Jan Szkodoń i jego dziewice – epilog
BP JAN SZKODOŃ I JEGO DZIEWICE – EPILOG.
Na przełomie kwietnia i maja tego roku opisywałem szczegółowo na tym profilu, wieloletni i skandaliczny z moralnego punktu widzenia, związek biskupa pomocniczego krakowskiego, Jana Szkodonia (rocznik 1946), z nastoletnią dziewczyną. Związek ten rozpoczął się gdy miała ona zaledwie 15 lat i niestety miał on ze strony krakowskiego hierarchy podtekst seksualny. Nie wracam do szczegółów całej tej bulwersującej sprawy, a wszystkich zainteresowanych odsyłam do moich wpisów sprzed zaledwie kilku tygodni. Ostatni wpis na ten temat zakończyłem stwierdzeniem, że ciąg „dalszy nie nastąpi, chyba, że dopisze go samo życie”. I dzisiaj to życie dopisało całej historii jej epilog.
W samo południe Nuncjatura Apostolska w Warszawie wydała w tej sprawie swój komunikat, który ostatecznie, z punktu widzenia prawa kanonicznego, kończy cały proces krakowskiego hierarchy. Do wpisu dołączam jego pełny tekst. Gdybym miał go skomentować jednym słowem, to byłoby to słowo, którego publicznie nie mógłbym napisać, a którego mężczyźni używają, gdy niespodziewanie uderzą się na przykład młotkiem w palec… Dlatego napiszę jedynie: SKANDAL, SKANDAL i jeszcze raz SKANDAL.
Pisałem przed kilku tygodniami o moich wątpliwościach co do składu „sędziów i asesorów” w tej bulwersującej sprawie, ale wyrok jaki wydali jest po prostu skandalem. Uznano, że bp Jan Szkodoń „zachował się jedynie nierozważnie”, spotykając się z dziewczyną w swoim własnym apartamencie, bez obecności jej rodziców. Hierarcha został przy tym skazany na „pokutę i trzymiesięczne rekolekcje zamknięte”, a przy tym uznano równocześnie, że ponieważ „od lutego 2020 roku biskup Jan Szkodoń przebywał w odosobnieniu, należy stwierdzić, że powyższą pokutę już odbył”. Ale najgorszą rzeczą z moralnego punktu widzenia jest fakt, że nie stwierdzono jednoznacznej winy biskupa, a jedynie uznano formułę prawa kanonicznego „non constat”!!! Oznacza to w praktyce, że wina nie została w pełni udowodniona czyli „nie jest to jasne, ani oczywiste”.
Dorosły mężczyzna wykorzystuje zaangażowanie religijne dziecka i jej rodziny, ściąga ją wielokrotnie do swojej rezydencji, obmacuje ją z jednoznacznie seksualnym podtekstem, rozbiera się pod pretekstem gorąca i robi to wielokrotnie, przez długie lata, w sposób całkowicie przemyślany i świadomy, a inny biskup i jego kościelni asesorzy uznają to jedynie za zachowania „nierozważne”, a winę biskupa „za niejasną i nieoczywistą”!!!
Przez kilka tygodni jesteśmy świadkami, że Watykan karze dymisjami innych polskich biskupów, także emerytowanych seniorów, tylko za to (albo, aż za to!!!), że ukrywali od lat seksualnych dewiantów w swoich szeregach i nie powiadomili o tym watykańskiej kongregacji. Podobnie „kościelne głowy lecą” masowo w całym katolickim świecie. A tutaj mamy biskupa, który takich czynów dokonuje sam, przez długie lata i czyni to w pełni świadomie, w sposób przemyślany i perfidny, więc jak to wytłumaczyć?
Aby to wytłumaczyć, muszę się odwołać jako badacz tej instytucji, nie do źródeł archiwalnych, ale do przecieków z samej kurii krakowskiej i innych instytucji krakowskiego Kościoła. Dlatego proszę potencjalnych komentatorów tej sprawy o powstrzymanie się od zarzutów wobec mnie, że nie opieram się tutaj na badaniach naukowych.
Otóż oskarżony w tej sprawie hierarcha, od przeszło pół wieku jest kapłanem archidiecezji krakowskiej, był przed laty wychowankiem, a potem bliskim współpracownikiem kard. Karola Wojtyły (1920-2005), a potem kard. Franciszka Macharskiego (1927-2016). To na wniosek tego kardynała, a na podstawie bulli papieskiej jego poprzednika został konsekrowany na biskupa pomocniczego krakowskiego w 1988 roku wraz z bp Kazimierzem Nyczem (obecnie kardynałem i metropolitą warszawskim). Potem był biskupem pomocniczym kard. Stanisława Dziwisza (rocznik 1939), a obecnie pełni tę funkcję wobec abp Marka Jędraszewskiego (rocznik 1949).
Przez te wszystkie lata poznał wszystkie tajemnice krakowskiej kurii. Zna wszystkie grzechy młodości teraz „Wielkiego Świętego Rodaka”, pikantne kulisy jego beatyfikacji i kanonizacji. Wie, kto jest strukturach krakowskiego Kościoła w co i jak głęboko „umoczony”, kto z kim dzielił lub nadal dzieli życie i łoże, kto z kim robił finansowe machlojki, kto dał się przed laty „złapać za rozporek” i poszedł na współpracę z SB. Kto obecnie dzieli życie i łoże, a czasami spędza romantyczne wakacje, także ze znanymi ludźmi z pierwszych stron gazet, w tym politykami czy dziennikarzami… A także kto „gustował w kontaktach z młodymi chłopcami” i odwiedzał w tym celu nie tylko na Dominikanie, jego dawnego seminaryjnego kolegę i tamtejszego nuncjusza, abp Józefa Wesołowskiego (1948-2015), także wychowanka kard. Karola Wojtyły, a potem jego długoletniego protektora. A nie były to wtedy wyłącznie wycieczki krajoznawcze…
Biskup pomocniczy krakowski pamiętał przy tym świetnie niedawną historię swojego seminaryjnego kolegi, który będąc nuncjuszem i arcybiskupem tytularnym, poniósł wszelkie możliwe konsekwencje swojego grzesznego życia jakie mogą dotknąć osobę duchowną z jego pozycją. Został pozbawiony stanowiska w nuncjaturze, godności biskupiej, przeniesiony do stanu świeckiego i pozbawiony emerytury watykańskiego dyplomaty. Wybrał śmierć… A dawny seminaryjny kolega, bp Jan Szkodoń, osobiście odprowadził go wówczas do grobu w rodzinnym Czorsztynie.
Jeżeli prawdą jest, że oskarżony biskup z Krakowa wykrzyczał głośno swoim niedawnym sędziom, że „nie pozwoli z siebie zrobić drugiego Józka Wesołowskiego”, to dla mnie sprawa jest tym bardziej oczywista. Dał do zrozumienia wszystkim dewiantom korzystającym kiedyś z usług dawnego kolegi nuncjusza, wszystkim grzesznikom gustującym w rozporkach kolegów księży, a także korzystających jakże ochoczo z uroków ciała znanych polityków i dziennikarzy, wszystkim aferzystom kurialnym, którzy od wielu lat robią finansowe interesy, kardynałom, arcybiskupom, biskupom i zwykłym kurialnym urzędnikom, że nie pozwoli zrobić sobie krzywdy i sam „nie pójdzie na dno”…
Także sama Stolica Apostolska, a także jej warszawska nuncjatura, musiała zapewne zmierzyć się z istotnym teraz pytaniem: „Co nam się bardziej opłaca?” Bo ukarany, zlaicyzowany i pozbawiony biskupiej emerytury bp Jan Szkodoń mógł nie popełnić samobójstwa, ale pójść ochoczo, chociażby do mediów… A wtedy ucierpieliby nie tylko sami żywi ludzie Kościoła, ci w kardynalskich, arcybiskupich, biskupich czy prałackich i kanonickich szatach, ale nawet relikwie „Świętego Santo Subito” straciłyby zapewne mocno na znaczeniu.
Dlatego ogłoszony dzisiaj wyrok jest jaki jest. Szokuje. Denerwuje. Jest niemoralny i niesprawiedliwy. Ale Watykan przemówił i sprawa jest ostatecznie zamknięta, a jej wszystkie dokumenty trafiły na samo dno do Tajnego Watykańskiego Archiwum i zapewne nigdy już nie ujrzą światła dziennego.
„Non constat”, Panowie Prałaci. „Non constat…”
Andrzej Gerlach