Ruso…cośtam

Często czytam aby nie utożsamiać Rosjan z polityką Putina, że Putin to nie Rosja i nie wolno stawiać pomiędzy narodem i ich wodzem znaku równości, bo podobno źle świadczy o człowieku i łatwo otrzymać etykietę rusofoba, erytofoba, ksenofoba i cholera wie co jeszcze. To zachodnie liberalne ucywilizowanie doprowadziło nas właśnie do punktu, w którym teraz stoimy bezsilni, zastanawiając się co dalej.

Czuję rozsadzająca mnie złość, ale nie potrafię tego wykrzyczeć tak by było politycznie poprawnym i nie do podważenia przez “komisarzy” stojących na straży społecznościowych zasad współżycia na fejsie. Tak by nie zarobić bana za hejtowanie.

Nie stawiam więc znaku równości, choć 70-75% Rosjan popiera Putina, ponad 40% popiera jego agresywną politykę mocarstwową, a ponad 30% życzy sobie jeszcze bardziej zdecydowanych działań wobec zachodu. Dodatkowo 33% Rosjan pragnie powrotu ZSSR w dawnej formie i granicach. Jak tu ich nie lubić. Wiem, wyklepano im bereciki. Chyba musiały być z ołowiu, bo niespodziewanie łatwo dawały się klepać.

Niestety nie potrafię w sobie wykrzesać aż takich pokładów kultury by teoretyzować i relatywizować, pisać ładnie i “mądrze”. Czuję wielką złość i jest to delikatne i bardzo ostrożne (w emocjonalnym stopniowaniu) określenie.

Jednakowoż “niechęć” do Rosjan stała się faktem społecznym, tylko nie potrafimy na razie tego po ludzku nazwać. Długo wychowywano nas na ludzi cywilizowanych, więc wstydzimy się swoich negatywnych uczuć. Zastanawiałem się zatem skąd ich taki nagły wybuch, że Ukraina nie może być jedynym powodem. To co czuje wielu Polaków nie jest też rusofobią, terminem tak chętnie stosowanym przez emocjonalnych manipulantów. Nie jest z prostej przyczyny, gdyż fobia to przesadna reakcja trwogi, pomimo świadomości o irracjonalności własnego lęku oraz zapewnień, że obiekt strachu nie stanowi realnego zagrożenia.

Nie stanowi?

Przez całe dzieciństwo i młodość czytałem o tym, że to Niemcy (za wyjątkiem NRD-owców) wywołali drugą wojnę światową i nikt nie próbował wtedy relatywizować tego faktu statystykami. Dopiero jak dorosły człowiek “dowiedziałem” się, że to nie byli Niemcy, tylko naziole. Obecnie w Niemczech część elit uważa, że należy skończyć z tym pokrętnym nazewnictwem, że naziści nie spadli Niemcom z nieba, a Hitler nie wygrał wyborów głosami Marsjan. Historię wszyscy znamy. Niemcy zaczęli wojnę z całą ludzkością, dostali w dupę, zrobiono im procesy i słusznie nazwano bandytami, przestępcami i ludobójcami.

Po wojnie zafundowano niemieckiemu społeczeństwu denazyfikację, która miała bardzo turbulentny przebieg, gdyż z czasem przyjęła fasadową formę. Odpowiedzią były rozruchy studenckie z 1968 roku. Odbywały się pod hasłem “Tatusiu, co robiłeś w czasie wojny?”. Był to protest młodzieży przeciwko relatywizowaniu wstydliwej historii dla aktualnych potrzeb politycznych, protest przeciwko zatrudnianiu na stanowiskach urzędniczych byłych nazistów, protest przeciwko ich uczestnictwu w życiu społecznym i politycznym. Te rozruchy zmusiły Niemcy do całkowitego rozliczenia się z przeszłością. Było to bolesne, ale sprawiedliwe moralnie. Po latach świat nie zapomniał, ale przebaczył. I tutaj jest pies pogrzebany z tą tak zwaną “rusofobią”.

Robert Conquest ocenia liczbę ofiar terroru komunistycznego w ZSRR na 40 milionów, w tym 20 milionów ofiar śmiertelnych. Sołżenicyn zaś podaje, że od początku rewolucji do 1956 roku uśmiercono w gułagach około 60 milionów ludzi.

Przez 45 powojennych lat ZSRR eksportowała komunizm na skalę masową. Liczbę ofiar w Chinach ocenia się na 65 milionów, Kambodża 2 miliony, Korea 2 mln, Afryka 1,7 miliona, Wietnam 1 milion, itd…

Polska także ma swoje tragiczne doświadczenia w tej materii, ale to nie jest bezpośrednim powodem owej “niechęci”, która pojawiła się tak intensywnie właśnie teraz. Myślę, że napaść na Ukrainę była jedynie zapalnikiem tego co odczuwaliśmy jako niedosyt sprawiedliwości.

Nigdy nie potępiono radzieckiego komunizmu tak konsekwentnie jak zrobiono to z niemieckim nazizmem. Nikt nigdy nie zażądał od Rosji rozliczenia się przed światem z tych lat terroru. Nikt nie przeprowadził sowieckiej Norymbergi. Nikt nie powiedział, nie chcemy mieć z wami nic do czynienia dopóki tego nie załatwicie.

Nie zrobiono tego, gdyż nagle cały świat ucieszył się na widok najśliczniejszego Genseka w historii, nawet przyznał Gorbaczowowi pokojową nagrodę Nobla ciesząc się, że Rottweiler na razie nie będzie gryzł.

Mało tego, dano im miliardowe pożyczki na odbudowę zdewastowanego uzębienia. A potem już poszło. Jak grzyby po deszczu pojawili się w Rosji milionerzy, potem miliarderzy. Dawni aparatczycy i “czekiści” przebrali się w garnitury Armaniego i pojechali na podbój świata. Rosyjski plankton też wylał się na kanikułę w Turcji, na Kanarach, w Egipcie i gdzie tylko się da. Stawali się coraz bardziej aroganccy, chamscy i nie do zatrzymania. Byli wszędzie i wszędzie tacy sami.

I tu nagle wojna, jak przebicie wrzodu, który ropiał całymi latami. To co nami miota, to nie jest nienawiść do Rosjan. To poczucie niesprawiedliwości, że nie zostali za nic rozliczeni, więc zaczęli się arogancko śmiać nam w twarz. Nam i historii, sześćdziesięciu milionom ofiar systemu, za którym nadal tęsknią i który pragną narzucić wszystkim dookoła. Putin jest tylko twarzą Rosji, ale jakże charakterystyczną.

Wiem, nienawiść jest bardzo negatywnym uczuciem, więc nie chcemy naszych uczuć nazywać po imieniu i jesteśmy w jakimś sensie emocjonalnie okaleczeni, niedopowiedziani. Może dopiero gdy nazwiemy będziemy mogli budować jakieś pozytywne uczucia.

Włodek Kostorz

„Hybrydowa implozja”. Komentarz Włodek Kostorz

 

Dzisiaj Putin odciął sobie możliwość rozwiązań politycznych. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie już poważnie traktował słów prezydenta FR, jego zapewnień i argumentów. Nie ma więc opcji pogadajmy, a potem może coś za coś. To się skończyło, a raczej on sam to skończył. Dzisiaj postanowił być bandziorem.

Napadem na Ukrainę otworzył wszystkie możliwe scenariusze na przyszłość, włącznie z apetytem na państwa bałtyckie i potem blok wschodni. Nie ma więc żartów. Jeszcze nie został osiągnięty „Point of no return”, ale to żadne pocieszenie

Otwarta wojna z Putinem (specjalnie nie piszę, że z Rosją) byłaby katastrofą dla naszego regionu. Pytanie zatem co teraz?

Moim zdaniem przyszedł czas na błyskawiczną wojnę hybrydową ze strony zachodu. Będzie to kosztowało, ale rozwód zawsze kosztuje, trwa i jest dołujący.

Jak to rozumiem?

Podobno dla faceta największą karą jest szlaban na wyro. I tym tropem należy iść, uderzyć tam gdzie boli.

Co to jest Rosja? Rosja to duże miasta, w których bogaci Rosjanie żyją z handlu z zachodem lub zachodnich technologii i eksportu bogactw naturalnych. Rosja to oligarchowie, którzy swoje miliardy trzymają na zachodzie. Rosja to korupcja i reszta społeczeństwa, któremu żyje się ot tak sobie od pierwszego do pierwszego.

Mam więc wrażenie, że należy doprowadzić do implozji władzy Putina. Rosja to nie Korea Północna, dalsze otoczenie rosyjskiej władzy to nie jest monolit zapatrzony w wodza.

I tutaj widzę rolę dwóch czynników. Po pierwsze służby wywiadowcze, po drugie bankowość i gospodarka.

Służby wywiadowcze zawsze mają kanały nieoficjalne, na wypadek gdy wszystko inne zawiedzie. Tymi kanałami można cicho podszepnąć dalszemu otoczeniu wodza, jakie mogą być konsekwencje, a mogą być dla tych ludzi tragiczne, gdyż uderzą w to co ich podnieca, w kasę, w ich poczucie bycia panami życia.

Dzisiaj w UE obradowano nad zablokowaniem transakcji SWIFT dla obywateli i firm FR i z nimi związanych. Przeciwni byli Niemcy i Holandia. Mnie to nie dziwi, ale to inna rzecz. Spasiba gaspadin Schröder, danke Genossin Merkel.

Teraz sobie wyobraźcie tych oligarchów, którym grozi kompletna plajta, przepadek całej kasy. Na jednym z portali czytałem, że dzisiaj giełda w Moskwie wariowała, czyli jeśli to prawda już jest panika. Zakaz wjazdu do państw zachodnich dokończy dzieła. Zostaną we własnym sosie i bez kasy, gdyż raczej nie dowierzali rosyjskim bankom i trzymali tam gdzie jest bezpiecznie. Należy im pokazać, że nie musi tak być, gdyż myśmy też myśleli, że z Rosją jest bezpiecznie choć niełatwa.

Można im też podpowiedzieć, że po upadku Putina (a upadnie) kolaboranci będą traktowani na równi z przestępcami, więc koniec z wypasionymi jachtami i lazurowym wybrzeżem, w Soczi też jest ładnie. Wszystko można, paleta jest ogromna.

Ponieważ Putin stawia na stalinowskie tradycje, tak w działaniu jak i w retoryce, postawmy dokładnie na to samo. Zgodnie z tą tradycją rosyjscy wodzowie wysokich szczebli rzadko przechodzili na zasłużoną emeryturę. Częściej padali ofiarami pałacowych intryg, umierali nagle z niewyjaśnionych przyczyn, lub na zatrucie ołowiem z ręki Brutusa. Taka tradycja, dlaczego ma umrzeć.

Podpowiedzmy im to (służby) i odetnijmy od korytka (polityka). Rosjanie nie są głupi, liczyć potrafią.

Włodek Kostorz

„opętać poczuciem winy” Marek Krak v. Adam Cioch o narzędziach i metodach manipulacji w książce „Epidemia manipulacji; Jak przed religijną manipulacją chronić siebie i bliskich”

Tym razem prezentujemy punkt widzenia, jednego z bardziej aktywnych myślicieli. Adam Cioch, znany pod nikiem Marek Krak dzieli się z nami swoimi spostrzeżeniami na temat mechanizmów i narzędzi jakimi posługuje się kościół katolicki, w procesie produkcji swoich, bardziej lub mniej fanatycznych, uzależnionych od niego ofiar. Wierzący niefanatyczni są na ogół antyklerykałami, choć wydaje się, że ich stopień uzależnienia jest na podobnym poziomie jak wszystkich wierzących. Różnią się od praktykujących poziomem świadomości na temat – co się w kościele uprawia i , że raczej nie ma w nim boga w którego wierzą.

kuna2021kraków

Opętać poczuciem winy

Jestem zwolennikiem tezy, że religie nie tyle udzielają fałszywej odpowiedzi na rzeczywiste ludzkie problemy, co raczej same tworzą problemy, które później rzekomo rozwiązują. I to jest jeden z najskuteczniejszych sposobów uzależniania od siebie wyznawców.

Oto kilka przykładów na tworzone sztucznie problemy: strach przed piekłem, strach przed bogami, poczucie winy po tzw. grzechu, lęk po złamaniu absurdalnych nieraz zakazów, wykreowanie poczucia ciągłej własnej niedoskonałości itp.

Rzecz jasna, skoro kościół odpuszcza winy, to nic tak nie uzależnia od kościoła, jak ciągłe kreowanie tego poczucia winy. Bo wytresowany nim człowiek, będzie ciągle skomlał o przebaczenie.

Mistrzem w tej dziedzinie jest, oczywiście, kościół katolicki. I to nie tylko dzięki swojej mętnej i najeżonej zakazami etyce seksualnej, która jest niczym spacer po polu minowym. Nawet pobożni, heteroseksualni i zaślubieni w kościele małżonkowie muszą się w czasie seksu ciągle pilnować, aby, cytując klasyka, „skończyć w kobiecie”, albo nie zrobić, a zwłaszcza nie pomyśleć!, czegoś niewłaściwego. Błogosławieni, którzy takiego (po)życia nie zakończą ciężką nerwicą…

Jest jeszcze i inna maszynka do utrzymywania ludzi w ciągłym strachu i poczuciu winy. Czy słyszeliście o „grzechach przeciwko duchowi świętemu”?

Otóż, jako pretekst do stworzenia tego narzędzia religijnych tortur, służy cytat z ewangelii (np. Ewangelia Mateusza, rozdział 12), w którym Jezus z Nazaretu został zaatakowany przez faryzeuszy, czy religijną konkurencję i oskarżony o to, że dokonuje cudów mocą diabelską. Na to ewangeliczny Jezus miał im odpowiedzieć, że robienie z ducha bożego diabła, jest grzechem, który nigdy nie zostanie wybaczony. I to wszystko.

Jak na wyrafinowaną sektę przystało, z tych paru słów kościół katolicki stworzył rozbudowaną i podstępną doktrynę. Co może być grzechem niewybaczalnym, wedle kościelnych katechizmów? Cytuję: „o łasce Bożej rozpaczać;

przeciwko miłosierdziu Bożemu zuchwale grzeszyć;

uznanej prawdzie chrześcijańskiej się sprzeciwiać;

bliźniemu łaski Bożej zazdrościć;

na zbawienne napomnienia zatwardziałe mieć serce;

rozmyślnie trwać w niepokucie”.

 

Rozumiecie już o co chodzi? Oczywiście, chodzi o to, żeby każdy i zawsze bał się, że jest nie tylko grzesznikiem, ale że jest w śmiertelnym zagrożeniu! Że być może jest bardzo źle, albo nawet niemal beznadziejnie. Bo kto nigdy nie wątpił, albo kto komuś czegoś nigdy nie zazdrościł?!

Chodzi o to, żeby ofiara kościoła, czyli tzw. wierny, wypatrywał u spowiednika pociechy, że jednak nie jest tak źle i że grzechy mu zostaną odpuszczone. I żeby ciągle wynurzał się z tego bagna i do niego wracał. I skomlał o pociechę i pomoc. I płacił. Za msze za zmarłych, za różne religijne usługi. Aby się trwale uzależnił od kościelnej „pociechy”.

 

Tak mniej więcej wygląda kościelna „posługa duchowa” także w wielu innych kwestiach. Najpierw Cię otrują, aby następnie podać Ci „lekarstwo”. Tyle, że tego „lekarstwa” będziesz ciągle potrzebował i ciągle pozostaniesz na wpół chory. A Twoi truciciele będą się cieszyć opinią zbawców i lekarzy dusz. I będą prosperować.

Jedyne wyjście z tej opresji, to nie dać się dalej zatruwać. Wówczas sam dojdziesz szybko do zdrowia.

Więcej na temat różnych strategii religijnej manipulacji w książce „Epidemia manipulacji. Jak przed religijną manipulacją chronić siebie i bliskich”.

www.letraprint.pl

Adam Cioch (Marek Krak)

ŹRÓDŁO

 

Andrzej Wendrychowicz. Opowieści spiskowe

 

Opowieści spiskowe

Andrzej Wendrychowicz

Pandemia jest doskonałą okazją do snucia nowych teorii spiskowych. Rozchodzą się szybko i szeroko, bo ciągle – a dzieje się tak od niepamiętnych czasów – jest mnóstwo ludzi wierzących w irracjonalne opowieści i takich ludzi przybywa. Tak też powinno się je nazywać:  opowieści spiskowe, bo termin teoria powinien być zarezerwowany dla teorii naukowych.

Kilka przykładów popularnych opowieści spiskowych:

(1) Zamach na World Trade Center był prowokacją Pentagonu, żeby rozpętać wojnę z islamem i zastraszyć amerykańskich obywateli.

 

 

 

 

 

(2) Wirus HIV powstał w   amerykańskim laboratorium wojskowym w Maryland w ramach badań nad bronią biologiczną.

 

 

 

 

 

(3) To angielska rodzina królewska zaplanowała zamach na księżną  Dianę, żeby jej partner, Dodi Al-Fayed nie miał wpływu na przyszłego króla, księcia Williama.

 

 

 

 

 

 

 

(4) Ziemia jest płaska.

 

 

 

 

 

 

(5) Masoni spotykają się w tajnych miejscach, odprawiają tam swoje rytuały i to oni rządzą światem.

 

 

 

 

 

(6) Nie było lądowania na księżycu; to mistyfikacja, to tylko film nakręcony w studio.

 

 

 

 

 

(7) UFO odwiedzają Ziemię. Są na to dowody, ma je wojsko, ale nie chce ujawnić.

 

 

 

 

 

I jeszcze kilka opowieści, szczególnie groźnych w czasach pandemii.

(1) Kokoronawirus jest niegroźny; to tylko normalna grypa.
Jeśli taki niegroźny, to skąd tyle zakażeń i duża umieralność, brak skutecznego leku, tak wielki wysiłek i nakłady finansowe w opracowanie szczepionki? Dlaczego ogłasza się lockdown rujnujący gospodarkę?

(2) Koronawirus to broń biologiczna wyprodukowana w laboratorium.
I tu mamy wybór:  w Wuhan, albo w USA; według rosyjskich mediów to „Lugar Centre for Public Health Research” w Georgii.  Wskazania na Wuhan wzięły się stad, że to tam na początku 2015 otwarto Instytut Wirusologii  z 4. klasą bezpieczeństwa.

(3) Trzeba stworzyć nowy porządek na świecie.
Tajemnicze stowarzyszenia chcą wykorzystać kryzys pandemiczny do stworzenia autorytarnego systemu światowego.  Idea „Nowego świata” to ulubiona opowieść spiskowa w środowiskach prawicowych ekstremistów. Ich ulubieni wrogowie, to Żydzi.

(4) Bill Gates chce pozarażać ludzi, żeby potem ich kontrolować za pomocą wszczepionego mikroczipa.  Opowieść ta bazuje na fakcie, że fundacja małżeństwa Gatesów wyasygnowała duże pieniądze na badania nad szczepionką przeciwko Sars-CoV-2. Przytacza się też wypowiedź Gatesa z marca ubiegłego roku, w której wspomniał o „digitalnym certyfikacie”, który będzie informował, kto uległ zakażeniu korona wirusem i kto został zaszczepiony. Tyle, że to papierowe zaświadczenia o szczepieniu są powszechnie wystawiane w większości, jeśli nie we wszystkich krajach.

(5) Nadajniki sieci 5G rozprzestrzeniają korona wirusa; ich fale radiowe niszczą DNA naszych komórek. Tyle, że Sars-CoV-2 wybuchł w Wuhanie, gdzie nie było jeszcze sieci 5G. Jedynym krajem gdzie ta sieć jest już powszechna, to Korea Południowa. Pandemia zbiera żniwo w krajach na całym świecie, w których o 5G nawet się jeszcze nie mówi.

Opowieści spiskowe dyskredytują naukę i uznanych naukowców. Zwolennicy tych opowieści często przytaczają  swoje „dowody naukowe”. Dla płaskoziemców takim dowodem jest doświadczenie oparte na słynnym Bedford Level Experiment z roku 1838. Dwie deski z otworami umieszcza się pięć metrów nad powierzchnią wody.  Dwie osoby ustawiają się w odległości 6,5 kilometra od siebie, jedna z laserem, druga z kamerą. Promień lasera przechodzi przez otwory w deskach i jest rejestrowany przez kamerę.  Wniosek: gdyby ziemia była okrągła, to jej krzywizna byłaby już odczuwalna na odległości 6,5 i promień lasera nie trafiłby w oko kamery.

Dowodem na tajemnicze stowarzyszenia panujące nad światem ma być istniejący od roku 1954 Klub Bilderberg https://pl.wikipedia.org/wiki/Grupa_Bilderberg   Klub tworzą (przeważnie już byli) politycy, menagerowie i wojskowi wysokiej rangi, sławni dziennikarze.  W Klubie omawiane są najważniejsze dla świata sprawy dotyczące bezpieczeństwa, polityki i gospodarki.  Według opowieści spiskowych grupa wywodzi się od stowarzyszeń wolnomularskich. Niejawność spotkań i znaczne wpływy uczestniczących w nich osób spowodowały, że przypisuje się im role tajnego  rządu światowego.

Można by wzruszyć ramionami na tego typu opowieści spiskowe, ale zadziwiająco dużo ludzi daje im wiarę. Niemiecka Fundacja Friedricha Eberta od roku 2006 co dwa lata bada nastawienie niemieckiego społeczeństwa. W roku 2019 omal połowa (46%) Niemców wierzyła, że są prowadzone tajne operacje, mające wpływ na decyzje polityczne. 24% było przekonane, że media i politycy idą ręka w rękę. Przy czym mężczyźni są znacznie bardziej podatniejsi na takie opowieści niż kobiety; ich wiek nie odgrywa przy tam żadnej roli.  W innym badaniu z roku 2018  prawie 10% wierzyło, że AIDS celowo wyhodowano w laboratorium; 17% uważało, że to koncerny farmaceutyczne rozprzestrzeniają zarazki, żeby zbijać fortuny na sprzedaży leków. Wniosek z tych i innych badań: wiara w opowieści spiskowe to żaden margines, to szeroko rozpowszechniona wiara na całym świecie.

Od pewnego czasu naukowcy badają psychologiczne aspekty wiary w opowieści spiskowe. W roku 1994 amerykański socjolog Ted Goertzel opublikował pracę, w której wykazał, że istnieje dość powszechna skłonność  dawania wiary opowieściom spiskowym. Jego praca przeszła wtedy bez większego echa i dopiero w roku 2008 amerykańscy psycholodzy Jennifer A. Whitson i Adam D. Galinsky wrócili do tematu w publikacji w Science.  Ta i inne prace zwracają uwagę, że wiara w opowieści spiskowe może zaspokoić różne potrzeby ludzi:

Dążenie do kontroli i bezpieczeństwa. Kiedy ludzie z powodu osobistych problemów czy kryzysów społecznych odczuwają, że stracili nad nimi kontrolę, próbują to sobie jakoś racjonalizować. Opowieści spiskowe oferują proste objaśnienia nawet najtrudniejszych problemów i porządkują świat.

Dążenie do pozytywnego obrazu siebie samego.  Ludzie mający o sobie szczególnie wysokie mniemanie uważają się za tych lepszych, wiedzących więcej. Tę większą wiedzę często czerpią z opowieści spiskowych; według nich to inni, jak owce ślepo wierzą rządowi, mediom,  profesorom.

Dążenie do zrozumienia.  Opowieści spiskowe pięknie porządkują świat.  W roku 2017 troje psychologów przeprowadziło eksperyment. Badanym osobom pokazano całkowicie abstrakcyjne malowidła. Ci, którzy wierzyli w opowieści spiskowe doszukali się w nich celowych struktur i wzorów, ukrywających określone przesłania. W innym badaniu opowiedziano o śmierci przywódcy fikcyjnego państwa, która spowodowała wybuch wojny. Większość badanej grupy była przekonana, że to był celowy zamach. Kiedy ta sama historia o śmierci przywódcy nie miała dalszego ciągu, omal nikt z badanych nie sięgał po opowieści spiskowe.

Wiele opowieści spiskowych ma mniej lub bardziej ukryte motywy antysemickie. Wokół zamachu na World Trade Center z 11. września 2001 krążą pogłoski, że wśród ofiar nie było Żydów, bo byli uprzedzeni o zamachu, żeby zdążyli się ewakuować. Prawda jest taka, że co dziesiąta ofiara zamachu miała żydowskie korzenie.  Znany finansista i filantrop żydowskiego pochodzenia George Soros jest bohaterem wielu opowieści spiskowych. Jest on o tyle łatwym celem, bo chociaż ma postępowe poglądy i jest wielkim filantropem, to swoje wielkie pieniądze zarobił na spekulacjach giełdowych i nieruchomościami.  Znani badacze antysemityzmu, Samuel Salzborn i Alexandra Kurth definiują antysemitów jako tych, których świat składa się z opowieści spiskowych, w których Żydzi są za wszystko odpowiedzialni.  Ulubioną figurą opowieści spiskowych jest marionetka. Ci, co potajemnie pociągają za sznurki w światowym teatrze lalek, to znowu są Żydzi.  W przywołanym już badaniu Fundacji Friedricha Eberta, w roku 2019 respondenci byli zdania, że 1/3 polityków i czołowych osobistości to są tylko marionetki.

Ogromny wkład w mnożenie się opowieści spiskowych ma Internet. W opublikowanym w maju 2020 badaniu Heidi OiYee Li, Adrian Bailey, David Huynh oraz James Chan z uniwersytetu w Ottawie wykazali, że ponad ¼ najczęściej oglądanych na YouTubie informacji na temat Covid-19 wprowadza w błąd bądź jest niepełna.  Z analizy Avaaza ze stycznia 2020 wynika, że po wprowadzeniu do wyszukiwarki hasła „ocieplenie klimatu” w 100 Top Video na YouTubie co najmniej 16% informacji jest nierzetelna. W potężnym badaniu uniwersytetów w szwajcarskiej Lozannie i brazylijskim Minas Gerais, obejmującym ponad 300.000 materiałów video, 2 miliony wskazań wyszukiwarek i 79 milionów komentarzy wykazano, że algorytmy stosowane przez YouTuba preferują prawicowo-ekstremistyczne kanały.  To jest wielki problem, bo materiały video uchodzą za bardziej wiarygodne niż teksty pisane.

Coraz większa wiara w opowieści spiskowe ma polityczne konsekwencje. Ich zwolennicy zasilają głównie populistyczne i prawicowo-ekstremistyczne ugrupowania polityczne. Potwierdzają to badania. Ustalono, że Brytyjczycy głosujący za brexitem w dużej części wierzą w opowieści spiskowe. Podobnie było wśród wyborców Donalda Trumpa i Hilary Clinton.  Dopiero dość niedawno zaczęto bliżej badać wpływ wiary w opowieści spiskowe na polityczny ekstremizm i akceptację przemocy.

W przywoływanych już kilka razy badaniach Fundacji Friedricha Eberta wykazano, że ¼ spośród wierzących w opowieści spiskowe (a takich było w roku 2019 w Niemczech aż 38% społeczeństwa) wykazuje zwiększoną akceptację przemocy. Wniosek, że opowieści spiskowe przyspieszają radykalizację społeczeństwa jest zatem w pełni uprawniony.

Dlaczego ludzie tak chętnie rozpowszechniają fake newsy i opowieści spiskowe?

Jedni, bo w nie święcie wierzą. Inni, żeby w ten sposób zwrócić na siebie uwagę w sieci i zbierać lajki. Jeszcze inni próbują na strachu i niepewności ludzi zarabiać pieniądze; np. ostrzegają, że sieć 5G szkodzi zdrowiu; kto chce się przed tym zabezpieczyć, może u nich za paręset Euro kupić skuteczny „ochraniacz”. W sieci jest też masa oferentów różnych cudownych leków i diet.

Co zrobić z opowieściami spiskowymi?

Większość z nas nie za bardzo wie, jak rozmawiać z wyznawcami takich opowieści. Szczególnie, jeśli są to nasi przyjaciele, albo najbliższa rodzina, którzy nagle wszędzie widzą jakieś ciemne moce.  Rozmowy takie często kończą się awanturą a przyjaciele stają się światopoglądowymi wrogami.  Dlatego trzeba najpierw spróbować zrozumieć, skąd u rozmówcy bierze się wiara w te opowieści.  Skąd zaczerpnęli swoją wiedzę na ten temat. Potem jasno wyłożyć swoje racje z pełnym szacunkiem dla rozmówcy. Kilka porad, jak podchodzić do mało wiarygodnych materiałów:

(1) Źródła.  Zbadaj pochodzenie i jakość źródła. Czy dany kanał na YouYubie ma w swym programie więcej takich opowieści. Czy na stronie internetowej jest stopka wydawcy z jego danymi. Czy wiadomo kim jest osoba, która wysłała wiadomość na WhatsAppie.

(2) Argumentacja.   Przyjrzyj się uważnie argumentacji.  Sprawdź kto, co i dlaczego publikuje. Często materiał zawiera głównie emocjonalnie postawione pytania z tezą, którym nie towarzyszy jasno sformułowana informacja.

(3) Intencje. Wiele tekstów jest pisanych z określonym zamysłem, co samo w sobie nie jest naganne. Fałszywe informacje często zawierają podlane emocjami ataki na określone osoby lub środowiska. Badania Internetu pokazały, że fake news są wykorzystywane do rozpowszechniania mowy nienawiści.

(4) Analiza wiarygodności. Chętnie używanym argumentem jest obrona „prześladowanej prawdziwej nauki”, że wskazani naukowcy nie są dopuszczani do głosu. Pomija się przy tym fakt, że prace naukowe, zanim zostaną upublicznione przechodzą ścisłą weryfikację  w środowisku i u wydawców  pism naukowych.

(5) Kontekst. Należy szczególnie uważnie przyjrzeć się fotografiom i filmom; w  jakim kontekście je zamieszczono. Same zdjęcia nie muszą być zmanipulowane, ale mogą być pozbawione kontekstu, w którym je zrobiono. Dotyczy to zarówno czasu, jak i miejsca, w którym powstały. Można to sprawdzić w wyszukiwarkach. To samo dotyczy materiałów na YouTubie

(6) Dowody.  Poważne, odpowiedzialne teksty zawsze zawierają poważne źródła.  W fake newsach piszący często powołują się na inne własne teksty, albo na zaprzyjaźnione strony internetowe.

Korzystałem także z:  https://www.bpb.de/shop/zeitschriften/info-aktuell/

Andrzej Wendrychowicz

ŹRÓDŁO

 

Andzrej Wendrychowicz

 

Nasze prawo. Nasza racja. Nasza piosenka rewolucyjna. Nie macie wstydu, ale macie wyrok!

WYPIER****

 

 

Niech nas rozgrzewa. Niech dodaje skrzydeł. Niech krzepi i przypomina o co walczymy. Dziękujemy twórcom za wkład w tą rewolucję i tą najważniejszą z ważnych spraw – prawa człowieka są dziś na celowniku konserwatystów całego świata. A kim jest konserwatysta? To osoba ( płeć nieistotna) , która żyje z poczuciem, niczym nieuzasadnionej wyższości, zamiast świadomości ma rozbudowane i napompowane ego, a swoje wybory etyczne opiera na nakazach i zakazach swojej irracjonalnej wiary. Bez dekalogu nakazowo-rozdzielczego traci azymut i równowagę we wszechświecie, nie umie się poruszać według własnej intuicji, a myśl, że po śmierci przestaje istnieć i zamienia się w zbiór atomów, zdążających do entropii przyprawia osobę o ciężki ból głowy i zachwianie emocjonalne – więc na wszelki wypadek stara się w ogóle nie myśleć, zwłaszcza samodzielnie i zwłaszcza jako indywidualność.

To dlatego i z takich powodów dyskusja z nimi nie ma sensu, zawsze kończy się poczuciem straconego bezpowrotnie czasu i energii. Każdy argument i każda światła myśl znika w okolicy konserwy, jak perły w czarnej, kosmicznej  dziurze… Nie róbmy więc tego. Uznajmy, że mają prawo marnować swoje życie na własny rachunek, ale nie na nasz koszt. Takiego konsensusu potrzebujemy dziś na świecie. A świat stoi dziś przed wielkimi, kompleksowymi zadaniami i trwonienie naszych zdolności i kompetencji na jałowy spór z konserwatystami, to strata na, jaka nie stać cywilizacji XXI wieku.

PIOSENKA PATRIOTYCZNA

KRZYK

 

 

JESZCZE POLKA NIE ZGINĘŁA

 

 

 

Andrzej Gerlach. Grzech w diecezji tarnowskiej. Cześć 9 i 10

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część IX.

W 2013 roku zapadł w sprawie ks. Stanisława P. wyrok skazujące, a o jego konsekwencjach prawnych pisałem w poprzednim odcinku. Wyrok został zatwierdzony przez Stolicę Apostolską i winien zostać natychmiast wcielony w życie. Zapytacie pewnie Państwo dlaczego dopiero w 2013 roku, doszło do tych ostatecznych, jak się wówczas wydawało, rozstrzygnięć. Otóż powód jest moim zdaniem jeden. A na imię mu Franciszek, papież Franciszek.


Od początku tego pontyfikatu papież nie pozostawił złudzeń co do nowych reguł, które wówczas zostały wprowadzone w Kościele Powszechnym. Świadome chronienie grzechu pedofilii przez biskupów w swoich diecezjach, będzie się odtąd kończyło usuwaniem tych hierarchów z urzędów. I to bez względu na dotychczasowe zasługi czy osiągnięte godności. Papież nie tylko to mówił, ale także wcielał w życie. Wszystkim czytelnikom zwracam uwagę na długą listę biskupów, arcybiskupów, a nawet kardynałów, którym papież Franciszek „podziękował” w ten sposób za współpracę.

 

Zajmę się kiedyś tym tematem i opiszę najciekawsze przypadki, a tymczasem zwrócę uwagę Państwa na bardzo istotny fakt, jakim jest bezpardonowy atak tych nieprzychylnych papieżowi środowisk na niego. Często bezrefleksyjnie powielamy w obiegu internetowym niesprawdzone informacje o tym papieżu, wypuszczane przez skrajne i nieprzychylne mu środowiska kościelne, a powinniśmy sobie zadać pytanie czy te informacje to nie jest manipulacja, aby całkiem zdyskredytować tego papieża. „Lewak”, „Antychryst”, a nawet pedofil. Zanim klikniemy w klawiaturę i poślemy jakąś informacje w świat, odpowiedzmy sobie na pytanie: „Który dotychczasowy papież zrobił tyle w kwestii usuwania pedofilów i ich obrońców z kręgów kościelnych, co ten papież?” A przecież usuwa nawet tych, a właściwie głównie tych, których nominował święty papież z Krakowa.


Zrozumieli to także biskupi w diecezji tarnowskiej i urzędnicy tutejszej kurii i dlatego od wiosny 2013 roku, proces karny ks. Stanisława P., który rozpoczął się w 2010 roku przed tarnowskim sądem biskupim, nagle wyraźnie przyspieszył.
I dlatego po zapadłym prawomocnym wyroku sądu biskupiego, przez pierwsze miesiące po procesie wydawało się, że 57-letni wówczas ks. Stanisław P., resztę swojego życia spędzi w Domu Księży Emerytów w Tarnowie, przy ulicy Pszennej 7, gdzie nie będzie już nigdy żadnym zagrożeniem dla dzieci i młodzieży.


Teraz kilka uwag na temat samego Domu Księży Emerytów i jego najbliższego otoczenia. To przepiękny obiekt wybudowany na skraju miasta, na przepięknej i olbrzymiej działce, ulokowany w dyskretnym i cichym miejscu, otoczony wielką ilością zieleni, starych drzew i nastrojowych miejsc do ewentualnych spacerów. Budynek posiada wiele skrzydeł na których znajduje się szereg dwupokojowych apartamentów w których mieszkają księża emeryci, renciści i ci młodzi kapłani, których najczęściej z powodów moralnych, kuria biskupia izoluje w ten sposób od środowiska, a także ich własnych rodzin.

 

Zapytacie Państwo ilu jest takich księży w tej diecezji? Teraz około pięćdziesięciu, choć ta liczba często się zmienia. Obecnie całość tego obiektu została niezwykle rozbudowana i co stwierdzam z niepokojem, wzrasta także liczba tych młodych kapłanów. Jeszcze nigdy w historii tej instytucji nie przebywało tam tylu młodych dewiantów, alkoholików czy osób, które władze diecezji tarnowskiej pragną za wszelką cenę odizolować od świata zewnętrznego, także od mediów…


Ponieważ jestem tam stosunkowo często to dodam, że w centralnej części obiektu znajduje się prywatna kaplica (zdjęcie tej kaplicy dołączam do tekstu) o rozmiarach porównywalnych z niejednym kościołem w diecezji. I jeszcze jedno. Standard całego wyposażenia. Nowoczesne zaplecze kuchenne, ilość personelu zakonnego i świeckiego, trudny nawet do porównania z jakimkolwiek domem pomocy społecznej w mieście czy powiecie. I wszystko, włącznie z apartamentami mieszkalnymi księży, wyłożone marmurami, których nie powstydziłaby się żadna świątynia w tym kraju.


Duchowni mieszkańcy tego obiektu tam mieszkają, ci chorzy są tam rehabilitowani, dużo spacerują po wewnętrznym ogrodzie lub po najbliższej okolicy. Ponadto często i namiętnie grają w karty i to na tak wysokie stawki, że moje wynagrodzenie czy emerytury lub renty większości z Państwa, prawdopodobnie dyskwalifikowałyby nas już na starcie. Przypomina to często sceny niemal jak z filmów gangsterskich czy karcianych rozgrywek w kasynach czy z innych miejsc hazardu. Byłem wielokrotnym światkiem takich sytuacji, gdy czekałem na rozmowę z jakimś lokatorem tego obiektu. Dlaczego o tym piszę? Z prostego powodu. Aby przybliżyć wszystkim czytelnikom nie tylko samo to miejsce, ale i jego klimat. Miejsce do którego miał w 2013 roku trafić także ks. Stanisław P.


Nad całością tego obiektu przez ostatnie lata dyskretnie czuwał jego dyrektor, ks. Andrzej L., rocznik 1962, kolega z rocznika święceń obecnego ordynariusza tarnowskiego, bp Andrzeja J., co będzie miało pewne znaczenie w kolejnych odsłonach tego cyklu. Ksiądz dyrektor miał także przestrzegać procedur izolacji tych spośród księży, którzy trafili do administrowanego przez niego obiektu w wyniku wyroków sądu biskupiego lub „zsyłek” samego ordynariusza.


Czy czuwał? Nie wiem, ale wiem niewątpliwie, że po pewnym czasie, gdy cała afera związana z ks. Stanisławem P. ucichła, sam skazany na dziesięć lat zakazu kontaktu z dziećmi i młodzieżą kapłan, zakaz ten systematycznie łamał. Jego osobisty udział w pielgrzymkach, w tym także tych zagranicznych, odprawianie Mszy Św. poza obiektem Domu Księży Emerytów w Tarnowie, udzielanie „pomocy” duszpasterskiej zaprzyjaźnionym księżom w diecezji, to tylko te nieliczne przykłady na permanentne łamanie nie tylko wyroku tarnowskiego sądu biskupiego, ale także Stolicy Apostolskiej. Opisuje ten proceder na swoim blogu ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski, powołując się przy tym na liczne zdjęcia publikowane z tych wydarzeń w internecie.


Czy zatem władze diecezjalne mogły o tym nie wiedzieć? Pytanie pozostawiam bez odpowiedzi, jako niemal retoryczne. Bo skoro na każdy wyjazd na zagraniczną pielgrzymkę zgodę każdemu księdzu musi wyrazić każdorazowo kuria biskupia, jak również na każde dodatkowe zatrudnienie w jakiejkolwiek parafii, na każdą aktywność poza miejscem zamieszkania i tak dalej, to odpowiedź na zadane pytanie może być tylko jedna.


Kilka dni temu, dotychczasowy długoletni dyrektor Domu Księży Emerytów w Tarnowie, został mianowany proboszczem w parafii pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krynicy – Zdroju, gdzie zastąpił dotychczasowego tamtejszego proboszcza, ks. Bogusława S., który po 18 latach pracy w Krynicy – Zdroju został awansowany na bardziej dochodową posadę w Tarnowie. A pamiętacie Państwo, gdzie i do kogo trafił, po powrocie z Podola na Ukrainie, ks. Stanisław P. w 2008 roku? To oczywiście jedynie przypadek, zbieg okoliczności lub Palec Boży. O podobnych przypadkach, zbiegach okoliczności i Palcach Bożych jeszcze pewnie Państwo przeczytacie nie raz na moim profilu, gdyż…


Ciąg dalszy nastąpi.

 

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część X.

 

W mediach ogólnopolskich, ale i w tych lokalnych, pojawia się coraz więcej artykułów na temat ukrywania pedofilów w sutannach w diecezji tarnowskiej, za czasów gdy ordynariuszem tej diecezji był obecny metropolita katowicki, abp Wiktor Skworc (rocznik 1948). To bardzo dobrze, że media zajęły się tym tematem i nie zamierzają go odpuszczać, ale żadne znane mi media nie podjęły tematu, że problem ukrywania seksualnych kościelnych dewiantów to nie tylko problem samego byłego ordynariusza tarnowskiego. Nikt jakoś nie zauważył, albo nie chciał zauważyć, że w związku z artykułami o problemie ukrywania pedofilii wśród tarnowskiego kleru, przysłowiowy „blady strach” padł także na innych hierarchów tej diecezji, a także wielu hierarchów z innych diecezji, którzy pochodzą z diecezji tarnowskiej.


Wina ordynariusza bp Wiktora Skworca jest poza wszelką dyskusją, ale przecież ten biskup zabiegał od dawna o awans i powrót do swojej macierzystej diecezji i kiedy metropolita katowicki, abp Damian Zimoń przeszedł w 2011 roku na emeryturę, ordynariusz tarnowski spełnia swoje kolejne marzenie i zajmuje jego miejsce. Wraca do swojej dawnej diecezji z której wyszedł księdzem i ekonomem, a powrócił do niej jako arcybiskup i metropolita.


Jego miejsce przez pierwsze miesiące, w charakterze administratora diecezji, zajął bp Wiesław Lechowicz (rocznik 1962), który bardzo liczył, że bulli papieskiej z jego nominacją na ordynariusza tarnowskiego, to tylko kwestia czasu. Tym bardziej, że jego nazwisko znajdowało się na ternie w Rzymie, a w nuncjaturze prowadzono proces informacyjny w tej sprawie. Ale przyszedł długo oczekiwany dzień 12 maja 2012 roku i nowym ordynariuszem tarnowskim został jego przyjaciel, od tego dnia należałoby pisać dotychczasowy przyjaciel, bp Andrzej Jeż (rocznik 1963). Obaj panowie byli dotychczas najbliższymi współpracownikami bp Wiktora Skworca, początkowo jako wykładowcy w miejscowym seminarium duchownym, a później ks. Wiesław Lechowicz jako jego rektor, a ks. Andrzej Jeż jako proboszcz dwóch znaczących parafii w diecezji. Ale obaj za tę długoletnią wierność i oddanie ordynariuszowi otrzymali sakry biskupie.

 

Bp Wiktor Skworc nie tylko „przepchnął” ich kandydatury w Rzymie, ale także sam ich osobiście konsekrował. Ks. Wiesław Lechowicz został mianowany biskupem tytularnym i pomocniczym tarnowskim w dniu 22 grudnia 2007 roku, a bp Wiktor Skworc konsekrował go w dniu 16 lutego 2008 roku w tarnowskiej Bazylice Katedralnej. W wypadku ks. Andrzeja Jeża nominacja została ogłoszona w dniu 20 października 2009 roku, a sakrę otrzymał także od bp Wiktora Skworca w dniu 28 listopada 2009 roku w Bazylice Św. Małgorzaty w Nowym Sączu.

 

Ponieważ często takie rzeczy się szybko zapomina, szczególnie gdy dotychczasowemu protektorowi „grunt pali się pod nogami”, czego przykładem jest ostatnio chociażby krakowski specjalista od „tęczowej zarazy”. Aby moi tarnowscy koledzy biskupi nie zapomnieli komu to zawdzięczają, że są biskupami, to do wpisu dołączam ważne zdjęcia z tych kościelnych uroczystości. Sam byłem świadkiem tych wydarzeń, więc jako historyk i kolega nominatów, mam chyba prawo to przypomnieć. A przypominać warto, bo najważniejsze w dzisiejszym wpisie są właśnie daty… Te wszystkie podawane tu daty, uważni czytelnicy tego cyklu, niech nałożą sobie na znane im już daty dotyczące wszystkich wydarzeń związanych ze sprawą i życiem ks. Stanisława P. To jest istotny klucz do całej zagadki.


Ale kiedy do diecezji tarnowskiej przyszedł w 1998 roku bp Wiktor Skworc byli już w diecezji dotychczasowi biskupi pomocniczy. Bp Piotr Bednarczyk (1914 – 2001), pomocniczy tarnowski od 1968, bp Józef Gucwa (1923 – 2004), pomocniczy tarnowski od 1969 (nominacja, grudzień 1968), bp Władysław Bobowski (rocznik 1932), pomocniczy tarnowski od 1975 (nominacja, grudzień 1974). Dlaczego ich zatem tutaj przypominam? Bo w czasach rządów ordynariusza tarnowskiego, bp Jerzego Ablewicza (1919 – 1990), ordynariusz od 1962 i bp Józefa Życińskiego (1948 – 2011). ordynariusza w latach 1990 – 1996, a potem metropolita lubelski, też w diecezji działo się, och działo…


Nie zapominajmy także, że w 1991 roku (nominacja w czerwcu, a sakra w lipcu) biskupem pomocniczym w tej diecezji został ks. Jan Styrna (rocznik 1941), od 2003 ordynariusz elbląski, którego rządy w tej pomorskiej diecezji to także temat na odrębną opowieść, rządy zakończone skandalem i interwencją Watykanu.


W 2004 roku (nominacja w lutym, a sakra w kwietniu) biskupem pomocniczym został dotychczasowy rektor tarnowskiego seminarium, ks. Stanisław Budzik (rocznik 1952), faworyt bp Wiktora Skworca, a od września 2011 roku, po śmierci abp Józefa Życińskiego, metropolita lubelski.


Kolejne dwie nominacje biskupie to 2013 rok (nominacja w dniu 14 grudnia, a sakra w dniu 25 stycznia 2014 roku), gdy nowymi biskupami pomocniczymi zostali ks. Jan Piotrowski (rocznik 1953) i ks. Stanisław Salaterski (rocznik 1954), dotychczasowi wpływowi współpracownicy ordynariusza tarnowskiego bp Andrzeja Jeża i jego poprzedników. Bp Jan Piotrowski to od dnia 11 października 2014 roku ordynariusz kielecki.


I najmłodszy ze wszystkich biskupów pomocniczych tarnowskich, ks. Leszek Leszkiewicz (rocznik 1970), nominowany w dniu 19 grudnia 2015 roku i konsekrowany w dniu 6 lutego 2016 roku.


Do tego należy dołączyć wszystkich kanclerzy i notariuszy w kurii diecezjalnej, a także wszystkich dyrektorów wydziałów w tym urzędzie, rektorów i wyższych przełożonych w tarnowskim seminarium, kapitułę katedralną i wszystkie kapituły kolegiackie, dziekanów, wicedziekanów i notariuszy 44 dekanatów w diecezji, a przede wszystkim wszystkich członków kolegium konsultorów.


I dopiero teraz mamy niemal pełny obraz tych wszystkich,którzy wiedzieli lub mogli wiedzieć, ale ze względu na strach, zapewne o te właśnie wymienione przeze mnie stanowiska, nie zrobili nic co powinien w takiej sytuacji zrobić każdy człowiek porządny, przyzwoity i odpowiedzialny. I człowiek wierzący, który zasiada niemal codziennie w konfesjonale, aby rozgrzeszać grzechy innych ludzi, człowiek który codziennie staje przy ołtarzu i wznosi ręce do Boga.


Ale widać łatwiej rozgrzeszać innego człowieka, łatwiej stawać przy ołtarzu, niż osobiście przeciwstawić się złu instytucji, której jest się samemu znaczącą częścią. Dlatego wszyscy czytelnicy, którzy śledzą od kilku dni ten cykl o „Grzechu w Diecezji Tarnowskiej”, niech mają pełną świadomość tego, że grzech ten dotyczy także wielu członków całego naszego obecnego Episkopatu, a w samej diecezji wykracza daleko poza sam budynek jej kurii biskupiej. A jak daleko sięga obecnie, przekonacie się Państwo już wkrótce.
Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach

Depopulacja. Włodek Kostorz o głównych teoriach spiskowych współczesnego świata i myślach chorobliwie nachalnych…

 

 

Dużo nas, dużo nas
Do pieczenia chleba,
Więc już nam, więc już nam
Ciebie tu nie trzeba!

Christiana Figueres, sekretarz wykonawczy UNFCCC, czyli bardzo ważna osoba w ONZ, stała się ostatnio ulubienicą teoretyków spiskowych spod znaku – Bilderbergi chcą nas wszystkich zabić. Szczególnie obecnie, gdy wirus Corona przetacza się przez świat, słowa pani sekretarz nabierają dla spiskowców szczególnego znaczenia, wręcz dowodu na rozpoczynające się właśnie globalne ludobójstwo, zaplanowane przez jakieś tajemnicze elity.

 

 

 

Co więc tak przerażającego powiedziała pani sekretarz z ONZ-u?

Zacznę od tego, że wywiad z panią sekretarz miał miejsce około 2015 roku, a nie tydzień temu. Powiedziała wtedy, że już w tej chwili osiągnęliśmy górny pułap ładowności planety dotyczący liczebności naszego gatunku i jeśli nadal będziemy mnożyć się w tym tempie, w 2050 roku będzie nas około dziewięć miliardów. Dalej twierdziła, że nie ma mowy o ratowaniu naszego środowiska naturalnego, w sumie naszej planety przed dewastacją, jeśli na poziomie światowym nie zaczniemy poważnie myśleć o konsekwentnej depopulacji. Twierdziła, że depopulacja jest jednym z wielu elementów ekologicznej łamigłówki, ale jednym z ważniejszych. Bez niej cała ta ekologia nie ma sensu, będzie nas po prostu zbyt wiele.

Cóż, pani sekretarz powiedziała do kamery po prostu prawdę, czym bardzo ułatwiła robotę różnej maści teoretykom spiskowym. Ułatwiła, gdyż jeszcze w okolicach 2008 roku Alex Jones (następny specjalista od „chcą nas zabić”) musiał teleobiektywem filmować Kissingera podczas przerwy w obradach jakiegoś elitarnego szczytu, gdy ten oddawał się pogawędce z innymi politykami. Z odległości dwóch kilometrów mało co słychać, nawet gdyby Henry nawijał przez megafon. Jones zatrudnił więc specjalistę od czytania z ruchu ust. Musiał to być mistrz w swoim fachu, gdyż pomimo bardzo zamazanego obrazu wyczytał… no, zgadnijcie co? … Bingo. Wyczytał, że Henry proponuje by nas delikatnie przetrzebić, a inni poklepują go po plecach.

Temat podchwyciła w 2009 roku była dziennikarka Jane Bürgermeister. W swoich konfabulacjach poszła dalej twierdząc, że świńska grypa to właśnie ten plan, a kto będzie chamem i przeżyje wirusa, zostanie zamknięty w obozie i zabity szczepionką. Kolorytu sprawie nadaje fakt, że według Jane za tym planem mieli stać… no kto, zgadnijcie?… Bingo. Oczywiście bogaci Żydzi.
Nawiasem mówiąc ta miła pani jest fanką teorii zamachu smoleńskiego, który według niej miał być karą za odmowę polskiego rządu wprowadzenia przymusowych szczepień na grypę. Nie komentuję.

 

 

 

Dobra zostawiam w spokoju spiskowców, nie będę się pastwił nad nimi. Wręcz przeciwnie, mam sporo wyrozumiałości dla ludzi z wyobraźnią, nawet jeśli lekko chorą, lub bardzo chorą jak w przypadku Jane.

Wróćmy jednak do depopulacji. Jest dokładnie tego samego zdania co pani sekretarz. Nic nie dadzą różne umowy z Kioto lub innych miejsc, nic nie dadzą normy i ich śrubowanie, nic nie dadzą filtry i katalizatory, elektro-samochody i poruszanie się rowerem, wegetarianizm lub weganizm, jeśli nadal będziemy mnożyć się jak króliki.
Ludzkość musi się zastanowić, co dalej.

Wyobraźcie sobie, że naraz wszyscy na świecie zdecydują się na tylko jedno dziecko. Efekt, w okresie jednej generacji zmniejszamy naszą liczbę o połowę, planeta odetchnie z ulgą. Zmniejszenie naszej liczby spowoduje, że nie będzie potrzeby dewastowania pól uprawnych miliardami ton chemii, hodowania miliardów zwierząt w warunkach przypominających obóz koncentracyjny, wypuszczania miliardów ton CO2 rurami wydechowymi, dyszami silników odrzutowych i kominami, bandyckiego wycinania lasów, grabienia oceanów i całych kontynentów.

Depopulacja to brzydkie słowo, które dzięki wydatnej pomocy spiskowców kojarzy się jedynie ze zorganizowanym ludobójstwem. W takich sytuacjach jak obecna pandemia grypy następuje wysyp nawiedzonych proroków, jak grzyby po deszczu pojawiają się Baby Wangi i Nostradamusy.

Depopulacja to temat tabu, gdyż nasza mentalność ukształtowana na moralnych zasadach pochodzących z czasów gdy było nas właśnie o połowę mniej, na romantycznych ideałach wolności, równości i braterstwa, nie pozwala nam nie tylko ograniczyć się we własnym interesie, ale także ograniczyć się by w ogóle za kilkadziesiąt lat mieć gdzie mieszkać.
Nasza moralność jest homo-centryczna i dopiero gdy zrozumiemy, że planeta Ziemia nie jest naszą własnością, że jesteśmy obecnie wirusem gorszym niż dżuma, dopiero wtedy dojdziemy do wniosku, że należy poważnie porozmawiać na ten temat. Tylko wtedy może być już za późno.

Teraz siedzimy w domach zaszokowani, że nasz świat zmienił się z dnia na dzień w taki sposób, że czujemy się jak w katastroficznym filmie science fiction. Może to dobry czas na to by przemyśleć to i owo, a gdy już wszystko minie, nie dołączać znowu do wyścigu szczurów, tylko zażądać od polityków tego świata globalnych rozwiązań ekonomicznych, politycznych, społecznych. Rozwiązań, które są dobre dla całej planety, dla wszystkich na niej żyjących stworzeń, a więc i dla nas.

To co się właśnie dzieje, pokazuje jak bardzo jesteśmy bezradni pomimo tej całej naszej technologii. Jak bardzo jesteśmy chciwi i głupi prowadząc wojny o kolejną baryłkę ropy, następnego dolara, następny hektar ziemi.
Wystarczy jeden wirus i świat jaki znamy może runąć jak domek z kart. Może runąć nie dlatego, że umrzemy powaleni chorobą, ale że został zbudowany na mydlanej bańce ludzkiego egoizmu, próżności, chciwości i głupoty.

 

Włodek Kostorz

Opinie. Jakub Sieczko o Andrzeju Dudzie – człowieku bez właściwości.

ŹRÓDŁO

Andrzej Duda wydaje mi się dojmująco nieatrakcyjny towarzysko. Obejrzałem z ciarkami wstydu na plecach, jak rapuje o cieniu mgły i uderzyło mnie, że to jest facet, który jest absolutnie żaden. To jest taki wesolutki gość, który dosiada się do ciebie na imprezie, włącza się do rozmowy i opowiada jakieś pierdoły o tym, że zdobywał szlak jakichś tam gór w Polsce albo jak go kiedyś w Nowym Jorku (bo bywa) złapała okropna ulewa i przemókł do suchej nitki oraz zmarzł na kość. Tego się z uprzejmości słucha, ale tak naprawdę to #nikogo.

 

To jest taki pan nadający się na XIX-wieczne popołudnia z cioteczkami przy kawie, które to popołudnia są tylko po to, żeby dochować rytuałów towarzyskich, żeby były jakieś słowa, ale w tych słowach nie ma żadnej treści. To jest przezroczysty idealny wnuczek – właśnie wnuczek, nie kumpel, nie szef, oczywiście nie żaden przywódca, ale wnuczek do wpatrywania się jak w obrazek, co zawsze miło, jak wpadnie i opowie o piątkach, które pilnie przynosi ze szkoły albo że ma trzecią lokatę na studiach albo że z doktoratem pod górkę, bo promotor jest „piła”.

 

 

 

To jest taki facet, z którym rozmowa, jeśli ma się jakieś zainteresowanie światem, jakieś przemyślenia, jakieś intelektualne pasje i oczekiwania, jest rozmową – jestem o tym przekonany – podczas której uciekają myśli, chce się ziewać. Facet, o którym zapomina się dziesięć minut po poznaniu go i zapomina się o nim na długie lata. We wszystkim poza byciu żadnym, czyli dochowującym podstawowych zasad kultury osobistej, jest niewiarygodny, groteskowy, taki, że chce się mu położyć rękę na ramieniu i powiedzieć „Daj spokój, Andrzej. No nie próbuj, naprawdę nie wychodzi”.

 

 

 

Jeśli próbuje w powagę, to staje się tylko nadętym czerwonym pączkiem.

 

 

 

 

 

Jeśli próbuje w luz, to widać, że to jest luz tak udawany, że aż zęby bolą – to jest luz prawie pięćdziesięciolatka uczesanego z pożyczką, który nagle postanawia rapować; jakaś spotęgowana wersja Krzysztofa Ibisza próbującego na powrót zostać licealistą, gdy jest już po dwóch rozwodach. To jest luz szkolnego przychlasta, który próbuje opowiadać dowcipy, no i niestety.

 

Jeśli próbuje w bycie poważnym politykiem na spotkaniach z poważnymi politykami świata, to wyziera z tego jakaś groteskowość, nieprzystawalność, no nie ma takiej możliwości, żeby ktokolwiek go traktował poważnie.

Jeśli próbuje w bycie intelektualistą, to okazuje się, że jego przemyślenia o świecie kończą się na tym, że pada masa śniegu, więc ocieplenia klimatu nie ma, albo że na kolejnym portalu dla prawicowej szurii jakiś typ z wąsem napisał KTO NAPRAWDĘ ZA WSZYSTKIM STOI albo W JAKĄ GRĘ GRAJĄ OKREŚLONE NIEMIECKIE KOŁA i przykro się robi, że prezydent RP w ogóle wie o istnieniu takich miejsc w internecie. Nie mówiąc o tym, że w takie miejsca zagląda, nie mówiąc o tym, że czyta, co tam jest napisane, a już absolutnie nie mówiąc o tym, że wpada na pomysł, żeby chwalić się taką lekturą publicznie.

 

 

To jest gość, który w każdej atmosferze innej niż w atmosferze swojskiego powtarzania banałów i uśmiechania się do aparatów fotograficznych, wygląda groteskowo i głupio. To jest wyrośnięty wnuczek, gombrowiczowsko upupiony, który zamiast w stroju komunijnym i z komunijną świecą, występuje w zbyt dużych dorosłych butach i w poważnych marynarkach i który zaczyna wierzyć, że te stroje czynią go naprawdę rozważnym i poważnym człowiekiem. A część Polski to kupuje i zawsze kupować będzie, ja się nad tą częścią Polski nie chcę wyzłośliwiać.

 

 

Ale nie było chyba w historii RP XX i XXI wieku przywódcy tak przezroczystego, człowieka bez żadnej właściwości, nadymającego się na pokaz i groteskowo, tak bardzo nieprzystającego do roli dziejowej, którą mu przyszło odegrać. Ja bym naprawdę nic nie miał do takiego sympatycznego w sumie pana Andrzeja, co sobie spokojnie do emeryturki na jakiejś posadce dociągnie, no ale panu Andrzejowi przyszło do głowy, że mógłby zostać pierwszym obywatelem 40-milionowego kraju, poddał się więc dobrowolnie pod publiczny osąd, również dotyczący jego kompetencji osobowościowych i intelektualnych, do pełnienia funkcji, którą sprawuje. I tym pierwszym obywatelem został, a jak nim został, to trzeba krzyczeć, że nie tyle król jest nagi, co król jest żaden. Król jest przezroczysty, króla w zasadzie nie ma – stąd przecież ten „długopis” – pseudonim, który ukazuje, że osoba, do której długopis należy, jest absolutnie nie do określenia. Zło jest banalne – to z historii ludzkości wiemy. Andrzej Duda robi bardzo dużo zła swoją prezydenturą i jest przy tym boleśnie banalny.

 

Tradycyjnie ulicom naszych miast nadaje się imiona zmarłych przywódców Polski. Czy wyobrażacie sobie, że za kilkadziesiąt lat idziecie w Warszawie aleją Andrzeja Dudy? Co oni mają w ogóle napisać na tabliczce wiszącej w tej alei oprócz tego, że był prezydentem? Jaki był? Co zrobił? Do czego zainspirował ludzi? O co mu chodziło?

No właśnie”.

 

Jakub Sieczko