Refleksje około aborcyjne cz.IV – jak ustawa działa czyli marsz ku wolności – proces w toku.

Jak ustawa działa… Hmm.

Gdybym miała powiedzieć jak ustawa działa, to rzekła bym przewrotnie, że stworzono ją tylko po to, by kobiety zreflektowały jak bardzo są dyskryminowane, lekceważone, traktowane z buta i jakie zajmują miejsce w tym, zhierarchizowanym świecie antyludzkiej polityki, religii i kultury. I choć nie powstała z takich motywacji, a podniesienie tematu emancypacji do równości i wolności stanowienia o sobie, to jej skutek uboczny, nie mam wątpliwości, że już groźba całkowitego zakazu aborcji, ujawniła siły zdolne walczyć o przywrócenie kobietom praw człowieka. I dlatego, mimo że wielu z nas odczuwa  zmęczenie tematem, warto utrzymywać go w ciągłej gotowości do sprawnej merytorycznie polemiki z każdą i każdym.

Prawo jako narzędzie inżynierii społecznej

Zarówno w latach pięćdziesiątych, za czasów PRL-u, kiedy sejm  uchwalił warunki dopuszczalności przerywania ciąży, jak i w 1993, po transformacji ustrojowej, kiedy znowu zabronił tego zabiegu, obydwa akty prawne były krokiem politycznym i nie miały nic wspólnego z rzetelną wiedzą ani nie brały pod rozwagę debaty publicznej. Nie były też wynikiem walki kobiet o swoje prawa czy też o prawo do życia wszystkich zapłodnionych jajek. To nie była, ani wtedy ani teraz, odpowiedź na oddolne, demokratycznie wyrażone zapotrzebowanie społeczne.

Obie ustawy różni podejście do problemu – stara przyjęła za podmiot swojej troski kobiety, nowa wymyśliła sobie podmiot domyślny, czyli domniemanie o życiu zaczętym. Stara ustawa przyniosła wiele pozytywnych zmian w życiu kobiet. Mogły po raz pierwszy jawnie decydować o sobie w kwestii prokreacji, planować rodzicielstwo i uwzględniać w tych planach swój własny rozwój. Mogły czuć się bezpieczniej w otoczeniu personelu medycznego, zetknąć się z wiedzą o swojej seksualności a także nauczyć się korzystać z metod zapobiegania niechcianej ciąży. Ustawa była dość kosztowna, ale nawet biedną powojenną Polskę było na nią stać.

Inżynieria społeczna w tym przypadku przyniosła społeczeństwu wiele korzyści w dłuższej perspektywie czasu. Jednym z efektów było zaszczepienie kobietom potrzeby rozwoju, zdobycia wyższego wykształcenia, i stworzenie podstaw do tego, by kobiety zobaczyły, że nie są gorsze od mężczyzn, a nawet mogą być dużo lepsze. W takich warunkach dopiero można marzyć o prawdziwym równouprawnieniu.

Niestety, tak daleko w PRL-u nie posunęłyśmy się i nasza świadomość, że #PrzedeWszystkimWszyscyJesteśmyLudźmi, czyli nasze prawa powinny być równe, wcale się mocno nie ugruntowała. Dlatego w 1993 roku pierwsze demokratyczne rządy w Polsce mogły sobie z nas zadrwić i zakazać nam prawa do decydowania o sobie. Mogły sobie pozwolić na dyskryminację na najgłębszym poziomie. Mogły także zignorować, grubo ponad milion podpisów sprzeciwu wobec planów ograniczenia dostępu do legalnej procedury przerwania niechcianej ciąży. Po czym kobiety w Polsce zamilkły na ponad dwie dekady.

Ustawa z 93 roku wycięła wszystkie koszty związane z opieką nad kobietą ciężarną, porodem i połogiem, by przenieść te ciężary na boga i prywatną kieszeń. Jeśli kieszeń jest pusta, dziecko niechciane z jakiegokolwiek bądź powodu, to ktokolwiek, wszystko jedno ojciec, matka, teściowa czy obcy – może oddać niemowlę do okna życia. W państwie nie istnieją żadne systemowe mechanizmy wsparcia matek sprowadzających dzieci na świat. Anonimowe porody związane z natychmiastową adopcją nie są w Polsce możliwe. Ostatnio wydłużono okres konieczny na decyzję o oddaniu dziecka do adopcji, o kolejne dwa miesiące… Czysta „troska i empatia” w stosunku do dziecka i kobiety, prawda?

Ustawa antyaborcyjna odebrała kobietom mowę. Zamilkły, przyczajone w zakamarkach swojego życia, przeżywają każdy stosunek płciowy jak stress, i to niezależnie od tego czy partner jest ukochanym czy przypadkowym gwałcicielem. Nowe pokolenie młodych kobiet, ale tylko tych wierzących, dostało na pocieszenie bajkę o tym, że sam bóg majstruje przy poczęciu i, że nie ma o co się martwić, bo skoro dał dziecko, to i da na dziecko… Poza tym wmawia się im, że to jakiś szczególny dar i, że wielka moc płynie z powołania do macierzyństwa. Nie uświadamia się im, że to przede wszystkim zobowiązanie do końca życia, że wymaga dojrzałości, że to głównie pot i łzy, oraz ciężka, często niewdzięczna, nieodpłatna praca.

O satysfakcji, jaka może płynąć z macierzyństwa, nie mówi się wcale. Indukuje się jedynie infantylne emocje, jakie można odczuwać w zetknięciu z propagandą kościółkową, która jest zlepkiem narracji, przypominającej teksty bajek, z obrazkiem słodkiego, różowego niemowlaczka – w sumie niewiele mającej wspólnego z rzeczywistością, niekiedy bardzo trudnego macierzyństwa. Pojęcie dziecka zaczyna się i kończy w macicy – od zygoty do porodu – żadne „potem” już nie istnieje. Świętą jest tylko ciężarna – karmiąca matka w przestrzeni publicznej, to już zgorszenie i wstyd. Matka dziecka niepełnosprawnego, to naciągaczka, która chce żerować na cudzej kasie. Wyrzuca się ją na kopach z gmachu sejmu, bo przeszkadza politykom na Wiejskiej w Warszawie. Robi się z niej narzędzie polityczne… , by nadal nie miała głosu. Za nią mają mówić politycy, ugrywający głosy dla swoich partii.

Życie seksualne zostało obłożone embargiem na dostawę edukacji na jego temat. Młodzież, ale też coraz więcej, metrykalnie dorosłych osób obu płci, nie posiada wiedzy na temat życia płciowego, ani rzetelnego przekazu o rozwoju człowieka. Nie ma pojęcia o zagrożeniach zdrowotnych, jakie wiążą się z kontaktem seksualnym. Z jednej strony odcięto młodych od edukacji, z drugiej nakłania się ich do ryzykownych zachowań bez zabezpieczenia. Zaszczepia irracjonalny strach tam, gdzie powinna być radość z tej sfery życia, a jednocześnie nie ostrzega się przed konsekwencjami współżycia bez należytego przygotowania.

Powiedziano im w szkole (sic!), że stosunek z użyciem prezerwatywy, to wąchanie kwiatków przez maskę gazową, albo, że to uwłacza godności kobiety – zależy na jakim przedmiocie – religii czy wychowaniu do życia w rodzinie. W ogóle TA sfera życia nie istnieje poza kwestią małżeństwa i rodzicielstwa. Nie ma czegoś takiego jak popęd płciowy i zdrowie emocjonalne – jedno, jak wiadomo nie istnieje bez drugiego. Za to chłopcy od małego są faszerowani przekazem o grzesznej masturbacji. Zapytajcie terapeutów ilu dorosłych facetów ma zaburzenia seksualne z tego tylko powodu. Zdziwicie się jak wielu.

Skutki zdrowotne i zaburzenia emocjonalne z powodu głębokiej i patologicznej ingerencji państwa oraz religii w delikatną sferę seksualną Polek i Polaków, to nie koniec negatywnych skutków ustawy. Ale pojawił się nowy projekt – Fundacja Ordo Iuris i jej ustawa, całkowicie zabraniająca przerywania ciąży. Ten jeden krok za daleko spowodował bowiem pozytywne skutki…

Pozytywne aspekty istnienia ustawy

Poza tym, że żadnych takich nie ma, można ewentualnie spróbować dostrzec skutki uboczne jakich się nie spodziewano…

Nauczono mnie, że we wszystkim czego doświadczam mogę, jeśli tylko się postaram, zauważyć pozytywy. To prawda. Można się poddać automanipulacji i na pocieszenie zobaczyć, nawet w tragicznej sytuacji, coś dobrego. Trzeba w tym celu wyjść poza tragedię własną, stanąć obok, i jeśli się potrafi wyalienować z bólu, to zobaczyć można światełko w tunelu…

Czy to światełko to tylko mirage, czy energia jaką wyzwolił projekt ustawy, całkowicie zabraniającej przerywania ciąży, zamieni się w regularną siłę, zdolną doprowadzić do zmian w prawie? Tego dziś nie sposób przewidzieć. Wiele zależy od świadomości działaczek i działaczy społecznych, zaangażowania i pracy u podstaw. Czy znajdzie się w tym kraju taka silna grupa, która się tego podejmie, za darmo, w przekonaniu, że warto przeć do zmiany? Dla lepszej przyszłości dla przyszłych pokoleń? Nie wiem. Nikt tego nie wie.

Wiadomo tylko, że z roku na rok jest nas coraz więcej, jesteśmy coraz głośniejsi i silniejsi, bo trwa nieustająco dyskurs około aborcyjny. Dyskurs jakiego w tym kraju nie było ani za komuny, ani po transformacji. Coraz więcej kobiet, w tym coraz więcej młodych kobiet rozumie, że zostały oszukane, wpuszczone w kanał prawicowej bajki o rodzinie, jaka nie istnieje w realu, że nikt nie ma prawa decydować za nie o ich życiu, niezależnie od swoich, bardziej czy mniej pokręconych motywacji. Rola państwa kończy się tam gdzie zaczyna się życie osobiste człowieka. Państwo ma tworzyć warunki stymulujące do rozwoju swoich obywateli. Nie jest jego rolą podejmowanie za nich autonomicznych decyzji. Decyzje o rodzicielstwie do takich właśnie należą.

Po ponad dwóch dekadach milczenia, w 2016 roku, kobiety ruszyły się z kanapy i wyszły na ulice, by opowiedzieć o bólu tych kobiet, które z nami nie chodzą, które siedzą w swoich domach i nawet nie wiedzą, że krzyczymy także, a nawet przede wszystkim, w ich sprawie. Bo ta ustawa, jak i obecnie obowiązująca, nie dotknie ludzi bogatych i średnio zamożnych. Ta ustawa zniszczy życie kobiet zależnych ekonomicznie od swoich panów. To w dołach społecznych dzieci się rodzą i giną z nędzy, niechciane, zaniedbane zdrowotnie i emocjonalnie….będą ginęły w słoikach, beczkach, w dołach melioracyjnych i w szambie, bo profil psychologiczny zabójczyń nie pokrywa się z profilem psychologicznym matek oddających dzieci do adopcji. Ta generalizacja nie wyklucza wyjątków, ale w tym artykule nimi się nie zajmuję, więc nikt, kogo to nie dotyczy, nie powinien czuć się urażony.

Protesty kobiet, to odpowiedź na  eugeniczne pomysły z zakresu inżynierii społecznej. Nie chcą żyć w kraju głębokich różnic ekonomicznych i społecznych. Nie chcą pomnażać obszaru sieroctwa społecznego. Żadne 500+ i żadne 4000 za urodzenie letalnego płodu, nie wyrówna skutków zdrowotnych na jakie ustawa naraża kobiety. Pozostawianie kwestii rozrodu w rękach, pozbawionej edukacji młodzieży i dzieci, to działania zbrodnicze – nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jak bowiem nazwać prawne stręczenie małoletnich dziewcząt do rodzenia dzieci? Kto poniesie konsekwencje? Przecież nie rząd, nie samorząd, nie sąsiedzi.

A może Kościół? Właściciel kilkudziesięciu okien życia? To akurat jedyna instytucja, co do której nie mam żadnych złudzeń jak chodzi o stosunek do dzieci. Nadużycia wobec dzieci to coś, czego kler nie uznaje – wobec dzieci wolno im wszystko – taka to już wielowiekowa u nich tradycja. Abp. Hoser musiał długo ćwiczyć przed lustrem swoje wystąpienie medialne, potępiające pedofilię w kościele katolickim, by wybrzmieć jako tako przekonująco dla przeciętnego zjadacza chleba. Omerta, zmowa milczenia w tej instytucji, ważniejsza jest od wszystkiego poza tym jednym. Wizerunek kościoła, dbałość o PR – to pierwsze przykazanie każdego duchownego.

Więcej „chętnych”, by ponosić konsekwencje ciąży nieletnich i letalnych nie widzę.  Poniesie je, całkowicie na to nie przygotowana kobieta lub nieletnia. Zostanie ukarana wielokrotnie za niefrasobliwość i brak poczucia odpowiedzialności ustawodawcy. Będzie się mierzyć z problemem swojego udziału w cierpieniu dziecka, nawet jeśli mechanizmy obronne pozbawią ją częściowo zdolności do empatii. Nie mam wystarczającej wiedzy i  wyobraźni, by dywagować na temat innych, możliwych następstw wprowadzenia tej nieludzkiej ustawy.

Zatem tak, powtórzę znowu – jedyny pozytywny skutek ustawy już obowiązującej i groźba całkowitego zakazu w szczególności, to ten, że stworzono doskonałe warunki i potrzebę otwartej debaty na ten temat. Dziś to głównie dialog w obrębie zamkniętych grup w sieci internetowej. Coraz częściej jednak słyszę rozmowy w realu, twarzą w twarz, co oznacza, że ludzie przestali unikać tematu, przestali mówić o TYM szeptem i na ucho. Terror ideologiczny, w który nadal państwo sypie miliony euro, nie ma już nad nami władzy. Nikt się już nie boi.

Cała awantura o życie urojone jawi się coraz szerszym rzeszom obserwatorów, jako nonsens i wyraz hipokryzji, zarówno władzy, jak i kościoła z jego akolitami w cywilu. Ludzie zwyczajnie chcą wiedzieć, dlaczego adwokaci zygot, tzw. „obrońcy życia poczętego” nie interesują się żywymi dziećmi, ani chorymi śmiertelnie kobietami w ciąży, ani nie obchodzi ich trauma i nieludzka tortura jakiej chcą poddawać kobiety z letalnymi ciążami. Ludzie pytają dlaczego nasze pieniądze maja być przeznaczone na naprotechnologię, która nie działa na bezpłodne pary, a nie na in-vitro dla słabiej sytuowanych par, które pragną mieć swoje potomstwo.

Kiedyś zrozumieją, że ich głosy na konserwatywne ugrupowania, kler kupuje już dzisiaj, za nasze własne pieniądze zresztą, organizując im życie w parafiach, „fundując” im pikniki i rozrywki dla ludu, pielgrzymki i czasem dość ekskluzywne wycieczki zagraniczne do miejsc kultu. Być może się zawstydzą i zechcą pójść do wyborów bardziej świadomie. Być może zrozumieją też, że taki chleb i z takich rąk musi uczciwemu człowiekowi stanąć w gardle. Tak naprawdę krzyczymy głośno na marszach, by obudzić, w niechętnej nam części społeczeństwa,  sumienia i zwyczajnie elementarną przyzwoitość.

Ordo Iuris – papierek lakmusowy

 

Całkowity zakaz aborcji w projekcie Ordo Iuris, pociąga za sobą liczne zobowiązania państwa wobec skutków ochrony życia od poczęcia. Władza, która klepie pacierze, na klęczkach i ostentacyjnie całuje dłonie ojca dyrektora, liczy się ze zdaniem episkopatu, powinna się konsekwentnie pogrążyć w swoim posłuszeństwie dogmatom KK. Tymczasem ustawa została oddalona do poprawy. To pewnie unik, żeby oddalić w czasie nadchodzące trzęsienie ziemi…

Ordo Iuris, proponując swój projekt ustawy postawiło obecne władze pod ścianą – i albo władza będzie konsekwentna i wtedy klepnie ustawę, albo władze sprawują hipokryci i ustawy nie klepną, co jest oczywiście rozsądnym wyjściem. Jak wiemy PIS pierwszej ustawy w 2016 r. nie przyjął. Prezes PIS-u jest świadomy, że wśród jego wyborców zdecydowana większość, to zwolennicy tzw. kompromisu – parafianie i praktykujący oportuniści, biznes katolicki i część establishmentu akademickiego.

Z wielkim zainteresowaniem śledzę losy drugiej ustawy Ordo Iuris oraz działalność tej fundacji w zakresie… biznesu katolickiego w Polsce. Mam nieodparte wrażenie, że znowu mamy do czynienia z projektem, który jest jedynie papierkiem lakmusowym sceny politycznej w Polsce i, że na naszych oczach toczy się walka, już nie o władzę w Polsce – ta jest mocno ugruntowana przy kościele katolickim – ale o władzę w samym łonie kościoła… Jak dla mnie to bez różnicy. Ale dla Jarosława, to być albo nie być w nurcie nadchodzących wydarzeń.

I znowu, zobaczcie kochani, jak my, obywatele nikogo nie obchodzimy. Ani władze kościelne, ani władze państwowe nie muszą się z nami liczyć. Wiecie dlaczego? Bo nas, jako społeczeństwa nie ma na arenie wydarzeń. Jest ruch kobiet osobno, jest ruch obywatelski KOD, jest opozycja pozaparlamentarna z niską zdolnością koalicyjną i niejasnym programem. To wciąż za mało, żeby ruszyć zardzewiałą wajchę zwrotnicy.

Czeka nas trójskok wyborczy. Może zdążymy się jednak ogarnąć? To niewiele by nas kosztowało – zaledwie spacerek do urn – może choć jedno czy dwa spotkania przedwyborcze, żeby zadać właściwe pytania kandydatom, w sumie jakieś 12 godzin z życia… Stracić możemy znacznie więcej, jeśli dziś nie zaczniemy zachowywać się jak na dorosłych przystało – odpowiedzialnie.

Podsumowanie cyklu refleksji około aborcyjnych

Ustawa o ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, z 7 stycznia 1993 roku została uchwalona w warunkach pogwałcenia zasad świeckości państwa, w szczególności bezstronności światopoglądowej jego instytucji (TK sic!)

W praktyce życia społecznego przekłada się to na odcięcie kobiet, o niskim statusie społecznym i ekonomicznym, od możliwości realizacji świadomego rodzicielstwa, decydowania o swoim życiu i zdrowiu, zaś pozostałe kobiety zmusza do korzystania z kosztownych, często ryzykownych możliwości przerwania ciąży w podziemiu aborcyjnym i turystyki aborcyjnej poza granicami kraju, co jest upokarzające i podważa zaufanie do państwa. W wyniku długotrwałej patologii stosunków na linii – obywatele/ki/ państwo/opieka zdrowotna – powstała trwała skaza w zakresie poszanowania instytucji państwa.

Ustawa nie działa skutecznie ani jako zakaz ani w części dopuszczającej do legalnej aborcji. Pogłębia frustrację, poniża biedę, wprowadza nieetyczne mechanizmy do systemu opieki zdrowotnej i edukacji dzieci i młodzieży. Antagonizuje grupy o różnym światopoglądzie, dokonuje dalszych podziałów, rozbija solidarność społeczną, demoralizuje i motywuje do dalszych nadużyć wobec wolności osobistej człowieka, co niszczy strefę jego komfortu życiowego.

Na poziomie meta widać, że ustawa nie jest w żadnym aspekcie regulacją prawną, tylko aktem hołdu dla kościoła rzymskokatolickiego, ostatecznym, prawnie usankcjonowanym potwierdzeniem jego dominacji ideologicznej oraz przepustką  uprawniającą do wtykania nosa w każdą sferę życia społecznego. Z tego przyczółka można go wyeliminować już tylko tą sama drogą jaką tam wszedł – poprzez legislację – w tym wypadku wydaje się oczywista konieczność wypowiedzenia konkordatu.

Absolutny brak rzeczywistych działań na rzecz rozwoju życia rodzinnego, przyrostu naturalnego, tworzenia warunków rozwoju młodych obywateli ze zróżnicowanych ekonomicznie środowisk, stygmatyzacja edukacji seksualnej jako niemoralnej wiedzy, wprowadzanie szkodliwych stereotypów i kłamstw do podstawy programowej systemu kształcenia młodego pokolenia – wszystkie te działania obniżają wymiernie wartość polskiego kapitału ludzkiego na świecie i zdają się prowadzić do izolacji społeczeństwa od wspólnoty europejskiej – co jeszcze dobitniej potwierdza słuszność poglądu, że ustawa antyaborcyjna jest jedynie  katalizatorem dla polityki kościoła i jego rozbuchanych ambicji, nie zaś ustawą stojącą na straży świętości życia – cokolwiek przez to rozumieć.

Suma wielowymiarowych skutków obecności dogmatycznej przemocy KK w przestrzeni medialnej i publicznej oraz instytucjonalnej, ma wiele wspólnego z szeroko zakrojoną i dokładnie przemyślaną kampanią reklamową. Natomiast jego namacalna obecność w prawie stanowionym, każe się zastanowić ostatecznie czy przypadkiem nie została przekroczona granica bezpieczeństwa i czy za nią nie zaczyna się to, co nazywamy iranizacją państwa.

Sprawa jest o tyle poważna, że, o ile wprowadzanie na rynek idei, takiej czy innej mody przemija wraz ze zmianą gustów i naporem nowych trendów, nakaz sankcjonowany prawem, pisanym pod dyktando związku wyznaniowego, jest przemocą prawną wobec wszystkich innych obywateli, którzy te same wartości wywodzą z innych źródeł. Tak nie tworzy się dobrego prawa, które, jak wiadomo, konstruuje się w stosunku do treści i intencji zawartych w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, a nie w oparciu o dogmaty religijne. To tak jakby ustawowo nakazano nam wszystkim weganizm, albo przeciwnie – obowiązek spożycia określonej ilości mięsa… absurd, prawda?

Wydaje się jednak, że mimo przypierania do muru przez Ordo Iuris, PIS-owscy prominenci boją się skutków sforsowania kolejnej granicy na drodze do pełnej iranizacji (albo turkizacji) Polski. Dziś nikt nie może wskazać precyzyjnie gdzie znajduje się ostatni szaniec cierpliwości Polaków, ale też nikt nie jest w stanie zatrzymać już fali nacjonalizmu, faszyzacji przekazu, wyraźnego wzmożenia przemocy w stosunkach między grupami różniącymi się poglądami na rozmaite kwestie społeczne.

Mój komentarz do ustawy antyaborcyjnej tylko pozornie odbiega od meritum. Nie można o niej mówić bez szerokiego kontekstu i abstrahując od całego spektrum spraw o jakie zahacza. Okoliczności jej wprowadzenia i sposób w jaki odcisnęła swoje piętno na społeczeństwie zdaje się określać dość dokładnie czym ona jest, poprzez to czym na pewno nie jest.

Zatem nie jest ustawą, która reguluje w jakiś sposób życie społeczne, nie wprowadza normy i jej nie egzekwuje, nie pochyla się nad życiem i nie ma z nim nic wspólnego. Jest łamana powszechnie, a wymiar sprawiedliwości obojętnie przechodzi nad tym faktem i odwraca oczy od rzeczywistości, mając ją w głębokim poważaniu. Kościół robi to samo z gracją i lekkością przekarmionej orki.

Wniosek zatem jest taki, że ustawa to spełnienie obietnic w handlu wymiennym między episkopatem a rządem RP, gdzie koszty społeczne tej transakcji nie interesowały ani polityków ani tym bardziej kościoła katolickiego – to taka wielowiekowa już tradycja. Kościół po 40 latach, całkiem niezłej egzystencji poza głównym nurtem życia społecznego w PRL-u, wybił się na całkowitą niepodległość i hegemonię, a żądając tej ustawy, obsikał ponownie przedwojenne kąty na polskim salonie politycznym. I tak historia zatoczyła koło.

W tej sytuacji – drogie i drodzy – nie jest chyba niedopatrzeniem stwierdzenie, że jedynym pozytywnym efektem ustawy antyaborcyjnej z 1993 roku jest pęknięcie wrzodu, który pęczniał ponad dwadzieścia lat i zaczął się opróżniać w 2016 roku, gdy Ordo Iuris zagroziło kobietom całkowitym zakazem przerywania ciąży. Strach, choć nie tylko on, zgromadził tysiące kobiet w wielu dużych i małych miastach, wyszli razem powiedzieć władzy NIE! NO PASARAN! A wiem, że i na wsiach i w małych miasteczkach jest wiele kobiet i mężczyzn, którzy wprawdzie jeszcze na ulicach nie demonstrują swojego poglądu, ale już go mają, a to jest wartość, której dziś nawet nie próbuję szacować.

Pozostaje nam być czujnymi, obserwować losy projektu Ordo Iuris, ale także nadal prowadzić podskórny dyskurs w mediach społecznościowych, bo to jedyna dziś platforma debaty. A temat jest od dwóch lat przerabiany od każdej możliwej strony, co samo w sobie stanowi kolejną wartość, której nie sposób przecenić.

16.06.2018

Elżbieta Kunachowicz

Cały cykl Refleksji około aborcyjnych dedykuję uczestniczkom i uczestnikom

forów dyskusyjnych

#dziewuchy, #czarny protest, #strajk kobiet

PS.: Polska jest sygnatariuszem konwencji w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet. Ratyfikowaliśmy konwencję w lipcu 1980 roku. Potocznie nazywana jest powszechną deklaracja praw kobiet. Jej uzupełnieniem i wzmocnieniem jest 

Deklaracja o eliminacji przemocy wobec kobiet

Gdzie czytamy, że

termin „przemoc wobec kobiet” zostaje zdefiniowany jako wszelki akt przemocy związany z faktem przynależności danej osoby do określonej płci, którego rezultatem jest, lub może być fizyczna, seksualna lub psychiczna krzywda lub cierpienie kobiet, włącznie z groźbą popełnienia takich czynów, wymuszeniem lub arbitralnym pozbawieniem wolności, niezależnie od tego, czy czyny te mają miejsce w życiu publicznym czy prywatnym.

Dalszym wzmocnieniem konwencji praw kobiet jest Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej – konwencja Rady Europy, otwarta do podpisu 11 maja 2011 roku w Stambule – zaciekle zwalczana przez KK w Polsce, ponieważ jej wprowadzenie zagraża jego pozycji jako niekwestionowanego beneficjenta przemian ustrojowych. Może też, zdaniem episkopatu, naruszyć ich status quo, ale jedynie w sytuacji przekroczenia prawa i zasad dobrego współistnienia na granicy sacrum – profanum, co biorąc pod uwagę, nasuwa oczywisty wniosek, mianowicie taki, że kościół katolicki ma swój interes w przekraczaniu tych zasad i nie zamierza z niego rezygnować bez walki.