Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 16 i 17
ABP JULIUSZ PAETZ – część XVI
Pisałem w ostatniej odsłonie tego cyklu o sprowadzaniu do archidiecezji chicagowskiej młodych księży z Podlasia przez biskupa pomocniczego tejże archidiecezji bp Tadeusza Jakubowskiego. To był wyjątkowo obleśny i bezwzględny typ, prawdopodobnie czynny gej, który w ordynarny sposób wykorzystywał tych młodych mężczyzn. Był księdzem z rodziny polskich emigrantów, urodzony w Chicago, a gdy został księdzem zrobił w gronie gejów tejże diecezji prawdziwa karierę.
Mieli wybór, albo będą wykonywać polecenia swojego protektora, albo wrócą w niesławie na Podlasie. Nie posiadali odpowiednich wiz do pracy, a ich przyszłość, w tym karta stałego pobytu i pozwolenie na prace leżały w gestii kurii, a więc także bp Tadeusza Jakubowskiego. Większość mu uległa, a kilku robi do tej pory błyskotliwe kariery i w świecie polonusów są wybrańcami Boga na ziemi. Gdy ich protektor zmarł w wieku blisko dziewięćdziesięciu lat, zgromadzili się przy jego otwartej trumnie i żegnali jak ojca. Łatwo ich namierzyć w internecie, wchodząc na strony polonijnych parafii w archidiecezji.
Ale kilku młodych księży, mimo zagrożenia deportacją, podjęło ryzyko wybicia się na niezależność od tego kościelnego potwora. Pracowałem wówczas w szkolnictwie katolickim na terenie Chicago i pomagałem kilku z nich, zatrudniając ich jako katechetów w szkole, którą założyłem w 1995 roku. Stąd znałem szczegóły tych ludzkich dramatów.
Ale bp Juliusz Paetz i bp Tadeusz Jakubowski udoskonalili z czasem system sprowadzania młodych mężczyzn do USA. I wówczas biskup z Chicago przylatywał do seminarium łomżyńskiego w okresie letnim i rekrutował „kościelny narybek” na drugim lub trzecim roku studiów. Biskup już w Polsce dokonywał selekcji i wybierał według szablonu: miła powierzchowność, dobry angielski i …, brak skrupułów. Ponieważ na Podlasiu nie było zbyt wielu kleryków, biskup łomżyński „dopuścił” do biznesu innych ordynariuszy. I wówczas selekcjoner „towaru” z Chicago objeżdżał diecezję krakowską, tarnowską, rzeszowską, sandomierską i przemyską. Biznes kwitł w najlepsze przez wiele lat.
Tacy klerycy z Polski byli przenoszeni po wakacjach, do seminarium archidiecezji chicagowskiej, do miejscowości Mundelein pod Chicago, i tam kontynuowali swoje studia teologiczne, po czym byli wyświęcani na księży chicagowskich. Ale z czasem, aby zupełnie odciąć ich od kleryków amerykańskich, władze archidiecezji utworzyły dla nich specjalne seminarium w samym centrum miasta, aby biskup i miejscowy kardynał mieli do nich znacznie bliżej. Tą placówką przez lata kierował ksiądz z diecezji tarnowskiej, którego znałem osobiście. Zapewniam, że nigdy nawet nie wyraził cienia zawstydzenia z powodu tego co robił
Zapytacie Państwo jaki kardynał? Ordynariusz chicagowski kard. Joseph Louis Bernardin, czynny gej, który do końca swojego życia sypiał w jednym łóżku ze swoim partnerem, młodym księdzem amerykańskim, który oficjalnie pełnił w kurii funkcje jego sekretarza i kierowcy. Polskie zakonnice ze Zgromadzenia Chrystusa Króla, które pracowały w mojej szkole, ale równocześnie obsługiwały rezydencje kardynała, opowiadały mi wszystkie drastyczne szczegóły dotyczące kardynała i jego sekretarza.
Nawiasem mówiąc kardynał był nosicielem AIDS, który w połączeniu z chorobą nowotworową uśmiercił go przed czasem, w dniu 14 listopada 1996 roku. Byliśmy na jego pogrzebie w archikatedrze chicagowskiej, na którym ksiądz sekretarz przyjmował kondolencje jak prawdziwa „wdowa po kardynale”. Nie pierwsza taka wdowa w Kościele…
Ten proceder kwitł całymi latami i śmiem twierdzić, że i obecnie o wyjazdach młodych polskich księży do bogatych krajów, na bogate placówki duszpasterskie, decydują nie tylko ich znajomości językowe. Ale to już temat na zupełnie inny wpis.
Teraz widzicie Państwo, że molestowanie kleryków w seminarium archidiecezji poznańskiej to nie jedyny grzech poznańskiego metropolity. On tak żył całe swoje kapłańskie życie, ale jego grzech względem młodych kleryków to jedynie element całego skomplikowanego mechanizmu, którego tryby obejmowały wielu purpuratów i wiele polskich diecezji. I dlatego gdy po latach podwinęła mu się noga i o molestowaniu poznańskich kleryków dowiedziała się opinia publiczna, był przez lata objęty skuteczną ochroną braci w biskupstwie, bo jego milczenie zapewniało im bezkarność. I w ten sposób dożywał w dobrobycie życie biskupiego emeryta. Ale to nie koniec naszej opowieści.
Ciąg dalszy nastąpi…
ABP JULIUSZ PAETZ – część XVII.
Ten swój kolejny wpis dedykuję tym wszystkim księżom i byłym klerykom diecezji łomżyńskiej, także tym, którzy nie uzyskali święceń kapłańskich, dzięki zaufaniu i uprzejmości których uzyskałem część tych informacji, które wykorzystam w dzisiejszym wpisie. Z wiadomych względów gwarantuje im anonimowość.
Ze wszystkich relacji uzyskanych przeze mnie w Stanach Zjednoczonych, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych wynika jednoznacznie, że bp Juliusz Paetz jako ordynariusz łomżyński, nie tylko nie czuł się zbyt dobrze w powierzonej jego duszpasterskiej opiece diecezji, ale równocześnie robił wiele, aby jak najszybciej zostać z niej przeniesionym. Przekonywał mnie o tym przed laty, miedzy innymi jeden ze starszych księży z Podlasia, który na okres wakacyjny był wówczas oddelegowywany do pracy w archidiecezji chicagowskiej.
Dlaczego bp Juliusz Paetz czuł się źle na Podlasiu. No cóż. Po pierwsze, Łomża to nie Rzym, a po drugie trudno byłoby ordynariuszowi łomżyńskiemu szukać w tym mieście saun dla gejów, domów uciech obsługiwanych przez młodych mężczyzn, więc hierarcha tęsknił za życiem, które pozostawił w gorących murach Rzymu i do którego był od lat przyzwyczajony. Dlatego tak często pozostawiał Podlasie i wówczas regularnie i bardzo chętnie udawał się do Rzymu. Miał tam bowiem nie tylko własne mieszkanie, ale i świat za którym tęsknił.
Mój wspomniany rozmówca w Chicago, po pewnym czasie, zaczął z zawstydzeniem wspominać o dziwnym zachowaniu swojego ordynariusza w stosunku do kleryków łomżyńskiego seminarium i młodych księży. Proceder ten obecnie znamy dobrze z poznańskiego seminarium, ale za klerykami łomżyńskimi w tych latach, nikt się nie wstawiał. W końcu to Podlasie, a oni i tak powinni się cieszyć, że mogą realizować swoje powołanie. Zostali jak sami wierzą wybrani przez samego Boga. A niektórzy z nich ponadto, zostali wybrani przez swojego ordynariusza. I to wybrani w sposób szczególny.
Gdy wyjaśniłem swojemu starszemu rozmówcy z Podlasia, cały skomplikowany mechanizm, w jaki sposób młodzi klerycy z Podlasia, trafiają także do naszej archidiecezji, zaczął mi się nerwowo tłumaczyć, w jaki sposób on sam został oddelegowany na okres wakacyjny do Ameryki i że z tym procederem o którym mu opowiadałem, on nie ma nic wspólnego. Podlasie trzydzieści lat temu było krainą tradycyjnie związaną z Kościołem, ale równocześnie krainą ubogą i nie rokującą w najbliższej przyszłości znaczącymi zmianami gospodarczymi i społecznymi. A ówczesny biskup łomżyński był i czuł się zawsze człowiekiem światowym. A więc uważał, że zasługuje na więcej. Zdecydowanie więcej…
Od samego początku swojej posługi biskupiej, gdy został członkiem polskiego Episkopatu, budował w nim swoją mocną pozycję. Był niezwykle blisko zaprzyjaźniony z ówczesnym nuncjuszem w Polsce, abp Józefem Kowalczykiem, z którym znali się od lat, jeszcze z czasów watykańskich. Byli na „ty”, a co w tym być może najważniejsze, obaj panowie znali świetnie swoje grzechy, te wielkie i te małe, swoje upodobania i ambicje.
O pozycji ordynariusza łomżyńskiego przed trzydziestu laty, świadczyć może fakt, że gdy dyskutowano w Episkopacie o planach trasy przyszłej pielgrzymki papieża Jana Pawła II do ojczyzny w 1991 roku i gdy biskup łomżyński zgłosił Łomżę jako jedno z miejsc, które odwiedzi papież, nikt z biskupów nie zgłosił zastrzeżeń, mimo iż wielu wówczas marzyło o goszczeniu papieża w swoich diecezjach.
Gdy jakiś biskup nie czuje się zbyt dobrze w jakiejś powierzonej mu diecezji, musi przekonać czynniki decydujące o jego ewentualnym awansie, że jego duszpasterskie talenty niewątpliwie rozwiną się lepiej na innym gruncie, gdy na przykład awansuje i zostanie metropolitą. A czynnikiem o tym decydującym była przychylność nuncjusza, który opiniował wszelkich kandydatów do watykańskiej Kongregacji Do Spraw Biskupów.
Biskup łomżyński od dawna spoglądał z tęsknotą w kierunku Poznania, z duchowieństwa którego sam się przecież wywodził. Wielkopolska to nie Podlasie, a Łomża to nie Poznań. Na poznańskiej stolicy metropolitarnej zasiadał wówczas zbliżający się do wieku emerytalnego znany i popularny tam abp Jerzy Stroba. Trzeba więc było sobie przygotowywać odpowiedni grunt, zarówno w Stolicy Apostolskiej, ale także w miejscowej nuncjaturze.
Ale póki doszło do tych zmian personalnych był czerwiec 1991 rok i IV pielgrzymka papieża Jana Pawła do ojczyzny, połączona z kolejnymi, organizowanymi cyklicznie, Dniami Młodzieży, tym razem zaplanowanymi w polskiej Częstochowie.
Papież Jan Paweł II spędził w diecezji bp Juliusza Paetza aż dwa dni, co było dowodem wyjątkowej pozycji gospodarza w polskim w Episkopacie. Dni 4 – 5 czerwca 1991 roku były dniami triumfu ordynariusza z Podlasia.
W pierwszym dniu pobytu w diecezji łomżyńskiej, polski papież odprawił Mszę Św. na terenie budowy Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, a w drugim dniu koronował wizerunek Matki Bożej w łomżyńskiej katedrze i poświęcił nowy budynek miejscowego seminarium duchownego i nowo oddany do użytku dom przeznaczony dla księży emerytów tejże diecezji.
Według moich duchownych informatorów z Podlasia, podjęto wówczas próbę poinformowania papieża o niestandardowych zachowaniach ich ordynariusza wobec podległych mu kleryków, ale papież ograniczył swoją aktywność podczas wizyty w Łomży, jedynie do poświęcenia budynku seminaryjnego. Po jego wyjeździe w łomżyńskim seminarium, posypały się głowy…
Dzisiaj już nikt nie stara się tego analizować, od tych burzliwych wydarzeń minęło przecież blisko trzydzieści lat. Ci, którzy wówczas stracili swoje pozycje w diecezji, albo już nie żyją, albo nie chcą już o tym wspominać, a ci którzy musieli opuścić w niesławie łomżyńskie seminarium i nie zostali księżmi, już dawno ułożyli sobie życie w stanie świeckim i nie chcą wracać do tych traumatycznych dni.
Gdyby papież wówczas zareagował inaczej? Dlaczego tego nie zrobił? Dlaczego stanął po stronie biskupa Juliusza Paetza, a nie krzywdzonych kleryków i młodych księży? Czy wówczas nie doszło by do dramatu w poznańskim seminarium duchownym?Takich pytań padnie jeszcze w tym cyklu znacznie więcej.
Ciąg dalszy nastąpi…
Andzrej Gerlach