Jarosław Wocial. Rakiija. Odc. 10

RAKIIJA z 23.02.2020
Tak swoją onkościeżką

Dużo pisałem o potrzebie reform w Ochronie Zdrowia.
Jeśli ktoś z Was ma wątpliwości, twierdząc, że przecież obecne władze już się za to wzięły,. to powiem Wam jak…

W ramach porządków i unowocześnień informatycznych wprowadzono tzw e-recepty. Wprowadzono fajnie. Można na ten przykład wypisać taką receptę na rok i niby po kłopocie. Trwale chorzy pacjenci, nie muszą przychodzić do lekarza po przepisanie kolejnych dawek. Wszystko byłoby w porządku… tylko znów ktoś nie pomyślał. Cały program zrobiony jest tak, że lek wykupiony po raz pierwszy w jakiejś aptece, MUSI być wykupowany w niej już do końca recepty.


Skutek jest taki, że chory, któremu zachciało się np. z Warszawy wybrać nad morze i nieopacznie wykupił tam potrzebny lek… w Warszawie już go nie dostanie. Musi wracać po niego nad morze. Jeśli z jakichś powodów zdarzy się nam dokonywać zakupów w różnych aptekach, zmuszeni jesteśmy do ganiania do nich przy każdej próbie zakupu.

Jeszcze zabawniejszy skutek osiągnęli programiści w przypadku długich kuracji. Jeżeli zdecydujemy się wykupować leki stopniowo, musimy liczyć się z tym, że o naszym leczeniu będzie decydował apteczny komputer. Przelicza on otóż dokonane zakupy i jeśli ilość leków różni się od zaplanowanego dawkowania w określonym czasie… unieważnia receptę. Rozumiem, że ktoś wykombinował, iż chory może mieć problem z pamięcią i trzeźwym myśleniem… ale dlaczego uznał, że wolno mu traktować nas jak idiotów – tego zrozumieć nie potrafię.

Rakiija Moi Drodzy Rakiija.
Niech omija Was rak…
i niech pomocy udzielają Wam zawsze myślący ludzie.

Rakija
Chemikaliana

Z której strony nie patrzeć rozpoczął się właśnie czwarty etap mojej choroby.
Rak – przeszedł fazę utajoną, atakującą, wycinaną by wreszcie przyczaić się w fazie rozlanej.
Zapewne różni mędrcy tego świata, mieli by duże wątpliwości co do tej kwalifikacji… ba pewnie wymyślili już inną, znacznie lepszą. Ja dla potrzeb własnych i moich czytelników będę trzymał się tej.

Podobnie pewnie będzie z drugą stroną medalu, czyli leczeniem raka. Także cztery fazy: nieniepokojony, zlokalizowany, wycięty, dobijany.

Fazy te nie pokrywają się ze sobą. Nie niepokojone moje raczysko było przez10 lat, choć robiło wiele, żeby zwrócić na siebie uwagę. Pod koniec to już dwoiło się i troiło… i nic. Trzeba przyznać – grało uczciwie. Dawało szansę, trzeba było tylko umieć słuchać i zareagować. Długo byłem głuchy, a leczący mnie lekarz ślepy na te sygnały. Szły one do nas od dawna.


Najpierw oględnie i z daleka – przez zaniedbane podwórko, niekoszoną trawę czy nieodgarniany śnieg. Później, denerwując się coraz bardziej brakiem docenienia, tłukło mnie raczysko po żebrach, by wreszcie walić moją głową o stół, składać mnie jak scyzoryk i zmuszać do jęczenia. A my kurna nic. Długo te zabiegi pozostawały bez echa, lecz gdy wreszcie trafił się ktoś mądry – ktoś kto spojrzał i zobaczył, poszło już szybko.
Dwa badania, skalpel, a dziś zaczynam ostatnie uderzenie w nygusa – chemioterapię.

W szpitalu byłem już wczoraj. Pierwsza wizyta jak zawsze powoduje odrobinę zamieszania. Choć zaproszenie przyszło telefonicznie, okazało się, że nikt się do niego nie przyznaje. Miotałem się jak Żyd po pustym sklepie… a jak komuś przeszkadza „żyd” – od Annasza do Kajfasza, pomiędzy rejestracjami i oddziałami. Na szczęście przytomna pani doktor z Onkologi kazała mnie przyjąć i… poszło już szybko.

Zmiany są. Szpital się nie zmienił – nadal w Patio woda leje się na głowę, a szarpniecie w łazience „chińszczyzny” pewnie wyrwałoby pół ściany, ale rodzaj wykonywanych czynności leczniczych, spowodował przyśpieszenie tempa.


W porównaniu z Chirurgią Onkologiczną, gdzie wszystko toczyło się na zwolnionych obrotach, onkologia to młyn.
Większość chorych, trafia tu na zabieg podania chemii, trwający 48 godzin non stop. Przez ten czas szwendają się ze stojakami na kroplówki, nie mogąc spać. Przypięty wenflon albo rurka w porcie, nieco tylko ogranicza ruchy ale w nocy stają się problemem.

Mądrze się, choć opisuję tylko to co widzę. Dziś sam zakosztuję tych przyjemności. Na razie nie wyjaśnię niczego…choć widzę jak pewien zaprzyjaźniony były marynarz, na słowo „port nadstawił ucha. Dziś ponoć ten port ma trafić do mnie… więc opowiem o nim jak już będzie mój.

Dziś, mam mieć także robioną tomografię. Lekarz prowadzący, nie wiem czemu, zdziwił się gdy na hasło tomografia ucieszyłem się jak głupi. Wiem, że może to oznaczać kłopoty… ale może także wręcz przeciwnie.
Czym mam się martwić. Dopóki nie dają chemii do domu, nie jest źle.

A’propos. Słabo poinformowany, spytałem lekarza na chirurgii, czy jest szansa, że dostanę chemię do domu, ponieważ obiło mnie się o uszy, że jest taka możliwość. Popatrzył na mnie jak na głupiego i spławił, mówiąc, że wszystkiego dowiem się od lekarza prowadzącego chemię. Trochę byłem zaskoczony – trochę obrażony. Na mnie… jak na głupiego?

Dziś wiem. Tzw. chemia do domu, to nie żadna chemia… tylko środki ogłupiające, mające ułatwić choremu przejście. Oczywiście nie takie z pokoju do kuchni. Proszenie się  o domową chemię, to proszenie się o śmierć… tylko skąd miałem o tym wiedzieć. Przecież lekarze uciekają przed nami, jak przed inwazją czerwonych mrówek. Dowiedzieć się o trudnych rzeczach można wyłącznie od współpacjentów lub przypadkiem.

Coś w tym wszystkim jest nie tak, chociaż uczciwie muszę przyznać, że mój lekarz prowadzący chemię, wyjaśnił mi jak zabawa będzie przebiegać i co z czym się je. Tylko o porcie nie wspomniał. Musiałem zaatakować sam.
Na szczęście wcześniej, swoim zwyczajem, poszedłem pogadać z innymi chorymi, którzy pokazali mi co i jak. Może więc zostanę tym zdobywcą rakowych mórz i oceanów. W końcu nie każdy może mieć własny port.

Tak więc, dzień pierwszy ataku na rakowe pozostałości czas zacząć. Oddział się budzi do życia, kończę więc moją pierwsza relację i idę kupić sobie mentosy. Po cichu trochę popalam, a po jakie licho mają się mnie czepiać. Moje jęki o chorobie nikotynowej i wszystkim co się z nią wiąże, nie zrobiły na nikim wrażenia. Idiotyzm trwa więc nadal w najlepsze. Palący chorzy dostają wścieklizny, tak jakby sam rak dostarczał im za mało atrakcji.
No to spadam…

Rakiija Moi Drodzy.
Niech Was rak omija
I niech Wam odstawienie kiszek nie skręca.