Wnioski około aborcyjne. Część 1. Wszystko jest polityczne.
Ponieważ prawa reprodukcyjne pozostaną tematem dyżurnym jeszcze przez wiele lat, i ponieważ od dawna nikt nie wnosi nic nowego, postanowiłam przedstawić wnioski około aborcyjne, w oparciu o własne widzimisię i inne źródła informacji. 24 lata to kawał czasu na rozmyślanie…
W pierwszej części obejrzymy problem w makroskali. Drugą poświęcę na omówienie skutków społecznych, mam nadzieje, że nim dojdziemy do części trzeciej, uda mi się dostrzec w końcu coś, co uświadomi nas wszystkich, że kobiety mają dobry powód by dojrzeć do siostrzeństwa.
Wszystko jest polityczne
Kiedy pojawia się jakieś zjawisko społeczne, na ogół pytamy o to, skąd się wzięło, komu lub czemu je zawdzięczamy, i zastanawiamy się po co, w jakim celu ta zmiana? I niezależnie, czy uda się odpowiedzieć na nie wszystkie czy też nie, warto je zadać i warto szukać odpowiedzi. Gdybyśmy robili to częściej i w każdej wspólnej sprawie, być może nie traktowano by nas, zwykłych ludzi, jak tępych idiotów i element bez znaczenia.
Zjawisko jakim się dziś zajmiemy, to nieoczekiwana zmiana postrzegania aborcji. Przez niemal czterdzieści lat prawo kobiety do przerwania ciąży, było ważną częścią ochrony jej zdrowia i życia oraz realizacją jej prawa do decyzji w kwestii własnej prokreacji. Stanowiła o tym ustawa z 1956 roku, którą uchwalono by zakończyć piekło kobiet w podziemiu aborcyjnym. Była to słuszna decyzja, ponieważ od zawsze wiadomo, że jeśli kobieta nie chce być matką, to żadna ustawa nie stanie na drodze jej autonomicznej decyzji. Kropka.
Po transformacji, w 1993 roku, na mocy wprowadzonej w życie ustawy antyaborcyjnej, niemal z dnia na dzień kobiety utraciły swoje prawa. Jednak żadna ustawa, zwłaszcza narzucona z pogwałceniem zasad demokracji bezpośredniej, nie jest w stanie pozbawić człowieka jego wolności – ona mu ją wręcz uświadamia. I nie powinno nikogo dziwić, że około 150 tysięcy kobiet rocznie realizuje swoje autonomiczne decyzje o niepodjęciu funkcji rozrodczej. Dokonują przerwania ciąży nielegalnie, w złych warunkach, z ogromnym ryzykiem utraty zdrowia a nawet życia, chyba, że kobietę stać na turystykę aborcyjną.
Miłośnicy zakazów powtarzają jak mantrę, że aborcja to holokaust nienarodzonych dzieci, a kobiety decydujące się na ten akt to morderczynie, nie zasługujące na litość i zrozumienie. Oczywista są to narracje propagandowe, ale skutki takiego doboru słów i wykluczenie naukowego języka z tzw. debaty publicznej, to już całkiem poważne zagrożenie dla rozwoju społecznego. Ściślej rzecz ujmując w Polsce nie było szerokiej debaty publicznej. Była jedynie prezentacja poglądów ze strony ideologów katolickich, wzmacniana co chwilę przez pojedyncze, często ordynarne zdania autorstwa biskupów z KEP ( Konferencja Episkopatu Polski).
Zdaniem Obserwatorium…
Problem aborcji zaczyna się i kończy w naszych głowach, ergo, jest to problem całkowicie wymyślony przez jednych ludzi i zaszczepiony poprzez propagandę w głowach pozostałych. Twórcy idei świętości zygoty ubili interes z politykami i wytwór własnej wyobraźni, od wielu lat wciskają opinii publicznej wszystkimi dostępnymi środkami. Czy chodzi im o wyrobienie sobie przepustki do nieba, czy stworzono problem wokół sporu ideologicznego, by coś ugrać?
Różne, czasem dziwne uzasadnienia, jakie wpuszcza się w obieg społeczny – a, że to wyraz mizoginii konserwatywnego duchowieństwa, albo że wskaźniki demograficzne są alarmujące, a system ubezpieczeń pada, to zwykła ściema. I kiedy po raz setny jestem świadkiem dyskusji o nieoznaczoności początku życia człowieka – co ma stanowić kość niezgody – mam ochotę krzyczeć, że jak najbardziej jest on ściśle określony i zdefiniowany. Mikroskop rozwiał ostatecznie wątpliwości, jakie mogli mieć ci, do których opornie docierało, że kobiety nie są wiatropylne i północny wiatr ma tyle wspólnego z ciążą co i sztorm w wiosce rybackiej, albo godzina milicyjna w stanie wojennym.
Może więc sporny ideologicznie teren jest częścią większej rozgrywki, a stawką wcale nie jest życie poczęte, tylko czyjeś interesy, fobie albo długi? Może chodzi cały czas o realny wpływ na władzę i żeby ponownie zakotwiczyć hegemona katolickiego w życiu społecznym poprzez ustawy i sądy? Może chodzi o to co zawsze – pokazać gawiedzi kto tu rządzi? Mówiąc po ludzku – wpadł taki jeden z drugim na plac, zadarł kiecę, obszczał stare kąty i powiada, że znowu wszystko ma być po staremu. I wtedy Boy Żeleński w grobie się przewrócił…, a katolicki bóg tylko jęknął zrezygnowany, patrząc na tę porażkę i ludzką mizerię.
Jak to się stało możliwe…
…w kraju dzielnych bojowników o wolność? ( złośliwość )
Głównymi reżyserami nowego problemu są JP2, Wanda Półtawska – przyjaciółka papieża, oraz liczne satelity – pomagierzy, którzy skutecznie rozrobili temat w sferze publicznej oraz położyli go na szali politycznych rozgrywek – biskupi i media publiczne w charakterze szczekaczki, moderatorzy Klubu Inteligencji Katolickiej jako samozwańczy dysponenci szerokiej, politycznej oferty dla KRK, politycy wszystkich opcji jako stojący w kolejce do dziobania, po swój kawałek tortu pt. Polska.
Społeczeństwo nie uczestniczyło. Społeczeństwo po wyborach 1989 roku przestało być potrzebne. Ustawa zabraniająca przerywania ciąży weszła do kanonu prawa w 1993 roku ponad naszymi głowami. Bez konsultacji społecznych. Mimo ogromnego sprzeciwu obywateli, czego wyrazem były wyniki badania opinii publicznej w tamtym okresie. Mimo petycji w sprawie referendum z 1,7 milionem podpisów, bezpardonowo zmielonych w niszczarce sejmowej.
Nawiasem – dla niektórych, jak ja – to był koniec demokracji. Inni czekali do zamachu na Trybunał Konstytucyjny. Ten wtręt jest po to, by pokazać jak wielką ma się tolerancję dla władzy, jeśli się nie ma refleksji i świadomości w czym się uczestniczy, gdy zajęci swoimi sprawami obywatele przestają patrzeć na ręce władzy.
I zaczęła się awantura medialna. Wzięli w niej udział mężczyźni – duchowni i świeccy bez mandatu i moralnego prawa, słabo przygotowane do tej rozgrywki feministki, oraz kobiety mówiące głosem konserwatywnych mężów – Terlikowska, Wróblewska, Godek, Kempa i wiele innych. Jak beznadziejna była to pyskówka może świadczyć rozpaczliwy performance Katarzyny Bratkowskiej, która oświadczyła publicznie, że: przerwę ciążę w Wigilię Bożego Narodzenia – i co mi zrobicie?
Powszechny chór dur we wszystkich środowiskach nie wyłączając progresywnych feministek pokazał, że odbiorcy komunikatu Bratkowskiej nie poradzili sobie z jej przekazem. Gremialnie nikt nie zrozumiał co się tak naprawdę wydarzyło; że gra nie idzie o życie ludzkie, że krzykiem zygot, które nie dają spać Gowinowi, zagłusza się głosy, przypominające czym staje się kobieta odarta z godności i praw człowieka. Bratkowska powiedziała ni mniej ni więcej tylko, że :
Nikt i nic nie jest w stanie odebrać mi prawa do własnych decyzji.
Ani bóg, ani opinia publiczna, ani państwo i jego opresyjny system prawny.
W nielicznych, medialnych burzach temat aborcji sprowadza się do mordowania poczętych. Mówi się o ciąży jak o świętym obowiązku i, że utrzymanie jej wbrew wszelkim przeciwnościom losu stanowi dopiero o godności kobiety. Taka narracja przynosi wkrótce efekty. Po kilkunastu latach tego typu retoryki, kolejne badania opinii publicznej zdają się potwierdzać, że większość ludzi uległa terrorowi symboliki religijnej, począwszy od matki boskiej w klapie marynarki i krzyży w każdym urzędzie państwowym, skończywszy na błogosławieniu narodowców przed obliczem Matki Boskiej Częstochowskiej i tolerowaniu przemocy słownej i symbolicznej w przestrzeni publicznej. I nie, nie pomyliłam się – jest to ten sam terror ideologiczny co zawsze.
Pozycja kościoła Rzymsko-katolickiego (KRK) i Konferencji Episkopatu Polski (KEP)
Przez wiele lat starałam się zrozumieć błąd jaki popełnił Tadeusz Mazowiecki, gdy uznał, że kościół zasłużył na szczególne traktowanie. Niestety nie znajduję usprawiedliwienia dla jego krótkowzroczności i ignoranckiej postawy wobec historii KRK. Akt oddania pod jego kuratelę całego społeczeństwa polskiego, bez względu na jego różnorodność światopoglądową, walnie przyczynił się, w mojej ocenie, do pojawienia się większości problemów na linii sacrum – profanum. Dał zielone światło dla pełzającej klerykalizacji i wpłynął na postawy obywateli, którzy w takich warunkach skorzy są do konformizmu i oportunizmu.
Przebudowa zbiorowej opinii publicznej życzliwej kobietom, na opinię pełną zniewag, histerii, niesprawiedliwych i wypranych z empatii ocen, wymagała czasu, konsekwentnych decyzji, stałej, prostackiej narracji i zmian personalnych na wielu, strategicznie istotnych stanowiskach. Nie było to trudne zadanie biorąc pod uwagę szczególną pozycję KRK i postrzeganie go apriorycznie jako autorytetu. Zamknięcie publicznej debaty, wprowadzenie monologu antyaborcjonistów w mediach i jednocześnie odcięcie głosów eksperckich, spowodowało zmianę języka i stworzyło całkowicie nową narrację.
Ponieważ KRK za sprawą katechezy w szkole dba o to, by młode pokolenie było odpowiednio sformatowane, a sugestie biskupów mają rangę nakazu, ministrowie rządu RP przestali panować nad podstawą programową dla szkół i postępującą wymianą kadr w strategicznych punktach resortów – zdrowia, oświaty i nauki, opieki społecznej i kultury. Zanim ktokolwiek się zorientował było po ptokach. Szacowne grona decyzyjne opanował duch ochrony wartości chrześcijańskich – cokolwiek to znaczy, choć w praktyce znaczy po prostu wykonywać polecenia i zgadywać życzenia mocodawców. Klasyczny KETMANING, żywcem jak z Czesława Miłosza w dziele Zniewolony umysł, nawiasem – znowu aktualna pozycja wydawnicza (sic!)
By dokonać zmian kadrowych, KEP potrzebował, wykwalifikowanych pod swoje potrzeby, specjalistów, a tych dostarczyły katolickie uniwersytety, szkoła Rydzyka i takie twory jak np. Akademia Ignatianum w Krakowie. I dziś stanowią oni armię cywilnych akolitów, którzy niezauważalnie realizują politykę kościoła we wszystkich sektorach życia społeczno-politycznego.
AKADEMIA IGNATIANUM W KRAKOWIE
Wysoce skorelowane działania KRK, na polu przejęcia faktycznej kontroli nad państwem, niepokoją tym bardziej im mniej oczywisty jest udział KRK w tych działaniach. Coraz częściej o interesy kościoła walczą i dbają wzmiankowani wyżej– świeccy akolici. Obecnie mamy szczególnie dużo urzędników państwowych z wysokiego szczebla wybranych z tego klucza – prezydenta państwa, byłą panią premier i szefową jej kancelarii, ministrów, kuratorów oświaty, dyrektorów teatrów państwowych, ekspertów w różnych dziedzinach np. ginekologii i położnictwa, i wielu, wielu innych.
Kościół nie musi się już oficjalnie wypowiadać w każdej sprawie, by realizować swoją politykę na szczeblu państwowym. Nie będzie więc ponosił konsekwencji swoich poczynań i to mimo, że tacy jak Gowin, Niesiołowski, Rzepliński, Królikowski, Zoll-senior, kiedyś także Giertych i wielu nowych, jak małopolski kurator oświaty pani Barbara Nowak, nie kryją swojego uzależnienia emocjonalnego od KRK i że są przede wszystkim wierni tej instytucji.
Ja tylko tak poza wszystkim chcę przypomnieć, że od urzędników państwowych oczekujemy niezależności światopoglądowej i, że jest ona warunkiem sine qua non sprawowania urzędu. Ale to tak na marginesie, żebyśmy nie dali się zwariować i mimo wszystko o tym warunku pamiętali. Zbliżają się wybory…
Stanowisko samorządu lekarskiego (NRL)
Przewidując, że ustawa nie wpłynie na ilość rzeczywistych aborcji, kościół realizował dalsze, polityczne kroki, zmierzające do uniemożliwienia kobietom dostępu do legalnej aborcji, nawet w tych trzech przypadkach, o jakich szczegółowo mówi ustawa. Wanda Półtawska zredagowała Deklarację Wiary Lekarzy Katolickich, by następnie podsunąć ów dokument do podpisu profesorom uczelni medycznych, lekarzom, studentom i personelowi pomocniczemu. Deklarację podpisało nieco ponad trzy tysiące osób co stanowi niecały procent populacji medyków, ale akcja i tak odniosła oczekiwany sukces medialny.
Wkrótce miała miejsce tzw. afera Chazana – profesora ginekologii i położnictwa, znanego aborcjonisty z czasów PRL-u, sygnatariusza Deklaracji Wiary, który nadużył praw pacjentki z ciążą letalną i uniemożliwił jej skorzystanie z prawa do aborcji. Oburzeniom nie było końca, ale włos z profesorskiej głowy nie spadł, a cała afera zamiast być ostrzeżeniem stała się przyczynkiem do uznania wyższości sumienia lekarza nad dobrem pacjenta, w czym miała swój udział Naczelna Rada Lekarska. Zasada zaczęła odtąd obowiązywać w polskim standardzie opieki medycznej.
Afera Chazana stanowiła ferment do kolejnych kroków, przekraczających granice przysięgi Hipokratesa. Naczelnym obowiązkiem lekarza i jego wolą jest mieć na uwadze przede wszystkim dobro pacjenta. Ku zaskoczeniu lekarzy i pacjentów, których zaufanie było dotąd osadzone mocno na wierze, że lekarz nie sprzeniewierzy się swojej przysiędze, Naczelna Rada Lekarska zażądała prawa do bezwarunkowego stosowania klauzuli sumienia przez lekarzy. Ten niefrasobliwy krok przyczynił się, za sprawą wyroku Trybunału Konstytucyjnego, do jeszcze większej asymetrii między prawami lekarza i jego pacjenta, na niekorzyść tego drugiego…
Kazus Chazana pokazał jak bezradny jest nasz wymiar sprawiedliwości i Trybunał Konstytucyjny. W ślad za tymi wydarzeniami doszło do samowolnego poszerzenia zastosowania klauzuli sumienia i odtąd nie dotyczy ona tylko sumienia danego lekarza, ale całych placówek, a nawet wszystkich placówek w województwie, jeśli tak zdecyduje władza terytorialna. W ten sposób poradzono sobie z lekarzami, którzy nie są sygnatariuszami Deklaracji Wiary… i nadal są wierni przysiędze Hipokratesa. Takich lekarzy mamy na szczęście ogromną większość, ale zmuszeni są działać w warunkach, w których etyka kłóci się z prawem, a co jeszcze ważniejsze z zarządzeniami pracodawcy.
Na drodze do nieświadomego rodzicielstwa…
W makroskali omawianych problemów nie można pominąć także równolegle toczących się sporów o wprowadzenie do szkół edukacji seksualnej i dostępnej, taniej antykoncepcji awaryjnej. Konstanty Radziwiłł, były już minister zdrowia, kompromitował się wielokrotnie całkowitą niewiedzą na temat Ella-one i trudno powiedzieć, czy był to z jego strony samobójczy akt desperacji czy dowód całkowitego oddania kościołowi. Wszystko jedno – tak czy siak, zasłużył na społeczne wykluczenie i ostracyzm towarzyski, a jako polityk na Trybunał Stanu.
Trudno wyrokować jaka motywacja stała za pomysłem, by pozbawić kobiety zdobyczy cywilizacyjnej, jaką jest bez wątpienia antykoncepcja i bezpieczna aborcja – dwa narzędzia świadomego rodzicielstwa. Może mieć z tym coś wspólnego fakt, że w Polsce rządzą od ponad trzydziestu lat konserwatyści obyczajowi i marnej proweniencji politycy, którzy nie brzydzą się handlem prawami kobiet i w ogóle prawami człowieka. Mają niską kulturę prawną – większość z nich nie rozumie na czym polega demokracja i dlaczego nie polega na rządach większości. Warto podkreślić, że ułomność ta dotyka polityków wszystkich opcji.
Od dwóch lat tj. od 2016 roku, kiedy zagrożono kobietom całkowitym zakazem aborcji, znowu wyszły one na ulice polskich miast i miasteczek – tym razem mocno wkurzone i zdeterminowane – nie zejdą z nich, dopóki sejm nie zwróci im ich praw, a kościół nie przestanie włazić w buciorach do ich domów i pod ich kołdry. Sprawcą wzmożenia inicjatywy środowisk kobiecych był projekt całkowitego zakazu aborcji, dość dyletancko napisany przez prawniczy think-tank środowisk anty-choice, czyli Fundację Ordo Iuris. Spekuluje się na temat zagranicznych mocodawców tej organizacji, ale nie ma to znaczenia, bo to tylko bandzior do wynajęcia.
Osobiście jestem zaniepokojona tym, że Polki są bardziej skore do wyjścia na ulicę z powodu strachu przed całkowitym zakazem aborcji niż w sprawie poparcia projektu Barbary Nowackiej Ratujmy Kobiety, który faktycznie dba o ich prawa i zwraca im szacunek oraz godność człowieczą. Skwitować to potrafię tylko tak: takie hasła na demo jaki poziom świadomości. Ale nie mam pretensji do kobiet. Nikt przez lata, ani za PRL-u, ani po 89 roku nie dbał o stan ich świadomości, a one same podlegały ciśnieniu z wszystkich stron, tylko nie z tej właściwej czyli organizacji feministycznych. Do tych organizacji też trudno mieć pretensje – skuteczna działalność wymaga funduszy i zaangażowania. Kiedy brakuje tego pierwszego trudno o to drugie.
Natomiast Kongres Kobiet – organizacja mocno dofinansowana przez biznes, sprawiła jedynie że kobiety poczuły, że też mogą mieć coś do powiedzenia w polityce. Problem polega na tym, że nie bardzo wiedzą co, i jak na razie są nieobecne w ławach poselskich, gdy trzeba być i ostro walczyć o Ratujmy Kobiety. Projekt ustawy Barbary Nowackiej przepadł z powodu wyraźnych braków w edukacji naszych przedstawicieli i przedstawicielek w parlamencie.
Przypadek Polski powinien być przestrogą dla Europy, bo uświadamia, że dobry zwyczaj omawiania problemów społecznych w demokratycznej debacie, opartej o racjonalne testowanie rzeczywistości nie jest możliwy, gdy podstawą systemu myślenia o nich jest biblia i ewangelie. A osobliwie problem dzietności nie rozwiąże się drogą uświęcania macicy i wbijania tego dziwnego wyobrażenia w głowy dziewcząt w podstawówce, ani tym bardziej zachęcaniem kobiet do rodzenia dzieci z wadami rozwojowymi i pod pręgierzem prawa stanowionego w oparciu o dogmaty kościelne.
Kuna; blog Obserwatorium.
c.d.n.
lektura obowiązkowa
historia ustawy antyaborcyjnej od 1993 roku
warunki dopuszczalności przerywania ciąży