Spotkania przy trzepaku

Jan Szkodoń i jego dziewice – epilog

BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – EPILOG.
Na przełomie kwietnia i maja tego roku opisywałem szczegółowo na tym profilu, wieloletni i skandaliczny z moralnego punktu widzenia, związek biskupa pomocniczego krakowskiego, Jana Szkodonia (rocznik 1946), z nastoletnią dziewczyną. Związek ten rozpoczął się gdy miała ona zaledwie 15 lat i niestety miał on ze strony krakowskiego hierarchy podtekst seksualny. Nie wracam do szczegółów całej tej bulwersującej sprawy, a wszystkich zainteresowanych odsyłam do moich wpisów sprzed zaledwie kilku tygodni. Ostatni wpis na ten temat zakończyłem stwierdzeniem, że ciąg „dalszy nie nastąpi, chyba, że dopisze go samo życie”. I dzisiaj to życie dopisało całej historii jej epilog.
W samo południe Nuncjatura Apostolska w Warszawie wydała w tej sprawie swój komunikat, który ostatecznie, z punktu widzenia prawa kanonicznego, kończy cały proces krakowskiego hierarchy. Do wpisu dołączam jego pełny tekst. Gdybym miał go skomentować jednym słowem, to byłoby to słowo, którego publicznie nie mógłbym napisać, a którego mężczyźni używają, gdy niespodziewanie uderzą się na przykład młotkiem w palec… Dlatego napiszę jedynie: SKANDAL, SKANDAL i jeszcze raz SKANDAL.
Pisałem przed kilku tygodniami o moich wątpliwościach co do składu „sędziów i asesorów” w tej bulwersującej sprawie, ale wyrok jaki wydali jest po prostu skandalem. Uznano, że bp Jan Szkodoń „zachował się jedynie nierozważnie”, spotykając się z dziewczyną w swoim własnym apartamencie, bez obecności jej rodziców. Hierarcha został przy tym skazany na „pokutę i trzymiesięczne rekolekcje zamknięte”, a przy tym uznano równocześnie, że ponieważ „od lutego 2020 roku biskup Jan Szkodoń przebywał w odosobnieniu, należy stwierdzić, że powyższą pokutę już odbył”. Ale najgorszą rzeczą z moralnego punktu widzenia jest fakt, że nie stwierdzono jednoznacznej winy biskupa, a jedynie uznano formułę prawa kanonicznego „non constat”!!! Oznacza to w praktyce, że wina nie została w pełni udowodniona czyli „nie jest to jasne, ani oczywiste”.
Dorosły mężczyzna wykorzystuje zaangażowanie religijne dziecka i jej rodziny, ściąga ją wielokrotnie do swojej rezydencji, obmacuje ją z jednoznacznie seksualnym podtekstem, rozbiera się pod pretekstem gorąca i robi to wielokrotnie, przez długie lata, w sposób całkowicie przemyślany i świadomy, a inny biskup i jego kościelni asesorzy uznają to jedynie za zachowania „nierozważne”, a winę biskupa „za niejasną i nieoczywistą”!!!
Przez kilka tygodni jesteśmy świadkami, że Watykan karze dymisjami innych polskich biskupów, także emerytowanych seniorów, tylko za to (albo, aż za to!!!), że ukrywali od lat seksualnych dewiantów w swoich szeregach i nie powiadomili o tym watykańskiej kongregacji. Podobnie „kościelne głowy lecą” masowo w całym katolickim świecie. A tutaj mamy biskupa, który takich czynów dokonuje sam, przez długie lata i czyni to w pełni świadomie, w sposób przemyślany i perfidny, więc jak to wytłumaczyć?
Aby to wytłumaczyć, muszę się odwołać jako badacz tej instytucji, nie do źródeł archiwalnych, ale do przecieków z samej kurii krakowskiej i innych instytucji krakowskiego Kościoła. Dlatego proszę potencjalnych komentatorów tej sprawy o powstrzymanie się od zarzutów wobec mnie, że nie opieram się tutaj na badaniach naukowych.
Otóż oskarżony w tej sprawie hierarcha, od przeszło pół wieku jest kapłanem archidiecezji krakowskiej, był przed laty wychowankiem, a potem bliskim współpracownikiem kard. Karola Wojtyły (1920-2005), a potem kard. Franciszka Macharskiego (1927-2016). To na wniosek tego kardynała, a na podstawie bulli papieskiej jego poprzednika został konsekrowany na biskupa pomocniczego krakowskiego w 1988 roku wraz z bp Kazimierzem Nyczem (obecnie kardynałem i metropolitą warszawskim). Potem był biskupem pomocniczym kard. Stanisława Dziwisza (rocznik 1939), a obecnie pełni tę funkcję wobec abp Marka Jędraszewskiego (rocznik 1949).
Przez te wszystkie lata poznał wszystkie tajemnice krakowskiej kurii. Zna wszystkie grzechy młodości teraz „Wielkiego Świętego Rodaka”, pikantne kulisy jego beatyfikacji i kanonizacji. Wie, kto jest strukturach krakowskiego Kościoła w co i jak głęboko „umoczony”, kto z kim dzielił lub nadal dzieli życie i łoże, kto z kim robił finansowe machlojki, kto dał się przed laty „złapać za rozporek” i poszedł na współpracę z SB. Kto obecnie dzieli życie i łoże, a czasami spędza romantyczne wakacje, także ze znanymi ludźmi z pierwszych stron gazet, w tym politykami czy dziennikarzami… A także kto „gustował w kontaktach z młodymi chłopcami” i odwiedzał w tym celu nie tylko na Dominikanie, jego dawnego seminaryjnego kolegę i tamtejszego nuncjusza, abp Józefa Wesołowskiego (1948-2015), także wychowanka kard. Karola Wojtyły, a potem jego długoletniego protektora. A nie były to wtedy wyłącznie wycieczki krajoznawcze…
Biskup pomocniczy krakowski pamiętał przy tym świetnie niedawną historię swojego seminaryjnego kolegi, który będąc nuncjuszem i arcybiskupem tytularnym, poniósł wszelkie możliwe konsekwencje swojego grzesznego życia jakie mogą dotknąć osobę duchowną z jego pozycją. Został pozbawiony stanowiska w nuncjaturze, godności biskupiej, przeniesiony do stanu świeckiego i pozbawiony emerytury watykańskiego dyplomaty. Wybrał śmierć… A dawny seminaryjny kolega, bp Jan Szkodoń, osobiście odprowadził go wówczas do grobu w rodzinnym Czorsztynie.
Jeżeli prawdą jest, że oskarżony biskup z Krakowa wykrzyczał głośno swoim niedawnym sędziom, że „nie pozwoli z siebie zrobić drugiego Józka Wesołowskiego”, to dla mnie sprawa jest tym bardziej oczywista. Dał do zrozumienia wszystkim dewiantom korzystającym kiedyś z usług dawnego kolegi nuncjusza, wszystkim grzesznikom gustującym w rozporkach kolegów księży, a także korzystających jakże ochoczo z uroków ciała znanych polityków i dziennikarzy, wszystkim aferzystom kurialnym, którzy od wielu lat robią finansowe interesy, kardynałom, arcybiskupom, biskupom i zwykłym kurialnym urzędnikom, że nie pozwoli zrobić sobie krzywdy i sam „nie pójdzie na dno”…
Także sama Stolica Apostolska, a także jej warszawska nuncjatura, musiała zapewne zmierzyć się z istotnym teraz pytaniem: „Co nam się bardziej opłaca?” Bo ukarany, zlaicyzowany i pozbawiony biskupiej emerytury bp Jan Szkodoń mógł nie popełnić samobójstwa, ale pójść ochoczo, chociażby do mediów… A wtedy ucierpieliby nie tylko sami żywi ludzie Kościoła, ci w kardynalskich, arcybiskupich, biskupich czy prałackich i kanonickich szatach, ale nawet relikwie „Świętego Santo Subito” straciłyby zapewne mocno na znaczeniu.
Dlatego ogłoszony dzisiaj wyrok jest jaki jest. Szokuje. Denerwuje. Jest niemoralny i niesprawiedliwy. Ale Watykan przemówił i sprawa jest ostatecznie zamknięta, a jej wszystkie dokumenty trafiły na samo dno do Tajnego Watykańskiego Archiwum i zapewne nigdy już nie ujrzą światła dziennego.
„Non constat”, Panowie Prałaci. „Non constat…”

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. „Paolo Gabriele” część 12 i 13

PAOLO GABRIELE – część XII.

Niemal zupełnie w tle procesu Paolo Gabriele toczyły się inne procesy karne, których wiele mediów skupionych na procesie papieskiego kamerdynera, zupełnie wtedy nie zauważyło. A w tej sprawie wszystkie wątki okazują się bardzo istotne.

Pierwszym procesem, który powinien zwrócić wówczas uwagę mediów, był proces karny świeckiego urzędnika watykańskiego, a ściśle mówiąc komputerowca z Sekretariatu Stanu, Claudio Sciarpellettiego. Watykańscy śledczy postawili mu wówczas jedynie zarzuty utrudniania śledztwa i przekazywania władzom sprzecznych informacji w śledztwie dotyczącym Paolo Gabriele. Ten komputerowiec to dziwna postać zarówno w sprawie papieskiego kamerdynera jak i w kwestii jego rzeczywistej roli w przekazywaniu tajnych dokumentów dotyczących Kościoła Katolickiego z czasów pontyfikatu papieża Benedykta XVI. Claudio Sciarpelletti to przeciwieństwo papieskiego służącego, bystry, inteligentny, dobrze wykształcony i wręcz trudno uwierzyć w to, że jego rola ograniczyła się jedynie do utrudniania tego śledztwa.

Także samo śledztwo prowadzone przeciwko niemu, a następnie jego proces karny, pozostawiają więcej pytań niż odpowiedzi. Ostatecznie bowiem watykańscy śledczy postawili mu zarzuty, które skończyły się dla niego wyrokiem czterech miesięcy więzienia. Co dziwne, gdy tylko „opadł kurz” procesu, Claudio Sciarpelletti nie trafił do więzienia, bo niemal natychmiast zasądzoną karę zamieniono mu na dwa miesiące w zawieszeniu na okres pięciu lat. I co dziwne wypłacono skazanemu urzędnikowi wszystkie zaległe zarobki. Oficjalnie podano, że był to gest dobrej woli ze strony Watykanu, wykonany „ze względu na jego długi staż pracy w Watykanie i dotychczasową niekaralność”. Gdy dziś po latach pytam o były proces karny tego urzędnika i jego rzeczywistą rolę w całej aferze przecieków dokumentów ze Stolicy Apostolskiej, spotykam się albo z odmową komentarza lub z życzeniem, aby nie drążyć więcej tego tematu.

Ale na ławie oskarżonych watykańskiego wymiaru sprawiedliwości, w odrębnych postępowaniach karnych, zasiadły także osoby duchowne. O tych procesach napiszę już w kolejnej odsłonie cyklu.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

PAOLO GABRIELE – część XIII.

Papież Benedykt XVI w dniu 11 lutego 2013 roku oficjalnie ogłosił swoją rezygnację w obecności kardynałów zebranych na kolejnym konsystorzu, a z końcem lutego abdykował i trudno jest nie widzieć zbieżności tego faktu z wydarzeniami związanymi z wyciekiem tajnych dokumentów z jego gabinetu i śledztwa, które ujawniło skalę wpływów lobby gejowskiego w Kościele Powszechnym.

W marcu 2013 roku jego następcą został wybrany przez kardynałów zebranych na kolejnym konklawe, kardynał z Argentyny i Prymas tego kraju, który przyjął imię Franciszka. W dziejach Kościoła rozpoczęła się nowa epoka, ale w sprawie Paola Gabriele odkrywano nowe karty. Robiono to jednak niezwykle dyskretnie, a do mediów docierały tylko te informacje, które były wygodne dla instytucji Watykanu.

Podczas prywatnej rozmowy papieża Franciszka z przedstawicielami kilku episkopatów z Ameryki Łacińskiej sporządzono tajne notatki, które w dniu 12 czerwca 2013 roku wyciekły do opinii publicznej. Wszystkie te informacje nawiązywały do sprawy Paolo Gabriele i do walki nowego papieża z lobby gejowskim w centrali Kościoła. Pojawiają się tam liczne sformułowania takie jak: „strumień korupcji”, „lobby gejów w Watykanie”, „watykańscy śledczy zidentyfikowali sieć prałatów gejów”. Skalą tego zjawiska będziemy się jeszcze zajmować wiele lat. Miejmy jednak świadomość, że obaj ostatni papieże zwalczali, a papież Franciszek nadal skutecznie zwalcza tych zdeprawowanych gejów w sutannach, których nominował i często osobiście konsekrował Wielki Święty Papież z Kraju nad Wisłą.

W dniu 22 sierpnia 2013 roku rozpoczął odsiadywanie kary więzienia ks. prałat Lucio Balda, który także za ujawnianie tajnych dokumentów papieskich został skazany na 18 miesięczne więzienie. Podobnie jak papieski kamerdyner karę odsiadywał nie w więzieniu włoskim lecz w specjalnej celi na terenie samego Watykanu, aby nie miał podczas odbywania kary żadnego kontaktu z osobami spoza kościelnej centrali. Przypominało to raczej areszt domowy niż więzienie, ale nie warto tu tej kwestii rozstrzygać szczegółowo. Znacznie ciekawszy jest fakt, że skazany prałat zwrócił się niemal natychmiast po ogłoszeniu wyroku do papieża Franciszka o ułaskawienie licząc, że powtórzy się sytuacja jak z papieżem Benedyktem XVI, jego osobistym kamerdynerem czy komputerowcem Claudio Sciaepelletti. I tu nastąpiło pełne zaskoczenie zarówno dla samego skazanego prałata jak i jego otoczenia. Mimo błagań i kolejnych próśb skazanego duchownego, papież Franciszek milczał i dopiero po dziewięciu miesiącach odbytej kary ułaskawił prałata z kolejnych dziewięciu miesięcy więzienia.

Ostatni akord sprawy Paolo Gabriele nastąpił w lipcu 2016 roku, kiedy to przed watykańskim sądem stanęli dziennikarze, którzy opublikowali skradziony dokumenty papieskie. Gianluigi Nuzzi i Emiliano Fittipaldi zostali uniewinnieni przez watykańskiego sędziego Giuseppe Della Torte, który ogłaszając wyrok stwierdził publicznie, że „sąd nie miał tu prawomocnej jurysdykcji”. Sędzia powołał się tutaj także na wolność słowa. Oby w Watykanie i całym Kościele Powszechnym jak najczęściej pamiętano o tych jakże mądrych słowach tego sędziego.

Tymczasem były papieski kamerdyner pracował już we wspomnianym rzymskim szpitalu Imienia Dzieciątka Jezus i unikał dziennikarzy, co prawdopodobnie było jednym z warunków jego porozumienia z byłym pryncypałem i warunkiem ułaskawienia. Zajmował się trojgiem dzieci i żoną. I tak było przez lata, aż do 2020 roku, kiedy mimo zaledwie 54 lat życia poważnie zachorował. Zmarł w obecności najbliższych w dniu 24 listopada 2020 roku.

Kościół Katolicki zrobił doprawdy wiele, aby bagatelizować wszystkie negatywne skutki przecieku tajnych dokumentów z gabinetu papieża Benedykta XVI, jednak jego kamerdyner, Paolo Gabriele, już na zawsze ma zapewnione miejsce w historii Kościoła i tego pontyfikatu. Nikt i nic bowiem nie jest w stanie wymazać tego co wówczas wyciekło do opinii publicznej. Pamiętajmy jednak, że takich kamerdynerów na papieskim dworze powinniśmy mieć znacznie więcej i to w każdej epoce historii tej instytucji. Bylibyśmy dziś znacznie bogatsi o jakże wiele informacji z dziejów Kościoła i jego pasterzy, dlatego bez względu na moralną ocenę Paolo Gabriele i jego działań, pamiętajmy o nim i wspominajmy niekiedy z nutką sympatii i wdzięczności.

Ciąg dalszy już nie nastąpi, chyba że inaczej zadecyduje los i kolejne przecieki zza Spiżowej Bramy.

Andrzej Gerlach

Kościół a pandemia. Część 11 i 12

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część XI.

W moim prywatnym archiwum znalazłem słynną książkę, która w 1904 roku, wywołała wielką burzę, początkowo na terenie austro-węgierskiej Galicji, a następnie innych diecezji w pozostałych zaborach.

Mam tu na myśli kontrowersyjną książkę „O krzyczącej niedorzeczności i strasznej szkodliwości szczepienia ospy” autorstwa ks. Wincentego Pixa, wydanej w Berlinie w 1904 roku. Na przeszło 200 stronach autor, powołując się na znane autorytety medyczne dowodzi, że szczepienie przeciwko ospie jest niezwykle szkodliwe i grozi mam zagładą całej ludzkości.

Autorem tego szokującego „dzieła” nie był jakiś nieznany pleban jakiejś wiejskiej parafii na terenie Galicji, ale znany i powszechnie szanowany kanonik diecezji krakowskiej, długoletni katecheta wielu szkół na terenie Krakowa, a potem długoletni spowiednik Kościoła Mariackiego w Krakowie, ks. kanonik Wincenty Pixa (1836-1927). Był niezwykle wpływowym kanonikiem w diecezji krakowskiej, w czasach gdy na jej czele stał kard. Jan Puzyna, a następnie bp Stefan Sapieha (od 1925 arcybiskup, a od 1946 kardynał). Po wydaniu swojej książki w Berlinie w 1904 roku, ksiądz kanonik stał się „autorytetem” wśród polskiego duchowieństwa, w kwestii walki ze wszelkimi szczepionkami, które ratowały ludzi przed chorobami zakaźnymi dziesiątkującymi całą ludzkość od stuleci.

Nie wchodząc w szczegóły dodam tylko, że autor dowodził w swojej książce, że to właśnie katolicy, ludzie wierzący, mają wręcz obowiązek sprzeciwić się wszelkim szczepionkom, które są nie do pogodzenia z nauczaniem biblijnym i wizją Boga, który stworzył świat i człowieka. Oczywiście za ochronę dzieci przed szczepionkami odpowiedzialni są ich rodzice i oni będą odpowiedzialni za ich zaszczepienie.

Książka krakowskiego kanonika wywołała prawdziwa burzę zarówno w środowisku kościelnym jak i medycznym, gdyż znany autor w sposób tendencyjny powoływał się w niej na rzekome autorytety medyczne, czym jeszcze potęgował całe zamieszanie społeczne wobec szczepień przeciw ospie, która dziesiątkowała ludzkość od wieków. O całej skali zamieszania świadczy chociażby fakt, że po przeszło stu latach, obecni przeciwnicy szczepionek powołują się nadal na autorytet ks. kanonika Wincentego Pixa i jego książkę z 1904 roku.

Aby zrozumieć jak ważne dla nauki było to „dzieło” przed stu laty, dodam jedynie, że szczepionki na ospę, według księdza kanonika, wywoływały nie tylko choroby weneryczne i inne groźne choroby zakaźne, ale także wzmagały masturbację u młodzieży, powodowały wysychanie piersi u młodych kobiet i uniemożliwiały im karmienie piersią, a także powodowały problemy z rekrutacją młodych mężczyzn do wojska.

Oto dwa krótkie, ale moim zdaniem jakże wymowne cytaty z tego ponad dwustu stronnicowego dzieła:

„Groźne ze szczepienia ospy wymienić należy weneryzm, którym wedle twierdzenia uczonych cała prawie ludzkość europejska jest zarażona, gdyż z niewielkim wyjątkiem wszędzie praktykuje się to nieszczęsne szczepienie, a ospa ludzka i krowianka mają powinowactwo z weneryzmem i podobnymi chorobami, jakiemi są: gruźlica, szkarlatyna, odra (żarnica), zołzy, suchoty płuc, cholera i rak” (pisownia oryginalna).

„Również powszechne niestety ! u młodzieży szkolnej zepsucie moralne (onanizm) wedle opinii lekarzy (-) ma swoją przyczynę często w szczepieniu ospy, bo jadowita materja podrażnia narządy płciowe i przyspiesza płciową dojrzałość. W Niemczech żalą się, że z powodu powtórnego szczepienia dziewcząt powszechne panuje u nich plaga wyschnięcia gruczołów mlecznych, że zostawszy matkami nie mogą dawać piersi swoim dzieciom, a wiadomo, że najlepszym dla niemowląt pokarmem jest mleko macierzyńskie i żadnym innym, ani mamczynym, ani sztucznym, zastąpić się nie da. Także słabości żołądka u dzieci, niebezpieczna róża, osłabienie wzroku itd. ze szczepienia powstają. Wreszcie tej operacji przypisuje się degeneracje zwyrodnienie i osłabienie rodu ludzkiego, mający z każdym rokiem wzrost spisowych młodzieńców i choroby w wojsku, na co uwagę p. Ministra wojny zwrócićby wypadało, aby rekrutów nie kazano szczepić” (pisownia oryginalna).

Minęło już ponad sto lat od ukazania się tej kontrowersyjnej książki ks. kanonika Wincentego Pixa, o szkodliwości szczepień przeciw ospie, ale warto ją nadal przywoływać w obecnej dyskusji, gdyż wywołała ona niezwykłe zamieszanie i śmiem twierdzić, doprowadziła na początku XX wieku, do tysięcy niepotrzebnych zgonów tych, którzy uwierzyli w jej argumentacje. Teraz świat zwalcza pandemię koronawirusa, a ludzie Kościoła nadal uważają się za jedynych fachowców od wszelkich pandemii i medycznych zagrożeń ludzkości… Czy kogoś to dziwi?

 

 

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część XII.

Od kilku dni piszę o absurdach podejścia instytucji polskiego Kościoła do problemu obecnej pandemii, do obowiązujących praw biologii czy współczesnej wiedzy medycznej. I wydawało mi się, że temat jest już wyczerpany, ale wczorajsze oświadczenie bp Józefa Wróbla (rocznik 1952) i jego zespołu współpracowników na temat „moralnych i tych niemoralnych” szczepionek „wbił mnie w ziemię”. Poddaję się. Nie mam już siły „kopać się z koniem”.

Mógłbym przytaczać liczne argumenty o tym, że przecież każdy ksiądz i osoba życia konsekrowanego, w ciągu swojego całego życia sama wielokrotnie była szczepiona, zarówno jako dziecko czy osoba dorosła, różnymi szczepionkami, które pochodzą z linii komórkowej, która wczoraj została uznana przez biskupa pomocniczego lubelskiego i jego zespół za niemoralną. Tylko po co?

Mógłbym przypomnieć, że przecież większość ludzi Kościoła, w tym także ci najmłodsi, oraz cały episkopat jest już dawno zaszczepiony, mimo iż ich świeccy rówieśnicy najczęściej jeszcze czekają na swoją kolej. Mógłbym zadać ważne pytanie, czy zaszczepili was moralnymi szczepionkami? Tylko po co?

Mógłbym przypomnieć wyczyny młodego studenta, ks. Józefa Wróbla, ze Zgromadzenia Księży Sercanów, podczas jego pobytu na studiach rzymskich. Mógłbym przypomnieć, że jego znany osobisty protektor i konsekrator, australijski kardynał zmarł zaledwie pięć dni temu. Nosisz Wróbelku po nim żałobę?

Mógłbym przy tym zapytać czy to normalne, że po ośmiu latach bycia ordynariuszem w Helsinkach, składa się „dobrowolną rezygnację” na ręce papieża, który czyści kadry po swoim poprzedniku, i ląduje się na stanowisku biskupa pomocniczego lubelskiego? Tylko po co?

Nie wiem co jeszcze wydarzy się w naszym kraju w dobie obecnych problemów z szalejąca pandemią? Czym zaskoczy nas jeszcze nasze duchowieństwo? Możemy spodziewać się wszystkiego. W końcu jak ktoś dysponuje siłą kadzidła, wody święconej, monstrancji, mocy relikwii, zawierzenia, poświęcenia, litanii, nowenny czy procesji, jest go stać na wszystko.

Powołałem się na znane mi, absurdalne z punktu widzenia nauki, przykłady działań naszych księży w dobie obecnej pandemii. Ale w ciągu tych dni dostałem od swoich czytelników, aż 138 przykładów (!!!) podobnych działań na terenie naszego kraju, i to wszystkie zaledwie w ciągu ostatniego roku. Skala tego szaleństwa nadaje się nie na wpisy na Facebooku, ale na książkę, albo cały cykl wydawniczy…

Nie spodziewam się zatem żadnej refleksji ze strony tych szarlatanów, którzy pomylili sobie czasy obecnej pandemii z okresem mroków głębokiego średniowiecza. Ale nie ukrywam, że równocześnie liczę na zdrowy rozsądek zwykłych ludzi, także tych głęboko wierzących.

Kończąc ten cykl o pandemii, życzę wszystkim dużo zdrowia i dedykuję czytelnikom słowa ks. prof. Józefa Tischnera (1931-2000):

„POBOŻNOŚĆ JEST NIEZWYKLE WAŻNA, ALE ROZUMU NIE ZASTĄPI”.

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. ” Bp Jan Szkodoń i jego dziewice” Część 8 i 9

BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – część VIII.

Monika w trzeciej klasie liceum poznaje sympatycznego chłopaka, pierwszego chłopaka, którego darzy uczuciem i wyróżnią spośród innych. Ale jest biskup Jan, a on jako przyjaciel rodziny i powiernik wszystkich rodzinnych tajemnic i decyzji, zawsze współdecyduje o wszystkim. Wypytuje o sympatię Moniki i korzystając ze swoich możliwości, przeprowadza dyskretne śledztwo dotyczące chłopaka, jego rodziny i wyniki śledztwa biskupa wypadają skrajnie niekorzystnie dla kandydata Moniki na jej ewentualną miłość.

Chłopak Moniki oficjalnie deklaruje się, jak większość współczesnej polskiej młodzieży, jako ateista i osoba całkowicie obojętna na sprawy Kościoła. Mało tego, zainteresowania biskupa jego osobą i jego rodziną, nie robią na chłopaku żadnego znaczenia. Jednym słowem, opinię „kościelnego wujka” na swój temat chłopiec miał tam, „gdzie Pan Pana Majstra…” Wiadomo gdzie.

Ale młodzi i zakochani w sobie licealiści, nie docenili roli biskupa Jana w decydowaniu o życiu i przyszłości Moniki. I jego wpływie na całą rodzinę. Monika przechodziła prawdziwe pranie mózgu na temat tego, że kochając Boga, jest zobowiązana do zerwania tej znajomości. Jak stwierdził „duchowy opiekun” Moniki i całej jej rodziny, ta znajomość to całkowite zagrożenie dla zbawienia jej duszy. A wiadomo przecież, że zbawienie Moniki było priorytetem Księdza Biskupa, odkąd ją poznał w Rzymie przed trzema laty. Dlatego dziewczyna pod wpływem „kościelnego wujka”, rodziców i babci, zrywa wszelkie kontakty z dotychczasową sympatią, kasuje jego numer telefonu i nie odbiera telefonu, gdy on dzwoni i chce z nią mimo wszystko rozmawiać.

Biskup Jan wie jednak, że taki dzień kiedyś mimo wszystko nadejdzie, kiedy młoda dziewczyna pozna w końcu kogoś z kim postanowi się związać na przyszłość. Ale biskup chce o wszystkim decydować w jej życiu, więc o tym wyborze także. Już jako studentka Monika poznaje innego chłopca i procedura sprawdzania się powtarza. Ale tym razem chłopiec okazuje się całkowicie posłuszny biskupowi, nawet wręcz mu podległy, pochodzi z głęboko religijnej rodziny, a co ważne, jest od wielu lat członkiem grup oazowych. Dobrą opinię o nim wydało kilku krakowskich księży, w tym jego proboszcz i katecheci. Bo gdy biskup pyta…

Na piątym roku studiów Monika i wybranek biskupa Jana wzięli ślub. Uroczystość kościelna miała miejsce w wyjątkowej oprawie, a ślubu udzielił Monice sam Bp Jan Szkodoń. Rodzina nawet nie podejmowała dyskusji na ten temat, bo innej opcji nie było. Niektórzy goście weselni, w tym wspomniana już ciocia Zosia, siostra babci, zauważyli dziwne zachowanie celebransa, który nie spuszczał oczu z pani młodej. No i jego wyjątkowy ornat biskupi z napisem: „Kocham Cię”.

Także ten sam duchowny chrzcił dzieci Moniki podczas specjalnych, prywatnych uroczystości w Kościele Mariackim. Jej rodzice i babcia nie wyobrażali sobie, aby mogło być inaczej. Także biskup Jan dawał śluby jej braciom i chrzcił ich dzieci…

Ale małżeństwo z głęboko religijnym chłopcem okazało się dla Moniki nieszczęściem. W domu panowała przemoc względem jej, a przede wszystkim ich starszego syna. Coraz częściej panie z przedszkola syna sygnalizowały ślady bicia chłopca. Monika była całkowicie osaczona, tym bardziej, że mąż znalazł oparcie w „kościelnym wujku”, który stał się wręcz jego protektorem. Kiedy pewnego dnia stanęła w obronie bitego dziecka została tak sponiewierana, że straciła przytomność. Wówczas postanowiła odejść od męża i zamieszkać z dziećmi u swoich rodziców.

Opuszczony mąż wręcz szalał, bo żadna katolicka żona nie ma prawa odchodzić od swojego kościelnego męża. Także biskup Jan stanął po stronie małżonka. Monika usłyszała od hierarchy, że: „nie może odejść od męża i że jest odpowiedzialna za zbawienie jego i swoje oraz, że w Jabłonce jak chłop przywali w sobotę w oko żonie, to w niedzielę ładnie idą razem pod rękę do kościoła” (cytat z dokumentacji sprawy). Biskup był z Orawy, gdzie leży Jabłonka, to wiedział najlepiej jak jest…

Po pół roku mieszkania u swoich rodziców Monika wraca jednak do męża, bo jak twierdził biskup Jan katolicka żona musi mężowi zawsze przebaczyć. „Moniczko, trzeba przebaczyć nawet 77 razy”, mówi on dziewczynie. Ale po powrocie jest jeszcze gorzej. Mąż uznaje, że nie miała prawa, jako katolicka żona się mu sprzeciwiać, a skoro odeszła do rodziców, to jest opętana przez diabła. Wpędza żonę w poczucie winy, swojej nie zauważył… Dla dzieci powrócił stres i obawa przed biciem.

To co czytałem w tej sprawie jest tak nieprawdopodobne, że pozwolę sobie jedynie na cytat. A czytelnikom pozostawię komentarze. „Monika przebacza, tak jak biskup kazał. Ale mąż nie potrafił przebaczyć, że chciała odejść. Wieczorem, kiedy Monika zasypia, modli się przy niej na różańcu, aby złe moce nie podpowiadały jej szatańskich rozwiązań. By wzmocnić siły boskie, przynosi od znajomego księdza (nie można tu wykluczyć, że od samego biskupa Jana – dopisek mój) oleje święte. Ona budzi się w trakcie i niechcący uderza ręką w puszkę z olejami. Mąż odbiera to jako atak rozwścieczonego szatana”. Potem mąż chce odwozić Monikę do egzorcysty i wypędzać z niej szatana. Jednym słowem jakiś średniowieczny kościelny koszmar w XXI wieku…

Ale zachowanie biskupa Jana i jego cała rola w tym koszmarze też jest niejednoznaczna w świetle dokumentacji i zeznań samej Moniki. Młoda mężatka ostatecznie się rozwodzi, ale w jej katolickiej rodzinie to kolejna odsłona dramatu…

Ciąg dalszy nastąpi…

BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – część IX.

Jedną z ważniejszych życiowych pasji bp Jana Szkodonia były obrazy, ale nie ich kolekcjonowanie (sam mam taką pasję od wielu lat), ale malowanie obrazów. Widziałem kilka obrazów namalowanych przez biskupa Jana z Krakowa i muszę się przyznać, że osobiście nie jestem nimi oczarowany, ale nad gustami się nie dyskutuje. Hierarcha maluje głównie wiejskie pejzaże i obrazy o tematyce religijnej, które osobiście nazwałbym raczej dewocyjnymi, ale i w tym względzie nie chcę się narzucać ze swoimi opiniami.

Kościelny artysta w biskupiej sutannie organizuje w związku ze swoimi zdolnościami okolicznościowe wystawy i wernisaże swojego malarstwa. Są na nie zapraszani znani hierarchowie kościelni, głównie krakowscy, a kard. Stanisław Dziwisz jest na nich częstych gościem honorowym, a nawet rzekomo otwierał co najmniej jedną z takich wystaw. Gośćmi na tych wernisażach bywali także często ludzi sztuki środowisk twórczych Krakowa, lokalni politycy i samorządowcy oraz znani ludzie nauki i kultury, jak to w Krakowie. Wszyscy zachwyceni i pełni wdzięczności za osobiste zaproszenie od znanego biskupa, ale po wystawie dyskretnie komentujący obrazy biskupa Jana jako zwykły kicz. Więc osobiście nie wiem jak jest naprawdę z tym biskupim malarstwem, sam pozostanę przy swoim zdaniu. Państwa odsyłam zaś do Internetu, gdzie zdjęć z tych wystaw i wernisaży malarstwa Jego Ekscelencji jest wiele. Oceńcie więc Państwo te obrazy sami. Zdjęcie dołączone przeze mnie do tego wpisu, pochodzi z jednej tego typu wystaw malarstwa biskupa Jana Szkodonia.

Także sama Monika i jej rodzina dostąpiła zaszczytu bezpośredniego kontaktu z malarstwem biskupa Jana. Kiedy kontakty towarzyskie pomiędzy rodzicami Moniki, a biskupem się zacieśniły na dobre, hierarcha przywoził ze sobą sztalugi, farby i malował swoje obrazy także w domu rodzinnym Moniki. Wzruszające…

Monika została wyróżniona i to w sposób szczególny, efektem talentu krakowskiego hierarchy. Aby przekonać młodą dziewczynę do roli jaką rzekomo w jej życiu przewidział dla niej sam Bóg, Jego Ekscelencja namalował Monice specjalny obraz, tylko dla niej. Był to obraz Matki Boskiej Sprzątającej… Wiele szokujących mnie spraw słyszałem o kulcie maryjnym w tym katolickim kraju, ale jak widać nigdy nie przestanę się dziwić, a sama teologia w wykonaniu naszych polskich hierarchów nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Obraz biskupa Jana przedstawiał Matkę Boską, która w pozycji klęczącej trzyma w ręku szmatę i zmywa brudną podłogę, a nad nią stoi sam Jezus. Czysta teologia maryjna, po polsku…

Zapewne zadajecie sobie Państwo w tym momencie istotne pytanie, co Monika i jej rodzina zrobili z tak głęboko religijnym w swojej treści prezentem od biskupa Jana. Otóż Matka Boska Sprzątająca w swojej biskupiej wizji zawisła nad łóżkiem Moniki i zapewne nad nią czuwała przez długie lata. Ale chyba nie do końca skutecznie…

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. „Paolo Gabriele” Część 10 i 11

PAOLO GABRIELE – część X.

Istotnym wydarzeniem w sprawie wycieku tajnych dokumentów z gabinetu papieskiego było spotkanie papieża Benedykta XVI z komisją kardynałów, którzy badali i nadzorowali cały proces śledczy w tej sprawie. Był wówczas dzień 26 sierpnia 2012 roku. Wiem, że w tym spotkaniu brał także udział sam szef policji watykańskiej i sędziowie zaangażowani w sprawę oraz wpływowi przedstawiciele Sekretariatu Stanu. Spotkanie to było o tyle istotne, że to właśnie wówczas podjęto wszystkie strategiczne decyzje dotyczące całego procesu karnego. Debatowano długo nad tym, komu ostatecznie postawić zarzuty, a kogo nie ujawniać, aby nie potęgować kompromitacji Watykanu i samego papieża. Prawdopodobnie to wówczas podjęto decyzję, że papieski kamerdyner, człowiek prosty i niewykształcony, działał sam i z nikim nie współpracował. W co trudno jednak uwierzyć, skoro papieski kamerdyner robił to systematycznie od 2006 roku. Zdecydowano, że przygotuje się na jego temat niekorzystną opinię psychiatryczną, która go zdyskwalifikuje w opinii publicznej i na tej podstawie ograniczy negatywne skutki medialne. Potem wycofano się z tego pomysłu i przygotowano zupełnie inną opinię psychiatryczną. Widać wyraźnie, że skoro w takim gronie podejmowano już wówczas wszystkie istotne decyzje, z udziałem samych sędziów sądu watykańskiego, to o jakiej rzetelności sądu mówimy. Widać to było wyraźnie podczas samego procesu karnego, gdy sędziowie odrzucali większość wniosków adwokatów Paolo Gabriele, w tym możliwość przesłuchania około dwudziestu świadków, których zeznania mogły wnieść istotne fakty w całej sprawie. Sędziowie nie podjęli ryzyka na sali sądowej, zeznania tych świadków mogłyby zaburzyć wcześniejsze ustalenia z papieżem, więc wniosek obrony automatycznie upadł.

Miałem obiecany kilka miesięcy temu dostęp do wiarygodnej kopii protokołu z tego wyjątkowego spotkania, ale niestety nic z tego nie wyszło, więc opieram się tu tylko na tym co mi przekazano w formie ustnej.

Ale mam możliwość przeczytania obu, jakże przeciwstawnych opinii psychiatrycznych przygotowanych na potrzeby tego procesu karnego. W tej pierwszej czytamy, że Paolo Gabriele to: „krucha osobowość z paranoidalnymi tendencjami, pokrywającymi głęboką osobistą niepewność”. W tej drugiej jednak opinii, ten sam człowiek został zdiagnozowany zupełnie inaczej. Czytamy tam, że: „Gabriele nie wykazuje odpowiednich oznak poważnego zaburzenia psychicznego, ani nie stwarza żadnych poważnych zagrożeń dla siebie i innych”. I jak to wytłumaczyć?

Przy okazji dziękuję niezwykle odważnej osobie, której zawdzięczam te obie opinie psychiatryczne, gwarantuje jej pełną dyskrecję. Dziękuję także pani tłumaczce za przetłumaczenie tego tekstu z włoskiego na język polski.

Główne decyzje w sprawie oskarżonego Paolo Gabriele podejmował sędzia sądu watykańskiego, Piero Antonio Bonnet. To on we wstępnym akcie oskarżenia zażądał dla nielojalnego papieskiego służącego karę łączną ośmiu lat bezwzględnego więzienia.

W dniu 13 sierpnia 2012 roku oskarżonemu postawiono formalny zarzut o kradzież kwalifikowaną. Po kolejnych sześciu tygodniach oskarżony Paolo Gabriele stanął przed sądem (załączone do tekstu zdjęcie pochodzi z tego procesu sądowego) i wtedy się wszystko zaczęło… Ale o tym napiszę innym razem.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

PAOLO GABRIELE – część XI.

To był dziwny i nietypowy proces. Pierwsza rozprawa odbyła się w dniu 29 września 2012 roku, ale dopiero od dnia 2 października 2012 roku cały proces istotnie ruszył z miejsca.

Wiele wskazywało na to, że wszystko już dawno zostało ustalone, więc wszelkie próby skutecznej obrony, podejmowane przez adwokatów Paola Gabriele, wyglądały na bezcelowe. Sąd nie chciał przesłuchiwać żadnych, nawet kluczowych świadków, wzywanych przez obronę, a sędziowie robili wrażenie, że nie są wcale zainteresowani poznaniem jakiejkolwiek prawdy. Z resztą pojęcie prawdy w tej sprawie było pojęciem mocno względnym.

Ale samemu oskarżonemu udało się jednak powiedzieć kilka ważnych rzeczy podczas procesu, co zostało odnotowane przez włoskie media, które obserwowały cały ten proces. Podczas składania przed sądem swoich wyjaśnień powiedział między innymi. „Jestem przekonany, że działałem wyłącznie powodowany głęboką miłością do Kościoła, Chrystusa i jego widzialnego przywódcy. Nie czuje się złodziejem”.

 

 

Wyrok zapadł stosunkowo szybko, bo już w dniu 6 października 2012 roku. Początkowo planowano nielojalnego papieskiego kamerdynera skazać na osiem lat bezwzględnego więzienia, ale w trakcie procesu widać było, że strona skarżąca „dogadała się” z oskarżonym i jego obrońcami i ostatecznie zapadł stosunkowo łagodny wyrok trzech lat więzienia, który został szybko zamieniony na 18 miesięcy więzienia. Jak się szybko okazało, także ten wyrok stał się jedynie fikcją, ale po kolei…

Zaskoczeniem było już oświadczenie obrończyni Paola Gabriele dla prasy, pani adwokat Cristiany Arru (na zdjęciu obok swojego klienta), która bezpośrednio po ogłoszeniu wyroku powiedziała, że jej klient „nie zamierza odwoływać się od wyroku”. Potem niespodziewanie trzy lata więzienia skrócono o połowę, a kiedy skazany trafił do więzienia, niespodziewanie odwiedził go sam papież Benedykt XVI ( zdjęcie z tego spotkania dołączone do tego tekstu) i jako władca Państwa Kościelnego, ułaskawił swojego byłego kamerdynera. Paolo Gabriele spędził zatem w więzieniu zaledwie 33 dni…

Ale nie było to w pełni więzienie. Zgodnie z dawnymi porozumieniami międzynarodowymi osoby skazane przez sąd watykański odbywają karę więzienia w więzieniach włoskich. W wypadku zaś papieskiego kamerdynera wyrok odbywał w swoim watykańskim mieszkaniu i miał on charakter aresztu domowego. Nie ulega wątpliwości, że chodziło o to, aby skazany Paolo Gabriele nie kontaktował się z nikim we włoskim zakładzie karnym i niczego nie ujawnił. Innym osadzonym, strażnikom czy dziennikarzom, którzy mimo ogłoszonego wyroku nadal prowadzili swoje intensywne śledztwa.

Zdumiewającym jest też fakt, że kiedy po aresztowaniu papieskiego kamerdynera zawieszono jego pensję w wysokości dwóch tysięcy euro miesięcznie, co wydawało się wówczas czymś naturalnym, to po jego oficjalnym skazaniu, wypłacono mu wszystkie zaległe pobory za te miesiące śledztwa kiedy mu ich nie wypłacano i gdy odbywał karę więzienia wynagrodzenie wypłacano mu nadal w pełnej wysokości. Ostatecznie zatrudniono go w kościelnym szpitalu Imienia Dzieciatka Jezus w Rzymie gdzie otrzymywał jeszcze większe wynagrodzenie niż w czasach służby przy papieżu.

Jest w tej decyzji pewien paradoks, gdyż wśród wykradzionych przez Paolo Gabriele dokumentów z gabinetu jego pryncypała, były także te dotyczące finansowych afer i skandali związanych z tym szpitalem i fundacją, która go wspierała finansowo. Paradoksy i cuda to widać od wieków specjalność Kościoła Powszechnego…

Ale na tym dziwnym wyroku nie zakończyła się sprawa kradzieży z gabinetu Głowy Kościoła i jego osobistego sekretarza. Tym razem na ławie oskarżonych zasiedli bowiem inni pracownicy Kurii Rzymskiej. Ich odrębne procesy karne i wyroki jakie wtedy zapadły, także wzbudzają zdziwienie tych, którzy śledzili cały ten proces. Ale o tym napiszę już w kolejnej odsłonie tego cyklu.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Kościół, a pandemia. Część 9 i 10

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część IX.

Jedni chodzili po ulicach swoich parafii, inni jeździli po całym mieście, ale jeden z księży postanowił przebić wszystkich i postanowił uratować cały Przasnysz i jego powiat z samolotu.

Kapłanem tym jest ks. Michał Gaszczyński (rocznik 1968, wyświęcony w 1994 roku), kapłan diecezji płockiej, pochodzący z Pułtuska, proboszcz parafii w Czernicach Borowych koło Przasnysza pod wezwaniem św. Stanisława Biskupa i Męczennika i wicedziekan miejscowego dekanatu. Wymieniam jego wszystkie dane publicznie, bo jego osobisty wkład w zwalczanie pandemii jest wyjątkowy i zasługuje na wyróżnienie.

Nie tylko latał, choć za lot nie zapłacił i do dziś nie wiemy jakie były koszty tej duszpasterskiej posługi, ale w trakcie tego lotu błogosławił miasto Przasnysz i cały okoliczny powiat Najświętszym Sakramentem, relikwiami św. Stanisława Kostki, bo on jest patronem tego miasta, oraz figurką Matki Boskiej z Medjugorie, choć wiadomo, że Watykan nie uznaje jak do tej pory jej kultu. Co ważne, ksiądz nie tylko błogosławił, ale także podczas lotu odmawiał modlitwę różańcową i koronkę do Bożego Miłosierdzia.

Ten wyjątkowy lot odbył się przed ponad rokiem, ale niestety efektów w zwalczaniu pandemii nie przyniósł. Statystyki zakażeń i zgonów w województwie mazowieckim są tu jednoznaczne i niestety wskazują, że święte relikwie i figurki nie wypaliły… Przynajmniej te wzięte na pokład samolotu.

Zeszłoroczna akcja księdza proboszcza z Czernic Borowych spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem zarówno w mediach katolickich jak i wśród wiernych z Przasnysza i okolicznych parafii. Minął rok i jakoś te same media nie wspominają jak obecnie wygląda poziom entuzjazmu wśród tych samych wiernych. Biorąc pod uwagę ilu księży z Mazowsza zmarło z powodu obecnej pandemii w ciągu ostatniego roku, aż boję się zapytać ile z tych wiernych i ich najbliższych przeżyło eksperyment duszpasterski ks. Michała Gaszczyńskiego.

Pandemia koronawirusa trwa jednak nadal i rozwija się w najlepsze. Także na wspomnianym Mazowszu. Jeżeli przed rokiem pandemii nie zatrzymały błogosławieństwa z samolotu, święte relikwie i figurki, modlitwa różańcowa i koronka do Bożego Miłosierdzia, to teraz należy nadzieję pokładać w planowanych szczepionkach. No, chyba że ks. Michał Gaszczyński w zamian planowanych szczepień, zorganizuje kilka procesji samobiczowników w intencji żalu za grzechy i próśb o powstrzymanie rozwijającej się pandemii. Najlepszymi kandydatami na samobiczowników i na uczestników tych procesji, są entuzjaści sprzed roku lotu księdza proboszcza z Czernic Borowych i ich najbliżsi, jeżeli oczywiście przeżyli ostatni rok…

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część X.

Swój głęboko teologiczny wkład w walce z obecną pandemia mają także nasi polscy biskupi. Nie wiem tylko czy był to ich wspólny pomysł, a do jego realizacji biskupi „oddelegowali” tylko swojego przewodniczącego, czyli metropolitę poznańskiego, abp Stanisława Gądeckiego, czy też Jego Ekscelencja sam chciał „błysnąć” i wyrwał się z szeregu… Ale po kolei.

W dniu 25 marca 2020 roku, kiedy pandemia dotarła do naszego kraju, ówczesny rzecznik konferencji Episkopatu Polski, mój ulubieniec w „mijaniu się z prawdą”, ks. Paweł Rytel-Adrianik ogłosił światu, że nasz przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Stanisław Gądecki podjął jakże istotne działania teologiczne w celu zwalczenia pandemii w naszym kraju. Odbyła się w tym dniu specjalna konferencja prasowa podczas której katolicka Polska dowiedziała się, że jest uratowana… Ale może przypomnę słowa samego Księdza Rzecznika, aby przypomnieć sposób w jaki uratowano wówczas katolicką Polskę przed zgubnymi skutkami pandemii koronawirusa. Oto dosłowny cytat: „Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Stanisław Gądecki zawierzy Polskę Najświętszemu Sercu Jezusa i Niepokalanemu Sercu Maryi dziś po modlitwie różańcowej rozpoczynającej się o godzinie 20:30. Odbędzie się to w duchowej łączności z sanktuarium Matki Bożej w Fatimie”.

Cały świat zamarł, a inne episkopaty świata podejrzewam oblały się wówczas rumieńcami wstydu, że to nie one podjęły takie skuteczne działania teologiczne w celu zwalczenia pandemii. No i jeszcze przy czynnym udziale czynników niebiańskich i to najwyższego szczebla.

Dziwie się tylko, że od dnia 26 marca 2020 roku, dziennikarze katoliccy i szanujące się ortodoksyjne media walczące jak zawsze o prawdę i katolickie wartości, nie podjęły żadnych pytań względem arcybiskupa poznańskiego i rzecznika naszego episkopatu, co z efektami względem szalejącej pandemii, która okazała całkowity brak szacunku dla sił nadprzyrodzonych płynących z fatimskiego sanktuarium i rozwijała się z każdym tygodniem w całym kraju.

Ludzie zakażali się na potęgę, umierali przy tym masowo, a z zupełnie niezrozumiałych względów pandemia nie oszczędzała księży i osoby życia konsekrowanego. W 2020 roku umarło w naszym katolickim kraju, zawierzonemu już Najświętszemu Sercu Jezusa i Niepokalanemu Sercu Maryi, setki księży na koronawirusa. W samej tylko diecezji tarnowskiej było ich pięćdziesięciu… Media jednak tematu nie podjęły, a rzecznik episkopatu żadnej konferencji prasowej w tej kwestii nie zwołał.

Za to nowy już rzecznik naszych biskupów, w dniu 5 października 2020 roku, ks. Leszek Gęsiak SI, na konferencji prasowej opowiedział o wyjazdowej konferencji naszego episkopatu, która miała miejsce w Łodzi. Dołączam do wpisu zdjęcie z tego spotkania i komunikat rzecznika. Ze zdjęcia widać wyraźnie, że nasi Bracia w Biskupstwie do Łodzi przybyli tłumnie, ale o dystansie i zasadach sanitarnych nie myśleli, bo przecież sprawy pandemii w naszym kraju powierzyli w fachowe, bo nadprzyrodzone moce.

 

Dwanaście dni później, w dniu 17 października 2020 roku, tenże sam rzecznik naszego episkopatu, kapłan z Zakonu Jezuitów, poinformował zdumionych wyznawców Najświętszego Serca Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi, że mimo tego zawierzenia: „Dziś stwierdzono obecność koronawirusa u arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, który od kilku dni przebywał w kwarantannie. Przewodniczący Konferencji Episkopatu polski pozostaje w izolacji domowej, jest osłabiony, ale czuje się dobrze. Pozytywny wynik testu otrzymał też bp Grzegorz Balcerek oraz kilku pracowników Kurii”.

O innych polskich hierarchach ks. Leszek Gęsiak SI nie wspominał w swoim komunikacie, choć wiemy, że pandemia powaliła do łóżek kilku z nich. O zbawiennym działaniu, na powstrzymanie obecnej pandemii koronawirusa, zawierzenia naszego kraju Najświętszemu Sercu Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi też nie…

 

Andrzej Gerlach

„Padło jak grom z jasnego nieba…”

Padło jak grom z jasnego nieba. Cały nasz polski Episkopat został wezwany w trybie pilnym na spotkanie z papieżem Franciszkiem!!! Co to oznacza w praktyce? Że cierpliwość Watykanu w kwestiach afer moralnych, jakie miały i mają nadal coraz częściej miejsce w naszym polskim Kościele, dobiegła naprawdę końca, a teraz Panowie Bracia w Biskupstwie muszą osobiście złożyć szczegółowe wyjaśnienia w samej centrali, na „dywaniku u Szefa”.

Ale zacznijmy od początku. Każdy biskup ordynariusz tradycyjnie co kilka lat składa w Watykanie wizytę zwaną „at limina Apostolorum”, podczas której jest zobowiązany złożyć w poszczególnych dykasteriach Stolicy Apostolskiej szczegółowe sprawozdania ze swojej działalności duszpasterskiej w diecezji, którą kieruje. Jest tam wiele tabelek, liczb, dokumentów i tak dalej. Wszystko co dotyczy szczegółowej statystyki danej prowincji kościelnej. Liczba powołań, księży, dane o świeckich, udzielone sakramenty i tym podobne dane. Co rośnie, co maleje i dlaczego. Jak rośnie to dobrze, jak maleje to się trzeba tłumaczyć. Jak to w dużej korporacji o zasięgu światowym. I oczywiście pieniądze w tle, bo czy rośnie czy maleje to jedno, ale „kasiorka” musi być i ma jej być odpowiednio dużo. Proste? Proste.

Ale obecna sytuacja w polskim Episkopacie jest zupełnie inna i nie o dane statystyczne tutaj chodzi, choć od kilku dni liczni dziennikarze zajmujący się Kościołem i specjaliści od informacji kościelnej robią wszystko, aby wmówić wszystkim mediom, że obecne pilne wezwanie do Watykanu, to typowa wizyta „at limina Apostolorum”.

Większość naszych polskich biskupów była w Rzymie z taką wizytą, na przełomie listopada i grudnia 2005 roku u nowego papieża Benedykta XVI, potem w lutym 2014 roku u nowego papieża Franciszka. Podobnie było z biskupami czeskimi, bułgarskimi, austriackimi czy biskupami z Meksyku, których wizyty „at limina” niemal pokrywały się z wizytami w Rzymie naszych biskupów. Jest tylko jedno ale… Nikt jednak obecnie nie wzywa w trybie pilnym biskupów z tych krajów na takie spotkanie z papieżem Franciszkiem. Więc niech specjaliści od wizerunku naszego Episkopatu nie robią nam wszystkim „wody z mózgu” i swoją energię i medialne talenty wykorzystają na „mydlenie oczu tym w centrali…”

O kłopotach obecnego nuncjusza w Polsce, abp Salvatore Pennacchio (rocznik 1952) z naszymi polskimi biskupami wiemy nie od dzisiaj. Liczne afery z seksualnym wykorzystywaniem dzieci i młodzieży z udziałem samych polskich biskupów i ich podwładnych, rosnące od lat wpływy „lobby gejowskiego” na nominacje w strukturach polskiego Kościoła i dramatyczny odpływ Polaków, tradycyjnych katolików od pokoleń, głównie ludzi młodych ze struktur wspólnoty Kościoła, to główne zarzuty nuncjusza względem polskich kolegów w fioletach.

I znowu kilka faktów i dat. Co kilka lat Głowa Kościoła spotyka się ze swoimi nuncjuszami i omawia z nimi bieżące sprawy administracyjne i duszpasterskie dotyczące kościołów partykularnych. Tym razem to nuncjusz z Warszawy osobiście poprosił o pilną rozmowę z papieżem Franciszkiem. Mam swoich informatorów w Watykanie i zapewniam, że do spotkania obu hierarchów doszło, nie z powodu tęsknoty nuncjusza do swojego szefa, ale z powodu tego, że sam nuncjusz uznał, że musi uprzedzić papieża Franciszka o poważnej sytuacji w Kościele nad Wisłą. Osobiście znam dość dobrze, choć nie pałam wielką sympatią do tego watykańskiego dyplomaty i nasze osobiste kontakty, na szczęście niezwykle rzadkie, określiłbym jako oziębłe i tylko służbowe, ale tym razem jestem mu wdzięczny za taką decyzję. Nie wykluczam jednak, że abp Salvatore Pennacchio chroni w tej sytuacji swój dyplomatyczny tyłek i nie chce teraz dołączyć do kilku innych nuncjuszy, którzy za niepoinformowanie papieża Franciszka na czas o kryzysie w państwie w którym rezydowali, a nawet osobistym udziale w pewnych aferach o charakterze moralnym, polecieli na przedwczesne emerytury. Kilka z takich wydarzeń może opiszę kiedyś bardziej szczegółowo.

Papież Franciszek spotkał się z nuncjuszem Abp Salvatore Pennacchio, na jego osobistą prośbę, w dniu 15 kwietnia 2021 roku. Mój rzymski informator twierdzi, że watykański dyplomata prosił samego papieża o interwencję, bo sytuację w polskim Kościele określił jako krytyczną. Papież Franciszek wezwał wówczas do siebie w trybie pilnym prefekta Kongregacji do Spraw Biskupów, Kanadyjczyka, kard. Marca Quelleta (rocznik 1944) i to on po wyjściu od papieża był mocno wzburzony i ujawnił nieco faktów swoim współpracownikom. Kanadyjski kardynał też ma niejeden grzech na swoim sumieniu i przyłożył nieraz rękę do nominacji niegodnych biskupów w naszym kraju, nawet co najmniej jednego osobiście konsekrował, ale jak widać teraz nie zamierza sam „umierać” za grzechy naszych biskupów, tym bardziej, że jest już sam w wieku emerytalnym i chce dotrwać w spokoju do własnej emerytury.

W dniu 14 maja 2021 roku wszyscy polscy biskupi diecezjalni dostali wezwanie do pilnego stawienia się przed obliczem papieża Franciszka. Dokument jest datowany na dzień 10 maja 2021 roku. Wynika z niego, że biskupi ordynariusze mają czas do końca czerwca na przygotowanie pisemnych sprawozdań dla poszczególnych dykasterii rzymskich, a do osobistego spotkania z papieżem ma dojść zaraz po wakacjach. W normalnym trybie na takie sprawozdania biskupi mają od sześciu do dziewięciu miesięcy. Nasi biskupi dostali zaledwie sześć tygodni.

Spotkanie z papieżem ma być dopiero po wakacjach, bo w miesiącach wakacyjnych Watykan niemal nie pracuje. Wiadomo, upały i urlopy… Mój watykański informator w dniu dzisiejszym przesłał mi wiadomość, że papież Franciszek, w dniu 12 września 2021 roku, osobiście wybiera się na Kongres Eucharystyczny do Budapesztu na Węgry, więc panowie po tej dacie mogą już robić rezerwacje na samoloty do Rzymu.

Na naszych purpuratów padł teraz blady strach. Sytuacja przypomina bowiem nie wizytę „at limina Apostolorum”, ale wydarzenia sprzed kilku miesięcy, gdy wezwany przed oblicze papieża Franciszka cały Episkopat Chile, podał się w całości do dymisji. Nie wszyscy biskupi tego kraju zostali wówczas odwołani, ale poleciały tam liczne głowy. Do dziś przypomnienie tych traumatycznych wydarzeń powoduje drżenie na karku niejednego biskupa na świecie.

Nikt z naszych biskupów nie ma jednak teraz odwagi stanąć przed kamerami i zmierzyć się z tymi faktami, a tak niedawno byli wszyscy tacy dumni i zarozumiali. Tylko między poszczególnymi kuriami i biskupami diecezjalnymi przesyłane są nerwowe maile i odbywają się gorączkowe rozmowy telefoniczne, jak teraz skutecznie uporać się z czarnymi chmurami, które zawisły nad ich głowami.

Z nieoficjalnych informacji jakie dochodzą do nas teraz z Krakowa, z ulicy Franciszkańskiej 3, dowiadujemy się, że na dni 11-12 czerwca 2021 roku, obecny metropolita krakowski, abp Marek Jędraszewski (rocznik 1949), wezwał pilnie wszystkich polskich biskupów na wspólne obrady. Oby panowie tylko nie zapomnieli zabrać ze sobą na to ważne spotkanie do Krakowa tych sprawozdań, które muszą wysłać do końca czerwca do Watykanu i nie pomylili się przy ich wypełnianiu. Trzeba je przecież wypełnić jednakowo i solidarnie. Ale to już zapewne dobrze przypilnuje gospodarz tego spotkania w Krakowie.

Andzrej Gerlach

Andrzej Gerlach. ” Bp Jan Szkodoń i jego dziewice ” cz. 6 i 7

BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – część VI.

Znam biskupa Jana Szkodonia od wielu lat. Spotykaliśmy się bowiem w różnych okolicznościach, najczęściej na sympozjach i konferencjach naukowych organizowanych przez Uniwersytet Papieski w Krakowie, więc tym bardziej czytając teraz dokumentacje tej sprawy i wyznania Pani Moniki na temat tego co przeżyła przed laty w bezpośredniej relacji z tym krakowskim hierarchą, odnoszę wrażenie, że przez te lata znałem jednak zupełnie kogoś innego.

Biskupa Jana trudno jest jednak nazwać porywającym mówcą. Mówi przeważnie monotonnie i w sposób, który jest raczej usypiający dla słuchaczy. Nie jest typem intelektualisty, ale krakowscy księża go lubią, bo podobno nie czepia się drobiazgów w pracy duszpasterskiej. W kontaktach ze swoim otoczeniem ma on jednak wyraźną tendencję do wywyższania się, moim zdaniem biskup ukrywa w ten sposób swoje kompleksy dotyczące jego pochodzenia, i często przyjmuje teatralne gesty arystokraty. To typowe zachowanie wielu polskich duchownych pochodzących z ubogich rodzin wiejskich, którzy po latach chodzą w biskupich i prałackich sutannach i mieszkają w pałacach lub drogich, prestiżowych kamienicach w centrach wielkich miast. Znam wielu duchownych, którzy ponadto zmienili sobie swoje proste, wiejskie nazwiska na „szlacheckie”, a ponadto dorobili sobie fikcyjne herby i wzniosłe życiorysy. Niektórzy z nich posunęli się nawet do tego, że zmusili także swoje rodzeństwo do zmiany nazwiska. Bp Jan Szkodoń ograniczył się na szczęście wyłącznie do arystokratycznych manier i biskupich gestów.

I kiedy czytam jak wyglądały jego spotkania z nieletnią Moniką, w tym jego niespodziewane zmiany nastroju i zachowania, to widzę kolejne odsłony aktorskiego talentu biskupa.

Bo jak ocenić fakt, że dojrzały facet i do tego biskup, rozbiera się przed nieletnią dziewczyną i zmusza ją do pieszczot, a po pewnej chwili nagle i niespodziewanie podrywa się, ubiera i daje jej do przeczytania swoje kazanie do zaopiniowania.

Obmacuje nieletnie dziecko i sapie jak najęty, a nagle gdy dzwoni jego telefon komórkowy, odbiera go jakby nigdy nic i mówi do rozmówcy swoim ślamazarnym tonem i z tą swoją charakterystyczną nabożnością w głosie, którą znamy wszyscy.

Pod pretekstem pokazania jej swojej sypialni i tej części mieszkania gdzie nie wchodzą zwykli goście, każe jej usiąść na łóżku i prostacko dobiera się do dziecka, a kiedy ona się broni i okazuje mu przerażenie, pyta czy jej jednak nie uraził i przechodzi nad swoim zachowaniem do porządku dziennego, całkowicie zmieniając temat i nastrój.

A skoro już o tej biskupiej pobożności mowa, to opiszę jak była ona głęboka. Hierarcha wie, że sama Monika, jej babcia, rodzice i bracia mają swoje problemy ze zdrowiem. Kiedy wkłada dziecku rękę między uda, całuje ją w usta i gryzie w uszy, dziewczyna gwałtownie się broni i odwraca od niego głowę. Wtedy napalony biskup gwałtownie klęka przy łóżku i stwierdza, że teraz pomodlą się o zdrowie całej rodziny. Do klęczącego przy łóżku biskupa dołącza zdezorientowana Monika z rozpięta bluzką i wspólnie odmawiają „Ojcze nasz…” i „Pod Twoją obronę…” Wzruszające, prawda?

Kiedy Monika niespodziewanie opowiada mu o swoich problemach z chorą tarczycą, biskup przypomina sobie o swoich nadprzyrodzonych mocach leczenia zaburzeń tarczycy. Dotyka szyi dziewczyny, ale potem nie wiadomo dlaczego, jego ręce zjeżdżają niżej. Tam tarczycy biskup zapewne nie znajdzie, ale na jej leczeniu się niewątpliwie zna, jak mało kto… Kiedy dziewczyna się jednak broni, nagle przestaje sapać i swoim tradycyjnym głosem zmienia temat rozmowy.

Gdy pewnego dnia dziewczyna stwierdza, że koniecznie musi już wyjść, odprowadza ją elegancko do drzwi, ale niespodziewanie zakleszczą ją w swoich ramionach i wpycha swój język w usta dziewczyny. Broni się, więc nagle podniecony biskup zmienia nastrój i wręcza jej „kwiatki ze stołu samego Jana Pawła II. Prosto z Watykanu”. Monika wychodzi z kwiatkami. Takiego prezentu się przecież nie odmawia.

Takich przykładów można by mnożyć, ale nie chodzi tu o ilość takich przykładów, ale o pewną prawidłowość w zachowaniu krakowskiego biskupa. Widać w tym zachowaniu jakby dwie zupełnie różne natury w jednym człowieku. Podobnie jest z jego zachowaniem wśród zwykłych ludzi, jego współpracowników czy kolegów biskupów.

Popatrzcie Państwo na zdjęcie biskupa Jana z wawelskiej katedry, gdy siedzi z innymi kościelnymi hierarchami w historycznych, królewskich stallach. Czy tego jakże pobożnego, uduchowionego człowieka ze zdjęcia, można by podejrzewać o jakiekolwiek grzeszne myśli, czy tym bardziej niegodne czyny względem dziecka?

Ale trudnych pytań, stwierdzeń i dramatycznych opisów padnie w tym cyklu jeszcze bardzo wiele. Wszystkich czytelników zainteresowanych tym cyklem zachęcam do śledzenia kolejnych jego odcinków.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – część VII.

Monika w trzeciej klasie liceum poznaje sympatycznego chłopaka, pierwszego chłopaka, którego darzy uczuciem i wyróżnią spośród innych. Ale jest biskup Jan, a on jako przyjaciel rodziny i powiernik wszystkich rodzinnych tajemnic i decyzji, zawsze współdecyduje o wszystkim. Wypytuje o sympatię Moniki i korzystając ze swoich możliwości, przeprowadza dyskretne śledztwo dotyczące chłopaka, jego rodziny i wyniki śledztwa biskupa wypadają skrajnie niekorzystnie dla kandydata Moniki na jej ewentualną miłość.

Chłopak Moniki oficjalnie deklaruje się, jak większość współczesnej polskiej młodzieży, jako ateista i osoba całkowicie obojętna na sprawy Kościoła. Mało tego, zainteresowania biskupa jego osobą i jego rodziną, nie robią na chłopaku żadnego znaczenia. Jednym słowem, opinię „kościelnego wujka” na swój temat chłopiec miał tam, „gdzie Pan Pana Majstra…” Wiadomo gdzie.

Ale młodzi i zakochani w sobie licealiści, nie docenili roli biskupa Jana w decydowaniu o życiu i przyszłości Moniki. I jego wpływie na całą rodzinę. Monika przechodziła prawdziwe pranie mózgu na temat tego, że kochając Boga, jest zobowiązana do zerwania tej znajomości. Jak stwierdził „duchowy opiekun” Moniki i całej jej rodziny, ta znajomość to całkowite zagrożenie dla zbawienia jej duszy. A wiadomo przecież, że zbawienie Moniki było priorytetem Księdza Biskupa, odkąd ją poznał w Rzymie przed trzema laty. Dlatego dziewczyna pod wpływem „kościelnego wujka”, rodziców i babci, zrywa wszelkie kontakty z dotychczasową sympatią, kasuje jego numer telefonu i nie odbiera telefonu, gdy on dzwoni i chce z nią mimo wszystko rozmawiać.

Biskup Jan wie jednak, że taki dzień kiedyś mimo wszystko nadejdzie, kiedy młoda dziewczyna pozna w końcu kogoś z kim postanowi się związać na przyszłość. Ale biskup chce o wszystkim decydować w jej życiu, więc o tym wyborze także. Już jako studentka Monika poznaje innego chłopca i procedura sprawdzania się powtarza. Ale tym razem chłopiec okazuje się całkowicie posłuszny biskupowi, nawet wręcz mu podległy, pochodzi z głęboko religijnej rodziny, a co ważne, jest od wielu lat członkiem grup oazowych. Dobrą opinię o nim wydało kilku krakowskich księży, w tym jego proboszcz i katecheci. Bo gdy biskup pyta…

Na piątym roku studiów Monika i wybranek biskupa Jana wzięli ślub. Uroczystość kościelna miała miejsce w wyjątkowej oprawie, a ślubu udzielił Monice sam Bp Jan Szkodoń. Rodzina nawet nie podejmowała dyskusji na ten temat, bo innej opcji nie było. Niektórzy goście weselni, w tym wspomniana już ciocia Zosia, siostra babci, zauważyli dziwne zachowanie celebransa, który nie spuszczał oczu z pani młodej. No i jego wyjątkowy ornat biskupi z napisem: „Kocham Cię”.

Także ten sam duchowny chrzcił dzieci Moniki podczas specjalnych, prywatnych uroczystości w Kościele Mariackim. Jej rodzice i babcia nie wyobrażali sobie, aby mogło być inaczej. Także biskup Jan dawał śluby jej braciom i chrzcił ich dzieci…

Ale małżeństwo z głęboko religijnym chłopcem okazało się dla Moniki nieszczęściem. W domu panowała przemoc względem jej, a przede wszystkim ich starszego syna. Coraz częściej panie z przedszkola syna sygnalizowały ślady bicia chłopca. Monika była całkowicie osaczona, tym bardziej, że mąż znalazł oparcie w „kościelnym wujku”, który stał się wręcz jego protektorem. Kiedy pewnego dnia stanęła w obronie bitego dziecka została tak sponiewierana, że straciła przytomność. Wówczas postanowiła odejść od męża i zamieszkać z dziećmi u swoich rodziców.

Opuszczony mąż wręcz szalał, bo żadna katolicka żona nie ma prawa odchodzić od swojego kościelnego męża. Także biskup Jan stanął po stronie małżonka. Monika usłyszała od hierarchy, że: „nie może odejść od męża i że jest odpowiedzialna za zbawienie jego i swoje oraz, że w Jabłonce jak chłop przywali w sobotę w oko żonie, to w niedzielę ładnie idą razem pod rękę do kościoła” (cytat z dokumentacji sprawy). Biskup był z Orawy, gdzie leży Jabłonka, to wiedział najlepiej jak jest…

Po pół roku mieszkania u swoich rodziców Monika wraca jednak do męża, bo jak twierdził biskup Jan katolicka żona musi mężowi zawsze przebaczyć. „Moniczko, trzeba przebaczyć nawet 77 razy”, mówi on dziewczynie. Ale po powrocie jest jeszcze gorzej. Mąż uznaje, że nie miała prawa, jako katolicka żona się mu sprzeciwiać, a skoro odeszła do rodziców, to jest opętana przez diabła. Wpędza żonę w poczucie winy, swojej nie zauważył… Dla dzieci powrócił stres i obawa przed biciem.

To co czytałem w tej sprawie jest tak nieprawdopodobne, że pozwolę sobie jedynie na cytat. A czytelnikom pozostawię komentarze. „Monika przebacza, tak jak biskup kazał. Ale mąż nie potrafił przebaczyć, że chciała odejść. Wieczorem, kiedy Monika zasypia, modli się przy niej na różańcu, aby złe moce nie podpowiadały jej szatańskich rozwiązań. By wzmocnić siły boskie, przynosi od znajomego księdza (nie można tu wykluczyć, że od samego biskupa Jana – dopisek mój) oleje święte. Ona budzi się w trakcie i niechcący uderza ręką w puszkę z olejami. Mąż odbiera to jako atak rozwścieczonego szatana”. Potem mąż chce odwozić Monikę do egzorcysty i wypędzać z niej szatana. Jednym słowem jakiś średniowieczny kościelny koszmar w XXI wieku…

Ale zachowanie biskupa Jana i jego cała rola w tym koszmarze też jest niejednoznaczna w świetle dokumentacji i zeznań samej Moniki. Młoda mężatka ostatecznie się rozwodzi, ale w jej katolickiej rodzinie to kolejna odsłona dramatu…

Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Kościół polski, a pandemia. Cz.5, 6, 7 i 8 …

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część V.

Właśnie minął rok od słynnych procesji eucharystycznych jakie miały, wiosną 2020 roku, uratować nasz katolicki kraj przed ogólnoświatową pandemią. Już pewnie nie wszyscy pamiętają jak to nasi polscy księża masowo i niezwykle ochoczo organizowali przed rokiem takie akcje, poprzedzone specjalnymi nabożeństwami, po których z Najświętszym Sakramentem w ręku, przechodzili wybranymi ulicami polskich miast i ratowali mieszkańców przed pandemicznym zagrożeniem.

I tu kilka uwag. Po pierwsze księża przechodzili w procesji tylko ściśle wyznaczoną wcześniej trasą, wokół tych bloków mieszkalnych, których mieszkańcy opłacili ofiarę w intencji ochrony przed pandemią. I to jest w pełni zrozumiałe, bo jak ktoś nie opłacił to trudno, aby się domagał ochrony Najświętszym Sakramentem.

Po drugie. W ciągu ostatniego roku nie przeprowadzono badań wśród mieszkańców tych bloków mieszkalnych, w jakim stopniu pandemia ich nie dotknęła, co mocno mnie rozczarowuje. Jest bowiem niezwykle istotnym pytanie, które się teraz po roku nasuwa w sposób naturalny, czy mielecka procesja eucharystyczna okazała się skuteczna, bo jeżeli tak, to powinna się odbywać regularnie i to nie tylko w tej mieleckiej parafii.

Wspomnianą akcję na mieleckim Osiedlu Smoczka prowadził przed rokiem ksiądz diecezji tarnowskiej, od niedawna miejscowy proboszcz, a prywatnie najbliższy kuzyn jednego z wpływowych tarnowskich biskupów, a asystowali mu jego wikarzy. Skoro więc aż taka kościelna szarża zaangażowała się przed rokiem w Mielcu w walkę z pandemią, to zapewne koronawirus w tym pobożnym mieście przebiegł zupełnie bezobjawowo i dotknął jedynie niewierzących mieszkańców Osiedla na Smoczce.

A może zamiast szczepień ochronnych organizowanych obecnie przez państwo, Ksiądz Prałat zorganizuje w swojej mieleckiej parafii kolejną procesję eucharystyczną? Może podobna akcja nie wyjdzie taniej, ale ewentualne koszty pokryją ofiary wiernych…

 

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część VI.

 

Żadnych maseczek ochronnych, żadnego dystansu pomiędzy uczestnikami procesji eucharystycznych…,

ale jest siła modlitwy.

Tylko czy obecną pandemię powstrzyma modlitwa i procesja fanatyków?

 

 

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część VII.

Walka polskiego duchowieństwa z obecną pandemią miała także swoje legnickie epizody. Tamtejszy jeden z miejscowych proboszczów doszedł do wniosku, że nic tak skutecznie nie posłuży zwalczaniu pandemii jak przejazd z Najświętszym Sakramentem po całym mieście.

Przewielebny Ksiądz Proboszcz nie tylko przejechał po mieście, ale także nagrał w związku z tym przejazdem specjalny film, który przy okazji reklamował samochody lokalnego dilera, co było oczywiście działaniem zupełnie przypadkowym…

Film nie tylko został umieszczony na stronie parafii, ale także był w tysiącach egzemplarzy rozsyłany do parafian i mieszkańców całej Legnicy. Także zapewne przypadkowo…

Niestety, po ilości zakażeń koronawisusem w samym mieście, setek ofiar śmiertelnych w Legnicy jak i w całym regionie Dolnego Śląska w kolejnych miesiącach rozwijającej się pandemii wynika jednoznacznie, że siła rażenia Najświętszego Sakramentu była widać niewystarczająca. Widocznie organizatorzy zapłacili za całą akcję zbyt mało i dlatego poniosła ona pandemiczną klęskę…

Ale na szczęście, setki opłat za pogrzeby ofiar pandemii w kolejnych miesiącach, tysiące gregorianek i intencji mszalnych za zmarłych na koronawirusa i inne choroby współistniejące, uratowały cały budżet miejscowej parafii. I to już nie była zapewne działanie przypadkowe…

 

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część VIII.

Dzisiejszy wpis napisało samo życie i to napisało pod murami Jasnej Góry, gdzie odbyła się coroczna, cykliczna pielgrzymka motocyklistów i pierwsza w tym sezonie. Kolejne już w drugiej połowie kwietnia.

W dobie obecnej fali pandemii koronawirusa, w województwie śląskim, gdzie statystyki wskazują najwyższe ilości zakażeń i zgonów, tysiące motocyklistów spotkało się na swojej tradycyjnej pielgrzymce.

Jeden z paulinów, rzecznik prasowy Klasztoru Jasnogórskiego, mówił co prawda, że wszyscy zebrani przestrzegają obostrzeń i wymogów sanitarnych, ale zdjęcia i relacje filmowe z tej imprezy temu wyraźnie przeczą.

Zdecydowanie bliżsi prawdzie byli sami uczestnicy pielgrzymki, którzy reporterom mediów odpowiadali z rozbrajająca szczerością, że „kto się powierzy opiece Matki Boskie Częstochowskiej nie musi się obawiać epidemii, nie musi obawiać się o swoje zdrowie i życie”. I te słowa chyba wystarczą za wszelki komentarz. Można jedynie pozazdrościć głębokiej wiary…

Pod murami częstochowskiego sanktuarium byli w dniu dzisiejszym także liczni polscy narodowcy, skrajni zwolennicy polskiej prawicy i przeciwnicy szczepień, członkowie licznych stowarzyszeń i bractw katolickich, którzy na swoich sztandarach mają obronę „zagrożonego Kościoła w naszym kraju”. Brakowało tylko Szwedów i kolumbryn Karola Gustawa…

 

Andrzej Gerlach

 

Andrzej Gerlach. „PAOLO GABRIELE”. Cz.7, 8 i 9

PAOLO GABRIELE – część VII.

W sprawie kamerdynera Paolo Gabriele i afery jaka wynikła w związku z tym, że kopiował i wynosił od wielu lat ściśle tajne dokumenty z apartamentów papieża Benedykta XVI, „mijał się z prawdą” nie tylko rzecznik Stolicy Apostolskiej, ks. Federico Lombardi, ale także sam papież.

Już wtedy, gdy światowe media pisały o skandalu z udziałem papieża i jego najbliższych współpracowników oraz co pewien czas ujawniano treści części tych dokumentów, przez co autorytet Kościoła i samego papieża mocno ucierpiał, a specjalnie do tego powołana komisja śledcza w samym Watykanie tropiła i przesłuchiwała pracowników z najbliższego otoczenia papieża, tenże papież milczał o tym przez wiele miesięcy. A kiedy dalsze milczenie mogło mu już tylko zaszkodzić, niespodziewanie przemówił na audiencji generalnej, ale w swojej oficjalnej wypowiedzi nazywał całą aferę jedynie plotkami.

Był dzień 30 maja 2012 roku, kiedy już niemalże na samo zakończenie audiencji generalnej, papież Benedykt XVI odniósł się do całej sprawy przecieków tajnych dokumentów z jego prywatnych apartamentów. Papież powiedział wówczas, że: „przesadne i nieuzasadnione plotki przedstawiają obraz Stolicy Apostolskiej”. Ta wypowiedź była cytowana w wielu katolickich mediach jako dowód na nieprawdę w rzekomych dokumentach jakie wówczas ujawniono. Katoliccy publicyści broniący za wszelką cenę Kościoła używali tego cytatu, aby zdyskredytować treść cytowanych dokumentów i sprowadzić całą sprawę do plotek wymyślonych przez wrogów Kościoła, aby zniszczyć jego reputację i dobry wizerunek w świecie. Nie wiem dlaczego wówczas papież przyjął taką linię obrony, skoro wiedział, bo musiał z tego zdawać sobie sprawę, że to nie są żadne złośliwe plotki lecz fakty i że tylko kwestią czasu jest to, że trzeba się będzie odnieść do treści tych ujawnionych i kompromitujących Watykan dokumentów. Papieżowi tę wypowiedź o rzekomych plotkach wytykano później wielokrotnie, a publicystom katolickim, którzy odwoływali się do tej narracji papieskiej zarzucano wręcz kłamstwo i manipulację opinią publiczną.

Tym bardziej, że po kilku kolejnych tygodniach już wszyscy, którzy śledzili losy tej afery wiedzieli, że papież podczas audiencji generalnej świadomie i publicznie „mijał się z prawdą”, a te rzekome plotki to smutne i kompromitujące Kościół i samego papieża fakty, którym już nie można dłużej zaprzeczać.

Kolejne wypowiedzi Głowy Kościoła były już w zupełnie innym tonie. Słowa o plotkach zastąpiła narracja o smutku. Papież powiedział wówczas, że: „wydarzenia ostatnich dni dotyczące Kurii i moich współpracowników przyniosły smutek w moim sercu”. A ostatecznie słowa papieża sprowadziły się do stwierdzenia, że chce przywrócić swoje zaufanie do swoich współpracowników. Jego apel skierowany był także do wszystkich wiernych, gdy mówił: „ufajcie i dodawajcie otuchy moim najbliższym współpracownikom i wszystkim, którzy każdego dnia z lojalnością, w duchu poświęcenia i w ciszy pomagają mi pełnić moją posługę”. Nawet te ostatnie słowa okazały się nie do końca prawdziwe, gdyż po latach, już jako papieski emeryt, w wielu swoich wypowiedziach, także do zaufanych dziennikarzy, Benedykt XVI przyznawał, że już wówczas rozważał swoją rezygnację.

Chciałoby się w tym momencie powiedzieć, że przecież wystarczyło w całej tej sprawie jedynie nie kłamać i od początku mówić prawdę, ale pojęcie prawdy, która „podobno nas wyzwoli”, to pojęcie względne w dziejach Kościoła i papiestwa.

Ale kłamano, albo jak kto woli „mijano się z prawdą” również wówczas, gdy w zupełnie niecodziennych warunkach natrafiono wreszcie na trop papieskiego kamerdynera, jako na potencjalnego sprawcy tego całego skandalu. Ale o tym napiszę już innym razem.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

PAOLO GABRIELE – część VIII.

Zapewne wielu z Państwa czytając od kilku dni historię Paolo Gabriele zadaje sobie pytanie w jakich okolicznościach doszło do aresztowania papieskiego kamerdynera. Akta sprawy w tym względzie nie są jednoznaczne, dlatego też i przecieki do mediów w tej sprawie były niekiedy mylące. Ale uporządkujmy kilka faktów.

Otóż doniesienia, że to ujawnienie przez dziennikarza Gianluigiego Nuzziego wykradzionego czeku na kwotę 10 tysięcy euro, o którym już pisałem wcześniej, stała się bezpośrednią przyczyną aresztowania Paola Gabriele, nie jest jednak w pełni precyzyjne. Wspomniany czek znajdował się w biurku papieskiego sekretarza, ks. George Gansweina i kiedy go ujawniono, dla watykańskich śledczych krąg podejrzanych zawęził się zaledwie do kilku osób którzy mieli wówczas bezpośredni dostęp do gabinetu samego papieża i jego przystojnego sekretarza. W kręgu tym znajdował się także papieski kamerdyner. Nikt go wówczas nie aresztował, ale został on wtedy poddany totalnej inwigilacji przez watykańskie służby.

Co zatem ostatecznie zgubiło Paolo Gabriele? Akta i dokumenty do których dotarłem nie pozostawiają w tej kwestii żadnych wątpliwości. Papieskiego kamerdynera zgubiły wyrzuty sumienia. Pomijając to co mówił później jako oskarżony podczas swojego procesu karnego, o czym jeszcze napiszę bardziej szczegółowo, to nie ulega wątpliwości, że wykradając tajne dokumenty swojego kościelnego pryncypała, miał poczucie, ze jest to niemoralne i grzeszne. Właśnie, grzeszne. I to jest klucz do dalszych kłopotów, a ostatecznie do upadku papieskiego służącego. Co bowiem robi katolik gdy grzeszy? Idzie do spowiedzi, gdzie przy kratkach konfesjonału szczerze wyznaje grzechy swojemu spowiednikowi. I tak też było w wypadku papieskiego kamerdynera. Poszedł, wyspowiadał się, wyznał szczegółowo co zrobił i nadal robi i…, został wkrótce aresztowany przez watykańskich żandarmów.

Ktoś tu pewnie teraz zacznie krzyczeć, ze to przecież niemożliwe, bo tajemnica spowiedzi i tak dalej… Lektura akt sprawy nie pozostawia żadnych złudzeń w tej kwestii. Źródłem informacji dla watykańskich służb śledczych stał się spowiednik papieskiego lokaja, który w tej sprawie złożył obszerne doniesienia. Ażeby być w pełni precyzyjnym dodam, że doniesienia złożyło w tej sprawie aż dwóch spowiedników, bo Paolo Gabriele kradł papieskie dokumenty całymi latami. Kradł, a potem latał do spowiedzi jak najęty…

Wniosek z całej historii tego papieskiego kamerdynera nasuwa się zatem jednoznaczny. Jak pracujesz dla papieża to nie okradaj go z tajnych i kompromitujących dokumentów. Jak go jednak okradasz to nie miej przy tej robocie wyrzutów sumienia. Jak jednak masz wyrzuty sumienia, to się z tego mimo wszystko nie spowiadaj. Jeżeli jednak pracujesz dla papieża, okradasz go przy tym z tajnych dokumentów, masz potem wyrzuty sumienia, a potem lecisz do spowiedzi…, to kłopoty gotowe.

I tu pojawia się w całej tej wielowątkowej sprawie także polski wątek, choć muszę przyznać niezbyt chwalebny. Tym jednak zajmiemy się już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

PAOLO GABRIELE – część IX.

Wczorajszym wpisem o naruszenie tajemnicy spowiedzi wywołałem wręcz wściekłość niektórych duchownych, którzy dali upust swoich negatywnych emocji w dniu dzisiejszym. Panowie, proszę to robić oficjalnie i pod swoimi nazwiskami, biorąc udział w publicznej dyskusji z pozostałymi czytelnikami, chociażby na tym profilu. Ale piszmy tu wyłącznie o faktach, a nie o waszych złych emocjach i o tym co mnie spotka za ujawnianie przykładów łamania tajemnicy spowiedzi.

A skoro już o tajemnicy spowiedzi mowa, to dodam od siebie tylko jedno i zrobię to tutaj publicznie, aby nie pisać do każdego z was oddzielnie. Nie ja wymyśliłem tajemnice spowiedzi i nie ja ją łamię. Piszę tylko o faktach potwierdzających to, że ci co tę tajemnice ustalili, tę tajemnicę sami łamią. I tyle. A jeżeli uważacie, że przypadek Paolo Gabriele jest wyjątkowy, ze względu na tajne dokumenty papieskie, to pragnę was poinformować, także tutaj i w pełni publicznie, że Kodeks Prawa Kanonicznego takich wyjątków nie przewiduje. To po pierwsze. A po drugie, jak chcecie to ujawnię publicznie takie przykłady łamania przez was samych tajemnicy spowiedzi, i to tutaj w Polsce, że jak mówi jedna z moich ulubionych czytelniczek na tym profilu, „buty wam pospadają”. A ja dodam tylko, że „oby tylko buty”…

 

 

W aktach watykańskich śledczych dotyczących kradzieży papieskich tajnych dokumentów pojawia się wielokrotnie zapis, że Paolo Gabriele spowiadał się u duchownego nazywanego w tych dokumentach jego „ojcem duchownym” i że to podczas tych spowiedzi wyznał swojemu spowiednikowi wszystkie szczegóły dotyczące tego, że już od 2006 roku systematycznie kopiował i wynosił tajne dokumenty z gabinetu papieża Benedykta XVI i jego osobistego sekretarza. Zacytuję tu jedno kluczowe zdanie w tej istotnej kwestii. „To „ojciec duchowny” złożył żandarmerii watykańskiej obszerne wyjaśnienia, stając się kluczowym źródłem do aktu oskarżenia”. I to zdanie chyba nie pozostawia już żadnych złudzeń co do źródła informacji dla watykańskich służb śledczych.

 

 

 

Kim był zatem ten „ojciec duchowny” u którego spowiadał się papieski kamerdyner? Odpowiedzą na to kluczowe pytanie może być Centrum Duchowości Bożego Miłosierdzia w rzymskim Kościele Santo Spiryto, gdzie rektorem od lat jest polski kapłan, ks. prałat Józef Barta. Pracuje tam nad szerzeniem nie tylko kultu Bożego Miłosierdzia, ale także samej siostry św. Faustyny Kowalskiej (1905-1938), a pomagają mu w tym zakonnice ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia.

Zdjęcia do tego wpisu pochodzą właśnie z tego Centrum, a uważni obserwatorzy dojrzą na nich nawet samego wspomnianego Księdza Rektora, gdy nerwowo sprząta przed przyjazdem papieża Franciszka i gdy wita (lub żegna) Szacownego Gościa u bram Centrum w kwietniu 2020 roku. Dziękuję przy okazji Siostrze, której zawdzięczam te zdjęcia i zapewniam moją pełną dyskrecję. I tu mój prywatny mały apel do wszystkich sióstr z tego Centrum. Nie dajcie się Drogie Siostry nadal terroryzować temu despocie. Dał dowód, że potrafi sprzątać jak trzeba, więc teraz niech tak zostanie. I Boże Miłosierdzie nie ma tu nic do rzeczy.

 

 

To właśnie ks. prałat Józef Bart był wielokrotnie spowiednikiem Paolo Gabriele w kierowanym przez niego Centrum Bożego Miłosierdzia. To właśnie tego polskiego kapłana wymieniają komentatorzy procesu karnego Paolo Gabriele jako wspomnianego „ojca duchownego”, a tym samym informatora watykańskiej żandarmerii.

Ale jest i inny wątek tego słynnego i jakże brzemiennego w skutkach przecieku. Jako drugiego spowiednika papieskiego służącego i autora przecieku do watykańskich służb śledczych, wymienia się włoskiego duchownego, ks. Giovanni Luzi. Bo to on także kilkakrotnie spowiadał grzesznika kradnącego papieskie dokumenty, a tym samym mógł być tym wspomnianym źródłem przecieku.

Jak było naprawdę nie wiemy i pewnie już nigdy się nie dowiemy, sam Paolo Gabriele zabrał z resztą tę tajemnice do grobu. Najlepiej niech ci jeszcze żyjący jego spowiednicy ustalą to między sobą, choć zapewne tego nie zrobią, bo będą się w tej kwestii zastawiali właśnie tajemnicą spowiedzi, co w tej całej sprawie jest już wręcz groteskowe.

 

 

Moglibyśmy wyjaśnić kim był „ojciec duchowny” o którym mowa jest w aktach sprawy karnej Paolo Gabriele, podczas jego procesu karnego, gdy stanął on przed watykańskim sądem. Jednak ten jego proces nie przebiegał według powszechnie znanych procedur prawnych. Sam proces był od początku nietypowy i wręcz dziwny z proceduralnego punktu widzenia, a sami sędziowie zachowywali się tak jakby nie do końca chcieli ujawniać prawdę, którą winien zawsze ujawnić sądowy proces karny. Ale o samym procesie i jego dziwacznych standardach prawnych napiszę już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach.”Bp Jan Szkodoń i jego dziewice” Cz.4 i 5

BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – część IV.

Krakowski hierarcha mieszka w jednej z najpiękniejszych historycznych kamieniczek na krakowskiej ulicy Kanonicza, u podnóża samego Wawelu, a jego bliskim sąsiadem, niemalże z naprzeciwka, jest sam emerytowany metropolita krakowski, kard. Stanisław Dziwisz (rocznik 1939). Kardynał mieszka tam wraz ze swoim ukochanym „włoskim osobistym sekretarzem”, po swoim przejściu na kardynalską emeryturę w 2016 roku i po opuszczeniu rezydencji metropolity krakowskiego przy słynnej Franciszkańskiej 3. Nie podaję adresu Księdza Biskupa, aby nie narazić się jego prawnikom, ale zapewniam wszystkich Państwa, że kamienica w której bywałem już wielokrotnie, jest prawdziwą perełką architektoniczną i historyczną starego Krakowa. Adresu nie podaje, ale umieszczam zdjęcie tego wyjątkowego miejsca, aby ci czytelnicy co znają tę słynną ulicę w starym Krakowie nie mieli żadnych wątpliwości o która kamienicę chodzi, a tych nie znających jeszcze królewskiego Krakowa, aby ich zachęcić do odwiedzenia tego jakże wyjątkowego i pięknego miasta. Polecam się jako przewodnik…

Mieszkańcy Królewskiego Miasta Krakowa wiedzą, że większość tych architektonicznych perełek w tym mieście i niemal cała ulica Kanonicza należy do Kościoła Katolickiego, właścicielami tych nieruchomości są albo ludzie hierarchicznego Kościoła lub instytucje kościelne, uczelnie katolickie, stowarzyszenia lub fundacje z nim związane. Ot, krakowska rzeczywistość, nie od lat lecz od wieków.

I to właśnie pod ten krakowski adres przychodziła 15-letnia Monika do biskupa Jana. Aby się nie narażać na konsekwencje prawne uprzedzam, że wszystko co napiszę w tej sprawie, opiera się na wyznaniach samej pani Moniki i na dokumentacji jaka znajduje się w moim posiadaniu. Są to jednak materiały niezwykle wrażliwe, nie rozstrzygam w nich czy wszystkie zdarzenia miały miejsce i czy odbywały się dokładnie według wyznań pani Moniki. Ale równocześnie uważam, że należy je opisać, gdyż każdy biskup jest osobą publiczną, a opinia publiczna winna mieć prawo znać zarzuty jakie stawia się osobie powszechnie znanej. Niech każdy czytelnik wyrobi sobie własną ocenę tych zdarzeń. Tak jak i ja je sobie wyrobiłem.

Monika przychodziła do mieszkania biskupa Jana regularnie i zawsze na jego osobiste życzenie wyrażone najczęściej telefonicznie. Wiedzieli o tych spotkaniach rodzice i babcia dziewczyny. Były to zawsze wizyty wymuszone przez hierarchę, pod pretekstem konieczności wręczenia Monice lub komuś z jej rodziny jakiegoś prezentu. Nagle biskup Jan miał do wręczenia Monice bardzo ważnej książki i było to niezwykle pilne. Miał dla babci dziewczyny specjalny osobisty prezent z samego Watykanu, różaniec od samego papieża Jana Pawła II, kalendarz ze zdjęciami religijnymi lub jakiś święty obrazek, który uzdrawiał i miał wyjątkową moc. Dla rodziców miał do przekazania ważną książkę, obraz przez siebie namalowany lub inny niezbędny detal.

Z czasem Monika musiała przychodzić na Kanoniczą, bo biskup Jan chciał jej przeczytać swoje kazanie lub artykuł do prasy i potrzebował pilnie opinii Moniki w tej „ważnej” kwestii. Dojrzały facet z doktoratem z teologii, musiał konsultować swoje kazania i publikacje z 15-letnią licealistką. Czy ktoś jest w stanie to zrozumieć…?

Jak nie chodziło o jakiś wyjątkowy prezent dla kogoś z rodziny Moniki, to hierarcha wpadał w nagłą chorobę i potrzebował pilnie lekarstwo, czasami ziółka lub miód pszczeli i to wyłącznie musiała być zawsze dostawa od rodziców Moniki, a ona sama miała to wszystko osobiście dostarczyć. Zawsze ona i zawsze sama…

Biskup Jan był zawsze niezwykle starannie przygotowany na przyjście dziewczyny. Na stole biskupa stała zawsze gorąca herbata, ciasteczka, różne soki, świeże pomarańcze lub inne egzotyczne owoce. Nigdy gdy przychodziła tam Monika nikogo nie było w mieszkaniu, poza samym gospodarzem.

Problemy pojawiały się dopiero po chwili miłej rozmowy z biskupem. Bez względu na pogodę czy porę roku, biskupowi robiło się nagle niezwykle gorąco. Zdejmował z siebie wówczas niemal wszystko, sutannę, koszulę, a potem „z powodu upałów” musiał nawet rozpinać swoje spodnie. Monika widziała jego wielki brzuch i rozpięty rozporek. Była niezwykle skrepowana i sparaliżowana, „zaciskała wargi i czekała aż to się skończy”. Ale się nie kończyło…

Szacowny gospodarz nalegał, aby i Monika się rozebrała z powodu panującego upału. Kiedy jednak dziewczyna twierdziła, że nie jest jej gorąco, blisko sześćdziesięcioletni mężczyzna rozpinał siłą dziecku koszulę pod szyją i zupełnie „przy okazji”, wsuwał jej swoją rękę pod koszulę i dotykał jej piersi. Po pewnym czasie sparaliżowana Monika czuła, jak biskup Jan drugą rękę wciska jej między uda…

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – część V.

Czytając akta dotyczące seksualnych nadużyć bp Jana Szkodonia i publikacje medialne na ten temat, zauważam pewną prawidłowość, która dotyczy tysięcy ludzi Kościoła. Zarówno seksualnych dewiantów, pedofilów, duchownych gejów, ale i księży heteroseksualnych oraz aseksualnych łączy pewna wspólna cecha. Tą cechą charakterystyczną jest pewna niedojrzałość psychoseksualna, którą zauważam u sporej części naszego duchowieństwa.

Przeprowadzałem z takimi duchownymi dziesiątki rozmów, niekiedy niezwykle burzliwych, kończących się czasami groźbami pod moim adresem, czasami płaczem i błaganiem o litość, a czasami zwykłym ludzkim wyparciem. Rozmawiałem z tymi ludźmi, gdyż kiedy trafiałem na seksualnego dewianta w archiwach kościelnych lub w archiwach IPN lub na skutek zgłoszenia samej ofiary lub kogoś z jej rodziny, zawsze kiedy dany sprawca jeszcze żył, pragnąłem poznać jego punkt widzenia i ewentualnie dać mu szansę na swoją obronę, zanim coś opublikuję na jego temat. I z tych moich trudnych rozmów wyłaniał mi się często pogubiony facet z zaburzeniami psychoseksualnymi. I nie ważne czy miał na sobie zwykły, prosty habit zakonny, czy sutannę zwykłego księdza, kanonika, prałata czy biskupa, to ta niedojrzałość była zawsze charakterystyczna.

Po pierwsze, obawa przed kobietą jako osoby, jej ciała i traktowanie jej jako potencjalnego źródła grzechu, moralnego upadku czy zbrukania. Kobieta dorosła, dojrzała, mająca swoje własne zdanie lub przeżycia odstrasza takich niedojrzałych mężczyzn. Stąd, kiedy przychodzi popęd seksualny, którego nie mogą opanować w życiu, szukają spełnienia w towarzystwie dzieci, także małych dziewczynek lub młodych dziewcząt, ministrantów, uczniów lub w swoim własnym męskim środowisku. Tą cechę potęguje niestety sześcioletnie wychowanie w seminarium i program nauczania kleryków, książki, publikacje i izolacja w procesie formacji zakonnej lub seminaryjnej. To tam przez lata studiów młody, niedojrzały psychoseksualnie mężczyzna dowiaduje się, że ciało każdej kobiety jest grzeszne, że może być ono źródłem jego upadku, że musi się izolować od kobiet i unikać jej towarzystwa. Ale biologia jest często silniejsza…

Po drugie, patologiczny stosunek chłopca do własnej matki, czasami osoby despotycznej lub odwrotnie wręcz nadopiekuńczej w stosunku do swojego syneczka, którego wychowuje na psychiczną kalekę. Jeżeli temu towarzyszy jeszcze dewocyjny, w Polsce wręcz ludowo-prostacki, i najczęściej oderwany od normalnego życia stosunek do samej religii, podświadome nakłanianie chłopca do kapłaństwa i wmawianie synowi, że jest wyjątkowy, wręcz wybrany przez samego Boga, ale musi bronić się przed zgorszeniem płynącym od kobiet, to nieszczęście gotowe.

Po trzecie, patologiczny wzór ojca, często z dominacją do przemocy fizycznej w rodzinie, któremu towarzyszą różnego rodzaju nałogi i naganny stosunek do syna. I co niezwykle ważne, do czego niechętnie przyznają się niedojrzali psychoseksualni księża, ojciec księdza także był dewiantem seksualnym, ale ponieważ w polskiej, tradycyjnej rodzinie katolickiej, często na głębokiej wsi, pewne zjawiska zawsze były tematami tabu i takimi jeszcze długo pozostaną, jeszcze długo nasze polskie zakony i seminaria duchowne będą pełne niedojrzałych psychoseksualnie i poranionych wewnętrznie kandydatów do stanu kapłańskiego. I takie błędne koło trwa w naszym kraju od pokoleń.

Kiedy młody Jan wychowywał się w góralskiej wsi na Orawie, nikt w jego środowisku nie zastanawiał się nad modelem wychowania jego i jego rodzeństwa. Jak się ludzie modlą, najczęściej z pamięci, bo są analfabetami lub półanalfabetami, składają ręce i chodzą do kościoła całymi rodzinami, to wystarczy. Nawet jak chłop babę na wsi w górach stłucze, zgwałci lub zdradzi, na trzeźwo lub po pijanemu, to przecież nie koniec świata. Tak było, jest i długo jeszcze będzie. Ale w Boga wierzy, jest katolik, i księdza proboszcza szanuje. A ponadto jest bieda, robić trzeba i na jakieś durne psychologie nikt czasu nie ma.

Kiedy więc dorastający chłopiec gdzieś w górach czuje, że coś z nim nie jest tak jak z innymi jego kolegami, to zawsze ma w życiu drogę skutecznej ucieczki. Do seminarium lub do klasztoru… Tam, gdzie nikt ze wsi, z rodziny czy znajomych o nic pytać go nie będzie, a wszyscy będą przy tym zachwyceni i dumni z jego wyboru. „Od wczesnego dzieciństwa wiedziałem, że powinienem być księdzem. O innej życiowej drodze nigdy nie myślałem”. To słowa bp Jana, który nigdy nie wspominał o patologiach środowiska z którego się wywodził, mimo iż jako kapłan zajmował się od lat tymi badaniami zawodowo. Za zgodą metropolity krakowskiego, kard. Karola Wojtyły (1920-2005), późniejszego papieża Jana Pawła II, podjął studia specjalistyczne z pedagogiki rodziny na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Miał nawet po doktoracie na KUL podjąć dalsze studia w Wiedniu i zrobić tam habilitację, ale do tego wyjazdu nigdy nie doszło. Ks. dr Jan Szkodoń, obecnie biskup, twierdzi, że decyzje zmienił sam metropolita robiąc go sekretarzem synodu archidiecezji krakowskiej, ale plotki po kurialnych korytarzach twierdzą, że prawdziwym powodem wstrzymania wtedy tego prestiżowego wyjazdu, były już wówczas mocno niepokojące zachowania księdza doktora. Nie poznamy już zapewne prawdy w tej sprawie.

Nie ulega natomiast wątpliwości, że dojrzały już sześćdziesięcioletni biskup w kontaktach z nieletnimi dziewczętami, zaspokajał swoje psychoseksualne dewiacje. I czynił tak od wielu lat, czego przykładem jest wieloletni kontakt z nieletnią Moniką. Bo jak wytłumaczyć fakt, że facet, który mógłby być dziadkiem licealistki, kładzie się z nią do łóżka i w trakcie pieszczot tuli się do niej jak dziecko i każe jej do siebie mówić po imieniu, bo tak mówiła do niego jego mama, a po chwili wstaje i nagle wymaga mówienia do siebie „księże biskupie”.

– „Gładź mnie po głowie i mów do mnie Jasiu, jak robiła to moja mama”. To dosłowny cytat z akt sprawy. Byłoby może i piękne, gdyby nie towarzyszyło tak dramatycznym okolicznościom zwykłej pedofilii wynikającej z psychoseksualnej niedojrzałości biskupa.

No właśnie biskupa. Skoro już w latach siedemdziesiątych pracownicy krakowskiej kurii dopatrywali się patologii w zachowaniu młodego księdza z doktoratem, to jak to możliwe, że awansował on tak szybko u boku kardynała, a później papieża, który w 1988 roku sam uczynił go biskupem, a wcześniej jako krakowski metropolita awansował go na ojca duchownego w krakowskim seminarium duchownym i ważnego kurialistę w tejże archidiecezji.

Kiedy ulicami Krakowa idzie procesja naszych biskupów zadaję sobie ważne pytanie. Ilu z nich kryje w swoim życiu podobne tajemnice? A może właśnie za tymi tajemnicami kryje się ta biskupia solidarność naszych hierarchów? Jeżeli tak, to nasze dzieci nie mogą nigdy czuć się bezpieczne…

Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Kościół polski, a pandemia. Cz. 3 i 4.

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA -część III.

Powracając do przerwanego przed kilkoma dniami cyklu, chciałem w dzisiejszym wpisie zwrócić uwagę na jeszcze inne interpretacje naszych duchownych odnośnie obecnej pandemii.

Niezwykle oryginalny w tej interpretacji okazał się pewien dolnośląski kapłan ze Zgromadzenia Księży Salezjanów, który z ambony obecną pandemię koronawirusa uznał za jawną karę Boską za szerzący się…, homoseksualizm. Grzmiał przy tym świętym oburzeniem i nie wiadomo jak długo rozwijałby swoje teologiczne teorie, gdyby nie to, że został w końcu nagrany, a jego nagranie trafiło do Kurii Metropolitarnej we Wrocławiu…

Pamiętamy że na jej czele stał długie lata kard. Henryk Gulbinowicz, a jego wychowankami byli między innymi: ordynariusz kaliski, bp Edward Janiak czy ordynariusz bydgoski, bp Jan Tyrawa. O innych biskupach z pozostałych diecezji, którzy wyszli „ze stajni” tego ukaranego przez Watykan przed jego śmiercią wrocławskiego kardynała już nawet nie wspominam. Tak jak i o licznych gejowskich i pedofilskich aferach jakie przetoczyły się w szeregach duchowieństwa dolnośląskiego. Kto czyta regularnie moje wpisy na tym profilu mam nadzieję potrafi logicznie powiązać opisane już wcześniej fakty, daty i nazwiska… Wrocławska kuria metropolitarna zareagowała szybko i odcięła się jednoznacznie w swoim oficjalnym komunikacie od swojego salezjańskiego konfratra… Ciekawe dlaczego?

Drugim chichotem losu w świetle tej afery jest fakt, że wydarzyło się to właśnie w dolnośląskiej wspólnocie salezjańskiej, gdzie problem relacji o barwach tęczowych też nie jest tej wspólnocie zupełnie obcy.

Kiedy czyta się oficjalne komunikaty kurii wrocławskiej i przełożonych dolnośląskich salezjanów w tej sprawie ma się wrażenie, że wszyscy połykają w niej własny język. Czytamy tam, a to, że wierni księdza źle zrozumieli, a to, że nie mówił tego jako homilii, a to, że co prawda mówił to podczas mszy i z ambony, ale to nie było kazanie lecz jego osobiste rozważania. Potem nawet nie osobiste rozważania, ale że być może był to dodatek do ogłoszeń parafialnych. Jednym słowem pełna medialna i wizualna kompromitacja.

Salezjańskiego sprawcę całego zamieszania szybko spacyfikowano i właściwie można by uznać, że na tym wszystkim sprawa się zakończyła, gdyby nie fakt, że po raz kolejny Kościół hierarchiczny podjął temat homoseksualizmu do wywołania burzy medialnej. Już kiedyś pewien kościelny krakowski specjalista, rodem spod innego poznańskiego fachowca, rozpoznawał tęczową zarazę w naszym kraju. I wiemy czym to się zakończyło.

Więc jeżeli mogę w dniu dzisiejszym cokolwiek radzić w tym względzie naszym zatroskanym o obecną pandemię duchownym, to proponuję, aby wyciągając rękę z rozporka ukochanego kolegi, albo wyłażąc spod sutanny swojego przełożonego, dokładnie dezynfekowali ręce, i nie koniecznie robili to jedynie w wodzie święconej… A dopiero po tej starannej dezynfekcji stosowali starą jak świat metodę i publicznie krzyczeli: „Łapać złodzieja…” Wszyscy na tym myciu rąk skorzystamy i zapewnimy, że pandemia szybciej zostanie opanowana.

I jeszcze jedno. Gdyby tak naprawdę Bóg chciał nas Polaków karać pandemią za grzechy dotyczące seksualności, to padło by w ciągu ostatniego roku trupem tylu polskich księży, że ci pozostali przy życiu, nie nadążali by odprawiać gregorianek za swoich zmarłych konfratrów. A może jednak szkoda, że tego pomysłu karania grzesznych księży nikt Mu wcześniej nie podpowiedział…?

 

 

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część IV.

To co dzieje się od miesięcy na polskich portalach skrajnie katolickich, na temat przyjmowania komunii świętej na rękę, a nie bezpośrednio do ust, stało się w naszym kraju niemal sprawą narodową. Publicyści skrajnej wersji polskiego katolicyzmu poderwali do walki wszystkich wiernych, a sekundują im tacy skrajni w poglądach księża jak chociażby bydgoski kapłan, ks. prałat Roman Kneblowski (rocznik 1952), od lat podwładny ordynariusza bydgoskiego, bp Jana Tyrawy (rocznik 1948).

To ten sam kapłan, który zasłynął ze swoich szokujących wypowiedzi chociażby na temat faszyzmu hiszpańskiego, który uratował hiszpański katolicyzm czy o polskich nacjonalistach, którzy są jedynymi patriotami w tym kraju. Internet jest pełny zdumiewających wypowiedzi tego kapłana, którego aktywność w sieci jest równie obfita co szokująca.

Ale powróćmy do tematu obecnej pandemii. Przez ponad rok jej trwania, nadal trwa walka tradycjonalistów katolickich o obowiązek przyjmowania komunii świętej w pozycji klęczącej i wyłącznie do ust, na język. Każde zatem odstępstwo od tej zasady jest traktowane jako profanacja Ciała Chrystusa. Towarzyszą temu ostre i jednoznaczne wypowiedzi na temat świętych i konsekrowanych rąk każdego kapłana, konsekrowanych kielichów, ołtarzy i całych świątyń. Jednym słowem, żadna świątynia katolicka nie jest zagrożeniem dla wiernego, a wręcz przeciwnie, tylko tam może dojść do ewentualnego uzdrowienia w wypadku zagrożenia pandemią. Uzdrawia wiernego każda świątynia, konsekrowane sprzęty liturgiczne, komunia święta i osoba każdego kapłana katolickiego… Tak było w dziejach ludzkości w ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat, podczas licznych pandemii i tak jest obecnie.

Każde ograniczenia dostępu polskich wiernym do świątyń, kapłanów, sakramentów czy spowiedzi to jedynie walka wrogów katolicyzmu z Kościołem, Bogiem, wiarą i z polskością. Żadnych kompromisów w dobie pandemii…

Czy zatem w świetle takiej skrajnej interpretacji można zadać pytania o prawa biologii w polskich kościołach? Czy zatem komunia święta i wino w kielichu, które zostają konsekrowane podczas mszy świętej, nie podlega prawom przyrody? Tracą swoje dotychczasowe właściwości? Zapach, smak, dotychczasowy wygląd i oddziaływanie na otoczenie? Czy sama hostia i wino na ołtarzu podczas konsekracji nie podlegają obecności wirusów, bakterii czy zarazków? A co w wypadku, gdy tej konsekracji, a potem jej rozdawania, dokonuje zakażony kapłan, albo ksiądz z brudnymi i skażonymi dłońmi? A co w wypadku, gdy w kolejce do komunii świętej znajdują się inni chorzy wierni i wszyscy przyjmują komunię bezpośrednio do ust, na własny język? Czy wówczas prawa przyrody czy wirusologii nie działają? Czy magia sakramentów jest na tyle silna, że nie ma żadnego zagrożenia?

W tych bulwersujących polskich wiernych kwestiach teologicznych, wielokrotnie wypowiedział się w dobie obecnej pandemii sam papież Franciszek, a także sama Stolica Apostolska. I to wypowiedział się w sposób jednoznaczny. Papież uznał, że stwarzanie jakiegokolwiek zagrożenia dla wiernych jest niezgodne z nauczaniem Kościoła i jest wbrew Przykazaniom Bożym, które nie pozwalają na jakiekolwiek działanie wbrew zdrowiu i życiu kogokolwiek. Ale ten papież nie jest wiarygodny dla skrajnych katolików w naszym kraju, jest dla nich Antychrystem i sam jest poważnym zagrożeniem dla prawdziwej i jedynej wiary, którą wyłącznie oni reprezentują.

Ale nie tylko papież Franciszek jest w błędzie. Błądził w tym względzie także Jeden Facet przed wiekami, któremu zamarzyła się przed swoją śmiercią na krzyżu Wieczerza ze swoimi uczniami. Brał wówczas chleb, łamał i rozdawał wszystkim… Brał wino i rozlewał dla wszystkich swoich uczniów… A zapomniał wówczas rzucić chłopców na kolana, zapomniał nakazać im złożyć ręce i o zgrozo nie rozdawał im chleb bezpośrednio do ust, nie kładł na język, a łamiąc go rozdawał im go bezpośrednio do rąk. No, ale poniósł za tą profanację szybką karę i z woli pobożnych sług świątyni, został skazany na śmierć…

Pandemia stawia nas przed nowymi wyzwaniami. Stawiamy sobie w jej świetle nowe pytania. Czy zatem szukając na nie istotnych i ważnych odpowiedzi zwycięży w nas racjonalizm czy średniowieczna magia sakramentów?

 

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. PAOLO GABRIELE. Cz.5 i 6.

PAOLO GABRIELE – część V.

To właśnie te tajne i przesyłane do Watykanu w wersji zaszyfrowanej raporty z większości papieskich nuncjatur na świecie, na temat skali osób o skłonnościach homoseksualnych we wszystkich episkopatach na świecie, stały się powodem powołania przez papieża Benedykta XVI równie tajnej komisji do opracowania specjalnego raportu, wyłącznie na jego własny użytek, o skali tego zjawiska w Kościele Powszechnym. Wszystko wskazuje na to, że do tego papieża dotarła świadomość, że po tylu latach kierowania Kościołem, nie jest on w stanie opanować wzajemnie się zwalczających mafii gejowskich w obrębie kościelnej centrali jak i w poszczególnych krajach na świecie.

I tu małe wyjaśnienie. Otóż w Kościele nie zwalczają się hierarchowie heteroseksualni z homoseksualnymi, jak to często jest komentowane przez różnych obserwatorów życia Kościoła. To nie jest bowiem tak, że kościelne lobby gejowskie walczy z tymi czarnymi heteroseksualnymi sutannami, że ci tęczowi walczą z tymi konserwatywnymi i że ten podział jest taki prosty na tylko dwa zwalczające się i rywalizujące o wpływy obozy. Tak do niedawna myślał zapewne także sam papież z Niemiec. Raport, który wówczas dla niego sporządzono ukazał mu całą złożoność tych wzajemnych walk o władzę i wpływy w całym Kościele Powszechnym, zupełnie różnych i bardzo często nieformalnych grup gejów, którzy za pomocą ujawniania słabości i ułomności charakteru przeciwników, w pełni kontrolowanych i świadomych przecieków do dziennikarzy, a także publikowania kompromitujących materiałów do mediów, skutecznie „wyrzynają” wokół siebie, tęczowa konkurencję. Kiedyś myślałem, że te gejowskie podziały są geograficzne, ale nie są. Że być może są więc narodowościowe, ale także się wówczas myliłem. Dziś jestem skłonny przyznać, że zależą raczej od swoich „patronów”, najczęściej w purpurowych sutannach, którzy nimi kierują i to oni jak „ojcowie chrzestni” w mafii, zawsze pociągają za najważniejsze sznurki, decydują o ataku na inne grupy watykańskich homoseksualistów lub o tworzeniu sojuszy, trwałych lub czasowych koalicji, jak w polityce. I jeżeli jakiś młody gej spoza Rzymu czy Włoch, znajdzie się nagle w Watykanie, najczęściej w ramach studiów doktoranckich lub delegacji do pracy w jakiejś watykańskiej instytucji, musi szybko „złapać za guziki przy właściwej sutannie”, najlepiej kardynalskiej. Jak złapie za niewłaściwą sutannę, leci w niebyt wraz ze swoich „patronem”. Jak ma szczęście, to sypialnia „patrona” jest jego trampoliną w karierze. I tak to działa od pokoleń…

Na czele wspomnianej komisji stanął z woli papieża Benedykta XVI, kard. Julian Herranz Casado (ur. 31 marca 1930 roku), Hiszpan i do tego prałat Opus Dei, co nastawiło mnie do niego niezbyt przyjaźnie, ale później przekonano mnie, że nie miałem w tym wypadku racji. Był on przez całe lata przewodniczącym Papieskiej Rady do Spraw Tekstów Prawnych, szefem kancelarii prawnej Watykanu i komisji dyscyplinarnej urzędników Państwa Kościelnego. Jego zastępcami byli kard. Salvatore De Giorgi (ur. 6 września 1930 roku), Włoch, emerytowany metropolita w Palermo oraz kard. Józef Tomko (ur. 11 marca 1924 roku), Słowak i emerytowany prefekt Kongregacji Ewangelizacji Narodów, a więc kongregacji do spraw misji.

Wszyscy ci kardynałowie żyją nadal, ale niezwykle trudno jest do dziś uzyskać wiarygodne informacje na temat tego strategicznego raportu, który został wówczas opracowany i nosił roboczą nazwę „Raportu o Homoseksualnych Lobbystach Watykańskich”. Z czasem nosił on także inne nazwy. Poza tymi trzema członkami Kolegium Kardynalskiego w pracach komisji brało udział wielu kościelnych prawników, najbliższych współpracowników tych trzech kardynałów, ale dotarcie do tych osób nawet obecnie, jest niezwykle utrudnione, tym bardziej, że wszyscy oni zaprzysięgli pełną dyskrecję i dozgonne milczenie na temat raportu i wszystkich prac związanych z jego powstaniem.

Co wiemy zatem na pewno na temat tego dokumentu. Ostateczny raport nosi datę 17 grudnia 2012 roku i został on w tym samym dniu doręczony osobiście do rąk samego papieża Benedykta XVI, który go sam zamówił. Aż siedmiu kardynałów z którymi na ten temat temat rozmawiałem po wielu latach jest przekonanych, że to właśnie lektura tego raportu była bezpośrednią przyczyną decyzji o jego abdykacji. W grudniu 2012 roku papież Benedykt XVI wiedział, że jest źle, próbował nawet ratować wizerunek Kościoła, ale prawdopodobnie skala zjawiska go przerosła i to była ta czara goryczy, która wówczas przesądziła o wszystkim. Papież po lekturze raportu poczuł się prawdopodobnie moralnym bankrutem i postanowił oddać sprawy upadłego moralnie Kościoła, którym kierował od lat, w inne ręce.

Ale losy tego jakże ważnego raportu nie zakończyły się na dniu gdy został on przeczytany przez papieża Benedykta XVI. Sprawa tego dokumentu miała swój dramatyczny ciąg dalszy i do jej poznania zachęcam wszystkich tych, którzy będą śledzić ją na tym profilu.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

PAOLO GABRIELE – część VI.

Raport trzech kardynałów o którym ostatnio pisałem, powstawał przez kilka miesięcy. Dokument ten był pisany na zlecenie samego papieża Benedykta XVI i był przeznaczony wyłącznie dla niego. Jeszcze bowiem w trakcie jego opracowywania zakładano, że docelowo dokument ten trafi do archiwów watykańskich i obejmie go zapewne tajemnica papieska. Prawdopodobnie nikt z kardynałów, którzy go opracowywali nie przewidywał, że tworzony przez nich raport „wycieknie” i dotrze, w obszernych fragmentach, do dziennikarzy zajmujących się od lat tym co dzieje sią za Spiżową Bramą Watykanu, a tym samym pozna te fragmenty także opinia publiczna.

Nie wiemy na jakim etapie i przez kogo ten tajny dokument stracił walory tajności. Można założyć, że kiedy w dniu 17 grudnia 2012 roku, czytał go sam papież Benedykt XVI, dokument ten był jeszcze tajny. Ale już w lutym 2013 roku ta sytuacja się jednak zmieniła. Watykańskie służby śledcze podjęły bowiem drobiazgowe śledztwo zmierzające do tego, aby ujawnić tych wszystkich urzędników Stolicy Apostolskiej, którzy udostępnili tajny papieski raport, lub jego obszerne fragmenty, osobom świeckim spoza Watykanu. Nigdy jednak nikomu wprost nie postawiono w tej sprawie oficjalnych zarzutów.

Przełomowym momentem w całej tej sprawie był dzień 11 lutego 2013 roku, kiedy to podczas uroczystego konsystorza, papież Benedykt XVI oznajmił po łacinie (nie po włosku, bo sam papież przyznał po latach, że obawiał się popełnić jakiś błąd w tym języku), że z dniem 28 lutego 2013 roku abdykuje i opuszcza Tron Piotrowy. Oświadczenie papieża wywołało burzę i mnóstwo spekulacji wśród Książąt Kościoła. Na ich fali nagle do większości kardynałów „wypłynął” papieski tajny raport o homoseksualnych lobbystach w strukturach Stolicy Apostolskiej i ich wzajemnych walkach o wpływy w Kościele Powszechnym. Zapewne lektura tego dokumentu nie pozostała bez znaczącego wpływu na wybory Kolegium Kardynalskiego, które to gremium miało dokonać wkrótce podczas kolejnego konklawe.

Co dziwne, treść tego dokumentu była wówczas lekturą obowiązkową w większości rzymskich redakcji piszących o Kościele. Ale tak było nad Tybrem. Nad Wisłą podobne redakcje milczały w tej kwestii jak zaklęte, ale prawdopodobnie dlatego, że odpowiedzialnością za „zagejowanie” struktur kościelnych wszyscy obciążali Świętego Polskiego Papieża. I trudno się temu dziwić, bowiem jak ktoś to policzył dokładnie, około 97% krytykowanych homoseksualistów w strukturach całego Kościoła Powszechnego, to nominaci tego papieża.

Kiedy jeszcze oficjalnie papież Benedykt XVI pełnił swoje papieskie obowiązki, w dniu 23 lutego 2013 roku, rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej i Dyrektor Biura Prasowego Watykanu, jezuicki ksiądz Federico Lombardi (rocznik 1942), przypuścił na media wściekły atak za ujawnienie obszernych fragmentów tego raportu. Działania księdza rzecznika były co najmniej niekonsekwentne. Z jednej bowiem strony zaprzeczał istnieniu jakiegokolwiek tajnego raportu o lobby gejowskim w strukturach Watykanu, a z drugiej strony atakował media za jego ujawnienie. Jak to zrozumieć?

Ale do jeszcze dziwniejszej sytuacji doszło dzień po abdykacji papieża Benedykta XVI, w dniu 1 marca 2013 roku, gdy od kilku godzin Tron Piotrowy był już pusty, a kardynałowie rozpoczęli przygotowywania do konklawe. Rzecznik Watykanu, ks. Federico Lombardi przyznał podczas konferencji prasowej, przyciskany co prawda mocno do muru przez dziennikarzy w sprawie wspomnianego raportu, że tajne służby śledcze „podsłuchały dwa lub trzy telefony” wykonane na terenie Watykanu, podczas których omawiano szczegóły tego tajnego raportu. Jak to zrozumieć?

Ale w sprawie gejowskiego Watykanu kłamał…, o przepraszam, księża nie kłamią…, a więc „mijał się z prawdą”, nie tylko rzecznik Watykanu ks. Federico Lombardi. Z prawdą mijał się także w tej samej sprawie, sam nieomylny papież Benedykt XVI, co życzliwie przypomniał mi w dniu dzisiejszym mój kolega, także jezuita pracujący w Watykanie, śledzący na bieżąco moje wpisy na tym profilu. Jak więc widać, jezuita jezuicie nierówny… Ale o tym napiszę szczegółowo innym razem.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach „Bp Jan Szkodoń i jego dziewice. Cz. 2 i 3”

BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – część II.

Monika miała wówczas 15 lat i w czerwcu 1998 roku skończyła właśnie szkołę podstawową, jako wzorowa uczennica planowała rozpoczęcie dalszej nauki w najlepszym krakowskim liceum.

Pochodziła z wyjątkowo katolickiej rodziny, związanej od pokoleń z Kościołem Katolickim i niezwykle zaangażowanej w życie swojej parafii. Rodzice Moniki, oboje nauczyciele, byli niezwykle dumni, że Monika i jej dwaj młodsi bracia, od wczesnych lat byli zawsze głęboko religijni i zaangażowani w ruchu oazowym „Ruchu Światło Życie” i innych formach życia religijnego. Dzieci były wychowane w bezwarunkowym posłuszeństwie dla duchownych, a ich cała aktywność pozaszkolna, najczęściej zamykała się w obrębie miejscowej parafii i archidiecezji krakowskiej.

Mieszkali na typowym krakowskim blokowisku, jak tysiące podobnych im rodzin. Wyróżniała ich jedynie religijność i tradycyjne formy jej okazywania. Wspólne wyjścia do kościoła, codzienna modlitwa czy religijne symbole wiary, to codzienność tej rodziny. Tak wspominają swoje dzieciństwo Monika i jej młodsi bracia. I miejscowych księży, którzy towarzyszyli im na każdym etapie ich życia.

To właśnie po zakończeniu szkoły podstawowej i w celu nagrodzenia doskonałego świadectwa Moniki, rodzice podjęli decyzję o specjalnej nagrodzie dla córki, którą miała być pielgrzymka do Watykanu. Takich pielgrzymek jakich tysiące wyjeżdżało z całej Polski do Rzymu w dobie pontyfikatu papieża Polaka. Wyjątkowym przeżyciem dla krakowskich pielgrzymów miała być specjalna, prywatna audiencja u papieża Jana Pawła II. Dla katolickiej rodziny Moniki to było coś wyjątkowego, nie tylko w aspekcie pielgrzymkowym i turystycznym, ale także głęboko religijnym. W czerwcu 1998 roku z Krakowa wyjechały trzy specjalne autokary. W jednym z nich jechała Monika i jej matka.

Tygodniowa pielgrzymka tyła tradycyjnym połączeniem możliwości zwiedzenia Włoch, w tym głównie samego Rzymu i Stolicy Apostolskiej z możliwością osobistego spotkania i uściśnięcia ręki samego papieża, podczas specjalnej prywatnej audiencji. Takim wyjazdom powszechnie zwanych pielgrzymkami, organizowanym wyłącznie przez księży, pod patronatem jakiejś diecezji, parafii czy wspólnot zakonnych, często towarzyszył któryś z miejscowych hierarchów Kościoła. To on niejako oficjalnie wprowadzał całą pielgrzymkę na prywatną audiencję do Ojca Świętego, a przy okazji nieformalnie, gdy oni zwiedzali sam Watykan i Wieczne Miasto, on wówczas odwiedzał urzędy watykańskie i załatwiał z watykańskimi urzędnikami swoje interesy. Krakowskim pielgrzymom w czerwcu 1998 roku towarzyszyć miał ówczesny biskup pomocniczy archidiecezji krakowskiej, bp Jan Szkodoń…

Przyjechał wówczas do Rzymu sam, do dziś nie wiadomo czy przyleciał samolotem czy przyjechał samochodem, ale towarzyszył krakowskim pielgrzymom jedynie formalnie, bo poruszał się po Wiecznym Mieście swoim prywatnym samochodem i miał prywatnego kierowcę.

Pewnego słonecznego dnia Monika chciała skorzystać z publicznego telefonu i zadzwonić do swojego domu, do ojca, babci i braci. Mimo, że posiadała odpowiednie monety nie umiała uzyskać połączenia. I wówczas niespodziewanie pojawił się On, biskup. Stanął za dziewczyną i widząc jej zmagania w budce telefonicznej, pomógł Monice uzyskać połączenie z Krakowem…

Monika dodzwoniła się do swojego domu rodzinnego, ale biskup po zakończeniu przez nią rozmowy nawiązał z nią długą rozmowę. Był miły i niezwykle sympatyczny dla dziewczynki. Monika do dziś nie wie jak to się stało, że w tak krótkim czasie wypytał ją niemal o wszystko. Z której jest parafii, kto jest jej proboszczem, do której szkoły chodzi i do którego pójdzie liceum oraz kim są rodzice Moniki.

Gdy się dowiedział, że matka Moniki jest także na tej pielgrzymce, poprosił o rozmowę także z nią. Dla głęboko religijnej nauczycielki z Krakowa, takie wyróżnienie było niemal nobilitacją. Żadna z nich nie wie teraz, kiedy tak naprawdę dały biskupowi swój prywatny numer telefonu. Domowy, bo telefonów komórkowych w tym czasie nikt ze zwykłych ludzi nie posiadał.

Nie przepuszczały zwiedzając uroki Rzymu i Watykanu, że dostojny Sługa Kościoła kiedykolwiek do nich zadzwoni i jak bardzo ten telefon zmieni życie Moniki.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – część III.

Po powrocie do Krakowa jednak zadzwonił. Biskup nie tylko zadzwonił, ale zrobił to stosunkowo szybko. Mało tego, w międzyczasie hierarcha przeprowadził w sprawie Moniki i jej rodziny dokładny sondaż. Kim są, gdzie dokładnie pracują, jakimi są ludźmi i tym podobne informacje… Bp Jan Szkodoń spotkał się w tej sprawie z proboszczem jej parafii, rozmawiał z jej katechetami i kilkoma nauczycielami. Podobny wywiad środowiskowy przeprowadził w szkołach, gdzie pracowali jej rodzice. I nikt z osób, z którymi rozmawiał hierarcha, nie odmówiło mu żadnej odpowiedzi, ani nie zapytało w jakim celu zbiera te informacje. Po prostu w Krakowie biskupowi się nie odmawia…

Także rodzice i babcia Moniki nie mieli nic przeciwko temu, gdy do ich domu wydzwaniał i to coraz częściej biskup Jan Szkodoń, nawet gdy wydzwaniał stosunkowo późno, bo po godzinie 22:00. A wydzwaniał przecież do zaledwie 15-latki…

Telefony były różne, ale najczęściej w celu poinformowania licealistki, żeby pilnie go odwiedziła w jego prywatnym mieszkaniu na ulicy Kanoniczej w Krakowie, bo biskup ma nie cierpiąca zwłoki ważną sprawę do omówienia. Albo ma dla niej prezent, który musi jej pilnie wręczyć. Niezwykle szybko. Czasami były to także niezwykle ważne prezenty dla rodziców Moniki lub jej babci. Medalik, książka, święty obrazek dla chorej babci… Prezenty były różne, ale zawsze niezwykle pilne, a odebrać je musiała osobiście zawsze Monika. Więc chodziła do biskupa regularnie czym cieszyła całą rodzinę. Nie wiadomo dlaczego nagle nie chciała chodzić i odbierać telefonów od Jego Ekscelencji. Wówczas cała rodzina dyscyplinowała niesforną nastolatkę, która nie okazywała biskupowi należnego szacunku. Rodzice budzili ją wówczas po dziesiątej wieczór i zmuszali dziewczynę do rozmów z dzwoniącym w nocy biskupem, a babcia przypominała następnego dnia Monice o konieczności odwiedzenia biskupa Jana w ściśle wyznaczonym przez niego terminie. Bo to przecież sam biskup, a te nastolatki są kapryśne i nie umieją okazać szacunku takiemu człowiekowi…

Równocześnie Jego Ekscelencja zaczął regularnie bywać na obiadach w rodzinnym domu Moniki. Rodzice i babcia byli tym wręcz zachwyceni, Monika z czasem coraz bardziej zdenerwowana i spięta, podczas tych rodzinnych posiłków z udziałem biskupa. Duchowny stał się niemal przyjacielem rodziny, a nawet jej członkiem. Z czasem o wszystkim był informowany, a nawet zaczął podejmować ważne decyzje w sprawach rodziny Moniki i jej samej. Ale nie uprzedzajmy wydarzeń…

Prestiż rodziny Moniki wzrastał nie tylko w bloku gdzie mieszkali, czuli się wyróżnieni i nobilitowani wśród sąsiadów, ale także w szkołach gdzie pracowali rodzice dziewczyny. W końcu wszyscy widzieli, kto regularnie bywa u nich na obiadach. Służbowy samochód kurialny regularnie podjeżdżał pod blok na krakowskim osiedlu i wszyscy widzieli kogo kierowca przywoził i wiadomo do kogo. Nie dało się także ukryć tego, kogo tato Moniki odwoził, niekiedy późno w nocy, swoim własnym samochodem.

Jedyną osoba, której od początku ta cała znajomość nie do końca się podobała, była ciocia Zosia, rodzona siostra babci. Ciocia bywała także zapraszana na obiady z biskupem, ale irytowało ją zachowanie biskupa i to jak patrzył on na Monikę. Kiedy gościa sadzano na honorowym miejscu przy rodzinnym stole, a mimo to on siadał z czasem obok Moniki, która niemal kurczyła się w sobie w tym momencie. Pewnego dnia wręcz wkroczyła w taką niezręczną sytuacje i stwierdzając, że: „Jestem zazdrosna o to dziecko”, rozdzieliła biskupa i Monikę. Kiedy jednak postanowiła przeprowadzić w tej sprawie poważną rozmowę z matką Moniki i ze swoją siostrą, spotkała się ze zdecydowaną reakcją. Biskupa Jana w tym domu obrażać nie było wolno. I ciocię Zosię nie zapraszano więcej na spotkania z jego udziałem.

Dziewczyna coraz częściej reagowała wyraźnym zdenerwowaniem na zachowanie kościelnego przyjaciela rodziny, zamierała wręcz kiedy przytulał ją do siebie, a robił to coraz częściej także w obecności jej bliskich. Tylko ona wiedziała tak naprawdę dlaczego… Monika i biskup Jan mieli bowiem swoją tajemnicę…

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. PAOLO GABRIELE – część 3 i 4

PAOLO GABRIELE – część III.

Od afery związanej z wyciekiem setek dokumentów z gabinetu i sejfu papieża Benedykta XVI i jego osobistego sekretarza, prałata Georga Gansweina minęło już blisko dziesięć lat, a w naszym kraju większość osób pytanych w tej kwestii, albo o samej aferze nie słyszało, albo wie o niej zaskakująco niewiele. Zupełnie zadziwia mnie natomiast fakt, że nawet ludzie Kościoła i media katolickie w naszym kraju, albo nie wiedzą jakie dokumenty wówczas wyciekły, albo wręcz wymieniają te, których wartość była znikoma w całej aferze.

A zatem po kolei. Wyciek dokumentów z prywatnych apartamentów papieskich był tym bardziej dotkliwy, że dotyczył nie tylko ciemnych stron kościelnej centrali, ale także samego papieża i jego najbliższych współpracowników. Papieski kamerdyner skopiował lub sfotografował bowiem dokumenty z biurka papieża, na których najwyraźniej widać jego własne dopiski „do zniszczenia”, albo „ściśle tajne” lub „poufne”. A skoro tak, to opinia publiczna na całym świecie miała okazję poznać pontyfikat Benedykta XVI „od kuchni”, a to w każdej tego typu sytuacji stawia dostojnika kościelnego, władcę państwa czy każdego polityka w niezręcznej, żeby nie powiedzieć, kompromitującej sytuacji. Nie inaczej było także w wypadku tego papieża.

Bo papież z Niemiec przypominam niezwykle wiele wagi przykładał do budowy swojego wizerunku w świecie. Był postrzegany jako wybitny naukowiec, intelektualista, teolog, człowiek niezwykle poważny i uduchowiony. Nigdy nie pozwalał sobie na zbytnią poufałość, wręcz nie ufał ludziom, a swoje osobiste sympatie ograniczał jedynie do garstki swoich najbliższych współpracowników.

A tymczasem nielojalność jego kamerdynera ujawniła nam zupełnie inne oblicze tego papieża i tego pontyfikatu. „Pancerny kardynał” w sutannie papieża okazał się człowiekiem niezwykle interesownym, a nawet przekupnym. Podobnie wyglądał po tej aferze wizerunek jego osobistego sekretarza. Bo jak można wytłumaczyć treść poufnych listów papieskich, do niego i od niego, z lektury której możemy poznać nie starszego rozmodlonego teologa, autora wzniosłych i nie zawsze łatwych w interpretacji encyklik papieskich, tylko człowieka u którego bardzo wiele można „załatwić”, tylko wszystko ma swoją papieską cenę. Cenę ma zgoda na uzyskanie osobistej audiencji u Namiestnika Chrystusa, wyceniona jest także nominacja na to czy inne stanowisko, otrzymanie takiej lub innej godności też ma swoją cenę czy uzyskanie „osobistego błogosławieństwa papieskiego” dla siebie lub kogoś, potwierdzonego specjalnym certyfikatem z pięknymi papieskimi pieczęciami i dołączonym do certyfikatu jego osobistym zdjęciem. Widziałem w archiwach papieskich setki takich certyfikatów w swoim życiu, ale nie wiedziałem, że to tyle kosztuje. Nie wiem tylko czy takie „osobiste błogosławieństwo papieskie” było „konsultowane” z samym niebem i czy do tej niebiańskiej instancji odprowadzano chociaż część pozyskiwanej za błogosławieństwa i certyfikaty kwoty…

Właśnie taki jeden poufny list z załączonym do niego czekiem stał się powodem tego, że na papieskiego kamerdynera padły podejrzenia specjalnej watykańskiej grupy śledczej, która od pewnego już czasu badała to w jaki sposób ściśle tajne dokumenty wyciekają od pewnego czasu z biurka papieża i jego sekretarza. Skoro jednak już tak szczerze plotkujemy, to dodam, bo być może nie wszyscy czytelnicy to wiedzą, że ten feralny czek został wystawiony przez pewnego dziennikarza włoskiego, Bruno Vespy i opiewał na kwotę 10 tysięcy euro. Sprawę tego czeku opisze kiedyś bardziej szczegółowo, bo jest tego warta, a dzisiaj dodam tylko, że do tego czeku był dołączony list w którym dziennikarz prosił o osobistą audiencję u papieża i specjalny długi wywiad na wyłączność. Drogo? Chyba nie, skoro takie rzeczy były na porządku dziennym od lat.

Stawia cała ta historia papieża Benedykta XVI niewątpliwie w zupełnie innym świetle niż stawiają go od lat w naszych oczach nasze katolickie media, ale dodam tylko, że za jego Świętego Polskiego Poprzednika, było podobno zdecydowanie jeszcze gorzej i obowiązujące wówczas stawki były znacznie wyższe. Opowiedział by nam o tym najlepiej pewien jakże skromny dawny Jego Osobisty Sekretarz, ale ostatnio poszło mu nie najlepiej z pewnym publicznym wywiadem w TVN24, więc teraz zapewne trudno go będzie nakłonić do wspomnień z jego czasów watykańskich i kolejnych wywiadów.

Ale wynoszone przez papieskiego lokaja inne dokumenty były jeszcze bardziej pikantne i dotyczyły już nie tylko samego papieża, ale także skali moralnego upadku licznych członków Kolegium Kardynalskiego i wielu wpływowych urzędników samej Kurii Rzymskiej oraz malwersacji i skandalicznych operacji finansowych w centralnym banku Watykanu. O skali pikanterii tych dokumentów przekonają się wszyscy czytelnicy, którzy wkrótce odwiedzą mój profil.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

PAOLO GABRIELE – część IV.

Papieskiemu kamerdynerowi i jego nielojalności zawdzięczamy także, że na światło dzienne wypłynęły tajne dokumenty dotyczące afer finansowych jakie rozgrywały się od wielu lat za Spiżową Bramą.

Od dziesiątek lat Bank Watykański leżący w samym centrum Państwa Kościelnego, był jednym z nielicznych banków w Zjednoczonej Europie w którym swoje konta posiadały wszelkie instytucje mafijne, gangi, wywiady różnych, niekiedy zwalczających się państw, szemrane korporacje i kilkuset polityków z całego świata, od skrajnej prawicy blisko związanej z Kościołem do skrajnej lewicy formalnie zwalczającej instytucję Kościoła. W tym banku, do niedawna nie podlegającym żadnej kontroli ze strony europejskich instytucji finansowych, swoje nieformalne dochody „prali” niemal wszyscy. Prawnicy, politycy, szpiedzy, agenci, biznesmeni, ludzie mafii, ale także niemal wszyscy ważniejsi urzędnicy Kurii Rzymskiej. To niemal było zabawne, że na codzień zwalczające się krwawo mafie, wrogie sobie gangi czy obce wywiady deponowali „lewą” kasę w jednym banku, ale biznes jest biznes, a pieniądz podobno nie śmierdzi.

Złotym okresem w tej działalności był podobno schyłek panowania papieża Pawła VI i Naszego Świętego Polskiego Papieża. Sprawa Banku Ambrosiano powiązanego z Bankiem Watykańskim i jego prezesa, którego wiszące ciało zostało znalezione na jednym z londyńskich mostów, a jego sekretarka wyskoczyła po kilku dniach z wieżowca, to jedna z największych afer pontyfikatu Jana Pawła II. O finansowych aferach abp Paula Marcinkusa z USA, którego miałem okazje poznać w Watykanie, ulubieńca Jana Pawła II, bardziej bankiera i mafiosa niż biskupa, napiszę kiedyś szczegółowo. Sprawę Banku Watykańskiego podobno próbował zbadać sam papież Benedykt XVI, ale poległ w walce z aferami swoich bankierów. A kiedy gromadzone dokumenty za sprawą jego służącego ujrzały światło dzienne, skandal wybuchł i opisywały go wszelkie media na świecie. Tylko w Polsce pisano o tym skromnie, aby nie ucierpiał wizerunek Świętego Rodaka.

Dopiero papież Franciszek z pomocą świeckich bankowców rozgonił „lewe” pieniądze z tej finansowej instytucji Kościoła. Z raportu jaki miałem przed laty w rękach wynikało, że na niewiele poniżej 12 tysięcy kont, ponad 10 tysięcy należało do instytucji szemranych lub osób, których reputacja pozostawiała wiele do życzenia. To chyba przemawia do wyobraźni czytelników.

Ale dzięki nielojalności papieskiego kamerdynera wiemy dzisiaj, że na przykład znany kardynał, Sekretarz Stanu, druga po papieżu osoba w hierarchii Kościoła, wykorzystał miliony euro z konta charytatywnego pewnej fundacji, którą nadzorował i która zbierała na leczenie chorych dzieci w Szpitalu Imienia Dzieciatka Jezus w Rzymie, na przebudowę i pełny remont swojego prywatnego apartamentu na terenie samego Watykanu o skromnej powierzchni około 350 metrów kwadratowych. Ot, drobnostka z życia Księcia Kościoła.

Ale prawdziwa burza wybuchła dopiero wtedy, gdy na światło dzienne wyciekły tajne dokumenty jakie napływały z ponad 160 nuncjatur na całym świecie. Otóż na zlecenie Sekretariatu Stanu, a niewykluczone, że i samego papieża Benedykta XVI, dyplomacja watykańska na całym świecie przygotowała ściśle tajne i przesyłane w formie zaszyfrowanej, listy czynnych homoseksualistów wśród katolickich biskupów. Ale kiedy wynosił je a gabinetu swojego pryncypała Paolo Gabriele, dokumenty te były już rozszyfrowane.

Nad Watykanem i Kościołem Powszechnym zawisły prawdziwe czarne chmury. Musiało dojść do burzy z piorunami…

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach „Bp Jan Szkodoń i jego dziewice. Cz. 1.”

BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – część I.

W Polsce coraz częściej dochodzi do uroczystych konsekracji dziewic, młodych kobiet świeckich, które po odpowiednim przygotowaniu teologicznym, składają na ręce biskupa uroczyste śluby, że do końca swojego życia wytrwają w dziewictwie i nie wyjdą za mąż i pozostaną jedynie oblubienicami Chrystusa. Coś jak zakonnice, z tą różnicą, że konsekrowane dziewice nie wstępują do żadnej wspólnoty zakonnej, żyją w swoich rodzinach naturalnych, pracują wśród osób świeckich, ale są zobowiązane do zachowania dziewictwa dla Jezusa.

Nasze diecezje, a tym bardziej biskupi, nieformalnie rywalizują między sobą w wyświęcanie takich dziewic i systematycznie podają ile takich dziewic żyje obecnie w danej prowincji kościelnej.

Podobnie wyświęca się konsekrowane wdowy i wdowców. Jeżeli ktoś owdowiał, może takie śluby złożyć przed swoim biskupem, ale do końca życia musi wówczas żyć w kompletnej czystości, bez możliwości zawierania kolejnych małżeństw. Jakikolwiek seks pozamałżeński jest wówczas niemożliwy. Takich wdów jest stosunkowo dużo, wdowcy są nieliczni. Na jednego konsekrowanego wdowca przypada niekiedy aż dziesięć konsekrowanych wdów.

W archidiecezji krakowskiej jest obecnie blisko sto konsekrowanych dziewic i ta liczba z roku na rok nieznacznie wzrasta. Tym, który często asystował w tej archidiecezji przy takich konsekracjach był tamtejszy biskup pomocniczy, bp Jan Szkodoń (rocznik 1946), którego już w 1988 roku do tej godności podniósł papież Jan Paweł II. Konsekrowano wówczas dwóch biskupów pomocniczych krakowskich. Drugim z nich był bp Kazimierz Nycz (rocznik 1950), wówczas najmłodszy biskup w Polsce (38 lat). Obecnie kardynał Kazimierz Nycz jest metropolitą warszawskim.

W dniu 9 grudnia 2019 roku w królewskiej archikatedrze wawelskiej bp Jan Szkodoń konsekrował osiem kolejnych dziewic w archidiecezji. Z tej uroczystości pochodzą załączone zdjęcia. Biskup ubrał się wówczas w historyczne i najdroższe szaty liturgiczne. Zarówno on sam jak i diakoni oraz wszyscy celebransi ubrani byli w złote szaty, ozdobione klejnotami i ręcznymi haftami wykonanymi przed wiekami. Iście po królewsku…

Podczas tej jakże podniosłej uroczystości biskup powiedział obecnym młodym dziewicom między innymi, że „taka konsekracja dziewicza to wielki dar dla Kościoła, a także dla świata w którym tak wiele osób jest zniewolonych pożądliwością cielesną i zapatrzeniem wyłącznie w dobra ziemskie”. Polecam zapamiętać te słowa…

Młode dziewice usłyszały wówczas także od biskupa Jana Szkodonia, że: „dziewice poświęcone Bogu dają świadectwo życia w czystości i ukazują ostateczną perspektywę życia ludzkiego w najgłębszym zjednoczeniu z Jezusem”. I to także warto zapamiętać…

Inną ciekawą tezą teologiczną było stwierdzenie Jego Ekscelencji, że: „Niepokalana jest wzorem doskonałości tej wierności Chrystusa i przykładem wielkiego znaczenia tej drogi powołania, którą poszłyście jako dziewice, składając ślub trwania w czystości do końca życia”. Polecam te słowa pamięci czytelników…

Podczas uroczystości biskup modlił się głośno nad konsekrowanymi dziewicami tymi słowami: „Broń je przed wrogiem, który im świętsze widzi zamiary, tym przebieglejszych podstępów używa dla ich zniszczenia”. Zapewniam, że biskup wiedział wówczas najlepiej, o czym mówił do Boga.

I co najciekawsze. Bp Jan Szkodoń podczas najważniejszej części tej jakże podniosłej uroczystości, w nawiązaniu do słów proroka Izajasza, wzywał każdą z konsekrowanych dziewic po imieniu i do każdej mówił, jak kiedyś Bóg do Izajasza, „Tyś moja”. I te słowa proszę także dobrze zapamiętać…

Zapewne zastanawiacie się teraz Państwo, jaki jest związek bp Jana Szkodonia z dziewictwem młodych dziewcząt. Zapewniam, że nie ograniczył się jedynie do uroczystego konsekrowania zdesperowanych i być może nieco zagubionych w życiu młodych dziewcząt. Wszystkich zainteresowanych tym tematem, także młodych kolejnych kandydatek do dziewiczych konsekracji, zapraszam już dzisiaj do czytania kolejnych odsłon tej bulwersującej historii.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Kościół polski, a pandemia. Cz.1. i 2.

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część I.

W dniu dzisiejszym Pierwszy Pinokio Rzeczypospolitej ogłosił kolejne obostrzenia dotyczące naszego kraju, w świetle kolejnej fali pandemii koronawirusa. Nie będę przypominał niekonsekwencji i wręcz błędów w walce z pandemią, popełnionych w ciągu ostatniego roku przez ludzi obecnej władzy. Nie będę przypominał także wielomilionowych prywatnych fortun naszych prawicowych polityków, jakie wyrosły na publicznych pieniądzach na fali zagrożenia Covid-19. Ani tego, że tym tworzonym fortunom towarzyszy, ciągle trwający upadek tysięcy prywatnych firm, fakt że miliony ludzi pozostaje nadal bez pracy i że, ponad 50 tysięcy polskich rodzin opłakuje tych swoich bliskich, którzy w dobie trwającej już ponad rok pandemii zapłacili najwyższą cenę, cenę życia.

Jedną z bulwersujących kwestii jakie dziś są komentowane w mediach i w tysiącach polskich domów, jest temat dziwnego stosunku naszych prawicowych polityków do Kościoła Katolickiego w świetle obostrzeń pandemicznych i rozmiar pomocy finansowej państwa polskiego dla instytucji Kościoła ze środków budżetowych przeznaczonych także do zwalczania negatywnych skutków obecnej pandemii.

A jak instytucjonalny Kościół w naszym kraju odnosił się do zagrożenia pandemią w ciągu ostatniego roku? Czy czynnie lub organizacyjnie włączył się do walki z wirusem zabijającym wiernych Kościoła, ale i niewierzących rodaków? Czy w dobie troski o zdrowie nas wszystkich, Kościół zawsze podporządkowywał swoje zarządzenia administracyjne zasadom sanitarnym?

W ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat istnienia chrześcijaństwa, przez cały świat przetoczyły się setki zaraz i pandemii o zasięgu światowym. Niestety w świetle tych historycznych faktów i jakże dramatycznych wydarzeń, zbyt często ludzie Kościoła prawa biologii, medycyny czy wprost zasad higieny, podporządkowywali zarówno teologii jak i swojej własnej wizji świata. Miliony ludzi odeszło przedwcześnie tylko dlatego, że fanatyzm, zabobon i zwykła chęć podporządkowania sobie władzy nad swoimi wiernymi, przegrała z nauką i wiedzą jaką posiadali wtedy ludzie świata medycyny i przedstawiciele szeroko rozumianych nauk przyrodniczych.

I zdawać by się mogło, że to co wydarzyło się przed wiekami, nie ma prawa zdarzyć się w naszym kraju współcześnie. Wydawało się, że w dobie lotów w kosmos, w czasach gdy medycyna wykonuje operacje i zabiegi o jakich nie mogli marzyć nasi przodkowie, średniowieczny fanatyzm nie ma prawa zwyciężyć i pokonać rozum i zwykły rozsądek współczesnego człowieka.

W marcu 2020 roku, gdy światowa pandemia koronawirusa dotarła także do naszego kraju, gdy zabiła już miliony ludzi na wszystkich kontynentach świata, gdy uśmierciła tysiące mieszkańców wielu krajów europejskich, a w naszym kraju zostały wydane obostrzenia sanitarne dotyczące także wszystkich polskich kościołów przed zbliżającymi się wówczas Świętami Wielkie Nocy, szczecińsko-kamieński metropolita, abp Andrzej Dzięga, wydał swój słynny list pasterski odczytany we wszystkich kościołach jego archidiecezji.

Kto dziś pamięta ten list i kolejne wypowiedzi tego hierarchy na temat tej pandemii i zagrożeń z niej wynikających? Kto dzisiaj z katolickich dziennikarzy i przedstawicieli skrajnych mediów w Internecie sięga do zeszłorocznych cytatów z wypowiedzi tego arcybiskupa, bohatera większości prawicowych mediów i niemal wszystkich fanatycznych katolickich portali internetowych?

A walka w tych skrajnie katolickich mediach i portalach internetowych szła niemal o ratowanie wiary naszych przodków, religii katolickiej i wszelkich wartości chrześcijańskich. Gdyż świątynie w naszym kraju miały zostać zamknięte w okresie świątecznym, a następnie miały być wprowadzone określone limity dla wiernych, którzy mieli możliwość uczestniczyć w nabożeństwach w zależności od kubatury danego kościoła. Wierni mieli nosić w świątyniach obowiązkowe maseczki na ustach i nosie i przyjmować komunie św. na rękę. Zalecano dystans między wiernymi i nie dotykanie krucyfiksów, co jest tradycyjnym zwyczajem wielu polskich wiernych, szczególnie w okresie Wielkanocy, niewkładanie rąk do wody święconej i do przestrzegania ogólnych zasad zdrowego rozsądku.

Wywołało to prawdziwą burzę tradycjonalistów katolickich w całym naszym kraju, którym przewodził między innymi także wspomniany metropolita szczecińsko-kamieński. Swoje oburzenie obrońca jedynie słusznych i jak zawsze zagrożonych wartości katolickich wyraził we wspomnianym liście pasterskim. Oto kilka znamiennych cytatów z tego teologicznego dzieła.

„Nie można zarazić się przez przyjmowanie komunii św. do ust”.

„Bez żadnych obaw możemy korzystać z wody święconej”.

„Nie lękajcie się sięgać z wiarą po wodę święconą. Nie lękajcie się świątyni”.

„Nie lękajcie się Chrystusa, prawdziwi obecnego w konsekrowanej Hostii, czyli pod postacią Chleba i pod każdą cząstką tej Postaci”.

„Chrystus nie roznosi zarazków ani wirusów. Chrystus rozdaje Świętą czystość i Życie, przywraca zdrowie”.

O tym arcybiskupie pisałem już wielokrotnie, także o jego moralności i osobistym podejściu do obecnych afer w naszym polskim Kościele, licznych skandali z wykorzystaniem seksualnym dzieci i młodzieży oraz preferencji seksualnych polskich duchownych. Ale tymi kwestiami zajmuje się obecnie Watykan…

Dziś zadaje publicznie kilka pytań. Czy arcybiskup odwołał swoje słowa sprzed roku? Czy przeprosił wszystkie rodziny, które posłuchały słów listu swojego hierarchy, w wyniku czego ich krewni ulegli zakażeniu, a niektórzy nawet z tego powodu zmarli przedwcześnie? Czy stając nad grobami swoich potencjalnych ofiar zapłakał i zmówił w ich intencji chociaż symboliczną modlitwę? Czy spośród przeszło 120 biskupów z naszego episkopatu, znalazł się chociaż jeden sprawiedliwy i upomniał swojego brata w biskupstwie? A czy przeprosili swoich czytelników, za cytowanie tych wypowiedzi abp Andrzeja Dzięgi, wydawcy któregoś z katolickich portali lub skrajnie fanatycznych mediów?

Ale takich podobnie skrajnych wypowiedzi, gdzie fanatyzm i dewocja zastąpiła rozum, wydarzyło się w naszym kraju znacznie więcej w ciągu ostatniego roku, więc nasz nowy cykl, który dziś rozpoczynamy, potrwa jeszcze stosunkowo długo.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część II.

Nie tylko nasi polscy biskupi zasłynęli w ostatnim czasie z wypowiedzi o obecnej pandemii, z których każdy rozsądny i myślący człowiek byłby się zapewne wstydził. Są wśród nich także znani ludzie Kościoła z tytułami naukowymi, wykładowcy renomowanych uczelni katolickich w naszym kraju.

Jednym z najbardziej kontrowersyjnych od lat w naszym kraju, jest długoletni wykładowca na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim im. Jana Pawła II, ks. prof. dr hab. Tadeusz Guz (rocznik 1959). Jego publiczne wypowiedzi, wykłady i wystąpienia w mediach, głównie toruńskich należących do jego słynnego imiennika, wywołują od wielu lat liczne oficjalne protesty, także przedstawicieli ośrodków akademickich spoza Polski.

Kiedy na całym świecie obchodzono uroczyście 500-lecie wystąpienia Marcina Lutra, Ksiądz Profesor wygłaszał takie teorie, że interweniowali na KUL-u także katoliccy wykładowcy. Kilku z nich w swoich oficjalnych polemikach nie pozostawiło przysłowiowej „suchej nitki” na ks. prof. Tadeuszu Guzie, a jego macierzysta uczelnia przepraszała i wydawała mu oficjalny zakaz wypowiadania się na temat protestantyzmu. Pozostał jednak Toruń i tamtejsze media…

Podobnie było w kwestiach narodu żydowskiego. W XXI wieku ten katolicki wykładowca akademicki próbował wytłumaczyć antysemityzm Polaków tym, że od wieków to właśnie Żydzi zabijali i zjadali małe chrześcijańskie dzieci, a ich krew używali do wyrobu rytualnej macy. A tu mały cytat: „Mordy rytualne popełniane przez Żydów są faktem i nie da się ich wymazać z historii”. Burza trwała wiele tygodni w mediach na całym świecie i dopiero w dniu 16 listopada 2018 roku wydano komunikat, że: „Arcybiskup Metropolita Lubelski i Rektor KUL uznają przytoczone w piśmie wypowiedzi ks. prof. Guza za niedopuszczalne”. Ale konsekwencji żadnych za to nie poniósł, a mediach toruńskich okrzyknięto go ofiarą wrogiej nagonki. Całe szczęście jeszcze nie beatyfikowano…

Także w dziedzinie ekologii i ochrony środowiska, za rządów ministra z PIS-u prof. Jana Szyszki, nasz bohater zasłynął w całej Zjednoczonej Europie. Na konferencji zorganizowanej przez tego ministra oraz toruńskiego Ojca Dyrektora, w dniu 13 maja 2017 roku, padły z jego ust słowa, że: „ekologia to ateistyczny, materialistyczny i nihilistyczny neokomunizm, a jej celem jest negacja Boga” Nazwał ją też zielonym nazizmem. I ponownie władze jego lubelskiej uczelni wydały po tej konferencji komunikat, że: „Wypowiedzi ks. prof. T. Guza są wyrazem jego indywidualnych poglądów o charakterze pozanaukowym, za które bierze pełną odpowiedzialność, a osoby urażone tymi wypowiedziami powinny zostać przez niego przeproszone. Władze uczelni odcinają się od tych wypowiedzi”. Władze się oficjalnie odcięły, ale konsekwencji, ani przeprosin żadnych nie było…

Trudno się więc dziwić, że kiedy na wiosnę 2020 roku, pojawił się w naszym kraju problem zagrożenia pandemią koronawirusa, nasz bohater znów dał znać o swoim postrzeganiu świata. W dniu 25 marca 2020 roku na antenie Telewizji Trwam i Radia Maryja powiedział, że podczas mszy nie można się w żaden sposób zarazić koronawirusem. „Pan Bóg żadnych wirusów nie rozprzestrzenia. Bo jest święty i jego bytowość jest święta. Niektórzy się obawiali, że kapłan, który celebruje – i jest komunia święta do ust – że kapłan może zarażać. Kapłan ma, po pierwsze, konsekrowane dłonie. Po drugie, jako jedyna osoba w zgromadzeniu liturgicznym ma umywane dłonie przy ofiarowaniu darów dla Boga. Więc kapłan nie tylko umyte ręce w takim sensie, jakiego oczekuje pan minister zdrowia, lecz także ma umyte ręce w sensie nadprzyrodzonym. A zatem żadne udzielanie komunii świętej do ust nie zagraża ani jednemu Polakowi roznoszeniem jakichkolwiek wirusów, bo to jest akt święty, w ramach mszy świętej, która jest świętym aktem. A zatem nie jest miejscem, przestrzenią i czasem rozprzestrzeniania wirusów, tylko przychodzenia Pana Boga”. KUL się odniósł krytycznie do tych słów, ale mimo to jego wykładowca oświadczył, że podtrzymuje swoje stanowisko.

Zastanawia mnie tylko jedno. Dlaczego zatem od tego czasu ks. prof. Tadeusz Guz występuje w programach toruńskim mediów poprzez połączenia na Skype, co widać na załączonym zdjęciu? Gdyby był konsekwentny, powinien ignorować wszelkie zagrożenie obecną pandemią, nieprawdaż?

Zapewne zadajecie sobie Państwo teraz pytanie, jak ktoś taki, z takim dorobkiem naukowym i budzący takie zamieszanie w całym świecie naukowym, także na swojej macierzystej uczelni, zdobywa kolejne tytuły naukowe. Za cały mój komentarz w tej sprawie niech posłuży jedynie stwierdzenie, że Prezydent RP Andrzej Duda, nadał mu tytuł profesora nauk humanistycznych… Odrzucając równocześnie wielu innych kandydatów, o czym rozpisuje się szczegółowo prasa i Internet. Ale widać zatem, że jaka Prezydentura takie nominacje profesorskie.

Obecna pandemia ma jeszcze innym swoich bohaterów w naszym polskim Kościele. O niektórych z nich napiszę już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. PAOLO GABRIELE – część 1 i 2

PAOLO GABRIELE – część I.

Pisałem materiał do pewnej włoskiej gazety na temat zmarłego, pod koniec listopada 2020 roku, byłego kamerdynera papieża Benedykta XVI, Paolo Gabriele. Postanowiłem więc podzielić się i z Państwem w dniu dzisiejszym kilkoma informacji na jego temat.

Paolo Gabriele to służący, kamerdyner, osoba świecka, nie mająca właściwie żadnego formalnego wykształcenia, a więc w hierarchii watykańskiej „Pan Nikt”, a tymczasem to właśnie on przeszedł już do historii nie tylko pontyfikatu papieża, któremu służył, ale także całego Watykanu.

Był zatrudniony w domu papieskim jako osobisty służący i kamerdyner papieża Benedykta XVI, osobiście budził go codziennie rano, niezwykle dbał o jego garderobę, bo o czym warto wiedzieć, ten papież miał wręcz obsesje na punkcie swoich strojów, bielizny i wszystkich rzeczy, które go otaczały. Tym zajmował się właśnie Paolo…

Ale to właśnie on jako jeden z pierwszych zauważył, że wiele niezwykle ważnych informacji, które nie docierają do papieża, nie dociera, bo jego hierarchiczne otoczenie robi wszystko, aby tak właśnie było. I to właśnie zwykły służący, osobisty kamerdyner papieski, był niekiedy tym człowiekiem z najbliższego otoczenia papieża Benedykta XVI, który informował go o tym, czego nie dowiadywał się ze swoich spotkań z dumnymi członkami kolegium kardynalskiego, swoimi najbliższymi współpracownikami czy z raportów które dla niego przygotowywano. Najlepszymi okazjami do szczerych rozmów papieża z jego służącym były chwile ubierania papieża i podawania mu posiłków. Niekiedy sam papież pytał, a Paolo jedynie odpowiadał, niekiedy to Paolo inicjował rozmowę, a wiedział wiele, bo umiał słuchać…

Oficjalną osobą numer jeden u boku papieża Benedykta XVI był jego osobisty sekretarz, niemiecki prałat Georg Ganswein, czyli taki ks. Stanisław Dziwisz z czasów pontyfikatu papieża Jana Pawła II, jak pisały włoskie, francuskie i amerykańskie media „Piękny Georg”. Wzdychały do niego liczne i bardzo wpływowe kobiety, ale i watykańscy geje, a kiedy w kalendarzu dla gejów ukazały się jego piękne i pozowane zdjęcia, wybuch prawdziwy skandal… Ale to nie osobisty sekretarz papieża Benedykta XVI jest dziś tematem tego wpisu.

Ze względu na swoje codzienne obowiązki zawodowe Paolo Gabriele miał duże, kilkupokojowe mieszkanie w samym Watykanie, gdzie mieszkał ze swoją żoną i trojgiem dzieci. To wyjątkowa sytuacja dla osób świeckich, gdyż tylko nieliczni z nich mają takie przywileje w tym państwie sutann i habitów.

Co zatem stało się, i kiedy do tego doszło, że ten skromny, niepozorny i małomówny człowiek, wręcz niezauważany często przez dumnych kardynałów, arcybiskupów, biskupów oraz watykańskich prałatów, złamał obowiązujące go zasady i zrobił coś, co drastycznie wpłynęło nie tylko na jego osobiste życie, ale wręcz wstrząsnęło całą Stolicą Apostolską i opinią publiczną na całym świecie? O tym dowiedzą się ci wszyscy, którzy będą odwiedzali mój profil w najbliższych dniach.

Ciąg dalszy nastąpi…

P.S.

Na zdjęciu, papież Benedykt XVI ze swoim osobistym sekretarzem, prałatem Georgiem Gansweinem i kamerdynerem Paolo Gabriele (na pierwszym planie).

PAOLO GABRIELE – część II.

To historia niemal jak z filmu szpiegowskiego i to takiego, którego fabuła nie mogłaby wydarzyć się w życiu. Ale ta historia nie tylko się wydarzyła, ale także trwała wiele lat.

Śledztwo jakie przeprowadzono w samym Watykanie po aresztowaniu papieskiego kamerdynera Paolo Gabriele wykazało niezbicie, że co najmniej od 2006 do 2010 roku, sam systematycznie fotografował lub kopiował niezwykle ciekawe dokumenty z osobistego biurka papieża Benedykta XVI i jego sekretarza prałata Georga Gansweina. A były to dokumenty niezwykłe. Nie tylko dlatego, że tajne, w pełni poufne, ale także ujawniające działania o charakterze kryminalnym. A dotyczyły najwyższych dostojników kościelnych i to w samej centrali tej instytucji. Były to zarówno poufne raporty opracowane na potrzeby samej Głowy Kościoła, ale także takie dokumenty, które w pełni ujawniały działania protekcyjne, łapówkarskie i wręcz kryminogenne jego otoczenia.

Osobisty służący papieża Benedykta XVI z racji pełnionej funkcji miał nieograniczony dostęp do samego papieża, ale tym samym do jego prywatnych apartamentów, jego sypialni, biurka i sejfu… Z jednej strony dostarczał papieżowi informacje o tym co mówiło się za jego plecami, a z drugiej strony sam szperał, czytał i kopiował dokumenty do których formalnie nie powinien mieć dostępu.

I tu zapewne pada pytanie, które paść musi. Dla kogo kamerdyner, człowiek niewykształcony, kopiował i fotografował dokumenty z gabinetu swojego pracodawcy. Niewątpliwie jedną z osób, które skorzystała z tego niebywałego i niezwykłego przecieku był włoski dziennikarz Gianluigi Nuzzi, który na podstawie części z nich napisał niezwykłą książkę „Jego Świętobliwość – tajne papiery Benedykta XVI”. Ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że osób które miały dostęp do tajemnic z osobistego biurka i sejfu papieża Benedykta XVI, było znacznie więcej. Śledztwo jakie wówczas przeprowadzono, a przede wszystkim proces sądowy jaki następnie wytoczono papieskiemu kamerdynerowi to jedno z najdziwniejszych rzeczy, z prawnego punktu widzenia, jakie temu wydarzeniu towarzyszyło. Napisze na ten temat w przyszłości znacznie więcej, ale teraz powiem tylko jedno. Zrobiono wszystko, aby nie ujawnić wszystkich tych, którzy stali za zdradą Paolo Gabriele i aby nie odpowiedzieć na żadne pytania, które nasuwały się wówczas każdemu, kto przyglądał się tej sprawie.

Tysiące kompromitujących dokumentów z lat 2006-2010, które ujrzały wówczas światło dzienne i zostały nazwane przez wielu watykanistów Vatileaks (w nawiązaniu do analogicznej afery w USA), nie pozostawiają żadnych złudzeń co do moralnych postaw tych najważniejszych ludzi Kościoła, których te dokumenty dotyczyły. A jestem przekonany, że nie wszystko co wówczas wyciekło z Watykanu już znamy.

Moralny upadek, łapówki, korupcja, kupowanie stanowisk i godności, wykorzystywanie pieniędzy Kościoła na własne niegodziwe cele, w tym środki finansowe z licznych fundacji charytatywnych na zakup swoich nieruchomości i wydatki na partnerki i partnerów seksualnych. To już wszystko było i historia Kościoła jest pełna tego typu historii. Ale jeżeli komuś naiwnemu się do niedawna wydawało, że tak było jedynie w dobie Borgiów, to zapewniam, że współcześni Borgiowie nazywają się Piusami, Pawłami, Janami Pawłami i Benedyktami…

No właśnie, skoro już o Benedykcie XVI mowa, to dla mnie staje się zupełnie jasne, że ten dobrotliwy staruszek to nie był nieświadom niczego świętobliwy kapłan, piszący jedynie te swoje słynne traktaty teologiczne, całkowicie oderwany on tej całej moralnej zgnilizny, która go otaczała. Skoro to wszystko leżało na jego osobistym biurku, było przechowywane w jego sejfie…?

Nie oceniam moralnej postawy papieskiego kamerdynera, czy zdradził i dlaczego swojego pracodawcę. Czy miał jednak do tego prawo? Czy rzeczywiście zrobił to z wyższych pobudek moralnych, o czym mówił chociażby na swoim procesie? Ale to właśnie jemu zawdzięczamy to, ze ten smród z Pałacu Apostolskiego rozniósł się po świecie. I śmierdzi nadal.

A sprawca tego całego zamieszania wpadł po czterech latach w ręce watykańskich śledczych z powodu jednego niepozornego czeku… I bynajmniej nie wystawionego na osobę samego Paolo Gabriele. Czeku jaki został wystawiony za papieską protekcję, pewnie niejedną podczas tego pontyfikatu, ale o tym napiszę już innym razem.

Ciąg dalszy nastąpi…

Inwentaryzacja KK 2020. okiem Andrzeja Gerlacha. Cz. 15 i 16

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część XV.

Polski Kościół targają od lat liczne skandale o charakterze moralnym. Oczywiście tu istotna uwaga. To nie tak, że dawniej skandali nie było, księża nie byli czynnymi gejami, nie uganiali się za dziećmi, nie mieli pozamałżeńskich dzieci. Było dokładnie tak samo.

Archiwa kościelne oraz archiwa dawnych służb UB czy SB, świadczą najlepiej o tym, że polskie duchowieństwo nigdy nie radziło sobie ze swoimi rozporkami. Różnica polega wyłącznie na tym, że wówczas podpisanie lojalki ze służbami PRL gwarantowało bezkarność, ale równocześnie sprowadzało się do donoszenia na innych duchownych. Dla służb PRL mogłeś jako ksiądz mieć skłonności homoseksualne, mogłeś być pedofilem, mogłeś mieć nieślubne dzieci, ale musiałeś przy tym współpracować i donosić. A jak cię złapał na konkubinie, kochanku czy pedofilii kościelny przełożony, to lądowałeś karnie na Ziemiach Zachodnich, na Warmii czy na Mazurach i wszyscy wówczas byli zadowoleni. Tylko w aktach personalnych delikwenta pozostały wówczas dowody tych „grzeszków”.

Teraz duchowieństwo polskie ma znacznie gorzej. Jest ten cholerny Internet, wścibscy dziennikarze i ten wredny typ na Facebooku…

A jak na obecne skandale seksualne z udziałem duchowieństwa w naszym kraju patrzą ci, którzy za kilka lat opuszczą seminaria i dołączą do swoich starszych kolegów na parafiach, w klasztorach czy innych placówkach duszpasterskich? Aż 88% obecnych kleryków uważa, że tego typu skandale moralne były, a nawet zdarzają się i teraz, ale są one wyolbrzymiane przez nasze media. Co 25 kleryk uważa, że nigdy takich skandali nie było i w całości są one wytworem wrogów Kościoła. Natomiast 8% badanych, albo odmówiło odpowiedzi na pytanie, albo nie ma w tym temacie własnego zdania.

Na pytanie czy skandale obyczajowe ujawniają prawdę o moralności naszego duchowieństwa, aż 62% przyszłych księży twierdzi, że ujawniły one jakże bolesną prawdę o moralności polskiego duchowieństwa, jednak 17% z nich uważa, że te skandale nie pokrywają się z prawdą i niczego tak na prawdę nie ujawniają. Aż 21% pytanych nie ma w tym temacie zdania, albo odmówiło udzielenia odpowiedzi.

Na pytanie czy w świetle ujawnianych skandali z udziałem polskiego duchowieństwa, należy szybko podjąć działania naprawcze w polskim Kościele, 42% badanych studentów teologii uznało, że obecna sytuacja wymaga gruntownej naprawy, 34% odpowiedziało, że nie wie co z tym zrobić, a 24% nie chce się w tym temacie wypowiedzieć.

W kwestii interpretacji tych medialnych doniesień na temat skandali seksualnych z udziałem polskich duchownych, 42% obecnych kleryków uznało, że to nie tylko atak na instytucję Kościoła, aż 40% z nich uznało te doniesienia za wyłączny atak sił wrogich Kościołowi na tą instytucję, a 18% nie chce się w tym względzie wypowiedzieć lub nie ma w tym względzie swojego zdania.

Czy w świetle obecnych skandali seksualnych i ich ujawniania Kościół odzyska swój dawny autorytet? Aż 7 na 10 polskich seminarzystów uważa, że tak i że wszystko z czasem powróci do czasów pontyfikatu papieża Jana Pawła II, tylko 9% z nich uważa, że polski Kościół nigdy już nie nadrobi swojego dawnego autorytetu, a aż 21% badanych odmówiło odpowiedzi lub nie ma własnego zdania w tej kwestii.

Równie ciekawe odpowiedzi padły wtedy, gdy w anonimowej ankiecie zadano polskim seminarzystom pytanie, czy Kościół w naszym kraju ulegnie zmianie w świetle negatywnych skutków skandali seksualnych, które od lat mu towarzyszą. Aż 66% odpowiedzi sprowadzało się do twierdzenia, że polski Kościół stanie jednak na wysokości zadania i rozwiąże ten poważny kryzys moralny w którym się obecnie znajduje, tylko 7% naszych seminarzystów odpowiedziało, że nic się w Kościele nie zmieni i wszystko pozostanie tak jak jest teraz, a stosunkowo dużo, bo aż 27% z nich nie chciało w tym względzie się wypowiedzieć lub uznało, że nie ma w tym temacie własnego zdania.

Skandale seksualne z udziałem naszych duchownych wybuchają teraz w naszym kraju coraz częściej, a media ogólnopolskie i te lokalne są pełne szczegółowych i niezwykle dramatycznych szczegółów na ten temat. Jak więc w świetle tych odpowiedzi dotyczących tych skandali dziejących się z udziałem duchowieństwa oceniacie Państwo, jako czytelnicy tego profilu, przyszłych księży w naszym kraju? Czy badani klerycy doceniają prawdziwą skale zagrożenia? Czy w odpowiedni sposób diagnozują jego zgubne skutki? Jak oceniają w tym względzie przyszłość instytucji w której planują w przyszłości pracować? A co te odpowiedzi mówią nam o samych klerykach w naszych uczelniach katolickich? Czy aby rokuje to optymistycznie na przyszłość instytucji Kościoła w naszym kraju, czy też wręcz odwrotnie?

O innych równie ciekawych pytaniach zadanych naszym klerykom i udzielonych na nie odpowiedziach napisze już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część XVI.

Kończę w dniu dzisiejszym ten cykl o kondycji polskiego Kościoła u progu 2021 roku, ale nadal będę się tej kondycji bacznie przyglądał i o niej pisał. A także wszystkich czytelników proszę o baczną obserwację i komentowanie swoich własnych spostrzeżeń.

Zacznę od pytania, które zadano naszym współczesnym klerykom o tym czym dla nich jest kapłaństwo. To, że wielu odpowiedziało, że to służba mnie nie dziwi, że dla wielu to poświęcenie także przyjmuje ze zrozumieniem, ale odpowiedzi niektórych kleryków są dla mnie dużym zaskoczeniem, gdyż dla nich kapłaństwo to przywilej. I tu przyznam, że jestem zdumiony, bo jakże w świetle nauczania Jezusa można uznać kapłaństwo za przywilej?

Jeszcze bardziej mogą zdumiewać wszystkich odpowiedzi obecnych polskich seminarzystów na temat tak zasadniczy jak ten, co chcą oni po swoich święceniach kapłańskich robić w instytucji Kościoła. I tu odpowiedzi są niezwykle jednoznaczne, ale zarazem niepokojące. Aż 45% obecnych studentów teologii widzi swoją przyszłość jedynie jako pracę na tradycyjnej parafii, ale z wyłączeniem uczenia w szkole. Chcą odprawiać msze św., spowiadać, zbierać tacę, udzielać sakramentów, prowadzić pogrzeby, ale nie prowadzić lekcji religii. Chcą mieć zatem spokojne i niewymagające parafie, dostatnie życie księdza parafialnego i nic więcej. Duszpasterstwo specjalistyczne interesuje zaledwie 11% przyszłych kadr Kościoła, co dwudziesty kleryk chce w przyszłości zrobić karierę naukową, zdobyć doktorat z teologii lub profesurę i być nauczycielem akademickim, A co czterdziesty, mimo iż jeszcze jest na etapie formacji duchownego nie ukrywa, że jest zainteresowany w przyszłości stanowiskiem w naszym Episkopacie lub chce być wysokim urzędnikiem kurialnym. Taki tupet młodych kandydatów do kapłaństwa może zwalać z nóg…!!!

Obserwując od wielu lat naszych polskich seminarzystów, chociażby na Uniwersytecie Papieskim w Krakowie byłem przekonany, że większość z nich chciałaby z racji wieku i zainteresowań pracować z młodzieżą, ucząc religii i prowadząc różnego rodzaju formy aktywności z młodymi ludźmi. Jakież było moje zdumienie, gdy przeczytałem, że pozytywnie na tak postawione pytanie odpowiedziało zaledwie 2,4% obecnych studentów teologii. Pomijając ten niemal margines populacji, cała reszta obecnych alumnów traktuje nauczanie religii w szkołach i pracę z młodzieżą jako niemal dopust Boży. Ale równocześnie przyznają zgodnie, że i tak niemal wszyscy trafią do szkół i do katechizacji, bo to tradycyjne ścieżki kariery młodych wikarych, gdy proboszczowie na polecenia biskupów zlecają im taki właśnie przydział czynności. W ten sposób obowiązek płacenia wszelkich świadczeń społecznych spada na lokalny samorząd, a nie na parafie gdzie formalnie księża pracują.

Ale są i inne zdumiewające dla mnie odpowiedzi. Otóż zaledwie 15% ankietowanych kleryków uważa, że zachowywanie przykazań Bożych to najważniejszy obowiązek w ich życiu. Tyle samo z nich uważa, że ma obowiązek miłowania swoich bliźnich i podległych mu parafian.

A największy szok przeżyłem po przeczytaniu, że zaledwie 1,7% z nich (co sześćdziesiąty kleryk!!!) uważa, że posłuszeństwo Kościołowi to jego najważniejszy obowiązek. Komentarz „byle nie podpaść” mówi tu chyba wszystko. Osoba duchowna przeprowadzająca te badania od przeszło dwudziestu lat twierdzi, że obserwuje dramatyczny spadek odpowiedzi pozytywnej w tej właśnie kwestii. Świadczy to niezbicie o jednym. Kiedyś alumni w seminarium byli zdecydowanie bardziej skłonni uważać swoje posłuszeństwo względem swoim kościelnych przełożonym, za swój najważniejszy obowiązek, a do postawy „byle nie podpaść” dochodzili dopiero po wielu latach kapłaństwa. Teraz ich młodsi następcy z taką cyniczną postawa w życiu, przychodzą już do seminarium…

Ale to jeszcze nie wszystko. Na pytanie o przepowiadanie i uczenie o Bogu odpowiedziało pozytywnie…, 0% (słownie: NIKT) współczesnych studentów teologii!!! A więc nikt z tych ankietowanych kandydatów do kapłaństwa w naszym kraju, nie jest w przyszłości zainteresowany tym, co winno być najważniejszym posłannictwem ludzi Kościoła i misją tej instytucji w świecie.

Analizowałem te dane z wieloma znajomymi mi hierarchami Kościoła i przełożonymi w naszych seminariach. Jeden z nich, który jest dla mnie autorytetem w tym względzie, powiedział mi wręcz, że przychodzący współcześnie do seminariów młodzi mężczyźni „nie mają pasji, ani oryginalności”. Są nijacy. Nie mają żadnego pomysłu na swoje życie, ani w Kościele, ani poza nim.

Od kilku dni pokazuje Państwu kondycję przyszłych kadr polskiego Kościoła. Spada i to dramatycznie liczba powołań w naszym kraju, tych diecezjalnych, ale jeszcze bardziej tych zakonnych. Ale równocześnie z tym zjawiskiem nie wzrasta jakość tych pozostałych powołań. Jak to rokuje na przyszłość instytucji Kościoła w naszym kraju? Czego zatem możemy się spodziewać jako Polacy, gdy po latach, naszych Głodziów, Paetzów, Gulbinowiczów, Dziwiszy, Jędraszewskich, Szkodoni, Dzięgów, Janiaków czy Rydzyków zastąpią obecni polscy seminarzyści?

Chciałoby się powiedzieć „Quo Vadis polski Kościele?” Ale może to ja nie mam racji? Dlatego oddaje głos w tej dyskusji czytelnikom i z góry dziękuje za Państwa komentarze, prosząc równocześnie o zachowanie kultury wypowiedzi.

Inwentaryzacja kk 2020. okiem Andrzeja Gerlacha. Cz. 11 i 12

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część XI.

Wracam do raportu o współczesnych polskich klerykach, nad którym pracowali wszyscy rektorzy wyższych seminariów duchownych w naszym kraju. Tym razem chciałbym się skupić nad kwestią tego z jakich środowisk pochodzą współcześni kandydaci do kapłaństwa.

Kiedy badałem pochodzenie kleryków diecezji południowej Polski w okresie międzywojennym, to niemal 95% z nich pochodził ze wsi lub małych miasteczek dawnej Galicji. Obecnie jest w tym środowisku większy pluralizm. Około 39% seminarzystów pochodzi ze środowiska wiejskiego, 41 procent z małych miasteczek i małych parafii liczących zaledwie kilka tysięcy osób. Jedynie co piąty polski kleryk pochodzi obecnie z dużych miast.

Przed wojną niemal 9 na 10 rodziców posyłających swoich synów do seminariów było wiejskimi analfabetami, z tych nielicznych z małych miasteczek nie było lepiej. Jedynie nieliczni synowie rzemieślników czy organistów mogło się pochwalić rodzicem umiejącym czytać czy pisać. I był to najczęściej ojciec. Kleryków pochodzenia mieszczańskiego i szlacheckiego było zaledwie kilku.

Współcześni klerycy nie mają rodziców analfabetów, a wielu może pochwalić się nawet rodzicami z wyższym wykształceniem. I tu mała ciekawostka. Co trzeci obecny polski kleryk ma matkę po studiach i równocześnie co piąty z nich ma ojca z dyplomem wyższej uczelni, co wyraźnie pokazuje przewagę kobiet, z pokolenia matek obecnych studentów teologii, pod względem posiadanego wykształcenia.

Aż 90% rodziców kleryków jeszcze żyje, co dziesiąty seminarzysta jest półsierotą. Ale coraz częściej trafiają się studenci teologii z rodzin rozbitych, rozwiedzionych lub żyjących w separacji. To zupełnie nowe zjawisko w Kościele polskim, gdyż jeszcze dwadzieścia lat temu takich kandydatów nie przyjmowano do seminariów duchownych w tym kraju. Teraz w czasach kompletnego załamania ilości powołań do stanu kapłańskiego w naszym kraju, przełożeni w seminariach zmienili tę skandaliczną politykę dyskryminacji synów swoich rozwiedzionych rodziców. To najlepszy dowód, że „niezmienne” stanowiska polskiego Kościoła ulegają zmienności. To tylko kwestia czasu. A ci którzy jeszcze niedawno dyskryminowali innych, dziś nawet nie przeprosili za swój niedawny stosunek do innych.

Kiedyś polscy seminarzyści pochodzili przeważnie z niezwykle licznych rodzin. Kiedy opracowuje biogramy wielu duchownych wspominam o tym jak liczne rodzeństwo wychowywało się w takiej rodzinie. Księża często to podkreślają i są z tego dumni, ale kiedy bada się to zjawisko bliżej, wychodzą na jaw liczne patologie, które temu zjawisku często towarzyszyły w tych rodzinach. Nieprawdopodobna bieda, przemoc w rodzinie, nałogi, to częste zjawiska, które towarzyszyły wielodzietności. A oddanie wówczas któregoś syna dla Kościoła to była często „jedna gęba mniej do wykarmienia”, a ponadto poza prestiżem we wsi, szansa na poprawę bytu, gdy syn kapłan wspierał rodzinę, bo „kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie” mówiono w dawnej Galicji.

Współcześni polscy klerycy pochodzą już z zupełnie innych środowisk rodzinnych. Badania z 2020 roku wskazują, że 7% z nich to jedynacy, choć przyjmowanie jedynaków do naszych seminariów duchownych jest obwarowane pewnymi ograniczeniami. Kościół wymaga bowiem, aby rodzice jedynaków wstępujących do seminariów, podpisywali odpowiednie dokumenty, że nie będą sobie rościć pretensji na starość o ewentualną opiekę ze strony diecezji czy zakonu. No cóż. Powołanie, powołaniem, ale jak już takowym Bóg dotknie jedynaka, to niech rodzicom na starość Bóg płaci za opiekę, a nie diecezja czy wspólnota zakonna ich syna. Chyba Bóg to rozumie.

Takiego problemu już nie ma, gdy kandydat na seminarzystę ma jakieś rodzeństwo. Aż 40% obecnych kleryków ma jednego brata lub siostrę, 41% ma dwoje lub troje rodzeństwa, 7% ma czworo rodzeństwa, a 5% pięcioro rodzeństwa lub więcej.

Ale to nie są jeszcze najciekawsze informacje dotyczące kandydatów do polskich seminariów. Zdecydowanie ciekawsze są jeszcze przed nami i one zaskoczą pewnie jeszcze niejednego czytelnika.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część XII.

Otrzymuje coraz częściej „dobre rady”, abym nie zajmował się dłużej zakonami i seminarzystami w naszym kraju i nic na ten temat więcej nie pisał. Nie wiem dlaczego ta tematyka tak denerwuje wielu ludzi, ale uprzedzam, że będę o tym pisał dalej, bo dzisiejszy narybek w polskich nowicjatach zakonnych i w seminariach diecezjalnych, to przyszłość polskiego Kościoła i to nie tylko w wymiarze personalnym.

A teraz powróćmy do naszych współczesnych seminarzystów. Z badań przeprowadzonych przed kilkoma miesiącami wynika, że 68% z nich jako jeden z głównych powodów wstąpienia do seminarium wymienia wewnętrzną potrzebę, 65% pogłębienie relacji z Bogiem i służenie mu, 61% służenie ludziom, a 55% chce służyć Kościołowi.

A tych co wstąpili do seminariów, aż 84% było przed wstąpieniem ministrantami, 33% należało do oazy, 12% uczestniczyło w zajęciach Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, co dziesiąty był zaangażowany w duszpasterstwo akademickie, a co dwudziesty piąty był w Odnowie w Duchu Świętym.

Ciekawe dane dotyczą odpowiedzi na pytanie kto nalegał i wspierał tych seminarzystów w drodze do furt zakonnych i seminaryjnych. Otóż w wypadku 81% kandydatów do kapłaństwa byli to zaprzyjaźnieni z nimi duchowni, aż trzech na czterech kleryków wymienia wsparcie i presje matki i nikt nie wymienia tu żadnego ojca. Przy tak licznym zaangażowaniu matek (75% przypadków), może wręcz zadziwiać obojętność ojców.

I jeszcze jedna zaskakująca informacja. Aż 73% kandydatów wymienia bliskiego kolegę, jako osobę, która miała znaczący wpływ na wybór tego, a nie innego seminarium. To dla mnie zaskakująca wiadomość. Pytany przeze mnie w tej sprawie terapeuta kościelny, który od lat zawodowo zajmuje się terapią duchownych, dopatruje się w tych danych elementów o charakterze homoseksualnym. Tym bardziej, że obaj wstępują do tego samego seminarium i tam będą przebywali przez kolejne sześć lat.

Ale nie wszyscy na wieść o chęci wstąpienia do seminarium czy zakonu młodego człowieka reagowali wówczas entuzjazmem. Byli też i tacy, którzy starali się go odwieść od tej właśnie decyzji. We wspomnianych badaniach wymienia się aż 35% seminarzystów, których rówieśnicy, koledzy ze szkoły i przyjaciele odradzali mu taką przyszłość. Odradzali mu to także w 11% jego nauczyciele. Nie wszyscy także rodzice byli zwolennikami takiego wyboru swoich synów. Aż 13% kleryków przyznało się, że ich matki były przeciwne ich wyborowi w życiu. W wypadku ojców to cztery punkty procentowe mniej. Aż 32% kleryków spotkało się także z brakiem wsparcia ze strony dalszych krewnych, głównie ludzi młodych.

Większość, bo 66% kleryków wstępujących do naszych seminariów i zakonów, to ludzi którzy byli bezpośrednio po maturze. Ale aż 27% z nich przed wstąpieniem do seminarium lub zakonu podjęło jakieś inne studia, które przerwali i wówczas wybrali studia teologiczne. Nie wszyscy takie studia przerwali, 7% obecnych seminarzystów wstąpiło do seminarium lub zakonu mając już dyplom jakiejś uczelni wyższej.

Nasi współcześni kandydaci do kapłaństwa bardzo mało czytają, a przecież są albo bezpośrednio po maturze lub po innych kierunkach studiów wyższych. Niemal co dziesiąty zakonnik lub seminarzysta nie przeczytał ani jednej książki w ciągu ostatniego roku. Pięć lub więcej książek w roku przeczytało 45% z nich, ale większość z nich była im narzucona, a nie przeczytana z własnej inicjatywy. Pocieszające jest to, że co trzeci z polskich kleryków niemal codziennie przegląda Internet i z niego czerpie informacje o bieżących wydarzeniach na świecie. Ale gazet codziennych i tygodników niemal nie czytają wcale.

Przeprowadzone badania jednoznacznie wskazują na niezwykle niski poziom wiedzy religijnej kandydatów do kapłaństwa w naszym kraju. Kandydaci do seminariów i zakonów nie znają Katechizmu Kościoła Katolickiego, jeszcze gorzej wygląda ich znajomość Ewangelii czy Biblii. Moi koledzy wykładowcy teologii potwierdzają, że kandydaci na księży nie znają nawet liczby sakramentów czy ewangelistów. Osobiście mogę potwierdzić już z własnego doświadczenia, iż niemal żaden kandydat na kleryka nie potrafił wymienić najważniejszych soborów Kościoła Katolickiego, papieży XX wieku w kolejności panowania czy okoliczności wprowadzenia najważniejszych dogmatów Kościoła w którym chcą być kapłanami. A przypominam, że wszyscy klerycy uczęszczali przez ostatnie 12 lat na lekcje religii. To pokazuje skalę tego zjawiska, beznadziejności katechizacji w obecnym wymiarze i formie oraz dramatycznie niski poziom wiedzy religijnej tych, którzy chcą za sześć lat stawać przy ołtarzach w naszych świątyniach i uczyć religii młode pokolenie Polaków.

Ale najgorsze wyniki polskich kandydatów do kapłaństwa nie dotyczą ich wiedzy religijnej czy ogólnej, lecz ukazują ich niski poziom moralny i etyczny oraz wysoki stopień ich uzależnienia od różnych nałogów. Ale o tym napisze już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…