Andrzej Gerlach. „Bp Jan Szkodoń i jego dziewice” Część X i XII
BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – część X.
Ten odcinek tego cyklu o bp Janie Szkodoniu został zakwestionowany przez administrację Facebooka i zablokowany, a moje konto poddane „kwarantannie”, które przed okresem pandemii nazywano w świecie ludzi kulturalnych cenzurą.
Co dla mnie niezrozumiałe, po skontaktowaniu się z administracją Facebooka zostałem poinformowany, że łamię zasady Facebooka i propaguję pedofilię i dlatego nie mogę umieszczać kolejnych wpisów, ani niczego komentować na forum. Nie komentuję w tym momencie tego absurdalnego zarzutu, bo uważam, że każdy kto czyta moje wpisy i na tej podstawie stwierdził podobną bzdurę, wystawia jednoznaczne świadectwo swojej inteligencji, i to bez względu na to czy pracuje dla Facebooka, Kościoła, czy też jest bezrefleksyjnym dewotem.
I jeszcze jedno. Nie wiem czy ci wszyscy ludzie lub ten człowiek, który zadenuncjował mnie do administratora Facebooka jest kobietą czy mężczyzną, nosi sukienkę lub habit zakonnicy, zakłada garnitur oraz krawat czy koloratkę lub habit zakonnika, nie interesuje mnie to w tym momencie. Wiem jedno, to co robię od lat zabolało… Oj, zabolało i to bardzo. I dobrze. Miało zaboleć. Ale zaboli jeszcze bardziej wszystkich moich wrogów, o czym przekonacie się szybko wszyscy, którzy od poniedziałku zacieracie ręce z radością, że moje konto jest skutecznie zablokowane. Zapewniam swoich oponentów, że został mi wysłany w tej sposób czytelny sygnał, że robię coś wyjątkowego, potrzebnego i niezwykle cennego… Więc Was moi oponenci nie zawiodę. Obiecuję…
BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – część XII.
Sprawa biskupa Jana Szkodonia, oskarżonego o seksualne relacje z małoletnią dziewczyną trafiła ostatecznie w trybu watykańskich urzędników. Zanim opiszę szczegółowo to postępowanie od strony czasowej, zajmę się tym w jaki sposób ofiara krakowskiego hierarchy została potraktowana w warszawskiej nuncjaturze. Zdjęcie budynku warszawskiej nuncjatury załączam do tego wpisu.
W dobie pontyfikatu papieża Franciszka, gdy gwałtownie wybuchły na całym świecie afery z seksualnym wykorzystaniem dzieci i młodzieży przez osoby duchowne, wprowadzono w całej instytucji Kościoła Powszechnego specjalne procedury względem ofiar, podczas trwania procedur prawnych i prowadzonych postępowań wyjaśniających, względem kościelnych seksualnych oprawców. Przede wszystkim wprowadzone przepisy mają za zadanie nie pogłębianie stresu i nie zadawanie dodatkowego i zupełnie nieuzasadnionego bólu ofiarom, podczas ich wysłuchania. To urzędnicy watykańscy mają obowiązek tak przeprowadzać rozmowy z ofiarami, aby minimalizować wszystkie bolesne odczucia ofiar. Mimo iż sprawę na etapie śledztwa, prowadzą kościelni prawnicy, to nowe przepisy mówią wyraźnie, że nie należy przeprowadzać standardowych „przesłuchań” ofiar, ale nastawione na empatię „życzliwe wysłuchanie”. Różnica jest chyba oczywista i nie jest to wyłącznie sprawa nazewnictwa.
Wydawać by się mogło, że podobne procedury powinny obowiązywać w sprawie Pani Moniki, która postawiła swojemu kościelnemu oprawcy konkretne zarzuty. Ale ta sprawa od początku była inna. Wielokrotnie słyszałem komentarze oburzonych ludzi Kościoła w naszym kraju i katolickich publicystów, że to po raz pierwszy zarzuty o molestowanie osoby małoletniej postawiono bezpośrednio polskiemu biskupowi, który jest jeszcze czynnym biskupem i któremu grozi za to usunięcie ze stanu kapłańskiego. Nie oskarżono go jedynie o krycie pedofilii, ale o pedofilię.
W dniu 10 stycznia 2020 roku warszawska nuncjatura wysłała do Pani Moniki oficjalne pismo zapraszającej ją na spotkanie w budynku nuncjatury z urzędnikami i prawnikami Kościoła prowadzącymi sprawę zarzutów względem krakowskiego hierarchy. Zapewne wielu z nas stawia sobie w tej sytuacji pytanie jak to spotkanie przebiegło. Nie będę go więc relacjonował, a jedynie zacytuje pisemną relację samej Pani Moniki, którą sporządziła bezpośrednio po wyjściu z nuncjatury papieskiej. Był dzień 23 stycznia 2020 roku…
„Miałam wrażenie jakiegoś przedstawienia teatralnego, w którym wszyscy biegają wokół nas, ale nikt zasadniczo nie patrzy nam w oczy, nie rozmawia z nami normalnie. Ksiądz szybko odwraca wzrok, kiedy na niego patrzę, a początkowa mowa pana mecenasa, żebyśmy rozmawiali po ludzku i że „traktują mnie z najwyższym szacunkiem i czcią” brzmiała tak bardzo nienaturalnie w stosunku do mowy ciała tego człowieka.
A w zasadzie dlaczego mieliby mnie w ogóle traktować ze czcią? Przecież cześć oddaje się Bogu, nie człowiekowi, a przed chwilą chcieli, abyśmy rozmawiali „po ludzku”… Zagadka? Zagalopował się pan mecenas.
Pytania w porządku, odpowiedzi szybkie. Tylko ta cała oprawa! W sumie było sześciu księży z nuncjuszem na czele, potem wychodzi on i jego sekretarz, przesłuchiwać mnie ma właśnie owych pięciu mężczyzn (w tym jeden świecki prawnik) – a pierwsze pytanie, które pada, dotyczy dokładnego opisu czynów zarzucanych biskupowi.
To jakaś totalna pomyłka chyba. Chcą, żeby było „po ludzku”, a na sali nie ma ani jednej kobiety. Oni wystrojeni w szaty, które mnie przypominają o sprawcy… I pierwsza rzecz, od której – swobodnie i „po ludzku” – ja, kobieta, mam z nimi rozmawiać, to właśnie dokładny opis czynów!
Nikt poza moim adwokatem nie pyta, jak się czuję, czy wszystko jest w porządku, czy czegoś nie potrzebuję w związku z tą sytuacją, czy daję radę. Tyle tego typu spraw mają, a nie ma w nich w ogóle wyczucia, jak w takich sytuacjach postępować. Gdybym miała być tam sama, to po prostu zmasowanie ich „męskiej dyplomacji” byłoby wtórnie traumatyzujące.
Jedyne ożywienie – już poza protokołem – dotyczyło tego, jakie mam oczekiwania wobec sprawy. I zachęty, żeby z publikacją w „Gazecie Wyborczej” poczekać, przemyśleć, nie robić tego, że to może być przedwczesne, że przecież domniemanie niewinności i że może być pozew przeciwko mnie, bo biskup może być niewinny.
Nie pytali, jak ja się mam teraz po tym doświadczeniu, albo jak mam się z Bogiem, czego potrzebuję, w czym można mnie wesprzeć, tak „po ludzku po prostu”, jak na wstępie mówili. Nie, o tym nie było ani słowa. Za to pojawiły się podszyte lękiem pytania o to, czego oczekiwać mogę od Kościoła.
Ja nie wiem, kto ich tej dyplomacji uczy i tego, jak być po ludzku z drugim człowiekiem, jak wcielać w życie zasady miłosierdzia wobec bliźniego i jak dbać faktycznie o święty Kościół powszechny. Kurczę, ja jestem jego częścią! Wciąż walczę, aby w nim być i – mimo doświadczanego wykluczenia, mimo samotności w tym Kościele, mimo tego wszystkiego, czego doświadczyłam od księdza biskupa – wciąż jestem.
A dziś, kiedy ten oficjalny Kościół na terenie swojej dyplomatycznej placówki mnie przyjmuje „ze czcią i godnością”, ja się czuję jak intruz w tym obcym świecie. Bo ten Kościół – w osobach swoich przedstawicieli – nie jest zainteresowany mną jako osobą tak boleśnie doświadczoną z jego strony, lecz w rzeczy samej troszczy się jedynie o swoje dobro i bezpieczeństwo.
Nie padło ani jedno słowo, ani jedno stwierdzenie, ani jedno pytanie, które miałoby zabezpieczyć i zatroszczyć się o mnie. Nic. Nawet, czy udało mi się wziąć wolne na dziś w pracy, czy nie poniosłam nadmiernych wydatków związanych z dojazdem do nich. Nic. Oczywiście że nic od nich nie chcę, ale po prostu ręce opadają, jaką oni żywią ignorancję wobec innych, wobec ludzi żyjących w normalnym świecie.
Sytuację domyka obraz papieża Franciszka oprawiony w ogromne złote ramy – tak nienaturalny w aspekcie jego osoby i nauki, a tak wspaniale korespondujący z ich patosem. I ze schodzącym swobodnie po schodach zza kotar nuncjuszem w cywilnym ubraniu, który – zobaczywszy, że jeszcze stoimy w holu – w przerażeniu po prostu chciał uciekać, wycofać się, zniknąć, po czym szybko czmychnął, jakbyśmy co najmniej zobaczyli go nagiego.
Abstrakcja. To nie mój Kościół, z pewnością nie mój.
Podczas przesłuchania w nuncjaturze pani Monika miała do czynienia wyłącznie z prawnikami – księżmi i świeckim radcą prawnym. Interesowały ich przede wszystkim procedury, jakie mieli do wypełnienia, pytania, jakie im przysłano z Watykanu oraz instytucja, którą reprezentowali i mieli chronić. Nie konkretny człowiek. Nie ona i jej relacja z Bogiem po przedstawionym doświadczeniu.
W końcu jednak spytali ją, czy chce coś dodać. Taki wymóg przesłuchania… Wtedy udało się jej powiedzieć coś ważnego o wpływie doświadczeń z biskupem Szkodoniem na jej wiarę. Te słowa znalazły się nawet w protokole przesłuchania.
Najbardziej bolesne dla mnie jest to, że relacja z księdzem biskupem absolutnie zaburzyła mój obraz Boga. Byłam dziewczyną zakochaną w Bogu, zaangażowaną w różne formy aktywności religijnej. Tymczasem od niego wielokrotnie słyszałam, że jestem wysłannikiem Pana Boga dla niego. Wiele razy powtarzał mi: „Zobacz, jak można zrobić krzywdę kapłanowi… Dziecko potrzebuje czułości, przychodzi do kapłana, a potem tak łatwo można go zniszczyć”.
Ten jego klucz w drzwiach – zamykanych, kiedy do niego wchodziłam… Powstało we mnie wrażenie, że Bóg może chcieć krzywdy dziecka, żeby sprawić radość takiemu świętemu człowiekowi… To wszystko zaburzyło mój obraz Boga”.
Tyle relacji Pani Moniki z jej spotkania w warszawskiej nuncjaturze. Postanowiłem tego nie komentować dzisiaj na tym forum i zostawić to tylko Państwu, ale do kościelnych procedur w tej jakże bulwersującej sprawie powrócimy jeszcze w tym cyklu.
Ciąg dalszy nastąpi…
Andrzej Gerlach