„Ratujmy Kobiety” 2017 – o co chodzi w ustawie i dlaczego nie o aborcję.
Projekt ustawy, zabraniający całkowicie przerywania ciąży, zgromadził wymagane 100 tys. podpisów. Jak sądzę, bez większego problemu i zapewne z dużą nadwyżką. Odpowiednie dokumenty zostały złożone w kancelarii Sejmu R.P…
Czy jest to sukces społeczny? Nie sądzę. Czy jest to sukces logistyczny? Jak najbardziej. A propagandowy? Poniekąd.
Czy w związku z tym, twórcy projektu, którzy, szyderczo i kpiąc sobie z życia kobiet polskich, nazwali wytwór osobistej paranoi projektem „Za życiem”, mają prawo odtrąbić sukces? Mają prawo. Nigdzie na świecie, mizoginiczna organizacja Ordo Iuris nie odnosiła sukcesów, bo też nigdzie na świecie, w jednym czasie i miejscu nie nastąpiło jeszcze tak korzystne nałożenie się okoliczności, wzajemnie się napędzających. Mam przed oczami tę układankę – o każdym niemal jej elemencie pisałam na łamach PolskiegoAteisty.pl od początku istnienia tego portalu. Tu i teraz tylko je wymienię:
pełzająca klerykalizacja i państwo konfesyjne jako szczytowe osiągnięcie przemian po 1989 roku
klęczący prezydent i marionetkowy rząd większościowy z wodzem również na klęczkach
brak silnej opozycji i pustka na horyzoncie
całe pokolenie rocznik 90-99 wychowane od przedszkola w oparach kadzidła
i
oswojone z restrykcyjną ustawą antyaborcyjną z 1993 roku
bierne, rozbite, niesolidarne społeczeństwo
mocno rozbudzone -yzmy, -izmy, i -fobie
bezprawie i całkowity brak standardów demokratycznych
A ponadto –
Dane statystyczne dotyczące Kościoła katolickiego wg Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego SAC. Dane pochodzą z okresu 2000/2001.
Liczba księży diecezjalnych: 22 640 (z czego 21 225 przebywa na terenie Polski a 1415 poza krajem)
Liczba księży zakonnych: 5365
Liczba sióstr zakonnych: 23 939
Alumni diecezjalni: 4736
Alumni zakonni: 2051
Liczba parafii: 9967 oraz 813 ośrodków sakralnych
Diecezje: 39 (w tym 13 Metropolii) oraz Ordynariat Polowy i dwie diecezje obrządku „wschodniego”
10 098 parafii – to ostatnia liczba parafii w RP – dane z 2017 roku – a tak to wygląda na mapie Polski
Dlaczego o tym piszę? – bo Ordo Iuris zbierało podpisy w parafiach KRK i jak na mój rozum 58 731 podpisów mogli zebrać jednego dnia – KRK to instytucja hierarchiczna, a posłuszeństwo to najważniejsza cecha każdej osoby duchownej. Myślę, że nie muszę tego rozwijać… Resztę podpisów można było zebrać także jednego dnia, a właściwie w jednej krótkiej chwili np. w niedzielę po sumie – z każdej parafii wystarczyło 5 podpisów.
I jak tak na to wszystko patrzę, to coraz mniej w tym widzę sukces, a coraz więcej bolesną porażkę. To tak jak z tymi, wygranymi przez PIS wyborami – niby dostali do łapek joystick, ale nie wiedzą jak się nim posłużyć. Jedni i drudzy wszystko co robią, robią z niewłaściwych motywacji i emocji – z nienawiści, z kompleksu niższości, z braku poczucia własnej wartości, z powodu aż nadto widocznego deficytu uwagi. I nic nie jest w stanie usatysfakcjonować tych ludzi – ani władza, ani pieniądze. Bo sens ich egzystencji, sens ich życia, to siać zniszczenie, pozostawić po sobie gruzy i rozpacz. To klasyka psychopatologii społecznej. Znamy równie wstrząsające przykłady w historii zarówno starożytnej jak nowożytnej i współczesnej.
Zatem piszę o tym, bo jestem sfrustrowana tą niesprawiedliwą asymetrią możliwości działania, uczestniczenia w dyskusji społecznej, która istnieje dziś wyłącznie na ulicach polskich miast i miasteczek. Dzięki ogromnemu wysiłkowi aktywistów i aktywistek, którzy poświęcając swój czas i zdrowie oraz swoje prywatne środki, odbywa się w tych dniach, wielkie spotkanie z współobywatelami naszego kraju. Ta spektakularna asymetria możliwości oddziaływania jest oczywistym dowodem na to, że pani premier kłamie w parlamencie europejskim. Demokracja w Polsce nie istnieje nawet w szczątkowej formie, ponieważ garstka kobiet i mężczyzn mierzy się dzisiaj z trzema potężnymi instytucjami w dyskusji o prawach kobiet i świadomym rodzicielstwie, nie mając dostępu do środków finansowych, mediów i władzy. To pogwałcenie elementarnych zasad demokracji. Bo demokracja to nie jest dyktatura większości, jak się wmawia niedoukom – którzy stanowią dziś o statusie tego państwa.
Drodzy! Drogie!
Przeciwwagą dla nieludzkiej ustawy Ordo Iuris jest projekt, znany z ubiegłego roku pod nazwą „Ratujmy Kobiety”
Kiedy staję z ulotkami na środku Szewskiej w Krakowie, pośród płynącego, z różnym natężeniem, tłumu ludzi i zaczepiam niektórych, by zachęcić do podpisania listy poparcia inicjatywy ustawodawczej ” Ratujmy Kobiety”, spotykam się z kilkoma standardowymi reakcjami.
Idzie szybko, wzrok nieobecny, w uszach słuchawki – nie słyszy, nie widzi, idzie dalej nie zmieniając trajektorii.
Idzie szybko, wzrok nieobecny, słyszy tekst jednym uchem, nie wie o co chodzi, ale nie chce wiedzieć i zmienia trajektorię tak aby broń boszze nie zostać zatrzymanym… Niepotrzebnie się obawia – ale osoba tego nie wie, lubi nie wiedzieć. Tak jest teraz bezpieczniej. Złości mnie to, ale wcale nie dziwi. Kiedy masz dwadzieścia lat i przez ostatnie szesnaście dostawałaś przeciwstawne komunikaty, wzajemnie się wykluczające i wciąż byłeś narażony na dysonans poznawczy, możesz przyjąć bezpieczną postawę pt. nie wiem i nie chcę wiedzieć. Możesz zamknąć się przed wszystkimi komunikatami, zaszyć w świecie fantasy, albo muzyki czy uprawiać jogę. Już prawdopodobnie zauważyłeś/aś , że im mniej wiesz, tym lepiej cię widzą. Ja tego też nie rozumiem, ale trudno zaprzeczać faktom – niewiedza, dyletantyzm, niekompetencja jest bardzo dobrze tolerowana w odbiorze społecznym. Wiedza to coś czego należy się wstydzić, wykształcenie jest trywialne i nic nie warte. Jeszcze gorzej być indywidualistą bo wyróżnia cię to i stajesz się wykształciuchem nie wartym uwagi. Wszelkie odstawanie stało się klasistowskie i jako takie jest niestosowne. Zatem nie dziwi mnie duża ilość takich właśnie odizolowanych, skupionych wyłącznie na sobie, zamkniętych i aspołecznych w postawie, zwykle dość młodych osób obojga płci.
Idzie ON i ONA. Młodzi. Zakochani. Zapatrzeni, jakoś tak każdy w swoje coś, może w świetlaną przyszłość jaką zapewnią im rodzice…? Zatrzymują się tylko jeśli zastąpisz im drogę i odpowiednio szybko, z dobrą dykcją zakomunikujesz o co chodzi. W zależności od tego ile użyjesz zrozumiałych fraz, możliwe są dwie reakcje. Albo zatrzymają się, albo wykonają jeden z licznych gestów lekceważenia i idą dalej swoją ścieżką, w chmury… Zatrzymują się tylko te pary, które mają poglądy i nie wstydzą się o nich mówić. Składają podpis te pary, które albo znają problem z autopsji, albo otarły się o problem w grupie rówieśniczej przyjaciół, ewentualnie mają wystarczającą wiedzę o otaczającej ich rzeczywistości, by problemu nie lekceważyć.
Ta ostatnia motywacja jest najbardziej pożądaną, ale i najrzadszą z wszystkich jakie zaobserwowałam. Pary, które zatrzymują się, bo wyraźnie mają dylemat ze złożeniem podpisu, zadają pytania, ewentualnie chętnie wchodzą w polemikę, na którą niestety nie możemy sobie pozwolić. Młodzi to rozumieją, biorą ulotkę i odchodzą, by się zastanowić. Ze starszymi i mocno starszymi parami w podobnej sytuacji, rzadko, ale jednak jest pewien problem – niekiedy zaczynają na nas krzyczeć, używać słów niecenzuralnych i odchodzą bardzo zniesmaczeni, przekonani o wyższości świąt wielkiej nocy nad świętami bożego narodzenia…
Bywa, że para nie jest tego samego zdania – nie zauważyłam by któraś płeć była bardziej reprezentowana i raczej widziałam tu symetrię, ale co jest ciekawszą obserwacją – w grupie młodszych roczników, powiedzmy plus/minus 25 – latkowie, nie demonstrują żadnej przewagi nad współpartnerem, widać, że szanują swoje odrębne poglądy. Natomiast gdy różnica zdań występuje w parze 30-latków i starszych, współpartner podpisujący robi to tym bardziej entuzjastycznie, im bardziej druga strona boczy się i pokazuje swoją dezaprobatę dla partnera/ki.
Osobliwie postrzegam jeszcze inny rodzaj par – nazywam je dla uproszczenia parami o silnie zaznaczonym gender. Jeśli ON podpisuje/nie podpisuje – ONA robi to samo i konia z rzędem temu kto zgadnie co naprawdę myśli. Ona tylko patrzy na swojego pana i wymownie milczy. To takie zasmucające…
Najliczniejszą grupę wśród osób wspierających akcję zbierania podpisów, stanowią kobiety z mojego pokolenia, czyli pokolenia matek dorosłych już dzieci i małych jeszcze wnucząt. Ciągle pamiętamy dlaczego w latach 50-tych wprowadzono ustawę o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży – wtedy głównie chodziło o zakończenie piekła kobiet, które nie mając innych możliwości, korzystały w desperacji z usług tzw. „babek” albo robiły sobie krzywdę za pomocą drucianego narzędzia np. wieszaka, co w ówczesnej Polsce nagminnie kończyło się śmiercią z wykrwawienia lub powikłań septycznych. Mamy świadomość, że i dzisiaj, zwłaszcza w grupie kobiet o niskich dochodach i tych niesamodzielnych, ekonomicznie zależnych – nadal jest to wielki problem, narażający ich zdrowie i życie.
Bez najmniejszego gestu zachęty z naszej, aktywistycznej strony, podchodzą do stolika, by złożyć podpis ludzie w różnym wieku, pojedynczo, w parach, czasem całą rodziną. To wyjątkowa grupa. Chcę poświęcić im osobny akapit mojego sprawozdania. Podchodzą w milczeniu, jakby od dawna tu na nas czekali, z nadzieją na cud, z zaufaniem, że jesteśmy po ich stronie i nie zostawimy ich samym sobie, tak jak zostawiło ich i zawiodło państwo. Łączy ich los. Łączy ich świadomość konsekwencji niewiedzy, braku empatii urzędników, sądów rodzinnych i generalnie służb powołanych po to, by pomagać ludziom w trudnych sytuacjach życiowych. Są więc wśród nich samotni rodzice, matki i ojcowie, wychowujący niepełnosprawne dziecko. Są wielodzietne rodziny na krawędzi ubóstwa, oraz pary marzące o własnym potomku. Podchodzą kobiety, które lekarz wprowadził w błąd, nie dopuścił do informacji, odmówił im prawa do decydowania o sobie, ale też nie wziął odpowiedzialności za decyzję podjętą w cudzym imieniu, bo to dzisiaj one i tylko one budzą się w nocy z krzykiem… Kurtyna.
Doskonale reagują na hasło „Ratujmy Kobiety” dziewczyny -25 , pojedynczo i w grupach. To jest pewne novum w porównaniu z zeszłym rokiem, kiedy dziewczyny -25 niemal nie były obecne na naszych listach. W tym roku czasem pytam je:
-dlaczego wasze koleżanki nawet nie chcą się dowiedzieć o co chodzi w proponowanej przez nas ustawie? … Odpowiadają różnie; a to, że dużo dziewczyn to oazówki i świętojebliwe hipokrytki – a kiedy nie wierzę, dodają już poważniej – tak naprawdę to nie wiemy, może myślą, że faktycznie zygota to dziecko? Może dlatego, że być proliferem,(a tak naprawdę anty-choice – przyp.red. ), jest modne wśród małolatów. E, no – kto ich tam wie ! – nie rozmawiamy o tym z nimi.
Wtedy dopytuję naszych miłych sygnatariuszek – a czy wiecie pod czym się tak naprawdę podpisałyście?
– No jak to? Chyba za aborcją to jest, czy nie?!
Otóż NIE!
Projekt Ustawy o Prawach Kobiet i Świadomym Rodzicielstwie nie jest projektem popierającym, propagującym czy zachęcającym do aborcji.
Jest to kompleksowy projekt mówiący o organizacji ochrony zdrowia prokreacyjnego kobiet i mężczyzn, z uwzględnieniem możliwości przerwania rozwoju zarodka do 12 tygodnia życia, oraz wyjątkowo także na wyższym poziomie rozwoju, gdy w grę wchodzi ciężkie uszkodzenie płodu, które uniemożliwi mu przeżycie poza organizmem kobiety, lub, gdy kontynuowanie ciąży grozi kobiecie utratą zdrowia, a bywa, że i życia.
Ustawa obejmuje szereg zagadnień, z których na szczególną uwagę zasługują:
Niestety nie można liczyć na rzetelną informację w mediach i to nie tylko rządowych czy katolickich. Dziennikarze zapomnieli, że pół prawdy jest gorsze niż kłamstwo, albo właśnie o to chodzi. Ponadto anty-choice, zmieniając definicje pojęć medycznych, falsyfikując zawartość merytoryczną materiałów propagandowych, zakłamali nie tylko podstawy swoich poglądów, ale wpływając na sferę emocjonalną dzieci, potem młodzieży, spowodowali ogromne spustoszenie w świadomości dorosłych już dzisiaj kobiet i mężczyzn. Będą się oni zmagać ze sprzecznymi informacjami, co w efekcie wyklucza ich z racjonalnego dyskursu na temat problemów wokół prokreacji, w kontekście praw reprodukcyjnych, wolności wyborów autonomicznych i poszanowania godności ludzkiej. Część młodych ludzi, wchodzących w życie dorosłe z bagażem wypełnionym naiwnymi obietnicami, nakazami i zakazami, nie poddanymi krytycznej i sceptycznej ocenie, zderzy się wkrótce z rzeczywistością. Ale tu i teraz kroczą dumnie i patrzą z poczuciem wyższości. Żal mi tych dziewczyn, ich potencjału, talentów i możliwości. Żal mi tych chłopaków, bo wierzą, że dadzą radę, że będą potrafili…
Jednakowoż anty-choice’y posuwają się znacznie dalej – najpierw nakarmili dzieci i młodzież kłamstwem – trudno – nie mieliśmy szans się temu przeciwstawić. Szkoła i kościół to potężne instytucje, które tradycyjnie kojarzone są z pewnym szczególnym rodzajem autorytetu – decyzji i zarządzeń tych instytucji z reguły się nie podważa, nie ma w Polsce takiego obyczaju, jesteśmy nauczeni od pokoleń szanować i nie kwestionować tego co głoszą. Ale ten sukces im nie wystarcza – musieli jeszcze zamknąć młodym oczy i ogłuszyć trwale, na inny przekaz, na wiedzę, na naukę, a nawet na ewentualną mądrość, płynącą z własnego doświadczenia. Powiedzieli im, a oni uwierzyli im na słowo, że kobiety z Czarnego Protestu i w ogóle te inne, te w czarnych sukienkach z parasolkami i wieszakami w dłoniach, to morderczynie żądne krwi nienarodzonych, że w naszym projekcie chodzi o prawo do zabijania dzieci…
Dlatego dziewczyny, które zapytałam czy wiedzą co podpisały, udzieliły mi tak dalece błędnej odpowiedzi.
Jeśli więc chcesz, Drogi Czytelniku, zaczerpnąć wiadomości na ten temat, musisz zrobić wysiłek i kliknąć TU
Do 10 października będziemy intensywnie zbierać podpisy w całej Polsce, na ulicach miast i miasteczek, w gronie przyjaciół, w kręgach rodzinnych, w pracy i na urlopie, w kolejce do lekarza – wszędzie! Będziemy też zbierać pod kościołami, żebyście wszyscy mogli skorzystać z waszych demokratycznych praw człowieka i obywatela.
Do zobaczenia do jutra!