Skąd się bierze wiara? Prawda jest banalna. Adam Patrzyk
Dzisiaj już bardzo dobrze rozumiemy, w jaki sposób człowiek zazwyczaj staje się osobą wierzącą w dogmaty danej religii. Nie jest to kwestia jakiegoś wrodzonego „instynktu wiary w Boga”. Nie ma w tym nic mistycznego, ani nic z samodzielnej decyzji. Wierzący niczego sam nie wybiera, ani sam nie doznaje objawienia, a jest tylko bezwolnym surowcem do obróbki przez najbliższe otoczenie i społeczeństwo. Staje się wyznawcą tej religii, w której się akurat urodził, czyli przez przypadek geograficzny. Nie ma to żadnego związku z jakimiś szczególnymi walorami tej religii, ani z jej domniemaną wyższością nad innymi religiami. Choć całe życie będzie uważał, że jego religia jest wyjątkowa i jedyna prawdziwa oraz że wierzy w nią z dogłębnego przekonania.
Od dziecka jest ze wszystkich niemal stron poddawany intensywnej indoktrynacji religijnej i przemocowej manipulacji psychicznej. Jest już jako małe dziecko straszony różnymi duchami zasiedlającymi jego religię – w katolicyzmie gniewem Boga, cierpieniem Jezusa, szatanem i diabłami. Wzrasta w sprytnie podsuniętym mu przekonaniu, że może zostać opętany przez demony. Wpajany jest mu strach i poczucie winy, a jednocześnie naiwne przekonanie, że tylko wiara może go uchronić od złego. Wpajane mu są także poglądy na świat pożądane przez kapłanów, bo zapewniające im władzę nad nim i życie na koszt społeczeństwa. Dziecko nie odróżniające jeszcze realności od fikcji nie ma wobec tej zmasowanej symbolicznej przemocy żadnych szans na obronę.
Oczywiście ten prosty opis nie wyczerpuje wszystkich przypadków – każdy człowiek jest inny i techniki manipulacyjne padają na mniej lub bardziej podatny grunt. Często najbardziej podają im się jednostki wybitnie idealistyczne, dążące do wewnętrznej doskonałości. Tacy ludzie zwykle sami są aktywną stroną w pogrążaniu się w religijnych fantazjach.
Człowiek wierzący staje się nieświadomą swojej sytuacji ofiarą manipulacji. W pewnych sprawach (religia, elementy światopoglądu i niektóre problemy społeczne) jest kompletnie niezdolny do samodzielnego myślenia, a jednocześnie przekonany, że jego zapatrywania wynikają z głębokich przemyśleń własnych. Często jest marionetką w rękach kapłanów, zawsze zaś – w mniejszym lub większym stopniu – niewolnikiem narzuconych mu siłą, perswazją lub podstępem przekonań religijnych.
Zwykle jest mniejszym lub większym wrogiem tych, którym udało się nie paść ofiarą religijnej manipulacji lub się ze szponów religii wyzwolić. To również efekt religijnej indoktrynacji, która wszystkich inaczej myślących przedstawia jako nieprzyjaciół. To istotne zabezpieczenie przed wpływem niezależnej, krytycznej myśli. Ludzi próbujących mu pomóc wydobyć się z sideł zabobonu postrzega jako sprzysiężonych przeciwko jego godności.
Nikt nie chce być postrzegany jako bezwolna ofiara manipulacji – to ofiarom wydaje się zbyt poniżające. Wiele osób z zewnątrz – wolnych od religii – to rozumie, ale okazywanie współczucia i zrozumienia też jest postrzegane jako wyraz pogardy czy co najmniej braku szacunku.
Wiąże się to też z drażliwością na punkcie ewentualnej oceny możliwości intelektualnych wierzących. Sami rozumieją, że ich przekonania religijne mogą wydawać się głupie, tym bardziej więc zawzięcie twierdzą, że są mądre – skoro wmówiono im, że zmienić ich nie mogą – aby nie wyjść na głupków i ciemniaków. Często wchodzą w podpowiadane im przez kapłanów odwrócenie ról – to niewierzący są zbyt głupi, aby zrozumieć subtelności ich religii. Brak akceptacji dla bzdurnych dogmatów wiary ze strony niewierzących odbierają jako niezdolność do ich zrozumienie i utwierdza to ich w przekonaniu o własnej wyjątkowości.
Niestety nadal mało wierzących i niewierzących rozumie, że wiara ma niewiele wspólnego z poziomem inteligencji i że mądry człowiek może wyznawać głupie poglądy religijne. Przecież wierzący doskonale rozumieją bzdurność dogmatów innych religii – brakuje im krytycyzmu tylko w odniesieniu do własnej. Są też w życiu zasadniczo równie racjonale jak osoby niewierzące. To coś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Po ewentualnym szczęśliwym otrząśnięciu się z wiary byłe osoby wierzące same nie mogą pojąć, jak mogły w te wszystkie bzdurne zabobony wierzyć. Nagle okazuje się wtedy, że żadna – wmawiana ludziom – potrzeba wiary dla niech nie istnieje. Rzekomo odkryty „gen wiary” u nich cudownie zanikł.
Opisany tu proces nabywania wiary – poza indywidualnymi przypadkami – jest bardzo prosty, odbywa się wręcz mechanicznie. Choć część osób wierzących uważa, że o ich wierze decydują ich religijne odczucia. Nie rozumieją, że jest na odwrót – to zaszczepiona w dzieciństwie wiara kształtuje ich religijne odczucia. Cała tajemnica wiary to generalnie odruch Pawłowa.
Nikt nie jest wierzący, bo jego doświadczenia życiowe dowodzą pomocy Jezusa lub bo ma jakieś prywatne objawienia. Jest totalnie odwrotnie – to dlatego, że jest wierzący ma prywatne objawienia i widzi w faktach ze swojego życia potwierdzenie realnej obecności Jezusa. Ten samonapędzający się mechanizm „trwania w wierze” to prawdziwe perpetuum mobile.
Bardzo często taka zmanipulowana osoba w istocie cierpi psychicznie z powodu swojej religii (jej absurdalnych zakazów i nakazów, jej pogardy dla ciała i zohydzania seksu), choć jest błędnie przekonana, że źródło jej cierpień leży w niej samej, a religia przynosi jej ulgę i wyzwolenie. Szkodzi więc sama sobie.
Ale w pewien specyficzny sposób szkodzi też całemu społeczeństwu, nawet jeśli jej się wydaje, że jest osobą wyjątkowo prospołeczną i skłonną do poświęceń dla innych. Szkodzi przed wszystkim karmiąc szkodliwą i przestępczą instytucję, jaką jest Kościół katolicki. Nawet jeśli należy do tych, którzy do kościoła chodzą wyjątkowo rzadko lub wcale, to zaliczyła przecież chrzest, komunię i pewno bierzmowanie, bierze ślub kościelny, chrzci swoje dzieci, posyła je na religię, a jak umrze musi mieć koniecznie pogrzeb kościelny. Ale szkodzi też swoimi poglądami i wyborami politycznymi wspierającymi zazwyczaj – nawet nieświadomie czy nie wprost – władzę Kościoła. Prawda jest znowu banalnie prosta, choć nadal przez wierzących negowana – gdyby w Polsce nie było tylu wierzących nie byłoby wyroku TK praktycznie zakazującego aborcji, nie byłoby może nawet samych rządów PiS. W ostatecznym rozrachunku to wierzący za to odpowiadają.
Osoby wierzące zwykle czują się takimi – niesprawiedliwymi w ich mniemaniu – oskarżeniami głęboko oburzone. Obraża ich także sama krytyka religii, a często nawet krytyka Kościoła, choćby nie wiem jak słuszna.
Swoje przekonania religijne traktują jako nie podlegające dyskusji i w żadnym wypadku niezmienne. Ich wiara – w przeciwieństwie do wszelkich racjonalnych przekonań – jest z definicji odporna na wszelkie argumenty. Ta odporność na argumenty – podszepty szatana – jest im wpojona jako najwyższa cnota. Błędne koło się zamyka.
Nawet obserwowany na całym świecie proces odchodzenia od wiary nie jest w stanie zmanipulowanej religijnie osoby przekonać – to tylko dowód na progres działalności szatana i na konieczność wzmożenia wiary.
Adam Patrzyk