Kolęda po polsku. Część 3 i 4
KOLĘDA PO POLSKU –(3).
Nasi księża bardzo niechętnie mówią o pieniądzach w swoim fachu. Uwielbiają natomiast mówić o swoim powołaniu, bo to przecież nie oni „wybierają drogę życia, ale Bóg ich wybiera”. Niektórzy mówią nawet, że to był „palec Boży” i to on ich dotknął. Mówię im wtedy, że to nie był po pierwsze palec. Po drugie na pewno nie Boży. Jeżeli już, to był to zapewne ich przełożony, czasami być może kolega, ale nawet wtedy to nie był jego palec… Choć nie wykluczam tego, że przy zamkniętych oczach mogło się takiemu kandydatowi na księdza wydawać, że czuł wtedy palec.
Także gdy rozmowa z księdzem schodzi na temat wizyt kolędowych w domach jego parafian, temat pieniędzy omijany jest jakby był czymś diabolicznym lub zupełnie jakby nie istniał. Księża w Polsce uwielbiają mówić o tym, że chodzi się po domach, aby spotkać się ze swoimi parafianami, aby lepiej zrozumieć ich problemy i tym podobne frazesy. Dopiero w dużej grupie księży, gdy towarzystwo „przy wódeczce” się rozkręci, temat zbieranej podczas kolędy kasy jest nie tylko ważny, ale także niezwykle emocjonalny. Dowiaduję się wówczas, w jakiej części kraju, nawet w której części poszczególnej diecezji ludzie dają więcej, jak rozmawiać z wiernymi, aby „wyciągnąć więcej”, który proboszcz i jak manipuluje dochodami z kolędy swoich wikarych i jakich wówczas skutecznych „haków” używać na danego szefa w takich sytuacjach, aby podczas kolędy wyjść na swoje i nie płacić proboszczowi frycowego. Istna kopalnia wiedzy o samym Kościele, trudnych relacjach pomiędzy duchownymi, ale i praktyczne informacje o różnorodności naszych parafii i wspólnot wiernych.
Statystyczny polski ksiądz, który pracuje „na parafii”, bo nie wszyscy nasi księża pracują bezpośrednio w duszpasterstwie parafialnym, odwiedza w okresie poświątecznym od 1500 do 2000 wiernych, czyli statystycznie od 500 do 750 rodzin. Są oczywiście domy, gdzie mieszka tylko jedna osoba, ale i takie gdzie są jeszcze rodziny trzypokoleniowe. Tych pierwszych rodzin jest jednak zdecydowanie coraz więcej w tym społeczeństwie. Każdego dnia taki statystyczny polski ksiądz odwiedza zatem podczas kolędy od 20 do 30 rodzin. W miastach, na osiedlach z blokami jest ich statystycznie więcej na wsiach zapewne mniej. Spośród moich rozmówców „rekordziści”, młodzi księża z archidiecezji łódzkiej, przyznali się, że ich proboszcz tak ich „gonił”, że codziennie odwiedzali od 80 do 100 mieszkań w blokach. Zaledwie po pięć minut na każde mieszkanie. Modlitwa, koperta i dalej… Nazywam to wizytą „na inkasenta”, bo przypomina mi to wizyty panów, którzy przychodzą co kilka miesięcy kontrolować nasze liczniki prądu i gazu. Pytałem tym młodych księży czy tak musieli robić. Okazuje się, że w wyznaczonym czasie „meldowali się” w wyznaczonym domu, po odwiedzeniu niemal stu mieszkań, gdzie wspólnie z proboszczem jedli gorącą kolacje u zaprzyjaźnionej z nim rodzinie. Potem, już na plebanii, następowało skrupulatne rozliczenie z bieżących kopert i wyznaczenie adresów na kolejny dzień. Tak było jeszcze niedawno w tej archidiecezji, za rządów abp Marka Jędraszewskiego. Dlaczego mnie to nie dziwi?
Zasadniczym jednak pytaniem jest to, ile pieniędzy otrzymują księża podczas takich wizyt duszpasterskich w domach swoich parafian. I tu jest niejednoznacznie. Jestem zaskoczony zebranymi tutaj danymi, bo najlepsze wyniki osiągnęły diecezje na terenie Warmii i Mazur, Kujaw i południowego Pomorza w okolicach Bydgoszczy oraz województwa świętokrzyskiego. Tam średnio do kopert trafia od 200 do 150 złotych. Najgorzej dla księży jest w Lubuskim, Zachodniopomorskim i w samej Wielkopolsce, gdzie wierni ofiarowują swoim kapłanom blisko pięć razy mniej. Ministranci towarzyszący księdzu otrzymują statystycznie od dziesięciu do dwudziestu złotych w każdym domu.
W tradycyjnie katolickich diecezjach Polski południowej statystyczny ksiądz wychodzi z każdego domu swoich parafian bogatszy o około 100 złotych. Lepiej jest zdecydowanie na wsiach, gdzie ludzie wręcz ze sobą rywalizują o zawartość kopert. Zdecydowanie gorzej dla księży jest natomiast w miastach, gdzie zdarzają się nawet przypadki, że ksiądz otrzymuje jedynie uścisk dłoni i serdeczne życzenia na kolejny rok. Żadnej koperty…
Z zatem ci wszyscy panowie, którzy czytając te słowa żałują, że nie „dotknął ich kiedyś palec Boży” i teraz nie mogą chodzić po kolędzie informuje, że ich budżet jest uboższy o… Średnio 500 do 750 domów, w każdym koperta od 50 do 200 złotych. Łatwo policzyć. I to tylko za pięć tygodni pracy!!!
Nie spotkałem w tym kraju jeszcze księdza, który po takim całym dniu kolędy, przyznałby się do zebrania mniej niż tysiąc złotych dziennie. Rekordziści, głównie na terenach „bogobojnych” w Małopolsce czy na Podkarpaciu, przyznawali się do zebrania w ciągu dnia kwoty pięć razy większej.
Dużym zaskoczeniem jest dla mnie wiadomość, że najlepsze „żniwa”, mieli nasi księża w okresie Polski Ludowej. Pewien kolega, wyświęcony jeszcze w latach osiemdziesiątych minionego wieku, dzisiaj noszący już kolorowe guziki przy swojej sutannie, wspominał w mojej obecności te czasy z prawdziwym rozrzewnieniem. Nic nie było wówczas na półkach w sklepach, tylko w dewizowym Pewexie (młodzi czytelnicy zapewne nie wiedzą o czym pisze), więc młodzi księża nagminnie kupowali wówczas dolary lub inwestowali „gorący pieniądz” z kolędy w złoto. Stąd między innymi takie bliskie kontakty naszego duchowieństwa z handlarzami walutą i funkcjonariuszami SB, czego dowody zalegają w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej.
Dzisiaj jest znacznie prościej. W sklepach jest wszystko, a jak się ma dodatkowy zastrzyk „świeżej gotówki”, po odbytej właśnie kolędzie, to i sama modlitwa za swoich wiernych jest bardziej ochocza… Czy wiecie zatem Państwo dlaczego od lutego każdego roku dilerzy samochodów w naszym kraju dokonują specjalnych wysprzedaży modeli z ubiegłego roku, a dla księży są wtedy specjalne programy finansowania? Znam kilka rodzin księży, gdzie aż kilka samochodów jest zarejestrowanych „na wujka”, bo tak jest zdecydowanie taniej. Także biologiczne dzieci moich kościelnych kolegów, gdy są już w odpowiednim dla nich wieku, to wiedzą najlepiej, że „koło lutego”, tato jest zdecydowanie łaskawszy i zgodniejszy do wszelkich finansowych trudnych negocjacji. I chyba teraz wiem dlaczego.
Mam nadzieję, że tym wpisem przybliżyłem wielu czytelnikom kulisy życia naszych księży w jakże trudnym dla nich okresie kolędowania po naszych domach. Myślę, że zrozumieliście Państwo jakim dramatem jest dla nich obecna pandemia i groźba odwołania tegorocznej kolędy. Dlatego jestem przekonany, że po przeczytaniu tego wpisu, będziecie Państwo jeszcze bardziej solidaryzowali się z naszymi duszpasterzami, a Wasza hojność wyrazi się w tegorocznych kopertach. Nie wyobrażam sobie równocześnie tego, aby nasi księża nie docenili mojego trudu i nie pamiętali tego, komu tak naprawdę zawdzięczać będą w tym roku bogatsze koperty i nie otoczyli mnie swoją modlitewną wdzięcznością. Ale to jeszcze nie koniec naszego cyklu.
Ciąg dalszy nastąpi…
KOLĘDA PO POLSKU –(4).
Na wielu polskich portalach katolickich i w katolickich mediach w okresie Świąt Bożego Narodzenia pojawiają się liczne wypowiedzi księży, którzy podejmują jakże chętnie temat wizyt duszpasterskich składanych w domach swoich parafian. Nigdy nie przeczytałem w takich wypowiedziach ani jednego prawdziwego zdania na temat stosunku księży do pobieranych wówczas przez nich pieniędzy.
W tych wypowiedziach można przeczytać jak ważne dla duszpasterzy w naszym kraju jest wyłącznie spotkanie z drugim człowiekiem i że ten bezpośredni kontakt jest najważniejszym motywem do organizowania wizyt duszpasterskich w okresie poświątecznym. To jakże niezwykle i wzruszające wyznanie, szkoda tylko, że tak bardzo nieprawdziwe.
Skoro dla polskich księży ten bezpośredni kontakt ze swoimi wiernymi jest tak bardzo istotny, to gdzie jesteście Panowie przez pozostałą część roku. Wasi parafianie są tak samo biedni, chorzy, czasami nawet głodni, także po drugim lutego, kiedy zawieszacie swoje kolędowanie po ich domach. Przez cały rok potrzebują waszego zainteresowania i waszej troski. Żyje już wystarczająco długo na tym świecie, a jeszcze nie spotkałem żadnego księdza, który bezinteresownie stanąłby w drzwiach swoich parafian i powiedział im, że przyszedł nie po kopertę, na potrzeby swoje, tutejszej parafii czy całego Kościoła Katolickiego, nowej inwestycji w parafii czy jakiegoś zakupu na jej potrzeby, ale że przyszedł bo chciał się z nimi jedynie spotkać i szczerze porozmawiać, że przyniósł im pieniądze, bo słyszał od kogoś z ich sąsiadów, że jest im ciężko w ich życiu lub że ktoś w tym ich domu jest poważnie chory. Wymagam za dużo?
Drugim równie ważnym, a być może jeszcze ważniejszym powodem wizyt duszpasterskich polskich księży w domach ich parafian jest rzekomo przekazanie ich domom Błogosławieństwa Bożego. Święcą więc ich domy, tradycyjnie kropią je woda święconą, a potem inkasują kopertę. O przepraszam, wyraziłem się nieprecyzyjnie. Pobierają tylko należne im ofiary za poświęcenie mieszkania czy domu. I tu znowu moje małe „ale” panowie. Jeżeli coś jest już poświęcone i obdarzone Bożym Błogosławieństwem, to chyba nie potrzebuje jakiegoś nowego „doładowania”. Jak szczepionka na cowid-19, albo bateria do zabawki dla dziecka. Co roku to ja potrzebuje jedynie odnowić ubezpieczenie samochodowe dla mojej Toyoty, bo ono wygasa po roku, ale nie Boże Błogosławieństwo mojego domu lub mieszkania. No chyba, że wasze poświęcenie mojego mieszkania czy udzielane Boże Błogosławieństwo mojemu domowi, ma jedynie roczny termin ważności. Ale skoro tak, to mówcie o tym głośno całemu światu, bo taka teologiczna prawda też wymaga nagłośnienia. To może wasze święcenia kapłańskie też należy odnawiać corocznie? To może udzielane przez was sakramenty święte po roku też straciły swoją moc sprawczą? Jeżeli tak, to już proszę o zaświadczenie, że mój kościelny ślub jest przeterminowany.
Jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, graniczącego u mnie niemal z pewnością, że kiedy polscy biskupi usłyszeli zeszłoroczny bolesny jęk w swoich diecezjalnych szeregach, że szalejąca pandemia pozbawiła ich możliwości odbycia tradycyjnych wizyt kolędowych w domach swoich parafian, to szeregi polskiego duchowieństwa nie jęczały z powodu niemożliwości spotkania się ze swoimi parafianami. Nie dramatyzowały z powodu tego, że nasze domy i mieszkania utraciły już swoją moc ich poświęcenia i Boże Błogosławieństwo, ale prawdziwym powodem tego waszego dramatu było bolesne wspomnienie tysięcy kopert, a jeszcze bardziej ich zawartości, których nie zabraliście rok temu z naszych domów i mieszkań. I dlatego nasi polscy hierarchowie wpadli w tym roku na pomysł mszy kolędowych i wizyt kolędowych w domach tych, którzy o nie poproszą.
Przeglądam portale katolickie i katolickie media i oczekuje, że wkrótce nasi duszpasterze wyraża w nich prawdziwą radość, że normalność już wraca w naszym kraju, mimo panującej w nim nadal pandemii. I wraz z normalnością wracają do nich nasze drogie koperty. Tak byłoby może nie lepiej panowie, ale zdecydowanie bardziej uczciwie.
To jednak jeszcze nie koniec naszego cyklu o wizytach duszpasterskich naszych kościelnych kolędników.
Ciąg dalszy nastąpi…
Andrzej Gerlach