Maciek Wieczorek. Nauka jak trzeźwy ziomek na zakrapianej imprezie religiantów. Klarownie o istocie wiary.
Racjonalny obserwator jest jak nieprzyzwoicie trzeźwy kumpel na mocno zakrapianej imprezie, psujący nam zabawe komentarzami w stylu: Może już wystarczy?
Nauka uważana jest przez mentalność religijną za akt „srania do własnego gniazda“
Nauka obiektywizuje bowiem to co jest w religiach święte czyli „ego“.
Może to się wydawać dziwne lecz jednak tak zwany Jezus nie cierpiał za wartości uniwersalne lecz za ciebie.
Konkretnie za ciebie drogi wierzący.
Podobnie: Nie istnieje grzech jako taki. Grzech nie istnieje bez ciebie konkretnie, drogi wierzący. To ty zawsze jesteś grzeszny. I o to chodzi – aby nie rozumieć ani kontekstu ani konkretu lecz aby personalizować.
Ciekawe, że najmniej konfliktów jest w konfrontacji nauki z buddyzmem.
A to właśnie dlatego, że buddyzm – podobnie jak nauka, relatywizuje, uniwersalizuje i obiektywizuje człowiecze „ego“.
W buddyzmie dość powszechnie mówi się: Jest cierpienie, zamiast, jak w religiach: Ja cierpię.
I to jest fundamentalna różnica.
Religie w centrum istnienia lokują „ego“
Tymczasem nauka wpisuje „ego“ w wielopoziomowy, złożony świat wzajemnie kształtujących się elementów.
To jest „sranie do własnego gniazda“.
To odbiera ludziom komfort i satysfakcje z bycia w centrum.
Koncepcje religijne zbudowane są z narcystycznych i infantylnych emocji.
Te emocje są nieprawdopodobnie silne.
Ludzie budują swoje tożsamości nie na naukowych refleksjach lecz na emocjach.
Nauka odbiera ludziom hormonalny koktajl, którym zalewane są nasze mózgi.
Religijny zachwyt, ekstaza i euforia polega na gloryfikacji swoich osobistych emocji.
Naukowy zachwyt polega na świadomości rozumienia, rozpoznawania uniwersalnych praw, mechanizmów, związków, relacji, przyczyn, uwarunkowań, współzależności.
Jezus, który nie umiera za mnie – przestaje być dla mnie interesujący.
Deizm jest właśnie taką próbą stworzenia Jezusa nie umierającego za nikogo.
Obojętność z jaką ta religijna idea jest traktowana uświadamia nam czym w rzeczywistości jest religia.
Religia polega na inwazyjnej dekonstrukcji intelektu i emocji.
Tylko po takiej inwazyjnej ingerencji można przyjąć tak zwane, religijne prawdy.
Zakazane jest zdobywanie wiedzy ( drzewo poznania ), zakazane jest współpraca tworzenia ( Babel ) a błogosławieni są ci, którzy nie widzieli a uwierzyli.
Błogosławiona jest niewiedza i dziecięca naiwność.
Religijne prawdy są tak absurdalne, że muszą zostać ukryte w oparach świętości, tabu, dogmatu, sekretu, tajemnych planów czyli w kwantowej przestrzeni teorii spiskowych, intryg, manipulacji, konfabulacji i mistyfikacji.
Przede wszystkim ukryty zostać musi fakt, że religijne wyobrażenia są zawsze lokalne, zawsze sformatowane są według lokalnych wzroców, wpływów i warunków.
Dlatego Eskimosi nie mają boga piasku a ludy żyjące na Saharze boga śniegu.
To trzeba koniecznie zakłamać.
Zakłamać należy również to, że religijne wyobrażenia permanentnie dostosowują się do naukowych odkryć, do weryfikowalnych dowodów i uniwersalnych interpretacji oraz obiektywizacji naszych aktów poznawczych.
Przez tysiące lat cały nasz system społeczny dostosowany był do mentalności magicznej i religijnej.
Nauka potrafiła uwolnić się i uniezależnić od tych fałszywych i błędnych wrażeń i opresji.
Dawkins w swojej wspaniałej książce „Samolubny gen“, która niestety jest często źle rozumiana, pisze mniej więcej tak: … jesteśmy wprawdzie motywowani przez samolubne geny lecz dzięki nauce potrafimy się im przeciwstawić. Potrafimy rozpoznać i tworzyć wartości uniwersalne. Religie tego nie potrafią.
To jest kwintesencja jego przesłania.
Wychowywanie dzieci oraz budowanie wspólnoty na utrwalaniu wiary w duchy, demony, diabły, anioły i moce nadprzyrodzone – gwałci nasz intelektualny potencjał i naszą wrażliwość etyczną.
Odrzucenie tego ewolucyjno-kulturowego obciążenia jest konieczne w podróży naszej samoświadomości, przez czas i przestrzeń.
Maciek Wieczorek