Żarna historii zmielą wszystko na pył…
Katarzyna Wenta-Mielcarek o Francji: „Ciesze się, że mieszkam w kraju, który szanuje prawa kobiet do decyzji o własnym ciele, który je wspiera, a nie stygmatyzuje, gdy nie decydują się na potomstwo, który zwraca pieniądze wydane na antykoncepcję. Kraju, który miesiąc temu ustawowo zabronił francuskim „zygotarianom” psychicznego molestowania osób, które są w niechcianej ciąży, nakładając na strony internetowe tego typu kary do 30 tys. euro.”
… 30 lat temu też żyłam w kraju gdzie mogłam stanowić sama o sobie, miałam prawo do aborcji, a świadome macierzyństwo i planowanie rodziny znaczyło diametralnie coś innego niż dzisiaj. I nie jest w tej chwili istotne z jakich pobudek PRL post stalinowska tak a nie inaczej potraktowała kobiety. Istotne jest, że był to ruch we właściwą stronę. Czy miałam świadomość, że to pierwszy okres w historii względnej wolności dla kobiet? Z pewnością nie wtedy.
Przez całe moje PRL-owskie życie uważałam prawa kobiet za coś oczywistego. Do głowy mi nie przyszło, że to taaaaka zdobycz cywilizacyjna i że wypływa wprost z praw człowieka – o których nota bene także nic nie wiedziałam.
Kiedy przed rokiem zbierałam podpisy pod akcją RatKob, zaskoczona byłam postawą młodych kobiet -25 lat. Co z nimi u licha – myślałam. Dlaczego nie czują się poniżone ewidentną przemocą prawną. Przecież to oczywisty zamach na ich godność, wolność i prawo do autonomicznych decyzji.
O swoich odczuciach pisałam tutaj
Minęło wiele miesięcy od tamtego, mojego zdziwienia. Nabrałam dystansu. Dyskusje w realu i na portalach społecznościowych pozwoliły mi wejrzeć w inne światy kobiece. Dużo pisałam i czytałam. Wiele kobiet poczuło się urażonych tym co pisałam. Ale wiele z nich też odpowiadało na zarzuty, tłumaczyło swoje motywacje, opowiadało o swojej wolności w bańce, którą sobie zbudowały. Zaczynałam rozumieć. Z pomocą przyszły wspomnienia lat szczenięcych, tak bardzo odmienne od tego co przeżywało i nadal przeżywa obecne młode pokolenie. Zdałam sobie sprawę z mechanizmu budzenia i usypiania świadomości. Nie wiem czy to jakieś usprawiedliwienie dla młodych kobiet, że ich zbiorowa świadomość jest tak niska skoro ich zbiorowe doświadczenie spowite było w gęsty opar kadzidła i to od poczęcia.
Ale wiem jedno, że my, schodzące pokolenie nie jesteśmy bez winy. Pisałam o tym wcześniej przy różnych okazjach, zatem tylko w skrócie przypomnę, że pozwoliliśmy na: powieszenie krzyża w sejmie, śmialiśmy się gdy po raz pierwszy PIS zarządziło modły o deszcz w agendzie obrad sejmu, pozwoliliśmy niemal zlinczować Alicję Tysiąc, a Chazanowi pastwić się nad kolejnymi ofiarami jego sumienia. Pozwoliliśmy, a nawet ucieszyliśmy się, że religia będzie w szkole i dziś budzimy się z ręką w nocniku, bo dzieci w szkole mają kościół, a nie mają już czasu nabywać wiedzy i jakby tego było mało, to do kompletu nieszczęść nauczyciele/ki zapomnieli/ły o swoim powołaniu i o godności swojej profesji. Ulicami maszerują coraz głośniejsi i coraz bardziej pewni siebie faszyści, ale i tak znaczna część społeczeństwa trwa w letargu i nie dostrzega zagrożenia przemocą w przestrzeni publicznej.
Zwykle w tym miejscu dywagacji rzucałam dramatyczne: I co się jeszcze musi wydarzyć, żebyśmy się obudzili!!! Dziś już tak nie pytam. Dziś wiem, że nikt nie słucha. Zobaczyłam jakie są mechanizmy władzy. I to wystarczy żeby przestać tłuc głową w mur.
Dziś opowiem o narodzinach własnego poczucia godności i wolności osobistej.
Z posiadania godności osobistej zdałam sobie sprawę dopiero wtedy, gdy mi ją symbolicznie odebrano w 1993 roku, wprowadzeniem w życie ustawy antyaborcyjnej, gdy zignorowano półtora miliona podpisów pod protestem/ petycją, gdy zaczęto mówić o mnie, że jestem morderczynią dzieci, że jestem zbyt głupia i nieodpowiedzialna żeby mieć kontrolę nad własną rozrodczością itd. Użyłam okolicznika symbolicznie, bo żadna ustawa ograniczająca kobiety w ich prawach, przynajmniej jak dotychczas, mnie nie dotyka bezpośrednio – dzieci już więcej nie będę rodziła, ale czuję się, jako kobieta, poniżona, dyskryminowana, uprzedmiotowiona i nieobecna w głównym dyskursie na temat praw kobiet – bo na ten temat nawet się nie dyskutuje. O odebraniu praw kobietom decyduje się w sejmie pod dyktando Episkopatu. Żeby nas jeszcze bardziej upokorzyć niejaka Beata Kempa wyśpiewuje niejakiemu Tadeuszowi Rydzykowi psalmy na hucznych urodzinach ojca dyrektora. Żenada.
A z wolnością było dokładnie odwrotnie tylko mniej boleśnie. Ponieważ urodziłam się w PRL-u za żelazną kurtyną, w kraju systemowo izolowanym od kontaktów ze zgniłym Zachodem, to przyjęłam, bez żadnej refleksji, fakt istnienia dwóch, a nawet trzech światów odrębnych, jak coś zupełnie naturalnego. Nie przeżywałam jakoś boleśnie tego, że nigdy nie otrzymam paszportu i nie zobaczę z bliska Wieży Eiffla ani nie zwiedzę Muzeum w Luwrze – musiały mi wystarczyć przepięknie wydane albumy i książki na temat sztuki, architektury i muzyki.
Moje poczucie wolności miało się względnie dobrze. Nie czułam się uwięziona. Propaganda robiła wszystko byśmy ciągle czuli się zagrożeni kolejną wojną z tamtą, nieprawomyślną częścią świata. Niektórzy pamiętają jeszcze, że w tamtym czasie wojny dzieliły się na sprawiedliwe i na zbrodnicze napaści. Sprawiedliwe to były te, które wszczynał ZSRR z pomocą całego bloku komunistycznego, a te drugie cała reszta świata, a przede wszystkim USA.
Tak czy inaczej propaganda nie dała rady zamącić nam w głowie, nie braliśmy tego poważnie, podśmiewaliśmy się z różnych gazetowych doniesień, nauczyliśmy się szybko czytać między wierszami, a jednocześnie to właśnie PRL zawalczył z analfabetyzmem, dał szansę ludziom na awans społeczny i większy dostęp do dóbr kultury. Usługi publiczne oferowały niewiele ale przynajmniej wszystkim. Było siermiężnie, szaro buro i ponuro, ale się wspieraliśmy, nie czuliśmy się gorsi od sąsiadów, bo bieda była równa dla wszystkich.
I nastały lata siedemdziesiąte. Otwarto granice w obrębie bloku wschodniego. Nie potrzebowałam paszportu by pojechać do Budapesztu czy Pragi… I dopiero wtedy poczułam czym jest moje prawo do wolności np. przemieszczania się po naszej wspólnej Ziemi. Pamiętam jakby to było wczoraj, że poczułam swego rodzaju uniesienie, zachłyśnięcie się wolnością. To było jak pierwszy oddech noworodka i zaraz potem krzyk – to w czym ja do tej pory żyłam?! Jakim prawem tak nas potraktowano, dlaczego nas więzią w ograniczonych obszarach państwa, czym sobie na to zasłużyłam i tego typu młodzieńcze pretensje. To był w moim osobistym życiu ten moment kiedy dotarło do mojej świadomości czym jest wolność. I nie ma większego znaczenia czy z tej wolności korzystasz czy też nie, istotne jest, że masz WYBÓR.
Osobiste jest polityczne
Z powyższych wspomnień można konkludować, że nabywanie świadomości to złożony proces i nie będę udawać, że wiem na ten temat wszystko co należy, by się wypowiedzieć naprawdę merytorycznie. Ale z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć że poczucie godności i wolności, to nieodzowne stany świadomości dla rozwoju osobistego człowieczeństwa. Nie można ich dostać w prezencie, ani kupić sobie w supermarkecie, nie znajduje się ich w lesie, ani nie wykopie spod ziemi.
Jeśli ktoś jeszcze nie wie to sugeruję taką odpowiedź – rodzimy się wolni i godni… dopóki nam tych praw inny człowiek nie odbierze.
Niby to proste i oczywiste, a jednak te podstawowe prawa mają nieliczni ludzie na globie. I stanu rzeczy nie zmieniło nawet zapisanie tych praw w karcie praw podstawowych. Poniższa ilustracja pokazuje, że wolność i godność nie wyraża się strojem zwłaszcza strojem nakazowym, bez względu na to czy to nakaz prawny, religijny czy obyczajowy czyli kulturowy… zniewalać można na różne sposoby.
Wstydem dla ludzkości jest fakt, że wiele państw do dziś nie ratyfikowało tej karty w całości. A co jeszcze bardziej może dziwić to, że kościół katolicki, ale nie tylko on, od początku neguje wiele z jej zapisów. Ostatnio nawet podjął starania o wpisanie do karty trzech punktów, które, jeśli zostaną faktycznie uwzględnione, odbiorą ostatecznie kobietom ich podmiotowość, medycynie zamkną kilka ważnych dróg rozwoju, a skompromitowany patriarchat umocni się na kilka wieków. O tym nie przeczytacie w prasie, o tym nie będzie się dyskutowało podczas debat naukowych, może ktoś napisze o tym mądrą książkę, której nikt z nas nie przeczyta, a nawet gdyby to i tak nie zrozumie, bo mądre książki już tak mają.
Dlaczego tak się dzieje? Cóż, to człowiek pisze prawa i to ten sam człowiek może je zmienić, wykorzystać przeciwko innemu człowiekowi. Raz może je dać, innym razem odebrać. Jeśli ktoś myśli, że prawa nabywa się trwale to jest w błędzie.
Życie skutecznie weryfikuje różne założenia i tezy. W przypadku godności i wolności można śmiało zaryzykować twierdzenie, że nasz gatunek to wciąż prymitywne zwierzątka, którym tylko czasem udaje się wybić na człowieczeństwo dzięki edukacji, trenowaniu dobrych nawyków społecznie pożądanych i humanizmowi, który stanowi fundament budowania postaw otwartych na potrzeby drugiego człowieka. Bez tego nie ma mowy o rozwijaniu dobrych relacji międzyludzkich. A bez tej umiejętności, wciąż trwać będziemy w stanie jakiejś wojny.
Nikt nie uczy dzieci ich praw, a młodzieży historii walki o prawa człowieka i obywatela. Nikt też, ani rodzice, ani szkoła nie zaszczepiają młodzieży banalnej prawdy, że ponieważ ludzie piszą prawa to i ludzie mogą je przekreślać, zmieniać, manipulować nimi. Że w związku z tym każde pokolenie jest zobowiązane zadbać o to by dorobek zeszłych pokoleń i wartości zawarte w karcie praw człowieka i obywatela nie ulegały erozji i banalizacji. A jeśli już mają ewoluować to tylko na rzecz poszerzenia ludzkiej odpowiedzialności za siebie, za potomstwo, za swoje miejsce na ziemi i całą naszą planetę.
Na gruncie polskim
Nie wolno zapominać o tym że:
Wystarczy odpowiednio długo popracować nad indoktrynacją, posiadać na ten cel duże środki finansowe, mieć władzę lub przynajmniej mieć poparcie władzy. Wtedy wszystko jest możliwe, każdy absurd, każdy paradoks, każde niemożliwe staje się realne. I wszystko jedno czy mówimy o rozwoju społecznym, czy o jego mentalnej zagładzie. Jesteśmy właśnie teraz świadkami finału wielkiego pokazu dyletanctwa, ignorancji, braku poczucia odpowiedzialności, populizmu, braku szacunku dla ludzi i zwierząt, najkrócej mówiąc – destrukcji państwa, obstrukcji parlamentu, oraz wszelkiej degrengolady…
I jak zawsze – to samo życie i czas, ostatecznie zweryfikuje kto jest kim i co jest czym. Na obecną chwilę mogę powiedzieć jedynie za siebie – że nie wierzę w boga, w gadki polityków ani kaznodziei, nie oczekuję na żaden cud, ani nie wypatruję pomocy z zewnątrz. Wiem jedynie że wszystko się zaczyna i kiedyś kończy, oraz, że ten cykl naprzemienny będzie się toczył w nieskończoność, a żarna historii będą mielić po równo wszystkich i wszystko na drobny pył.
A podobno przychodzimy na świat by zostawić go lepszym niż go zastaliśmy.