Andrzej Gerlach „Pedofilia po tarnowsku” część 1 i 2

PEDOFILIA PO TARNOWSKU – część I.

Mariusz pochodził z małej wioski pod Dębicą, której nazwa zaczyna się na literę N. Urodził się w dniu 24 maja 1983 roku. Skończył dębickie technikum w klasie męskiej (mam liczne zdjęcia jego klasy z czasów szkolnych, ale ze względu na drastyczność tematu i ochronę wizerunku jego nauczycieli i kolegów szkolnych ich nie opublikuje), a po maturze wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie.

Podobno czuł już od dziecka, że jest inny. Od czasów dojrzewania zachowywał się dziwnie i obawiał się kontaktów z koleżankami. Ale jak sam podobno twierdził, nie był gejem. Dopiero w seminarium poznał prawdziwych gejów, którzy czynnie uprawiali seks. Gejami byli klerycy, ale i wśród kilku wykładowców i przełożonych tego seminarium nie brakowało jak twierdzi, miłośników ciał młodych chłopców. Tarnowskie seminarium w tym czasie było największe w całym kraju i liczyło ponad 340 studentów. Młodych, niewyżytych, w żyłach których buzowała krew i hormony. Wystarczyło kilku prowodyrów, czasami jakiś alkohol i…, od razu było miło.

Na wykładach w seminarium kleryk Mariusz słyszał przez wiele lat, że kobieta jest źródłem upadku kapłana, może doprowadzić go do jego zguby, że ciało kobiety jest grzeszne, a on musi być wierny celibatowi i uratować swoją moralną czystość. Podobno jak sam twierdził, nie chciał uprawiać seksu z innymi kolegami w seminarium, nie szukał więc w seminarium nikogo dla siebie, choć kilku kleryków z tego okresu czasu twierdzi coś zupełnie innego.

W dniu 30 maja 2009 roku diakon Mariusz G. otrzymał w tarnowskiej katedrze święcenia kapłańskie z rąk ordynariusza tarnowskiego, bp Wiktora Skworca (rocznik 1948). Jego seminaryjni przełożeni wyrazili zgodę na święcenia i mimo iż od dawna nie radził sobie ze swoja seksualnością, nikt nie zamierzał utrudniać mu życia. W końcu nawet sam ordynariusz nie był święty, o czym wszyscy wiedzieli, więc czego wymagać od zwykłego neoprezbitera…

Od siebie dodam tylko, że kiedy pisząc te słowa, patrzę na całą listę nowo wyświęconych księży z tego rocznika, a było ich wówczas 27 diakonów, to stwierdzam, że diakon Mariusz G. nie był najbardziej upadłym moralnie neoprezbiterem w tym dniu.

Bezpośrednio po święceniach kapłańskich trafił do bardzo małej parafii pod Tuchowem, której nazwa zaczyna się na litery S T. Pracowali już tam dwaj starsi księża, zaledwie od roku był na niej proboszcz (rocznik 1963) i starszy emeryt (rocznik 1934), który pracował tam od 1972 roku. Byli starsi, ale nie święci…

Jako zdecydowanie najmłodszy ksiądz w tej parafii trafił do szkoły, a wikary na każdej wsi to z automatu katecheta. Miał zaledwie 26 lat, żadnego pedagogicznego doświadczenia, ale wokół miał za to młode nauczycielki, bezkrytyczne i wpatrzone w młodego kolegę w sutannie. Nie publikuje posiadanych zdjęć z tego okresu czasu ze względu na ochronę wizerunku tych osób. Młody katecheta z S T nie czuł się gejem, ale z drugiej strony bał się dojrzałych kobiet, bo każda kobieta, wiadomo… Pamiętał czego nauczył się w seminarium.

Ale młodość, długoletnia abstynencja seksualna i burza hormonalna… To nie mogło się dobrze skończyć. Nowo wyświęcony ks. Mariusz czuł, że jego seksualność kieruje się w stronę dziewczynek, właściwie dzieci, bo w ówczesnej sześcioletniej podstawówce, najstarsze z nich miały zaledwie 13 lat. Czuł jednak, że ze sobą nie wygra, mimo iż miał pełną świadomość, że krzywdzi te dzieci. Tak miał podobno wspominać to po latach wobec biegłych sądowych psychiatrów.

Uległ, ale w małej wsi, gdzie każdy ksiądz jest niemal święty, a winna jest zawsze jego partnerka, nawet jak ma zaledwie 12-13 lat, bo kusiła, ubierała się niewłaściwie i „szukając miłości, pociągnęła tego człowieka za sobą”. Znamy już dobrze te stwierdzenia. Jak do tego są we wsi nauczycielki i matki, które zapatrzone w sutannę, widzą w nieletnich ofiarach sprawczynie upadku kapłana… Wywinął się.

Trafił w 2012 roku do małej wsi pod Ciężkowicami o nazwie na literę J. Proboszcz (rocznik 1949), niby wiedział, choć twierdzi, że nie wiedział. Dzisiaj już nikt tego nie potwierdzi. Nowym ordynariuszem tarnowskim był wówczas już od kilku tygodni biskup Andrzej Jeż (rocznik 1963), dotychczasowy biskup pomocniczy tarnowski i do niedawna prawa ręka swojego poprzednika. Ale nowy biskup tarnowski swoje teatralne gesty, pobożności i uduchowienia, opanował do perfekcji i wielu się na nie nabrało. Liczyło, że po okresie moralnego upadku za czasów bp Wiktora Skworca, nowy ordynariusz choć wierzy w Boga. Sam to wtedy wielokrotnie podkreślałem podczas moich wykładów.

Na nieszczęście 12-letnich dziewczynek ze wsi J., bardzo szybko się jednak okazało, że w diecezji tarnowskiej zmienił się wówczas tylko ordynariusz. Grzechy duchownych, postępowanie jej ordynariusza, standardy moralne i podejście do pedofilii były w niej jednak nadal bez zmian.

Zwykły przypadek, czujność rodziców jednej 12-latki, coraz częstsze nagłaśnianie przypadków pedofilii w Kościele, a być może jeszcze coś zupełnie innego zadecydowało, że 31-letni katecheta z J., ks. Mariusz G. został zatrzymany przez organy ścigania. Był maj 2014 roku. Dowody dewiacji i deprawujących kontaktów ze swoimi uczennicami były ewidentne. Zgubiła go technika i elektronika. Resztę zrobili już policjanci i prokurator.

Kiedy podobno płakał i opowiadał o swojej dewiacji był niezwykle wiarygodny dla badających go na zlecenie sądu i prokuratury biegłych psychiatrów. Poczuwał się wtedy w pełni do winy, sam uważał się za dewianta seksualnego i podkreślał, że rozumie jak nisko upadł, ale przegrał ze swoją seksualnością. Trzeba podkreślić, że niczego się nie wypierał jak wielu innych duchownych dewiantów, ale równocześnie ujawnił kulisy formacji duchownych w swojej diecezji. Od seminarium po pracę na parafiach. Od parafii wielkomiejskich do odległych małych plebanii daleko od Tarnowa.

W moim dzisiejszym wpisie występują stosunkowo często takie słowa jak „prawdopodobnie” czy „podobno”, gdyż opieram się w nim w dużej mierze na dyskretnych informacjach sprzed lat od jednego z zaprzyjaźnionych sędziów miejscowego sądu okręgowego, któremu muszę zagwarantować pełną anonimowość. Dostęp na salę sądową tarnowskiego sądu był wówczas niemożliwy, a instytucja diecezji robiła niemal wszystko, aby uratować swój własny wizerunek i doprowadzić do wyroku „w zawiasach”..

Wyrok: dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Biegli sądowi z zakresu psychiatrii potwierdzili, że ks. Mariusz G. ma wszystkie cechy pedofila i dożywotnio nie może pracować z dziećmi. Jego pedofilia ma charakter heteroseksualny, jest w pełni niedojrzały psychoseksualnie i nie nadaje się do pracy jako duchowny.

I zapewne większość z Państwa uznało w tej sytuacji, że problem z dewiacją seksualną i niedojrzałością psychoseksualną ks. Mariusza G. zamyka tym wyrokiem całą sprawę, a rodzice dziewczynek w szkołach podstawowych w całej diecezji tarnowskiej mogą w tym momencie odetchnąć z ulgą. Otóż wszyscy, którzy tak pomyśleli są w błędzie. Nie doceniliście Państwo władz diecezji…

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

PEDOFILIA PO TARNOWSKU –część II.

Zabawa w przysłowiowego „kotka i myszkę” rozpoczęła się w tej sprawie w tarnowskiej kurii biskupiej niemal od samego początku. Niby rzecznik biskupa tarnowskiego w momencie aresztowania ks. Mariusza G. informował, że o wszystkim zostanie powiadomiony Watykan, ale gdy zapadł już na niego wyrok skazujący i wyrok się uprawomocnił, ksiądz rzecznik nigdy tego nie potwierdził i stał się wyjątkowo małomówny w tej sprawie.

A kwestia ks. Mariusza paliła tarnowską kurię jak „gorący ziemniak z ogniska”, bo w trakcie samego śledztwa i przyznawania się do winy ujawnił kulisy formacji seminaryjnej tej diecezji, która od zawsze chwaliła się najwyższym wskaźnikiem powołań w Polsce i wyjątkową formacją duchową swojego seminarium.

A tu okazało się jak w praktyce ta „formacja” wygląda. Klerycy po wstąpieniu do seminarium są wywożeni do specjalnego ośrodka seminaryjnego „poza miasto”, położonego malowniczo nad Dunajcem. Ciekawostka, kilkaset metrów dalej okupanci niemieccy wymordowali kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców tarnowskiego getta oraz kilkuset Polaków. To dawne gospodarstwo rolne należące do seminarium od przeszło 150 lat, gdzie do dzisiaj hoduje się świnie, kury i dostarcza wszystkie produkty rolne na stół biskupi, kurialny i do seminarium. Nadwyżki jedynie sprzedaje się do dziś na wolnym rynku. Wyroby mięsne i wędliniarskie iście na biskupie podniebienie. Ceny także…

Ale od kilku lat to nie tylko miejsce produkcji rolniczej, ale także część dydaktyczna seminarium, gdzie pierwszy semestr (od września do stycznia) spędzają klerycy pierwszego roku, a ostatni (od litego do maja) diakoni przed święceniami kapłańskimi. Spędzają tam czas w pełnej izolacji od świata, swojej rodziny, wszystkich dotychczasowych przyjaciół i często przechodzą tam „łamanie kręgosłupów moralnych”. Jak kiedyś w wojsku na „szkółce”. Do głównego gmachu tarnowskiego seminarium na dalszą naukę, trafiają już tylko ci w pełni „uformowani”. I nie byłoby w tym systemie nic złego, bo takie czasowe wyciszenie, wyłączenie z życia codziennego takiego młodego człowieka, nikomu by nie szkodziło, gdyby pracowali z takimi kandydatami do kapłaństwa prawdziwi kapłani, a nie „wojskowi kaprale w sutannach” do tego o nie najwyższych standardach moralnych.

Ośrodkowi w Błoniu nad Dunajcem poświęcę kiedyś specjalny cykl, bo to wyjątkowe miejsce na mapie tej diecezji i działo się tam zawsze niezwykle dużo. Dużo i niezwykle dramatycznie. W czasach odległych, w latach okupacji, a także współcześnie.

To miejsce także w pewnym stopniu ukształtowało dwudziestoletniego wówczas Mariusza G. i jego seminaryjnych kolegów. Po jego skazaniu „kilka kurialnych i seminaryjnych głów poleciało”, ale odbyło się to w stylu bp Andrzeja Jeża. Wylecieli z seminarium, z kurii, ale wylądowali na najbogatszych plebaniach w diecezji. Stracili prestiżowe stołki, ale równocześnie niewątpliwie zyskali finansowo. Jeden z tych słynnych cwaniaczków, jak popił na imprezie imieninowej kolegi to krzyczał, że teraz za tydzień „ma swoje stare kurialne zarobki”. Ale jak się jest w Tarnowie prałatem, zna się największe brudy kolegi seminaryjnego, a teraz biskupa ordynariusza, to człowiek może czuć się zawsze w pełni bezkarnym. To stara tarnowska kurialna prawda…

Prawnicy kurii robili wszystko, aby pedofil, ks. Mariusz G. nie trafił za kraty na długie lata i aby zaraz po procesie wyszedł na upragnioną wolność. I aby odczul, że „dobry duch kurii” nad nim nadal czuwa. Trzeba go było otulić opieką i w pełni odciąć od wszelkiego kontaktu ze światem zewnętrznym, dziennikarzami, prawnikami czy święckimi historykami diecezji… Przynajmniej takim jednym. Też na G.

Już siedząc w areszcie i oczekując na proces ks. Mariusz G. odczuwał, że „dobry duch kurii” go nie opuścił. Miał zapewnioną wtedy nie tylko ochronę prawną, ale także…, dochody stuły. Bo zaangażowani koledzy załatwiali mu chociażby codzienne intencje mszalne. Dzisiaj to wydaje się wręcz niewiarygodne, a nawet szokujące, że w areszcie odprawiał codziennie msze święte i brał za to jeszcze sporą kasę. Jak to możliwe? W każdej niemal parafii, gdy wierni są wyjątkowo gorliwi, proboszcz ma tyle zamówień na intencje mszalne, że nie jest ich w stanie ich wszystkich sam obsłużyć, nawet jak ma jeszcze wikarych. Msze po pogrzebach, tradycyjne gregorianki, na rocznice, urodziny, imieniny, za zdrowie, za udana operację… Przykładów można mnożyć. A każda taka intencja mszalna to od 50 do 100 złotych. Każdy ksiądz może ich mieć do dziesięciu w tygodniu, do czterdziestu w miesiącu, do pięciuset w roku. Liczyć dalej…?

Więc jak się siedzi w areszcie śledczym i ma się dużo czasu wolnego, a w więzieniu jest kaplica… Tego nawet nie trzeba zgłaszać do urzędu skarbowego, ani opłacać z tego ZUS-u. Trzeba mieć tylko „dobrego ducha kurii” nad sobą i wdzięcznych kolegów.

Przed laty, gdy szukałem informacji o losie skazanego ks. Mariusza G., jeden z księży pokazał mi wykaz intencji mszalnych tylko z jednej wiejskiej parafii na literę G, spod Brzeska, które odprawił skazany, „opadła mi wręcz szczęka”. Nazwiska, imiona, wezwania o zdrowie i prośby o Boże Błogosławieństwo. Zmarli i żywi, setki intencji i próśb. Gdy je pospisywałem, pomyślałem o tych wszystkich ludziach, którzy z głęboką wiarą klęczeli w swoich parafialnych świątyniach, mocno i gorliwie wierząc, że jakiś godny kapłan odprawia w ich intencji te msze i wznosi modły do Boga w ich imieniu. Wznosił je wówczas skazany pedofil…

Nie umieszczę tych skanów z tymi intencjami mszalnymi w dzisiejszym wpisie, bo nie chcę nikomu postronnemu sprawiać przykrości, ale pozwolę sobie na mały skromny komentarz. Jakim cynizmem trzeba się charakteryzować, gdy się jest biskupem tarnowskim, tarnowskim kurialistą, pracuje się w miejscowym seminarium, albo się jest tylko nieznaczącym proboszczem lub wikarym na małej wiejskiej placówce, aby robić coś takiego swoim wiernym. I robić to całkowicie świadomie, bo o tej podłości wiedzieli wszyscy. Bo musieli wiedzieć…

Ale podłości związanych z dalszymi losami ks. Mariusza G., skazanego prawomocnie dewianta seksualnego, było w tej diecezji jeszcze więcej.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach