Tomasz Korzan „Metodologia demokracji fasadowej” Część 13
Partie są jak trucizna lub lekarstwo.
Wszystko zależy od ich składu i dawkowania
Dzisiaj, trochę teorii (tyle co na lekarstwo).
Teza główna: partie oddziaływają na społeczeństwo w państwie poprzez zastępowanie konfliktów jednej intensywności lub rodzaju, konfliktami innej intensywności lub rodzaju. Czasem, udaje im się zastąpić dotkliwszy konflikt konfliktem mniej dotkliwym. Czasem, wręcz przeciwnie (ale również celowo).
Dlatego zaproponuję Wam dzisiaj prostą, praktyczną klasyfikację konfliktów, a Wy ocenicie sami działalność Waszych partii. Jeżeli możecie, spróbujcie ulepszyć wasze partie od środka.
Może być?
Proszę bardzo! Przejdźmy zatem do szczegółów.
–
Po pierwsze, zgodnie z nazewnictwem prawniczym (stosowanym głównie przez mediatorów), proponuję odróżnić konflikt od sporu.
W skrócie: konfliktem będziemy nazywali (nieformalną) przyczynę sporu, a spór, (formalnym) rezultatem konfliktu. Konflikty będziemy deeskalować przez ich rozwiązanie, a spory, przez rozstrzyganie.
Ze sporem będziemy mieli zatem do czynienia dopiero wtedy, gdy jedna ze stron konfliktu sformułuje wobec drugiej jakieś roszczenia lub zarzuty, a druga się z tymi roszczeniami lub zarzutami nie zgodzi.
Dopiero w takich warunkach możliwe będzie rozstrzygnięcie sporu, n.p. przez sąd.
Z zasady, rozwiązanie konfliktu powinno skutkować zakończeniem sporu. W praktyce jednak, może się zdarzyć, że ktoś będzie rozstrzygać spór czysto formalny, u którego podstaw nie ma żadnego konfliktu.
Takie działanie prowadzi często do powstania konfliktu, którego wcześniej nie było. Podobnie, większość rozstrzygnięć sporów nie prowadzi do deeskalacji konfliktów. Rozstrzygnięcie sporu, najczęściej, zmienia tylko typ konfliktu, zazwyczaj go pogłębiając.
–
Po drugie, proponuje podzielić konflikty na trzy rodzaje, a każdy z nich na dwa „stany skupienia”.
Będzie się to mniej więcej pokrywało z rozszerzoną klasyfikacją konfliktów w/g Christophera W. Moore’a, stosowaną powszechnie przez mediatorów. Trochę tylko uporządkujemy tę klasyfikację, by było Wam łatwiej ją stosować.
Będziemy mieli zatem do czynienia z konfliktami:
1) materialnymi,
2) informacyjnymi i
3) emocjonalnymi.
Każdy z tych konfliktów będzie mógł występować w stanie:
a) ulotnym i
b) stałym.
Tłumacząc to na „klasyczną” klasyfikację Moore’a:
– 1a będzie konfliktem interesów (nie mylić z „konfliktem interesów” w języku prawniczym),
– 1b będzie konfliktem strukturalnym,
– 2a będzie konfliktem danych,
– 2b będzie konfliktem wartości,
– 3a będzie konfliktem protokołu komunikacji (pojęciem stosowanym tylko przez niektórych mediatorów – Moore nie wyróżniał oddzielnie takiej kategorii),
– 3b będzie konfliktem relacji.
–
Teraz, omówmy sobie wszystkie sześć konfliktów na przykładach. Trochę zbanalizowanych, ale mam nadzieję, że znajdziecie „u siebie” lepsze.
–
Zacznijmy od konfliktów materialnych.
Wyobraźmy sobie sytuację, że dwóch członków partii, n.p. Kaziu i Zyziu, pretendują do jednego miejsca biorącego na jakiejś liście wyborczej. Mamy zatem do czynienia z konfliktem materialnym ulotnym (konfliktem interesów Moore’a).
Partia może rozwiązać ten konflikt na kilka sposobów:
– poprzez prawybory,
– poprzez losowanie,
– poprzez badanie opinii publicznej w okręgu wyborczym,
– poprzez egzamin testowy,
– poprzez wymediowanie ugody pomiędzy Kaziem a Zyziem itd.
Partia może jednak podejść do sprawy inaczej:
– uznać (na stałe), że jeden z pretendentów jest „lepszy” a drugi „gorszy”,
– wywalić jednego z nich z partii (żeby mieć święty spokój),
– zrobić jednemu z nich „czarny PR”, żeby sam odszedł z partii lub żeby odpadł w prawyborach.
W tym drugim przypadku, mamy bardziej do czynienia z rozstrzygnięciem sporu, niż rozwiązaniem konfliktu (granica jest czasem mglista).
Niemniej jednak, rezultatem drugiego podejścia jest utrwalenie konfliktu materialnego. Jeden z członków dostaje w łeb szklanym sufitem (lub kopniakiem w tylną część ciała). Spór został (przelotnie) rozwiązany, ale konflikt się pogłębił, utrwalił, a nawet rozgałęził na inne rodzaje.
Pretendent odrzucony nie pogodził się przecież z taką sytuacją. Może przecież pójść do konkurencji politycznej, robić czarny PR całej partii, wyciągnąć z partii innych członków itd.
Partia zapłaci za swą „wygodną” decyzję z dużą nawiązka: utraconymi głosami wyborców.
–
Przejdźmy teraz do konfliktów informacyjnych.
Wyobraźmy sobie sytuację (w dużym uproszczeniu), że jakiś zasłużony, wpływowy członek partii, n.p. Kaziu, uznał sobie kiedyś, pięknego dnia, że 2×2=5.
Spotkało się to z ostrą reakcją innego „silnego” członka, n.p. Zyzia, który uznał w odpowiedzi, że 2×2=3.
(Powiedzmy, że chodzi tutaj o dodatnią lub ujemną synergię jakiegoś współdziałania, nie zakładajmy od razu, że obaj są po prostu głupi.)
Partia może znów podejść do sprawy na kilka sposobów:
– spróbować zweryfikować dane na podstawie zewnętrznych źródeł,
– uznać problem za nierozwiązywalny,
– wyśrodkować opinię, uznając, że prawda musi być gdzieś pośrodku (z tymczasowymi wahaniami koniunktury)
– itd.
Z drugiej strony, partia może również rozstrzygnąć konflikt, uznając jedną z opcji za wartość świętą i nienegocjowalną.
Brzmi znajomo?
A jakże!
Nie będę pokazywał palcami, które partie to zrobiły i w jakich dziedzinach „wiedzy”. Liczę na fajne przykłady w Waszych komentarzach.
Oczywiście, granica pomiędzy konfliktem danych a konfliktem wartości bywa mniej lub bardziej ostra, w zależności od wspomnianej „dziedziny”.
Przykładowo, w kwestiach równowagi pomiędzy wysokością podatków a wysokością świadczeń socjalnych, jakaś część partii politycznych będzie próbowała opierać swoje programy na jakimś konsensusie eksperckim, nastrojach społecznych itd.
Inne, przyjmą sobie „na dzień dobry” jakieś założenia, i będą miały w pompie zarówno wyborców, jak i ekspertów.
W innych sprawach, n.p. prawa aborcyjnego, partyjne „wartości” potrafią być częściej i bardziej „zero-jedynkowe”.
W każdym przypadku, przyjęcie jakichkolwiek twierdzeń jako „święte, nadrzędne i nienegocjowalne”, prowadzi do utrwalenia konfliktu, t.j. przemiany „konfliktu danych” w tzw. „konflikt wartości”.
Skutki?
Wiadome.
–
Na koniec, na „deser”, konflikty emocjonalne.
W wersji „ulotnej” nazywane są one konfliktami protokołu komunikacji.
Przykładowo, jeżeli Kaziu opisze na forum wewnątrzpartyjnym jakąś propozycję poprawki do statutu partii, a Zyziu odpisze mu „jesteś głupi”, to mamy tu konflikt protokołu komunikacji.
Również tu, partia może podejść do sprawy na dwa sposoby.
Z jednej strony, może usunąć komentarz Zyzia, i poprosić go o przedstawienie własnej poprawki do statutu, prosząc go, w przypadku zestawienia obu propozycji, o rozważenie scenariuszy skutków jednej i drugiej poprawki w sposób rzeczowy i bezemocjonalny.
Partia generalnie może próbować dbać o jakość protokołu komunikacji, tak aby treść komunikatów opierała się wyłącznie na twardych danych i wnioskowaniu logicznym.
Partia może w również prowadzić szkolenia z protokołu komunikacji, tak aby uwagi „ad personam”, czy obraźliwe dla kogokolwiek, po prostu się nie pojawiały w dyskusji.
Z drugiej strony, partia (t.j. jej organy) może również „zatrzeć rączki” i podejść do sprawy w sposób anarcho-dyktatorski. To znaczy:
a) zezwolić członkom na wzajemne epitety, oceny, obelgi i insynuacje, blokując tym samym przepływ rzeczowej informacji (co jest bardzo wygodne, bo wtedy można się wczuć w rolę „zbawcy” i narzucić ludziom własne zdanie odgórnie, bez pytania),
b) rozstrzygać powstałe konflikty w sposób arbitralny, mówiąc, przykładowo, który ze skłóconych rozmówców jest głupi.
Dzięki temu podejściu, zawsze znajdzie się pretekst, by jednego z dyskutantów zakneblować na stałe, ośmieszyć, wyszydzić, a nawet wyrzucić z partii. Oczywiście, będzie to zawsze ten, który głosi poglądy niewygodne dla „władzy”.
W ten jednak sposób, konflikt protokołu komunikacji przeobraża się do formy trwałej konfliktu emocjonalnego, a więc w konflikt relacji. Polega on na tym, że ludzie zaczynają się wzajemnie nienawidzić, gardzić sobą nawzajem, tworzyć wrogie frakcje, odchodzić z partii, przechodzić do konkurencji i ogólnie atakować partię lub jej część bez wyraźnego powodu (lecz pod każdym możliwym pretekstem).
Kto był kiedykolwiek w jakiejkolwiek partii, widział to zapewne, niejeden raz, na własne oczy.
–
Zapytacie pewnie, po co partie to robią?
Odpowiedź jest prosta: dla dyktatorów i oligarchów, ludzie którzy się nienawidzą, są najwygodniejszą postacią bezmózgiej masy: najłatwiejszą do manipulowania i najtańszą do pozyskania.
Nie jest przecież łatwo złapać kogoś na ulicy, amputować mu mózg, ale tylko częściowo, tak aby był jeszcze w stanie na Ciebie głosować.
Nie jest łatwo odebrać komuś wiedzę empiryczną i instynkt samozachowawczy.
Cholernie trudno jest przekonać kogoś, że Ziemia jest płaska.
Jest jednak dziecinnie łatwo sprawić, że ludzie się nienawidzą, a kiedy ludzie się już nienawidzą, są Twoimi niewolnikami.
Ludzie którzy się szczerze nienawidzą, będą lizać z lubością koprofaga odbyt każdego uzurpatora, który obieca im, że zniszczy „tamtych”.
Ludzie którzy się nienawidzą, odrzucają zdrowy rozsądek, i będą z natchnieniem wieszcza głosić płaskość Ziemi, pod Twoje dyktando, tylko dlatego, że jest to „nasz” pogląd, i że jest przeciwny poglądowi „tamtych”.
–
Fajne?
Pewnie że fajne. Każdy kał jest przecież fajny dla mikrobiologa, gdy go weźmie na szkiełko i pod mikroskop.
Trochę gorzej, gdy trzeba się w tym kale codziennie kąpać.
Lub gorzej: żreć go zamiast pokarmu.
–
Link do poprzedniego odcinka:
https://www.facebook.com/tomasz.korzan.polityk/posts/247671857361162
Ciąg dalszy nastąpi.
Tomasz Korzan