Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 36
ABP JULIUSZ PAETZ – część XXXVI.
Maria to prosta, uczciwa kobieta, która całe życie zamieszkiwała jedną z wielkopolskich wsi. Pracowała ciężko na utrzymanie swojej rodziny, prowadząc z mężem wielohektarowe gospodarstwo. Od pokoleń rodzina Marii i jej męża związana była z Kościołem Katolickim, a wiara Marii, choć nie pogłębiona intelektualnie, była zawsze szczera i oddana Bogu.
Kiedy więc jej syn Piotr poinformował ich o zamiarze wstąpienia do seminarium duchownego, Maria poczuła jak gdyby samo niebo otworzyło się przed nią samą i całą jej rodziną. Piotr był od zawsze ułożonym i spokojnym chłopcem, dobrze się uczył, a co ważne we wsi sam ksiądz proboszcz powiedział o nim publicznie, że jej „Piotr jako dziecko był zawsze taki uduchowiony”. Tak powiedział proboszcz o jej dziecku. Publicznie.
Dlatego kiedy zamknęły się za nim drzwi seminarium w Poznaniu, matka była o Piotra zupełnie spokojna. Więcej. Była dumna i szczęśliwa, że jej syn poszedł do seminarium. „Bo proszę pana, gdzie będzie mu bezpieczniej jak pod poznańską katedrą?” Tak myślała i w to święcie wierzyła.
Upewniała się też w tej wierze za każdym razem, gdy odwiedzała w seminarium swojego syna. Był to okres, gdy w stolicy Wielkopolski budowano nowe seminarium duchowne dla tutejszej archidiecezji. Maria pamięta jak na wielkiej tablicy informującej o tej inwestycji było napisane, że to gmach nowego seminarium duchownego w tym mieście, a inwestorem jest abp Juliusz Paetz.
Tego arcybiskupa Maria poznała osobiście, gdy odwiedzała syna w seminarium. Do tej pory miała do czynienia jedynie z miejscowym proboszczem. Metropolity nigdy nie widziała, a jedynie o nim słyszała, jako mieszkanka poznańskiego. A teraz jako matka przyszłego księdza, mogła go nie tylko poznać, ale i osobiście z nim porozmawiać. Właściwie to on mówił, a ona jedynie słuchała, ale liczy się przecież osobisty kontakt. Gdyby to jeszcze widziały jej sąsiadki…
Pamięta jak metropolita poznański podszedł do niej pierwszy raz i dał jej do pocałowania swoją rękę z pierścieniem biskupa. Jak uklęknęła wówczas przed nim, bo nogi same ugięły się pod nią z wrażenia. Sam metropolita. Nawet proboszcz z ich rodzinnej parafii byłby pod wrażeniem.
„Abp Juliusz Paetz powiedział wówczas do mnie, że tutaj będzie mieszkał wasz syn. Byliśmy z mężem pod wrażeniem tych słów. Arcybiskup z nami rozmawiał, był serdeczny, przyjacielski, pokazał nam plac budowy nowego seminarium. O naszym Piotrze mówił same miłe rzeczy. Tylko mój mąż mówił mi wówczas, że ten arcybiskup jest jakiś trochę dziwny, ale nie zwracałam na to uwagi. Czy pan w to uwierzy?” Trudno nie wierzyć, tym bardziej, że dla Marii wszystko wówczas było wyjątkowe.
„Po kilku miesiącach, syn przyjechał do domu bez zapowiedzi. Od progu wyglądał inaczej, trzy dni się nie odzywał, nie chciał wracać do Poznania. W końcu powiedział: „Arcybiskup to pedał”. Nie jestem w stanie opowiedzieć cośmy wówczas przeżyli. Paetz był dla mnie niemal święty, pracował przecież u boku świętego Jana Pawła II, a tu coś takiego. Świat się nam zawalił.” Zawalił się tym bardziej, że w rodzinnej wsi patrzono teraz na Piotra coraz gorzej. „Niby ksiądz, a nie ksiądz?” Także cała rodzina dotychczasowego kleryka Piotra odczuwała teraz wyraźną niechęć całej wspólnoty parafialnej. A jeszcze niedawno wszystkie kobiety zazdrościły Marii…
„Modlę się, by mój syn znów nie wpadł w depresję, choć minęło już wiele lat od naszej tragedii. No niech mi pan powie, dlaczego oglądamy Paetza w telewizji w pierwszym rzędzie na kolejnych uroczystościach? Nie ma wstydu, taki butny, dumny. Gdyby chociaż przeprosił” – pyta zrozpaczona matka Piotra. Stawia słuszne pytania, ale co można powiedzieć, prostej, wierzącej kobiecie, której wiara starła się brutalnie z rzeczywistością polskiego hierarchicznego Kościoła? Takie i podobne pytania w kontekście sprawy arcybiskupa Juliusza Paetza, stawiało sobie wielu intelektualistów w naszym kraju, a i tak nie znajdowało na wiele z nich odpowiedzi.
Zdemoralizowany metropolita poznański wybierał sobie bowiem na swoje ofiary tych spośród kleryków poznańskiego seminarium, o których wiedział, że będą bezbronni wobec jego seksualnych zalotów, bo pochodzą z dalekiej prowincji, mają głęboko wierzących, ale prostych i niewykształconych rodziców, którzy im nie będą w stanie skutecznie pomóc, albo takich, o których mówiło się, że mają skłonności homoseksualne, a tym samym będą łatwym kąskiem dla seksualnych upodobań hierarchy.
Ci pierwsi, jeżeli potrafili stawić skuteczny opór metropolicie, lądowali na bruku, a słabsi psychicznie nawet w psychiatryku. Natomiast ci pozostali, bez żadnych skrupułów i oporów moralnych wykorzystywali słabość swojego arcybiskupa do budowania swojej przyszłej pozycji w strukturach archidiecezji, a nawet Kościoła Powszechnego. I o tych wkrótce usłyszymy znacznie więcej, bo…
Ciąg dalszy nastąpi…
Andrzej Gerlach