Świat bez religii…polemika
Ateizm, racjonalizm…to tylko pozycja światopoglądowa, z której niektórzy opisują rzeczywistość i ją oceniają. Nikt jednak nie zaprzeczy, że i w tej grupie ludzi jest wielu miłośników alternatywnych wierzeń takich, jak ta w wędrówkę dusz, karmę czy kosmitów i światy alternatywne…Mnie to absolutnie nie dziwi. Wszyscy bowiem, tak ateiści jak i ludzie wierzący w byty nadprzyrodzone, musimy sobie jakoś radzić z lękiem przed nieuchronnością końca.
Natomiast zastanawiam się nad inną kwestią – czy poziom lęku związany ze śmiercią, to nasza immanentna cecha , wynikająca z wyjątkowej właściwości gatunkowej, jaką jest intelekt, dzięki któremu możemy zreflektować nieuchronność końca egzystencji, czy raczej intelekt – produkt ewolucji – jest nadal niedoskonałym narzędziem, które i owszem, zdolne jest do refleksji na temat śmierci, ale już całkiem bezużytecznym w zapanowaniu nad lękiem, który ta refleksja budzi.
I właściwe pytanie powinno brzmieć – czy jest szansa na życie w świecie bez lęku, bo, jak mniemam, większość ludzi o pewnym poziomie świadomości wie, że religia czerpie szeroko z teorii lęku. Odpowiedzi na postawione sobie pytanie naturalnie nie znam, natomiast zastanawiam się, czy takie życie nie skończyłoby się katastrofą. Nie zanurzę się zbyt głęboko w te rozważania, bo już pobieżne wejście w świat pojęć wokół lęku, jaki odsłania przed nami ciocia Wiki, przyprawia o lekki zawrót głowy, a cóż dopiero pełna wiedza. Tym niemniej, małe co nieco z Wiki zaczerpnąć wypada. Kto gotów – klika TU.
Wracając do kwestii lęku przed nieuchronnym końcem egzystencji; Otóż, wydaje się on być, paradoksalnie, niezbędnym elementem w budowaniu tzw. sensu życia. I znowu – czy to będzie ateista czy wyznawca jakiejś religii – jeden i drugi staje przed podobnym problemem. Oczywiste różnice pojawiają się dopiero w tym momencie, albowiem inaczej do problemu podchodzi człowiek wolny od indoktrynacji, a inaczej człowiek z indukowaną mu od dzieciństwa wiarą w życie pozagrobowe.
To, czy światopogląd bardziej pomaga czy przeszkadza w odnalezieniu własnej odpowiedzi na pytanie o sens życia, to kwestia indywidualna, związana z wieloma determinantami osobowości i w bieżących rozważaniach nie będę się nad tym pochylać, ale jedno chciałabym wyraźnie, na marginesie powiedzieć – nie jest tak, jak przeciętny ateista myśli, gdy ocenia teistów – im wcale nie jest łatwiej.
Powiem więcej – mają znacznie bardziej „pod górkę” , bo, mówiąc w dużym uproszczeniu, muszą pokonać nie tylko pierwotny lęk egzystencjalny, ale dodatkowo jeszcze lęk przed wyobrażeniem kary boskiej – co jest, nota bene, przyczyną wielu, i to znaczących statystycznie, przypadków zaburzeń osobowości, nerwic, i innych psychopatologii. Mój zacny kolega redakcyjny, poświęcił swego czasu cały wieczór, by dokładnie wyjaśnić mi, dlaczego świadkowie Jehowy to przede wszystkim ofiary sekty, a dopiero potem naprzykrzający się ludziom piewcy ewangelii… Wielkie mu za to dzięki w tym miejscu.
I nie do końca podzielam pogląd Lisiczki – sprzedać racjonalizm nie jest trudno. Znam wielu teistów, którzy uważają się za racjonalistów, doskonale asymilują wiedzę, są naukowcami i to w dziedzinach takich jak fizyka czy wyższa matematyka. I to oni właśnie najlepiej wiedzą i czują sens takich mądrości jak te: „wiedza to przekleństwo” a ” prawda zabija”. Stąd, od dawna, wierzący naukowcy tyle energii poświęcają na udowadnianie, że nauka nie stoi w sprzeczności z religią, i jakby to nie brzmiało kuriozalnie, będą tej tezy piewcami choćby z tego powodu, że strefa ich komfortu jest dla nich ważniejsza niż to, jak bardzo się w tych twierdzeniach ośmieszają.
Zatem powtarzam- sprzedać racjonalizm nie jest trudno. Trudne jest stworzenie, alternatywnej do religii, propozycji dla tych, którzy chcieliby ewentualnie przejść na „jasną stronę mocy”, bo poza tym, że brakuje tu elementu wspólnotowego i iluzji wsparcia, wolność to wielka odpowiedzialność i samotność, a także bycie swoim własnym sędzią i katem.
Zgłębianie wiedzy to zajęcie na całe życie, i niekiedy udaje się temu czy innemu zapomnieć o lęku, bo wiedza jest fascynująca , ale bądźmy realistami – do zgłębiania wiedzy potrzebny jest sprawny aparat poznawczy, a statystycznie ma go niewielki procent populacji i podkreślam z naciskiem- niezależnie od światopoglądu. Co z resztą ? No oczywiście – sprawna, rzetelna edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja – tu, na stronie powiedzmy sobie wprost – im kraj bardziej pod butem religii tym gorsza edukacja, ale to szczegół na inną okazję i inny temat.
Istnienie na gruncie twardych faktów, twarzą w twarz z prawdą o życiu i śmierci, bez „polepszaczy smaku”, wymaga czegoś więcej niż wiedzy i przekonania, że nie ma żadnego planu boskiego. To „coś więcej” to za każdym razem coś innego- zależy od człowieka – ale też to „coś więcej” jest równoznacznikiem funkcjonalnym wiary w boga. I w tym sensie niczym w zasadzie nie różnimy się od ludzi wierzących. Lęk jest bardzo „demokratyczny”, emocją, sprawiedliwie użyczoną nam wszystkim i nie ma się co tu oszukiwać. Każdy musi sobie jakoś z tym poradzić. Ja akurat radzę sobie z tym, nie opierając się o sztachetę pod postacią brodatego faceta… ale też w coś wierzę, dzięki czemu nie budzę się zlana potem z powodu lęku egzystencjalnego.
Zastosowanie systemów wierzeń postrzegam historycznie, jak wynalazek, znany w psychologii pod nazwą ” mechanizm obronny”. I w takim zastosowaniu rozumiem fenomen pojawienia się wierzeń na wczesnym etapie rozwoju cywilizacji ludzkiej. Oczywiście, cała późniejsza nadbudowa i ewolucja wierzeń to już wynik zaspokajania zupełnie czegoś innego – np. żądzy władzy, która pozwala na bezkarne i nie podlegające ocenie działania, wynikające z psychopatologii – sadyzm, mizoginizm, kompulsywne okrucieństwo, paranoiczne skłonności, pedofilia, kazirodztwo itd – wystarczy zatopić się w pisane świadectwa na temat władców i ojców kk, czy choćby życiorys proroka Mahometa czy mitologię Greków i Rzymian… A bóg chrześcijan? Toż to cała systematyka chorób psychicznych… Bo bogowie są stworzeni na obraz i podobieństwo ludzi, nie odwrotnie.
Odpowiadając na pytanie w tytule publikacji – „czy istnieje szansa na życie w świecie bez religii?” – Nie. Nie ma szansy na istnienie świata, jaki znamy, bez religii. Może natomiast, i najprawdopodobniej tak się stanie, dojść do sytuacji, że wszystkie religie się wyczerpią intelektualnie. W ekumenizmie gdzieś tam, w głęboko ukrytym tle, był taki miraż, by dogadać wszystkie wiodące religie i stworzyć coś w rodzaju panteonu możliwych do przyjęcia bajek – uspokajaczy psychotropowych dla mas, ale jak widać żądza władzy i prymitywizm zemsty apologetów młodszej siostry chrześcijaństwa, całkowicie uniemożliwia taki mariaż.
Piszę o świecie jaki znamy dziś. Ale dziś, to ludzkość mentalnie jest nadal na drzewie i to mimo postępu nauki i technologii, bo nauka i technologia idzie swoją ścieżką, natomiast wiedza nie koniecznie kolonizuje ludzkie umysły, ergo, ludzkość w miarę postępującego przeludnienia nie tylko nie asymiluje wiedzy ale nawet stopniowo prymitywizuje się. To oczywiście moje i wyłącznie moje przemyślenia, można się z tym nie zgadzać. Ale nie o tym chciałam…
Natomiast świat bez wiary będzie możliwy, technologicznie ludzkość jest gotowa go kreować. Sztuczna inteligencja zdolna podejmować ważne decyzje za człowieka, życie wirtualne w matriksie dla hybryd, będących połączeniem układów bionicznych z podstawą białkową – to nie jest SF, to przyszłość w zasięgu ręki. Interaktywne roboty to już dziś gadżety w świecie wysokich technologii… tylko nie jestem pewna, czy chcę taki świat przeżywać…
Czy jest możliwy bez religii ?- bardzo wątpię. Teoretyzując i idealizując człowieka maksymalnie – oczywiście tak, ale to nie jest realistyczne myślenie. Szczerze mówiąc zadowoliłabym się perspektywą świata bez przemocy, opartego o humanizm ewolucyjny. To jest możliwe, ale tak jak napisała Lisiczka, potrzebna jest dobra edukacja i to całej ludzkości, mniej więcej na tym samym poziomie, bo ten ideał o jaki chodzi, osiągnąć można dopiero po przekroczeniu masy krytycznej, ergo, „…bo ludzi dobrej woli
jest więcej
i mocno wierzę w to
że ten świat
nie zginie dzięki nim…” jak śpiewa Czesław Niemen, nieco mniej realistycznie i bardziej życzeniowo, jak przystało na artystę o zacięciu humanistycznym… też tak mam i kiedy Niemen wyciąga wysoko : …że ten świaaat..” itd. zawsze mam łzy w oczach, a gardło ściśnięte pragnieniem, by miał rację… choć wiem, że jej nie ma. Ale to można i należy zmieniać.
Dlatego idealizm, humanizm, miłość i radość to wartości, jakie nie powinny być dziś obśmiewane przez twardych realistów, tylko pielęgnowane jak endemity na Wyspach Galapagos. W przeciwnym bowiem razie Homo sapiens zamieni się wkrótce w Homo technologikus i wówczas nie będzie mu potrzebna ani wiara ani religia, a on sam pozbawiony świadomości do czego się urodził i kim jest, rozmieni się na drobne części zamienne. I nawet nie będzie szansy na to, by zadał sobie pytanie – quo vadis Homo technologikus?
PS.: no i proszę! udało mi się ominąć w treści termin PATRIARCHAT – a to nie małe osiągnięcie. Jestem z siebie dumna i daję sobie za to wielkiego lubika. 🙂