Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 2

ABP JULIUSZ PAETZ – część II.

Według oficjalnych informacji kleryk Juliusz Paetz zakończył swoje teologiczne studia, po pięciu latach (wówczas teologia trwała pięć lat, obecnie to cykl sześcioletni), latem 1958 roku, ale na księdza został wyświęcony przez ówczesnego metropolitę poznańskiego, abp Antoniego Baraniaka dopiero po roku, w dniu 28 czerwcu 1959 roku. Dostaje w tej sprawie sprzeczne informacje ze źródeł kościelnych lub wręcz ich odmowę, a teczka hierarchy jest utajniona (!!!) Nie można zatem jednoznacznie powiedzieć, czy w 1958 roku, miał wstrzymane święcenia kapłańskie, co mogło się zdarzyć bo znam takie podobne przypadki z innych diecezji, a jeżeli tak to dlaczego, czy też jest inny powód wyświęcenia go po rocznej przerwie. Stawiam więc w tym miejscu publiczne pytanie, jeżeli w tej sprawie nie ma nic wyjątkowego to dlaczego władze archidiecezji poznańskiej utajniają dokumenty na ten temat do dzisiaj, i to dokumenty sprzed sześćdziesięciu lat?

Przez pierwszy rok po przyjętych święceniach, ks. Juliusz Paetz, pracował jako wikary w Ostrowie Wielkopolskim, ale już wówczas, jako aktywny gej w sutannie, szukał wpływowych protektorów w szeregach hierarchów swojej archidiecezji. I chyba dobrze trafił, bo jego protektor, prawdopodobnie także aktywny gej, nie tylko załatwił mu, już po pierwszym roku wikariatu, przeniesienie bliżej siebie, do Poznania, ale także niezwykle szybko bo zaledwie w kilka kolejnych miesięcy, studia specjalistyczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, które po dwóch latach zamienił, za zgodą władz swojej diecezji, na studia rzymskie w dwóch renomowanych uniwersytetach papieskich: Uniwersytecie Gregoriańskim i Uniwersytecie Świętego Tomasza. I to wszystko, co warto w tym miejscu podkreślić, na koszt archidiecezji poznańskiej. Te obie uczelnie to najwyższa półka kościelna, a absolwenci tych uniwersytetów to potencjalni pracownicy Stolicy Apostolskiej lub biskupi w swoich krajach, po powrocie do kraju.

Ale aktywność seksualna młodego geja w sutannie zostaje odnotowana przez służby IV Wydziału KW MO w Poznaniu, w gestii którego znajdował się Kościół i jego ludzie. Nazwisko młodego ks. Juliusza znalazło się bowiem w raporcie innego Tajnego Współpracownika w sutannie, rzekomo bliskiego współpracownika samego abp Antoniego Baraniaka. To niezwykle przykre, że metropolita poznański, który całe lata spędził w stalinowskich więzieniach, gdzie był torturowany i poniżany w niezwykle brutalny sposób, po wyjściu na wolność otoczony był w swojej kurii agentami SB i zdrajcami, którzy w ciągu dnia całowali jego biskupi pierścień, a wieczorami pisali raporty dla służb o sytuacji w jego archidiecezji. Prawdopodobnie wówczas młody student KUL, ks. Juliusz Paetz, nawiązał współpracę z SB, która pomogła mu w ten sposób uzyskać upragniony paszport i zgodę służb na studia w Rzymie. W 1962 roku, tylko nielicznym duchownym z Polski to się udawało, a cena za taką zgodę była tylko jedna. I ks. Juliusz tę cenę widać zapłacił.

Dostał się w ten sposób w tryby służb rozpracowujących Kościół, zarówno w kraju, ale i w jego watykańskiej centrali. Wielokrotnie po latach, abp Juliusz Paetz zaprzeczał jakoby kiedykolwiek współpracował z SB i był dla jej funkcjonariuszy źródłem jakichkolwiek informacji o Kościele, ale niestety zapomniał, że pozostały po tej współpracy liczne pisemne raporty, oceniane przez funkcjonariuszy SB jako wyjątkowo cenne. A dodam tylko, że raporty te obejmowały okres od lat sześćdziesiątych, aż do początków lat osiemdziesiątych, a więc pontyfikaty aż trzech kolejnych papieży: Pawła VI, Jana Pawła I i naszego papieża z Polski. Czasami ludzi pamięć zawodzi i po latach sami nie pamiętają co robili w młodości. Abp Juliusz Paetz po latach zapewniał także publicznie, że nie molestował nigdy nikogo, a tymczasem prawda, po latach, okazała się dla niego dotkliwie bolesna.

Ale trafił dzięki temu w 1962 roku do Rzymu i kiedy jego rodacy borykali się z szarością gomułkowskiej codzienności, on łapał rzymski wiatr w żagle. A łapał tym łatwiej, że kościelna centrala od wieków przyciągała ze wszystkich katolickich krajów świata, młodych, dobrze zbudowanych, zdolnych, chętnych i koniecznie przystępnych młodzieńców w sutannach. Trzeba tylko było sobie znaleźć kolejnego wpływowego protektora, tym razem na gruncie rzymskim, który nie tylko zapewni opiekę w watykańskim świecie, ale także przetrze drogę na skomplikowanej drabinie kościelnej hierarchii. A tę umiejętność młody ks. Juliusz z dalekiej komunistycznej Polski, już opanował dostatecznie dobrze. Jak dobrze, przekonają się o tym wszyscy czytelnicy, którzy śledzić będą tę opowieść w jej kolejnych odsłonach.
Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach