Inwentaryzacja KK 2020. okiem Andrzeja Gerlacha. Część 7 i 8.
KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część VII.
Poważny kryzys powołań przeżywają także zakony i zgromadzenia męskie w naszym kraju. Nie jest to kryzys jeszcze tak gwałtowny, jak we wspólnotach naszych zakonnic, ale od co najmniej dwudziestu lat jest on systematyczny i coraz bardziej widoczny.
Zakony i zgromadzenia męskie, w przeciwieństwie do żeńskich, dzielą się na ojców i braci zakonnych. Wszyscy mają takie same sutanny i habity, ale rola ojców i braci w tych wspólnotach jest zdecydowanie odmienna. Ojcowie w klasztorach to zakonnicy, którzy po postulacie i nowicjacie, kończą pełne studia seminaryjne i posiadają święcenia kapłańskie. Są zakonnikami i członkami wspólnot swoich zakonów lub zgromadzeń zakonnych, ale równocześnie są księżmi. Odprawiają oni msze św., spowiadają wiernych, katechizują i formalnie mają takie same uprawnienia jak księża diecezjalni. Natomiast bracia zakonni w tych wspólnotach, najczęściej mężczyźni posiadający wykształcenie podstawowe lub zasadnicze, po postulacie i nowicjacie, noszą habity, ale w swoich wspólnotach wykonują funkcje pomocnicze lub pracują w nich wyłącznie fizycznie. Są kucharzami, ogrodnikami, furtianami, pielęgniarzami, kierowcami, czasami zakrystianami lub wręcz pracują fizycznie wykonując wszystkie prace jakie zlecą im przełożeni zakonni.
Przez całe wieki działalności tych wspólnot, braci zakonnych było zdecydowanie więcej niż ojców. Jeszcze przed ostatnią wojną w wielu prowincjach polskich, chociażby u franciszkanów, było zdecydowanie dużo braci zakonnych. To uległo radykalnej zmianie z czasem i obecnie w zakonach i zgromadzeniach męskich dominują ojcowie, a więc zakonnicy ze święceniami kapłańskimi. W wielu krajach na świecie braci w zakonach już niemal nie ma wcale, bo nie ma w tych krajach chętnych do pełnienia takich funkcji. W Polsce jeszcze występują, ale jest ich coraz mniej i systematycznie ich liczba maleje.
We wszystkich zakonach i zgromadzeniach męskich w naszym kraju, liczonych łącznie, w ciągu ostatnich lat statystyka jest jednoznaczna i źle rokuje na przyszłość. W 2016 roku w Polsce pracowało 1313 braci, w 2017 roku było ich 1274, w 2018 roku pozostało 1236, a w 2019 roku zaledwie 1219. Jeszcze gorzej w tym względzie wyglądają teraz statystyki nowych powołań na braci zakonnych. W większości polskich zakonów i zgromadzeń zakonnych nowych powołań nie ma zupełnie i to już od wielu lat. A jeżeli już są, to są to jedynie nieliczni kandydaci, którzy nie zawsze docierają do końca swojej formacji zakonnej.
Więc polscy bracia zakonni wymierają systematycznie, z roku na rok są coraz starsi i coraz mniej zdolni do jakiejkolwiek pracy fizycznej. I jest to od lat stała tendencja we wszystkich niemal polskich prowincjach zakonnych.
Dlaczego tak się dzieje? Powodów jest kilka. Nie ma już chętnych wśród młodych chłopców, aby służyć w zakonie pracując jedynie fizycznie. Bracia niestety byli zawsze traktowani przez ojców i księży zakonnych z wyraźną pogardą. Byli na usługach swoich współbraci, nie mieli realnego wpływu na wybory władz zakonnych i zawsze liczyli się wyłącznie jako tania lub wręcz bezpłatna siła robocza. Współcześnie trudno jest wmówić młodemu chłopcu, że Bóg tego chce od niego i wymaga dla niego właśnie takiego życia. Ponadto przełożeni zakonni odpowiedzialni za formacje nowych braci zakonnych, wydaje się, że zupełnie stracili kontakt z obecnym młodym pokoleniem Polaków i chyba nie rozumieją ich potrzeb. Zjawisko coraz większej laicyzacji społeczeństwa polskiego także robi tu swoje.
Obecnie w naszym kraju to nie są już czasy jak jeszcze kiedyś, gdy ojciec i matka, głównie ze środowiska wiejskiego, „oddawali” zakonowi swojego syna, bardzo często jeszcze dziecko, a ponieważ bardzo często nie mieli przy tym pieniędzy na jego wykształcenie i opłacenie mu nauki w seminarium, więc jego los w zakonie był już przesądzony. Taki kandydat na brata zakonnego, który pochodził ze wsi i nie miał formalnego wykształcenia, nadawał się jednak do pracy fizycznej. W czasach gdy zakony posiadały tysiące hektarów ziemi, tacy kandydaci do zakonów byli zawsze niezwykle potrzebni. Nawet jak taki chłopiec osobiście nie odczuwał powołania do zakonu, to sama wola rodziców, strach przed wystąpieniem z zakonu i tym samym potępieniem przez Boga wystarczała, aby poddać się woli przełożonych. A ponadto w zakonie taki chłopiec robił to samo co na wsi jego rówieśnicy, uprawiał ziemię, ale gdy odwiedzał swoją wieś, nobilitował go w środowisku noszony przez niego habit zakonny.
Dla wielu młodych chłopców zakon był także miejscem ucieczki przed ich homoseksualizmem. W rodzinnym domu padałyby prędzej czy później niezręczne pytania, o dziewczyny, o ślub i wnuki. A kiedy taki chłopiec wstąpił do zakonu i został bratem zakonnym, takich pytań mu już nie zadawano. A rodzice, babcia, dziadek i dalsi krewni byli jego decyzją zachwyceni, a równocześnie wszyscy sąsiedzi zazdrościli, co też nie było bez znaczenia. Czego więc chcieć więcej? Obecnie tacy młodzi ludzie mają wiele innym możliwości, mogą wyjechać do dużych miast, udać się za granice i ułożyć sobie życie zgodne ze swoją orientacją seksualną.
Nie wykluczone zatem, że jeżeli ta tendencja braku powołań na braci zakonnych się utrzyma w naszym kraju, za kilka lat będą oni w naszych prowincjach zakonnych jedynie wspomnieniem. A jak brak powołań w zakonach i zgromadzeniach zakonnych wygląda w odniesieniu do tych, którzy wstępują do nich i zostają księżmi? Zajmę się tym zagadnieniem już wkrótce.
Ciąg dalszy nastąpi…
KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część VIII.
Zakony i zgromadzenia męskie to poza braćmi zakonnymi także księża zakonni, których członkowie ich wspólnot nazywają ojcami. To oni posiadają święcenia kapłańskie i to spośród nich wybierani są wszyscy przełożeni w poszczególnych prowincjach.
Mamy w Polsce zarówno te stare zakony, których historia liczy się w setkach lat, jak bazylianie, Kanonicy Laterańscy, benedyktyni, cystersi, kameduli, dominikanie, augustianie, bonifratrzy, jezuici, trynitarze, paulini, franciszkanie wszelkich gałęzi (bernardyni, reformaci, śląscy, kapucyni czy konwentualni), karmelici (bosi i trzewiczkowi), Misjonarze Św. Wincentego a’Paulo, pijarzy, redemptoryści, ojcowie somascy, kamilianie czy inni. Ale są i takie wspólnoty, których historia liczy do dwustu lat lub jeszcze mniej.
Niemal wszystkie te wspólnoty w prawie kanonicznym są na prawie papieskim, to znaczy podlegają kanonicznie bezpośrednio Stolicy Apostolskiej, a nie biskupom ordynariuszom, w diecezjach których posiadają swoje klasztory i domy zakonne. Ale biskupi ci mają coraz większy wpływ na te wspólnoty, szczególnie wówczas, gdy one chcą założyć na terenie jakiejś diecezji nowy klasztor lub dom dla swojej wspólnoty.
Kiedyś poszczególne zakony i zgromadzenia zakonne miały swoje określone preferencje dotyczące ich działalności, które wynikały z planów ich założycieli i z ich reguł zakonnych. Jedne z nich prowadziły szkoły, szpitale, zajmowały się ubogimi i wykluczonymi, inne zwalczały herezje, rozwijały rolnictwo czy ogrodnictwo, a nawet osadnictwo na obszarach bezludnych lub terenach nowo dołączonych do państwa polskiego. Niestety, to już odległa historia. Obecnie nasze polskie zakony i zgromadzenia zakonne, niemal wszystkie ograniczają swoją działalność do prowadzenia parafii, niekiedy znanych sanktuariów maryjnych, a jeżeli robią coś jeszcze, na przykład prowadzą działalność medialną, rekolekcyjną czy misyjną, to jednak te tradycyjne formy duszpasterstwa parafialnego u nich dominują.
Dlaczego? Powód jest oczywiście banalny. Tego przeważnie oczekują od nich wszyscy nasi ordynariusze, a ponadto z parafii czy znanego sanktuarium maryjnego można „wycisnąć” największy dochód. Więc nawet, po rozliczeniu się z danym biskupem, pozostaje danej wspólnocie zakonnej zdecydowanie więcej środków finansowych, niż gdyby miała zajmować się tym czego oczekiwał przed wiekami ich założyciel. To zdecydowanie zaciera obecnie różnice pomiędzy poszczególnymi wspólnotami zakonnymi, a prowadząc parafie czy sanktuarium, księża zakonni niewiele różnią się od swoich diecezjalnych kolegów w sutannach. Oczywiście różni ich habit, ale to już raczej uwarunkowanie historyczne niż ich własna zasługa.
We wszystkich polskich prowincjach zakonnych od blisko dwudziestu lat systematycznie spada też ilość nowych kandydatów na księży zakonnych. Coraz mniej chłopców chce podejmować karierę księży w zakonach i zgromadzeniach zakonnych w naszym kraju. Pustoszeją więc nasze polskie seminaria duchowne i tej tendencji nic już chyba nie zmieni. To podobnie jak w wypadku statystyk w pozostałych kategoriach kościelnych.
Jeszcze dwadzieścia lat temu we wszystkich polskich prowincjach zakonnych było łącznie 13 236 zakonników, pracujących zarówno w naszym kraju jak i poza jego granicami. W 2016 roku było w naszych wspólnotach męskich 9 302 ojców zakonnych, w 2017 roku było ich już tylko 9 130 ojców, w 2018 roku pozostało 9 042 ojców, a w 2019 roku zaledwie 8 917 księży zakonnych.
Tak więc z roku na rok mamy w Polsce co najmniej od 100 do 120 mniej księży noszących habity lub sutanny zakonne. Większość z nich umiera, ale corocznie część naszych księży zakonnych porzuca też stan kapłański i wybiera drogę życia świeckiego.
Na blisko sto prowincji zakonnych męskich w naszym kraju, do około 40% nie zgłosił się ostatnio nawet jeden kandydat do nowicjatu, a do wszystkich pozostałych wspólnot, ilość nowicjuszy jest mniejsza niż ilość zgonów starszych księży. Dlatego nasi polscy księża zakonni nie tylko są coraz mniej liczni, ale także z roku na rok coraz starsi. Mamy wspólnoty zakonne, gdzie średnia wieku już dawno przekroczyła 50 lat, a niekiedy dochodzi do 60 lat. Takiego jeszcze kryzysu powołań nie mieliśmy w polskim Kościele nawet w głębokim PRL-u.
Władze polskich prowincji zakonnych przez ostatnie lata dość sprytnie ukrywały spadek powołań w naszych seminariach zakonnych, gdyż podawały ilość studentów łącznie z cudzoziemcami, a więc klerykami z tego samego zakonu, ale pochodzącymi z innych, zagranicznych prowincji, gdzie nie ma własnych seminariów zakonnych. Są to głównie klerycy ze wschodu (kraje z terenów dawnego ZSRR i z innych krajów socjalistycznych) oraz z krajów misyjnych. Mamy w Polsce seminaria zakonne, gdzie ilość studentów obcokrajowców, przekracza ilość polskich kleryków. Warto zdawać sobie z tego sprawę, gdy analizujemy ilość kleryków studiujących w naszych seminariach zakonnych.
Generalnie, uwzględniając cały czas stałą i systematyczną tendencję spadkową polskich powołań kapłańskich należy pamiętać, że stosunek kandydatów na księży diecezjalnych w stosunku do księży zakonnych jest w miarę stały i wynosi u nas dwóch kandydatów do seminariów diecezjalnych na każdego kandydata do seminarium zakonnego.
A jak wygląda obecna sytuacja powołań do seminariów diecezjalnych w naszym kraju? I które seminaria diecezjalne dotknął największy kryzys w tej dziedzinie? O tym napiszę już wkrótce.
Ciąg dalszy nastąpi…