Andrzej Gerlach „Abp Henryk Hoser” Część 10 i 11

ABP HENRYK HOSER (1942-2021) –część X.

Młody pallotyński ksiądz trafił do Afryki w 1975 roku. W Rwandzie Księża Pallotyni pracowali już od czterech lat. Można założyć, że kiedy ks. Henryk Hoser podjął w Rwandzie obowiązki misjonarza, był pełen młodzieńczego entuzjazmu, energii i kipiał wręcz nowymi pomysłami. To typowe dla wielu młodych kapłanów w ich początkowym okresie kapłaństwa. Niestety, ten początkowy entuzjazm często krytykowany i hamowany przez kościelnych przełożonych, po latach przechodzi w fazę walki takiego kapłana o godności, stanowiska, władzę w Kościele. Po pewnym czasie, taki dawny entuzjasta w sutannie lub w habicie, sam krytykuje swoich młodszych współbraci w kapłańskie i hamuje ich młodzieńczy entuzjazm. Trudno pozbyć się wrażenia, że właśnie takie okresy w swoim misyjnym życiu przechodził także potomek dawnych warszawskich ogrodników w pallotyńskiej sutannie.

Zaczął jednak bardzo entuzjastycznie i niezwykle ciekawie. Był nie tylko oddanym krzewicielem katolickiej wiary, ale także oddanym lekarzem, co w warunkach afrykańskiego kraju misyjnego jakim była Rwanda, było niezwykle cenne. Zaczął jako zwykły wikary w jednej z parafii w stolicy kraju, Kigali. Jego ówcześni współpracownicy wspominają go z tego okresu czasu jako niezwykle miłego, uczynnego i oddanego kapłana. Jeszcze kiedy trafił do szpitala rejonowego w Kabgayi, opinie o nim były niezwykle pozytywne. Bardzo umiejętnie łączył bowiem funkcje duszpasterskie z obowiązkami kapłańskimi.

Przełomem okazał się w życiu misjonarza podobno rok 1978, gdy na czele Kościoła Powszechnego stanął polski papież, Jan Paweł II (1920-2005). Wtedy młody polski misjonarz i ceniony lekarz coraz częściej zaczął przypominać swojemu rwandyjskiemu otoczeniu, że Kościół jest hierarchiczny, a on nie zamierza przez resztę swojego życia być jedynie zwykłym misjonarzem.

Jedną z obsesji ks. Henryka Hosera była kwestia naturalnej regulacji urodzeń. Sprawa nie byłaby dziwna, gdyby nie dotyczyła realiów życia w Afryce w latach osiemdziesiątych XX wieku. Pamiętamy wszyscy jakie znaczenie miała ta kwestia w polskim Kościele w duszpasterstwie także wielu księży nad Wisłą. Nie robiła nigdy na nich większego wrażenia pedofilia, homoseksualizm duchownych, a także nieślubne dzieci osób życia konsekrowanego, ale tabletka antykoncepcyjna czy prezerwatywa użyta nawet w związku małżeńskim zawartym w Kościele, była dla nich nie do zaakceptowania.

Kiedy młody ks. Henryk Hoser był jeszcze podporządkowany swoim pallotyńskim przełożonym, pochodzącym z krajów Zachodniej Europy i był przez nich finansowany i kontrolowany, sprawa naturalnej regulacji urodzeń nie była aż tak palącym problemem. Kiedy jednak sam zaczął być znaczącym księdzem w hierarchii Pallotynów w Rwandzie, konflikt na tle antykoncepcji i naturalnej metody urodzeń był nieunikniony. Ich pierwszymi ofiarami w tej sytuacji zostały siostry zakonne i świeckie misjonarki pochodzące z Europy Zachodniej.

Kobiety w habitach, tym bardziej misjonarki świeckie pracujące na misjach w Afryce, nawet jeżeli same rozumiały oficjalną naukę Kościoła Katolickiego w kwestii antykoncepcji i naturalnej regulacji urodzeń, to jednak wiedziały dobrze, że w warunkach afrykańskich, pewne zasady muszą też zostać zweryfikowane. Czarne kobiety podporządkowane swoim ojcom, braciom, a potem mężom, pozbawione elementarnej edukacji, a często nawet praw obywatelskich, nie miały możliwości domagania się prawa do sprawdzania swojej płodności. W życiu takich kobiet częściej dochodziło do gwałtów, przemocy domowej, a nawet śmierci z rąk mężczyzn, niż do możliwości negocjacji z partnerem czy mężem, w kwestii tego czy w danym dniu może czy nie może podjąć współżycie seksualne. Tylko ktoś oderwany od rzeczywistości i realiów życia takich kobiet mógł zakładać, że taka afrykańska kobieta miała jakiekolwiek możliwości codziennego badania sobie temperatury ciała, że w ogóle ma dostęp do jakiegokolwiek termometru, a jeżeli już ma, to że jakikolwiek mężczyzna uwzględni to w swoim oczekiwaniu jej całkowitego oddania się jego potrzebom i zachciankom.

Jak do tego dodamy dramatyczny rozmiar pandemii AIDS, szalejącej na całym afrykańskim kontynencie, także w Rwandzie, to zrozumiemy jak bardzo wymagania moralne i nakazy względem podwładnych ks. Henryka Hosera, rozmijały się z codziennością w pracy sióstr i świeckich misjonarek.

Kobiety te sprowadzały ze swoich krajów pochodzenia, jak dawniej od lat po cichu i nieformalnie, środki antykoncepcyjne i rozdawały je kobietom w swoich placówkach misyjnych. Robiły to co od zawsze w misjach protestanckich było czymś oczywistym. Ale teraz był ks. Henryk Hoser…

Interweniował w Watykanie, domagał się konsekwencji kanonicznych i z czasem wygrywał. Internet jest pełen materiałów i wspomnień sióstr zakonnych pochodzących z Ameryki Północnej czy krajów Europy Zachodniej, które po kilkudziesięciu latach pracy na misjach zostały odwołane, a niektóre nawet usunięte z zakonów i pozbawione środków do życia. Nie pomagały pisane raporty do samego Watykanu, o sytuacji niewykształconych kobiet w krajach misyjnych. Mężczyźni w sutannach zawsze wiedzieli lepiej, co jest dobre i właściwe dla kobiet na całym świecie. Wiedział to także ks. Henryk Hoser w Rwandzie i jego wielki protektor w białej papieskiej sutannie.

Więc kiedy teraz obrońcy abp Henryka Hosera podkreślają jak wielką rolę odegrały jego działania na tym polu, chociażby powołana przez niego Rwandyjska Akcja Rodzinna, zajmująca się przede wszystkim naturalną regulacją urodzeń czy kierowane przez niego Stowarzyszenie Ośrodków Lekarskich w Kigali, niech pomyślą o milionach rwandyjskich kobiet i setkach milionów innych kobiet afrykańskich, ich realiach codziennego życia. Niech pomyślą o milionach zarażonych na AIDS, w tym dzieciach, które w afrykańskich warunkach medycznych czekała jedynie śmierć w męczarniach. Niech pomyślą także o niechcianych dzieciach rodzonych przez zdesperowane, a często gwałcone matki, których często jedynym celem w życiu była śmierć głodowa. Czy to wszystko było warte tego, aby jakiś zdesperowany i oderwany od realiów życia kapłan z dalekiej Polski gonił za tymi kobietami z termometrem i zapewniał sobie dobre samopoczucie…?

Z czasem jednak jego ambicje wzrosły i już nie chodziło tylko o uszczęśliwianie rwandyjskich kobiet termometrem i naturalną regulacją urodzeń. Rozpoczął się nowy etap w jego rwandyjskiej karierze.

Ciąg dalszy nastąpi…

ABP HENRYK HOSER (1942-2021) –część XI.

Medialni „adwokaci” i liczni publiczni obrońcy niedawno zmarłego arcybiskupa Henryka Hosera nieustannie powtarzają, jakim ciepłym, oddanym i zawsze wiernym chrześcijańskim wartościom był ten znany hierarcha. Bo jeżeli ktoś na początku kariery duchownego wyjeżdża na misje do biednego kraju afrykańskiego, a więc poświęca się nieznanym ludziom, leczy ich często za darmo i z pełnym poświęceniem, to czy nie jest kimś wyjątkowym?

I tu pewna mała dygresja. Przeciętnemu mieszkańcowi naszego kraju tak właśnie kojarzy się każdy ksiądz, zakonnica czy świecki misjonarz, który nagle porzuca wygodne życie i wyjeżdża do kraju misyjnego na wiele lat. Tyle, że jest to tylko jedna strona misji. Jest jeszcze druga. Przeprowadziłem dziesiątki rozmów z misjonarzami oraz z byłymi misjonarzami i chciałbym zburzyć nieco ten sielankowy obraz pracy misyjnej.

Są misjonarze ciężko pracujący w odległych i zapominanych przez ludzi i Boga placówkach duszpasterskich, w pełni oddanych swoim wiernym, którzy często są dla nich jedynym światełkiem w tunelu na inne, najczęściej lepsze życie. Tym ludziom zawdzięczają nie tylko nową religię, ale także jedyną edukacje dla siebie i swoich dzieci, ochronę zdrowia, dostęp do wody, lepsze warunki uprawy roli, a niekiedy możliwość innej ścieżki kariery zawodowej w życiu.

Ale często misjonarze z Ameryki Północnej czy Europy, po kilku latach pracy w dżungli na odległych placówkach misyjnych, przechodzą do miejscowych elit politycznych, kręgów finansowych, często także elit działających na pograniczu prawa, w kraju misyjnym. Wtedy pracują w dużych miastach, w budynkach, które są w pełni klimatyzowane, jeżdżą luksusowymi samochodami za kwoty niewyobrażalne dla ich kolegów misjonarzy z dżungli, a także ich rodzin w krajach ich pochodzenia. Przypomina to niekiedy permanentne elitarne safari na afrykańskim kontynencie… Kto był, najczęściej przez tydzień lub dwa, to wie o czym piszę. Kiedyś poświęcę temu odrębny cykl i pokażę szokujące zdjęcia, które ujawnią czytelnikom dwa oblicza misji.

Taka również metamorfoza zaszła, jak sądzę w życiu pallotyńskiego misjonarza, ks. Henryka Hosera. Był bowiem Hoser z lat 1965-1978, ale wszystko się zmieniło w latach pontyfikatu polskiego papieża. Wtedy z każdym rokiem jego pozycja w hierarchii rwandyjskiego Kościoła rosła w zawrotnym tempie. Rosły także jego wpływy w stosunkowo małym episkopacie tego kraju. I prawdopodobnie poprzez te rosnące wpływy w episkopacie, dotarł do elit politycznych Rwandy.

Nikt z jego obrońców nie był w stanie wyjaśnić mi, co z tego mieli biedni mieszkańcy tego kraju. Co zatem, poza własnymi ambicjami misjonarza z kraju papieża, wynikało z jego czynnego udziału w życiu towarzyskim elit politycznych Rwandy? Z jego kontaktów z politykami rządzącymi tym krajem, z prezydentem Juvenalem Habyavimanem na czele. Do osoby prezydenta tego kraju jeszcze powrócę w kolejnych odcinkach tego cyklu.

Już nie pracował wtedy w odległym od stolicy prymitywnym szpitaliku w dżungli, a było takich setki w całym tym kraju, do których docierało większość najbiedniejszych Rwandyjczyków. Już nawet nie pracował w regionalnym szpitalu w Kabgayi, gdzie zaczynał swoją lekarską karierę na afrykańskim kontynencie, o czym wspominałem we wcześniejszych odcinkach tego cyklu. Załatwił sobie pracę w szpitalu uniwersyteckim w Butare, gdzie został zapamiętany jako katolicki fanatyk, propagator naturalnej metody urodzeń, walczący z prezerwatywami i tabletkami antykoncepcyjnymi. W szpitalu ludzie umierali wokół, a on usuwał z pracy medyków z różnych krajów świata oraz personel rwandyjski, bo ta walka z prezerwatywami i „grzesznymi tabletkami” była dla niego priorytetem. Nie wchodzę tutaj w żadną debatę ze zwolennikami lub przeciwnikami antykoncepcji w wersji Kościoła Katolickiego, ale proszę pamiętać, że działo się to w szpitalu uniwersyteckim afrykańskiego kraju, gdzie szalało AIDS, a ludzie umierali w tysiącach…

Podkreśla się, że bohater naszego cyklu założył w 1978 roku słynne w stolicy kraju Kigali, Centrum Zdrowia Gikondo, którym kierował do swojego nagłego wyjazdu z kraju przez siedemnaście lat. Brawo. Ale szkoda, że w pamięci wielu Rwandyjczyków centrum to kojarzy się do dzisiaj z miejscem, gdzie teologia rządziła prawami medycyny.

Wszystkie dołączone do tego odcinka zdjęcia, pochodzą z rodzinnego albumu siostry arcybiskupa, Julii Hoser-Krauze, urodzonej w dniu 12 maja 1941 roku, a zmarłej w dniu 7 listopada 2012 roku.

Poprzez swoje bliskie kontakty z biskupami rwandyjskimi, ks. Henryk Hoser został powołany do wpływowych struktur w episkopacie tego kraju. Wspomina się nawet teraz po latach, że ks. Henryk Hoser rządził bez większego ograniczenia zarówno Komisją Episkopatu Rwandy do Spraw Zdrowia, a potem także Komisją Episkopatu Rwandy do Spraw Rodziny.

Także w strukturach swojego zgromadzenia jego pozycja rosła w niebywałym tempie i w niczym nie przypominała pracy skromnego pallotyńskiego misjonarza. W 1981 roku, nie bez wpływu pontyfikatu papieża Jana Pała II, został mimo młodego wieku i zastrzeżeń wielu Pallotynów pracujących w Afryce, przełożonym Delegatury Misyjnej Zgromadzenia Księży Pallotynów w Rwandzie. Został więc pierwszym Pallotynem w tym kraju. W 1988 roku został superiorem (przełożonym) Regii Zgromadzenia Księży Pallotynów na Rwandę, Zair i Belgię. A miał wtedy zaledwie 46 lat!!!

Apetyt jednak rośnie. Rosną także wpływy w strukturach Kościoła w Rwandzie. Ks. Henryk Hoser zostaje przewodniczącym Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonnych w Rwandzie. A więc kieruje wtedy strukturą wszystkich męskich zakonów i zgromadzeń zakonnych w tej części Afryki.

A więc proszę tych, którzy mnie tak ostro atakują za ten cykl, abyśmy ograniczyli emocje, a jeżeli już ktoś chce bronić zmarłego hierarchę, a mnie atakować i obrażać, to dyskutujmy o faktach, a nie o naszych osobistych wyobrażeniach o nich. Zachęcam także wszystkie „gorące głowy” do wyhamowania swoich złych emocji, bo najgorsze fakty z życia naszego „bohatera” są jeszcze przed nami.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach