Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 12
ABP JULIUSZ PAETZ – część XII.
Dzień 16 października 1978 roku przeszedł do historii nie tylko Kościoła Powszechnego, ale także stał się przełomową datą dla milionów katolików w Polsce. Metropolita krakowski, 58-letni wówczas kard. Karol Wojtyła, został następcą Świętego Piotra na stolicy biskupiej w Rzymie. Hierarcha Kościoła z kraju komunistycznego został wybrany Głową Kościoła Katolickiego.
Także dla młodego księdza z archidiecezji poznańskiej, od lat pracującego dla dwóch dotychczasowych papieży, rozpoczął się wyjątkowy okres w jego dotychczasowej kościelnej karierze, gdyż kolejnym trzecim papieżem dla którego miał teraz pracować był jego rodak.
Aktywny gej, współpracownik służb specjalnych PRL, człowiek z jednej strony cyniczny i bezwzględny, ale z drugiej strony przymilny, ujmujący w zachowaniu, delikatny i niezwykle oddany swoim przełożonym. Z jednej strony służący z wielkim oddaniem na papieskim dworze, z drugiej strony uwielbiający dworski ceremoniał i pławiący się od lat w otaczającym go luksusie i sam chętnie gromadzący liczne dobra doczesne. W ciągu dnia codziennie stojący przy ołtarzu u boku papieża, pracujący w apartamentach papieskich i witający każdego niemal gościa, który oczekuje w Pałacu Apostolskim na spotkanie z Głową Kościoła, wieczorem bywalec saun dla gejów, uczestnik orgii z udziałem innych hierarchów watykańskich i klient młodych męskich prostytutek obsługujących ziemskich urzędników Pana Boga. I tak to trwało od lat, aż do ostatnich miesięcy 1982 roku.
Nie wiadomo kiedy, czy w październiku czy w listopadzie 1982 roku, doszło do skandalu z udziałem samego prałata z Poznania i dwóch innych księży, urzędników zatrudnionych w kościelnej centrali. Nie jestem w stanie dziś ustalić z jakich pochodzili krajów i na czym polegał dokładnie skandal jaki wywołali ci panowie na mieście, ale Watykan postanowił się ich pozbyć i w ten sposób skutecznie wyciszyć całą sprawę. Jedynie co udało mi się ustalić w tej kwestii to to, że jeden ze wspomnianych księży pochodził z kraju azjatyckiego, a drugi z kręgu języka hiszpańskiego. Nie wykluczone, że nawet z samej Hiszpanii.
W Watykanie od wieków w takich sytuacjach stosowano zasadę pozbycia się człowieka z centrali, poprzez „kopa w teren”, najczęściej do diecezji włoskiej lub kraju z którego dany delikwent pochodził. Czyli usunięcie, ale poprzez równoczesny awans i odpowiednie stanowisko, z dala jednak od Rzymu. Stosowano taką politykę personalną głównie w odniesieniu do tych, którym wiele zawdzięczano i którzy dużo wiedzieli, a ks. Juliusz Paetz wiedział dużo. Za dużo.
Sam abp Juliusz Paetz, po wielu latach, opowiadał to tak. „Przed Świętami Bożego Narodzenia w 1982 roku, zostałem wezwany do Ojca Świętego, który niespodziewanie poinformował mnie, że zostałem mianowany ordynariuszem łomżyńskim”. Czy padły wówczas jakiekolwiek inne słowa wyjaśnienia, upomnienia czy nagany ze strony Jana Pawła II, zapewne nie dowiemy się już nigdy. Obaj uczestniczący w tej rozmowie panowie już nie żyją, a z ich spotkania nikt dokumentacji nie sporządzał. Musimy więc pozostać w tym względzie przy osobistej relacji świeżo upieczonego biskupa nominata z diecezji łomżyńskiej.
Oficjalny dokument papieski z nominacją dla księdza prałata Juliusza Paetza na biskupstwo łomżyńskie datowany jest na dzień 20 grudnia 1982 roku. I tyle w tej sprawie wiemy na pewno. Uroczystej sakry biskupiej udzielił mu w Bazylice Świętego Piotra w dniu 6 stycznia 1983 roku, a więc w święto Trzech Króli, sam papież Jan Paweł II, a współkonsekratorami byli…, i tu ciekawostka. Jednym z nich był hiszpański abp Eduardo Martines Somalo z Sekretariatu Stanu, a drugim hinduski abp Duraisamy Simon Lourdusamy, ówczesny sekretarz Kongregacji Do Spraw Ewangelizacji Narodów.
Obaj wybrani do tej uroczystości konsekratorzy niestety o nie najwyższych standardach moralnych i obaj grzeszący z tych samych przykazań co klęczący przed nimi wówczas w bazylice biskup nominat. Przypadek? Może. Lecz jeżeli tak, to papież Jan Paweł II miał wyjątkowo pechową rękę do doboru kadr. A dodam tu tylko, że ten pierwszy od papieża z Polski w 1988 roku otrzymał biret kardynalski, a ten drugi od Jana Pawła II taki sam biret otrzymał trzy lata wcześniej. Przypadek? Jeszcze jeden?
Nowo mianowany ordynariusz łomżyński przyjął herb i zawołanie biskupie „In nomine Domini” („W imię Pańskie”). Już w Rzymie zaopatrzył się w odpowiednie szaty biskupie, pastorał i inne akcesoria, ale opóźniał jak mógł wyjazd do swojej nowej diecezji. Dotarł tam dopiero po przeszło dwóch miesiącach i uroczysty ingres do katedry łomżyńskiej pod wezwaniem Św. Michała Archanioła odbył dopiero w dniu 13 marca 1983 roku.
Spędził bowiem w Rzymie swoje najlepsze lata życia, tu zostawiał swój dotychczasowy świat, ten kościelny i ten…, gejowski. I swoich męskich „przyjaciół”. Jako bliski współpracownik aż trzech kolejnych papieży, liczył niewątpliwie na szybki awans i fioletową, a w przyszłości być może nawet kardynalską sutannę, ale równocześnie spodziewał się pozostać na zawsze w Rzymie i budować swoją karierę w cieniu Bazyliki Świętego Piotra.
W dalekiej Łomży czekał na niego co prawda tron biskupi,opuszczony po śmierci wcześniejszego rządcy tej diecezji, bp Mikołaja Sasinowskiego, zmarłego w dniu 6 września 1982 roku, ale łomżyńska diecezja i polska smutna rzeczywistość trwającego jeszcze wówczas stanu wojennego, to nie słoneczny, piękny Rzym i jego wszystkie, także te grzeszne, uroki.
Kolejną niewyjaśnioną zagadką, na którą nie potrafię w dniu dzisiejszym jednoznacznie odpowiedzieć, jest kwestia wyjątkowo wysokiej odprawy, jaką otrzymał biskup nominat Juliusz Paetz z chwilą odejścia ze służby dla Stolicy Apostolskiej. Odprawa dla każdego odchodzącego kościelnego urzędnika w takich przypadkach była zawsze uzależniona od wysługi lat i ściśle określały ją watykańskie przepisy. W tym jednak przypadku kościelna centrala wyjątkowo szczodrze potraktowała odchodzącego na biskupstwo do Łomży Juliusza Paetza.
Całą otrzymaną wówczas kwotę biskup Juliusz Paetz postanowił jednak pozostawić w Rzymie i zainwestować ją w nieruchomości. Nabył wówczas w najbliższym sąsiedztwie Watykanu luksusowe mieszkanie, które dokładniej opiszę w kolejnych odsłonach tej opowieści, gdyż to rzymskie mieszkanie odegra w niej niebagatelną, a niektórych pikantnych jej wątkach, wręcz kluczową rolę.
Ciąg dalszy nastąpi.
Andrzej Gerlach