Krótko i na temat. Tomasz Korzan. „Najgłupsza religia wszechczasów”

 

 

NAJGŁUPSZA RELIGIA WSZECHCZASÓW

Która religijność zagraża nam bardziej? Ta jawna, czy ta ukryta?

 

Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie ma religii głupich. Są tylko głupio wyznawane.

W końcu, oprócz wiary w byt nadprzyrodzony (wcale zresztą niekoniecznie niezbędnej), religie mogą się opierać na wierze w jakieś zasady, cel i sens życia, szacunek do drugiego człowieka, tolerancję itd. Poza tym, oprócz religii hierarchicznych, skrajnie patriarchalnych, zdarzają się również religie skrajnie demokratyczne i egalitarne.

Dzisiaj jednak nie będę pisał o religiach mądrych i konstruktywnych. Napiszę o skrajnej patologii, takiej poniżej dna i mułu dennego. Napiszę o jednej religii, trochę mało znanej, ale niestety, bardzo rozpowszechnionej, przez co potwornie destruktywnej:

 

Religii Zaufania.

 

Na czym polega ta religia?

Religia ta opiera się na irracjonalnym i destruktywnym przekonaniu, że wyborcy muszą ufać swoim przedstawicielom. Praktyka i obrzędy tej religii polegają głównie na powierzaniu przez wyborców nieograniczonej władzy osobom, których jedynym atutem jest rozpoznawalność, zdobyta dzięki natarczywej reklamie, sfinansowanej przez tych, którym z jakiegoś powodu opłaca się tym osobom taką reklamę finansować. Poza tym, obrzędy i praktyki obejmują powstrzymywanie się od kontroli nad własnymi przedstawicielami, ślepe przyzwolenie na wszelkie machloje „u swoich”, oraz bezrefleksyjną krytykę wszystkiego, co robią „tamci”, a więc konkurencja „swoich”.

 

Jakie są skutki?

Destruktywne skutki są raczej oczywiste. Brak skutecznej kontroli, brak selekcji opartej na realnych kwalifikacjach, ograniczenie celów politycznych przedstawiciela do autopromocji i negatywnej reklamy konkurentów powoduje, że

nieopłacalne jest:

– wykonywanie funkcji publicznej w sposób uczciwy,

– działanie w sposób jawny,

– kandydowanie osób kompetentnych,

– nabywanie kompetencji niezbędnych do wykonywania funkcji publicznych,

– wykonywanie funkcji publicznych w sposób zgodny z potrzebami wyborców,

– nieprzerwany, konstruktywny dialog z wyborcami,

– budowanie kompromisów pomiędzy skłóconymi wyborcami,

– itp.,

 

natomiast opłaca się:

– kłamstwo,

– kumoterstwo,

– korupcja,

– intrygi,

– nieróbstwo,

– niekompetencja,

– makiawelizm,

– cynizm,

– pogarda,

– cwaniactwo,

– wzniecanie kłótni,

– autorytaryzm,

– samouwielbienie

– itp.

 

Dlaczego jest to religia irracjonalna?

Irracjonalizm tej religii polega na tym, że prosta relacja przyczynowo skutkowa, którą religia ta próbuje bezczelnie zakrzyczeć stekiem oczywistych bzdur, jest powszechnie znana, rozumiana i stosowana w codziennym życiu, przez zdecydowaną większość obywateli.

Przykładowo, jeśli ktoś, spotkany przypadkowo na ulicy, mówi nam, że wyremontuje nam dom, i że zrobi to pięknie i bezpłatnie, ale w zamian mamy mu powierzyć pełen dostęp do naszego konta w banku, przekazać prawo własności do naszego domu w umowie notarialnej, po czym napisać oświadczenie, że zrzekamy się wszelkich roszczeń wobec tego ktosia oraz uznajemy z góry wszelkie jego działania za zgodne z naszym życzeniem, to my, przeciętni obywatele, uważamy zazwyczaj tego typu propozycje za podejrzane w takim stopniu, by raczej na takowe nie przystać.

Oznacza to, że rezygnacja z jakiejkolwiek kontroli nad kimś, komu powierzamy nasze mienie (a nawet zdrowie i życie), jest wysoce irracjonalna, nawet gdy ten ktoś zaproponuje nam, byśmy w ramach umowy, krytykowali działania kogoś innego, kogoś, kto podobną umowę realizuje w innym domu, dla innego klienta.

Problem w tym, że w przypadku całego państwa, większość z nas zgadza się na taką umowę regularnie co cztery lata, mimo że skutki takiej zgody są zawsze takie same, tyle że trochę przykryte ogłuszającym wrzaskiem i oślepiającym blaskiem wszechobecnej propagandy sukcesu oraz hejtu na „tamtych innych”, którzy rzekomo są „winni za całe zło”.

Pytania brzmią:

Co trzeba zrobić, by się z takiej religii obudzić?

Co trzeba zrobić, by większość naszych współobywateli zdała sobie sprawę, że zaufanie jest śmiertelnym wrogiem demokracji, a podstawą demokracji jest obywatelska kontrola nad własnymi przedstawicielami oraz ograniczenie wszelkich uprawnień przedstawicieli do niezbędnego minimum?

Czy wystarczy nam „psychoterapia na NFZ”, czyli kolejny, jeszcze silniejszy niż do tej pory, kop w tę część ciała, która anatomicznie zdaje się być przeciwieństwem głowy?

Czy ktoś ma jakiś pomysł na przebudzenie?

P.S. Brak zaufania, zwłaszcza do wszelkich władz, wcale nie oznacza braku szacunku, zwłaszcza wyborców do siebie nawzajem. Wręcz przeciwnie: wzajemny szacunek wyborców jest warunkiem niezbędnym, by móc wspólnie kontrolować poczynania wspólnych przedstawicieli.

Dopóki wyborcy pogardzają sobą nawzajem, dopóty rządzić będą uzurpatorzy, do których „zaufanie” będzie obowiązkiem, pomimo braku ku temu jakichkolwiek podstaw racjonalnych.

Państwo, w którym wyborcy się wzajemnie nienawidzą, jest skazane na upadek do dyktatury, rządzonej przez najgłupszą religię wszechczasów.

Tomasz Korzan