Inwentaryzacja KK 2020. okiem Andrzeja Gerlacha. Rozdział 3 i 4

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część III.

Co się zatem takiego stało, że w tradycyjnie katolickiej Polsce, w której jeszcze tak niedawno, w pewnych jej regionach, młode dziewczęta tak masowo wstępowały do zakonów, teraz siostrzenice, bratanice i córki sąsiadów tych zakonnic, nie chcą ich naśladować, a jeżeli już wstępują na drogę powołania zakonnego, to po pewnym czasie opuszczają wspólnotę, często w atmosferze skandalu.

Po pierwsze trzeba by się było w pierwszej kolejności przyglądnąć z jakich środowisk rodzinnych wywodziły się te zakonnice, które jeszcze tak stosunkowo niedawno masowo zasilały polskie zgromadzenia zakonne i zakony żeńskie. Wynik jest jednoznaczny. W diecezjach Polski południowej, a tam sprawdzałem te statystyki, od 84 do 92% dziewcząt, które wówczas wybierały drogę życia konsekrowanego, pochodziło z tradycyjnego środowiska wiejskiego i ze stosunkowo małych miasteczek. Ich parafie z których pochodziły liczyły mniej niż 5000 mieszkańców. Były to dziewczęta z rodzin, gdzie często brat, wujek, brat dziadka czy babci, siostra czy ciotka już byli księżmi, zakonnikami czy zakonnicami.

Znamienne było też wykształcenie kandydatek do zakonu. Z danych sprzed dwudziestu lat wynika, że większość postulantek i nowicjuszek miała z chwilą wstąpienia do zakonu wykształcenie średnie (ok. 65%), a co czwarta kandydatka była po zawodówce. Jedynie co dwudziesta miała wykształcenie wyższe. Tyle samo z nich nie miało nawet szkoły zawodowej. Dopiero w zakonie i w zgromadzeniu zakonnym siostry uzupełniały swoją dotychczasową edukacje, najczęściej w zakresie teologii, katechetyki, rzadziej filozofii czy prawa kanonicznego. W niektórych zgromadzeniach żeńskich były to także studia z zakresu pielęgniarstwa.

Dla porównania dodam, że przed wojną w tych samych wspólnotach sióstr, z prowincji pochodziło także w granicach 90% kandydatek, ale dominowały wśród nich dziewczęta z wykształceniem podstawowym i zawodowym. Jedynie zakony „elitarne” przyjmowały kandydatki na zakonnice „chórowe” z wymaganiami dotyczącymi pochodzenia, posagu i wykształcenia. Pozostałe zakonnice do końca swoich dni wykonywały jedynie najcięższe prace fizyczne i raczej nie mogły liczyć na podniesienie swojego poziomu wykształcenia. Te trudne relacje w zakonach nieco „poluzował” Sobór Watykański II, ale w wielu polskich wspólnotach reformy szły opornie i konstytucje zakonów zmieniano niezwykle ewolucyjnie i wolno. Widać to było głównie po zakonach, których domy generalne znajdowały się poza granicami kraju, a ich polskie prowincje dokonywały jedynie częściowych zmian dotyczących prawa w zakonie i stroju zakonnego.

Jaka była motywacja młodej dziewczyny o wyborze takiej czy innej wspólnoty dwadzieścia czy trzydzieści lat temu? To oczywiście sprawa niezwykle indywidualna i bardzo osobista, ale z setek rozmów jakie przeprowadziłem z obecnymi i byłymi zakonnicami wynika, że często decydował o tym przypadek. Bo siostry tego zgromadzenia uczyły ją kiedyś religii, bo pracowały w jej parafii, bo poznała te siostry podczas rekolekcji czy wspólnych wakacji. Czasami decydował krój habitu, albo charakter pracy danego zgromadzenia. Bo w tym zakonie jest już jej siostra, sąsiadka, przyjaciółka czy inna krewna. Bywały też okoliczności niezwykłe. Kiedy były chłopak ożenił się z inną lub wstąpił do zakonu, więc ona wstąpiła do wspólnoty, która była żeńską gałęzią tej samej rodziny zakonnej. Wielkim zaskoczeniem były dla mnie wypowiedzi, stosunkowo częste, że dla młodej dziewczyny u progu życia była to po prostu ucieczka z domu rodzinnego. Z biedy, bo ojciec pił i bił, bo nie było we wsi żadnych perspektyw, a nie chciała wychodzić za „chłopaka z sąsiedztwa, ale z hektarami” i skończyć jak matka i siostry.

Dziewczęta urodzone w XXI wieku są już zupełnie inne. Wychowane są już bowiem w dobie Internetu i powszechnego dostępu do wiedzy. Są lepiej wykształcone niż ich rówieśnicy, z ambicjami zawodowymi i planami na przyszłość i bardzo często z poczuciem własnej wartości i prawa do decydowania o własnym życiu. Także decydowania o własnej cielesności. Dla tego dziś młodego pokolenia wchodzącego w dorosłe życie, pojęcia wolności, ambicji, samodzielności, samorealizacji nie są już pustymi hasłami bez znaczenia. Obecnie młode dziewczyny jeżeli głęboko wierzą w Boga, to chcą sobie układać z nim osobiste relacje na zupełnie innych zasadach niż ich ciocie czy pokolenie babć. Chcą przeżywać swoją wiarę także w wymiarze intelektualnym, poznawczym, a nie na zasadzie całkowitego posłuszeństwa innemu człowiekowi: biskupowi, kapelanowi, spowiednikowi czy własnej przełożonej. Nie chcą podporządkować się drugiemu człowiekowi niemal na granicy niewolnictwa i całkowitego upokorzenia.

Nawet jeżeli młode dziewczyny wstąpią już do takiego czy innego zakonu czy zgromadzenia żeńskiego i przejdą w nim wieloletni proces formacji zakonnej, to po kilku latach dochodzi u nich do refleksji, kryzysu, a potem wystąpienia. Bo zakon zajmuje się nie tym czego wymagał założyciel i jakie były jego założenia, a przełożone nie chcą nawet podejmować dyskusji o reformie. Bo rzeczywiste relacje w zakonie są nie do wytrzymania, a na rekolekcjach powołaniowych przed laty mówiło się o miłości siostrzanej i wspólnym Oblubieńcu Jezusie, który nas wszystkie wybrał i powołał. Bo odzywa się cielesność i chęć bycia z kimś i posiadania własnego potomstwa.

Do największych osobistych dramatów dochodzi jednak w zakonach kontemplacyjnych, zamkniętych na relacje z ludźmi z zewnątrz, z rodziną, przyjaciółmi, ze światem. Proszę sobie wyobrazić jakie piekło na całe lata potrafią sobie niekiedy stworzyć teściowa i synowa w jednym mieszkaniu. Ale one wychodzą na zewnątrz, spotykają się z ludźmi, chodzą do pracy… A teraz proszę sobie wyobrazi dwadzieścia, trzydzieści czy czterdzieści kobiet, w różnym wieku, pochodzących z różnych środowisk, mających różną wrażliwość, humory, nastroje, hormony, sympatie i antypatie i zamknięte na stosunkowo małej powierzchni na całe życie, bez jakiejkolwiek możliwości psychicznego odpoczynku od siebie. Czy to się może udać…?

Polskie zakony i zgromadzenia zakonne żeńskie pustoszeją od lat, a ten proces „wymierania” następuje coraz wyraźniej. Władze kościelne i przełożone poszczególnych wspólnot nie znajdują, jak wydaje się obecnie, żadnego skutecznego lekarstwa na odnalezienie drogi do młodego pokolenia. A to młode pokolenie jeszcze coraz bardziej się laicyzuje i oddala od wizji Kościoła, jaką on im obecnie proponuje w naszym kraju. Dlatego młodym dziewczętom jest dziś bliżej na uliczną manifestację w obronie praw kobiet niż za klasztorną furtę…

Tym bardziej, że za niejedną taką zakonną furtą dzieją się takie rzeczy, że mimo obowiązującej tam dyskrecji wyciekają one z czasem na zewnątrz. I o tym napiszę już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część IV.

Sprawa zarobków zakonnic zatrudnionych w instytucjach kościelnych od dawna budziła negatywne emocje w wielu krajach na świecie. Od wieków bowiem Kościół hierarchiczny wykorzystywał pracę tysięcy zakonnic zatrudnionych w różnych urzędach i instytucjach kościelnych, albo nie płacąc im wcale lub płacąc jedynie symbolicznie. Niekiedy zapłatą dla ciężko pracujących zakonnic było samo utrzymanie i prawo do mieszkania w budynkach tych instytucji gdzie pracowały. Tak było niemal we wszystkich kuriach biskupich, seminariach duchownych czy różnych domach zakonnych na całym świecie.

Pewne pierwsze zmiany w sytuacji zakonnic na świecie przyniósł Sobór Watykański II, wzrost świadomości kobiet i zmiany społeczne jakie następowały w wielu krajach począwszy od lat sześćdziesiątych. Pierwsze o swoje prawa upomniały się zakonnice amerykańskie, kanadyjskie i włoskie. Po nich do walki o własne umowy o pracę, godne zarobki i ubezpieczenia społeczne, ruszyły siostry w innych rozwiniętych krajach na świecie.

Kiedy począwszy od lat sześćdziesiątych zakonnice w różnych krajach walczyły o swoje prawa, ich polskie koleżanki nie mogły nawet liczyć na to, że w naszym kraju zostaną wprowadzone chociażby te zmiany w ich życiu, które zaproponował niedawno zakończony sobór. Jak często podkreślał to Prymas Tysiąclecia, kard. Stefan Wyszyński, „wiem lepiej co jest dobre dla Kościoła w Polsce”. On wiedział także co jest dobre dla polskich zakonnic.

Kiedy po wyborach czerwcowych 1989 roku upadł w Polsce system komunistyczny, ponad 25 tysięcy polskich zakonnic nie miało prawa do godnej emerytury, gdyż większość z nich pracowała przez całe lata w instytucjach kościelnych bez godnego wynagrodzenia i żadnego ubezpieczenia społecznego.

Jednak Kościół hierarchiczny bardzo szybko ten palący problem w naszym kraju rozwiązał, wprowadzając w porozumieniu z państwem Fundusz Kościelny, z którego wypłacano bieżące emerytury starym zakonnicom i opłacano składki na ubezpieczenia społeczne tym, które nadal pracowały dla Kościoła. Kościół był formalnym pracodawcą zakonnic, a składki na ubezpieczenie płacił im Fundusz Kościelny czyli budżet państwa. A więc po części my wszyscy w swoich podatkach.

Jak to wyglądało w praktyce, opowiadała mi pewna starsza zakonnica. Ponad 55 lat pracowała w zakonie, wykonywała w nim różne funkcje i obowiązki. Nigdy ani żaden proboszcz, a pracowała na wielu parafiach, ani żadna przełożona w jej zakonie, nie podpisali z nią umowy o pracę. Nie podpisał z nią takiej umowy nawet biskup u którego gotowała, sprzątała i prasowała. Przez wiele lat pracowała po 12-14 godzin dziennie, i nigdy nie otrzymywała za to regularnego wynagrodzenia. Wykonywała swoje obowiązki właściwie za utrzymanie i mieszkanie. Po ponad pół wieku pracy, otrzymała najniższą emeryturę ustaloną przez państwo, opłacaną z Funduszu Kościelnego, ale nawet i tę kwotę zabierała jej i wszystkim emerytkom zakonnym ich przełożona. O każdą złotówkę musiała prosić przełożoną. Buty i habit dostawała raz na kilka lat. Najgorsza sytuacja nastąpiła jednak wówczas, gdy przyszła choroba lub problemy z zębami. Proszenie o pieniądze na tabletki przeciwbólowe czy lepszą plombę było prawdziwym upokorzeniem. Niejednokrotnie sytuację ratował jej młodszy brat, który potajemnie dawał jej pieniądze lub kupował niezbędne rzeczy, ale po śmierci brata nie miała odwagi prosić o dalszą pomoc bratowej.

Inna zakonna emerytka z którą rozmawiałem otrzymuje comiesięcznie z Funduszu Kościelnego 1100 złotych, ale jeszcze w tym samym dniu jest zobowiązana do oddania całej kwoty swojej przełożonej. Jest jeszcze zdrowa i dlatego dorabia sobie w domu dla księży emerytów. Emerytowani księża mają nadal swoje regularne dochody, otrzymują codzienne intencje mszalne i do tego swoje księżowskie emerytury. Gdy zapytałem zakonnicę w jakich wysokościach są te świadczenia jej podopiecznych, siostra tylko mocno westchnęła i przyznała, że jej podopieczni, niektórzy młodsi od niej, pobierają miesięcznie od 5 400 do 6 200 złotych emerytury. Wszyscy mieszkańcy tego domu pracowali przed laty jako kapelani służb mundurowych lub innych instytucjach państwowych.

W najgorszej sytuacji są jednak zakonnice, które na jakimś etapie swojego zakonnego życia mają już dość i odchodzą z zakonu. One odchodząc zostają z niczym. Nie mają umów o pracę, świadectwa pracy, ubezpieczenia, nawet meldunku. To, że wspólnoty zakonne zabezpieczają swoje dawne siostry to mit. Odchodzące zakonnice z którymi rozmawiałem przyznały, że dostawały na odchodne od swoich przełożonych od 200 do 1000 złotych. Wystarczało na bilet do domu i jedzenie na kilka dni. Miłosierdzie zakonne jak widać też ma swoje ograniczenia.

Nawet w urzędzie pracy była zakonnica nie ma żadnych praw do zasiłku dla bezrobotnych. Nie ma starych umów o pracę, żadnego świadectwa pracy. Jest nikim i znikąd.

W zdecydowanie lepszej sytuacji są te zakonnice, które pracują w szkołach, przychodniach czy szpitalach publicznych oraz innych instytucjach samorządowych czy państwowych. One mają własne umowy o pracę, ubezpieczenia społeczne i w przyszłości emeryturę gwarantowaną przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Ale tylko dlatego, że na bieżąco opłaca im to budżet państwa, nie Kościół. Czyli znowu my wszyscy z naszych podatków.

Co z pozostałymi zakonnicami w naszym kraju? Pozostają im jeszcze środki z Funduszu Kościelnego, którego utrzymanie z roku na rok w coraz większym stopniu obciąża budżet naszego państwa. Ale nie wszystkie polskie zakonnice godzą się na takie traktowanie jak ich starsze siostry zakonne. Są też i takie, które domagają się swoich praw. Świadomość tego, że kobiety mają coraz więcej do powiedzenia na świecie, także w rzeczywistości polskiego Kościoła, pomału dociera także do coraz większej ilości polskich zakonnic. Jakie to ma zatem przełożenie na ich obecną walkę o swoje prawa i jakie są perspektywy na zmianę ich obecnej sytuacji materialnej, opiszę już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…