Prawda czasu. Włodek Kostorz prezentuje swoją… „Nostalgiczny zakaz szwendania.” 23 marca 2020
Nostalgiczny zakaz szwendania.
23.marzec 2020;
Od północy mamy w Berlinie zakaz szwendania się po okolicy bez wyraźnej potrzeby. Na tę okoliczność dostałem bumagę, że Kostorzowi wolno się szwendać, gdyż jest bardzo ważnym pracownikiem grupy „Securitas”, która to grupa na zlecenie policji federalnej zajmuje się ochroną i obsługą zajobiszczo ważnych obiektów strategicznych naszego państwa. Tym oto sposobem prosi się zainteresowanego organa o zaniechanie natychmiastowego rozstrzelania, jeśli wspomniany Kostorz będzie się szwendał celem ratowania świata, w tym Bundesrepubliki i Bawarii.
Bardzo się wzruszyłem, gdyż raz już takie białko posiadałem, więc moje wzruszenie miało wymiar nostalgiczny. W posiadanie bumażki wszedłem podczas stanu wojennego, co wtedy było o tyle ważne, że demokratycznego porządku w Polsce pilnowało ZOMO, a nie niemiecka policja. Duża różnica.
***
A było tak. Roku pamiętnego byłem czwartym oficerem na statku m/v „Mirosławiec” i tym statkiem stanęliśmy w okolicach dziesiątego grudnia na redzie Świnoujścia załadowani po dekel zbożem z Kanady. Firma powiadomiła nas, że będziemy stali minimum tydzień, bo takich statków jest więcej i port nie wyrabia.
W tym czasie mój ojciec był z wizytą przyjacielską w jakimś Krasnojarsku czy innym Magnitogorsku, czyli tam gdzie w grudniu piździ jak za batiuszki cara, a władza radziecka tego nie zmieniła. Normalny psychicznie człowiek odpuszcza sobie przyjacielskie wizyty i szuka kumpli na przykład na Kubie. Normalny, ale nie partyjny. Bo nie wiem czy wam mówiłem, że jestem resortowym dzieckiem, gdyż mój tatuś był mocno nomenklaturowy i sprawie oddany bezgranicznie. Gówno z tego miałem jeśli nie liczyć jeden raz biletów na koncert Claptona, bo tato nie przynosił do domu nawet partyjnej szynki, co dawało mamusi okazję stania w kolejkach po dmuchany ryż. Wtedy była to ulubiona rozrywka klasy robotniczej i mojej mamusi.
Z tego powodu zadzwoniłem do mamy by przyjechała na statek, bo przed świętami nie wyjdziemy. Po cholerę ma sama siedzieć w domu. Mama przyjechała, a nas 12-go po południu niespodziewanie wprowadzono do Świnoujścia i postawiono przy nabrzeżu postojowym, zaraz obok ruskiego garnizonu.
O czwartej rano pojawiłem się na mostku celem objęcia wachty, która w tych warunkach polegała na piciu kawy i gapieniu się w padający śnieg. Jakież było moje zdziwienie gdy w radiu zamiast muzyki rapował generał o wojnie z własnym narodem w jego interesie. Spojrzałem przez okno czy ruskie już wyjechali z koszar i zadzwoniłem do kapitana by go powiadomić jaki obecnie jest „number one” na liście przebojów trójki.
Stary nawet się nie zdziwił, przyszedł na mostek z zalakowaną kopertą, przeczytał jej zawartość, którą to filozificznie skomentował – No to kurwa po chuju fest. Następnym ruchem strategicznym starego był telefon do ochmistrza, że ma natychmiast budzić hotel i przygotować u niego w biurze bankiet, że nie tam jakaś bele wódka i zakąski, ma być jak na komunii w porządnej rodzinie.
O 06:00 bankiet był gotowy, a o 07:00 pojawiło się wojsko pod dowództwem jakiegoś groźnego pułkownika zaciężnych. Wojsko obstawiło statek, a groźny zniknął u starego w biurze. Stary zakazał tam wstępu, ale już około o 08:00 wydał rozkaz by przysłać ochmistrza i czwartego (czyli mnie) wraz z gitarą. Obaj panowie byli już nawaleni jak atomy, a ja miałem im grać ruskie dumki. Ochmistrza miał wypisywać przepustki.
Wypisanie przepustek trochę trwa, a ja znałem tylko dwie dumki i „Padmaskowskije wieczera”. Na tym etapie melanżu nikomu to nie przeszkadzało. Grałem, ochmistrza pisał, a Wodzu z Groźnym co i rusz wpadali sobie w ramiona zapewniając się wzajemnie, że są po chuju gośćmi. Skoro robiłem tam za okupacyjnego klezmera, poprosiłem by moja przepustka była szczególnie spektakularnie piękna, bo ja lubię mieć rzeczy niepowtarzalne. Stary zapewnił groźnego, że ja też jestem po chuju gość, może nie tak po chuju jak oni dwaj, ale dobrze się zapowiadam, więc on jest za. Groźny wydał rozkaz ochmistrzowi, że moja przepustka ma treścią odpowiadać mojemu rankingowi w konkurencji bycia po chuju, w przeciwnym razie ochmistrza zastrzeli jak psa podczas próby ucieczki. Taki wojskowy żart.
Gdy ochmistrz był już gotowy, panowie byli już po imieniu, co pozwalało im ledwie utrzymywać się na krzesłach. Plik przepustek wylądował pomiędzy śledzikiem po kaszubsku i drugim już Smiroff’em. Groźny wyjął pieczątkę, a ochmistrz ostrożnie spytał, czy jego oddalenie się nie będzie potraktowane jako ucieczka, następnie zrywając linoleum odpalił jak szybki Gonzales z filmu rysunkowego.
Groźny zarządził ostrzał artyleryjski
– Kaziu, przeciwpancernym ładuj – Kaziu ładował przepustkę przed oblicze Groźnego, a ten walił pieczątka w bumagę z okrzykiem „Jebud”.
I tak trzydzieści razy ładuj-jebud. Na koniec zmęczeni obroną socjalistycznej ojczyzny walnęli po stakanie i spadli pod stół.
Nalałem sobie sporego Smirnowa, bo też mam granicę wytrzymałości, zebrałem przepustki i poszedłem do ochmistrza by je rozdał załodze. Moja brzmiała mniej więcej tak:
****
Dowódca jednostki zmilitaryzowanej „Mirosławiec”
Kpt.ż.w. Kazimierz L.
Powiadamia się wszystkie patrole wojskowe, milicji i ZOMO, że porucznik ż.w. Włodzimierz Kostorz należący do specjalnej jednostki zmilitaryzowanej „Mirosławiec” znajduje się w ważnej podróży służbowej. Prosi się wyżej wspomnianych o nie utrudnianie wykonywania ważnych dla obronności kraju zadań służbowych, oraz udzielenia wszelkiej pomocy w ich realizacji.
Podpisano
Pułkownik Groźny
Członek wojewódzkiego sztabu
Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego
***
Przepustka bardzo mi się przydała, gdyż musiałem odwieźć mamę do Zabrza, a skoro już tam byłem, odwiedzić narzeczoną w bardzo ważnym celu strategicznym.
Zatrzymano mnie na dworcu w Katowicach około 23:00. Konkretnie zatrzymał mnie mieszany patrol milicji i wojska, jak się okazało ze składni i gramatyki, rekrutujący się z obywateli siłą oderwanych od pługa.
Powitali mnie serdecznie.
– Dowód kurwa dawaj.
Ponieważ byłem młody, zareagowałem spontanicznie
– Pan mówi do mnie, czy do swojej siostry? – palcem wskazałem małolata o niewyjściowej mordzie, przebranego przez MON za żołnierza.
W ramach odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie wykręcili mi ręce i zaprowadzili na posterunek. W drodze opowiadali co mi zrobią, bo już mnie złapali. „Siostra” wyraźnie się do tego palił, głaszcząc sobie pałę w ramach gry wstępnej.
Audiencji udzielił mi jakiś kapral, więc osoba wyższej kultury, co poznałem po słowie „Dokumenty”, bez okraszania go kurwą i dawaj.
Wyjąłem przepustkę, przeczytał, schował oczy do oczodołów, przeczytał jeszcze raz i kazał szwejom przykręcić mi spowrotem ręce tak by wyglądały jak nowe, następnie poszedł do innego gabinetu. Wyszedł z jakimś sierżantem, ten spojrzał na mnie i na przepustkę, a do kaprala powiedział – Twoje małpy, twój cyrk.
Kapral zaczął mnie przepraszać, obsobaczył swoje małpy strasząc Orzyszem ile wlezie. Potem spytał czy może spytać co to jest za specjalna jednostka ten „Mirosławiec” i co znaczą te literki „ż.w.”.
Pochyliłem się w jego stronę jakbym mu miał przekazać tajną wiadomość – Gwarantuję Wam kapralu, że tego w żadnym wypadku nie chcecie wiedzieć. Nie chciał, ale kazał szwejom zanieść moją torbę na peron, by się Pan porucznik nie zmęczył.
Teraz znowu mam bumażkę, może nie tak piękną, ale liczę, że równie owocną w przygody. Nostalgia mnie naszła.
Włodek Kostorz