Zniewolony umysł kilka dekad po Miłoszu…
Taaak…kilka dekad po Miłoszu, znowu mamy z tym problem.
Wszyscy popełniliśmy gdzieś błąd, my rodzice dzisiejszej młodzieży -25. Najpierw dlatego, że na oślep rzuciliśmy się chwytać kość jaką nam rzucili apologeci neoliberalizmu i dzikiego kapitalizmu. Uwierzyliśmy, że wszystko zależy od nas samych, że możemy osiągnąć sukces pracą własnych rąk, daliśmy sobie wmówić, że jeśli komuś się nie udało osiągnąć sukcesu , to sam jest sobie winien. Zakładaliśmy masowo działalność gospodarczą, nabraliśmy kredytów, trzęśliśmy się ze strachu czy już, czy dopiero za kwartał zbankrutujemy. Wielu, zbyt wielu z nas skończyło walkę o lepszy byt na bezrobociu i marginesie życia…
Kiedy my, dorośli, niedosypialiśmy, niedojadaliśmy, miotani i poniewierani przez kolejne „udogodnienia” dla przedsiębiorców, działające jak pętla na szyję, Ktoś ukradł nam nasze dzieci. I nawet tego nie zauważyliśmy… aż do teraz. Bo teraz nasze dzieci są już dorosłe i podejmują swoje pierwsze ważne życiowo decyzje. Wielu z nas, rodziców przeciera ze zdumieniem oczka i dziwi się, załamuje ręce, wścieka bezsilnie, nie rozumie co się stało. Nie rozumiemy świata wartości naszych dzieci, nie rozumiemy języka jakim się posługują, nie możemy pogodzić się z ich biernością, brakiem krytycyzmu, fascynacją transcendencją, naiwnością sądów i trywialną głupotą życiową. I dobija nas bezsilność, fakt, że już od dawna jest za późno by budować relacje z dziećmi oparte na autorytecie czy zaufaniu do rodziców. Autorytet? – Zapomnij! – wszak nasze życie nie było ani mądre, ani nie prowadziło do sukcesu. Nasze dzieci nie muszą nas słuchać, bo najczęściej nie mamy argumentów. Fakt, że zarzynaliśmy się dla ich lepszej przyszłości, brzmi dobrze, jeśli osiągnęliśmy cel i jeśli pozostałe potrzeby naszych dzieci, takie jak poczucie bezpieczeństwa, ciepła, akceptacji i bezpieczeństwo emocjonalne zostały zaspokojone w wystarczającym stopniu.
Kto ukradł nam nasze dzieci pod naszą permanentną nieobecność w ich życiu? Zastanówmy się nad tym chociażby w ramach uczciwego „rachunku sumienia”.
A zatem niewątpliwie ulica z całą zawartością; Banery reklamowe, szum informacyjny, kuszące wystawy, gadżety, ludzie przypadkowi – czasem szarzy, czasem kolorowi i ekstremalnie odjechani – każdy zostawia jakąś cząstkę, jakąś rysę. W sumie ulica zawsze jakoś tam kształtuje, wprawdzie bez planu i celu, ale jest i nasze dzieci są w niej zanurzone czy się to komu podoba czy nie. Polska ulica wygląda specyficznie – wielkie banery pro-life towarzyszą nam coraz częściej zarówno w dużych jak małych miejscowościach. Wkrótce w niedzielę będzie można odwiedzać jedynie sklepy z dewocjonaliami, na rynku krakowskim na wielkich scenach będziemy coraz częściej zmuszeni do odbioru popkultury katolickiej – nie mówię, że jest zła- całkiem dobry poziom muzyków, znani wokaliści, znani aktorzy – całe zbłąkane towarzystwo jest od dawna na garnuszku KK. Mówię tylko jak dzisiejsze przestrzenie publiczne wyglądają, oraz jak są dofinansowane a budżetu miasta. Że miasto nie dba o kulturę świecką, że nie buduje , a raczej zamyka, domy kultury, ogniska muzyczne i biblioteki – no cóż państwo wyznaniowe tak ma.
Przedszkole, szkoła podstawowa, średnia, placówki takie jak domy kultury, teatry, kina, muzea, itd. W tej przestrzeni nasze dzieci spędzają więcej niż pół życia… To, czym nasiąkną, z jakimi pedagogami się zetkną, jaką metodologią, czy będą miały okazję do samodzielnych sądów i czy nauczą się analizy i syntezy informacji – to wszystko określi na przyszłość ich zdolność do myślenia, do twórczych, kreatywnych rozwiązań, a także określi poziom ich empatii, rozwinie lub nie humanistyczne podejście do problemów itd. Zatem szkoła może być ważnym elementem kształtowania i rozwijania możliwości poznawczych młodego człowieka. Tak myśleliśmy, my ich rodzice, bo takie było nasze osobiste doświadczenie z czasów naszej edukacji. Nikomu z nas nie przyszło do głowy, że szkoła może wpływać inaczej na rozwój młodzieży.
Mówi się, że 12-latek to jest już strzała wypuszczona z łuku. I ja się z tym zgadzam. To co następuje potem jest bezpośrednio następstwem tego co działo się w życiu młodego człowieka przedtem. Mam za sobą sporo wywiadów z młodzieżą -25 i stwierdzam ze smutkiem, że większość z moich respondentów podlegała dłużej trwającej presji formatowania, znacznie przekraczając wiek 12 lat. Nie byłoby w tym nic szczególnie złego, gdyby nie wynikało z metodycznej, systemowej infantylizacji młodzieży przez placówki edukacyjne, pedagogów i często także rodziców, czyli zło nadeszło z najmniej oczekiwanej strony. Dlaczego zło? A co jest dobrego w bezradności, w braku elementarnej edukacji na temat człowieka, falsyfikowanej wiedzy historycznej, w traktowaniu poważnie opisu rzeczywistości pochodzenia wprost z biblii, uczeniu fałszywego życia z podwójnymi standardami jako normą, w utwierdzaniu młodego człowieka w poczuciu nieustającej winy i grzechu… Ja nie widzę w tym nic dobrego.
Pozwoliliśmy, żeby zapach kadzideł i specyficzny swąd kruchty, rozlał się na wszystkie strony. Pozwoliliśmy, żeby gęsty opar religijnych nonsensów wszedł do języka oficjalnego, jakim się rozmawia o sprawach społecznych, o polityce, o historii. Nawet kiedy redaktor audycji o motoryzacji chce ostrzec kierowców przed skutkami jazdy po spożyciu alkoholu, już nie mówi normalnie, czyli rzeczowo, ale pozwala sobie na stwierdzenie takie jak, cytuję dosłownie: –
” a kierowcom przypominam, że siadanie za kółkiem, nawet po małym piwie, to grzech ciężki…”
Co zmusza tego redaktora, żeby w przekazie prostej informacji używać takiej semantyki? Skąd wie, że taki język jest akceptowalny. A co sprawiło, że politycy mówią z nabożeństwem o Panu Jezusie Chrystusie? Albo Duchu św.? Większość z nich to ludzie po sześćdziesiątce – zakładam, że przez czterdzieści lat nie używali tego zlepku słów, by uzasadnić swoje stanowisko w sprawach publicznych. To są ludzie z mojego pokolenia, z pokolenia rodziców -30 latków… Uprawiają KETMAN – coś w rodzaju barw ochronnych. Robią to całkiem świadomie i w sposób wyrachowany. Natomiast młodzi politycy -40 charakteryzują się tym, że mają zniewolony umysł – mam na myśli całą ławę klęczących w kościołach i całujących z nabożeństwem pierścienie biskupie.
Zatem nasze dzieci, nawet te ateistyczne (sic!) rosły od początku w atmosferze dziwacznej narracji kościelnej, nasiąkały nią niezależnie od światopoglądu i własnego widzi mi się, a umysł spał, pozbawiony właściwych bodźców do rozwoju.
Kiedy my – opinia publiczna – „jaramy się” kolejnymi aferami medialnymi, np. pedofilią wśród księży, zaraza klerykalizacji psuje, zatruwa i niszczy umysły dzieci i młodzieży. I procesy te dotyczą absolutnie wszystkich dzieci – tych, które nie chodzą na religię – także. Dzieci ulegają też intelektualnej pauperyzacji, często idąc za przykładem swoich rodziców. Naturalną skłonność do eksploracji świata zewnętrznego, zabija się systematycznym i konsekwentnym treningiem postaw takich jak bierność, uległość, akceptacja wobec wszelkich treści zapodawanych przez osoby duchowne.
Spójrzcie na ludzi dorosłych – polityków, ludzi sztuki, nauczycieli, lekarzy, sędziów itd., którzy jeszcze dwie dekady temu zachowywali się inaczej, mówili innym językiem, wyznawali inne „wartości”. Jeśli oni podporządkowali się nawałnicy klerykalnej, to jak mogą się bronić przed tym ogólnonarodowym zidioceniem nasze dzieci? Nie obronią się same. Każde działanie, dążące do przywrócenia prawdziwie laickiego charakteru ustroju Polski, jest warte naszego poparcia. Dobro dzieci jest uniwersalną wartością. Kierując się tym przekonaniem, bierzmy czynny udział w każdej akcji zmierzającej do odbudowy świeckiego państwa.
Jacek Kuroń o religii w szkołach
Religia w szkole dzięki TK, czyli…
Prof. Michał Pietrzak przeciw TK i państwu wyznaniowemu