Matka Natura nie słucha Episkopatu
Jedną z ważniejszych, jeśli nie najważniejszą z potrzeb każdego, zdrowego psychicznie człowieka, jest miłość do drugiej istoty ludzkiej. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że stan zakochania to choroba z objawami, które, jak sądzę, wszyscy doskonale znamy. Matka Natura zręcznie wkręca nas w stan pomieszania z poplątaniem, w wyniku czego tracimy tzw. rozum, a endorfiny zalewają nas po czubek głowy, nie dopuszczając zdrowego rozsądku do głosu. Niechaj mi wybaczą romantycznie zakochani czytelnicy, ale muszę to powiedzieć głośno i wyraźnie – taka kondycja psychiczna to ukoronowanie wszystkich starań, które pozwolę sobie nazwać terminem zoologicznym – tańca godowego, lub jak kto woli tokowania. Wiadomo – jeśli o tańcu godowym mowa – to mowa też o prokreacji w obrębie gatunku.
Prawdopodobnie do czynności związanych z poczęciem potomstwa dochodziłoby znacznie rzadziej, gdybyśmy cały czas trwali w postawie rozumnej, zdolni do trzeźwej oceny sytuacji. Bo choć rozum to, podobno, potęga, to jednak, tu pozwolę sobie znowu być niemiłą, nie przeceniam ludzkiego rozumu i nie podejrzewam by argumenty o dobru populacji homo sapiens, dotarły do wystarczająco dużej liczby osobników, by ta populacja mogła się rozwijać liczebnie i w odpowiednio dużej liczbie kombinacji. Konkludując zatem ten wstęp, zgódźmy się, że może ruchy nie godne filozofa, jednak dostarczają nie tylko dodatkowej porcji hormonu szczęścia, ale niekiedy skutkują cudem poczęcia zdrowego potomka. I wszystko byłoby dobrze gdyby ta sama Natura, ślepa na nasze błagania, nie zadbała o inny mechanizm, zasadniczo przeciwny do wyżej opisanego. Mam na myśli sytuację, gdy dany gatunek, na danym obszarze, nie znajduje odpowiednich warunków do utrzymania przy życiu już istniejących osobników. Wówczas spada przyrost naturalny, a to za sprawą coraz lepiej poznanych neurohormonalnych uwarunkowań hamujących prokreację.
Teraz trochę będę żartować, ale tylko trochę.
Chociaż jesteśmy istotami obdarzonymi zdolnością do abstrakcyjnego myślenia i złudzeniem wolnej woli, to wierzcie mi, ograniczona rozrodczość w Polsce zachodzi poza naszą wolą i dobrymi chęciami, a dzieje się tak dlatego, że nie kojarzymy na ogół dość prostych, ale odległych od siebie faktów. Komu przyszłoby do głowy kojarzyć taki zestaw okoliczności: spadek wartości spółek skarbu państwa, deflację, film „Ameryka Ameryka” albo „SOS dla Ziemi”, strajk szwaczek z Myślenic, kontrolę Sanepidu na przemian z kontrolami US i PIP-u w okresie trzech miesięcy między Bożym Narodzeniem a Świętami Wielkiej Nocy – z niemożnością zajścia w ciążę? Dla mnie to mógłby być wystarczający zestaw, by najbardziej pierwotny instynkt, napędzony strachem o przyszłość, przesterował mój organizm na całkowitą antykoncepcję. Dla mojej sąsiadki wystarczający mógłby być poranek w oparach muzyki „Behemota”, którym uraczyłam ją onegdaj w zemście, za równie nieznośny dla mnie opar Radia Maryja, bo dla niej muzyka, zwłaszcza taka muzyka, to dowód panoszenia się, wszędobylskiego ostatnio, Szatana.
O ile wśród zwierząt stadnych mechanizm ograniczonej rozrodczości działa zwykle przez jeden sezon, góra dwa, o tyle w polskim stadzie ludzkim jest obecny od wielu dekad, niekiedy tylko lekko odpuszcza w chwilach szczególnego wzrostu optymizmu, jak miało to miejsce u schyłku lat osiemdziesiątych. Po roku 1993 spada systematycznie i obecnie jesteśmy w stanie katastrofy demograficznej, utraciliśmy bowiem prostą zastępowalność pokoleń. Jesteśmy zatem nacją wygasającą. Ten sam mechanizm działa w całej Europie zachodniej, my jesteśmy w czołówce.
Jak państwo zareagowało na tendencję spadkową dzietności?
Kilka faktów:
1993 – ustawa antyaborcyjna – jedna z pierwszych inicjatyw ustawodawczych Polski post transformacyjnej
1996 – na krótko złagodzona; możliwość przerwania ciąży z powodu ciężkiej sytuacji życiowej
kobiety.
1997 – Liberalizacja została szybko cofnięta: TK wydał orzeczenie, wskutek którego trudna
sytuacja osobista lub ciężkie warunki życiowe (tzw. „względy
społeczne”) przestały być uzasadnieniem dla legalnego zabiegu
przerwania ciąży
2006 – projekt LPR-u w sprawie zmiany 38 art. Konstytucji RP poprzez wprowadzenie nowego przepisu „ o ochronie życia od momentu poczęcia „ – projekt zmierzał do całkowitego zakazu przerywania ciąży.
Zatem ukręcono prawny bicz na nieposłuszne kobiety – systemowa przemoc w pełnej krasie.
Pominę i nie będę polemizować z argumentami religijnymi, ponieważ dla funkcyjnych KK życie ludzkie nie ma najmniejszego znaczenia, nie ma także wartości, co podkreślają w aktach święcenia narzędzi zbrodni przeciw ludzkości, bo chyba nie da się tu dorobić filozofii humanistycznej, która by usprawiedliwiała takie zachowania. Z resztą moment od którego człowiek staje się człowiekiem, był dla KK różnie postrzegany – zależnie od aktualnie obowiązującej koniunktury- to tak nawiasem…
Nie udało się spacyfikować kobiet ustawą antyaborcyjną, podziemie ginekologiczne kwitnie, turystyka aborcyjna takoż. Jeśli ktoś chciałby dokładnie się przyjrzeć zarządzaniu ciałem kobiet w ostatnim ćwierćwieczu, polecam gorąco zapoznać się z dokumentem, który obszernie i rzetelnie zajmuje stanowisko w tej sprawie tutaj.
Rząd za czasów SLD, pragnąc dorwać się do UE, handluje z Episkopatem i znowu kartą przetargową są kobiety – w zamian za poparcie KK dla referendum w sprawie wejścia do Unii Europejskiej, odbiera się kobietom fundusz alimentacyjny. Dlaczego Episkopatowi zależało na pogrążeniu kobiet? Poza tym, że ich nie lubi i nie szanuje? Prawdopodobnie miał nadzieję, że kobiety skonstatują iż rozwody się nie opłacają. Oj , panowie – ręce opadają – wy naprawdę kompletnie nie rozumiecie kobiet. Za cały komentarz musi wystarczyć suchy fakt – liczba rozwodów nie zmalała, ba! poszybowała w górę.
analiza barier dzietności w Polsce
Skoro kobiet nie można było już z niczego obedrzeć, spróbowano odciąć je od profesjonalnej opieki zdrowotnej – Deklaracja Wiary Lekarzy – mówi wszystko. Perfidia tego pomysłu poza wszystkimi oczywistościami, polega też na tym, że z tą idiotyczną inicjatywą wystąpiła…kobieta. I przy tej okazji, zupełnie na marginesie tematu chciałabym zwrócić uwagę, że coraz częściej w propagowaniu kościelnego punktu widzenia wykorzystuje się właśnie kobiety. Nawet nie znajduję słów, które mogłyby oddać smak zażenowania, jaki odczuwam za każdym razem, kiedy słyszę co mówią naczelne tuby kościelne takie jak: Kępa, Wróbel, Terlikowska, Sobecka, i inne…
Wydaje się, że wyczerpano główne metody opresji systemowej – bezskutecznie – dzietność spada, rodzina przeżywa kryzys rozwodowy – kobiety nadal strajkują, nie rodzą i już! Ale myli się ten, kto sądzi, że KK złożył broń. Co to, to nie! Gorzej. Niedocenianie przeciwnika zawsze się mści, zada ci bowiem cios z półobrotu, gdy najmniej się tego spodziewasz.
Tajna broń, jaką KK w Polsce uzbrajał systematycznie, jest gotowa do odpalenia. Z pozycji starej matrony będę się przyglądać skutkom naszej społecznej indolencji, bo to ona jest przyczyną i sprzymierzeńcem mimo woli, tych niecnych planów.
Na jedną z jaskółek klęski społecznej i jednocześnie sukcesu propagandowej roboty KK natykam się na jednym z forów kobiecych tutaj.
Innym sukcesem tajnej broni KK jest cały zestaw przyczynowo- skutkowy prowadzący do pewnego podręcznika… Prawdę powiedziawszy to właśnie ów podręcznik stoi za tym tekstem, którym pozwalam sobie Was kochani zamęczać. A początek tej historii miał miejsce wiele lat temu, na uczelniach katolickich, w seminariach, w szkole Rydzyka, w Opus Dei i pewnie w kilku jeszcze instytucjach. Tam wyhodowano pierwszą ligę demagogów katolickiej myśli demograficznej, nadano im tytuły naukowe, uczyniono „ekspertami” od życia poczętego, pedagogiki psychologii społecznej i oddano do dyspozycji Ministra Oświaty – Romka Giertycha. Ten, tyleż inteligentny co zły człowiek, robiąc z siebie pośmiewisko w oficjalnym nurcie politycznym, po cichutku i skutecznie poutykał gdzie się dało „ swoich ludzi”. Ci zaś psują skutecznie oświatę, a to w ten sposób, że występując w roli ekspertów różnych dziedzin, dyrektorów szkół podstawowych i gimnazjów, dziennikarzy, publicystów mają realny wpływ na kształt polskiej edukacji powszechnej.
Tak dziś wygląda lista ekspertów recenzentów podręcznika do edukacji seksualnej…Za GW:
Obecnie na ministerialnej liście rzeczoznawców podręczników do wychowania do życia w rodzinie znajdziemy kilkanaście nazwisk: Franciszek Adamski (rekomendowany przez Uniwersytet Jagielloński), ks. dr hab. Józef Augustyn (rekomendacja – Komisja Katechetyczna Episkopatu Polski), prof. Bogdan Chazan (Instytut Matki i Dziecka w Warszawie), dr Urszula Dudziak (Katolicki Uniwersytet Lubelski), dr Jacek Jakubowski (Polskie Towarzystwo Psychologiczne), dr Dorota Kornas-Biela (Katolicki Uniwersytet Lubelski), prof. Maciej Kurpisz (Polska Akademia Nauk), dr Bogusława Lachowska (Katolicki Uniwersytet Lubelski); prof. Aleksander Nalaskowski (Uniwersytet Mikołaja Kopernika); prof. Krystyna Ostrowska (Uniwersytet Warszawski); dr Leszek Putyński (Uniwersytet Łódzki), prof. Jerzy Rzepka (Towarzystwo Rozwoju Rodziny), dr hab. Zbigniew Lew-Starowicz (Zakład Seksuologii Medycznej i Psychoterapii Centrum Medyczne Kształcenia Podyplomowego), prof. Renata Siemieńska-Żochowska (Uniwersytet Warszawski), dr Wiesława Stefan (Uniwersytet Wrocławski), dr Małgorzata Stępka (Uniwersytet Warszawski), dr Iwona Ulfik-Jaworska (Katolicki Uniwersytet Lubelski), dr Urszula Walijewska (Uniwersytet Gdański), dr Lidia Winogradzka (Wszechnica Polska – Szkoła Wyższa Towarzystwa Wiedzy Powszechnej w Warszawie).
A tak brzmi kwintesencja solidnej edukacji wg. ekspertów…
Zasada qui pro quo jest stara jak świat. Jeśli komuś się śniło, że Polki zagonione pod ścianę płaczu pękną i zaczną dostarczać taniej siły roboczej , zastępów źle wyedukowanych młodych ludzi nie mogąc dać im nadziei na jakąkolwiek przyzwoitą przyszłość, to się mocno w swoich rachubach pomylił. Te 1,3 dziecka to i tak morze rozpaczy – ostatnio dowiadujemy się, że oddziały dermatologiczne przyjmują coraz więcej bardzo młodych dziewcząt ze schorzeniami wenerycznymi, badania świadomości seksualnej wśród młodzieży alarmują o niesłychanie niskim poziomie wiedzy na ten temat, a na prywatkach 11-latków rządzi zabawa w „ kamienną twarz”.
Jakby na to nie patrzeć – nie są to przejawy myślenia prokreacyjnego. Szczególnie bulwersujący jest w tym kontekście, brak poczucia odpowiedzialności Ministerstwa Oświaty za stan edukacji seksualnej w szkołach. I nic mnie nie obchodzi, że mizogini w sutannach wysokiego szczebla stoją nad ministrami, posłami, senatorami, burmistrzami, prezydentami miast i zioną im w kark nieświeżym oddechem z wczorajszej zakrapianej suto kolacji – ja ich nie wybierałam na swoich przedstawicieli – pretensje mam do tych, na których oddałam swój bezcenny głos. Tłumaczenie w rodzaju- no wicie, rozumicie – mogą sobie wsadzić. To co mnie w najwyższym stopniu irytuje to świadomość, że nikt i nigdy za to nie odpowie, że dzisiejsi 11-latkowie nie będą mogli pozwać państwa polskiego przed Trybunał Europejski z żądaniem wyrównania szkód i krzywd jakie przyjdzie im ponieść tylko z tytułu braku należytej staranności w organizowaniu przez państwo systemowej edukacji w szkole.
Tak sobie patrzę na te dowody bezsilności, nieudolności, braku inteligencji i kompetencji wśród elit rządzących, natchnionych tym samym duchem sadystycznego Boga co drugi wielki gracz na scenie politycznej czyli Episkopat i myślę sobie, że równie bezsilne, nieudolne, pozbawione inteligencji i kompetencji społeczeństwo nie poradzą sobie z tym problemem i odejdą powoli, w jedyne miejsce dla takich nieudaczników, czyli w niebyt, i przyznam się, że mnie to jakoś szczególnie nie martwi. Utraciliśmy już dawno tzw. zastępowalność pokoleń – i dobrze! Nie ma absolutnie żadnych ważnych powodów by taki naród trwał dłużej w historii cywilizacji.
Być może odbiorcy moich dzisiejszych złotych myśli nie zgodzą się z takim postawieniem sprawy, być może uznają inne przejawy patologii społecznej za ważniejsze – cóż, mogę tylko powiedzieć, że cokolwiek nie weźmiemy pod lupę i poddamy analizie, na koniec okaże się objawem tej samej choroby. Syndrom polski to zespół objawów dysfunkcyjnych, obejmujących wszystkie zmysły, a w szczególności wzrok, słuch, czucie głębokie – które to zmysły ulegają stopniowej progresywnej atrofii, oraz węch z wybitną nadwrażliwością. Obserwuje się także w syndromie polskim wybitne wzmożenie odruchów bezwarunkowych, nadczynność w zakresie ruchów dowolnych i mimowolnych także. Nic dziwnego zatem, że organizm państwowy dla obserwatora z zewnątrz jawi się jako ten chochoł pijany, co posiał gdzieś złoty róg i kręci się wokół własnej osi, głuchy i ślepy na każdą krytykę.