Kolęda po polsku. część 1 i 2
KOLĘDA PO POLSKU
Ostatnie zarządzenia i dekrety naszych polskich biskupów w sprawie tegorocznej tradycyjnej kolędy, sprowokowały mnie do podjęcia tego tematu od strony nie zawsze wygodnej dla hierarchów i duszpasterzy, ale nikt nigdy nie obiecywał im, że będzie miło. Przynajmniej na tym profilu. Ale obiecuję, że będzie jednak prawdziwie i szczerze.
Zacznijmy tu jednak nasz cykl grzecznie od przypomnienia pewnych znanych prawdopodobnie wszystkim kilku faktów. Tradycyjna polska kolęda, a więc innymi słowy tak zwana wizyta duszpasterska składana przez naszych parafialnych księży w domach swoich parafian, jest tak oczywista dla naszych rodaków jak samo Boże Narodzenie czy karp na wigilijnym stole. Rozpoczyna się ona corocznie już w dniu 27 grudnia, a więc w pierwszym dniu po świętach i trwa nieprzerwanie do dnia 2 lutego roku następnego. W tych wyjątkowych dniach każdy katolicki dom jest odwiedzany przez lokalnych duszpasterzy. No właśnie, czy jednak każdy? A jeżeli nie każdy to dlaczego?
Niemal od zawsze, odkąd pamiętamy, tradycyjna kolęda w naszych domach była oczekiwana przez wszystkich domowników. Dziadkowie czy nasi rodzice wpoili nam wszystkim oczywistą prawdę, że w okresie po Bożym Narodzeniu nasze domy obowiązkowo odwiedzi ksiądz z lokalnej parafii. Pamiętamy gorączkowe sprawdzanie w parafialnej świątyni, w którym dniu nasza ulica, nasz dom czy blok na osiedlu będzie wyznaczony do takiej wizyty. Potem ten okres gorączkowych przygotowań przybierał jedynie na sile, bo następowało sprzątanie, przygotowywanie stołu z białym obrusem, krzyżykiem, świecami, a przede wszystkim naczynia lub talerza z woda święconą. Beczka z wodą święconą stała przez cały okres kolędy w przedsionku kościoła, aby wierni ją zabierali do swoich domów, ale niekiedy ta na naszym stole miała więcej wspólnego z naszym kranem niż z tą z kościoła. Pamiętam z własnego dzieciństwa te jakże nerwowe nalewanie wody z kranu, a potem pytanie księdza przed jej użyciem czy jest poświęcona i niezapomnianą do dzisiaj minę mojej mamy, gdy potwierdzała jej świętość. Dlatego mój stosunek do wody święconej jest od dziecka raczej spaczony, jak i do jej skuteczności działania. Ksiądz nas kropił niepoświęconą wodą z naszego kranu, ona na nas nie skwierczała jak przystało na wodę poświęconą laną na grzeszników, a ksiądz i moja mama udawali, że wszystko jest w porządku. Tylko mnie się wówczas zdawało, że oboje myślą wtedy to samo. I tak było co roku…
Podczas samej wizyty księdza pamiętamy zapewne wszyscy tradycyjne sprawdzanie przez niego naszych zeszytów do religii, w których ksiądz obowiązkowo musiał się podpisać. Mówienie przez dzieci na polecenie gościa wyuczonych modlitw i tradycyjne obrazki świętych patronów, z nazwiskiem księdza na odwrocie, które kapłan rozdawał wszystkim domownikom. No i jakaś dziwna, dyskretna koperta, której poświęcę odrębny odcinek tego cyklu, którą tato corocznie podawał księdzu z taką gracją, jakby chciał, aby nikt tego nie zauważył. A widzieliśmy wszyscy…
Do dzisiaj dla wielu starszych osób taka duszpasterska wizyta jest tu czymś wyjątkowym, na co czekają przez cały rok. Niemal jak na samą Wigilię, a może nawet przeżywają ją bardziej. Jednak ich młodsi krewni już niekoniecznie podzielają, i to już od wielu lat, ich niezwykłe emocje związane z tą wizytą. Społeczeństwo polskie się radykalnie zmienia, stosunek młodego pokolenia do samej instytucji Kościoła jest także coraz bardziej krytyczny, więc i ich podejście do siły działania wody święconej, także tej z kranu, oraz do świętych obrazeczków naszych duszpasterzy jest coraz bardziej nieakceptowany.
W okresie poświątecznym, w licznych naszych parafialnych kościołach wielu księży podejmuje corocznie temat wizyt duszpasterskich także w swoich homiliach, podkreśla w nich jej znaczenie i podpowiada jak się do takiej wizyty dobrze przygotować. Czy zawsze podczas tych homilii księża mówią jednak prawdę? Niekoniecznie, co pokaże w kolejnych odcinkach tego cyklu już na konkretnych przykładach.
Od dwóch lat w naszych polskich domach temat wizyt duszpasterskich budzi jednak dodatkowe emocje. Zdecydowanie negatywne emocje, gdyż odbywają się one w pandemicznej rzeczywistości, a przy tym w rygorze sanitarnych ograniczeń. Dlaczego tak się dzieje postaram się wyjaśnić w kolejnych swoich wpisach.
Ciąg dalszy nastąpi…
KOLĘDA PO POLSKU –(2).
Tradycyjna polska kolęda to niestety także temat drażliwy w polskim Kościele, bo towarzyszy jej zbieranie pieniędzy, jak dużych opiszę to jeszcze szczegółowy w tym cyklu, co powoduje zrozumiałe emocje wśród wiernych, a dla większości księży, co stwierdzam z żalem, stało się głównym motywem do odwiedzania domów swoich wiernych. Co prawda sami księża i prasa katolicka próbuje temu zdecydowanie zaprzeczać i dorabiać do tradycyjnej kolędy księży różnego rodzaju duszpasterskie cele, ale te mity brutalnie weryfikuje codzienność w naszych parafiach. Opiszę to obszerniej w tym cyklu na konkretnych przykładach.
Niby w wizytach duszpasterskich naszych księży nie chodzi tutaj o pieniądze, ale wystarczyła tylko pandemia w naszym kraju i wynikające z niej ograniczenia, aby w całym kraju tysiące księży podnosiło lament do lokalnych władz kościelnych. Temat wpływu pandemii na wizyty duszpasterskie, ograniczenia ilości wiernych podczas nabożeństw, a więc także wpływów z tradycyjnej tacy, był w ostatnich latach tematem numer jeden podczas wszelkich spotkań duchowieństwa w urzędach kurialnych. „Jak żyć, Księże Biskupie, jak żyć…”, roznosił się bolesny jęk po całym kraju, od Bałtyku po Giewont.
Temat pieniędzy stał się na tyle pilny, że nasi biskupi podjęli go nawet w rozmowach z naszymi rządzącymi. Otrzymują z powodu pandemii rekompensaty z budżetu nasi przedsiębiorcy, aż się im ręce uginają od worków z pieniędzmi, więc nie mogą nasi rządzący pozwolić, aby z tego samego powodu polscy proboszczowie i ich wikarzy przymierali głodem.
Także sami polscy biskupi poszli po rozum do głowy i do tradycyjnych wizyt duszpasterskich wprowadzili zupełnie nowe zwyczaje. Ponieważ przedwczoraj zostały one ogłoszone w wielu diecezjach na rok bieżący, warto aby poznali je także wierni, bo ich one głównie dotyczą.
Pierwsza istotna zmiana to taka, że w związku z obecną w naszym kraju pandemią wizyty duszpasterskie można organizować w różnych okresach roku. Są diecezje gdzie wizyty kolędowe trwają już od kilku tygodni, mimo iż świąt jeszcze nie było. Tak jest chociażby na Śląsku. Ale zaleca się także, aby je organizować też po świętach i nie kończyć tradycyjnie w drugim dniu lutego, ale kontynuować je do Wielkanocy. Więc proszę się nie dziwić Drodzy Państwo, jak na wiosnę w drzwiach waszych domów stanie ksiądz z ministrantami. Co zatem zalecam? Trzymać w domu dyżurną kopertę z godną zawartością, a doliczyć w kwietniu księdzu jeszcze bieżącą inflację, i koniecznie mu przypomnieć, że to autorski pomysł Gerlacha z Facebooka, żeby nasi księża wiedzieli komu tę kopertę z nawisem inflacyjnym zawdzięczają.
Są tu też i inne ciekawe pomysły. W diecezjach w Polsce południowej wprowadzono takie rozwiązania. Ponieważ jest pandemia więc księża będą odwiedzali tylko takie domy, gdzie zostaną zaproszeni i tam już wizyta duszpasterska odbędzie się w tradycyjnej formie. Ale ponieważ istnieje realne niebezpieczeństwo, że zapraszających będzie mało lub o zgrozo w ogóle takich nie będzie, więc takiemu pomysłowi towarzyszy jeszcze dodatkowe rozwiązanie. Całą parafię podzielono na drobne sektory, około 40, tyle ile dni tradycyjnej kolędy. W określonym dniu wyznaczone domy z danego sektora mają zamówić intencję mszalną i przyjść do kościoła na mszę odprawianą właśnie w ich intencji. Koperty kolędowe z nazwiskami i adresami darczyńców mają złożyć na tacę. Jeden mój zdolny kolega-biskup w swoim zarządzeniu nazwał takie msze „kolędowymi”. Czy to nie cudowne? Nie dość, że wierni z danej ulicy muszą zebrać pieniądze na msze w swojej intencji, zapewniając księdzu intencje mszalne do drugiego lutego następnego roku, to jeszcze podpisane koperty przyniosą sami do kościoła. Butów zdzierać nie trzeba, marznąć nie trzeba, a pieniądze „przyjdą do kościoła same”. Zaleca się także, aby do czasu mszy kolędowych dołączać także inne cele finansowe, aby wierni mogli przy okazji złożyć po kilka kopert. Są więc koperty z napisem; „Na utrzymanie Kościoła, parafii i księdza”, ale i takie jak „Na budowę lub inne inwestycje”, „Na nowe organy lub ich remont”, „Na ogrodzenie cmentarza”. Pomysły można tu tylko mnożyć. Takie koperty są już rozsyłane po wielu parafiach lub roznoszone przez ministrantów. Genialne, przyznacie Państwo!!!
Teraz już wiecie i rozumiecie Państwo, bo ja już zrozumiałem, dlaczego inteligentni ludzie są w tym kraju biskupami i kierują diecezjami, a ci inni piszą jedynie wpisy na Facebooku.
Ale w całym tym zamieszaniu jest jeszcze zasadnicze pytanie, dlaczego tym wizytom duszpasterskim poświęca się tyle czasu i budzi to takie zainteresowanie naszych duchownych? Jak nie wiadomo o co chodzi, to zapewne chodzi o kasę. Jest tak i w tym wypadku, bo kluczem w całym tym zamieszaniu jest odpowiedź na proste pytanie. Ile zarabiają księża na wizytach duszpasterskich w naszych domach? I tym zajmę się już wkrótce.
Ciąg dalszy nastąpi…
Andrzej Gerlach