Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 22 i 23
ABP JULIUSZ PAETZ – część XXII.
Gdy ktoś dziś zapyta z czego zasłynął abp Juliusz Paetz, każdy odpowie, że ten hierarcha molestował kleryków poznańskiego seminarium. Tak odpowie dziennikarz, polityk, historyk Kościoła, człowiek wierzący i niewierzący, chodzący do kościoła i taki, którego nigdy nikt w kościele nie widział i nie zobaczy.
Pisałem w przeszło dwudziestu wcześniejszych odcinkach tego cyklu, jak skomplikowana była życiowa droga tego zdemoralizowanego człowieka. A mimo to wszystkim kojarzy się on jedynie z molestowaniem i seksualnym wykorzystywaniem poznańskich adeptów do kapłaństwa.
Jak ich wybierał? Czym się kierował? Dziś już nikt nie jest prawdopodobnie w stanie odpowiedzieć na te istotne pytania, a tę tajemnicę abp Juliusz Paetz zabrał prawdopodobnie na zawsze, kilka miesięcy temu do grobu. Wśród wybrańców arcybiskupa poznańskiego byli bowiem zarówno młodzi homoseksualiści jak i młodzieńcy heteroseksualni, mężczyźni o urodzie chłopięcej i klerycy o zdecydowanie męskich rysach. Blondyni i bruneci. Jednym słowem wybrańcem zdemoralizowanego metropolity mógł zostać każdy student teologii z poznańskiego seminarium.
Wybrany w danym dniu kleryk otrzymywał w dyskretny sposób specyficzny prezent. Były nim czerwone stringi z napisem „ROMA”, które wybrany szczęściarz miał czytać od tyłu czyli z „ROMY” robił się „AMOR”. To było zaproszenie i czytelny sygnał, że najbliższy wieczór, a być może także noc wybrany kleryk spędzi w rezydencji swojego metropolity.
Dla wybranych młodzieńców o skłonnościach homoseksualnych, których nigdy nie brakowało w środowisku Kościoła Katolickiego, takie wybranie nie stanowiło większego dylematu moralnego, a wręcz mogło być, i często było, trampoliną do dalszej kariery w archidiecezji. Do dziś wielu z nich pełni zaszczytne funkcje w Kościele poznańskim i nie tylko na terenie samej archidiecezji. Warto więc im teraz głośno przypominać, że ta ich błyskotliwa kariera w Kościele, zaczęła się od męskich stringów z napisem „ROMA”, a następnie rozwijała się przez sypialnie i wannę metropolity poznańskiego.
Ale nie wszyscy wybrani przez arcybiskupa klerycy byli homoseksualistami, którzy ze swojej orientacji seksualnej chcieli stworzyć biznes. Byli wśród nich także heteroseksualni młodzieńcy, a nawet tacy, którzy nie akceptowali zalotów swojego przełożonego, bronili swojej moralności i swoich zasad. Tym było najgorzej i ci popadali w największe moralne rozterki. W zaistniałej sytuacji molestowani klerycy szukali ratunku między innymi wśród swoich wykładowców w seminarium, którzy na codziennych wykładach mówili im o Bogu, moralności i wartościach chrześcijańskich, których strażnikami winni być ludzie Kościoła.
Jednak wykorzystywani seksualnie studenci teologii, nie u wszystkich swoich seminaryjnych przełożonych znajdowali zrozumienie. W ciągu dnia były zatem wzniosłe wykłady z teologii, filozofii, etyki czy z prawa kanonicznego, a wieczorem męskie czerwone stringi z napisem „ROMA”. Ci, którzy nie wytrzymywali napięcia, porzucali seminarium i odchodzili z upragnionej drogi do kapłaństwa. Dziś trudno nawet policzyć, ilu młodym ludziom z poznańskiego seminarium złamano w ten sposób życie.
Nie wszystkie przy tym rodziny odchodzących z poznańskiego seminarium kleryków akceptowały fakt, że ich syn, który miał zostać upragnionym księdzem, wracał do domu bez sutanny, a ponadto nazywał arcybiskupa „pedałem” czy zboczeńcem. Po nocach płakał, krzyczał, chodził na terapię, a nawet korzystał z pomocy psychiatry. Takich relacji czytałem wiele. Są wstrząsające… Nawet teraz czytane po latach.
O molestowanych klerykach poznańskiego seminarium i upojnych chwilach spędzanych przez nich w sypialni i w wannie poznańskiego metropolity, początkowo po budynku seminarium, a następnie po całym mieście, krążyły nieprawdopodobne legendy. Wszyscy wiedzieli, ale nie wszyscy reagowali tak jak powinni. W duchu Ewangelii, moralności i chrześcijańskich zasad. Nie reagowali przede wszystkim ludzie Kościoła, zarówno tego lokalnego jak i tego ogólnopolskiego. Ci najbardziej wpływowi i ci, którzy winni reagować w pierwszej kolejności. A wiedzieli wszyscy…
A jak reagowali na grzech rozwijający się w cieniu poznańskiej archikatedry poszczególni hierarchowie, politycy, ludzie mediów i świata kultury, napiszę w kolejnym odcinku tego cyklu, gdyż…
Ciąg dalszy nastąpi…
***
ABP JULIUSZ PAETZ – część XXIII.
Metropolita poznański już od dawna wykorzystywał seksualnie młodych mężczyzn ze swego otoczenia, osoby świeckie, kleryków seminarium poznańskiego, a także utrzymywał liczne kontakty, o podłożu seksualnym z przedstawicielami świata akademickiego, artystycznego i biznesowego Poznania. Nie krył się zupełnie ze swoimi skłonnościami, a niekiedy nawet zapominał o elementarnej dyskrecji.
O jego homoseksualnych zdobyczach krążyły po mieście legendy. Czy zatem nikt na nie nie reagował? Czy nikt z osób duchownych nie zdobył się na powiedzenie swojemu metropolicie, że jego zachowanie jest nie do zaakceptowania? Okazuje się, że kilku najbliższych współpracowników grzesznego hierarchy zareagowało.
Dziś wymienię tych, którzy wystąpili przeciwko grzechowi swojego metropolity w pierwszym szeregu, ale jako kapłani zapłacili za swoją niezłomną postawę bardzo wielką cenę.
Niewątpliwie jedną z osób niezłomnych w tej bulwersującej sprawie, był w tym okresie czasu ks. prof. dr hab. Tomasz Węcławski (rocznik 1952, wyświęcony na kapłana w 1979 roku), rodowity Poznaniak, wówczas dziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. To między innymi do niego zwracali się krzywdzeni klerycy poznańskiego seminarium. Czy wszyscy? Nie. Tylko nieliczni.
Obecnie szacuje się, że molestowany przez abp Juliusza Paetza w różnych okresach studiów mógł być nawet co trzeci kleryk. Dlaczego zatem tak niewielu z nich zgłosiło to co działo się podczas niespodziewanych wizyt arcybiskupa w pokojach kleryków? Dlaczego zaledwie kilku studentów teologii opowiedziało o męskich czerwonych stringach z napisem ROMA.
Bo wielu z nich takie zachowanie przełożonego nie przeszkadzało, robili to już od dawna z innymi mężczyznami jako czynni homoseksualiści, a uleganie kaprysom hierarchy gwarantowało im skróconą ścieżkę kariery. Jednak dla kilku był to ich życiowy dramat. I to w ich obronie stanął ich dziekan.
Ksiądz dziekan zareagował tak jak powinien każdy kapłan archidiecezji, a przede wszystkim jak każdy wykładowca w seminarium, który nie tylko na wykładach, ale także poza salą wykładową dawał dowody, że obowiązkiem każdego kapłana jest stawać po stronie dobra, sprzeciwiać się złu, nawet gdy pochodzi od przełożonego i zawsze chronić skrzywdzonych.
Ks. prof. Tomasz Węcławski i rektor poznańskiego seminarium, ks. dr Tadeusz Karkosz, jako pierwsi stawili opór złu w diecezji. Liczyli, dziś wiemy, że zupełnie naiwnie, że po ich stronie stanie cała instytucja Kościoła, stanie Nuncjatura Apostolska w Warszawie, stanie Polski Episkopat, stanie Watykan na czele którego stoi sam papież Jan Paweł II. Nie stanął nikt.
Pisali listy do nuncjatury, do Episkopatu, do Watykanu w okresie Synodu Biskupów. Załączam dla Państwa jeden z nich, list z dnia 20 września 2001 roku, a takich dokumentów z tego okresu mam wiele. Wiem, że to wyjątkowo osobista korespondencja, ale chcę, aby opinia publiczna w tym kraju poznała jak najwięcej szczegółów z tych, jakże dramatycznych wydarzeń. List ten poza duchownymi podpisał także Paweł Wosiński, przewodniczący Federacji na Rzecz Życia Poczętego.
Adresatami jego z dnia 20 listopada 2001 roku byli księża biskupi, delegaci Episkopatu Polski na Synod Biskupi w Rzymie: abp Tadeusz Gocłowski CM, metropolita gdański, abp Józef Michalik, metropolita przemyski i przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Henryk Muszyński, metropolita gnieźnieński, bp Antoni Dydycz OFM Cap, ordynariusz drohiczyński. Kopia listu trafiła do nuncjusza w Warszawie, abp Józefa Kowalczyka, do którego był to już kolejny sygnał w sprawie seksualnych nadużyć poznańskiego hierarchy.
Jaki był efekt tych działań? List zabrany do Rzymu podobno trafił na Synodzie Biskupów do samego papieża Jana Pawła II. Ale papież nie zareagował. Zareagował natomiast nuncjusz w Warszawie, abp Józef Kowalczyk. Był od lat bliskim przyjacielem abp Juliusza Paetza, jeszcze z okresu rzymskiego. Nie wnikam jakie relacje ich łączyły, ale wiem, że nuncjusz zrobił rzecz niewybaczalną.
Zadzwonił do poznańskiego kolegi i poinformował go o wszelkich działaniach jego podwładnych. Zażądał także, aby poznański metropolita zrobił w swojej archidiecezji z niepokornymi podwładnymi porządek. I abp Juliusz Paetz zastosował się do rad czy poleceń kolegi w dosłowny sposób.
Rozpoczął na poznańskim uniwersytecie nagonkę na dziekana Wydziału Teologicznego i z pomocą ówczesnego rektora tejże uczelni, prof. Stefana Jurga (o którym napisze nieco więcej w kolejnych odcinakach tego cyklu) doprowadził do jego usunięcia z zajmowanego stanowiska. Księża archidiecezji poznańskiej i pracownicy poznańskiej uczelni, zobaczyli jak przez tego kapłana „przetoczył się walec” instytucji Kościoła i samego arcybiskupa. Watykan nie zareagował. Ks. prof. Tomasz Węcławski pozostał w tym starciu bez szans.
Rozpoczęta nagonka doprowadziła do sytuacji, że ten niezłomny kapłan zdecydował się odejść z uczelni, z archidiecezji, z kapłaństwa, a z czasem poprzez akt apostazji także z samej instytucji Kościoła. Po latach ożenił się i przyjął nazwisko żony. Obecnie, jako Tomasz Polak, prowadzi badania i wykłady akademickie na świeckiej uczelni. Tak kończą w instytucji Kościoła ci, którzy przeciwstawili się złu, przeciwstawili się grzechowi jaki od lat rozgrywał się w cieniu poznańskiej archikatedry.
Ks. prof. Tomasz Węcławski (Tomasz Polak) nie był jedynym, który zdał wówczas swój egzamin z kapłaństwa i chrześcijaństwa. Byli i inni, ale o nich dowiecie się Państwo w kolejnych odsłonach tego cyklu.
Ciąg dalszy nastąpi…
Andrzej Gerlach