Tomasz Korzan „Metodologia demokracji fasadowej” Część 87

„Jak śmiesz kandydować”,

czyli dlaczego niektórym partiom

nie wystarczy fasada z dykty.

 

Niektóre odcinki „demokracji fasadowej” zrobiły duże wrażenie na czołowych działaczach partii, której jestem (póki co) członkiem. Szczególne oburzenie wywołała teza, że zapisy statutowe, umożliwiające członkom organów obieralnych wykorzystanie powierzonej im władzy do prowadzenie walki politycznej z wewnątrzpartyjnymi konkurentami, stanowią szczególnie atrakcyjne warunki awansu osobom manipulatywnym i niezdolnym do empatii, a więc, między innymi, psychopatom (zob. odc. 84).

Ta teza została odebrana, przez niektórych działaczy, jak oskarżenie pod własnym adresem. Uznali oni, że ta teza „oskarża ich o psychopatię”. Rozpętała się nagonka medialna. Część moich postów i komentarzy została usunięta z forum wewnętrznego partii. Część pozostawiona, tak aby widoczne były tylko hejterskie i szydercze komentarze „święcie oburzonych, najwierniejszych” działaczy.

Zostałem oczywiście pozbawiony możliwości edycji na forum, tak abym nie mógł odpowiedzieć na stawiane mi zarzuty. Część komentatorów zastosowała technikę „skomentuj i zablokuj” tak aby ich komentarz pozostał bez mojej odpowiedzi.

Z jednej strony, spodziewałem się takiej reakcji. Jest ona tylko potwierdzeniem moich wieloletnich obserwacji regresu kulturowego na scenie politycznej.

Z drugiej, strasznie mnie ona smuci. Dla mnie jest ona dowodem braku gotowości polskiego społeczeństwa na otwartość, oddolność i tolerancję: niestety, nie tylko wśród tych, którzy otwarcie sprzeciwiają się tym wartościom (jest kilka takich partii), ale również wśród tych, którzy „oficjalnie” wartości te głoszą.

Oczywiście, bez względu na sytuację, nadal uważam, że nie powinniśmy się poddawać. Moim zdaniem, jedyną szansą na dobrobyt naszego kraju (materialny i niematerialny) jest wyrwanie się z niewoli mitów i stereotypów, nakazujących nam (między innymi) wierzyć w najkrzykliwsze reklamy, bez względu na niedorzeczność ich treści.

Ciekawym zjawiskiem, z jakim spotkałem się w partiach polskich, jest „nieformalny zakaz kandydowania”.

Polega on na tym, że przeciwnicy aktualnie panujących władz organizacji, poddawani są rozmaitym szykanom, czasem otwartym, czasem ukrytym, czasem słownym, czasem administracyjnym, mającym zniechęcić ich do kandydowania do organów organizacji lub, w przypadku kandydowania, utrudnić im zbudowanie wewnątrzpartyjnej rozpoznawalności, a w razie zdobycia rozpoznawalności, rozpuścić o nich niepochlebne plotki.

Z jednej strony, trudno się temu dziwić.

Skoro członkowie grupy, uznającej się za „uprzywilejowaną” (a chyba każda partia takową posiada), mogą zapewnić sobie wrażenie „wyższej wygranej”, i skoro mogą być w tym procederze bezkarni, jest rzeczą oczywistą, że będą to robić.

Z drugiej strony, sytuacja w której kandydat-faworyt wygrywa wybory absurdalnie wysoką większością głosów, stawia partię, w której zaszły procesy „nieformalnej preselekcji” kandydatów, w dość niekomfortowej sytuacji wizerunkowej względem własnych wyborców, przynajmniej tych, którzy nie stracili jeszcze zdolności do krytycznego myślenia.

Dlaczego?

Z punktu widzenia racjonalnego wyborcy, idealną partią jest taka, w której panują warunki zbliżone do konkurencji idealnej, a więc taka, w której żadna frakcja nie dominuje nad pozostałymi (lub w której w ogóle nie ma frakcji). Tylko bowiem taka partia, w której szanse różnych kandydatów są w miarę wyrównane, oferuje wyborcom jakąś nadzieję na dialog wewnętrzny organizacji nad postulatami przychodzącymi z zewnątrz.

Partia, która jest zdominowana przez jedną frakcję, jest z punktu widzenia wyborcy, partią „zamkniętą”, w której od działaczy należy spodziewać się raczej czegoś na kształt odwróconej lojalności: nie wobec wyborcy, ale wobec szefa partii.

Co bowiem oznacza zwycięstwo „faworyta” z druzgocącą przewagą?

Są dwie możliwości:

1) pozostali kandydaci nie dorastają szefowi do pięt,

2) członkowie partii poddali się naciskom, i głosowali „na czyjąś sugestię”.

Obie sytuacje są, rzecz jasna, kompromitujące dla partii.

Konsekwencją pierwszej z nich jest to, że ewentualni nominaci partii w wyborach powszechnych będą niekompetentni. Skoro bowiem przegrali z kretesem we własnej partii, nie mają również nic do zaoferowania na zewnątrz.

Konsekwencją drugiej sytuacji jest to, że o rezultatach wyborów wewnętrznych w partii zadecydowały procesy nieformalne, ukryte, nie mające nic wspólnego z demokracją.

Nie bez kozery art. 13 konstytucji mówi:

„Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa.”

Zwróćmy uwagę na ostatnie 4 słowa: „utajnienie struktur lub członkostwa”.

Pomijam nawet fakt, że żadna polska partia nie publikuje listy swoich członków. W końcu „to jest Polska”. RODO jest ważniejsze niż konstytucja. Czytaj: członkowie aktualnych władz partii mają kontakt do wszystkich członków partii, i mogą sobie zrobić reklamę wyborczą. Konkurencja aktualnych władz tego kontaktu nie ma, więc nie zrobi sobie reklamy. Słowem: „demokracja demokracją, ale władza tylko nam się należy”.

Gorsze jest jednak to, że jakieś struktury nieformalne partii mogą sobie zorganizować „akcję suflerską” i po prostu „podpowiedzieć niezdecydowanym i niezorientowanym” na kogo powinni oddać głos.

Oczywiście, nie da się udowodnić wprost, że „akcje suflerskie” miały kiedykolwiek w jakiejś partii miejsce. Jedyną rzeczą, która pozostaje wyborcy, jest sprawdzenie, czy wybory wewnętrzne w partii wygrane zostały minimalną przewagą jednego z wielu kandydatów, czy wręcz przeciwnie, olbrzymią większością wśród niewielu kandydatów.

Ewentualnie (do tego będę zawsze namawiał) wyborca może sam zapisać się do jakiejś partii, zgłosić kandydaturę na przewodniczącego lub prezesa, i sprawdzić na własnej skórze, czy usłyszy od kogoś na ucho sławetne „jak śmiesz kandydować”.

Jeżeli to usłyszy, to może mieć pewność, że tej partii nie wystarcza fasada z dykty. Fasada musi być z papieru, i to toaletowego, gotowego rozerwać się na najsłabszym wietrze.

Link do poprzedniego odcinka:

https://www.facebook.com/tomasz.korzan.polityk/posts/356400639821616

Ciąg dalszy nastąpi.

 

Tomasz Korzan