Jarosław Wocial. Rakiija Chemikaljana w czasach zarazy. część 5
Rakiija
Chemikaljana w czasach zarazy.
Za oknem robi się coraz weselej… szczególnie dla kogoś z takim wisielczym poczuciem humoru jak ja.
Coraz lepiej widać, że wirus w koronie zrobił z nas wszystkich zwyczajnych idiotów. Nasze „cudowne władze” dzielnie rujnują kraj, zamykając wszystkich jego mieszkańców w pierdlu domowym… choć widać wyraźnie, że trzeba było jedynie zająć się tymi, którymi i tak powinno się szczególnie zajmować – takimi zdechlakami „z jedną nogą w grobie” – jak ja.
Wszyscy umierający mają zawsze „dużą ilość chorób towarzyszących”. Niekoniecznie – choć z oczywistych względów, zależy to od wieku. W końcu zdrowy stulatek z choroby wychodzi… a niedoleczony młody.. lub względnie młody, człowiek chory, trafia „na drugą stronę”. Dziś, jak nigdy wcześniej, widać jak działa nasza – lecząca choroby a nie CZŁOWIEKA, „Ochrona Zdrowia”…. a działa źle. Nie dlatego, że jest niedofinansowana. Pieniądze w tej sprawie są rzeczą wtórną. Po prostu…
Pacjent dla naszej, już nie „Służby Zdrowia”, jest mało istotny. Zgodnie ze starym powiedzeniem:
Operacja się udała… tylko pacjent zmarł.
Zabawne???
Nie, Moi Drodzy Czytelnicy – prawdziwe. Dziś gdy trafi się nam ciężka choroba, trafiamy do szpitala… i słusznie. Problem w tym, że w tym szpitalu nie leczy się NAS, lecz naszą chorobę. Lekarze mają w nosie wszystkie INNE nasze dolegliwości. Chory na raka, może spokojnie i bez opieki umrzeć na zawał… i odwrotnie.
Sam tego doświadczyłem, gdy trafiłem na SOR z objawami sugerującymi zawał. Wywalony zostałem z niego na zbity pysk, z sugestią, że powinien zająć się mną psychiatra, gdy domagałem się zbadania moich (jak się okazało w kilka miesięcy później) rakowych dolegliwości.Nie były one ważne… ponieważ:
„nikt by za nie szpitalowi nie zapłacił”.
Koronawirus wykańcza dziś TYLKO tych, którzy mają „choroby towarzyszące”, ponieważ nikt ich na nie wcześniej nie leczył. NFZ za to nie płaci. Skutek jest zabawny. Trafiając do szpitala wychodzimy z niego często… bardziej chorzy niż do niego trafialiśmy.
Choroba została wyleczona, a to że pacjent chory… a kogo to obchodzi??? Przecież za to, żeby był zdrowy… nikt nie płaci!!!
Tak to niestety wygląda i dowolnie duże, wpompowane w ten chory „system” nasze budżetowe pieniądze, niczego w nim nie zmienią. Personel zapewne będzie zarabiał jeszcze więcej… szpitale może będą trochę mniej zadłużone… ale zdrowia w nich nie odzyskamy
Dla jasności…
cenię pracę personelu „Służby Zdrowia” (tego z „Ochrony” jakby mniej), wysiłek i poświęcenie z jakim ci ludzie pracują.
Chory jest „system” który ich wysiłek zwyczajnie marnuje!!!
Dziś cieszę się, że nie muszę leżeć w szpitalu.
Moja „chemia” pozwala mi na spędzanie w nim minimalnej ilości czasu i daje szansę, że mnie jakiś kichający, ciężko chory „bezobjawowo” na Covid 19 pacjent, lekarz czy pielęgniarka… nie zabije szybciej niż rak.
A miałby szansę:
Choruję przecież na: wrodzoną wadę serca, zniszczony kręgosłup, prostatę, podagrę i cholera wie jeszcze na co. Ślepnę przez zaćmę w jednym i nie wiadomo dlaczego – możliwe że dzięki rakowi, w drugim oku.
Lista „chorób towarzyszących” jest tak długa, że szkoda czasu na jej spisywanie.
Leczą mnie na raka… i to także tylko tego, którego trochę przez przypadek udało im się znaleźć. Jeśli rozwija się gdzieś indziej… a rozwija się prawie na pewno, dowiem się o tym… jak np. zacznie mnie „napierdalać łeb”, którego dziś nikt nie sprawdza… ponieważ – „przecież za to nikt nie zapłaci”.
Pierwszy cykl „chemii” przeszedłem właściwie nieźle. Przykre… podkreślam – „przykre” a nie „nie do wytrzymania”, czy powodujące jakieś skutki, było tylko ciągłe uczucie mdłości. Na szczęście nie pozbawiało mnie nawet apetytu. Już nie tylko „przykre”, było postępujące osłabienie. Z kilku kilometrów moje spacery skróciły się do jednego i to przebywanego z trudem.
Zabawnie jest patrzeć jak moje nogi i płuca odmawiają współpracy a ich właściciel musi się wspierać laską, żeby móc się pośmiać i… nie przewrócić
Chodzę sobie teraz i niczym byczek Fernando obwąchuję kwiaty jabłoni, podziwiając coś co widzieć może niewielu z Was – Drodzy Czytelnicy, będzie dane – widok kwitnącego sadu jabłoni. A jest co podziwiać. Widok zapiera dech. Gdy jeszcze robi się to (podziwianie widoku) wieczorem, w zachodzącym słońcu i przy wrzasku śpiewającego ptactwa… no cóż – wybory i inne kłopoty można mieć tam, gdzie wy się domyślacie, a ja mam po operacji coś koło metra mniej… czyli głęboko w… no, no Jareczku – nie wyrażaj się publicznie bo ci Bozia język uropedli a „Ochrona Zdrowia” ma dość kłopotów i bez twojego języka.
No tak… wybory.
Przy moich – tych związanych ze zdrowiem, kłopotach, wybory prezydenckie to mały pikuś, ale wypada i im poświęcić chwilę.
Właściwie nie wiedzieć czemu… nie przeprowadza się ich normalnie. Wirusik i tak swoje zbierze – zdrowi pokichają a chorych wykończy, a my wyborami się przejmujemy. Biedny pan Sasin, łamie sobie głowę jak je zorganizować.. a przecież powinien sprawę olać i polecić zajęcie się tym PKW. Chodzimy przecież do sklepów… a czym różni się lokal wyborczy od sklepu… wie tylko nasza „opozycja” i… eksperci.
Koronowany wykończył właśnie zbędne nam „działy gospodarki”. Wbrew opowiadanym bredniom, większość z nich szybko się odbuduje… gdy tylko znów stanie się potrzebna. Wykończył nam jednak także niestety… rozum. Ten zbiorowy a często i te indywidualne. Wywołał strach… a dzięki niemu przestaliśmy zachowywać się racjonalnie. Wczorajsi „bohaterowie” stają się dziś „strasznym zagrożeniem” a mędrcy głupieją. W takiej sytuacji może najlepiej mieć raka i… wiedzieć PO CO siedzi się w domu i unika ludzi. Nawet jeśli wiąże się to z nudnościami i osłabieniem.
Jest też coś pozytywnego w tych dziwnych czasach.
Ponoć Idzie deszcz.
Jeśli spadnie go wystarczająco dużo (i powoli) uratuje to „skórę” NAM i… niestety wielu durniom, którzy dziś zamiast ratować nas przed skutkami suszy wolą bredzić o „wyborach”. Oczywiście tych „prezydenckich”… tych naprawdę ważnych podejmować nie muszą. Jeśli spadnie szybko i dużo… no cóż. Do naszego fartu dojdą… powodzie.
W tej sytuacji…
Rakiija Moi Drodzy – rakija
Niech was omija rak, wirus i… otępienie umysłowe.
No i skleroza… znów bym zapomniał.
Jutro jadę po kolejne pół litra wlewanej w żyły trucizny i pastylki „trutki na szczury”. Zaczynam… podejścia do „chemii” etap trzeci. Trzymajcie kciuki. .. albo i nie.
Jak przeżyję… znów będę Wam przecież marudził.
Macie to „na piśmie”
Serdeczności Jarosław (nigdy nie myślałem, że tak ciężko będzie się do tego przyznać) WOCIAL (nie mylić nazwiska).
Jarosław Wocial