciowe. Może brzmię, jakbym była osobą małej wiary, ale nie mam absolutnie żadnych złudzeń: Robertowi Winnickiemu na drodze do polskiej młodzieży wolnej od IDEOLOGII LGBT nie staną ani fakty, ani opinie ekspertów, ani etyka, ani humanitaryzm, ani porządność, ani troska o drugiego człowieka, a już na pewno żadnego rodzaju logika.

 

Panie pośle, kibicuję panu bardzo, ale mam nadzieję, że nie ma i nie będzie miał pan dzieci.

źródło

Ziemowit Szczerek – zdekompensowany – widzi wyraźniej jak jest…

Piszę ten post bo naprawdę jestem przerażony.
Ja wiem, że już wszystko napisano o tym Radiu Maryja, ale wczoraj wieczorem w samochodzie słuchałem tego radia i to, Jezu bliskowschodni Chryste, słuchałem z zimnym przerażeniem i z wytrzeszczonymi oczami. I w szoku takim, że mało nie spowodowałem katastrofy w ruchu lądowym. Ten cały Rydzyk przemawiał do tego swojego fandomu jak do hodowli skończonych kretynów. Bez żadnej obciny, bezwstydnie. Po prostu robił z tych biednych, starszych ludzi przedszkolaków, muppetów, ameby, bełkotał do nich jak do bezmózgiej biomasy, spuszczał im szare z mózgów i z reszty lepił gówno wykorzystując ich wykluczenie, nieznajomość świata, brak wykształcenia, a wszystko po to, by zbić kapitał polityczny, który potem przekłada się na kapitał w rozumieniu jak najbardziej tradycyjnym. Matko Żydówko Boska, przecież to jest szmalcownictwo, tak się nazywa napędzanie sobie zysku kosztem ludzi wpychanych w nieświadomość, wykorzystując to, że są trudnej sytuacji. Już nie mówię nawet, że za to się powinno siedzieć, choć powinno, ale to jest po prostu tak moralnie obrzydliwe, że ten ich Jezus z wysokości krzyża powinien obrzygać Rydzyka od łysiny po mokasyny. Duch święty w postaci gołębia obesrać z przewodów wysokiego napięcia, a jeśli chodzi o szefa trójpodziału władzy w trójcy św., to gdyby gnój w niego wierzył, to musiałby się spodziewać wiecznego potępienia za to cyniczne bydlęcenie ludzi i wciskaniu im twarzy w ciemne gówno. I gdyby ktokolwiek z tej chrześcijańskiej niebiańskiej ekipy istniał, to by zstąpił na ziemię i mu wyjebał z łokcia za to co on odjaniepawla, za to, że tych biednych ludzi wysysa jak roboty w „Matrixie”, za to, że robi im gówno z mózgów, że strzyże jak owce, ukazując całą obrzydliwość tego biblijnego porównania. I tym przepranym, biednym ludziom mówi jak mają głosować i im to, kurwa, mówi na zasadzie „tiu tiu tiu”, i tego „tiu tiu tiu” sobie nie wymyśliłem, to jest cytat. Cytatem też z Rydzyka jest, na przykład, jego usłyszana przeze mnie wczoraj jego złota myśl, że „jak chłop się modli to tak jakby się dwanaście kobiet modliło” albo „no, to jest ten neomarksizm, neo czyli że nowy, trzeba uwżać”. Serio, nie wiem kiedy Rydzyka ostatni raz słuchaliście, być może wczoraj, ale to zbydlęcenie w Radiu Maryja postępuje, i to, co tam slychać, to jest niewiarygodny, po prostu nie absolutnie nie do uwierzenia kretynizm, godny najbardziej prymitywnych szarlatanów, z opowieści o kaznodziejach pieprzących o płaskiej ziemi i aniołach nad nią latających, i żółwiu i słoniach pod nią, w których to kaznodziejów istnienie nigdy nie wierzyliście, bo to zbyt głupie. To jest level szaman plemienny z kością w nosie. I to się dzieje naprawdę, i to ze wsparciem wielomilionowym skurwionej i sprowadzonej do pozycji zaślinionego idioty oficjalnej Rzeczpospolitej Polskiej. I ten Rydzyk papla do tego tłumu jak do niedorozwiniętych dzieci, sam, notabene, brzmiąc jak człowiek niedorozwinięty. Rydzyk papla, a tłum: „taaaak”, „nieee”, jak w przedszkolu. Jeśli to jest ogóle legalne, to tylko dlatego, że prawodawcy nie przewidzieli, że ktoś będzie w XXIw. robił z ludzi aż takich debili na masową skalę w celach politycznych, i że ci ludzie będą masowo głosowali, z mózgami jak po lobotomii, na partię o nazwie Prawo i sprawiedliwość albo na nacków z Konfederacji. Bo po prostu taki poziom zdebilenia nie był w Polsce wyobrażalny jeszcze kilka lat temu. Jeśli to jest dziś możliwe, to znaczy, że WSZYSTKO jest możliwe, nawet wmówienie ludziom, na przykład, że Niemcy to jaszczuroludzie i działa na nie tylko cios nożyczkami krawieckimi, a więc wszyscy po nożyczki i hajda za Odrę. Serio, to jest ten poziom. I naprawdę trzeba się tym odmóżdżaniem radosnym zająć na poziomie prawa, powsadzać tych polityczno-religijnych szmalcowników żerujących na ludziach do pierdla, bo to nawet nie średniowiecze, a kurwa neolit. To jest niepojęte jak do tego mogło dość. Jestem przerażony. To jest ten punkt o którym dzieci czytają później w podręcznikach historii i nie rozumieją, jak ludzie mogli być takimi debilami. A historycy debatują w programach typu „Żarna dziejów” jak to się stało, że tak wielka część narodu zwariowała, a teoretycy spiskowi w programach o tytułach typu „Tajemnice sekretów” dowodzą, że za tym wszystkim musiała stać jakaś konspiracja, bo człowiek jednak nie może być takim kretynem.

Jakim cudem ci ludzie nadal jeszcze myślą, że ten cep ich reprezentuje, a nie widzą, że ich robi w bola aż furczy, to ja naprawdę nie wiem. Ale wiem, że jak się w końcu jorgną, to nie chciałbym być w skórze ani Rydzyka, ani Kaczyńskiego, który też na tym jedzie.

źródło

 

Publikując ten post nie śmiałam zmienić nawet przecinka, ani dopisać połkniętych w napadzie szału niezliczonych w, we, z, od itd…. Ten tekst gryzie i jest jak poezja dla mojego pustego wnętrza  ateusza, bom przecie pozbawiona duchowości głębi, jak chce i sobie życzy kler polski. Kuna 2020 Kraków

Złe praktyki – zapłata za stanowisko i pozory pracy. PIS i nepotyzm polityczny

Kto jest autorem tej opowieści?

A trzeba jeszcze znaleźć czas na ciągłe kształcenie się. Dlatego zrobiłam studia menadżerskie EMBA. Bardzo dbam o relacje międzyludzkie. Uważam, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Mam szczęście, bo zawsze otaczają mnie świetni ludzie, fachowcy w swoich branżach, wysokiej klasy specjaliści. Praca przy największym rządowym projekcie, w jakim obecnie pracuję, to niezwykłe wyzwanie, które całkowicie mnie pochłania.

Zapytaliśmy […] o to, w jaki sposób udało się zbudować taka karierę. – Nie patrzę na moją pracę jako na kolejne szczeble kariery. Po prostu pracuję i zawsze gram drużynowo. To jest najważniejsze. Praca w biurze prasowym do łatwych nie należy. Pracuje się po kilkanaście godzin dziennie, w ciągłym stresie i ciągle z deficytem czasu na wszystko. To jednak niesamowita szkoła życia i jeśli się ją przejdzie to już sukces – mówi.

 

A teraz fakty.

Pani Sylwia M., związana z PIS <od lat>(takie określenie nie jest ścisłe, ale lepszego nie mam), gdzie kolejno była:

  • do 2008 dyrektorem i rzecznikiem prasowym biura sejmowego PIS
  • do 2010 pracowała w biurze prasowym Lecha Kaczyńskiego
  • pracownikiem biura poselskiego Jacka Sasina
  • pracownikiem biurowym w biurze europosła Zdzisława Krasnodębskiego
  • radną powiatu wołomińskiego z PIS
  • przez rok 2013/2014 wiceburmistrzem Marek
  • w 2019 dyrektorem CIR w kancelarii Premiera
  • zatrudniona także w NBP jako dyrektor Departamentu Edukacji i Wydawnictw ( zarabiając ok.45 tys. zł , – więcej niż prezesi banku)
  • oraz na Giełdzie Papierów Wartościowych jako dyrektor komunikacji i marketingu.

 

 

Do zarządu CPK ( Centralnego Portu Lotniczego) została wybrana  w drodze konkursu. Wcześniej zasiadała w radzie nadzorczej tego portu.

Jak dla mnie trochę tego za dużo, żeby w czymkolwiek naprawdę mieć osiągnięcia, ale nie będę sekować kobiety, wszak i tak mamy pod górkę.  W każdym razie całkiem sprawnie bryluje w świecie polityków i biznesmenów. Krótko mówiąc radzi sobie jak uczyli…

I nie o Sylwię Matusiak w tej chwili chodzi. Chcę przedstawić kolejny przykład ZŁYCH PRAKTYK. Otóż kiedy Sylwia mówi :

 

Praca przy największym rządowym projekcie, w jakim obecnie pracuję, to niezwykłe wyzwanie, które całkowicie mnie pochłania.

 

to tak naprawdę mówi o szczerym polu zarośniętym perzem, o mrzonce i całkowicie, podobno, niepotrzebnej inwestycji, 37 km. od stolicy, na terenie niezagospodarowanym i nieuzbrojonym w infrastrukturę… słowem nieistniejące lotnisko, którego jedyną oznaką istnienia jest czteroosobowy zarząd, w skład którego wchodzi także pani Sylwia M. i którego łączne wynagrodzenie za to, że zarząd istnieje, bo został powołany (??) pochłonie rocznie 2 mln zł. Wiem, że brzmi zawile, ale nie da się tego inaczej opowiedzieć.

Inwestycja lotniskowa zajmie tylko połowę „zarezerwowanego” wstępnie terenu, a jej szczegółowa lokalizacja ma być znana w 2020 r. Wiceminister Wild ogłosił jednak, że wkrótce po ukazaniu się rozporządzenia rządu o utworzeniu spółki celowej zaczną się negocjacje z właścicielami wszystkich gruntów na wskazanym obszarze. Zaoferował im przynajmniej 30-40 zł za m kw. Czyli na same wykupy ziemi rząd musiałby mieć jakieś 2,5 mld zł, a trzeba jeszcze doliczyć znacznie wyższe odszkodowania za domy i zabudowania gospodarcze. Czy Polska naprawdę nie ma innych wydatków i potrzeb?  Źródło

 

 

 

I byłoby niesprawiedliwe rzucać światło akurat na tę sprawę, bo takich mistyfikacji,  nieistniejących inwestycji, pozornych stanowisk pracy i funkcji nie wymagających świadczenia pracy jest całe mnóstwo – PIS dba o RODZINĘ. Jej członków jest dużo i wciąż przybywa kolejnych. Partia się rozrasta, zaczyna być masową PARTIĄ ZATRUDNIENIA. Coś na wzór pośredniaka. Zupełnie jak za PRL-u – chcesz pracę, chcesz robić karierę, zapisz się do PZPR-u!!

 

Jak czytamy w OKO.press, taka sytuacja ( 45,5 tys.zł wynagrodzenia – przyp. red.)dziwi tym bardziej, że zarówno Wojciechowska jak i Matusiak szefowały departamentom „niemerytorycznym”, czyli takimi których działalność nie jest bezpośrednio związana z podstawowymi działaniami banku. Źródło

 

Takie obyczaje, to polityczny nepotyzm. Krótkowzroczność populistów z jednej strony i nieuchronna demoralizacja jako następstwo klientelizmu z drugiej, lokuje taką partię w dołku na polu golfowym… Pozostaje jedynie poczekać, aż wpadnie do niego jakaś dobrze wymierzona piłeczka…

 

Czytaj także:

Wyborcza.pl

…o tym jak Ziobro zażądał 100 funtów za akredytację na konferencji prasowej w Londynie

TVN-Fakty

…o zarobkach w NBP i blonynach Glapińskiego

interia.pl

…o tym jak kobieta zarabia więcej od prezesów NBP

natemat

…o tym że NBP lubi dać zarobić kobietom hmm.

Wirtualnapolska

…źródło cytatów z wypowiedzi Sylwii Matusiak

 

 

 

 

 

 

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 2

ABP JULIUSZ PAETZ – część II.

Według oficjalnych informacji kleryk Juliusz Paetz zakończył swoje teologiczne studia, po pięciu latach (wówczas teologia trwała pięć lat, obecnie to cykl sześcioletni), latem 1958 roku, ale na księdza został wyświęcony przez ówczesnego metropolitę poznańskiego, abp Antoniego Baraniaka dopiero po roku, w dniu 28 czerwcu 1959 roku. Dostaje w tej sprawie sprzeczne informacje ze źródeł kościelnych lub wręcz ich odmowę, a teczka hierarchy jest utajniona (!!!) Nie można zatem jednoznacznie powiedzieć, czy w 1958 roku, miał wstrzymane święcenia kapłańskie, co mogło się zdarzyć bo znam takie podobne przypadki z innych diecezji, a jeżeli tak to dlaczego, czy też jest inny powód wyświęcenia go po rocznej przerwie. Stawiam więc w tym miejscu publiczne pytanie, jeżeli w tej sprawie nie ma nic wyjątkowego to dlaczego władze archidiecezji poznańskiej utajniają dokumenty na ten temat do dzisiaj, i to dokumenty sprzed sześćdziesięciu lat?

Przez pierwszy rok po przyjętych święceniach, ks. Juliusz Paetz, pracował jako wikary w Ostrowie Wielkopolskim, ale już wówczas, jako aktywny gej w sutannie, szukał wpływowych protektorów w szeregach hierarchów swojej archidiecezji. I chyba dobrze trafił, bo jego protektor, prawdopodobnie także aktywny gej, nie tylko załatwił mu, już po pierwszym roku wikariatu, przeniesienie bliżej siebie, do Poznania, ale także niezwykle szybko bo zaledwie w kilka kolejnych miesięcy, studia specjalistyczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, które po dwóch latach zamienił, za zgodą władz swojej diecezji, na studia rzymskie w dwóch renomowanych uniwersytetach papieskich: Uniwersytecie Gregoriańskim i Uniwersytecie Świętego Tomasza. I to wszystko, co warto w tym miejscu podkreślić, na koszt archidiecezji poznańskiej. Te obie uczelnie to najwyższa półka kościelna, a absolwenci tych uniwersytetów to potencjalni pracownicy Stolicy Apostolskiej lub biskupi w swoich krajach, po powrocie do kraju.

Ale aktywność seksualna młodego geja w sutannie zostaje odnotowana przez służby IV Wydziału KW MO w Poznaniu, w gestii którego znajdował się Kościół i jego ludzie. Nazwisko młodego ks. Juliusza znalazło się bowiem w raporcie innego Tajnego Współpracownika w sutannie, rzekomo bliskiego współpracownika samego abp Antoniego Baraniaka. To niezwykle przykre, że metropolita poznański, który całe lata spędził w stalinowskich więzieniach, gdzie był torturowany i poniżany w niezwykle brutalny sposób, po wyjściu na wolność otoczony był w swojej kurii agentami SB i zdrajcami, którzy w ciągu dnia całowali jego biskupi pierścień, a wieczorami pisali raporty dla służb o sytuacji w jego archidiecezji. Prawdopodobnie wówczas młody student KUL, ks. Juliusz Paetz, nawiązał współpracę z SB, która pomogła mu w ten sposób uzyskać upragniony paszport i zgodę służb na studia w Rzymie. W 1962 roku, tylko nielicznym duchownym z Polski to się udawało, a cena za taką zgodę była tylko jedna. I ks. Juliusz tę cenę widać zapłacił.

Dostał się w ten sposób w tryby służb rozpracowujących Kościół, zarówno w kraju, ale i w jego watykańskiej centrali. Wielokrotnie po latach, abp Juliusz Paetz zaprzeczał jakoby kiedykolwiek współpracował z SB i był dla jej funkcjonariuszy źródłem jakichkolwiek informacji o Kościele, ale niestety zapomniał, że pozostały po tej współpracy liczne pisemne raporty, oceniane przez funkcjonariuszy SB jako wyjątkowo cenne. A dodam tylko, że raporty te obejmowały okres od lat sześćdziesiątych, aż do początków lat osiemdziesiątych, a więc pontyfikaty aż trzech kolejnych papieży: Pawła VI, Jana Pawła I i naszego papieża z Polski. Czasami ludzi pamięć zawodzi i po latach sami nie pamiętają co robili w młodości. Abp Juliusz Paetz po latach zapewniał także publicznie, że nie molestował nigdy nikogo, a tymczasem prawda, po latach, okazała się dla niego dotkliwie bolesna.

Ale trafił dzięki temu w 1962 roku do Rzymu i kiedy jego rodacy borykali się z szarością gomułkowskiej codzienności, on łapał rzymski wiatr w żagle. A łapał tym łatwiej, że kościelna centrala od wieków przyciągała ze wszystkich katolickich krajów świata, młodych, dobrze zbudowanych, zdolnych, chętnych i koniecznie przystępnych młodzieńców w sutannach. Trzeba tylko było sobie znaleźć kolejnego wpływowego protektora, tym razem na gruncie rzymskim, który nie tylko zapewni opiekę w watykańskim świecie, ale także przetrze drogę na skomplikowanej drabinie kościelnej hierarchii. A tę umiejętność młody ks. Juliusz z dalekiej komunistycznej Polski, już opanował dostatecznie dobrze. Jak dobrze, przekonają się o tym wszyscy czytelnicy, którzy śledzić będą tę opowieść w jej kolejnych odsłonach.
Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach

Don’t panick – rzecz o przeludnieniu – czy powinniśmy się bać, czy raczej dobrze przygotować na 11 mld ludności…

Bać się czy przygotować – oto jest pytanie…

Ale najpierw posłuchajmy nauki i postarajmy się zrozumieć mechanizmy rządzące demografią. Bez wiedzy stajemy się zalęknionymi zwierzątkami i łatwo ulegamy panice, wpływom ideologii, złotoustym piewcom andronów.

Wykład jest znakomicie prowadzony przez specjalistę wysokiej klasy. Hans Rosling niemal tańczy na scenie i roztacza przed słuchaczami cały skomplikowany mechanizm przemian demograficznych w taki sposób, że staja się zrozumiałe i proste.

Zapraszam na porcję świadomości w czym uczestniczymy i dokąd zmierzamy…

 

Złe praktyki. IPN wydaje setki mln. złotych na rozpowszechnianie kłamstw historycznych. Projekt „Brygada Świętokrzyska”

I znowu ten IPN nieszczęsny… Tym razem plecie banialuki na temat Brygady Świętokrzyskiej. Co gorsze – zamierzają zrealizować za ciężkie pieniądze projekt edukacyjny składający się z dwóch plansz:

  1. Marsz Brygady Świętokrzyskiej NSZ przez Śląsk
  2. Brygada Świętokrzyska NSZ – wysiłek zbrojny

Plansze te mają znaleźć się w placówkach edukacyjnych na trasie historycznego przemarszu B.Ś.  na zachód oraz stanowić przyczynek do opowieści o tym jak Brygada Świętokrzyska układała swoje stosunki z miejscowa ludnością…

No chciałabym usłyszeć od potomków rdzennych mieszkańców Śląska jak te stosunki wyglądały, bo z tego co nawet ja się orientuje, to rdzenni mieszkańcy byli łupieni z żywności, zwierząt, zboża i wszystkiego co dało się zjeść. Oporni nie dożyli końca wojny, dziewuchy psuto na potęgę, a Niemcy ułatwiali im pochód na zachód do strefy frontu niemieckiego.

Nawet ziemiaństwo, tradycyjnie już popierające ONR, skarżyło się na brutalność i wulgarność żołnierzy z tej brygady oraz brak hamulców moralnych przed bezwzględnym szabrem i terrorem na ludności miasteczek i wsi regionu…

 

Źródło ” Przywróćmy pamięć  o Patronach Wyklętych

 

 

Trudno czasami uwierzyć do jakich łgarstw zdolny jest Instytut Pamięci Narodowej w temacie Brygady Świętokrzyskiej.

Otóż w najnowszej notce informacyjnej na jej temat IPN przedstawia tę ONR-owską bojówkę jako … „największą polską jednostkę niepodległościową okresu niemieckiej okupacji”!

Doprawdy, trudno o większą brednię i trudno o bardziej kompromitujący popis błazenady IPN-u.

Pokażmy jak rzeczywiście przedstawiał się rozmiar Brygady Świętokrzyskiej na tle innych jednostek podziemia:

Otóż przed ucieczką z Polski u boku Wehrmachtu Brygada Świętokrzyska liczyła około 800 członków. Nie jest to niby mało, ale przypomnieć trzeba, że od tej „brygady” większe były nawet operujące w tym samym regionie pułki Armii Krajowej.

Weźmy dla przykładu walczącą na Kielecczyźnie 2 Dywizję Piechoty Legionów AK. Składała się z trzech pułków, z których we wrześniu 1944 roku jeden liczył 1179, drugi 1066, a trzeci 1144 żołnierzy. Cała dywizja liczyła 3520 żołnierzy. Spośród operujących w tej samej okolicy oddziałów podziemia, 25 pułk piechoty AK liczył około 900, a 7 Dywizja Piechoty AK ponad 1300 żołnierzy. A sformowana na Wołyniu 27 Dywizja AK liczyła nawet 7 tysięcy żołnierzy!

Ale dla IPN-u to Brygada Świętokrzyska, to ta marginalna nacjonalistyczna bojówka była „największą polską jednostką niepodległościową okresu niemieckiej okupacji”! Dobrze, że nie od razu „największą jednostką całej II wojny światowej”. 🙄

Wychodzi na to, że albo IPN-owcy mają poważny problem z umiejętnością liczenia, albo uważają, że oddziały AK nie były „jednostkami niepodległościowymi”. 🙄

 

 

A co możemy przeczytać w tekstach źródłowych na temat planów kierownictwa B.Ś.? Nie uwierzycie, bo to sie w fgłowie nie mieści, ale przeczytajcie i nie bagatelizujcie tego co dziś reprezentują soba ich spadkobiercy ideowi czyli ONR i w ogóle ten cały narodowościowy ludek z krzykiem w gardłach…

IPN nazywa dziś działania Brygady Świętokrzyskiej „drogą do wolności”.

OK, jeszcze raz przypomnijmy więc jak miała wyglądać „wolność” w wydaniu Brygady Świętokrzyskiej.

W tym celu zajrzyjmy do pisma „Szaniec”, wydawanego przez wywodzące się z ONR-u polityczne zaplecze Brygady Świętokrzyskiej, a konkretnie do numeru z 29 stycznia 1943 roku:

„W pierwszym gniewie sprzątniemy zapewne część naszych wrogów, drugie tyle wysiedlimy. (…) Utrwaliło się w nas obecnie przekonanie, że żaden Niemiec, czy Żyd, żaden Ukrainiec czy Litwin nie może przez nas być uznany za brata, że żaden nie może być pełnoprawnym obywatelem przyszłego państwa polskiego. (…) Nie łudźmy się też, że wszystkich wrogów wysiedlimy, a zostaną tylko ci lojalni członkowie mniejszości. Nawet po drakońskich wysiedleniach zostaną w Polsce grube krocie Niemców, kilka milionów różnego typu Rusinów, zwarta grupka zwierzęco tępych Litwinów, milion czy dwa zgermanizowanych Ślązaków, Naodrzan, Mazurów i Prusów (…)

Wszystkich nie wymordujemy i nie przepędzimy, wszystkim też nie możemy dać pod żadnym pozorem praw obywatelskich. Co więc pozostaje? (…) Musimy odrzucić bezwzględnie niedorzeczną równość obywatelską. (…) Obywatelstwo winno być przywilejem nadawanym indywidualnie, byłoby ono dostępne dla każdego członka mniejszości, gdy tenże stałby się rzetelnie członkiem naszej wspólnoty narodowej. (…) Potraktowanie kwestii obywatelstwa jako przywileju, który można utracić, rozwiązałoby nam też problem tych parszywych jednostek narodowości polskiej, które nie okazały się godnymi miana Polaków, a nie na tyle upadły, by można je hurtem wywieszać. Zresztą nie sposób wieszać grubych tysięcy. (…) Pewna część narodu polskiego byłaby na równi z mniejszościami pozbawiona pełni praw obywatelskich lub ich części. (…)

Mniejszości zamieszkujące przyszłe państwo polskie możemy podzielić na dwie zasadnicze grupy. (…) Do pierwszej grupy zaliczamy Żydów, których musimy się pozbyć bez wyjątku, jako elementu obcego, bezwzględnie wrogiego i nie do zasymilowania”.

Tak wyglądać miała „wolność” w Polsce rządzonej przez polityczne kierownictwo Brygady Świętokrzyskiej.

 

Gorąco polecamy tę stronę na FB. Wykonują tam bardzo pożyteczną pracę i prostują historyczne bzdury w oparciu o rzetelne źródła. Ich teksty są krótkie, treściwe i tzw. samo gęste. Nawet jak ktoś nie jest fanem historii, to nie zawiedzie się odwiedzając ten zakątek FB.

 

Kuna 2020 Kraków