Infant terrible Europy urodził się i rośnie na naszych oczach, w Polsce…
Jesteśmy infant terrible Europy, a będziemy Jonaszem świata, jeśli nadal będziemy bawić się w kotka i myszkę z władzą Jarosława Kaczyńskiego w osobie ministry Zalewskiej, podobnie jak bawiliśmy się z ministrem środowiska czy ministrem zdrowia. Mija właśnie pierwszy rok oświatowej klęski…
Wśród 38 podmiotów i ekspertów, którzy ostro i merytorycznie wypowiedzieli się na temat tego tworu, na etapie konsultacji, byli m.in.:
-
Rzecznik Praw Dziecka,
-
Zespół Edukacji Elementarnej przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN,
-
Stowarzyszenie Nauczycieli Polonistów,
-
Fundacja Przestrzeń dla Edukacji,
-
Polskie Towarzystwo Matematyczne,
-
Ruch Społeczny „Obywatele dla Demokracji”,
-
Rada Dzieci i Młodzieży,
-
Komitet Nauk o Literaturze PAN.
Orzekli oni, że podstawy programowe są:
- słabe merytorycznie
- naszpikowane ogromna ilością błędów
- zideologizowane konserwatywno-katolickim światopoglądem
Metodyka zwraca się ku:
- formatowaniu ludzi do posłusznego wykonywania zadań
- eliminacji analizy, debaty, kreatywności, samodzielnego myślenia
- znaczne ograniczenie przestrzeni do rozwoju indywidualnego
No ale mija rok i można już formułować pierwsze wnioski co do skutków jej działania. Zamiast powielać treści zalecam lekturę następujących publikacji- krótko i treściwie na ten temat pisze OKO.PRESS:
Już niczego nie będziemy się wstydzić… o nowej podstawie programowej do historii
Ministra Zalewska gra w domino… tekst podsumowujący skutki pierwszego roku reformy…
Dlaczego infant terrible? Bo nauka w szkole powszechnej, sprowadzona do tresury, uczy posłuszeństwa i bezkrytycznego przyjmowania treści. Powoduje, że ludzie tak sformatowani mogą być jedynie niewolnikami. Nie sądzę, żeby ludzie o mentalności niewolnika znaleźli wspólny język ze swoimi rówieśnikami z Berlina czy Sztokholmu. I może o to chodzi kościołowi, który de facto rządzi w Polsce. Jeśli myślisz, drogi czytelniku, że to przesada i kolejna nagonka na KRK, to odsyłam do nauki jaka płynie z historii. Otóż kościół zawsze mocno oporował w okresach rozkwitu nauki i jeśli tylko mógł, surowo karał za wolne słowo i myśl nieograniczoną dogmatycznymi ramami wiary, a kwitł i rósł w potęgę w okresie wojen, zarazy i kataklizmów wszelkich. I nie zmienia tego fakt, że obecnie, w Polsce duchowni hierarchowie kropią obficie na różnych wydziałach i katedrach uniwersyteckich. Ale nie rozprawiajmy nad oczywistą oczywistością…
Wracając. Nadal nie wiadomo po jaką cholerę była ta reforma, nie poznaliśmy jej celu/ów, mimo wielokrotnie powtarzanych zapytań pod adresem twórczego ministerstwa. Z funduszu eksperckiego wypłaciło ono, 170 osobom, łącznie 825 tyś.PLN. W wyniku ich pracy oświata dostała dokument, fatalnie napisany i niedbale zredagowany – nie wiem, nie czytałam – bardzo niska dostępność do treści na stronie ministerstwa nie jest chyba przypadkowa.
Problem dotyczy nie tylko dzieci, młodzieży i ich rodziców. Ta reforma to problem Polski, jej przyszłości, jej znaczenia na arenie międzynarodowej, siły jej głosu w kluczowych sprawach świata. To dziś wychowujemy i uczymy przyszłe pokolenia jak przetrwać w świecie, jak się z nim komunikować i sprawiać, by był lepszym miejscem do życia niż jest obecnie. A oświata Zalewskiej, ni mniej ni więcej, wyklucza nas z towarzystwa, izoluje, odbiera narzędzia poznawcze, zdaje się na każdym kroku mówić – nie, tego wam nie wolno, nie ruszać, nie oglądać, nie oceniać. Powtarzać. Tylko powtarzać. Nam to wystarczyło, to i wam wystarczy. Nie potrzebujecie niczego więcej. Pilot do TV, popcorn, paciorek i lulu.
PS.: trochę mnie irytuje ta gra w białych rękawiczkach – od września 2017 roku czekamy na ujawnienie nazwisk ekspertów, którym zawdzięczamy podstawę programową reformy Zalewskiej. Nie mam ochoty rozliczać tych 170 ludzi – oni pracowali na zlecenie, oni napisali to, co w ich mniemaniu trzeba było napisać. To ministra oświaty odpowiada za wybór grona ekspertów. I choć rozumiem dlaczego krytycy ustawy chcą mieć czarno na białym, że to prokatolicka skrajna, konserwatywna śmietanka towarzyska sprokurowała tego gniota, to wolałabym jednak bić się o coś innego – otrzymać gwarancję, że Zalewska odpowie przed Trybunałem Stanu za skandaliczne złamanie konstytucji RP. A podstawę już dała sama Zalewska- powiedziała, że MEN jest niezależnym decydentem w tej sprawie. MEN czyli pani ministra także, a nawet przede wszystkim. Nawet jeśli została powołana na to stanowisko przez starego lisa, który wybrał ją ze względu na jej wysokie kompetencje wynikające z braku kompetencji.
I tak mniej więcej wygląda front walki o edukację w Polsce. I chociaż rozumiem, że merytoryczna debata, to podstawa w demokratycznym państwie prawa, to jednak uwiera mnie ten rodzaj walki o dobro społeczne w sytuacji, gdy nie mamy demokratycznego państwa prawa, w kluczowych miejscach, u steru siedzą niekompetentni ludzie, wszystkie filary stabilnego państwa obracają się w ruinę, przy wtórze chóru zachwyconych tym stanem rzeczy dyletantów, a kraj funkcjonuje wyłącznie dzięki nieeksponowanej pracy urzędników niższego szczebla w ministerstwach, którzy dwoją się i troją w codziennych wysiłkach, by kraj nie zapadł się w kolejnym kolapsie, bezprzykładnej niekompetencji, lub co gorsza świadomej ignorancji.
Rodzi się też inne pytanie. Czy Jarosław Kaczyński, jak twierdzą niektórzy- geniusz strategii – dostrzega, że wcale nie buduje sobie legendy męża stanu, o jakiej zawsze marzył? Tworzy haniebną opowieść o słabym społeczeństwie i owładniętym niskimi instynktami narodzie. Czy dostrzega, że właśnie dochodzi do kulminacji działań, które prowadzą do zniweczenia całego wysiłku pokoleń, by wydźwignąć ten kraj z zapóźnień kulturowych i cywilizacyjnych? Za co Kaczyński tak nienawidzi i kogo obwinia za swoje deficyty? I wreszcie, czy to w porządku, żeby człowiek o tak niskich motywacjach decydował o naszym być albo nie być?
PS.: Wszystkie zabezpieczenia demokracji zdają się być słabe i zupełnie nieprzydatne w kontrolowaniu władzy, jej poczynań wobec masy 44 milionów ludzi. Nawet zjednoczona Europa nie potrafi sobie z tym poradzić. Nie chcę się wymądrzać, ale nie mogę się oprzeć konkluzji, że zabezpieczenia w prawie i konstytucji są jednak dość naiwne i biorą pod uwagę tylko takie scenariusze, na jakie stać wyobraźnię ustawodawców. Być może jakimś rozwiązaniem byłoby w przyszłości powierzyć to zadanie ekspertom – paranoikom. Ich wyobraźni nic nie ogranicza.