Andrzej Gerlach. „Abp Henryk Hoser” Część 6 i 7

ABP HENRYK HOSER (1942-2021) –część VI.

Matce przyszłego arcybiskupa nie udało się postawić rodzinnego biznesu ogrodniczego na nogi. Gdy jej krewna zajmowała się jej dziećmi w dalekiej Wielkopolsce, ona walczyła o firmę i materialną przyszłość swoich dzieci. I kiedy już wydawało się, że w dramatycznej powojennej rzeczywistości pojawia się dla tej rodziny cień nadziei, komuniści upaństwowili rodzinną firmę i przekreślili plany pracowitej i niewątpliwie bardzo dobrze wykształconej kobiety.

Halina Irena Hoser władała biegle niemieckim, francuskim, angielskim i dość dobrze znała łacinę. Dzieci zapewne to właśnie jej zawdzięczają talent do języków. Uczyła ich języków obcych w domu rodzinnym i uzupełniała wiedzę, jaką wynosili ze szkoły. Na załączonym do tego odcinka zdjęciu widać rodzeństwo Hoserów z czasów dzieciństwa.

Wykształcenie na poziomie szkoły podstawowej młodzi Julia i Henryk zdobywali początkowo w Wielkopolsce, a od 1949 roku, gdy matka zabrała ich do Żbikowa, koło Warszawy, naukę kontynuowali w Szkole Podstawowej im. Marii Konopnickiej w Pruszkowie, znajdującej się przy ulicy Narodowej 26. Żbików był od lat ważnym miejscem w życiu rodziny Hoserów, gdzie krewni męża, Stryj Piotr Hoser i jego siostry, nadal prowadzili część dawnego biznesu rodzinnego, pod nazwa „Szkółki Żbikowskie”.

W 1954 roku rozpoczęli naukę w Liceum Ogólnokształcącym im. Tomasza Zana w Pruszkowie, gdzie tradycyjnie od lat, uczęszczało wielu młodych Hoserów. Uczyło tam wówczas wielu wspaniałych przedwojennych pedagogów, choć już wówczas odczuwało się już ideologiczne wpływy komunistycznej rzeczywistości. Młody Henryk, wybrał świadomie klasę z językiem francuskim, mając wyraźnie słabość do tego języka.

 

 

Nie jest prawdą, że od najmłodszych lat Henryk myślał o kapłaństwie. To mity, które powstały po latach na etapie tworzenia jego medialnego wizerunku, gdy zaczął robić błyskotliwą karierę w strukturach Kościoła Powszechnego, a liczne media coraz wyraźniej atakowały go za jego kontrowersyjne działania i wypowiedzi. Prawdą jest natomiast, że od najmłodszych lat był ministrantem, ale tego życzyła sobie jego matka. Gdy jako chłopiec miał kłopoty z ministranturą, bo służący wówczas do Mszy Świętej ministrant, był zobowiązany do znajomości wszystkich łacińskich odpowiedzi kapłanowi przy ołtarzu, matka sama wyuczyła go na pamięć łacińskiego tekstu całej Mszy. Młody Henryk na wyrywki recytował wtedy po łacinie, nie tylko kwestie ministranta, ale także celebransa. Matka nie pozostawiła mu nawet wyboru. Co ciekawe, jego siostra wspominała po latach, że ta łacińska „tresura” matki była na tyle skuteczna, że nawet ona nauczyła się całej przedpoborowej Mszy Świętej na wyrywki, ale oczywiście nigdy jako dziewczynka nie miała szansy stanąć przy ołtarzu. Natomiast po pewnym czasie, odprawianie „mszy w domu”, stało się częstą zabawą dzieci. Henryk odprawiał „domową mszę”, a jego ministrantem była jego siostra Julia.

Dzieci miały swoje tajemnice i niewątpliwie były ze sobą niezwykle zżyte emocjonalnie. Z czasem te tajemnice „przerabiano” na potrzeby kościelnej kariery brata, ale mimo to nadal kilka z nich żyje swoim życiem.

Jedną z takich tajemnic jest kwestia wyboru zawodu przez młodego Henryka. Do dziś krążą w Internecie i w licznych katolickich mediach mity o tym, jak to się stało, że dojrzewający Henryk został studentem medycyny, mimo iż rzekomo od wczesnego dzieciństwa miał mieć powołanie do kapłaństwa, gdyż tak zadecydował sam Bóg, który go wybrał i powołał.

Otóż pozostawiając te „pobożne” opowieści gorliwym katolikom, którzy potrzebują najwyraźniej takich interpretacji, warto wspomnieć o innych prozaicznych faktach z życia przyszłego hierarchy.

Jeszcze na etapie nauki w liceum, młody Henryk poznał o kilka lat starszego od siebie studenta medycyny, którym się zafascynował. Znajomość była burzliwa i niezwykła, a młody Henryk zaangażował się w tę znajomość do tego stopnia, że wzbudziła ona wyraźnie niepokój jego katechety i spowiednika, a wkrótce także samej matki.

Prawdopodobnie to ten młody student medycyny ofiarował młodemu licealiście książkę Maxenca van der Meerche’a „Ciała i dusze”. Lektura ta pochłonęła Henryka bez reszty. Mimo iż najbliższa rodzina robiła wiele, aby wpłynąć na młodego człowieka, on zadecydował, że pójdzie w ślady swojego starszego przyjaciela. Został studentem medycyny. Był rok 1960.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

ABP HENRYK HOSER (1942-2021) –część VII.

W latach 1960-1966 Henryk Hoser był studentem Akademii Medycznej w Warszawie. Wiele obecnie dostępnych źródeł pisanych i wspomnień jego danych kolegów jednoznacznie wskazuje na to, że nigdy nie miał kłopotów z nauką, był niezwykle zdolnym studentem i zapowiadała się przed nim wspaniała przyszłość, a być może nawet kariera naukowa na tej znanej medycznej uczelni (obecnie jest to Warszawski Uniwersytet Medyczny).

Były to jednak niezwykle trudne czasy, gdy na wszystkich studiach na państwowych uczelniach, niepodzielnie ingerowała ideologia, polityka i propaganda partyjna, jedynej, „słusznej” opcji. Nie inaczej było także na tej warszawskiej uczelni medycznej. Jednym z organów ingerencji bieżącej polityki w życie wszystkich studentów, bez względu na to czy mieli być w przyszłości lekarzami, inżynierami, politykami, prawnikami czy nauczycielami, była studencka organizacja o nazwie Zrzeszenie Studentów Polskich, przemianowana wkrótce w Socjalistyczny Związek Studentów Polskich. Była to partyjna przybudówka na każdej uczelni, w pełni kontrolowana przez Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, bez wiedzy której nic na uczelni nie miało prawa zaistnieć.

Rządząca partia kierowała na front uczelniany swoje najlepsze kadry, a z drugiej strony najzdolniejsi i najwierniejsi działacze Zrzeszenia, a potem Związku, stawali się naturalnym zapleczem kadrowym partii. Wystarczy poznać nazwiska działaczy studenckich tych organizacji i porównać z późniejszymi nazwiskami znanych w całym kraju działaczy komunistycznej władzy. Krąg się zamyka. W latach 1960-1973 jednym z najważniejszych działaczy Zrzeszenia, a potem Związku, był Stanisław Ciosek (rocznik 1939), późniejszy znany działacz PZPR, także sekretarz Komitetu Centralnego i ambasador Polski w Moskwie.

Najwierniejszych, a zarazem najpodlejszych, kierowano do struktur, które ostatecznie decydowały, niekiedy bardziej niż władze uczelni o losach i życiu tysięcy studentów. Jednym z takich organów był zawsze uczelniany sąd koleżeński ZSP, a potem SZSP. Sąd taki wydawał wyroki na koleżanki i kolegów, relegował ich z uczelni i pozbawiał możliwości dalszego kształcenia. A powodem otrzymania takiego „wilczego biletu” na resztę życia, nie były względy dydaktyczne czy kłopoty w nauce, a jedynie względy ideologiczne. Dzisiaj trudno jest nawet wyjaśnić wielu młodym ludziom jak taki szatański system funkcjonował, ale studenci z lat stalinowskich, gomułkowskich czy nawet gierkowskich, zapewne te czasy jeszcze dobrze pamiętają.

Miały swoje własne sądy koleżeństwie oddziały Zrzeszenia czy Związku na wszystkich uczelniach w kraju, miała je także Akademia Medyczna w Warszawie w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. I zapewne teraz zadajecie sobie Państwo pytanie, kto stał wówczas na czele tego sądu przez te lata. Otóż spieszę donieść, że kierował nim student wydziały lekarskiego, Henryk Hoser (rocznik 1942), ten sam, który później został księdzem i arcybiskupem.

To był niezwykle drażliwy temat dla Księdza Arcybiskupa. Nigdy tak naprawdę nie chciał odpowiadać na pytania o ten okres swojego życia. I chyba wiadomo dlaczego tak reagował. Natomiast jego obrońcy, którzy w ostatnich latach jego życia wręcz stawali na głowie, aby ten temat załagodzić, także ci z tytułami naukowymi, prześcigali się wręcz w interpretacjach. I tak dowiadujemy się, że jako przewodniczący sądu koleżeńskiego, student Henryk Hoser zajmował się jedynie warunkami bytowymi studentów, rozdawał koleżeństwu miejsca w akademikach, dbał o ich wakacyjny wypoczynek i tak dalej. Doprawdy, działał jak nie sąd koleżeński na uczelni. I nikt tego nie zauważył. Nie zauważyła tego organizacja partyjna na warszawskiej Akademii Medycznej, partyjne władze tej uczelni, o warszawskich i centralnych strukturach partii i służb specjalnych PRL nie wspominając.

Nawiasem mówiąc, latach 1960-1966 sąd koleżeński Zrzeszenia podjął decyzje o usunięciu przeszło kilkuset studentów. Jego przewodniczący jednak, nie miał z tym zupełnie nic wspólnego. Jak więc widzimy cuda się zdarzają nawet w komunistycznych strukturach uczelnianych…

Aż mi brakuje wyznań obrońców Henryka Hosera, przewodniczącego sądu koleżeńskiego Zrzeszenia na AM w Warszawie o tym jak to w ramach struktur sądu wręcz duszpasterzował, podnosił tym samym poziom życia religijnego wszystkich studentów, a każde obrady sądu rozpoczynał modlitwą…

Ale jest jeszcze jeden jakże ciekawy aspekt z życia studenta medycyny Henryka Hosera, z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. A mianowicie coś tak oczywistego jak codzienne życie studenckie, a tym samym burza hormonów w ciele każdego młodego mężczyzny. Tym bardziej gdy studiuje się medycynę, niemal codziennie ogląda i bada ciało ludzkie, a otaczają go młode i piękne dziewczyny.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach