Punkty widzenia. Paweł Thold – Nikt nie obroni demokracji

Nikt nie obroni demokracji.

Wybory prezydenckie w Polsce wykazały, że reżim PiS sam w sobie nie stanowi zagrożenia dla demokracji. Jest on znakiem, że nowożytna demokracja weszła w agonalną fazę populizmu.


System, który w założeniach nadając masom podmiotowość, miał przekazać władzę w ręce ich najlepszych przedstawicieli, na naszych oczach przestaje działać.
Na całym świecie mężów stanu, zastępują popularni w danej chwili i wymieniani “po zużyciu” idole. Niegdysiejsze programy wyborcze, są podmieniane na bełkot doraźnych obietnic, a wielkie idee ustępują miejsca zarządzaniu strachem.


Język, którym operują populiści, jest wewnętrznie sprzeczną mieszanką absurdalnych lęków z przekonaniem o własnej wyższości. W świecie zachodniej demokracji proces “idolizacji” polityki zaczął się już wcześniej, w drugiej połowie XX stulecia. Najpierw ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Ghanie została Shirley Temple, następnie Ronald Reagan prezydentem kraju. Ten model spodobał się ludowi i został rozwleczony po świecie wraz z obowiązkowym pakietem zasad amerykańskiej demokracji. Obecnie globalna lista celebrytów, którzy “awansowali” do bycia wpływowymi politykami, liczy co najmniej kilkaset nazwisk.
Jeszcze dwie dekady temu celebryci byli powszechnie zatrudniani do wspierania polityków w kampaniach wyborczych. Współcześnie z podobną częstotliwością zatrudnia się ich do bycia politykami. Działa to też w drugą stronę, wystawianych w wyborach zawodowych polityków media kreują na celebrytów.


Celebryta nie musi być uzdolnionym aktorem lub piosenkarzem, wystarczy, aby był znany z bycia sławnym. Profity ze swojej sławy czerpie tak długo, jak długo jest o nim głośno. Nie bez przyczyny sztab wyborczy Andrzeja Dudy, doradził mu kompromitujące rapsy na temat mierzenia się z “ostrym cieniem mgły”.
Bycie miernym nie przeszkadza w byciu  sławnym, nie stanowi więc i przeszkody w byciu prezydentem.

 

 

Światopogląd współczesnego wyborcy kreuje się za pomocą starannie spreparowanych oraz odpowiednio podanych faktów medialnych. Przekłada się to na obsadzanie stanowisk przez polityków, którzy najskuteczniej potrafią manipulować masami, nie zaś tych, posiadających ku temu najlepsze predyspozycje.
Zgodnie z założeniem demokratów, misją mediów publicznych jest rzetelne informowanie społeczeństwa, co przynajmniej w teorii miałoby przełożenie na rozsądne i świadome decyzje wyborcze. W dobie populizmu priorytety te uległy zmianie. Nietrudno odnieść wrażenie, że głównym kryterium doboru oraz sposobu przedstawiania materiałów informacyjnych w TVP są zamawiane przez sztabowców PiS badania opinii publicznej. Dla inżynierów propagandy nie jest istotna prawdziwość informacji, lecz grunt, na jaki one padają oraz jaki efekt osiągną.


Nie byłbym zdziwiony, gdyby wyszło na jaw, że na biurku Jacka Kurskiego leżą szczegółowe badania mówiące o tym, jaki procent widowni jest słabo wykształcony, jaki sfrustrowany, a ilu widzów wieczorne Wiadomości ogląda na kanapie, komentując rzeczywistość po wypiciu dwóch lub trzech puszek piwa. To do nich konkretnie jest skierowany (i tylko przez nich przyswajalny) prosty, agresywny komunikat przebijający się z pasków oraz ust prowadzących programy informacyjne mediów publicznych.


Przynajmniej w teorii demokratom zależy, by głos oddali wszyscy obywatele, niezależnie od prezentowanych poglądów politycznych.
Współcześnie wszystkim stronom sceny politycznej (włącznie z “opozycją demokratyczną”) zależy, aby licznie zagłosował jedynie ich własny elektorat.
Jeżeli dodamy do tego angażowanie całego aparatu państwa w kampanię jednego z polityków, utrudnianie głosowania za granicą czy skrócenie z dwóch tygodni do trzech dni okresu na składanie protestów wyborczych, mamy pełen obraz niechcianej demokracji. Dzisiaj nie chcą jej ani politycy, ani wynoszący ich do władzy za cenę obietnic wyborcy.


Populiści są jak sępy, które pojawiają się nad niechcianą demokracją. Reżim PiS nie jest już dla demokracji niebezpieczny. Jest on za to żywotnym zagrożeniem dla wolności, zapowiedzią nadchodzącej epoki ucisku, powrotu do świata bezkarnych watażków sprawujących władzę nad stłamszonym ludem.
Dwudziestowieczni dyktatorzy zapisali jedną z najczarniejszych kart w historii ludzkości.


Autorytarne państwo Jarosława Kaczyńskiego coraz mniej przypomina państwo opisane na kartach konstytucji, a coraz bardziej faszystowską dyktaturę Salazara, z mroczną perspektywą na pinochetowskie rządy Zbigniewa Ziobry. Samozwańczy “naczelnik” Kaczyński, formalnie pozbawiony funkcji w państwie, nieformalnie stojący na jego czele, uzmysławia, że już dzisiaj władza w Polsce nie musi iść w parze z żadną odpowiedzialnością. Strategia “pełzającej” powoli dyktatury sprawia, że odurzeni propagandą wyborcy, któregoś dnia niepostrzeżenie obudzą się w represyjnym, zrujnowanym ekonomicznie kraju, w którym o wszystkim decydują służby oraz elita partyjna. I raczej nic z tym nie możemy zrobić.


Nawet jeśli w międzyczasie władzę z rąk reżimu przejmie opozycja, uda jej się to osiągnąć jedynie dzięki przejściu na pozycje populistyczne.
“Powrót” w XXI w. z populizmu do dwudziestowiecznej demokracji wydaje się tak samo nierealny, jak w XX wieku nierealna stała się restytucja monarchii.
Aby jakikolwiek system upadł, musi wpierw wyczerpać swoją formułę, stać się nieznośnym i mocno uwierać obywateli. W czasach, w których przy urnach wyborczych, większością głosów lud wybiera populizm, będąc w mniejszości, nie mamy już szansy na ocalenie demokracji.


By populizm upadł, musi upaść naturalnie, jakkolwiek istnieją liczne możliwości popychania go w kierunku przepaści. I tego typu, “konspiracyjna” walka z PiS, nastawiona zarówno na destabilizację reżimu jak zdobycie przychylności mas powinna stać się przedmiotem aktywności sił postępowych. W populistycznej rzeczywistości każda grupa społeczna powinna bezwzględnie artykułować swoje żądania względem władzy.


Szczególnie duże pole do popisu ma tu lewica, która aktualnie nie ma na siebie pomysłu, a której elektorat przejęli populiści. Należy wyjść do ludu, radzić mu jak najefektywniej korzystać z systemu opieki społecznej i uzyskiwać jak najwyższe zasiłki. Mogą ku temu powstawać liczne fora  oraz strony internetowe. Nie należy też ustawać w motywowaniu świadczeniobiorców do walki o podnoszenie kwot wypłacanych świadczeń. Jednocześnie przedsiębiorcy powinni liczyć na analogiczne wsparcie domagających się obniżania podatków liberałów, nie poczuwając się do obowiązku uczciwego rozliczania z państwem.
Droga wyjścia z opartego o wewnętrzne sprzeczności populizmu wiedzie przez zastosowanie tak samo wewnętrznie sprzecznej dywersji. Destabilizując ich własnymi metodami państwo PiS, front antykaczystowski ma szansę stać się na tyle szeroki, by w momencie głębokiego kryzysu pochłonąć niewydolną dyktaturę.


Naprawa postpopulistycznego świata będzie wymagała głębokiej, opartej o merytokratyczny konsensus przebudowy stosunków społeczno-ekonomicznych. Prawdopodobne jest, że będzie się łączyć z wprowadzeniem tzw. dochodu obywatelskiego w miejsce systemu poniżających zasiłków. W świetle obecnych doświadczeń należy zastanowić się nad włączeniem jak najszerszych mas w proces decyzyjny (głosowanie przez Internet) przy jednoczesnym ograniczeniu możliwości wybierania kogokolwiek na dowolne stanowisko.


O ile szereg czynności administracyjnych w niedalekiej przyszłości będzie można powierzyć sztucznej inteligencji, o tyle wciąż pozostanie problem kompetencji rządzących. Najsensowniejszym kryterium nominacji kandydatów wydaje się ich dotychczasowe doświadczenie i sukcesy potwierdzające merytokratyczne predyspozycje do obejmowania urzędów. Prezydent państwa powinien zatem być wybierany z grona prezydentów miast wojewódzkich, zaś prezydenci miast wojewódzkich z grona wójtów i burmistrzów. Demokrację można naprawić, rozszerzając tę zasadę na cały aparat państwa. Jakkolwiek będzie to już inna demokracja i w zupełnie innych realiach.

(trafia do kontenera Aktywizm niepoprawny)

 

Thold Paweł