W amazońskiej dżungli żyje wiele plemion, prowadzących koczowniczy tryb życia. Ich stosunki społeczne i sposób życia wyklucza dystans społeczny. Ponieważ egzystują z dala od cywilizacji i nie nabyli populacyjnej odporności na choroby powszechne wśród nas, każdy kontakt z przedstawicielem naszej społeczności stanowi dla nich śmiertelne niebezpieczeństwo. Prezydent Brazylii stara się otaczać plemiona izolowane ochroną. Żeby móc pracować w pobliżu wybranego plemienia trzeba otrzymać specjalne pozwolenie.
Stosunkowo najczęściej i bez niezbędnych formalności otrzymują je misjonarze, czasem naukowcy chcący obserwować życie pierwotnych kultur, no i lekarze z misją i powołaniem. Miejscowy lekarz, opiekujący się m.in. plemieniem Yanomami, z którego pochodzi pierwsza ofiara wirusa COVID19, jak stwierdzono ex post był nosicielem wirusa. Trudno jednak przesądzać, czy był źródłem nieszczęścia, bez zbadania wielu misjonarzy, z którymi ofiara – 15 letni chłopiec – również się kontaktowała.
Kto by to nie był – to jednak przerażające jest co innego. To mianowicie, że nie wyciągnięto wystarczających wniosków z lat 70-tych ubiegłego stulecia, gdy właśnie to plemię zostało zdziesiątkowane przez zawleczoną tam malarię i odrę. Epidemiolodzy podkreślają, że wirus COVID19 ma potencjał, nawet do całkowitego zniszczenia tego rodzaju, niezbyt licznej społeczności.
Nosimy maski, żeby chronić innych, przed potencjalnie możliwym zarażeniem z naszej strony, ale nie potrafimy ochronić plemienia Yanomami…
***
Kiedy czytam o niewybaczalnych skutkach ignorancji ze strony naszej cywilizacji, której tak wielu broni zaciekle, z której tak wielu jest dumnych, a jednocześnie niezdolnych do krytycznej oceny, to czuję się, jako jej mimowolny uczestnik, winna tej tragedii. Czuję się niemal jak pierwsi odkrywcy nowego lądu, odpowiedzialna za wszystko co temu światu za wielką wodą przynieśliśmy. Za zniszczenie kultury Majów i Azteków… Za nowy kult religijny… Za produkty naszej cywilizacji… Za wszystko.
A teraz ta śmierć…
Każdy ma, to co życie mu da
Tani fart, albo dwa
Jakiś zamek ze szkła,
Każdy ma, każdy ma, każdy ma…
Krystyna Prońko ” Modlitwa o miłość prawdziwą” )”
***
Mięsożerni bronią się przed obrazami, jakie podsuwają im wegetarianie w filmach o potwornej rzezi braci mniejszych w hodowlach przemysłowych. Wiejska ludność nie rozumie obrońców zwierząt, gdy ci domagają się zakazu trzymania psów na łańcuchu. A indywidualni popaprańcy emocjonalni, żeby nie musieć się tłumaczyć dlaczego usypiają swojego psa czy kota, wywożą go swoją wypasioną limuzyną do lasu. Żeby nie stać się we własnych oczach pospolitym mordercą, wolą być sadystami. Porzucają swojego niegdysiejszego przyjaciela w lesie albo przy drodze, i problem z głowy! Można jechać na miesiąc na Dominikanę… albo gdzie oczy poniosą…
Niech żyje wolność i swoboda!
***
Szczęśliwe matki chcianych, kochanych, zdrowych dzieci zwykle nie od razu pojmują na czym polega tragedia kobiet, które musiały przerwać ciążę. Tym bardziej nie rozumieją tych, które nie chciały być matkami, albo nie chciały przechodzić ciąży, albo bały się śmiertelnie porodu. Ten temat znowu będziemy przerabiać, bo on zawsze będzie wracał, jak bumerang. I znowu w ogniu dyskusji będzie się omijać sedno. ONI będą zwodzić na manowce, na pobocza tematu, będą wciągać w rozważania na temat ilości komórek, będą nazywać je dzieckiem, żeby kobietę która zatrzyma rozwój tych komórek nazwać morderczynią dzieci i pozbawić ją prawa do człowieczeństwa. A sedno stoi wciąż obok tych dyskusji, i od lat nikt go nie dostrzega.
***
Empatia to nie zawsze jest dar wrażliwości, to raczej umiejętność wejścia w cudze buty. Uczymy się jej, gdy nasza wrażliwość rozwija się w bezpiecznym emocjonalnie środowisku. Ilu z nas miało takie szczęście? Sądząc po tym jak w dyskusjach na internetowych forach dajemy czadu, który jest wyzuty całkowicie nawet z deklaratywnej chęci zrozumienia adwersarza – niewielu…
***
Nic dziwnego, że olimpiady odbywały się w krajach, które jawnie gwałcą prawa człowieka, że w 1994 oglądaliśmy w najlepsze mistrzostwa świata w piłce nożnej, gdy w 100 dni plemię Hutu wyrżnęło od 800 000 do 1 071 000 Tutsi w afrykańskiej Rwandzie. Abp Henryk Hoser, jako jeden z dobrze poinformowanych hierarchów rezydentów w Rwandzie, umknął stamtąd w odpowiednim momencie. Do dziś nie chce podzielić się swoją wiedzą na temat udziału kościoła katolickiego w ludobójstwie. Skądinąd wiemy tylko, że nie kto inny, tylko własnie księża katoliccy przygotowali podłoże, na którym zakwitła nienawiść plemienia Hutu wobec Tutsi…
Brzmi znajomo? Kojarzy się z polskim doświadczeniem poprzednich i obecnych pokoleń?
Tak…
Chrześcijaństwo…? Katolicyzm? A może jednak brak edukacji społecznej? A może jednak neoliberalny akcent na gromadzenie kapitału, w miejsce troski o podmiotowość ludzi? Odpowiedź nie jest tak prosta jakby się wydawało…
***
W zasadzie nigdzie na świecie nie szanuje się praw człowieka. Człowiek i jego prawa, to wciąż tylko moneta, jaką się rzuca od czasu do czasu, żeby coś ugrać przy zielonym stoliku. Ale to się wciąż nie udaje, bo przy tym stoliku siedzą szulerzy – dziś to są banksterzy i politycy, a jutro to mogą być właściciele ujęć słodkiej wody – najcenniejszego skarbu, jaki posiada Ziemia. Właściciele zasobów naszej planety, naszego wspólnego domu, to neoliberałowie. Dla nich prawa człowieka, to taki sam towar jak wszystko wokół, i albo cię stać na ten luksus, albo jesteś niewolnikiem pozbawionym praw. Póki co, równy dostęp mamy tylko do łaski nieodwołalnej śmierci.
***
Wstyd mi. Polska nie miała żadnych skrupułów, by odmówić schronienia uchodźcom. Nachalna propaganda wprawiła sporą część społeczeństwa w stan histerii przed kontaktem z tymi ludźmi. Powiedziano im, że to gwałciciele, że roznoszą choroby (?) , że terroryści. Prawicowi awanturnicy internetowi nazwali ich kozojebcami, i wtedy przestali być ludźmi. Odczłowieczeni, utknęli na dobre w konserwatywnej wyobraźni znacznej części polskiego społeczeństwa, które ulega zbyt łatwo narracji kościelnej, a to właśnie tam biło drugie źródło nienawiści dla migrantów. Przypominam sobie, że w tamtym czasie jedna z moich znajomych uległa tym nastrojom i napisała mi, że ona by ich (uchodźców) nie zabijała. Ona by tylko strzelała do tych pontonów na których płyną do Europy… Porażające słowa w ustach kobiety, którą uważałam za inteligentną i wrażliwą. Nic nie jest takie na jakie wygląda…
O! O! Już prawie słyszę ten hejt – LEWACKIE PIEPRZENIE!! Każdy, kto dziś wystąpi w obronie uchodźców, zostanie opluty jako lewak – to jest obelga jaką się obrzuca tego, kto przez nieuwagę odsłoni się ze swoja wrażliwością i pochyli nad tymi ludźmi. Lewak to dureń, który nic nie rozumie, który jest lemingiem, nie potrafi zobaczyć skutków naiwnej otwartości na ludzką tragedię i przede wszystkim zapomina, że bliższa koszula ciału. Faktycznie, lewaki nie szanują tej maksymy, a przecież jest praktyczna i stosujemy ją wszyscy, gdy zachodzi taka potrzeba.
***
Na szczęście piewcy tradycyjnej rodziny polskiej, obrońcy jakiegoś jej status quo, czuwają i odmieniają pojęcie RODZINA we wszystkich przypadkach. Tworzą niezliczone towarzystwa i fundacje, które mają w swoich statutach wartości chrześcijańskie i obowiązkowo działanie na rzecz rodziny. Szkoda tylko, że na pustych deklaracjach kończy się cała ich działalność społeczna. A tymczasem rodziny polskie faktycznie borykają się z ogromnymi trudnościami – ot choćby zdrowotnymi problemami swoich niepełnosprawnych dzieci, dla których państwo nie przewiduje rehabilitacji ani dofinansowania na porządny sprzęt, który realnie zamienia wegetację na w miarę normalne życie.
W rodzinie polskiej wciąż dużo jest przemocy, a także poniewierania dzieci i seniorów. Rodziny polskie, to również te, z ciągle poszerzającego się obszaru skrajnej biedy, o których wie z obowiązku służbowego tylko opieka społeczna, a i to nie zawsze. My dowiadujemy się o nich od czasu do czasu, kiedy okazuje się, że jakaś Ona była pięć razy w ciąży, ale dzieci przechowuje w beczkach, a jakiś On o niczym nie wiedział. Media kochają takie newsy, my zresztą też. Lekko się dowartościujemy, przez proste porównanie z bohaterami tych newsów, a potem zapominamy.
Zapominanie jest jednym z mechanizmów obronnych
jakie stosujemy, by nie oszaleć, nie zwariować
w natłoku złych wieści…
Państwo z tektury, w jakim przyszło nam żyć, nie zajmuje się od lat problemami społecznymi. Ceduje te problemy na inne podmioty – organizacje pozarządowe, kościół, całkowicie niewydolną opiekę społeczną. Nie przewiduje też dotowania tej sfery aktywności społecznej, i poza fundacjami katolickimi i samym kościołem, nikt więcej nie ma dostępu do funduszy na cele społeczne. A problemy społeczne wymagają systemowego działania państwa. Tak jak usługi publiczne, które właściwie w tym tekturowym państwie nie istnieją. Trudno bowiem odpowiedzialnie mówić dziś o edukacji, szkolnictwie wyższym, opiece zdrowotnej, komunikacji poza miejskiej, dostępie do obsługi prawnej, czy o dostępie do informacji publicznej, ze istnieją i mają się dobrze. Poza tym coś mi się wydaje, że –
problemy społeczne
to skutek uboczny źle zarządzanego państwa.
***
Kiedy państwo jako instytucja jest niesprawne, stykamy się często ze zjawiskiem powszechnej znieczulicy społecznej. Kiedy się nad nią zastanawiam, nabieram przekonania, że nie wynika ona z tego, że jesteśmy źle wychowani, że nie mamy wrażliwości, empatii albo nie potrafimy odróżnić już dobra od zła. Podejrzewam, że może ona wynikać z fizjologii mózgu, który ma ograniczoną moc przerabiania informacji. Zwłaszcza kiedy informacje są podobnego rodzaju. Wówczas bowiem powszednieją i dopiero, gdy problemy zaczynają dotyczyć nas bezpośrednio, dziwimy się tej obojętności u innych…
Odkąd informacje docierają do nas bezprzewodowo – wprost toniemy w zalewie tragicznych faktów, o całkiem anonimowych ludziach, liczonych w setkach, tysiącach i milionach, o umierających ekosystemach, wielkim wymieraniu gatunków fauny i flory, o topniejących lodowcach, o plamie śmieci na oceanie, widocznej z kosmosu… Setki i tysiące bitów informacji – których nie jesteśmy w stanie przerabiać intelektualnie, bo mamy swoje indywidualne ograniczenia poznawcze z jednej strony, i mechanizmy obronne, chroniące psychikę przed destrukcją, dekompensacją, depresją itp. efektami ubocznymi posiadania świadomości, z drugiej – powodują coś w rodzaju otępienia, czyli areaktywność socjalną.
Jest to zjawisko masowe, towarzyszy od lat dużym zbiorowiskom ludzkim w wielkich aglomeracjach. Jest wykorzystywane przez rządy państw, przez reżimy, dyktatury i ogólnie tych, którzy uważają, że mają prawo albo mandat, by kierować naszym zbiorowym zachowaniem tak, jak jest to, ich zdaniem korzystne dla nich. Traktują nas więc, jak zdehumanizowaną masę – przedmiotowo i bezwzględnie. To się przydarzyło Rwandzie…
I wtedy koszula bliższa ciału pomaga zachować pion, poukładać priorytety, rozbroić etyczną bombę, tykającą w naszej świadomości, która – wprawiona w wibracje – może czasem wybuchnąć, ale częściej wpada jednak w stupor i zamiera, odbierając nam tym samym część człowieczeństwa.
Chyba to właśnie przydarzyło się tej mojej znajomej, co chciała strzelać do pontonów z uchodźcami…
***
I tak zatoczyłam koło – od braku odporności plemienia Yanomami na cywilizację, do pełnej odporności tych, którzy są na tą cywilizację skazani od narodzin do śmierci. Przypuszczam jednak, że ostatecznie kiedy dojdzie do katastrofy klimatycznej, to Yanomami mają większe szanse na przetrwanie…
psy szczekają, karawana idzie dalej
PS.: Chciałabym, żeby psy szczekały, merdały ogonem na widok swego pana, żeby łańcuchy nie wżerały się boleśnie w psią szyję, ale karawana, żeby się jednak zatrzymała na jakiś dłuższy popas… No bo ile można tak leźć bez celu, bezmyślnie i na oślep, a chyba właśnie to robimy…
Kuna2020Kraków