Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 20 i 21

 

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XX.

 

 

O seksualnym podejściu abp Juliusza Paetza do jego podwładnych w poznańskim seminarium słyszał cały katolicki świat w 2002 roku, gdy metropolita poznański został w trybie nagłym odwołany z zajmowanego stanowiska, na osiem lat przed planowaną emeryturą. Ale o tym dokładniej napiszę w kolejnych odsłonach tego cyklu, obalając przy okazji kilka mitów, które temu odwołaniu towarzyszą.


Ale seksualne upodobania i skłonności poznańskiego hierarchy do młodych, przystojnych chłopców, nie ograniczały się jedynie do kościelnego narybku, ale były skierowane głównie do świeckich młodzieńców i takie skłonności towarzyszyły mu przez całe jego życie.


Gdy był młody sam był obiektem częstych westchnień swoich kościelnych przełożonych, kilku z nich, tych z najwyższych szczytów watykańskiej drabiny władzy, znamy z imienia i nazwiska. Ale on sam korzystał wówczas z usług męskich prostytutek w rzymskich saunach dla gejów, w męskich klubach i domach uciech, gdzie tacy młodzieńcy dorabiali do swojego ubogiego studenckiego lub młodzieżowego budżetu.

Kiedy powrócił do Polski musiał sobie takich młodzieńców sam dyskretnie „zorganizować”. Łomża czy Poznań, to w końcu nie Rzym. Jak widzimy to teraz, analizując zachowane relacje i dokumenty, dawał sobie w tej kwestii świetnie radę. Klimat w Polsce jest co prawda inny niż nad rzymskim Tybrem, ale grzechy zawsze są takie same. A tym bardziej, że wielu kolegów z Episkopatu mogło mu pomóc, bo też należeli do tej samej „opcji” w rodzimym Kościele, więc solidarnie tym bardziej rozumieli cierpiącego kolegę.


Większość młodych duchownych i kleryków, którzy poznali seksualne upodobania ordynariusza łomżyńskiego, a potem metropolity poznańskiego, podkreślało zgodnie, że w „polowaniu” na każdą swoją zdobycz, zawsze był przy tym prawdziwym dżentelmenem i erudytą. Nie porywał się na byle kogo, a swoje potencjalne „zdobycze” osaczał długo i skutecznie. Nie był typem, jak inny jego kolega, także w fioletowej sutannie, który „zaliczał” na ilość i najczęściej swoje kontakty ograniczał do jednego czy kilku nocy, udowadniając sobie, że ciągle może zdobywać każdego kogo chce.

Abp Juliusz Paetz szukał przeważnie partnerów na dłużej, ale stawiał im w miarę wysokie poprzeczki. Esteta w każdym calu. Przede wszystkim musieli to być młodzieńcy lub młodzi mężczyźni o odpowiedniej aparycji i budowie ciała. Kulturalni, zadbani, chętni do rozmowy, ale także spełniający dla niego jego wyszukane zachcianki seksualne. Wielu z nich, nie znając siebie nawzajem, wspomina to podobnie i dlatego ich relacje są przez to bardzo wiarygodne.


Ponieważ metropolita poznański był częstym gościem salonów politycznych, kulturalnych i naukowych, także i jego „zdobycze” pochodziły z takich kręgów Poznania. Romansował zarówno z politykami, wszelkich opcji politycznych, najczęściej katolikami związanymi bardzo blisko z Kościołem poznańskim, a w jednym znanym mi przypadku z synem znanego polityka. Być może dlatego tak wielu polityków stanęło w jego obronie w 2002 roku i postawiło wówczas nad jego siwą głową skuteczny parasol ochronny.

Jego niedyskrecja mogła wówczas spowodować prawdziwą polityczną lawinę. Kilka z tych politycznych nazwisk do tej pory nie schodzi z pierwszych stron gazet. Najzabawniejsze dla mnie jest to, że obecnie nazwiska te stoją po różnych stronach naszej politycznej bariery. I pomyśleć tylko, że łączyło ich kiedyś jedno łózko i być może ta sama wanna.


Inną częstą grupą społeczną w której obracał się poznański hierarcha, byli znani poznańscy biznesmeni i świat artystyczny tego miasta. Na liście nazwisk ludzi, którymi interesował się ordynariusz poznański, są właściciele firm, artyści, głównie tancerze baletu, ale i aktorzy czy fotografowie. Do tych ostatnich miał bowiem wyjątkową słabość.


Do wybrańców arcybiskupa należeli także młodzi lokalni dziennikarze i redakcyjni fotoreporterzy. Metropolita tak kokietował młodych mężczyzn z lokalnej prasy, że wielu z nich odmawiało w swoich redakcjach jakichkolwiek zleceń z udziałem metropolity, a na wywiady jak musieli, chodzili najczęściej we dwóch, a i tak byli adorowani przez rozanielonego hierarchę. Do tej pory wspominają starsi dziennikarze, że w przypadku telefonu do arcybiskupa z prośbą o ewentualny wywiad, padało z jego strony pytanie wprost, czy przyjdzie „pan czy pani”. Jak był to dziennikarz, który nie był odpowiednio młody i atrakcyjny, arcybiskup potrafił odwołać wywiad i zażądać zmiany dziennikarza. W kilku poznańskich redakcjach, także katolickich, abp Juliusza Paetza nazywano wówczas „Dżulietta”.


Nieliczną grupę mężczyzn z kręgu zainteresowań arcybiskupa, stanowili świeccy pracownicy kurii arcybiskupiej. Z całą pewnością arcybiskup zatrudniał ich według określonego klucza i z nastawieniem, że do ich obowiązków będzie w przyszłości należało spędzanie ze swoim szefem upojnych nocy w jego arcybiskupiej rezydencji. Wszyscy oni byli świetnie zbudowani i wywoływali swoim wyglądem i zachowaniem dreszcz szefa. Sam im to później opowiadał ze szczegółami, stąd to wiemy.


Ale bezczelnie i nachalnie podrywał także młodych mężczyzn spotkanych zupełnie przypadkowo. Jak anegdotę opowiada się po teraz pikantną historie, jak metropolita przed laty kokietował i zapraszał do siebie młodych archeologów, którzy pracowali wokół jego biskupiej rezydencji, przy badaniach archeologicznych ruin dawnej rezydencji Mieszka I. Widok rozebranych i spoconych młodych męskich ciał był silniejszy niż dyskrecja i godność sutanny metropolity.


Niecodzienna historia wydarzyła się pewnego razu w murach słynnego klasztoru Ojców Paulinów na Jasnej Górze, podczas jednej z Konferencji Episkopatu Polski. Od pewnego czasu biskup pomocniczy pewnej diecezji, przyjeżdżał na konferencję z niezwykle atrakcyjnym młodym kierowcą, którego raz nazywał synem swojej kuzynki, a innym razem, gdy zapomniał wcześniejszej wersji, mężem siostrzenicy. Kierowcy innych biskupów, którzy już niejedno w życiu widzieli i słyszeli w biskupich limuzynach, kwitowali to między sobą pikantnymi i świńskimi komentarzami.

Ale kiedy tego kierowcę zobaczył metropolita poznański, nie był w stanie powstrzymać swojego podziwu dla młodego biskupiego szofera i bezceremonialnie publicznie zaczął go kokietować. Dopiero ostra reakcja jego pryncypała przerwała całą tę sytuację. Skończyło się głośnym skandalem o którym było głośno podczas całej Konferencji Episkopatu Polski, a biskup pomocniczy na kolejne konferencje przyjeżdżał już bez swojego kierowcy, korzystając z limuzyny swojego ordynariusza.


Czy zatem nikt nie wiedział o preferencjach seksualnych poznańskiego hierarchy? Wiedzieli wszyscy, przynajmniej ci z najbliższego kręgu jego znajomości, ale solidarnie udawali, że o niczym nie wiedzą. Liczni młodzi mężczyźni, o skłonnościach homoseksualnych sami szukali z nim jednak kontaktu, tym bardziej, że o spotkaniach z metropolitą i licznych cennych dowodach jego wdzięczności dla pięknych młodych męskich ciał, krążyły po mieście legendy.


Ten powszechnie uwielbiany przez wielu gawędziarz i salonowiec, był równocześnie prawdziwym seksoholikiem i erotomanem, który nie panował nad swoim temperamentem i namiętnościami. Opisywałem już na czym polegało włoskie „baccione” z bohaterem naszego cyklu. W Poznaniu gdy ktoś uległ jego namiętnościom, abp Juliusz Paetz organizował coś co sam nazywał „scrutinium” czyli rozmowy w „cztery oczy”. Aby dowiedzieć się na czym polegało w praktyce „scrutinium”, trzeba odwiedzić ponownie mój profil, gdyż…
Ciąg dalszy nastąpi…

 

***

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXI.

 

„Scrutinium” to słowo będzie kluczem tego odcinka cyklu o abp Juliuszu Paetzu, zmarłym w atmosferze skandalu kilka tygodni temu metropolicie poznańskim.


Scrutinum to określenie wymyślone przez samego metropolitę poznańskiego i oznaczało homoseksualną randkę w jego biskupiej rezydencji lub rzymskim apartamencie. Po słynnym „Baccione”, to drugie słowo, które już na zawsze przylgnęło do abp Juliusza Paetza i będzie się już prawdopodobnie zawsze kojarzyło z jego seksualnymi wyczynami.


Dotarłem do dwóch relacji dotyczących szczegółów tego jak w praktyce wyglądało „scrutinium” i na czym polegało. Obie relacje pochodzą od młodych kochanków zmarłego hierarchy i są nie tylko niemal identyczne, ale przez to i wiarygodne.
Jednym z nich jest młody mężczyzna o imieniu A. (aby nie umożliwić jego identyfikację w środowisku byłych kleryków poznańskiego seminarium, podam jedynie pierwszą literę jego nazwiska), który zaczął się spotykać z arcybiskupem, jeszcze jako kleryk, potem młody ksiądz przez niego samego wyświęcony. Po latach porzucił kapłaństwo (już za rządów abp Stanisława Gadeckiego, ale nie podaję tej daty, aby w ten sposób nikomu nie pomóc w ujawnieniu jego tożsamości), a nawet jak sam twierdzi stracił wiarę w Boga i obecnie określa się jako niewierzący. Namierzył go i wybrał w seminarium sam metropolita. Był wówczas dwudziestoletnim klerykiem pierwszego roku studiów. Wiedział od dawna, że jest homoseksualistą, dlatego aby uniknąć niewygodnych pytań ze strony rodziny poszedł do seminarium, a tam spotkał wielu takich jak on. Uganiał się za innymi chłopcami, a za nim spoglądali namiętnie i darzyli go sympatią starsi klerycy. Aż dostał sygnał od samego metropolity. Został wybrany…


Nawet teraz wygląda atrakcyjnie. Niewysoki mężczyzna, niezwykle zadbany, modnie i gustownie ubrany i mimo upływu lat nadal o chłopięcej twarzy. Niejedna dziewczyna…, wiadomo.
O scrutinum usłyszał już pierwszego dnia. Kiedy zapytał co to takiego, usłyszał od głowy wielkopolskiego Kościoła, że to „rozmowa w cztery oczy”. wiedział gdzie idzie i po co. W końcu nie był pierwszym, a po seminarium krążyły już o tym legendy. Wiedzieli także jego przełożeni w seminarium. Przecież musiał uzyskać formalne pozwolenie na opuszczenie seminarium na wiele godzin, a nawet potencjalne nocowanie poza seminarium.


Co pamięta z tych spotkań? Po pierwszym razie niewiele. Był zagraniczny alkohol, pieszczoty dwóch nagich ciał i wielka wanna. Wrócił na wielkim kacu i spał po powrocie do seminarium przez cały dzień. Był bardzo zaskoczony, że nikt z przełożonych z seminarium o nic nie zapytał. A potem było coraz lepiej. Długie rozmowy, bo gospodarz to cudowny gawędziarz i erudyta. Po jednej takiej „przytulance” i wspólnej kąpieli w wielkiej wannie, arcybiskup pokazywał dziwne zdjęcia z ludźmi z Watykanu, także z samym papieżem Pawłem VI. 
Zdjęcia prawdopodobnie z wakacji, być może z plaży, bo duchowni byli na wspólnych zdjęciach jedynie w bieliźnie. Papież także. Arcybiskup sugerował, że wiele wie i wiele może, ale nigdy nie kończył pewnych wątków swoich opowieści.


Czy był w rzymskim apartamencie? Był i opisał go bardzo szczegółowo. Z bursztynowym krucyfiksem włącznie. Kto czytał wcześniejsze odcinki ten wie o czym mowa. Spędził w Rzymie cudowne wakacje i poznał wielu ciekawych ludzi w samym Watykanie. Do Rzymu lecieli osobno, rożnymi samolotami i w różne dni tygodnia. Kiedy dotarł na miejsce arcybiskup już tam był, czekał na niego i wszystko dokładnie przygotował. Było cudownie jak w poznańskiej rezydencji arcybiskupa, tylko alkohole były bardziej egzotyczne.

 

 

 


Co dostawał w zamian? To co wszyscy, głównie gotówkę (gdy pytam ile, słyszę, że kilkaset złotych za każde spotkanie), ale dodatkiem były także drogie perfumy, alkohole i ciuchy. Do tej pory ma na tym puncie bzika i z takiego luksusu już nie zrezygnuje. Arcybiskup szalał, gdy ciało jego partnera pachniało jego ulubionym zapachem „Hugo Boss”, o męskiej nucie z modelu classic. Te perfumy przewijają się w każdej niemal relacji seksualnych partnerów arcybiskupa. Wspomina o tym rodzaju perfum także jeden ze znanych dziennikarzy poznańskich, ale jestem zobowiązany do nierozwijania tego wątku.


Długoletnim partnerem metropolity poznańskiego był w tych latach także świecki młodzieniec o imieniu P. (ponieważ był znany w poznańskiej kurii, pominę jego całe imię). Bardzo męski, o południowych rysach i ciemnej karnacji skóry. Swoim wyglądem przypominający Włocha lub Hiszpana, choć zapewnia, że urodził się w Wielkopolsce. Kiedy pierwszy raz przyszedł do rezydencji arcybiskupa, wiedział dobrze co się mogło zdarzyć. Został wówczas oszołomiony alkoholem z jakąś nieznaną mu domieszką, ale dał radę opuścić pałac o własnych siłach i przez niemal rok prowadził z arcybiskupem grę. Dostawał sprośne SMS-y, albo wyznania miłosne podpisane „Twój Juliusz”. 
Po roku uległ i przychodził do niego także po jego usunięciu z pałacu i po przymusowym przejściu na emeryturę. Spotykali się do 2019 roku, niemal do końca jego życia.


W czasie tego drugiego spotkania, po roku zabiegów arcybiskupa, został poproszony przez swojego gospodarza o pomoc w przełożeniu książek na wysokiej półce w jego sypialni. Kiedy tam wszedł, żadnych półek ani książek nie było. Ale było wielkie łózko w którym wylądowali. I tak już zostało. Wówczas, po ich pierwszym razie, dostał od arcybiskupa tomik poezji bp Jana Szkodonia z Krakowa. Teraz po latach, po skandalu seksualnym o charakterze pedofilskim, z rzekomym udziałem tego hierarchy, ten prezent wygląda niemalże jak kpina.


P. opowiada, że arcybiskup miał od zawsze obsesję swojego ciała i ciała swoich gości. „Gdy zobaczył mnie raz nieco tęższego, robił wymówki, szarpał za koszulę. Jak ty wyglądasz, mówił, bierz ze mnie przykład”. Abp Juliusz Paetz jadał codziennie pięć regularnych i do tego odpowiednio zbilansowanych posiłków i regularnie się badał u najlepszych lekarzy. Był obsesyjny na punkcie swojego zdrowia, także w sprawach nieistotnych. Chciał chociażby odbarwiać sobie cytryną plamy i piegi na skórze rąk. I tak było z każdą zauważoną zmianą na jego ciele.
Co dostawał od swojego kochanka? Regularnie pieniądze. W miesiącu to było nawet kilka tysięcy złotych. Wszystko zależało od tego jak często się spotykaliśmy. Do tego drogie i bardzo gustowne ciuchy oraz regularnie perfumy.


Czy zachowywali ostrożność i dyskrecję? Niespecjalnie. Gdy wychodziłem z pałacu arcybiskupa,spotykałem wielu znanych księży, a nawet miejscowych biskupów. Jeden z nich udzielał mi nawet bierzmowania przed laty. Mój Juliusz był wówczas w Poznaniu najważniejszy, więc nikt nawet nie odważył się zadawać mi jakichkolwiek pytań.
Przypomnę w tym momencie, że biskupami pomocniczymi archidiecezji byli wówczas: bp Zdzisław Fortuniak (od 1982 roku, rocznik 1939), bp Marek Jędraszewski (od 1997 roku, rocznik 1949) oraz bp Grzegorz Balcerek (od 1999 roku, rocznik 1954). Ale tym panom poświęcę nieco więcej czasu w kolejnych odsłonach tego cyklu, gdy szczegółowo opiszę jak ofiarami seksualnych wyczynów poznańskiego metropolity padali wybrani klerycy miejscowego seminarium. Bo…


Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach