Andrzej Gerlach. Grzech w diecezji tarnowskiej. Część 3 i 4

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część III.

W tej naszej opowieści niezwykle ważnym okazał się okres przełomu 1997 i 1998 roku. W dniu 13 grudnia 1997 roku papież Jan Paweł II zamianował nowym ordynariuszem tarnowskim, dotychczasowego ekonoma archidiecezji katowickiej, ks. Wiktora Skworca (rocznik 1948), a w dniu 6 stycznia 1998 roku, sam go osobiście konsekrował w Bazylice Św. Piotra w Rzymie. Cały wcześniejszy proces informacyjny w tej sprawie przeprowadził ówczesny nuncjusz papieski abp Józef Kowalczyk (rocznik 1938), pochodzący rodzinnie z parafii Jadowniki Mokre (diecezja tarnowska). Parafia ta należała, i należy do dnia dzisiejszego, do tego samego dekanatu radłowskiego, do którego należy parafia w Woli Radłowskiej w której od lata 1996 roku proboszczem był ks. Stanisław P. Przypadek czy Palec Boży? Ani jedno, ani drugie…

Nowy ordynariusz tarnowski, to były długoletni sekretarz i osobisty kapelan legendarnego ordynariusza katowickiego z czasów PRL i niezłomnego wroga systemu komunistycznego, bp Herberta Bednorza (1908 – 1989), który przez lata znajdował się w kręgu zainteresowań służb specjalnych PRL. Hierarcha ten przez wiele lat miał podłożony podsłuch, zarówno w swojej rezydencji jak i w swoim gabinecie, a nawet w swojej prywatnej sypialni. Zaś jego były kapelan i osobisty sekretarz, a od grudnia 1997 roku biskup tarnowski, to były Tajny Współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Dąbrowski”.

Gdyby Jego Ekscelencja chciał nam opowiedzieć dlaczego nosił ten pseudonim, kto go wymyślił, jak również kto podłożył podsłuchy w rezydencji bp Herberta Bednorza, to mój portal jest do dyspozycji księdza (teraz, o zgrozo!!!) arcybiskupa. Osobiście znam odpowiedzi na te pytania, przesiedziałem bowiem w archiwach IPN długie miesiące nad dokumentami takich „Judaszy w złotych ornatach” jak TW „Dąbrowski”, ale czytelnicy chętnie by usłyszeli odpowiedzi na te pytania z ust Jego Ekscelencji, nieprawdaż? A może przy okazji opowie ksiądz arcybiskup naszym czytelnikom jakże pikantne szczegóły dotyczące okoliczności samego werbunku przez oficerów Służby Bezpieczeństwa? Za co księdza tajne służby PRL „złapały”? Zdewociałe i zdewociałych czytelników uprzedzam jednak, że nie był to ani pastorał, ani kropidło…

Tak więc niech nie dziwi nikogo fakt, że kościelne kadry w diecezji tarnowskiej, bardzo szybko zorientowały się, że wraz z przyjściem nowego ordynariusza do diecezji, zmieniły się w niej szybko standardy moralne. Nigdy nie były one oszałamiająco wysokie, ale niewątpliwie pod nowymi rządami TW „Dąbrowskiego”, dla wielu duchownych rozpoczął się „złoty okres w ich kapłańskim życiu”.

Na więcej mógł więc sobie pozwolić także nowy proboszcz w parafii Wola Radłowska. Był już nie wiejskim wikarym, jak dotychczas, ale proboszczem i do tego jedynym kapłanem w podległej mu parafii. Sam spowiadał, sam katechizował, a tym samym znał najintymniejsze szczegóły z życia niemal każdej rodziny we wsi. Jeżeli czegoś nie dowiedział się bezpośrednio od kogoś, bo ten ktoś spowiadał się w innym kościele lub parafii, to „wyciągał” interesujące go szczegóły z życia swoich parafian, ze spowiedzi innych członków ich rodzin lub ich sąsiadów.

Szczególnie łatwo wyciągał potrzebne mu informacje ze spowiedzi dzieci. Skąd to wiemy? Bo bardzo często wiele z wątków z konfesjonału, miało swój ciąg dalszy przy wesołych rozmowach przy stole na własnej plebanii lub w sąsiadującej parafii, którą nazwę dziś tajemniczo „Parafią Dwóch Czesławów”. Jak dodam, że jeden z tych Czesławów skończył swój kapłański żywot na sznurze wisielca, to w kurii biskupiej już będzie wiadomo o którą parafię chodzi. Historia „Parafii Dwóch Czesławów” to także niezwykle ciekawy wątek w opisie innego „grzechu w diecezji tarnowskiej”, który kiedyś także poruszę bardziej szczegółowo.

A skoro już o spowiadaniu i katechizacji dzieci mowa, to dodam, że podczas tych kontaktów duszpasterz z Woli Radłowskiej coraz częściej pozwalał sobie na coraz dziwniejsze gesty i zachowania względem nich. Podczas spowiedzi wypytywał, skrępowane tym dzieci, o najintymniejsze szczegóły z ich osobistego życia, te najmłodsze niekiedy nawet nie rozumiały pytań księdza, a podczas katechizacji w szkole często dotykał w miejsca intymne swoje nieletnie ofiary. Wiedział o nich przecież niemal wszystko. Z czasem stawało się to coraz trudniejsze do zniesienia.

Niestety, ani rodzice, ani nauczyciele z miejscowej szkoły wówczas nie reagowali. I taka sytuacja trwała przez kilka lat. Przez blisko dwie godziny rozmawiałem kilka tygodni temu z dorosłym już człowiekiem, który opowiadał mi jak wówczas próbował szukać ratunku u swoich własnych rodziców. Efekt tego był taki, że dostał karę, a ponadto musiał przeprosić księdza za to, że mówił o nim źle. I tak miał wielkie szczęście, jego kolega z klasy oraz jego młodszy brat, za to samo dostali jeszcze ostre lanie w domu. Ich ojciec to do dziś bardzo znany biznesmen w okolicy Radłowa.

Dwa czy trzy lata temu na pewnej edycji tarnowskiej „ALFY”, doszło miedzy mną, a emerytowanymi nauczycielami z tamtejszej szkoły niemal do ostrego starcia. Tematem naszego sporu był oczywiście „niewinny ksiądz i zdemoralizowane dzieci szkalujące Sługę Bożego”. I kilkoro równie „zdemoralizowanych rodziców, którzy stanęli po ich stronie, a nie po stronie Prawdy i Kościoła”. I to wszystko działo się w XXI wieku…

Dopiero po sześciu latach duszpasterzowania w Woli Radłowskiej ks. Stanisława P., część rodziców zdecydowała się zwrócić ze skargą na swojego proboszcza do tarnowskiej kurii biskupiej. Skarga dotyczyła głównie niewłaściwego zachowania księdza, także podczas lekcji religii, względem ich nieletnich dzieci (większość z nich nie miała wtedy nawet 13 lat) i notorycznego „dotykania ich w miejsca intymne”.

Reakcja oburzonych rodziców dzieci z Woli Radłowskiej była wówczas jak najbardziej uzasadniona, ale nie uwzględniała jednego, że w 2002 roku na tronie biskupim w tarnowskiej katedrze zasiadał bp Wiktor Skworc. A w tarnowskiej kurii biskupiej urzędowali ludzie, którymi się on skutecznie otoczył i którym daleko było do wrażliwości względem jakiś nieletnich ofiar z dalekiej podradłowskiej wsi, molestowanych przez ich proboszcza. Liczył się natomiast przede wszystkim interes i dobre imię instytucji, którą ci panowie reprezentowali.

Wszystkich czytelników zainteresowanych decyzjami władz diecezji tarnowskiej w tej sprawie i dalszym losem ks. Stanisława P., zachęcam do ponownego odwiedzenia mojego profilu.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część IV.

Zapewne wielu z Państwa zadaje sobie teraz pytanie, co robi biskup ordynariusz Kościoła Katolickiego gdy dowiaduje się, że jeden z jego podwładnych księży, od lat wykorzystuje seksualnie dzieci lub je molestuje. Nie Drodzy Państwo. Nie macie racji. On go nie suspenduje, nie karze, nie usuwa ze stanu duchownego za sprawą władz Stolicy Apostolskiej. Co zatem robi?

Natychmiast w kurii biskupiej zbiera się „sztab kryzysowy” w składzie biskup ordynariusz, jego wikariusze generalni, kanclerz i oficjał sądu biskupiego i sztab ten ustala dalszy plan działania. A plan działania jest zawsze jeden i ten sam. Ratować wizerunek firmy, uśpić czujność rodzin nieletnich ofiar, tych najbardziej rozwścieczonych parafian z parafii winowajcy uznać i ogłosić publicznie wrogami wiary, Boga i Kościoła, a pozostałych zdezorientowanych parafian wezwać do obrony oblężonej twierdzy, Matki Kościoła, którą atakują wściekle krwiożercze wilki działające w zmowie z „Żydami, masonami, cyklistami i innymi siłami zła”. I koniecznie jeszcze jedno. Sprawcę tego całego zamieszania należy natychmiast odwołać, koniecznie nagle i na skutek gwałtownego pogorszenia się jego stanu zdrowia, a po pewnym czasie cudownie ozdrowiałego przenieść dyskretnie na drugi koniec diecezji (jak jest odpowiednio duża), albo podrzucić jak „kukułcze jajo i do tego mocno śmierdzące”, jakiejś innej diecezji w kraju lub za granicą.

I robili tak od lat biskupi niemal w całym kraju. Masowo postępowali tak także biskupi tarnowscy. W okresie Polski Ludowej bp Jan Stepa (rządził od 1946 do 1959 roku) i bp Jerzy Ablewicz (rządził od 1962 do 1990 roku) pozbyli się w ten sposób kilkuset księży z tej diecezji. Wszystkim zainteresowanym tym zjawiskiem czytelnikom mogę udostępnić pełną listę, z danymi personalnymi tego wątpliwego „towaru eksportowego”. Skala tego zjawiska wręcz powala! Dawniej „lądowali” tacy księża w diecezjach pomorskich, śląskich czy na Warmii i Mazurach. Teraz coraz częściej są wysyłani na misje lub do dawnych republik sowieckich. Ważne, że daleko od diecezji tarnowskiej, która przecież zawsze słynęła i słynie nadal z „pięknych i licznych powołań kapłańskich”.

Także w 2002 roku odbył się w tarnowskiej kurii biskupiej taki „sztab kryzysowy”, a jego głównym bohaterem był proboszcz z parafii w Woli Radłowskiej, ks. Stanisław P. Stan zdrowia delikwenta oczywiście uległ nagłemu pogorszeniu, co zostało ogłoszone z ambony kościoła parafialnego wiernym z parafii pod wezwaniem Błogosławionej Karoliny Kózki. „Sztab kryzysowy”miał przecież wówczas pełny wgląd w dokumenty ks. Stanisława P., nie musi zatem niczego sprawdzać, ani potwierdzać. To co się wydarzyło w parafii w Woli Radłowskiej było tylko recydywą wydarzeń z poprzednich placówek na których ks. Stanisław P. pracował jako wikary.

Mimo to dewiant seksualny kłamał w żywe oczy i podobno nawet płakał przed samym ordynariuszem, jaki to on jest niewinny i jak to został niesłusznie oskarżony przez swoich wrogów. Biskup podobno dostał szału i wrzeszczał na swojego podwładnego. W końcu nie ma się co dziwić, od opowiadania takich głupot to był on, a nie od wysłuchiwania takich bredni. Skruszony winowajca przyznał mu w duchu rację. Ordynariusz tarnowski kazał mu wówczas wziąć papier, długopis i natychmiast napisać to wszystko co podyktował mu kanclerz kurii. Skruszony proboszcz z Woli Radłowskiej napisał więc pokorną prośbę do stojącego obok niego ordynariusza, aby zwolnił go w trybie natychmiastowym z funkcji proboszcza tejże parafii. Prośba została natychmiast przyjęta.

Z gabinetu ordynariusza tarnowskiego ks. Stanisław P. wyszedł już jako były proboszcz swojej dotychczasowej parafii. Był wówczas dzień 6 listopada 2002 roku. Trzy dni później ks. Stanisławowi P. została wręczona na piśmie decyzja biskupa Wiktora Skworca o tym, że zostaje mu przyznany urlop zdrowotny. Urlop był oczywiście przymusowy, ale nazywał się zdrowotny, bo oficjalnie były już proboszcz z podradłowskiej parafii podupadł gwałtownie na zdrowiu. Miał się odtąd trzymać z daleko od swojej dotychczasowej parafii. Mógł mieszkać u swojej rodziny, albo poszukać sobie mieszkania na jakiejś parafii u zaprzyjaźnionego kolegi, co nie jest wcale łatwe, bo w tej firmie jak się traci zaufanie szefa i się mocno narozrabiało, to traci się szybko wszystkich kolegów. Już będąc na urlopie ks. Stanisław P. otrzymał list od bp Wiktora Skworca z którego wynikało, że jest winny (bo dał się złapać – dopisek mój), ma teraz siedzieć cicho, aż sprawa ucichnie, a całość kończyła się wezwaniem ordynariusza „do prowadzenia życia godnego kapłana” (czyli biskupim wezwaniem do tego, aby zaprzestał się łajdaczyć dalej – dopisek mój).

Tymczasem w Woli Radłowskiej pojawił się nowy proboszcz i ogłosił chorobę swojego poprzednika. Rodzicom molestowanych chłopców obiecuje się w tarnowskiej kurii biskupiej „dogłębne zbadanie sprawy” i obiecuje się wszelką pomoc. Zapewnia się ich także o tym, że ksiądz biskup wie o wszystkim i modli się w ich intencji gorąco i żarliwie. I że oczywiście będą o wszystkim na bieżąco informowani w całej sprawie. Był wówczas 2002 rok. Od opisanych wydarzeń minęło już niemal 18 lat i rodzice nieletnich ofiar ks. Stanisława P. z Woli Radłowskiej nadal czekają na spełnienie się danych im wówczas obietnic.

Zapewne większość czytelników zastanawia się teraz jak przebiegał ten przymusowy urlop zdrowotny ks. Stanisława P. i w jaki sposób władze diecezji tarnowskiej zabezpieczyły groźbę ewentualnej, ponownej już recydywy, swojego podwładnego. Poinformuję o tym Państwa w kolejnych odsłonach tego cyklu, a dodam tylko, że najlepsze dopiero przed nami.

Ciąg dalszy nastąpi.

P.S.

Jestem pod wrażeniem tych wszystkich rozmów, które odbyłem w ostatnich dniach z osobami molestowanymi przez księży diecezji tarnowskiej. A także z osobami z rodzin tych, którzy jeszcze nie są gotowi na takie wyznania. W dwóch wypadkach są to rodzice, w trzech rodzone siostry, w jednym mąż, a jednym były chłopak molestowanej i wykorzystanej seksualnie ofiary. Przez te lata stworzyłem bazę żyjących i nieżyjących już zwyrodnialców w sutannach w tej diecezji, ale relacje, które ostatnio usłyszałem doprawdy powalają nawet kogoś takiego jak ja, który już w archiwach kościelnych czytał niejedno. Każdej osobie zgłaszającej się do mnie zapewniam pełną dyskrecję i ochronę danych, obiecuję pomoc na każdym etapie wychodzenia z traumy, a także ewentualny mój osobisty udział w sprawie cywilnej, gdyby taka pomoc była komukolwiek potrzebna. Moje zeznania w sądzie i moje prywatne archiwa są do Państwa dyspozycji.

A wszystkich pozostałych czytelników nieustannie proszę nadal o dalsze udostępnianie tych wpisów. To nic nas nie kosztuje, ale daje wiele. Zróbmy lawinę, której już nikt nie powstrzyma.