Włodek Kostorz. Słowo boże – Kup pan cegłę. Część 1

Słowo Boże – część pierwsza „Kup pan cegłę”

 

Mogłoby się wydawać, że czepianie się religii katolickiej jest domeną ateistów, czyli okropnych typów mojego pokroju. By nie było, że się czepiam, postanowiłem w kilku pogadankach przytoczyć trochę faktów z historii Kościoła Rzymsko-katolickiego. Okrasiłem je wprawdzie własnymi komentarzami, ale taki mam już niskich lotów charakter i niewybredne poczucie humoru. A więc, czy się czepiam…

Nic bardziej mylnego. W 178 roku rzymski filozof Celsus, jako pierwszy poświadczył (nie zarzucał, ale poświadczał) nagminne fałszowanie treści ewangelii. Twierdził, że skrybowie przepisywali to co ich pryncypałom kompozycyjnie pasuje, wyrzucając wszystko to co nie bardzo pasuje. Biedaczek nie miał pojęcia, że to co robili skrybowie to małe Miki w porównaniu z tym co będzie się jeszcze działo.
Miał cwaniaczek szczęście, że żył w drugim wieku naszej ery, gdyż wtedy chrześcijanie zabraniali jeszcze nękania gości zajmujących się krytykowaniem ich wierzeń, ale 136 lat później stwierdzili, że taki liberalizm jest kontra-produktywny i uchwalono ekskomunikę dla pyskaczy. Wprawdzie wcześniej nikt o tym cudzie nie słyszał, ale właśnie za czasów pyskatego filozofa Maryja stała się pierwszy raz niepokalaną panienką. To by się zdziwiła gdyby żyła.

Ciekawe rzeczy działy się w trzecim wieku. Wprowadzono stan duchowny, chrześcijan podzielono na kler i laikat. Do tej pory każdy kto miał talent i gadane mógł głosić słowo boże i prowadzić swoje owieczki przez życie doczesne, ale taki stan rzeczy wymyka się kontroli i to nie jest dobre gdy jakiś nawiedzony robi za friko to co można robić za kasę. Przyjęto więc dogmat, że chrzest nie jest wystarczający i należy wprowadzić dodatkowe czynności, oczywiście prowadzone jedynie przez certyfikowanych kapłanów. Te dodatkowe czynności mogły wydawać się wiernym zbędnymi z perspektywy ekonomicznej zbytkami, więc by parafianie dobrze się zastanowili w co inwestują pieniądze, w 250 roku wprowadzono naukę o wiecznych mękach, czyli coś o czym nawet Jezusowi się nie śniło, gdyż był z gruntu dobrym i uczciwym człowiekiem.

Zaraz, zaraz… trochę za księdzem Arrio z Aleksandrii poleciałem po bandzie z tym człowiekiem. Arrio bezczelnie twierdził, że Jezus to najwyżej bóstwo pośledniejszego sorta, więc nic dziwnego, że w 325 roku na soborze Nicejskim 250-u biskupów skarciło bezczelnego duchownego ustanawiając “Dwójcę świętą”. Byli zdania, że Jezus i Bóg, który tego pierwszego (czyli syna) przysłał na ziemię, to ta sama osoba. Trochę to skomplikowane, ale ponieważ Sigmund Freud urodzić miał się dopiero za circa 1500 lat, nikt nie przesadnie nie kombinował z diagnozami, biskupom uwierzono na słowo. Wprawdzie część duchownych wciąż miała wątpliwości, ale rozwiał je definitywnie cesarz Konstantyn wprowadzając prawo zwalniające kler od podatków. Teraz wszyscy dokładnie zrozumieli dogmat o dwójcy. Można? Można.

Takie specjalne traktowanie duchownych mogłoby się nie podobać bogatszym obywatelom rzymskim, którzy na swoją zamożność w miarę uczciwie pracowali, więc św. Augustyn naucza, że niewolnictwo jest całkowicie zgodne z wolą Boga, a dosłowne rozumienie starego testamentu, który przewidywał wyzwolenie nieszczęśników po sześciu latach, świadczy o czytaniu bez zrozumienia. Zapewne skrybowie coś tam pokręcili przepisując, więc drodzy patrycjusze trzymajcie się kościoła, który pomoże wam przejść przez życie doczesne bez debetu na karcie kredytowej. My już tym niewolnikom wytłumaczymy zasady gry w Monopoly, a teraz co łaska poproszę.

Pojawią się jednak pewien problem. Rzymianie byli bardzo liberalni w sprawach duchowych, wiadomo klimat śródziemnomorski. Część z nich była fanami Mitry i arogancko wytykała ojcom kościoła odpisywanie na klasówce. Twierdzili, że te wszystkie historie jak żywo przypominają Mitrę, tylko scenariusz tego przedstawienia jest tym razem bardzo kiepsko napisany. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać, a przyszła w typowym dla powstającego kościoła stylu, który miał się stać tradycją tej firmy. Otóż ni z gruchy, ni z pietruchy przesunięto narodziny Jezusa z 6-go stycznia na 25-go grudnia, w który to dzień całkiem przypadkowo solenizantem był wspomniany Mitra. Kościół mniej lub bardziej legalnie zaczął przejmować nieruchomości Mitrystów, budując tam własne świątynie. Wyraźne podobieństwa do Mitryzmu ojcowie kościoła tłumaczyli działalnością diabła, co upierającym się przy swoim Mitrystom niczego dobrego nie wróżyło.

I słusznie, gdyż już w 347 ojciec kościoła Firmicus Maternus zachęca podwładnych i wiernych do wzięcia spraw w swoje ręce słowami: “Niechaj ogień mennicy albo płomień pieca hutniczego roztopi posągi owych bożków, obróćcie wszystkie dary wotywne na swój pożytek i przejmijcie je na własność. Po zniszczeniu ich świątyń zostaniecie przez Boga wywyższeni”. Amen.

Sprawa bardzo kusząca ekonomicznie, ale jakby mało koszerna w sensie prawniczym i wtedy jeszcze ósmego przykazania – Nie zabijaj, bo o „nie kradnij” nawet nie wspomnę. By zatem przekonać duchownych wahających się w temacie, w 355 roku cesarz uwalnia biskupów spod nadzoru sądów świeckich. Od tej pory odpowiadają jedynie przed swoim Bogiem, którego są ajentami.

Do tej pory kościół był jedynie dyskretnym supporterem władzy, tak jak MC Diablos są supporterem chłopców z motocyklowego klubu Bandidos. Ale już w roku 380 po Chrystusie, dokładnie za panowania cesarza Teodozjusza, chrześcijaństwo staje się oficjalną religią cesarstwa. Kościół staje się jednym z filarów władzy i za wkład w utrwalanie porządku społecznego, w 381 roku dostaje od cesarza prezent w postaci ducha świętego. Od tej pory mamy trójcę świętą, która trochę przeczy logice innych dogmatów tego kościoła, ale tylko trochę i tylko gdy ktoś upiera się przy ciągu przyczynowo-skutkowym, a takich było wtedy niewielu. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię.

Otóż w 382 roku synod w Rzymie ustanawia zwierzchnictwo kościoła rzymskiego nad innymi wyznaniami chrześcijańskimi i to pod każdym względem. Opornym dano trzy lata do namysłu, gdyż już w 385 roku w Trewirze, po raz pierwszy biskupi katoliccy polecili ściąć innych chrześcijan, którzy byli jakby wolniejsi w myśleniu i nadal upierali się przy purystycznej interpretacji oryginalnych pism świętych. Wtedy nie było jeszcze internetu, więc wiadomości rozchodziły się trochę wolniej niż obecnie, więc dopiero w 388 roku kościół wydał zakaz wszelkich dysput na tematy religijne (hejtowanie). Stały się one zbędne, gdyż dwa lata później synody w Hipponie i Kartaginie stworzyły kanon pisma świętego, dobierając najbardziej korzystne ewangelie i podania. Od teraz wierny wiedział co ma myśleć, a czego nie myśleć. Aby jednak takiemu wiernemu nie przyszło do głowy czytać co się pod rękę podwinie, w 391 roku w największej współcześnie istniejącej bibliotece w Aleksandrii (około 700 tysięcy starożytnych pism i zwojów) katolicy puścili z dymem wszystkie “niechrześcijańskie” księgi. Potem zamknięto wszystkie starożytne akademie i zabroniono nauczania poza murami kościoła.

W 431 roku Matkę Chrystusa wzięto drugi raz na warsztat, bo dzieworództwo jakby nie wystarczało. Podczas soboru w Efezie potwierdzono boską naturę Jezusa (co za niespodzianka, prawda?) i ustalono, że człowiek urodził Boga. Tym oto sposobem matka Chrystusa (Xristos Takos) zostaje zastąpiona Teo Takos (Boga Rodzica). Hurra, Maryja drugi raz się zdziwiła, tym razem na dobre, ale nieboszczki rzadko uczestniczą w tego typu dyskusjach.

Docieramy powoli do końca pierwszej pogadanki, do roku 449, w którym to roku cesarz Leon I wpada na genialny pomysł, prawie jak Gierek z centralizmem socjalistycznym. Wprowadza prymat biskupa Rzymu nad innymi biskupami. Tadammm!!!

Jeśli ktoś jest zdania, że – działo się, oj działo – przypominam że jesteśmy dopiero pod koniec piątego wieku, a kościół dopiero się, że tak powiem rozkręcał. Jak wiadomo praktykom, rozkręcenie firmy kosztuje, więc w 593 roku papież Grzegorz wymyśla czyściec.
Do tej pory dobry Bóg na sądzie ostatecznym stawiał zmarłe dusze po prawicy lub lewicy, zależnie od uczynków za życia. Sprawa była przesądzona, co miało niewielki wpływ na finanse kościoła, a tak nie może być. Więc co sobie wymyślił pomysłowy Grzegorz z tym czyśćcem. Otóż w czyśćcu dusze cierpią tak długo aż nie odpokutują grzechów, lub (i tu uwaga drodzy parafianie) dopóki ubodzy krewni mający to nieszczęście jeszcze żyć, nie wykupią duszy u zaradnego Grzesia lub jego podwładnych. Zaczął się (jeszcze nieśmiało) handel odpustami i wiecznym zbawieniem. Z czasem ofertę rozszerzono o odpusty za życia (taki re-insurance wiecznego żywota).

I to chyba na dzisiaj tyle, bo trochę jakby jest do przemyślenia. Ja też potrzebuję czasu, by ogarnąć następne 500 lat, a nie jest to łatwe zadanie jeśli wziąć pod uwagę pomysłowość ojców kościoła.

 

Włodek Kostorz