Jarosław Wocial – z cyklu Rakiija – odcinek 2

03.01.2020

RAKIIJA II

Wiecie „CO” – poczytajcie „JAK”.

 

Rok 2010 nie zapowiadał się jakoś szczególnie.

Wielbiciele Denikena opowiadali co prawda coś o końcu świata przewidywanym przez Majów na 2012… a jak wiadomo nawet dinozaury nie wyginęły z dnia na dzień i nawet koniec świata to proces, który trochę trwa – ale kto by tam słuchał nawiedzonych.

Astronomowie opowiadali o jakiejś komecie zbliżającej się do ziemi, która miała pizdnąć w nas i proroctwo Majów zrealizować – ale kto by tam słuchał astronomów.

Jak inni szykowałem się więc na kolejny fajny i dobry rok jakich w tym czasie przeżywaliśmy wiele po wejściu do UE, rozkręceniu gospodarki i stworzeniu podstaw demokracji. Tymczasem… niewinne ostrzeżenia okazały się groźniejsze niżby ktoś przypuszczał.

Kometa co prawda nie jebła w ziemię niszcząc nas i cywilizację. Zniknęła jakoś z pola widzenia choć z perspektywy lat wydaje mi się, że była tym co starożytni grecy określali mianem „puszki Pandory”. Rozleciała się gdzieś przed nami i walnęła w ziemię całą swoją plugawą zawartością, uszczęśliwiając nas bałaganem, pomięszaniem pojęć i zniszczeniem zasad, którymi dotychczas się kierowaliśmy.

Tak czy siak… zaczęło się.

 

W 2010 roku zawalił się świat w którym żyłem… choć wtedy jeszcze zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Przede wszystkim spalił mi się dom. Nie mnie pierwszemu i na pewno nie ostatniemu ale… Pożar domu zniszczył moje marzenia o farmie na której miałem spędzić resztę życia, hodując zwierzęta i ciesząc się z ludzi. Wraz z nim szlag trafił także budowaną od kilku lat firmę – spaliło się wyposażenie biurowe i hmmm – znaczny zapas gotówki. Jedno zwarcie i z dymem poszły praca, mieszkanie i marzenia.

Nie wiem jaki wpływ pożar miał na moje zdrowie… ale tak się jakoś stało, że w tym samym czasie niewinny polipek na kiszkach zaczął ponoć budować nową strukturę zwaną potocznie rakiem. Widzieć tego nie widziałem… niemniej dziś dowiedziałem się, że moje raczysko ma coś około 10 lat. Matematykiem być nie trzeba.

 

Pożar miał także inne konsekwencje dotykające mnie do dziś, których raczej bym się nie spodziewał. O wszystkich pisać nie będę, ale jednego sobie nie odmówię.

Miałem otóż w spalonym domu telewizję satelitarną. Jak się domyślacie spaliła się ona jak wszystko inne, ale przez nią dziś komornik zabiera mi samochód. Niemożliwe? Możliwe, możliwe. Choć jak się domyślacie miałem wtedy co robić nie zapomniałem także o Polsacie. Najpierw dzwoniłem a później pisałem do tej szlachetnej firmy, że uprzejmie proszę o zawieszenie naliczania opłat za TV Sat jako, że nie mam nie tylko telewizora, dekodera i anteny ale nawet prądu coby to wszystko odpalić. Za coś z czego nie mogłem korzystać oczywiście nie płaciłem. Ja atakowałem solorzowców coby mi wyłączyli a w tym samym czasie oni straszyli mnie, że jak nie będę płacił to… wyłączą. Taki paragraf 22 w naszym wydaniu.

Zabawa trwała kilka miesięcy. W końcu przestali się czepiać i nawet przestali żądać ode mnie zwrotu spalonych urządzeń.

Może byłby to koniec historii… gdyby nie handel długami. Po kilku latach Polsat sprzedał mój „dług” jakimś złodziejom. Dalej już norma. Idiotyzm pod tytułem E-sąd, o którym nawet nie wiedziałem w którym o przedawnieniu musiałbym poinformować sąd – jako, że sam o tym nie wie… nakaz zapłaty… obliczenie wszystkich wydłubanych z nosa kosztów i… Dziś komornik przysłał mi pismo, że przyjdzie mi do obory i będzie zabierał. Szczególnie ostrzy sobie ponoć zęby na moją 12 letnią skodę, ale w końcu łóżko rodziców też może zabrać.

 

W tym samym czasie… mój Ojciec miał udar – malutki był i tylko trochę równowagę mu zakłócił to i sensacji nie wzbudził a moja Matka miała kłopot z wstaniem z krzesła – kto by się tam takimi pierdołami przejmował nie doceniliśmy tego wówczas i my. Małe i duże sprawy i cholera wiedziała, że świat mi się własnie walił i leży do dziś.

A rak… przez nikogo nie niepokojony – spokojnie sobie rósł.

 

Moje bóle nie warte by były pewnie waszej uwagi, gdyby nie to, że katastrofa dotyczyła także tego większego świata w którym wszyscy żyjemy. W naszym pięknym nadwiślańskim kraju sprawa się rypła za sprawą jednego samolotu. Tydzień po pożarze mojej chałupy doszło do katastrofy smoleńskiej. Spowodowała ona poważniejsze skutki niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Nie wyginęła w niej elita naszego narodu zginął za to jeden człowiek, co zachwiało równowagą tak bardzo, że nasz spokojny światek rozpadł się jak domek z kart… ale o tym to już innym razem.

Rak sobie przypomniał, że solpadeiny jeszcze nie brałem.

Do następnego spotkania więc ze mną i moim towarzyszem.

 

Jarosław Wocial