Adam Cioch „Święty, święty i po świętym”
Czy to nie jest niesamowite, że chyba najbardziej zdemoralizowana organizacja religijna na świecie,
wypowiada się z wielką pewnością siebie
o doskonałości czyjegoś życia?
Beatyfikacja prymasa Wyszyńskiego, to kolejny odcinek w niekończącym się serialu kościelnego orzekania o tym, kto z całą pewnością trafił do nieba. Kogo w tym kościelnym niebie już nie ma?! Cała plejada potworów i dziwaków, psychopatów i łajdaków. A także postaci, które najprawdopodobniej nigdy nie istniały, bo ich życiorysy są tak baśniowe, że mogłyby powstać na ich podstawie zupełnie ciekawe filmy z gatunku fantasy.
Stefek Wyszyński był podobno uroczym chłopcem i być może to zdecydowało o jego błyskawicznej i imponującej karierze kościelnej. Bo w wieku trzydziestu lat był już redaktorem naczelnym czasopisma dla księży „Ateneum Kapłańskie”, gdzie puszczał do druku m.in. teksty sławiące nazizm, autorstwa innych polskich księży.
Niestety, nikt go po wojnie nie zdenazyfikował. Za to awansowano go na najmłodszego w Polsce biskupa. Po rzezi Żydów w Kielcach, kiedy biskupów w Polsce błagano, aby wydali odezwy do wiernych potępiające antysemityzm, Wyszyński miał powiedzieć, że nie wiadomo jak to jest z tymi mordami żydowskimi na katolickich dzieciach. Innymi słowy, dał do zrozumienia, że są prawdopodobne.
Błyskawicznie został prymasem i szedł na rękę stalinowskiej władzy, m.in. potępiając zbrojne podziemie. Skądinąd na ogół słusznie, choć raczej nie tego chyba od niego oczekiwano w Watykanie.
Potem drogi władz i Stefka na jakiś czas rozeszły się. Został internowany. To było bardzo łaskawe, szczerze mówiąc, bo w tym czasie prominentny komunista i przyszły przywódca partii, Władysław Gomułka, po prostu siedział w stalinowskim więzieniu.
W czasach PRL Wyszyński czasem się dobrze dogadywał z władzą, jako to dyktatura z dyktaturą, czasem rywalizował.
Władze nadmiernie nie utrudniały życia kościołowi, a duchowni wiedli bardzo dostatnie i spokojne życie, o ile nadmiernie nie zajmowali się polityką. Cenzura partyjna ograniczała krytykę kościoła i religii, a kler pacyfikował wiernych, jak wtedy, gdy Wyszyński, latem 1980 roku, wzywał do zaprzestania strajków.
Z ciekawostek mniej znanych, warto przypomnieć przyjaźń Wyszyńskiego z Jerzym Zawiejskim, katolickim pisarzem i politykiem. Zawiejski mieszkał ze swoim partnerem życiowym, a Wyszyński odwiedzał ich w domu. Jak widać „życie w grzechu ciężkim” przyjaciół nie przeszkadzało „błogosławionemu”. https://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_Zawieyski
Ale nie chcę się skupiać na Wyszyńskim, bo więksi krętacze, fanatycy i miłośnicy przemocy trafiali na katolickie ołtarze.
Nieodmiennie bawi mnie kościelna procedura, która wymaga cudów zrobionych za pośrednictwem kandydatów na świętych i błogosławionych, aby mogli za takich być uznani.
Pojawia się więc nagle jakaś pobożna pani lub pan i opowiada, że modliła się/modlił się do jeszcze nieświętego nieboszczyka (?!), a ten zdziałał cud, czyli doszło do niewyjaśnionego uzdrowienia.
Jak wiadomo, cudowne uzdrowienia są zwykle spowodowane wadliwymi diagnozami. Po prostu zdiagnozowano u kogoś jakąś chorobę poważniejszą, która w końcu przechodziła. Bo poważna nie była. Medycyna do dzisiaj się myli, mimo ogromnych postępów, a wiele chorób daje bardzo zbliżone objawy. O pomyłkę łatwo. A pomyłka w medycynie to cud w religii.
Ale nie ta naiwność mnie zdumiewa najbardziej. Otóż, niesamowite jest to, że wszyscy wierzą, że jak pani Kowalska powiedziała, że cud zrobił Wyszyński, to wszyscy nagle jej wierzą Jaki ten kler jest wierzący! Jak to mnie wzrusza u tych wiecznych cyników!
Przyjmijmy na chwilę, że rzeczywistość religijna istnieje naprawdę. Jeżeli zdarzył się cud, to skąd wiadomo, że Kowalska mówi prawdę? To po pierwsze. Po drugie, skąd wiadomo, że cud wymodlił nieboszczyk Wyszyński? A nie np. święty Franciszek? Czy jak się mówi do Wyszyńskiego, to inni święci tego nie słyszą? A co, jeśli nad chorą Kowalską zlitował się… Kriszna. Albo… Mahomet. Albo jakiś chasydzki cadyk siedzący po prawicy Jahwe? Czy oni wszyscy są bez serca, poza jednym Stefkiem Wyszyńskim, który chciał sobie zarobić w ten sposób na wyniesienie na ołtarze. Zawsze był taki skromny!
W historii pana Stefana, jeszcze i to jest ciekawe, że jego świętość tak bardzo się odwlekła, jak na ekspresowe standardy wymyślone przez Jana Pawła II, który zaludniał katolickie niebo hurtowo i ekspresowo. Wyszyński umarł dawno – w 1981 roku. Że sam Wojtyła Wyszyńskiemu nie załatwił świętości, to nie dziwi, bo panowie chyba się nie lubili. Ale że Stefan trafił na ołtarz dopiero w 16 lat po śmierci Jana Pawła II?! Dużo później niż on sam?!
Czy czekano aż jakiś ważny świadek (nie)świętości Wyszyńskiego umrze, aby nie narobił hałasu? Nie wiem czy się tego kiedykolwiek dowiemy, ale byłoby miło. Szkoda, że nawrócenia na przyzwoitość katolickich notabli i osób dobrze poinformowanych zdarzają się tak rzadko. Stąd przepływ informacji taki ograniczony. Ale dobór kadr jest tam tak bardzo negatywny, że o nawrócenia raczej trudno.
Adam Cioch (Marek Krak), autor książki o manipulacji religijnej (www.letraprint.pl)