Zenon Kalafaticz: Kiedy Bóg ciężko doświadcza, znaczy to, że kocha bezgranicznie!

I jak zwykle refleksja…

Tzw świadectwa, czyli barwne opowieści ludzi, ciężko doświadczonych przez życie, na skutek własnych lub cudzych decyzji, w wyniku zawinionych lub niezawinionych zdarzeń, także w rezultacie splotu przypadków, przyprawione umiejętnie religijnym sosem, to jedno z ważniejszych narzędzi, służących ewangelizacji i ekspansji wiary.

Nie znam zawartości „Dzienniczka Faustyny”, ale Roman Kluska zna.  Jako że człowiek ten znany jest z uczciwości, inteligencji i ścisłego umysłu, nie będę poddawać jego opinii o tym dziele mojej krytyce. Bo też nie o dzienniczek mi chodzi. Mniejsza z nim. Wspominam o tym, bo jakby na tę opowieść Kluski nie patrzeć, obojętne – jest się, czy nie jest wierzącym – trudno nie zauważyć, że dzienniczek i tylko on jest ostatecznym i jedynym dowodem, który ma potwierdzić intuicje pana Romana co do istnienia boga jedynego.

Czuję wyraźnie, choć bez nadprzyrodzonej pomocy, że gdyby pan Roman nie potwierdził swoim autorytetem, iż „Dzienniczek Faustyny ” to autentyczny, pisany pod dyktando Jezusa przekaz, cała jego historia- jak najbardziej autentyczna  i z wielu względów ciekawa –  nie miałaby żadnego znaczenia dla jego dzisiejszych mocodawców. Bo co są warte zapewnienia inteligenta, który twierdzi, że całe zło jakie go spotkało, to wyraz i dowód bezwarunkowej miłości bożej? Każdy rozsądny człowiek,  musiałby się mocno zdziwić takiej konkluzji.

I wreszcie dochodzę do sedna. Widziałam już dziesiątki świadectw. Opowiadały kobiety, mężczyźni, celebryci, narkomani, wykolejeńcy, byli więźniowie i inni. Roman Kluska, którego doświadczenie życiowe można by z pożytkiem zagospodarować dla potomnych, został tu wykorzystany dla celów czysto marketingowych. Słuchacze jego „świadectwa” musieli najpierw poznać człowieka z krwi i kości, poznać jego smutną historię, przekonać się, że jest człowiekiem inteligentnym, wykształconym i mądrym, godnym szacunku i podziwu, bo tylko od kogoś takiego przyjmą bezkrytycznie i z całym zaufaniem wiadomość, że

dzienniczek Faustyny został jej podyktowany przez samego Jezusa Chrystusa.

Bingo! 

A dlaczego to takie pewne? Bo Roman Kluska przestudiował owo dzieło i nie znalazł ani jednego błędu logicznego i stwierdził, że wszystko jest  spójne, a przede wszystkim- Faustyna, kobieta po trzech, może czterech klasach szkoły powszechnej, nie mogłaby tego sama napisać. Faktycznie więc musiał jej dyktować sam Jezus. Nie siostra przełożona, nie inna jakaś wykształcona persona. Nie. Sam Jezus to zrobił. Koniec. Kropka. Jeżeli ktoś wzmocnił swoją wiarę lub nawrócił się pod wpływem świadectwa pana Romana Kluski to plus dla organizatorów show! Mam jednak pytanie – co jest warta wiara słuchaczy, nawróconych opowieścią Kluski? Wszak nie widzieli, a uwierzyli – tylko taka wiara jest coś warta. Czyż nie? Tak więc, o co chodzi z tymi świadectwami?

Otóż moim zdaniem nie o wiarę tu chodzi, jeno o pozyskanie zniewolonych umysłów dla kościoła –  niepewnych swoich racji, zalęknionych, ludzi opanowanych strachem przed karą boską – ale, żeby te wszystkie emocje zaistniały taki człowiek musi wierzyć w boga i dopiero wtedy

 taki katolik, to dobry katolik. 

PS.: A samemu panu Romanowi mam ochotę szepnąć na uszko – Jezus też nie miał szkół. Zatem trudno powiedzieć kto napisał dzieło – genialna Faustyna, czy genialny Jezus?

Kuna. 2020