Spotkania przy trzepaku

Inwentaryzacja KK 2020. okiem Andrzeja Gerlacha. Część 9 i 10

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część IX.

Najliczniejszą grupę w polskim Kościele stanowią księża diecezjalni, a „wylęgarnią” kadr w każdej diecezji jest jej seminarium duchowne. Seminarium diecezji to „serce” każdej diecezji dlatego powinno się ono znajdować pod szczególną opieką każdego biskupa. Gdy źle się dzieje w seminarium, to kryzys w tej instytucji rozlewa się wkrótce na całą diecezję. Gdy systematycznie z roku na rok w seminarium spada liczba kleryków, to po paru latach ten kryzys kadrowy obejmuje całą diecezję. I z taką właśnie sytuacją mamy teraz do czynienia w polskim Kościele.

Ale ten kryzys powołań w naszym kraju to nie jest coś co pojawiło się nagle i niespodziewanie w ostatnich latach. Pierwsze niepokojące sygnały pojawiły się już bowiem na przełomie wieków, a więc taka sytuacja trwa co najmniej od dwudziestu lat. Ale mimo to, iż wiele sygnałów świadczyło o nadciągającej burzy, nasi biskupi nie reagowali, nie diagnozowali niepokojących sygnałów, a jeżeli je zauważali, to zagrożenie i winę widzieli w mediach, rozwiedzionych rodzinach, bieżącej polityce, szkole, demografii, ale nigdy w swoich zachowaniu i postępowaniu.

Nasi biskupi niemal nigdy nie bronili molestowanych kleryków przez ich przełożonych, także biskupów, natomiast często chronili pedofili w swoich własnych szeregach i czynnych homoseksualistów w sutannach, którzy ślinili się na widok młodych i miłych chłopców w seminariach diecezjalnych, a potem pozwalali na to, aby ci wpływowi geje dobierali sobie z nich odpowiednio miłych i ładnych wikarych na swoje parafie. Nie reagowali na coraz bardziej puste kościoły w swoich diecezjach i coraz mniej młodych ludzi na lekcjach religii. Ale równocześnie ścigali się w zdobywanie coraz to nowych funduszy z budżetu państwa i dopieszczali swoją biskupią próżność w często pustych i nieszczerych komplementach ze strony polityków i samorządowców. A tymczasem podległe im seminaria duchowne systematycznie pustoszały…

W 2004 roku we wszystkich polskich seminariach studiowało 7 465 kleryków. Po trzech latach liczba kandydatów na księży we wszystkich polskich uczelniach spadła do 6 025 studentów, z tego na pierwszym roku było 1 078 młodych mężczyzn. W 2008 roku te statystyki spadły do 5 583 kleryków łącznie, z tego pierwszy rok studiów rozpoczęło 953 młodzieńców. W 2012 roku w naszym kraju studiowało łącznie 4 262 kleryków, z tego na pierwszy rok wstąpiło 828 maturzystów. W 2015 roku drogę do seminariów odnalazło już zaledwie 725 młodych ludzi. W 2018 roku mieliśmy w Polsce łącznie 3 015 seminarzystów, z tego na pierwszym roku tylko 620 młodych chłopców. W 2019 roku w polskich seminariach studiowało 2 853 studentów teologii, na pierwszym roku było 498 kandydatów do kapłaństwa. W 2020 roku we wszystkich seminariach polskich indeksy posiadało 2 556 studentów, z tego na pierwszym roku studiów zaledwie 438 kleryków.

W 2018 roku na 620 młodzieńców, którzy wybrali w życiu drogę do kapłaństwa, 415 wybrało seminaria diecezjalne, a 205 seminaria zakonne. W 2019 roku takich chętnych było już tylko 498 maturzystów (o 122 mniej niż przed rokiem), z tego 324 z nich wybrało seminaria diecezjalne (o 91 mniej niż przed rokiem), a 174 kandydatów wybrało drogę zakonną (o 31 mniej niż przed rokiem). W 2020 roku drogę do kapłaństwa wybrało w naszym kraju zaledwie 438 młodych mężczyzn (o 60 mniej niż przed rokiem), z tego seminaria diecezjalne wybrało łącznie 289 maturzystów (o 35 mniej niż przed rokiem), a na drogę do kapłaństwa w habitach zakonnych zdecydowało się 149 kandydatów (o 25 mniej niż przed rokiem).

Różnie rozkładają się też statystyki powołań do kapłaństwa w naszym kraju pod względem geograficznym. Wszędzie jest poważny kryzys powołań, ale w niektórych diecezjach to już nie kryzys, to klęska.

W 2019 roku najlepszy wynik uzyskała diecezja tarnowska, gdzie do seminarium duchownego wstąpiło 26 kandydatów do kapłaństwa. Do warszawskiego seminarium zgłosiło się 15 młodzieńców, ale w tym samym roku w seminarium sosnowieckim, zamojsko-lubaczowskim, zielonogórsko-gorzowskim pojawiło się zaledwie 2 kandydatów do kapłaństwa, a do drzwi seminarium drohiczyńskiego i warmińskiego zastukał zaledwie jeden maturzysta.

W 2020 roku było jeszcze gorzej. Do drzwi seminarium tarnowskiego zastukało wówczas co prawda także 26 młodych ludzi, w seminarium katowickim zamieszkało 15 kandydatów na księży, w krakowskim i poznańskim było ich tylko po 13 chętnych. Ale w tym samym roku seminarium drohiczyńskie, gnieźnieńskie i sosnowieckie wybrał tylko jeden kandydat na księdza, a do seminarium świdnickiego nie zgłosił się nikt.

Coraz częściej polskie seminaria diecezjalne się zamykają, albo łączą się i dzielą kosztami utrzymania. Takiej dramatycznej sytuacji jeszcze nie mieliśmy. No bo jak otwierać rok studiów dla kleryków, których można by przewieźć zaledwie jedną taksówką. Przypominam sobie moją rozmowę z jednym z biskupów śląskich sprzed chyba dwóch lat, gdy zażartowałem, że „mógłbyś zamknąć swoje seminarium duchowne i kupić autobus, a wtedy byłoby dla was taniej, gdybyś ich wszystkich codziennie przewoził na zajęcia do Wrocławia”. Ale to było przed dwoma laty, teraz pewnie mojemu biskupiemu koledze wystarczyłby do tego mniejszy bus.

Biorąc pod uwagę, że statystycznie rzecz biorąc, zaledwie co drugi kleryk przyjęty do seminarium duchownego w naszym kraju, dociera po sześciu latach do święceń kapłańskich, możemy przyjąć, że za sześć lat zaledwie 150-160 z tych kleryków otrzyma święcenia kapłańskie. I to w skali całego kraju. To nie kryzys, to prawdziwy upadek. Upadek autorytetu polskiego Kościoła w oczach młodych Polaków, u progu ich dorosłego życia. I kto za to odpowiada Panowie Biskupi?

Ale to są jedynie fakty i statystyka powołań kapłańskich w naszym kraju na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. W kolejnych odsłonach tego cyklu pokaże Państwu jeszcze dramatyczniejszy obraz polskiego Kościoła i jego przyszłości, gdyż ujawnię szokujące i ukrywane fakty z badań na temat tego, kogo się do tych seminariów przyjmuje.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część X.

Temat sytuacji współczesnego Kościoła w naszym kraju, jaki ostatnio zaproponowałem, wywołał niezwykłe emocje wśród czytelników. Zaktywizowały się nie tylko polskie zakonnice, ale także bracia zakonni, a ostatnio nawet księża. Szkoda tylko, że ludzie Kościoła nie chcą się włączyć do publicznego komentowania tej trudnej sytuacji, ale jak sądzę wynika to z potencjalnych konsekwencji, jakie mogłyby ich za to spotkać ze strony ich przełożonych. Szkoda, widać wiele jeszcze musi się zmienić w tej instytucji.

Pisałem ostatnio o tym jak systematycznie spada w naszym kraju ilość młodych ludzi, którzy pukają do furt polskich seminariów duchownych i wspólnot zakonnych, aby tam odnaleźć swoją przyszłość. Ale pełny i prawdziwy obraz młodych ludzi w Kościele, a więc w pewnym stopniu przyszłości tej instytucji w Polsce, dopełniają badania dotyczące tego kim są ci młodzi Polacy, którzy jednak do tych seminariów i zakonów wstępują.

Świetnym materiałem poznawczym tego stanu, jest raport pewnego duchownego, naukowca i wykładowcy akademickiego, który od lat bada środowisko kandydatów do kapłaństwa w naszym kraju, pod względem ich moralności, seksualności, wiedzy religijnej, pochodzenia, a nawet preferencji politycznych. Raport ten powstał co prawda na potrzeby władz kościelnych, ale jego wynik jest nie tylko niezwykle ciekawy, ale także w pewnych aspektach wręcz mocno zaskakujący. Środowisko polskich seminariów jest niezwykle zamkniętym światem dla ludzi świeckich, więc tego typu badania odsłaniają niezwykle intymne aspekty życia tych, których za kilka lat będziemy spotykać przy naszych polskich ołtarzach czy kratkach naszych konfesjonałów. Warto więc dokładniej przeanalizować kim są ci młodzi ludzie u progu swojej kapłańskiej drogi w życiu. Nie chcę autorowi tego raportu sprawiać żadnych przykrości ze strony jego kościelnych przełożonych, tym bardziej, że jestem mu bardzo wdzięczny za wykonywaną od wielu lat w tym względzie pracę, więc jego nazwisko pozostanie tu nie ujawnione.

W tej odsłonie tego cyklu ujawnię jedynie te dane, które pokazują polityczne preferencje tych kandydatów do kapłaństwa, którzy wstąpili w 2020 roku do polskich seminariów. Jest to tym bardziej ciekawe, że od lat mamy w Polsce niezwykłe zbliżenie, nawet niemal zespolenie, świata kościelnego ze światem polskiej polityki.

Przez ostatnie kilku lat nasz kraj znalazł się w ciągłym politycznym cyklu wyborczym, gdzie niemal co kilka miesięcy Polacy dokonywali jakiś politycznych wyborów. Albo wybierali posłów i senatorów do naszego krajowego parlamentu, albo swoich lokalnych, powiatowych czy wojewódzkich samorządowców, albo europosłów do Parlamentu Europejskiego, a ostatnio także Prezydenta Polski. Jak więc w tych wyborach głosowali ci, którzy w ostatnim roku wstąpili do naszych seminariów?

Wyniki badań preferencji politycznych naszych kleryków są nie tylko jednoznaczne, ale i chyba niezaskakujące. W anonimowych ankietach aż 62% badanych najmłodszych studentów teologii potwierdziło, że głosowało na Prawo i Sprawiedliwość, czyli na tak zwaną Zjednoczoną Prawicę. Równie wysoki wynik, bo aż 24% młodych kandydatów do kapłaństwa, poparło w ostatnich wyborach Konfederację. Zaledwie 7% przy urnach wyborczych wybrało kandydatów Koalicji Obywatelskiej, a 6% zaufało kandydatom obozu KUKIZ 15. Tylko 1% naszych młodych seminarzystów, albo nie brało udziału w wyborach, albo odmówiło odpowiedzi na tak postawione pytanie.

Porównując wspomniany raport z wynikami sprzed dwudziestu laty widać wyraźnie kilka tendencji. Po pierwsze współcześni kandydaci do kapłaństwa w naszym kraju odznaczają się niezwykle dużą aktywnością polityczną, mają zdecydowane i jednoznaczne poglądy polityczne. Są przy tym niezwykle radykalni. Większość kleryków jest zdecydowanie nacjonalistyczna w swojej wizji społeczeństwa i narodu, a co czwarty badany kleryk ma poglądy zbliżone do przedwojennej endecji. Są wrogo nastawieni do obcych narodów, społeczeństw, kultur czy religii. Zdecydowana większość z nich jest zdania, że współczesny polski Kościół musi mocno i zdecydowanie angażować się politycznie, a przyszłość Kościoła widzą w bliskim związku z partiami prawicowymi i narodowymi. Mają często osobiste związki z ruchami narodowymi, w przeważającej większości są przeciwnikami Unii Europejskiej, a polskie członkostwo w tej wspólnocie postrzegają jedynie przez pryzmat obecnych finansowych korzyści dla naszego kraju. Niemal zupełnie nie utożsamiają się z wartościami europejskimi, jakie to członkostwo za sobą pociąga. Większość z nich, bo aż 14 na 15 badanych, uważa nasze członkostwo w strukturach unijnych za szkodliwe dla polskiego katolicyzmu. Tylko 1 na 15 badanych przyszłych kapłanów uznaje się za Europejczyka i jest z tego dumny. Nasi klerycy mają także niezwykle konserwatywne, tradycyjnie polskie i katolickie, podejście do modelu rodziny i roli kobiety w społeczeństwie.

Takie radykalne poglądy polityczne czy społeczne obecnych młodych polskich seminarzystów stoją w zupełnym kontraście do poglądów większości ich świeckich rówieśników. Jestem w związku z tym pełen obaw jak te dwa zupełnie różne światy młodych ludzi, odnajdą się w niedalekiej przyszłości. Kiedy ci obecni klerycy staną kiedyś przy polskich ołtarzach, przemówią z ambon, zasiądą w konfesjonałach, wkroczą do sal lekcyjnych, będą jeszcze bardziej zindoktrynowani i zradykalizowani, gdyż wszystko wskazuje na to, że sześcioletni okres formacji seminaryjnej, nie otworzy ich na resztę społeczeństwa, a wręcz odwrotnie, pogłębi jeszcze bardziej widoczne już dziś różnice. A może się mylę?

Jeszcze większe zaskoczenie budzą wyniki wspomnianej ankiety, gdy tym samym klerykom naszych seminariów, przyglądniemy się od innych stron ich życia. Ich seksualności, moralności, wiedzy religijnej, pochodzenia czy ich własnych oczekiwań na przyszłość, ale o tym napiszę innym razem.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

Inwentaryzacja KK 2020. okiem Andrzeja Gerlacha. Część 7 i 8.

 

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część VII.

Poważny kryzys powołań przeżywają także zakony i zgromadzenia męskie w naszym kraju. Nie jest to kryzys jeszcze tak gwałtowny, jak we wspólnotach naszych zakonnic, ale od co najmniej dwudziestu lat jest on systematyczny i coraz bardziej widoczny.

Zakony i zgromadzenia męskie, w przeciwieństwie do żeńskich, dzielą się na ojców i braci zakonnych. Wszyscy mają takie same sutanny i habity, ale rola ojców i braci w tych wspólnotach jest zdecydowanie odmienna. Ojcowie w klasztorach to zakonnicy, którzy po postulacie i nowicjacie, kończą pełne studia seminaryjne i posiadają święcenia kapłańskie. Są zakonnikami i członkami wspólnot swoich zakonów lub zgromadzeń zakonnych, ale równocześnie są księżmi. Odprawiają oni msze św., spowiadają wiernych, katechizują i formalnie mają takie same uprawnienia jak księża diecezjalni. Natomiast bracia zakonni w tych wspólnotach, najczęściej mężczyźni posiadający wykształcenie podstawowe lub zasadnicze, po postulacie i nowicjacie, noszą habity, ale w swoich wspólnotach wykonują funkcje pomocnicze lub pracują w nich wyłącznie fizycznie. Są kucharzami, ogrodnikami, furtianami, pielęgniarzami, kierowcami, czasami zakrystianami lub wręcz pracują fizycznie wykonując wszystkie prace jakie zlecą im przełożeni zakonni.

Przez całe wieki działalności tych wspólnot, braci zakonnych było zdecydowanie więcej niż ojców. Jeszcze przed ostatnią wojną w wielu prowincjach polskich, chociażby u franciszkanów, było zdecydowanie dużo braci zakonnych. To uległo radykalnej zmianie z czasem i obecnie w zakonach i zgromadzeniach męskich dominują ojcowie, a więc zakonnicy ze święceniami kapłańskimi. W wielu krajach na świecie braci w zakonach już niemal nie ma wcale, bo nie ma w tych krajach chętnych do pełnienia takich funkcji. W Polsce jeszcze występują, ale jest ich coraz mniej i systematycznie ich liczba maleje.

We wszystkich zakonach i zgromadzeniach męskich w naszym kraju, liczonych łącznie, w ciągu ostatnich lat statystyka jest jednoznaczna i źle rokuje na przyszłość. W 2016 roku w Polsce pracowało 1313 braci, w 2017 roku było ich 1274, w 2018 roku pozostało 1236, a w 2019 roku zaledwie 1219. Jeszcze gorzej w tym względzie wyglądają teraz statystyki nowych powołań na braci zakonnych. W większości polskich zakonów i zgromadzeń zakonnych nowych powołań nie ma zupełnie i to już od wielu lat. A jeżeli już są, to są to jedynie nieliczni kandydaci, którzy nie zawsze docierają do końca swojej formacji zakonnej.

Więc polscy bracia zakonni wymierają systematycznie, z roku na rok są coraz starsi i coraz mniej zdolni do jakiejkolwiek pracy fizycznej. I jest to od lat stała tendencja we wszystkich niemal polskich prowincjach zakonnych.

Dlaczego tak się dzieje? Powodów jest kilka. Nie ma już chętnych wśród młodych chłopców, aby służyć w zakonie pracując jedynie fizycznie. Bracia niestety byli zawsze traktowani przez ojców i księży zakonnych z wyraźną pogardą. Byli na usługach swoich współbraci, nie mieli realnego wpływu na wybory władz zakonnych i zawsze liczyli się wyłącznie jako tania lub wręcz bezpłatna siła robocza. Współcześnie trudno jest wmówić młodemu chłopcu, że Bóg tego chce od niego i wymaga dla niego właśnie takiego życia. Ponadto przełożeni zakonni odpowiedzialni za formacje nowych braci zakonnych, wydaje się, że zupełnie stracili kontakt z obecnym młodym pokoleniem Polaków i chyba nie rozumieją ich potrzeb. Zjawisko coraz większej laicyzacji społeczeństwa polskiego także robi tu swoje.

Obecnie w naszym kraju to nie są już czasy jak jeszcze kiedyś, gdy ojciec i matka, głównie ze środowiska wiejskiego, „oddawali” zakonowi swojego syna, bardzo często jeszcze dziecko, a ponieważ bardzo często nie mieli przy tym pieniędzy na jego wykształcenie i opłacenie mu nauki w seminarium, więc jego los w zakonie był już przesądzony. Taki kandydat na brata zakonnego, który pochodził ze wsi i nie miał formalnego wykształcenia, nadawał się jednak do pracy fizycznej. W czasach gdy zakony posiadały tysiące hektarów ziemi, tacy kandydaci do zakonów byli zawsze niezwykle potrzebni. Nawet jak taki chłopiec osobiście nie odczuwał powołania do zakonu, to sama wola rodziców, strach przed wystąpieniem z zakonu i tym samym potępieniem przez Boga wystarczała, aby poddać się woli przełożonych. A ponadto w zakonie taki chłopiec robił to samo co na wsi jego rówieśnicy, uprawiał ziemię, ale gdy odwiedzał swoją wieś, nobilitował go w środowisku noszony przez niego habit zakonny.

Dla wielu młodych chłopców zakon był także miejscem ucieczki przed ich homoseksualizmem. W rodzinnym domu padałyby prędzej czy później niezręczne pytania, o dziewczyny, o ślub i wnuki. A kiedy taki chłopiec wstąpił do zakonu i został bratem zakonnym, takich pytań mu już nie zadawano. A rodzice, babcia, dziadek i dalsi krewni byli jego decyzją zachwyceni, a równocześnie wszyscy sąsiedzi zazdrościli, co też nie było bez znaczenia. Czego więc chcieć więcej? Obecnie tacy młodzi ludzie mają wiele innym możliwości, mogą wyjechać do dużych miast, udać się za granice i ułożyć sobie życie zgodne ze swoją orientacją seksualną.

Nie wykluczone zatem, że jeżeli ta tendencja braku powołań na braci zakonnych się utrzyma w naszym kraju, za kilka lat będą oni w naszych prowincjach zakonnych jedynie wspomnieniem. A jak brak powołań w zakonach i zgromadzeniach zakonnych wygląda w odniesieniu do tych, którzy wstępują do nich i zostają księżmi? Zajmę się tym zagadnieniem już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część VIII.

Zakony i zgromadzenia męskie to poza braćmi zakonnymi także księża zakonni, których członkowie ich wspólnot nazywają ojcami. To oni posiadają święcenia kapłańskie i to spośród nich wybierani są wszyscy przełożeni w poszczególnych prowincjach.

Mamy w Polsce zarówno te stare zakony, których historia liczy się w setkach lat, jak bazylianie, Kanonicy Laterańscy, benedyktyni, cystersi, kameduli, dominikanie, augustianie, bonifratrzy, jezuici, trynitarze, paulini, franciszkanie wszelkich gałęzi (bernardyni, reformaci, śląscy, kapucyni czy konwentualni), karmelici (bosi i trzewiczkowi), Misjonarze Św. Wincentego a’Paulo, pijarzy, redemptoryści, ojcowie somascy, kamilianie czy inni. Ale są i takie wspólnoty, których historia liczy do dwustu lat lub jeszcze mniej.

Niemal wszystkie te wspólnoty w prawie kanonicznym są na prawie papieskim, to znaczy podlegają kanonicznie bezpośrednio Stolicy Apostolskiej, a nie biskupom ordynariuszom, w diecezjach których posiadają swoje klasztory i domy zakonne. Ale biskupi ci mają coraz większy wpływ na te wspólnoty, szczególnie wówczas, gdy one chcą założyć na terenie jakiejś diecezji nowy klasztor lub dom dla swojej wspólnoty.

Kiedyś poszczególne zakony i zgromadzenia zakonne miały swoje określone preferencje dotyczące ich działalności, które wynikały z planów ich założycieli i z ich reguł zakonnych. Jedne z nich prowadziły szkoły, szpitale, zajmowały się ubogimi i wykluczonymi, inne zwalczały herezje, rozwijały rolnictwo czy ogrodnictwo, a nawet osadnictwo na obszarach bezludnych lub terenach nowo dołączonych do państwa polskiego. Niestety, to już odległa historia. Obecnie nasze polskie zakony i zgromadzenia zakonne, niemal wszystkie ograniczają swoją działalność do prowadzenia parafii, niekiedy znanych sanktuariów maryjnych, a jeżeli robią coś jeszcze, na przykład prowadzą działalność medialną, rekolekcyjną czy misyjną, to jednak te tradycyjne formy duszpasterstwa parafialnego u nich dominują.

Dlaczego? Powód jest oczywiście banalny. Tego przeważnie oczekują od nich wszyscy nasi ordynariusze, a ponadto z parafii czy znanego sanktuarium maryjnego można „wycisnąć” największy dochód. Więc nawet, po rozliczeniu się z danym biskupem, pozostaje danej wspólnocie zakonnej zdecydowanie więcej środków finansowych, niż gdyby miała zajmować się tym czego oczekiwał przed wiekami ich założyciel. To zdecydowanie zaciera obecnie różnice pomiędzy poszczególnymi wspólnotami zakonnymi, a prowadząc parafie czy sanktuarium, księża zakonni niewiele różnią się od swoich diecezjalnych kolegów w sutannach. Oczywiście różni ich habit, ale to już raczej uwarunkowanie historyczne niż ich własna zasługa.

We wszystkich polskich prowincjach zakonnych od blisko dwudziestu lat systematycznie spada też ilość nowych kandydatów na księży zakonnych. Coraz mniej chłopców chce podejmować karierę księży w zakonach i zgromadzeniach zakonnych w naszym kraju. Pustoszeją więc nasze polskie seminaria duchowne i tej tendencji nic już chyba nie zmieni. To podobnie jak w wypadku statystyk w pozostałych kategoriach kościelnych.

Jeszcze dwadzieścia lat temu we wszystkich polskich prowincjach zakonnych było łącznie 13 236 zakonników, pracujących zarówno w naszym kraju jak i poza jego granicami. W 2016 roku było w naszych wspólnotach męskich 9 302 ojców zakonnych, w 2017 roku było ich już tylko 9 130 ojców, w 2018 roku pozostało 9 042 ojców, a w 2019 roku zaledwie 8 917 księży zakonnych.

Tak więc z roku na rok mamy w Polsce co najmniej od 100 do 120 mniej księży noszących habity lub sutanny zakonne. Większość z nich umiera, ale corocznie część naszych księży zakonnych porzuca też stan kapłański i wybiera drogę życia świeckiego.

Na blisko sto prowincji zakonnych męskich w naszym kraju, do około 40% nie zgłosił się ostatnio nawet jeden kandydat do nowicjatu, a do wszystkich pozostałych wspólnot, ilość nowicjuszy jest mniejsza niż ilość zgonów starszych księży. Dlatego nasi polscy księża zakonni nie tylko są coraz mniej liczni, ale także z roku na rok coraz starsi. Mamy wspólnoty zakonne, gdzie średnia wieku już dawno przekroczyła 50 lat, a niekiedy dochodzi do 60 lat. Takiego jeszcze kryzysu powołań nie mieliśmy w polskim Kościele nawet w głębokim PRL-u.

Władze polskich prowincji zakonnych przez ostatnie lata dość sprytnie ukrywały spadek powołań w naszych seminariach zakonnych, gdyż podawały ilość studentów łącznie z cudzoziemcami, a więc klerykami z tego samego zakonu, ale pochodzącymi z innych, zagranicznych prowincji, gdzie nie ma własnych seminariów zakonnych. Są to głównie klerycy ze wschodu (kraje z terenów dawnego ZSRR i z innych krajów socjalistycznych) oraz z krajów misyjnych. Mamy w Polsce seminaria zakonne, gdzie ilość studentów obcokrajowców, przekracza ilość polskich kleryków. Warto zdawać sobie z tego sprawę, gdy analizujemy ilość kleryków studiujących w naszych seminariach zakonnych.

Generalnie, uwzględniając cały czas stałą i systematyczną tendencję spadkową polskich powołań kapłańskich należy pamiętać, że stosunek kandydatów na księży diecezjalnych w stosunku do księży zakonnych jest w miarę stały i wynosi u nas dwóch kandydatów do seminariów diecezjalnych na każdego kandydata do seminarium zakonnego.

A jak wygląda obecna sytuacja powołań do seminariów diecezjalnych w naszym kraju? I które seminaria diecezjalne dotknął największy kryzys w tej dziedzinie? O tym napiszę już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

Inwentaryzacja KK 2020. okiem Andrzeja Gerlacha. Rozdział 5 i 6

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część V.

Miałem osobiście poważne dylematy przed dokonaniem tego wpisu czy wymieniać z nazwiska te zakonnice, które od wielu już lat jawnie i śmiało występują w naszym kraju o prawa pracownicze dla swojego środowiska, aby nie narażać ich na jakieś represje ze strony hierarchii kościelnej, ale ponieważ dostałem „zielone światło”, więc pewne cytaty i jedno nazwisko się tu jednak pojawi.

Sprawa jest o tyle zaskakujące, że linia frontu w tej sprawie przebiega pomiędzy naszymi zgromadzeniami żeńskimi, a zakonami męskimi i kuriami biskupimi. To głównie te instytucje kościelne są bowiem pracodawcami dla większości polskich zakonnic.

Przed wojną polskie zakonnice prowadziły swoje własne dzieła, takie jak szkoły, ochronki, domy dziecka, domy opieki nad potrzebującymi, szpitale czy inne formy działalności. To wszystko uległo zmianie w czasach stalinowskich, gdy państwo odebrało te instytucje polskim zakonom. Wówczas to większość zakonnic podjęła pracę bezpośrednio przy parafiach, jako kucharki, sprzątaczki, zakrystianki, organistki, a szczytem kariery była pozycja katechetki. I nasi proboszczowie i ich wikarzy przyzwyczaili się przez lata, że siostra upierze, wyprasuje, posprząta, ugotuje, a potem pozmywa każdego dnia. Jak matka w domu, bo większość tych panów taki właśnie model rodziny pamiętała ze swojego dzieciństwa.

Nie byłoby w tym może nic nagannego, gdyby nasi panowie w sutannach i habitach nie zapominali o podstawowej zasadzie, że jak ktoś dla ciebie pracuje to należy mu się umowa o pracę, godne wynagrodzenie i ubezpieczenie społeczne od pracodawcy. Tym bardziej jak ten ktoś pracuje cały dzień, wstaje o świcie i kładzie się wieczorem, jak pozmywa po kolacji. I właściwie pracuje w miejscu zamieszkania.

Znam tysiące duchownych w tym kraju i słyszałem setki razy, że nie zatrudnimy na plebanii czy w kościele osób świeckich, bo weźmiemy zakonnice, będzie taniej. Wiadomo dlaczego taniej.

Inna rzecz, że w okresie PRL, tysiące gospodyń pracowało na polskich plebaniach również bez umowy i bez ubezpieczenia, a potem na starość kobiety te nie miały emerytur. Nie każda bowiem „gospodyni” proboszcza dzieliła z nim łóżko i parafialną kasę. Były też takie, które tylko pracowały i to ciężko. Ale to temat na inny wpis.

Ale wracając do zatrudnienia zakonnic. Jedno to darmowa, ale prawie darmowa siła robocza. Drugie, co zawsze mnie bulwersowało, to fakt, niemal reguła, że te kobiety w habitach były traktowane w sposób absolutnie dla mnie nieakceptowalny. Bywałem na dziesiątkach posiłków w kuriach biskupich, plebaniach czy klasztorach męskich i nigdy…, podkreślam nigdy, te ciężko pracujące kobiety nie zasiadały z nami do stołu. Gotowały, zmywały i podawały do stołu. A jadały potem ukradkiem na zapleczu kuchni, jak już wszyscy mężczyźni zjedli. A kiedy podejmowałem ten temat, jako gość, były wręcz skrępowane. Mam nadzieję, że w domach rodzinnych naszych duchownych, ich własne matki miały prawo zasiadać z nimi do jednego stołu.

Dlaczego o tym piszę? Bo po pierwsze nie widzę niczego zdrożnego w tym, aby pracująca w domu biskupa, proboszcza czy przełożonego zakonu kobieta w habicie, nie mogła ze swoim pracodawcą wspólnie spożywać posiłków, które sama codziennie przygotowuje. Po drugie. Takie traktowanie kobiet w habitach przez mężczyzn także w habitach, albo w czarnych lub fioletowych sutannach, uważam za dowód nie tylko braku elementarnej kultury osobistej, ale wręcz zaprzeczenia ducha Ewangelii. I swojej tezy będę bronił nawet wbrew wielu polskim zakonnicom, których takie zachowanie być może już nie razi.

Na szczęście są w tym kraju zakonnice takie jak chociażby siostra Jolanta Olech, ze Zgromadzenia Urszulanek Serca Jezusa Konającego (Urszulanek Szarych), która należy w Polsce do Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych. To organ, który jest płaszczyzną współpracy wszystkich polskich zakonnic i ich zgromadzeń oraz zakonów. Nie wszystkie przełożone tych wspólnot i nie wszystkie polskie zakonnice, są tak zdeterminowane do walki o prawa kobiet w habitach w naszym kraju jak siostra Jolanta Olech, ale tym bardziej należy się jej podziękowanie.

Ta walka naszych zakonnic o ich prawa pracownicze w polskim Kościele trwa już od połowy lat dziewięćdziesiątych, a sprawa ta nadal nie ma uregulowań prawnych. Jedna ze sióstr powiedziała mi, że polscy biskupi nawet nie opracowali wzoru standardowej umowy o pracę, jaka mogłaby obowiązywać w naszym kraju. Wszystko sprowadza się do uregulowań prawnych w poszczególnych diecezjach i zależy od indywidualnego nastawienia danego ordynariusza, a polskie zakonnice chciałyby, aby wprowadzić obowiązkowe standardy prawne, których nie wolno by łamać. Konferencja Episkopatu Polski woli jednak mówić wiele o godności kobiet w naszym kraju, woli pisać wzruszające listy pasterskie o trosce Kościoła o kobiety, ale jak dochodzi do dyskusji o prawa pracownicze kobiet w habitach, które im codziennie służą, nasi biskupi łapią się wówczas za swoje kurialne, parafialne i zakonne portfele. Ot taka męska przypadłość.

A polskich zakonnic w urzędach kościelnych jest stosunkowo dużo. To dziś nie tylko kucharki, zakrystianki, organistki, ale także coraz częściej dobrze wykształcone sekretarki w urzędach, referentki, bibliotekarki i archiwistki. A na starość duchowieństwa pielęgniarki w domach dla księży emerytów. Nie ma chyba w tym kraju kościelnej instytucji, gdzie nie byłoby pracujących zakonnic.

Siostra Jolanta Olech od ćwierć wieku walczy o prawa pracownicze dla sióstr nad Wisłą, choć sama należy już raczej do seniorek w strukturach swojego zgromadzenia. W jednej z publicznych wypowiedzi przyznała, że: „chcemy, aby zakonnica pracująca dla instytucji kościelnych była zatrudniona w oparciu o umowę o pracę”.

Odpowiedzią na to żądanie była słynna wypowiedź kilku polskich hierarchów, że to dowód braku pokory nowego pokolenia polskich zakonnic. W Polsce nadal wśród wielu duchownych dominuje bowiem taki stary schemat myślowy, że dobra zakonnica, to pokorna i zawsze posłuszna kobieta, zawsze ślepo wykonująca wszelkie polecenia swoich przełożonych. Ten zarzut braku pokory pewnych polskich zakonnic, miał być takim publicznym „biczem”, na rozpolitykowane głowy kobiet w habitach. Odpowiedź na tej zarzut siostry Jolanty Olech była równie zdecydowana co jednoznaczna. „Oskarża się nas o brak pokory. Jestem za stara, aby się bać takich oskarżeń”.

Walka polskich zakonnic o swoje prawa pracownicze to jedno. Jest ich w naszym kraju coraz mniej, ale podejmują one jeszcze walkę o coś więcej. O swoją nową pozycję w skostniałych obecnie strukturach polskiego Kościoła. I o tym napiszę już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część VI.

Od czasu Soboru Watykańskiego II zakonnice w wielu krajach świata, głównie w Europie Zachodniej i Ameryce Północnej, w dobie obecnie narastającego kryzysu kapłaństwa, wywalczyły sobie stanowiska o jakich ich starsze siostry mogły tylko pomarzyć. Chodzi głównie o te stanowiska w administracji kościelnej, które nie wymagają posiadania święceń kapłańskich. A okazuje się, że jest ich w urzędach kościelnych większość, co nie do końca dociera do księży w naszym kraju, mimo iż od zakończenia tego soboru minęło blisko 60 lat, a więc seminaria duchowne opuściło w tym czasie dwa pokolenia księży.

Chodzi o takie stanowiska w kurii biskupiej jak chociażby kanclerz, notariusz czy dyrektorzy wszystkich wydziałów kurialnych, których jest kilkanaście w każdej diecezji. Kiedy wchodzi się do którejś z polskich kurii biskupich, spotyka się tam często pracujące zakonnice, ale są one tam sekretarkami, referentkami, księgowymi, a najczęściej kucharkami, sprzątaczkami i siostrami prowadzącymi dom biskupowi.

Kiedy dotrze do naszych kolegów kapłanów, że są takie kurie biskupie na świecie, gdzie pracujące zakonnice są ważnymi urzędnikami w ich strukturach. Kto bowiem powiedział, że zakonnica nie może być nawet kanclerzem czy dyrektorem jakiegoś wydziału. W amerykańskich kuriach zakonnice są częściej kanclerzami niż kapłani i żaden ksiądz stający przed takim kanclerzem w habicie nie czuje się poniżony. Wyobrażam sobie jak by się czuli nasi księża, których rozliczałyby z ich pracy kobiety w habitach.

Nie ma bowiem kanonicznego wymogu, aby na czele kancelarii kurii stała osoba ze święceniami kapłańskimi. Więc Panowie, dlaczego nie kobieta…?

Ma to być jedynie osoba posiadająca odpowiednie wykształcenie z prawa kanonicznego, nie potrzebuje ona święceń kapłańskich, więc dlaczego kanclerzem czy notariuszem w takiej kurii nie mogłaby być kobieta? Coraz więcej kobiet w tym kraju jest zdecydowanie lepiej wykształconych niż ich rówieśnicy, kobiety posiadają przy tym cechy, które je lepiej kwalifikują na pewne stanowiska niż wielu mężczyzn. Więc dlaczego w kurii biskupiej nie jest zatrudniona zakonnica, kompetentna i wykształcona, lecz facet w sutannie? Nie ma tu żadnych ograniczeń formalnych czy prawnych, lecz jedynie nasza kościelna tradycja i polski męski szowinizm.

Wydział kurialne takie jak charytatywny, duszpasterski, katechetyczny, rodzinny, młodzieżowy, finansowy, Caritas diecezjalny czy archiwum diecezjalne. Do czego tam są potrzebne spodnie? Nie są zupełnie konieczne, a nawet śmiem twierdzić iż w wielu kwestiach ich brak byłby korzystniejszy.

Dlatego zachęcam naszych biskupów, aby reformę struktur w swoich diecezjach rozpoczęli od rozejrzenia się wokół i aby zobaczyli wśród swoich dotychczasowych sekretarek, referentek, katechetek czy innych sióstr zakonnych, odpowiednio wykształcone kandydatki na kanclerzy, notariuszy i dyrektorów wydziałów w podległych im kuriach. Czas na rewolucyjne zmiany Panowie…

Nie jestem osamotniony w takich poglądach na przyszłość urzędów kościelnych w tym kraju. Cytowana już przeze mnie w poprzednich odsłonach tego cyklu s. Jolanta Olech ze Zgromadzenia Urszulanek Serca Jezusa Konającego, w jednej ze swoich niedawnych wypowiedzi także wyraziła się w podobnym tonie. „Kobiety nadają się na pewne stanowiska, takie jak dyrektor Caritasu czy innych wydziałów. Cechy kobiece lepiej wpływałyby na wizerunek Kościoła”. A w innej swojej wypowiedzi stwierdziła, że „większa wrażliwość i zdolności do empatii, większa wrażliwość na przestrzenie potrzebujące pomocy, dla ludzi wykluczonych, na problemy dzieci, młodzieży. Nie chciałabym poruszać bardzo trudnych tematów, ale przeżywamy boleśnie w ostatnich czasach sprawę pedofilii. Ufam przynajmniej, że e świecie, w którym kobiety mają więcej do powiedzenia, tego rodzaju sytuacji, tak dużo by nie było”. Więc może jest to także sposób na ograniczenie pedofilii w naszym Kościele?

Zielone światło dla kobiet w Kościele włączył niedawno także sam papież Franciszek, co ze zrozumiałych względów nie spodobało się wielu kościelnym tradycjonalistom nad Wisłą. Papież stwierdził: „Martwi mnie, że w samym Kościele rola służebna, do której powołany jest każdy chrześcijanin, czasem w przypadku kobiet sprowadza się bardziej do roli niewolniczej niż prawdziwej służebności”.

Kiedy słowa papieża Franciszka zdziałają cuda i zmienią nastawienie naszych księży do zakonnic nie wiem, ale jestem przekonany, że w dobie nieuniknionego kryzysu jaki nadchodzi w polskim Kościele zmiany są konieczne. Także te dotyczące naszych sióstr zakonnych.

A jak w obecnej kryzysowej sytuacji polskiego Kościoła wygląda rola braci zakonnych w naszych polskich wspólnotach? O tym napiszę już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

PS>:

Jestem zmuszony zmieni wpis w dniu dzisiejszym, bo otrzymałem w tych dniach zaskakującą ilość korespondencji od polskich zakonnic w związku z moimi wpisami im przeznaczonych.

Zacznę od tych miłych i sympatycznych. Za wszystkie dowody sympatii i wsparcia jakie otrzymałem ostatnio od polskich sióstr zakonnych dziękuję i nisko się kłaniam. Nie spodziewałem się takiego odzewu, bo chyba nie doceniłem aktywności naszych zakonnic w Internecie. Te młodsze internautki w habitach mnie nie dziwią, bo młodzież niemal żyje w mediach społecznościowych, ale te siostry seniorki są dla mnie i zaskoczeniem i wyzwaniem na przyszłość.

Wiedziałem jak wielu ludzi Kościoła czyta mnie regularnie, choć nie komentuje moich wpisów publicznie. Ale to są przede wszystkim panowie w sutannach. Od pewnego czasu wiedziałem, że siostry zakonne pracujące w pewnej kurii biskupiej, czytają mnie regularnie i dyskretnie, „podsłuchują” burzliwe komentarze swoich kościelnych przełożonych na temat ich treści, ale do tych dyskusji się nie dołączają. I chyba domyślam się dlaczego. Ale, że w klasztorach żeńskich czyta się moje wpisy regularnie od wielu miesięcy, to już nie tylko dla mnie duże zaskoczenie, ale i nie ukrywany zaszczyt. Mogę tylko tym wszystkim zakonnicom serdecznie podziękować i zapewnić iż jest to dla mnie zaszczyt i wyzwanie.

Ale w sposób szczególny dziękuję pewnej siostrze zakonnej z mojego ukochanego Krakowa. Nie mogę publicznie podać jej imienia, bo byłby to dla Niej pocałunek śmierci. Proszę Ją jednak o przyjęcie moich podziękowań i pozdrowień dla całej Waszej wspólnoty, bo wiem, że siostra pisze w imieniu całego Waszego domu zakonnego. Drogie siostry, róbcie swoje. Dzieci i chorzy, którym poświęciłyście swoje życie, doceniają to codziennie i okazują to swoim uśmiechem, bo inaczej nie potrafią. A co do Waszej obecnej sytuacji, nie poddawajcie się w swojej walce. Walczycie o godność swoją jako kobiet i pozycję zakonnicy w strukturach przyszłego Kościoła w tym kraju. Żadna sutanna, nawet ta biskupia, nie upoważnia nikogo do takiego zachowania jaki obecnie Was spotyka. Jesteśmy wszyscy w tej walce po Waszej stronie. Przyszłość Kościoła należy także do kobiet. Także kobiet w habitach.

Ale są i reakcje wrogie, a nawet dla mnie osobiście szokujące. Jest ich zdecydowanie więcej. Odniosę się tylko do jednego wpisu.

Drogie siostry z pięknego Śląska, nie znam osobiście Waszego księdza kapelana, choć dzisiaj poznałem także jego nazwisko. Nie wiem skąd posiada on wiedzę na mój temat, ale wyjaśniam, że nie byłem nigdy żadnym księdzem i nikt mnie nie wyrzucił z żadnej diecezji ani zakonu. Nie byłem nigdy nawet klerykiem w żadnym polskim seminarium, ale w seminariach duchownych bywałem i bywam stosunkowo często. Przekraczam próg tych kościelnych przybytków zawsze wyłącznie w charakterze wykładowcy, podobno surowego i wymagającego (co też jest przesadą moim zdaniem), albo uczestnika różnych konferencji i sympozjów.

Proszę poinformować swojego kapelana, żeby do jego listy określeń mojej skromnej osoby, że jestem Żydem i masonem, dodał także to, że jestem także regularnym cyklistą.

Natomiast co do tego co mówi ksiądz kapelan, że jestem diabłem wcielonym, to muszę zdecydowanie zaoponować. Przeprowadziłem z moimi dziećmi test i muszę księdza kapelana zmartwić. Nie śmierdzę siarką, nie mam na czole rogów, ani diabelskiego ogona. Do dzisiaj na moich stopach nie zaszły żadne istotne i niepokojące zmiany, i nic nie wskazuje na to, że pojawiają mi się ma stopach kopyta. Już dzisiaj jednak publicznie deklaruje, że jeżeli w przyszłości zaobserwuje jakieś niepokojące zmiany, to ksiądz kapelan będzie o tym poinformowany w pierwszej kolejności. Wszystkim Siostrom w Waszej wspólnocie życzę wiele zdrowia, a księdzu kapelanowi, także zdrowia psychicznego i zalecam długie spacery na świeżym powietrzu.

Nadal oczekuje aktywności od wszystkich polskich zakonnic, zarówno na forum publicznym jak i  prywatnym. Wszelkie sugestie i uwagi będę brał pod uwagę i uwzględniał w swoich przyszłych wpisach. Pozostałe osoby przepraszam, że mój dzisiejszy wpis ma taki osobisty charakter.

Andrzej Gerlach

Inwentaryzacja KK 2020. okiem Andrzeja Gerlacha. Rozdział 3 i 4

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część III.

Co się zatem takiego stało, że w tradycyjnie katolickiej Polsce, w której jeszcze tak niedawno, w pewnych jej regionach, młode dziewczęta tak masowo wstępowały do zakonów, teraz siostrzenice, bratanice i córki sąsiadów tych zakonnic, nie chcą ich naśladować, a jeżeli już wstępują na drogę powołania zakonnego, to po pewnym czasie opuszczają wspólnotę, często w atmosferze skandalu.

Po pierwsze trzeba by się było w pierwszej kolejności przyglądnąć z jakich środowisk rodzinnych wywodziły się te zakonnice, które jeszcze tak stosunkowo niedawno masowo zasilały polskie zgromadzenia zakonne i zakony żeńskie. Wynik jest jednoznaczny. W diecezjach Polski południowej, a tam sprawdzałem te statystyki, od 84 do 92% dziewcząt, które wówczas wybierały drogę życia konsekrowanego, pochodziło z tradycyjnego środowiska wiejskiego i ze stosunkowo małych miasteczek. Ich parafie z których pochodziły liczyły mniej niż 5000 mieszkańców. Były to dziewczęta z rodzin, gdzie często brat, wujek, brat dziadka czy babci, siostra czy ciotka już byli księżmi, zakonnikami czy zakonnicami.

Znamienne było też wykształcenie kandydatek do zakonu. Z danych sprzed dwudziestu lat wynika, że większość postulantek i nowicjuszek miała z chwilą wstąpienia do zakonu wykształcenie średnie (ok. 65%), a co czwarta kandydatka była po zawodówce. Jedynie co dwudziesta miała wykształcenie wyższe. Tyle samo z nich nie miało nawet szkoły zawodowej. Dopiero w zakonie i w zgromadzeniu zakonnym siostry uzupełniały swoją dotychczasową edukacje, najczęściej w zakresie teologii, katechetyki, rzadziej filozofii czy prawa kanonicznego. W niektórych zgromadzeniach żeńskich były to także studia z zakresu pielęgniarstwa.

Dla porównania dodam, że przed wojną w tych samych wspólnotach sióstr, z prowincji pochodziło także w granicach 90% kandydatek, ale dominowały wśród nich dziewczęta z wykształceniem podstawowym i zawodowym. Jedynie zakony „elitarne” przyjmowały kandydatki na zakonnice „chórowe” z wymaganiami dotyczącymi pochodzenia, posagu i wykształcenia. Pozostałe zakonnice do końca swoich dni wykonywały jedynie najcięższe prace fizyczne i raczej nie mogły liczyć na podniesienie swojego poziomu wykształcenia. Te trudne relacje w zakonach nieco „poluzował” Sobór Watykański II, ale w wielu polskich wspólnotach reformy szły opornie i konstytucje zakonów zmieniano niezwykle ewolucyjnie i wolno. Widać to było głównie po zakonach, których domy generalne znajdowały się poza granicami kraju, a ich polskie prowincje dokonywały jedynie częściowych zmian dotyczących prawa w zakonie i stroju zakonnego.

Jaka była motywacja młodej dziewczyny o wyborze takiej czy innej wspólnoty dwadzieścia czy trzydzieści lat temu? To oczywiście sprawa niezwykle indywidualna i bardzo osobista, ale z setek rozmów jakie przeprowadziłem z obecnymi i byłymi zakonnicami wynika, że często decydował o tym przypadek. Bo siostry tego zgromadzenia uczyły ją kiedyś religii, bo pracowały w jej parafii, bo poznała te siostry podczas rekolekcji czy wspólnych wakacji. Czasami decydował krój habitu, albo charakter pracy danego zgromadzenia. Bo w tym zakonie jest już jej siostra, sąsiadka, przyjaciółka czy inna krewna. Bywały też okoliczności niezwykłe. Kiedy były chłopak ożenił się z inną lub wstąpił do zakonu, więc ona wstąpiła do wspólnoty, która była żeńską gałęzią tej samej rodziny zakonnej. Wielkim zaskoczeniem były dla mnie wypowiedzi, stosunkowo częste, że dla młodej dziewczyny u progu życia była to po prostu ucieczka z domu rodzinnego. Z biedy, bo ojciec pił i bił, bo nie było we wsi żadnych perspektyw, a nie chciała wychodzić za „chłopaka z sąsiedztwa, ale z hektarami” i skończyć jak matka i siostry.

Dziewczęta urodzone w XXI wieku są już zupełnie inne. Wychowane są już bowiem w dobie Internetu i powszechnego dostępu do wiedzy. Są lepiej wykształcone niż ich rówieśnicy, z ambicjami zawodowymi i planami na przyszłość i bardzo często z poczuciem własnej wartości i prawa do decydowania o własnym życiu. Także decydowania o własnej cielesności. Dla tego dziś młodego pokolenia wchodzącego w dorosłe życie, pojęcia wolności, ambicji, samodzielności, samorealizacji nie są już pustymi hasłami bez znaczenia. Obecnie młode dziewczyny jeżeli głęboko wierzą w Boga, to chcą sobie układać z nim osobiste relacje na zupełnie innych zasadach niż ich ciocie czy pokolenie babć. Chcą przeżywać swoją wiarę także w wymiarze intelektualnym, poznawczym, a nie na zasadzie całkowitego posłuszeństwa innemu człowiekowi: biskupowi, kapelanowi, spowiednikowi czy własnej przełożonej. Nie chcą podporządkować się drugiemu człowiekowi niemal na granicy niewolnictwa i całkowitego upokorzenia.

Nawet jeżeli młode dziewczyny wstąpią już do takiego czy innego zakonu czy zgromadzenia żeńskiego i przejdą w nim wieloletni proces formacji zakonnej, to po kilku latach dochodzi u nich do refleksji, kryzysu, a potem wystąpienia. Bo zakon zajmuje się nie tym czego wymagał założyciel i jakie były jego założenia, a przełożone nie chcą nawet podejmować dyskusji o reformie. Bo rzeczywiste relacje w zakonie są nie do wytrzymania, a na rekolekcjach powołaniowych przed laty mówiło się o miłości siostrzanej i wspólnym Oblubieńcu Jezusie, który nas wszystkie wybrał i powołał. Bo odzywa się cielesność i chęć bycia z kimś i posiadania własnego potomstwa.

Do największych osobistych dramatów dochodzi jednak w zakonach kontemplacyjnych, zamkniętych na relacje z ludźmi z zewnątrz, z rodziną, przyjaciółmi, ze światem. Proszę sobie wyobrazić jakie piekło na całe lata potrafią sobie niekiedy stworzyć teściowa i synowa w jednym mieszkaniu. Ale one wychodzą na zewnątrz, spotykają się z ludźmi, chodzą do pracy… A teraz proszę sobie wyobrazi dwadzieścia, trzydzieści czy czterdzieści kobiet, w różnym wieku, pochodzących z różnych środowisk, mających różną wrażliwość, humory, nastroje, hormony, sympatie i antypatie i zamknięte na stosunkowo małej powierzchni na całe życie, bez jakiejkolwiek możliwości psychicznego odpoczynku od siebie. Czy to się może udać…?

Polskie zakony i zgromadzenia zakonne żeńskie pustoszeją od lat, a ten proces „wymierania” następuje coraz wyraźniej. Władze kościelne i przełożone poszczególnych wspólnot nie znajdują, jak wydaje się obecnie, żadnego skutecznego lekarstwa na odnalezienie drogi do młodego pokolenia. A to młode pokolenie jeszcze coraz bardziej się laicyzuje i oddala od wizji Kościoła, jaką on im obecnie proponuje w naszym kraju. Dlatego młodym dziewczętom jest dziś bliżej na uliczną manifestację w obronie praw kobiet niż za klasztorną furtę…

Tym bardziej, że za niejedną taką zakonną furtą dzieją się takie rzeczy, że mimo obowiązującej tam dyskrecji wyciekają one z czasem na zewnątrz. I o tym napiszę już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część IV.

Sprawa zarobków zakonnic zatrudnionych w instytucjach kościelnych od dawna budziła negatywne emocje w wielu krajach na świecie. Od wieków bowiem Kościół hierarchiczny wykorzystywał pracę tysięcy zakonnic zatrudnionych w różnych urzędach i instytucjach kościelnych, albo nie płacąc im wcale lub płacąc jedynie symbolicznie. Niekiedy zapłatą dla ciężko pracujących zakonnic było samo utrzymanie i prawo do mieszkania w budynkach tych instytucji gdzie pracowały. Tak było niemal we wszystkich kuriach biskupich, seminariach duchownych czy różnych domach zakonnych na całym świecie.

Pewne pierwsze zmiany w sytuacji zakonnic na świecie przyniósł Sobór Watykański II, wzrost świadomości kobiet i zmiany społeczne jakie następowały w wielu krajach począwszy od lat sześćdziesiątych. Pierwsze o swoje prawa upomniały się zakonnice amerykańskie, kanadyjskie i włoskie. Po nich do walki o własne umowy o pracę, godne zarobki i ubezpieczenia społeczne, ruszyły siostry w innych rozwiniętych krajach na świecie.

Kiedy począwszy od lat sześćdziesiątych zakonnice w różnych krajach walczyły o swoje prawa, ich polskie koleżanki nie mogły nawet liczyć na to, że w naszym kraju zostaną wprowadzone chociażby te zmiany w ich życiu, które zaproponował niedawno zakończony sobór. Jak często podkreślał to Prymas Tysiąclecia, kard. Stefan Wyszyński, „wiem lepiej co jest dobre dla Kościoła w Polsce”. On wiedział także co jest dobre dla polskich zakonnic.

Kiedy po wyborach czerwcowych 1989 roku upadł w Polsce system komunistyczny, ponad 25 tysięcy polskich zakonnic nie miało prawa do godnej emerytury, gdyż większość z nich pracowała przez całe lata w instytucjach kościelnych bez godnego wynagrodzenia i żadnego ubezpieczenia społecznego.

Jednak Kościół hierarchiczny bardzo szybko ten palący problem w naszym kraju rozwiązał, wprowadzając w porozumieniu z państwem Fundusz Kościelny, z którego wypłacano bieżące emerytury starym zakonnicom i opłacano składki na ubezpieczenia społeczne tym, które nadal pracowały dla Kościoła. Kościół był formalnym pracodawcą zakonnic, a składki na ubezpieczenie płacił im Fundusz Kościelny czyli budżet państwa. A więc po części my wszyscy w swoich podatkach.

Jak to wyglądało w praktyce, opowiadała mi pewna starsza zakonnica. Ponad 55 lat pracowała w zakonie, wykonywała w nim różne funkcje i obowiązki. Nigdy ani żaden proboszcz, a pracowała na wielu parafiach, ani żadna przełożona w jej zakonie, nie podpisali z nią umowy o pracę. Nie podpisał z nią takiej umowy nawet biskup u którego gotowała, sprzątała i prasowała. Przez wiele lat pracowała po 12-14 godzin dziennie, i nigdy nie otrzymywała za to regularnego wynagrodzenia. Wykonywała swoje obowiązki właściwie za utrzymanie i mieszkanie. Po ponad pół wieku pracy, otrzymała najniższą emeryturę ustaloną przez państwo, opłacaną z Funduszu Kościelnego, ale nawet i tę kwotę zabierała jej i wszystkim emerytkom zakonnym ich przełożona. O każdą złotówkę musiała prosić przełożoną. Buty i habit dostawała raz na kilka lat. Najgorsza sytuacja nastąpiła jednak wówczas, gdy przyszła choroba lub problemy z zębami. Proszenie o pieniądze na tabletki przeciwbólowe czy lepszą plombę było prawdziwym upokorzeniem. Niejednokrotnie sytuację ratował jej młodszy brat, który potajemnie dawał jej pieniądze lub kupował niezbędne rzeczy, ale po śmierci brata nie miała odwagi prosić o dalszą pomoc bratowej.

Inna zakonna emerytka z którą rozmawiałem otrzymuje comiesięcznie z Funduszu Kościelnego 1100 złotych, ale jeszcze w tym samym dniu jest zobowiązana do oddania całej kwoty swojej przełożonej. Jest jeszcze zdrowa i dlatego dorabia sobie w domu dla księży emerytów. Emerytowani księża mają nadal swoje regularne dochody, otrzymują codzienne intencje mszalne i do tego swoje księżowskie emerytury. Gdy zapytałem zakonnicę w jakich wysokościach są te świadczenia jej podopiecznych, siostra tylko mocno westchnęła i przyznała, że jej podopieczni, niektórzy młodsi od niej, pobierają miesięcznie od 5 400 do 6 200 złotych emerytury. Wszyscy mieszkańcy tego domu pracowali przed laty jako kapelani służb mundurowych lub innych instytucjach państwowych.

W najgorszej sytuacji są jednak zakonnice, które na jakimś etapie swojego zakonnego życia mają już dość i odchodzą z zakonu. One odchodząc zostają z niczym. Nie mają umów o pracę, świadectwa pracy, ubezpieczenia, nawet meldunku. To, że wspólnoty zakonne zabezpieczają swoje dawne siostry to mit. Odchodzące zakonnice z którymi rozmawiałem przyznały, że dostawały na odchodne od swoich przełożonych od 200 do 1000 złotych. Wystarczało na bilet do domu i jedzenie na kilka dni. Miłosierdzie zakonne jak widać też ma swoje ograniczenia.

Nawet w urzędzie pracy była zakonnica nie ma żadnych praw do zasiłku dla bezrobotnych. Nie ma starych umów o pracę, żadnego świadectwa pracy. Jest nikim i znikąd.

W zdecydowanie lepszej sytuacji są te zakonnice, które pracują w szkołach, przychodniach czy szpitalach publicznych oraz innych instytucjach samorządowych czy państwowych. One mają własne umowy o pracę, ubezpieczenia społeczne i w przyszłości emeryturę gwarantowaną przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Ale tylko dlatego, że na bieżąco opłaca im to budżet państwa, nie Kościół. Czyli znowu my wszyscy z naszych podatków.

Co z pozostałymi zakonnicami w naszym kraju? Pozostają im jeszcze środki z Funduszu Kościelnego, którego utrzymanie z roku na rok w coraz większym stopniu obciąża budżet naszego państwa. Ale nie wszystkie polskie zakonnice godzą się na takie traktowanie jak ich starsze siostry zakonne. Są też i takie, które domagają się swoich praw. Świadomość tego, że kobiety mają coraz więcej do powiedzenia na świecie, także w rzeczywistości polskiego Kościoła, pomału dociera także do coraz większej ilości polskich zakonnic. Jakie to ma zatem przełożenie na ich obecną walkę o swoje prawa i jakie są perspektywy na zmianę ich obecnej sytuacji materialnej, opiszę już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

Inwentaryzacja KK 2020. rozdział 1 i 2 okiem Andrzeja Gerlacha

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część I.

Rozpoczęcie nowego roku to najlepszy czas na podsumowania, analizy i opracowania, także w kontekście Kościoła w Polsce, tym bardziej, że żyjemy obecnie w czasach, gdy ta instytucja, od pokoleń ciesząca się powszechnym autorytetem w tym kraju, przeżywa obecnie poważny kryzys zaufania społecznego.

Już w 2020 rok, a więc równo przed rokiem, polski Kościół wchodził w poczuciu nadchodzącego kryzysu instytucjonalnego. Od co najmniej kilku już bowiem lat statystyki społecznego poparcia dla Kościoła i jego hierarchii systematycznie spadały. I ten spadek był z roku na rok coraz gwałtowniejszy, gdy badaniami obejmowano coraz młodsze roczniki Polaków.

Największym problemem polskiego Kościoła okazał się, podobnie jak w większości dawnych katolickich krajów Europy, stosunek hierarchii kościelnej do problemu seksualnego wykorzystywania osób nieletnich przez duchownych i ukrywanie tego zjawiska od pokoleń przez polskich biskupów i przełożonych zakonnych. Innym problemem Kościoła w Polsce okazała się kwestia hipokryzji i zakłamania naszych duchownych, którzy od zawsze stawiali wysokie poprzeczki moralne Polakom, ale sami ich nie stosowali we własnym życiu. Konkubiny, nieślubne dzieci, częste związki homoseksualne stanowiące wręcz trampolinę w awansach na kolejnych szczeblach drabiny kościelnej, to od pokoleń ciągle te same grzechy i grzeszki naszych polskich księży i zakonników.

Na to wszystko nałożył się powszechny problem lekceważenia przed polskich duchownych ciągle wzrastającego poziomu wykształcenia i potrzeb intelektualnych polskich wiernych. Obecne młode pokolenie nie można indoktrynować opowieściami na poziomie średniowiecznej scholastyki, katechizować opowieściami i przykładami, które młody człowiek jest w stanie obalić w kilka sekund za pomocą Internetu, zanim katecheta zakończy lekcję. Poziom kazań i homilii wygłaszanych w polskich świątyniach, także obrażał poziom intelektualny słuchaczy młodego pokolenia. Ich dziadkowie i częściowo też rodzice jeszcze tolerowali takie wystąpienia, bo posłuszeństwo duchowieństwu było niemal 11 przykazaniem w tym kraju. Ale dla osób wychowanych już w czasach niezwykle łatwego dostępu do wszelkiej wiedzy i informacji, to już nie działało i nigdy już nie zadziała.

Jeszcze w styczniu 2020 roku badania socjologiczne przeprowadzone przez znane gazety i instytuty kościelne potwierdziły, że polskiemu Kościołowi ufa 39,5% Polaków, czyli 4 na 10 obywateli tego kraju. Ale w tym samym okresie czasu aż 83% Polaków źle oceniało działania polskiego Kościoła w sprawach molestowania i wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży i ukrywaniu tego zjawiska przed opinią publiczną, 7% nie miało w tym względzie opinii, a dobrze oceniało te działania zaledwie 11% populacji Polaków. Te same pytania zadane młodym Polakom w wieku od 18 do 30 lat wykazały, że aż 97% respondentów oceniało te działania źle, 3% nie miało w tej kwestii własnego zdania, a dobrze nie oceniał działań polskiego Kościoła nikt z młodych Polaków.

Ale to był styczeń 2020 roku. Rok 2020, który właśnie zakończyliśmy przyniósł jednak kolejne wydarzenia i ujawnił następne fakty z historii, skompromitował najwyższych dostojników polskiego Kościoła, także tych okrytych kardynalską purpurą. Polski Kościół i jego autorytet systematycznie staczał się w dół przez ostatni rok. I nie pomogły mu już sojusze z obecną władzą, a także wsparcie finansowe z budżetu państwa. Wręcz przeciwnie, orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w kwestii aborcji, w którym zasiadają obecnie także funkcjonariusze partyjni PIS, wyprowadziło miliony Polaków na ulice. Jeszcze nigdy instytucja Kościoła i jej polityczni sojusznicy nie doprowadziła narodu do takiej wściekłości jak obecnie.

Podobne badania przeprowadzone pod koniec 2020 roku ujawniły wyniki, które są dla Kościoła porażające. Zdecydowanie ufa obecnie Kościołowi zaledwie 16% dorosłych Polaków, 19% obecnej populacji nie ufa instytucji, ale ufa jedynie nielicznym duchownym ze swojego najbliższego otoczenia, 31% nie ufa, ale ma do Kościoła neutralny stosunek. Aż 32% dorosłych Polaków, czyli co trzeci obywatel tego kraju, nie tylko nie ufa polskiemu Kościołowi, ale wielu z nich wręcz go nienawidzi i żąda jego delegalizacji. Pozostałe 2% pytanych dorosłych Polaków nie ma w tej kwestii wyrobionego zdania.

To badania zostały przeprowadzone zaledwie przed miesiącem na grupie dorosłych Polaków. Jeszcze gorzej wypadają wyniki tych badań w grupie wiekowej od 18 do 30 lat. Aż 47% spośród młodych Polaków zdecydowanie źle ocenia Kościół w naszym kraju i jego hierarchię i nie chce mieć z tą instytucja nic wspólnego. Kolejne 44% też ocenia tą instytucje negatywnie, ale ma do niej neutralny stosunek i grupie tej jest obojętny los Kościoła w przyszłości. Zaledwie 9% młodych, a więc co jedenasty z dorosłych Polaków ocenia działania Kościoła w Polsce pozytywnie i utożsamia się z tą instytucją w swoim życiu.

Wielu naszych rodaków prawdopodobnie Kościół w Polsce już nigdy nie odzyska, tym bardziej jeżeli diametralnie nie zmieni siebie i swojej dotychczasowej wizji działania i niesienia misji do której jest powołany. Niewiele też wskazuje, patrząc na obecne działania Episkopatu i ich podwładnych, aby chciał się zmienić, ale to już temat na odrębny wpis. Może jednak niewątpliwie zawalczyć o te 31% tych z ogółu polskiego społeczeństwa, które w ostatnim badaniu zdeklarowało się jako obecnie neutralni wobec działań Kościoła. Z grupy tej 47% uznaje się za wierzących, ale praktykujących okazjonalnie, 31% jako wierzących, ale zupełnie nie praktykujących, a 22% z tej grupy deklaruje się jako niewierzący, ale mający do instytucji Kościoła neutralny stosunek.

Z takim bagażem wchodzi Polski Kościół w nowy 2021 rok. Wygląda na to, że w dramatyczny sposób traci on jednak swoich dotychczasowych wiernych i to w tempie do tej pory nieznanym w jego najnowszych dziejach. Czy zatem polskie świątynie będą wkrótce świecić pustkami? Ale ta gwałtowna utrata wiernych to zaledwie jeden, niezwykle ważny, ale nie jedyny poważny problem przed którym staje ta instytucja u progu tego nowego 2021 roku. O kolejnych, równie ważnych, napiszę w kolejnych odsłonach tego cyklu.

Ciąg dalszy nastąpi…

KOŚCIÓŁ W POLSCE ANNO DOMINI 2021 – część II.

Nawet sympatycy polskiego Kościoła muszą przyznać, że Kościół w Polsce systematycznie traci wiernych, ale przede wszystkim stracił w ostatnich latach kontakt z młodym pokoleniem Polaków.

Takie negatywne zjawisko ma zawsze przełożenie na spadek powołań zakonnych i kapłańskich, a śledząc od wielu lat to zjawisko w krajach Europy Zachodniej oraz w Ameryce Północnej, mogę potwierdzić pewną prawidłowość, a mianowicie, że pierwszy kryzys z nowymi powołaniami ujawnia się zawsze w zgromadzeniach żeńskich. Nie inaczej jest obecnie także w naszym kraju. Nawet bym powiedział, że idziemy jako kraj niemal dokładnie ścieżką irlandzką czy hiszpańską w Europie, ale podobnie to wygląda także w odniesieniu do krajów Ameryki Północnej. Popełniamy jako polski Kościół te same błędy i wyciągamy takie same błędne wnioski, co Kościoły w wymienionych wcześniej krajach na świecie. Podobny kryzys w Kościele, tym razem z powołaniami w zakonach i zgromadzeniach męskich i równolegle we wszystkich seminariach diecezjalnych w danym kraju, tradycyjnie następuje z pewnym opóźnieniem czasowym, wynoszącym przeważnie od 5 do 10 lat. Nie inaczej jest także nad Wisłą, ale temu zjawisku poświęcę odrębny wpis.

A teraz nieco twardych danych z 2019 roku, pochodzących z instytucji kościelnych jak i danych z 2000 roku pochodzących z moich własnych badań i archiwów. Ponieważ obecne dane nie są publikowane przez władze kościelne lub są one publikowane jedynie cząstkowo z często tendencyjnym komentarzem, odnoszącym się do rzekomych powodów tego załamania, tym bardziej dziękuję tym spośród autorów tych badań, którym zawdzięczam te aktualne dane. Dziękuję wszystkim i oczywiście zapewniam o pełnej dyskrecji z mojej strony.

Na początku 2000 roku w Polsce było łącznie 26 018 sióstr zakonnych, należących do przeszło 100 zakonów i zgromadzeń żeńskich. Były to zarówno zakony czynne, które mają kontakt z otoczeniem i bardzo często prowadzą działalność na rzecz swojego środowiska w którym żyją jak i wspólnoty kontemplacyjne, które ze swojego założenia koncentrują się głównie na modlitwie i pełnej izolacji od środowiska zewnętrznego. Po blisko dwudziestu latach liczba zakonnic spadła w naszym kraju do 16 297 sióstr po ślubach wieczystych, choć pojawiły się w Polsce przez ten okres czasu także nowe zakony i zgromadzenia żeńskie. Jak więc widać, to bardzo drastyczny spadek liczby zakonnic w naszym kraju, sięgający na przestrzeni ostatnich dwóch dziesięcioleci do blisko 10 tysięcy kobiet. W ciągu ostatniego dwudziestolecia bywały lata, że liczba sióstr w naszym kraju spadała o kilkaset rocznie, teraz dochodzi ona do niemal tysiąca i jest to jednak stale tendencja rosnąca. O pewnych powodach tego drastycznego spadku powołań żeńskich napiszę w odrębnym wpisie.

Także liczba polskich zakonnic pracujących poza granicami naszego kraju, na misjach lub w różnego rodzaju instytucjach kościelnych, z czego zawsze byliśmy tak dumni, w okresie tych ostatnich dwudziestu lat także spadła znacząco. W 2000 roku takich oddelegowanych do pracy za granicą polskich zakonnic było 2570, a po dwudziestu latach ta liczba spadła do 1952 sióstr zakonnych.

Ale największy kryzys widać w ilości nowych powołań. Większość polskich żeńskich zakonów i zgromadzeń zakonnych boryka się z zupełnym brakiem zainteresowania życiem zakonnym młodych dziewcząt z naszego kraju. Dzisiejsze polskie postulaty i nowicjaty żeńskie przypominają te ich siostrzane wspólnoty w Irlandii, Hiszpanii czy Ameryce Północnej sprzed pół wieku. Polskie nowicjaty ratuje obecnie niekiedy kilka nowicjuszek pochodzących z krajów dawnego Związku Radzieckiego czy krajów misyjnych, ale polskich powołań jednak brak i nie zanosi się na to, że ta negatywna tendencja się zmieni w ciągu najbliższych lat. Przed dwudziesty laty we wszystkich naszych nowicjatach żeńskich przebywało 1 188 nowicjuszek, a obecnie jest tam zaledwie 170 młodych dziewcząt. To katastrofa, która nie pozwala nawet na utrzymanie dotychczasowych domów i dzieł prowadzonych przez te zgromadzenia. Mamy obecnie w Polsce zakony i zgromadzenia żeńskie, gdzie nie pojawiła się ani jedna nowicjuszka od lat, albo jeżeli nawet się pojawiła, to opuściła zgromadzenie czy zakon przed złożeniem ślubów wieczystych.

Takiej zapaści powołań nie notowano w polskim Kościele od czasów zaborów, gdy zaborcy masowo likwidowali liczne zgromadzenia i zakony na ziemiach polskich.

Kryzys powołań powoduje, że obecnie średnia wieku polskich zakonnic gwałtownie wzrasta. Są wspólnoty, gdzie 60-75% zakonnic to emerytki lub rencistki. Wiele domów pomocy prowadzonych przez polskie zakonnice obsługuje teraz wyłącznie swoje własne członkinie. Coraz częściej zdarzają się sytuacje, gdzie zakony zatrudniają do obsługi medycznej i prac kuchennych kobiety świeckie, a pensjonariuszkami są wyłącznie siostry zakonne.

Odrębnym dramatem polskich zakonów i zgromadzeń żeńskich jest coraz częstsze zjawisko odchodzenia sióstr, po ślubach wieczystych, ze wspólnot do życia świeckiego. Takiej ilości odejść nie notowano w polskich zakonach nawet w czasach PRL, gdy państwo wspierało to zjawisko systemowo walcząc z Kościołem w Polsce.

Dlaczego tak się dzieje w kraju, który jeszcze nie tak dawno słynął w całym katolickim świecie z licznych powołań zakonnych i kapłańskich i czy władze kościelne odpowiedzialne za formację i rozwój polskich żeńskich wspólnot życia konsekrowanego wyciągają z tego zjawiska odpowiednie wnioski? Podejmę próbę odpowiedzi na to pytanie już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. Grzech w diecezji tarnowskiej.Część 17 i 18

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część XVII.

Ponieważ z powodów ode mnie niezależnych byłem zmuszony zająć się na moim profilu innymi, bardziej pilnymi tematami, pozostawiłem temat „Grzechu w diecezji tarnowskiej” niedokończony. Ale w ostatnią sobotę spotkałem się twarzą w twarz z obecnym ordynariuszem tarnowskim, przy grobie mojego starego przyjaciela i też historyka Kościoła, ks. prof. Adama Nowaka (sędziwy profesor dożył 93 lat, więc bez przesady mogę go nazywać swoim „starym przyjacielem”) i kiedy Jego Ekscelencja na mnie spojrzał, zobaczyłem w jego oczach wyrzut, że przerwałem mój cykl i zająłem się jakimś rzymskim kardynałem (kard. Giovanni Angelo Becciu), więc jako wierny syn Kościoła, a tym samym posłuszny diecezjanin Księdza Biskupa, szybko poprawiam swój oczywisty błąd i wracam do naszego cyklu. A tym samym do osoby Jego Ekscelencji.

Przypominam zatem, że to właśnie w dniu 12 maja 2012 roku, została ogłoszona bulla nominacyjna papieża Benedykta XVI o mianowaniu bp Andrzeja Jeża nowym ordynariuszem tarnowskim. A więc kiedy w dniu 10 czerwca 2013 roku, wydany został dekret skazujący ks. Stanisława P. na liczne kary kanoniczne wynikające z jego wieloletnich zachowań pedofilskich, w tym na 10 letni zakaz sprawowania sakramentów świętych, zakaz publicznego odprawiania Mszy św., z wyjątkiem Domu Księży Emerytów w Tarnowie, gdzie skazany ksiądz miał przebywać w odosobnieniu, bezwzględny i dożywotni zakaz pracy z dziećmi i młodzieżą, zakaz pełnienia jakichkolwiek funkcji kościelnych oraz nakaz poddania się obowiązkowej terapii, to przestrzeganie tego dekretu, jak rozumiem, spadło wówczas na barki nowego ordynariusza i jego kurialnych współpracowników. A może się mylę?

Chyba jednak się nie mylę, tym bardziej, że w dniu 16 lipca 2013 roku, wspomniany dekret sądowy został ostatecznie zatwierdzony przez Kongregację Nauki Wiary, więc tym bardziej miejscowy ordynariusz i jego urzędnicy kurialni byli zobowiązani do przestrzegania wyroku zatwierdzonego przez Stolicę Apostolską.

I tak było, przez pierwsze miesiące po uprawomocnieniu się dekretu skazującego księdza pedofila – recydywisty. Szkoda tylko, że jedynie do czasu, gdy kurz skandalu unosił się nad całą diecezją tarnowską, kurią biskupią i Domem Księży Emerytów w Tarnowie. Ale kurz szybko upadł i ks. Stanisław P. szybko powrócił do swoich dawnych przyzwyczajeń, nieprawdaż?

I tu mała uwaga. Kto nie wie czym jest Dom Księży Emerytów w Tarnowie, to zapewne nie zdaje sobie sprawy, że to takie specjalne miejsce w diecezji, gdzie z jednej strony przebywają tam starsi i niedołężni księża diecezjalni, ale także ci, których z różnych względów kuria tarnowska pragnie skutecznie izolować od otoczenia. I tak było od wielu lat, począwszy od odległych czasów bp Jerzego Ablewicza (1919 – 1990), który jeszcze w czasach Polski Ludowej podjął decyzje o wybudowaniu tej placówki.

Zajmuje się diecezją tarnowską od lat i mogę wymienić dziesiątki księży, którzy z takich czy innych względów, także wbrew ich woli, zostali skierowani do Domu Księży Emerytów w Tarnowie. Placówka jest położona na skraju miasta, w dyskretnym i mocno zalesionym miejscu, z dala od wścibskich oczu i jest idealnym miejscem pobytu zarówno dla starszych, schorowanych jak i niedołężnych kapłanów. Jest także wyjątkowym miejscem pobytu dla wszystkich tych, których chce się skutecznie izolować. Jako stosunkowo częsty bywalec w tym miejscu, mogę wiele napisać także o tym jak to miejsce zmieniało się przez ostatnie lata. Ale o tym napiszę więcej może przy innej okazji.

Kluczowym słowem w tym co napisałem wcześniej o tej placówce, jest słowo „chce się” izolować. Bowiem wielu kapłanów do ostatnich dni swojego życia było tam skutecznie izolowanych, od dotychczasowego otoczenia, własnej rodziny, byłych parafian, kochanek, kochanków, własnych dzieci, ale także od alkoholu, narkotyków i tak dalej. Niezwykle skutecznie izolowanych, a decydowała o tym zawsze tarnowska kuria biskupia.

A jak to było zatem, przez ostatnie siedem lat, w wypadku skazanego na izolację pedofila – recydywisty ks. Stanisława P.? Czy Ordynariusz Tarnowski i jego urzędnicy kurialni przestrzegali zasad wynikających z dekretu zatwierdzonego przez Stolicę Apostolską wobec tego kapłana zwyrodnialca?

To teraz zadam publicznie temu Biskupowi i jego urzędnikom, kilka istotnych w tej sprawie pytań:

1. Czy od czerwca 2013 roku, ks. Stanisław P. opuszczał Dom Księży Emerytów w Tarnowie, a tym samym naruszał warunki nałożonego na niego dekretu?

2. Czy od czerwca 2013 roku, skazany kapłan odprawiał Mszę św., udzielał sakramentów świętych i głosił publicznie Słowo Boże, a tym samym naruszał warunki nałożonego na niego dekretu?

3. Czy od czerwca 2013 roku, skazany ksiądz – pedofil, udawał się na publiczne pielgrzymki, na terenie kraju, a także poza jego granicami, w których uczestniczyły osoby świeckie, w tym osoby nieletnie, co stało z jawnej sprzeczności z warunkami dekretu nałożonego na tego kapłana przez miejscowy sąd biskupi i Stolicę Apostolską?

4. Skoro kuria biskupia musi wyrazić zgodę na każdorazowy wyjazd kapłana na pielgrzymkę, poza diecezję, a tym samym poza granicę kraju, to kto wyraził taką zgodę ks. Stanisławowi P., skoro stanowiło to jawne naruszenie postanowień dekretu skazującego tego kapłana, wydanego w czerwcu 2013 roku?

5. Czy potencjalne łamanie tych wszystkich postanowień dekretu nałożonego na księdza diecezji tarnowskiej przez sądową instancję kościelną i zatwierdzonego przez Kongregację Nauki Wiary, przez Biskupa Ordynariusza i jego współpracowników z tarnowskiej kurii biskupiej, nie stanowi jawnego lekceważenia postanowień Stolicy Apostolskiej przez tegoż Ordynariusza Tarnowskiego i jego urzędników kurialnych?

Znany wszystkim Państwu kapłan archidiecezji krakowskiej, ks. Tadeusz Isakowicz – Zalewski, poruszył kilka tygodni temu ten problem na swoim blogu, powołując się na zdjęcia z pielgrzymek w których miał brać udział tarnowski kapłan – pedofil. I to zdjęć na których rzekomo uwieczniony jest on z osobami nieletnimi.

Zostawiając jednak wpis na blogu ks. Tadeusza, stawiam te pytania publicznie swojemu Ordynariuszowi. Stawiam je i oczekuję na nie wyczerpujących odpowiedzi. Mam nadzieję, że oczekują ich także nie tylko czytelnicy mojego profilu, ale także wierni diecezji tarnowskiej i miliony katolików w całym kraju.

Ale postawione przeze mnie pytania nie zamykają ostatecznie kwestii „grzechu w diecezji tarnowskiej”, gdyż sprawa ks. Stanisława P. i skandalu jaki temu towarzyszy od lat, ma jeszcze wiele innych wątków.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część XVIII.

Dzisiejszy wpis muszę poświęcić pewnej kwestii spornej, z punktu widzenia od lat rozgrywającego się dramatu pedofilii w tarnowskim Kościele moim zdaniem nieistotnej, ale jak się okazuje, dla niektórych obrońców dobrego imienia tej kościelnej instytucji, sprawy wręcz fundamentalnej.

Otóż w części drugiej tego cyklu o diecezji tarnowskiej, pisanej w dniu 25 sierpnia 2020 roku, pisząc o ks. Stanisławie P., jeszcze w czasach gdy był on młodym księdzem w tejże diecezji, napisałem, że w 1990 roku, został on przeniesiony na wikarego do parafii w Gręboszowie. Faktycznie został on wówczas przeniesiony do parafii w Mędrzechowie. Pomyliłem dwie parafie leżące nad Wisłą, na tak zwanym Powiślu Dąbrowskim. Nie wiem z czego wynikał ten błąd, być może z mojego przemęczenia. Sprawdziłem swoje archiwa raz jeszcze i rzeczywiście, pomyliłem parafie.

Ktoś powie, że to nieistotne, bo większość czytelników nawet tego nie zauważyła. Pewnie tak. Ale niestety, ten błąd wywołał prawdziwą burzę, a nawet gorliwi obrońcy dobrego imienia diecezji zagrozili mi daleko idącymi konsekwencjami prawnymi

Oczywiście, nastąpił na mnie atak, że jestem „niewiarygodny jako historyk”, że szkaluję „uczciwych księży pracujących w tejże (czyli gręboszowskiej) parafii. I że „skoro popełniam takie błędy to wszystko co pisze w tej sprawie także budzi poważne wątpliwości”.

Więc po kolei. Parafie pomyliłem i to teraz nie tylko poprawiłem, ale także przyznałem się do swojego błędu.

Czy jestem wiarygodny jako historyk? Nie wiem. Staram się zawsze weryfikować swoje źródła w miarę swoich możliwości i pisać rzetelnie to co myślę. Ocenę swojej pracy pozostawiając czytelnikom.

Czy szkaluję w ten sposób publicznie księży z gręboszowskiej parafii? Moim zdaniem nie. Chociaż zdewociałym obrońcom tej parafii chciałbym zwrócić uwagę, że chociaż nie pracował w tej parafii ks. Stanisław P., to pracowali inni. Znam tę parafię wyjątkowo dobrze i znam wiele afer związanych z Gręboszowem i z wioskami do niej należącymi. Znam afery związane także z księżmi pochodzącymi z tej parafii, z których tak jesteście dumni, więc nie prowokujcie mnie to szczerości, bo jak mnie bardzo sprowokujecie, to napiszę co wiem, dołączę do tego dokumenty, a wtedy zaboli… Mocno zaboli. Także w kontekście osoby, którą teraz próbujecie tak usilnie wynieść na ołtarze. Więc jak parafianie z Gręboszowa, macie się za lepszych od parafian z Mędrzechowa, to mogę was chętnie sprowadzić na ziemię.

Piszę w tym cyklu o prawdziwym dramacie, rozgrywającym się w niejednej parafii i dotyczącym niejednego dziecka z tejże diecezji. Jeżeli to do Was nie trafia, a widzicie największy problem w mojej ewidentnej, ale niezamierzonej pomyłce, to chyba już nic nie jest w stanie do Was dotrzeć i wstrząsnąć Wasza wrażliwością.

A na koniec kilka słów do pewnego księdza z tarnowskiej kurii biskupiej, także obrońcy dobrego imienia Gręboszowa i całej diecezji tarnowskiej, oraz znawcy mojej nierzetelności warsztatowej, który o całym moim profilu na Facebooku wyraził się publicznie, że „to kościelna pornografia”. Drogi Księże, nie jestem widać znawcą pornografii tak jak Przewielebny Ksiądz, więc trudno mi z Księdzem wchodzić w jakąś głębszą polemikę w tym względzie. Ale muszę Księdzu równocześnie podziękować, i czynie to dziś publicznie, że ujawnił mi Ksiądz istnienie czegoś tak zaskakującego jak „pornografia kościelna”. I znowu chylę przed Przewielebnym Księdzem nisko głowę, bo w tym względzie widzę w osobie Księdza, prawdziwego fachowca. W przyszłości liczę na kolejne, równie merytoryczne i jak sądzę płynące z kapłańskiego i zatroskanego serca uwagi, pod adresem moich wpisów, a gdyby Ksiądz wyraził tylko chęć wypowiedzenia ich, chociażby w obecności i w gabinecie Tarnowskiego Ordynariusza, to chętnie wezmę udział w takim spotkaniu. Chętnie dowiem się także, czy Nasz Pasterz Diecezji zna pojęcie „kościelnej pornografii”. Póki co zapewniam o swojej pamięci w modlitwie.

A wszystkich pozostałych Państwa czytelników, którzy zauważą w przyszłości ewentualne błędy merytoryczne w moich wpisach, proszę o ich życzliwą korektę. I zapraszam jak zawsze do czytania kolejnych odsłon „grzechów w diecezji tarnowskiej”.

Ciąg dalszy nastąpi…

P.S.

A w załączniku kościół parafialny w Mędrzechowie. Mam nadzieję, że tym razem się nie pomyliłem.

 

 

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. Grzech w diecezji tarnowskiej. Część 15 i 16

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część XV.

Kontynuując wątek oświadczenia Rzecznika Prasowego i Sekretarza abp Wiktora Skworca, odniosę się do ostatnich jego fragmentów, w których czytamy:

„WRAZ Z WPŁYNIĘCIEM KOLEJNEGO ZGŁOSZENIA KSIĄDZ P. ZOSTAŁ SUSPENDOWANY I WSZCZĘTO STOSOWNE POSTĘPOWANIE. W ŚWIETLE AKTUALNEJ WIEDZY I ZEBRANYCH INFORMACJI DOKONANA 18 LAT TEMU PIERWOTNA OCENA ZDARZEŃ MOŻE BYĆ OCENIANA JAKO BŁĘDNA.

ABP WIKTOR SKWORC WYRAŻA OGROMNY ŻAL I UBOLEWANIE Z POWODU KRZYWDY WSZYSTKICH OFIAR KS. STANISŁAWA P. DO TAKICH SYTUACJI NIGDY NIE POWINNO BYŁO DOJŚĆ. JAK KAŻDY PODEJMUJĄCY DECYZJĘ, CZUJE SIĘ ODPOWIEDZIALNY ZA ICH KONSEKWENCJE, RÓWNIEŻ WÓWCZAS, GDY DECYZJE TE PODEJMOWANE SĄ W DOBREJ WOLI, ALE ZE WZGLĘDU NA NIEWŁAŚCIWĄ OCENĘ PRZESŁANEK, OKAZUJĄ SIĘ BŁĘDNE. JEDNOCZEŚNIE PRZEPRASZA OFIARY ZA KRZYWDY WYRZĄDZONE PRZEZ PODLEGŁYCH MU DUCHOWNYCH.

W TRAKCIE CAŁEJ 22-LETNIEJ POSŁUGI BISKUPIEJ, TAK W DIECEZJI TARNOWSKIEJ, JAK I W ARCHIDIECEZJI KATOWICKIEJ, ABP SKWORC PODEJMOWAŁ I PODEJMUJE BEZZWŁOCZNE DZIAŁANIE, NATYCHMIAST REAGUJĄC NA ZGŁOSZENIA DOTYCZĄCE NADUŻYĆ DUCHOWNYCH POZOSTAJĄCYCH POD JEGO JURYSDYKCJĄ. SPRAWY TEGO RODZAJU NIE SĄ ZANIEDBYWANE ANI WYCISZANE, LECZ ZAŁATWIANE WEDŁUG OBOWIĄZUJĄCYCH NORM.

KS. DR TOMASZ WOJTAL

RZECZNIK I SEKRETARZ ARCYBISKUPA KATOWICKIEGO

KATOWICE, 25 SIERPNIA 2020.”

Po pierwsze, w świetle zebranych w całej tej sprawie dokumentów widać, że suspensa i „wszczęte stosowne postępowanie” nie nastąpiło zaraz po informacji o seksualnych nadużyciach względem dzieci ks. Stanisława P. i wystarczy tylko przeanalizować wszystkie daty tych dokumentów, aby zobaczyć te rozbieżności. Nie mówiąc, że nie nastąpiły one w listopadzie 2002 roku.

Po drugie, stwierdzenie, że „dokonana 18 lat temu pierwotna ocena zdarzeń może być oceniana jako błędna”, powinno brzmieć, że nie „może” lecz, że „musi” być oceniana jako błędna. A do tego, że została dokonana świadomie i zmierzała do pozbycia się zdeprawowanego kapłana z diecezji.

Po trzecie, dobrze, że w omawianym oświadczeniu padają słowa o przeproszeniu wszystkich ofiar. Moim zdaniem powinny one paść z ust samego metropolity, a nie jego rzecznika prasowego i sekretarza, ale dobrze, ze w ogóle padają. Jak odbierają je sami zainteresowani, to już ich sprawa i ich wrażliwość. Nie mnie to już teraz oceniać. Szkoda także, że nieletnie ofiary musiały na nie czekać aż osiemnaście lat. Ale w listopadzie 2002 roku, gdy usunięto dewianta z probostwo w Woli Radłowskiej i wysłano na Ukrainę oraz w 2008 roku, gdy ks. Stanisław P. powrócił przymusowo odesłany z powrotem do diecezji tarnowskiej, nie było jeszcze na Stolicy Piotrowej papieża Franciszka, nie usuwano wówczas zdeprawowanych biskupów z ich urzędów, więc i przepraszać nikogo wówczas nie musiano, bo i po co?

Po czwarte, ostatni akapit, ten o 22-letniej nienagannej posłudze abp Wiktora Skworca, wbił mnie w fotel. Pomijam w jakich okolicznościach ekonom archidiecezji katowickiej i dawny TW „Dąbrowski”, ks. Wiktor Skworc został biskupem tarnowskim, ale wszyscy pamiętamy jego „wyczyny” na tym urzędzie. Czy przypadek ks. Stanisława P. był jedyny? Czy można by go uznać za „wypadek przy pracy”, nieporozumienie czy zaniedbanie? To jak Ksiądz Arcybiskup wytłumaczy nam wszystkie inne przypadki pedofilii w diecezji za jego rządów? Proszę mi wytoczyć sprawę w sądzie to publicznie dokonam całej wyliczanki, z nazwiskami, godnościami i parafiami. A popieranie i promowanie w diecezji tarnowskiej tych, których abp Marek Jędraszewski z Krakowa nazywa „tęczowa zarazą”? Akurat ten wie co mówi i gdy zajmuje głos w tej sprawie, wiem, że wypowiada się fachowiec z branży (!!!) A ja dodam za krakowskim fachowcem, popieranie i promowanie „tęczowej zarazy w sutannach”. A może zrobić wyliczankę samobójstw księży diecezji tarnowskiej, jakie miały miejsce w latach 1998 – 2011, bo nie znaleźli pomocy u swojego ordynariusza? I czyje sumienie to obciąża? No zgoda, obciąża tylko wtedy jak się ma sumienie…

Więc jak się, po wielu latach, przeprasza nieletnie wówczas ofiary seksualnych nadużyć swoich podwładnych i swojego tolerowania tego zjawiska przez całe lata w jednym zdaniu, to nie można bezczelnie kłamać w kolejnych. Ale zakłamanie i hipokryzja to właściwie wasza codzienność, tylko my, wasi wierni, już wyrośliśmy z głębokiego średniowiecza, czego wy, nasi pasterze, jeszcze nie zauważyliście.

A na koniec jeszcze jedna uwaga. Abp Wiktor Skworc, metropolita katowicki, zwrócił się przed kilkoma dniami podczas Konferencji Episkopatu Polski na Jasnej Górze z prośbą o to, aby to właśnie abp Marek Jędraszewski, metropolita krakowski, zbadał sprawę pedofilii w Kościele Tarnowskim podczas, gdy on był tam ordynariuszem. Tego nawet nie da się komentować. Bezczelność i tupet naszych hierarchów, sięgnął poziomem najwyższe wieże jasnogórskiego sanktuarium.

 

Ale oświadczenie Księdza Rzecznika metropolity katowickiego, to jedyny pewien mały epizod w sprawie ks. Stanisława P. i zjawisku „grzechu diecezji tarnowskiej”.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część XVI.

W dniu 29 października 2011 roku Stolica Apostolska zamianowała ordynariusza tarnowskiego, bp Wiktora Skworca, nowym metropolitą katowickim. Po przeszło trzynastu niezwykle szkodliwych dla diecezji tarnowskiej latach jego rządów, były ekonom archidiecezji katowickiej, a w październiku 2011 roku, już jako biskup tarnowski, Wiktor Skworc wracał na Górny Śląsk, do swojej macierzystej diecezji. Jego ingres do Bazyliki Archikatedralnej w Katowicach odbył się w dniu 26 listopada 2011 roku.

A jak ten koszmarny czas w dziejach diecezji podsumowali nasi lokalni włodarze i politycy? Już jako byłemu ordynariuszowi tarnowskiemu, w dniu 6 stycznia 2012 roku, dokładnie w czternastą rocznicę jego sakry biskupiej, wręczyli mu Honorowe Obywatelstwo Miasta Tarnowa. Nie odnoszę się do tego jaki był wówczas polityczny skład Rady Miasta i jak głosowali nad tą uchwałą tarnowscy radni, ale przypomnę kilka zdjęć, także z tej uroczystości, gdzie znajdują się wszyscy byli i obecni włodarze miasta i co niezwykle istotne, polityczni przedstawiciele wszystkich tarnowskich opcji politycznych.

Nieletnie ofiary kościelnych pedofilów i ich rodziny, a także rodziny księży, którzy w ciągu tych czternastu lat popełnili samobójstwa, molestowani w tarnowskim seminarium klerycy, a także młodzi księża kierowani na placówki duszpasterskie do proboszczów mających specyficzną słabość do młodych wikarych, rozumiem, że w tym głosowaniu nad honorowym obywatelstwem dla metropolity katowickiego udziału nie brali…

Od października 2011 roku administratorem diecezji tarnowskiej został jeden z najbliższych współpracowników byłego ordynariusza, bp Wiesław Lechowicz (rocznik 1962), od 2008 roku biskup pomocniczy tarnowski. I on kierował w tym czasie diecezją, podejmując w niej wszystkie personalne decyzje.

W dniu 12 maja 2012 roku Stolica Apostolska ogłosiła, że nowym ordynariuszem diecezji tarnowskiej zostanie dotychczasowy biskup pomocniczy tarnowski (od 2009 roku), bp Andrzej Jeż (rocznik 1963), także jeden z najbliższych współpracowników byłego ordynariusza. Odbył on ingres do tarnowskiej katedry w dniu 15 czerwca 2012 roku.

Dlaczego przypominam te daty i te wydarzenia? Otóż dlatego, że jako historyk jestem odpowiedzialny za przypominanie dat i minionych faktów, a ponadto pamięć ludzka jest ułomna i dzisiaj nawet wielu wiernych tej diecezji o tych datach i wydarzeniach już nie pamięta, a o czym miałem się niedawno okazje przekonać, także wielu tarnowskich księży woli te daty i wydarzenia również wymazać z pamięci. Szczególnie w kontekście seksualnych nadużyć ks. Stanisława P.

Bowiem w latach 2010 – 2013 toczył się kanoniczny proces tego kościelnego zwyrodnialca zarówno przed tarnowskim sądem biskupim jak i w Kongregacji Doktryny Wiary w Watykanie. Pamiętamy wszyscy, także czytelnicy którzy śledzą moje wpisy na tym profilu, jakie były ostateczne rozstrzygnięcia w tej bulwersującej sprawie. Tym bardziej, że nad całą tą sprawą wisiał już wówczas grzech wieloletniego ukrywania grzechu pedofilii ks. Stanisława P. przez władze diecezji tarnowskiej.

A jak zatem wyglądała w szczegółach, w kolejnych już latach, kwestia przestrzegania tego prawomocnego już wyroku tarnowskiego sądu biskupiego, zatwierdzonego przez Stolicę Apostolską, w stosunku do ks. Stanisława P., pod rządami nowego już ordynariusza? I to jest właśnie kluczowe pytania, na które odpowiem już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. Grzech w diecezji tarnowskiej. Część 13 i 14

 

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część XIII.

Ponieważ do zarzutów stawianych ostatnio byłemu ordynariuszowi tarnowskiemu, a obecnie metropolicie katowickiemu, w kwestii ukrywania pedofilii wśród jego podwładnych, odniósł się jego rzecznik prasowy ks. dr Tomasz Wojtal, w specjalnym oświadczeniu wydanym w dniu 25 sierpnia 2020 roku, to ja odniosę się teraz publicznie do tego oświadczenia.

Po pierwsze wydaje mi się, że jak człowiek narozrabiał, to powinien do swojej przeszłości odnosić się osobiście, a nie przez swojego rzecznika prasowego, ale nie jestem biskupem, tym bardziej metropolitą, więc widać się nie znam. A skoro się nie znam, to zajmę się jedynie samym oświadczeniem Księdza Rzecznika. Oświadczenie jest długie, a istotne są w nim jednak szczegóły i poszczególne słowa, więc odniosę się do jego treści w kilku kolejnych odsłonach. Dziś część pierwsza…

„PO OTRZYMANIU NA POCZĄTKU 2002 ROKU INFORMACJI O PODEJRZENIU NADUŻYĆ WOBEC MAŁOLETNICH, ORDYNARIUSZ ZLECIŁ PRZEPROWADZENIE POSTĘPOWANIA WYJAŚNIAJĄCEGO. ZBADANIE WIARYGODNOŚCI PRZEKAZANO OSOBOM KOMPETENTNYM, W TYM ZGODNIE Z PRZYJĘTĄ PRAKTYKĄ, TAKŻE OSOBIE POSIADAJĄCEJ WIEDZĘ Z ZAKRESU PSYCHOLOGII. JEDNOCZEŚNIE PODEJRZANY DUCHOWNY PRZESTAŁ SPRAWOWAĆ FUNKCJĘ PROBOSZCZA.

PRZEPISY MOTU PROPRIO „SACRAMENTORUM SANCTITATIS TUTULA”, PROMULGOWANE PÓŁ ROKU WCZEŚNIEJ STANOWIŁY, IŻ JEŻELI „ORDYNARIUSZ LUB HIERARCHA OTRZYMA WIADOMOŚĆ, PRZYNAJMNIEJ PRAWDOPODOBNĄ, O POPEŁNIENIU PRZESTĘPSTWA ZASTRZEŻONEGO, PO PRZEPROWADZENIU BADANIA WSTĘPNEGO WINIEN POWIADOMIĆ O TYM KONGREGACJĘ NAUKI WIARY”. W WYNIKU POSTĘPOWANIA WYJAŚNIAJĄCEGO OCENIONO SPRAWĘ JAKO NIESPEŁNIAJĄCĄ WARUNKÓW DO PRZEKAZANIA JEJ DO KONGREGACJI. W KONSEKWENCJI NIE BYŁO PRZESZKÓD DO WYRAŻENIA ZGODY NA POSŁUGĘ KSIĘDZA P. NA UKRAINIE.

NIE MOŻNA WYKLUCZYĆ, IŻ BARDZO KRÓTKI OKRES CZAS, JAKI UPŁYNĄŁ OD PROMULGACJI NOWYCH PRZEPISÓW I BRAK DOŚWIADCZEŃ W DZIEDZINIE ICH STOSOWANIA MOGŁY WPŁYNĄĆ NA PODJĘTĄ OCENĘ SPRAWY, CZY WIARYGODNOŚĆ OSKARŻEŃ”

No to przejdźmy teraz do szczegółów dotyczących wspomnianego i cytowanego wyżej oświadczenia wydanego w imieniu obecnego metropolity katowickiego.

Pierwsza rozbieżność polega na informacji, kiedy to dokładnie ordynariusz tarnowski został powiadomiony o kolejnych seksualnych nadużyciach ks. P. w parafii Wola Radłowska koło Radłowa. Otóż nie było to na początku 2002 roku, pół roku po wprowadzeniu przez Watykan przepisów ze wspomnianego „motu proprio” papieża Jana Pawła II, ale w listopadzie 2002 roku. Dysponuję kopiami dokumentów podpisanymi przez samego bp Wiktora Skworca z listopada 2002 roku (listopada !!!) dotyczącymi tej sprawy, więc proszę Jego Ekscelencję, aby nie kłamał w tej sprawie więcej. Choć znamy się od lat i wiem, że w sprawie TW „Dąbrowskiego”, nie powiedział Ksiądz Arcybiskup nigdy ani zdania prawdy. Ale wróćmy do sprawy ks. P.

Prawdą jest, że w sprawie byłego proboszcza z Woli Radłowskiej „przeprowadzono postępowanie wyjaśniające”, ale już nie jest prawdą, że „w wyniku postępowania wyjaśniającego oceniono sprawę jako niespełniającą warunków do przekazania jej do Kongregacji”. Przypomnę więc Ekscelencji, że w dniu 6 listopada 2002 roku, odbyła się w jego własnym gabinecie burzliwa rozmowa Ekscelencji z ks. P., przypomniał mu Ekscelencja jego ekscesy z czasów gdy był wikarym (lata 1984 – 1996) i że już wówczas nie tylko „dano mu szansę”, ale także probostwo w Woli Radłowskiej, po samobójczej śmierci jego poprzednika (pisałem o tym bardziej szczegółowo we wcześniejszych odcinkach). Ponadto niezwykle wzburzony, nakazał Ekscelencja ks. P., natychmiastowe napisanie i pozostawienie na swoim biurku rezygnacji z probostwa w Woli Radłowskiej. Co też się stało. Patrzę jeszcze raz na dokument. I potwierdzam, że było to w dniu 6 listopada 2002 roku!!! Pamięć już wróciła? No to jedziemy dalej. Trzy dni później, to kolejny dokument w tej spawie, tym razem datowany na dzień 9 listopada 2002 roku, podpisany także przez Ekscelencję, nie tylko kieruje ks. P. na przymusowy urlop, ale zawiera sformułowanie, że „wzywam do prowadzenia życia godnego kapłana”, co w języku kurialnym oznacza „nie łajdacz się więcej”(!!!) Nieprawdaż Ekscelencjo? Jak więc teraz wytłumaczyć te kłamstwa w oświadczeniu Księdza Rzecznika?

Po drugie. Czytamy, że „zbadanie wiarygodności przekazano osobom kompetentnym, w tym zgodnie z przyjęta praktyką, także osobie posiadającej wiedzę w zakresie psychologii”. Zgodnie z przyjętą praktyką? To znaczy, że były już takie przypadki w diecezji? A ile, że tak grzecznie zapytam, jeżeli Ekscelencja taki łaskaw? I dalej. Zbadanie sprawy przekazano osobom kompetentnym posiadającym wiedzę w zakresie psychologii. Czyli komu? Księdzu psychologowi, znanemu w całej diecezji, na którego skarżą się od lat, ostatnio nawet w listach otwartych do ordynariusza (do mnie też taki list przysłali), sami księża? A może była to osoba (osoby?) świeckie? To w jaki sposób to zbadały? Rozmawiały z ofiarami? Badały je? Skoro nie to na jakiej podstawie wydały w listopadzie 2002 roku opinię, że ks. P. nie jest pedofilem. Dostały takie polecenie Ekscelencji czy same popełniły przestępstwo krycia pedofila? O tej opinii Ksiądz Rzecznik nie wspomina, ale jest ona w aktach sprawy. I u mnie…

Po trzecie. Przeszło rok po wydaniu „Sacramentorum sanctitatis tutula” przepisy te nie obowiązywały w diecezji tarnowskiej? Bo jak pisze Ksiądz Rzecznik „bardzo krótki czas upłynął od promulgacji nowych przepisów”. A Stolica Apostolska o tym wie? Za takie lub podobne historie w innych krajach papież Franciszek od lat czyści kadry w całym Kościele Powszechnym i odwołuje biskupów, arcybiskupów, a nawet kardynałów, więc może ten papież powinien także zapoznać się z oświadczeniem Księdza Rzecznika i tym infantylnym tłumaczeniem? To wydane oświadczenie to moim zdaniem świetny sposób, aby Ksiądz Rzecznik zmienił swojego obecnego szefa w archidiecezji katowickiej. Jak sądzę, smutno będzie pozostawić ten Pałac Arcybiskupi (załączam zdjęcie dla potencjalnych zainteresowanych tą posadą) komuś innemu, nieprawdaż Ekscelencjo?

I jeszcze jedno. Jak ktoś stojący na czele diecezji, a teraz metropolii, może po osiemnastu latach tłumaczyć się publicznie nieznajomością, w listopadzie 2002 roku, praw i zasad dotyczących postępowania z pedofilami wśród duchownych? A gdyby Watykan tych nowych przepisów nie wydał, co co wówczas? Czy abp Wiktor Skworc wie co to etyka, moralność, przyzwoitość? Czy Stolica Apostolska musi w formie „motu proprio” decydować o tym, że osoba duchowna nie ma prawa grzebać małoletniemu w majtkach? A jak już grzebie to wymaga, aby została o tym fakcie chociaż powiadomiona? I facet z mitrą na głowie i z doktoratem z teologii (choć przyznać muszę w obronie metropolity katowickiego, że niezwykle kiepski ten doktorat, bo dotyczący budownictwa sakralnego w archidiecezji katowickiej w czasach PRL i napisany chyba niesamodzielnie), nie wiedział w listopadzie 2002 roku, co przyzwoitość mu nakazuje zrobić z recydywistą pedofilem? No właśnie, przyzwoitość… I to jest chyba słowo klucz w całej tej sprawie.

Ale sprawa cytowanego tu oświadczenia Księdza Rzecznika abp Wiktora Skworca ma jeszcze kilka innych ciekawych, ale i niezwykle bulwersujących wątków, więc…

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część XIV.

W odniesieniu do kolejnego fragmentu oświadczenia Rzecznika Prasowego abp Wiktora Skworca, chciałbym się w tym wpisie odnieść do fragmentu dotyczącego wątku pracy ks. Stanisława P. na Ukrainie. Czytamy tam, że „w konsekwencji nie było przeszkód do wyrażenia zgody na posługę księdza P. na Ukrainie”.

Przypomnijmy zatem wszystkie okoliczności tej sprawy. Jest listopad 2002 roku. Ks. Stanisław P., oskarżony o molestowanie dzieci, zostaje zmuszony przez bp Wiktora Skworca do złożenia rezygnacji z funkcji proboszcza w parafii Wola Radłowska. I równocześnie ten sam ksiądz, z niezrozumiałych dla mnie względów, zostaje skierowany na Ukrainę, a bp Wiktor Skworc wyraża na to zgodę. Tam przynajmniej wynika z opublikowanego oświadczenia. I kto jest w stanie w to uwierzyć?

Czy to oznacza, ze strona ukraińska zwróciła się z taką prośbą? W diecezji tarnowskiej, w listopadzie 2002 roku, pracowało wówczas około 1500 księży, a strona ukraińska chce właśnie ks. Stanisława P., kapłana podejrzanego o pedofilię i pozbawionego kilka dni temu swojej parafii? A bp Wiktor Skworc jedynie wyraża na to zgodę?

Żeby jakiś kapłan opuścił terytorium swojej diecezji i podjął posługę w innej diecezji, także diecezji zagranicznej, zgodę na to wyrazić musi zarówno biskup ordynariusz macierzystej diecezji tego kapłana i ordynariusz diecezji docelowej.

Więc kwestią zasadniczą w sprawie ks. Stanisława P. jest pytanie. Kto był inicjatorem umieszczenia ks. Stanisława P. w ukraińskiej diecezji kamieniecko – podolskiej?

A może to właśnie bp Wiktor Skworc powielił przypadek jaki zdarzał się niezwykle często w diecezji tarnowskiej od niemal sześćdziesięciu lat, a mianowicie że każdy podpadły kapłan tejże diecezji był wysyłany do jakiejś diecezji z niskim poziomem powołań kapłańskich? I nie pozostawiano wówczas takiemu kapłanowi żadnego praktycznego wyboru. Suspensa lub zgoda na wyjazd we wskazanym i narzuconym kierunku. Czy było tak również w listopadzie 2002 roku?

Nuncjatury papieskie w Warszawie i w Kijowie powinny teraz dokładnie przeanalizować wszystkie dokumenty w tej sprawie i odpowiedzieć na następujące pytania:

1. Czy bp Maksymilian Leon Dubrowski (rocznik 1949), ordynariusz kamieńsko – podolski, wiedział osiemnaście lat temu, że przychodzący wówczas do jego diecezji ks. Stanisław P., to potencjalny pedofil? Jeżeli tak, to jest także winny, że doszło do molestowania dzieci przez ks. Stanisława P. w jego diecezji.

2. Czy bp Wiktor Skworc, ordynariusz tarnowski, powiadomił wówczas ordynariusza kamieńsko – podolskiego o zarzutach stawianych niedawno ks. Stanisławowi P.? Jeżeli nie, to jest także winny temu, że doszło do molestowania dzieci przez ks. Stanisława P. na terenie Ukrainy.

3. Która diecezja pierwsza, tarnowska czy kamieńsko – podolska, i kiedy, powiadomiła Watykan o dewiacji seksualnej ks. Stanisława P.? Z informacji pochodzących z Watykanu wynika, że Stolica Apostolska zareagowała na zgłoszenie bp Maksymiliana Leona Dubrowskiego i obecnie rozpatruje to zgłoszenie. Nie przesądzając tego zadaje jedynie istotne w tej kwestii pytanie, a dlaczego nie zrobił tego bp Wiktor Skworc? A kiedy zrobił to jego następca, bp Andrzej Jeż?

Zanim ukażą się w tej sprawie kolejne oświadczenia księży rzeczników prasowych tych diecezji, jeżeli ukażą się one w ogóle, zajmiemy się w kolejnych odsłonach tego cyklu, innymi istotnymi fragmentami znanego już Państwu oświadczenia Księdza Rzecznika metropolity katowickiego, gdyż kolejne pytania do tego oświadczenia paść muszą. I padną.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

 

Andrzej Gerlach. Grzech w diecezji tarnowskiej. Część 11 i 12

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część XI.

Dwa dni po ukazaniu się na blogu ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego tekstu w sprawie ks. Stanisława P., na stronie internetowej diecezji tarnowskiej ukazał się następujący komunikat:
W TEKŚCIE W BLOGU KS. TADEUSZA ISAKOWICZA – ZALESKIEGO Z DNIA 2 SIERPNIA 2020 ROKU, UKAZAŁ SIĘ TEKST, KTÓRY ZAWIERA OSĄD Z POMINIĘCIEM DOWODÓW I OPARTY NA JEDNOSTRONNEJ RELACJI. PRZYTOCZONA SPRAWA BYŁA PRZEDMIOTEM PROCESU KARNO – ADMINISTRACYJNEGO, KTÓRY ZOSTAŁ ZAKOŃCZONY I ZATWIERDZONY PRZEZ KONGREGACJĘ NAUKI WIARY W 2013 ROKU. Z RACJI PODANIA W TEKŚCIE NAZWISK ORAZ URZĘDÓW ORAZ ZASUGEROWANIE ZANIEDBAŃ W TYM DOCHODZENIU, W NAJBLIŻSZYM CZASIE SPRAWA ZOSTANIE SKIEROWANA DO KANCELARII PRAWNEJ, BY NA TEJ DRODZE BRONIĆ DOBREGO IMIENIA, KTÓRE W SPOSÓB EWIDENTNY ZOSTAŁO NARUSZONE PRZEZ TEKST PUBLIKACJI.
KS. RYSZARD NOWAK
RZECZNIK BISKUPA TARNOWSKIEGO


To najlepszy dowód w jaki perfidny sposób, tarnowska kuria biskupia próbowała, z jednej strony zastraszyć ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego, przed dalszymi publikacjami na ten bulwersujący temat, a z drugiej strony, wywołać w wiernych tejże diecezji, poczucie rzekomej krzywdy i niesprawiedliwości, jakiej doznała sama diecezja tarnowska tą publikacją.


W komunikacie nie pada nawet imię księdza, ani tło związane ze zjawiskiem pedofilii w diecezji tarnowskiej. Natomiast ten tekst stawia zarzuty rzekomego „pominięcia dowodów i jednostronnej relacji” autorowi bloga. Tekst ks. Tadeusza zawiera jedynie jeden błąd. Ks. Stanisław P. powrócił z Ukrainy do diecezji tarnowskiej nie w 2009, a w 2008 roku. Wszystkie pozostałe informacje podane w blogu, trudno jest zakwestionować. Powiem więcej, to właśnie ten komunikat kurii biskupiej jest oględnie mówiąc nieprecyzyjny, jednostronny i oparty na półprawdach.


Nikt nie kwestionuje tego, że w 2013 roku taki proces się odbył, ale rzecz polega na tym, że kuria nie reagowała przez wiele lat rządów bp Wiktora Skworca na kolejne akty pedofilii ks. Stanisława P., a po jego skazaniu i ostatecznym zatwierdzeniu wyroku przez Stolicę Apostolską w 2013 roku, gdy ordynariuszem tarnowskim był już bp Andrzej Jeż, skazany kapłan zamiast być skutecznie pilnowany w Domu Księży Emerytów w Tarnowie, gdzie został przymusowo umieszczony wspomnianym wyrokiem, nadal miał nie tylko opuszczać ten dom, ale także uczestniczyć w duszpasterstwie, pielgrzymkach i innych formach kontaktu z potencjalnymi kolejnymi ofiarami.


Jakoś trudno mi sobie wyobrazić sytuację, aby ksiądz rzecznik biskupa tarnowskiego, ks. dr Ryszard Nowak, ordynariusz tarnowski, bp dr Andrzej Jeż oraz inni pozostali urzędnicy kurialni, niemal wszyscy z tytułami naukowymi doktorów lub doktorów habilitowanych z teologii lub prawa kanonicznego, nie rozumieli tej subtelności. Ale ponieważ takiej ewentualności także wykluczyć nie mogę, więc publicznie deklaruję już dziś, że jestem gotów Panowie w siedzibie tarnowskiej kurii biskupiej, osobiście i z udziałem mediów, przeprowadzić odpowiednio długą pogadankę lub nawet pełny wykład na temat przebiegu wieloletniej działalności duszpasterskiej ks. Stanisława P., z uwzględnieniem jego dewiacji.

 

Będę tłumaczył odpowiednio długo i szczegółowo, na czym polegało zaniedbanie władz diecezji tarnowskiej w poszczególnych latach, z uwzględnieniem prawnych obowiązków jakie wówczas spoczywały na diecezji i jej ordynariuszu. Uwzględnię w swoim wystąpieniu wszystkie przepisy obowiązujące w latach 1984 – 2001 i te, które zostały wprowadzone w 2001 roku przez Stolicę Apostolską. A przypominam, że w 2002 roku bp Wiktor Skworc pozbył się tego seksualnego dewianta, odsyłając go na Ukrainę. Czy to były ówczesne standardy diecezji tarnowskiej, czy jedynie jej ordynariusza? Czy ksiądz rzecznik odpowie na to moje pytanie w kolejnym swoim komunikacie?


Proszę się nie obawiać o moje honorarium. Zapewniam i deklaruje to publicznie, że jestem zdecydowanie tańszy niż wynajęta w tej sprawie przez władze diecezji tarnowskiej kancelaria prawna. I będę mówił tak długo, aż istotę problemu zrozumie nawet najmniej rozgarnięty urzędnik kurii. A skoro już o pieniądzach mowa, to pragnę aby na ten aspekt sprawy zwróciły uwagę wszystkie ofiary seksualnych nadużyć dokonanych przez tarnowskie duchowieństwo. Skoro ma tutejsza kuria biskupia środki finansowe na wynajęcie kancelarii prawnej, to proszę o tym pamiętać, gdy będziecie Państwo występować w procesach cywilnych o odszkodowania w sądach powszechnych. Księdzu biskupowi tarnowskiemu i jego rzecznikowi dziękujemy za zmotywowanie tym komunikatem wszystkich ofiar, do wytoczenia takich procesów sądowych w niedalekiej przyszłości.


Ale to nie jedyny prawny krok, który władze diecezji tarnowskiej wykonały ostatnio w stosunku do ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego. O kolejnych dowiecie się Państwo już wkrótce.
Ciąg dalszy nastąpi.

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część XII.

 

Nie sądziłem, że będę zmuszony w tym coraz bardziej rozrastającym się cyklu o „Grzechu w Diecezji Tarnowskiej”, zwrócić się bezpośrednio do tego urzędnika kurialnego, ale wydarzenia ostatnich dni spowodowały, że sam zainteresowany nie pozostawił mi żadnego wyboru.


W dniu 25 sierpnia 2020 roku, wynajęta przez tarnowską kurię biskupią kancelaria prawna wysłała do ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego oficjalne pismo, prawnicze wezwanie do „zaprzestania powielania nieprawdziwych lub nieścisłych informacji dotyczących ks. Roberta Kantora – obecnego delegata biskupa tarnowskiego do spraw wykorzystywania seksualnego małoletnich”.


Kim jest ks. dr hab. Robert Kantor? Otóż kapłan ten jest od ponad sześciu lat, jeżeli pamięć mnie tu nie zawodzi, kanclerzem tarnowskiej kurii biskupiej, czyli najbliższym współpracownikiem nie tylko samego ordynariusza tej diecezji, bp Andrzeja Jeża (rocznik 1963), ale także kieruje całą administracją kurialną. Przez jego biuro przechodzą wszystkie dokumenty dotyczące całej diecezji i można uznać, że nie ma żadnej istotnej sprawy, która omijałaby jego biurko, a tym samym nie ma żadnej kwestii, także dotyczącej skandali, spraw moralnych, dyscyplinarnych, o których ten urzędnik kurialny mógłby nie wiedzieć.

 

 

To on uczestniczy w całym procesie polityki personalnej kurii, przygotowuje wszystkie akty odwołań, nominacji, kar kościelnych i wszelkiej korespondencji z każdym księdzem diecezji tarnowskiej, a także każdym kapłanem z poza diecezji, przebywającym lub pracującym na jej terytorium. Każdy z tych dokumentów osobiście podpisuje ordynariusz lub któryś z jego wikariuszy generalnych i…, kanclerz, ks. dr. hab. Robert Kantor. Nie tylko podejmuje decyzje o powstawaniu tych dokumentów, ale także osobiście uczestniczy w ich wręczaniu, i to bardzo często w bardzo uroczystej formie.

 

Dla odświeżenia księdzu kanclerzowi pamięci, dołączam do mojego wpisu kilka zaledwie zdjęć z mojego bogatego archiwum. I to tylko te fotografie, których Ksiądz Doktor nie musi się wstydzić. Mam także w swoich zbiorach takie o których pewnie Przewielebny Ksiądz Kanclerz wolałby nie pamiętać. A przy okazji publikacji tych zdjęć, wszyscy z czytelników, którzy nie mieli jeszcze okazji być w jakże skromnym i ubogim pałacu biskupim w Tarnowie, niech przez chwile się zagoszczą w tych niskich progach Sługi i Pasterza Diecezji Tarnowskiej. Czujcie się choć przez chwilę Drodzy Państwo jak u siebie…, bo to wszystko i tak kupione oraz urządzone za wasze pieniądze.

 


Ale wróćmy do wspomnianego prawniczego wezwania tej wynajętej kancelarii prawnej, skierowanego przed kilkoma dniami bezpośrednio do ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego. Czy wpis na blogu wspomnianego kapłana narusza dobra osobiste ks. dr hab. Roberta Kantora? Czy możemy przyjąć tezę, że obecny kanclerz kurii tarnowskiej nie wiedział o problemie ukrywania zjawiska pedofilii w tarnowskiej diecezji? Aby odpowiedzieć na to pytanie, proponuje przypomnieć w skrócie kapłańską drogę naszego Przewielebnego Kanclerza.


Ks. Robert Kantor (rocznik 1970), pochodzący z parafii w pobliskich Ryglicach, został wyświęcony na kapłana przez ordynariusza tarnowskiego, bp Józefa Życińskiego (1948 – 2011), w dniu 3 czerwca 1995 roku. Na jednej z parafii przepracował zaledwie dwa lata i już został wysłany na studia specjalistyczne do hiszpańskiej Pampeluny (stolicy historycznej Nawarry) na tamtejszy Wydział Prawa Kanonicznego. Coś mi tu zalatuje Przewielebny Księże Kanclerzu zapachem tajnej prałatury personalnej Opus Dei. Chciałby Ksiądz Doktor wydać w tej sprawie jakiś odrębny komunikat czy też mam się spodziewać od rzekomej kancelarii prawnej „prawniczego wezwania” w tej sprawie? A może to tylko nadwrażliwość węchowa mojego nosa?

 


Z pięknej Nawarry nasz student prawa wrócił już do macierzystej diecezji jako doktor prawa kanonicznego, aby w kraju po kilku kolejnych latach, uzyskać z tegoż prawa habilitację. Od 2002 roku Przewielebny Doktor jest nieprzerwanie sędzią w Sądzie Biskupim w Tarnowie. A po burzliwym usunięciu swojego poprzednika z urzędu kanclerza (usuniętemu krzywdy nikt nie zrobił, bo jako kanclerz wiedział za dużo!!!), sam zajął gabinet kanclerza w tarnowskiej kurii biskupiej.


I czy Przewielebny Ksiądz Kanclerz, doktor habilitowany prawa kanonicznego, chciałby wmówić komukolwiek, że ktoś kto od 18 lat zasiada w sądzie biskupim, przez który przechodzą wszystkie afery i skandale w tej diecezji, a od przeszło sześciu sam osobiście przygotowuje i podpisuje wszystkie akty urzędowe w kurii biskupiej, mógł nic nie wiedzieć o pedofilii ks. Stanisława P.? O innych, jeszcze gorszych i bardziej drastycznych przypadkach tej dewiacji seksualnej, a dotyczącej innych kapłanów tejże diecezji nawet nie wspominam. Ale nie obiecuję, że tak będzie zawsze.
Jeżeli swoim bezsensownym zachowaniem, jak dotychczas, a także zakłamaniem i hipokryzją nie pozostawicie mi Panowie wyboru, to wtedy lawina ruszy i zatrzyma się na Placu Świętego Piotra w Watykanie.

 

 


A skoro już o Watykanie mowa. Jeżeli przyjąć, że Przewielebny Ksiądz Kanclerz rzeczywiście o problemie pedofilii ks. Stanisława P. (i innych księży tej diecezji) dowiedział się dopiero w ostatnich latach, a wiedzieli o tym przypadku nawet liczni wiejscy plebanii, o młodych wikarych nie wspominając, to by znaczyło, że Ksiądz Doktor (i do tego habilitowany) nie nadaje się na stanowisko, które od lat piastuje. Mało tego. Przecież Przewielebny Doktor, był co najmniej dwukrotnie (choć tu mogę się mylić), wymieniany w ternach przesłanych do Stolicy Apostolskiej, jako kandydat na biskupa pomocniczego. Wiem, że to tajemnica papieska, ale poznawanie takich tajemnic, to od lat moja zawodowa specjalność(!!!)

 

Czy to zatem oznacza, że Ksiądz Biskup Ordynariusz wprowadził Stolicę Apostolską i Nuncjaturę w Warszawie w błąd? I to już co najmniej dwukrotnie? Jeżeli tak, to jako posłuszny syn Matki Kościoła czuję się zobowiązany do poinformowania o takiej możliwości, Księdza Kardynała, Prefekta Kongregacji do Spraw Biskupów Stolicy Apostolskiej i warszawskiej nuncjatury. Tym bardziej, że podobno nowe terno z Tarnowa zostało tam ostatnio przesłane, nieprawdaż?
Oczekuję zatem kolejnego komunikatu Przewielebnej Kurii Biskupiej i samego Księdza Doktora w tej sprawie i publicznego przeproszenia ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego za tę niegodną, wręcz podłą próbę uciszenia go, poprzez wykorzystanie w tym celu wspomnianej kancelarii prawnej.


A jeżeli czytelnicy mojego profilu poczuli się we wnętrzach Pałacu Biskupiego w Tarnowie jak u siebie, to bardzo się z tego cieszę, gdyż będziemy do niego jeszcze często wracać.
Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. Grzech w diecezji tarnowskiej. Cześć 9 i 10

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część IX.

W 2013 roku zapadł w sprawie ks. Stanisława P. wyrok skazujące, a o jego konsekwencjach prawnych pisałem w poprzednim odcinku. Wyrok został zatwierdzony przez Stolicę Apostolską i winien zostać natychmiast wcielony w życie. Zapytacie pewnie Państwo dlaczego dopiero w 2013 roku, doszło do tych ostatecznych, jak się wówczas wydawało, rozstrzygnięć. Otóż powód jest moim zdaniem jeden. A na imię mu Franciszek, papież Franciszek.


Od początku tego pontyfikatu papież nie pozostawił złudzeń co do nowych reguł, które wówczas zostały wprowadzone w Kościele Powszechnym. Świadome chronienie grzechu pedofilii przez biskupów w swoich diecezjach, będzie się odtąd kończyło usuwaniem tych hierarchów z urzędów. I to bez względu na dotychczasowe zasługi czy osiągnięte godności. Papież nie tylko to mówił, ale także wcielał w życie. Wszystkim czytelnikom zwracam uwagę na długą listę biskupów, arcybiskupów, a nawet kardynałów, którym papież Franciszek „podziękował” w ten sposób za współpracę.

 

Zajmę się kiedyś tym tematem i opiszę najciekawsze przypadki, a tymczasem zwrócę uwagę Państwa na bardzo istotny fakt, jakim jest bezpardonowy atak tych nieprzychylnych papieżowi środowisk na niego. Często bezrefleksyjnie powielamy w obiegu internetowym niesprawdzone informacje o tym papieżu, wypuszczane przez skrajne i nieprzychylne mu środowiska kościelne, a powinniśmy sobie zadać pytanie czy te informacje to nie jest manipulacja, aby całkiem zdyskredytować tego papieża. „Lewak”, „Antychryst”, a nawet pedofil. Zanim klikniemy w klawiaturę i poślemy jakąś informacje w świat, odpowiedzmy sobie na pytanie: „Który dotychczasowy papież zrobił tyle w kwestii usuwania pedofilów i ich obrońców z kręgów kościelnych, co ten papież?” A przecież usuwa nawet tych, a właściwie głównie tych, których nominował święty papież z Krakowa.


Zrozumieli to także biskupi w diecezji tarnowskiej i urzędnicy tutejszej kurii i dlatego od wiosny 2013 roku, proces karny ks. Stanisława P., który rozpoczął się w 2010 roku przed tarnowskim sądem biskupim, nagle wyraźnie przyspieszył.
I dlatego po zapadłym prawomocnym wyroku sądu biskupiego, przez pierwsze miesiące po procesie wydawało się, że 57-letni wówczas ks. Stanisław P., resztę swojego życia spędzi w Domu Księży Emerytów w Tarnowie, przy ulicy Pszennej 7, gdzie nie będzie już nigdy żadnym zagrożeniem dla dzieci i młodzieży.


Teraz kilka uwag na temat samego Domu Księży Emerytów i jego najbliższego otoczenia. To przepiękny obiekt wybudowany na skraju miasta, na przepięknej i olbrzymiej działce, ulokowany w dyskretnym i cichym miejscu, otoczony wielką ilością zieleni, starych drzew i nastrojowych miejsc do ewentualnych spacerów. Budynek posiada wiele skrzydeł na których znajduje się szereg dwupokojowych apartamentów w których mieszkają księża emeryci, renciści i ci młodzi kapłani, których najczęściej z powodów moralnych, kuria biskupia izoluje w ten sposób od środowiska, a także ich własnych rodzin.

 

Zapytacie Państwo ilu jest takich księży w tej diecezji? Teraz około pięćdziesięciu, choć ta liczba często się zmienia. Obecnie całość tego obiektu została niezwykle rozbudowana i co stwierdzam z niepokojem, wzrasta także liczba tych młodych kapłanów. Jeszcze nigdy w historii tej instytucji nie przebywało tam tylu młodych dewiantów, alkoholików czy osób, które władze diecezji tarnowskiej pragną za wszelką cenę odizolować od świata zewnętrznego, także od mediów…


Ponieważ jestem tam stosunkowo często to dodam, że w centralnej części obiektu znajduje się prywatna kaplica (zdjęcie tej kaplicy dołączam do tekstu) o rozmiarach porównywalnych z niejednym kościołem w diecezji. I jeszcze jedno. Standard całego wyposażenia. Nowoczesne zaplecze kuchenne, ilość personelu zakonnego i świeckiego, trudny nawet do porównania z jakimkolwiek domem pomocy społecznej w mieście czy powiecie. I wszystko, włącznie z apartamentami mieszkalnymi księży, wyłożone marmurami, których nie powstydziłaby się żadna świątynia w tym kraju.


Duchowni mieszkańcy tego obiektu tam mieszkają, ci chorzy są tam rehabilitowani, dużo spacerują po wewnętrznym ogrodzie lub po najbliższej okolicy. Ponadto często i namiętnie grają w karty i to na tak wysokie stawki, że moje wynagrodzenie czy emerytury lub renty większości z Państwa, prawdopodobnie dyskwalifikowałyby nas już na starcie. Przypomina to często sceny niemal jak z filmów gangsterskich czy karcianych rozgrywek w kasynach czy z innych miejsc hazardu. Byłem wielokrotnym światkiem takich sytuacji, gdy czekałem na rozmowę z jakimś lokatorem tego obiektu. Dlaczego o tym piszę? Z prostego powodu. Aby przybliżyć wszystkim czytelnikom nie tylko samo to miejsce, ale i jego klimat. Miejsce do którego miał w 2013 roku trafić także ks. Stanisław P.


Nad całością tego obiektu przez ostatnie lata dyskretnie czuwał jego dyrektor, ks. Andrzej L., rocznik 1962, kolega z rocznika święceń obecnego ordynariusza tarnowskiego, bp Andrzeja J., co będzie miało pewne znaczenie w kolejnych odsłonach tego cyklu. Ksiądz dyrektor miał także przestrzegać procedur izolacji tych spośród księży, którzy trafili do administrowanego przez niego obiektu w wyniku wyroków sądu biskupiego lub „zsyłek” samego ordynariusza.


Czy czuwał? Nie wiem, ale wiem niewątpliwie, że po pewnym czasie, gdy cała afera związana z ks. Stanisławem P. ucichła, sam skazany na dziesięć lat zakazu kontaktu z dziećmi i młodzieżą kapłan, zakaz ten systematycznie łamał. Jego osobisty udział w pielgrzymkach, w tym także tych zagranicznych, odprawianie Mszy Św. poza obiektem Domu Księży Emerytów w Tarnowie, udzielanie „pomocy” duszpasterskiej zaprzyjaźnionym księżom w diecezji, to tylko te nieliczne przykłady na permanentne łamanie nie tylko wyroku tarnowskiego sądu biskupiego, ale także Stolicy Apostolskiej. Opisuje ten proceder na swoim blogu ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski, powołując się przy tym na liczne zdjęcia publikowane z tych wydarzeń w internecie.


Czy zatem władze diecezjalne mogły o tym nie wiedzieć? Pytanie pozostawiam bez odpowiedzi, jako niemal retoryczne. Bo skoro na każdy wyjazd na zagraniczną pielgrzymkę zgodę każdemu księdzu musi wyrazić każdorazowo kuria biskupia, jak również na każde dodatkowe zatrudnienie w jakiejkolwiek parafii, na każdą aktywność poza miejscem zamieszkania i tak dalej, to odpowiedź na zadane pytanie może być tylko jedna.


Kilka dni temu, dotychczasowy długoletni dyrektor Domu Księży Emerytów w Tarnowie, został mianowany proboszczem w parafii pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krynicy – Zdroju, gdzie zastąpił dotychczasowego tamtejszego proboszcza, ks. Bogusława S., który po 18 latach pracy w Krynicy – Zdroju został awansowany na bardziej dochodową posadę w Tarnowie. A pamiętacie Państwo, gdzie i do kogo trafił, po powrocie z Podola na Ukrainie, ks. Stanisław P. w 2008 roku? To oczywiście jedynie przypadek, zbieg okoliczności lub Palec Boży. O podobnych przypadkach, zbiegach okoliczności i Palcach Bożych jeszcze pewnie Państwo przeczytacie nie raz na moim profilu, gdyż…


Ciąg dalszy nastąpi.

 

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część X.

 

W mediach ogólnopolskich, ale i w tych lokalnych, pojawia się coraz więcej artykułów na temat ukrywania pedofilów w sutannach w diecezji tarnowskiej, za czasów gdy ordynariuszem tej diecezji był obecny metropolita katowicki, abp Wiktor Skworc (rocznik 1948). To bardzo dobrze, że media zajęły się tym tematem i nie zamierzają go odpuszczać, ale żadne znane mi media nie podjęły tematu, że problem ukrywania seksualnych kościelnych dewiantów to nie tylko problem samego byłego ordynariusza tarnowskiego. Nikt jakoś nie zauważył, albo nie chciał zauważyć, że w związku z artykułami o problemie ukrywania pedofilii wśród tarnowskiego kleru, przysłowiowy „blady strach” padł także na innych hierarchów tej diecezji, a także wielu hierarchów z innych diecezji, którzy pochodzą z diecezji tarnowskiej.


Wina ordynariusza bp Wiktora Skworca jest poza wszelką dyskusją, ale przecież ten biskup zabiegał od dawna o awans i powrót do swojej macierzystej diecezji i kiedy metropolita katowicki, abp Damian Zimoń przeszedł w 2011 roku na emeryturę, ordynariusz tarnowski spełnia swoje kolejne marzenie i zajmuje jego miejsce. Wraca do swojej dawnej diecezji z której wyszedł księdzem i ekonomem, a powrócił do niej jako arcybiskup i metropolita.


Jego miejsce przez pierwsze miesiące, w charakterze administratora diecezji, zajął bp Wiesław Lechowicz (rocznik 1962), który bardzo liczył, że bulli papieskiej z jego nominacją na ordynariusza tarnowskiego, to tylko kwestia czasu. Tym bardziej, że jego nazwisko znajdowało się na ternie w Rzymie, a w nuncjaturze prowadzono proces informacyjny w tej sprawie. Ale przyszedł długo oczekiwany dzień 12 maja 2012 roku i nowym ordynariuszem tarnowskim został jego przyjaciel, od tego dnia należałoby pisać dotychczasowy przyjaciel, bp Andrzej Jeż (rocznik 1963). Obaj panowie byli dotychczas najbliższymi współpracownikami bp Wiktora Skworca, początkowo jako wykładowcy w miejscowym seminarium duchownym, a później ks. Wiesław Lechowicz jako jego rektor, a ks. Andrzej Jeż jako proboszcz dwóch znaczących parafii w diecezji. Ale obaj za tę długoletnią wierność i oddanie ordynariuszowi otrzymali sakry biskupie.

 

Bp Wiktor Skworc nie tylko „przepchnął” ich kandydatury w Rzymie, ale także sam ich osobiście konsekrował. Ks. Wiesław Lechowicz został mianowany biskupem tytularnym i pomocniczym tarnowskim w dniu 22 grudnia 2007 roku, a bp Wiktor Skworc konsekrował go w dniu 16 lutego 2008 roku w tarnowskiej Bazylice Katedralnej. W wypadku ks. Andrzeja Jeża nominacja została ogłoszona w dniu 20 października 2009 roku, a sakrę otrzymał także od bp Wiktora Skworca w dniu 28 listopada 2009 roku w Bazylice Św. Małgorzaty w Nowym Sączu.

 

Ponieważ często takie rzeczy się szybko zapomina, szczególnie gdy dotychczasowemu protektorowi „grunt pali się pod nogami”, czego przykładem jest ostatnio chociażby krakowski specjalista od „tęczowej zarazy”. Aby moi tarnowscy koledzy biskupi nie zapomnieli komu to zawdzięczają, że są biskupami, to do wpisu dołączam ważne zdjęcia z tych kościelnych uroczystości. Sam byłem świadkiem tych wydarzeń, więc jako historyk i kolega nominatów, mam chyba prawo to przypomnieć. A przypominać warto, bo najważniejsze w dzisiejszym wpisie są właśnie daty… Te wszystkie podawane tu daty, uważni czytelnicy tego cyklu, niech nałożą sobie na znane im już daty dotyczące wszystkich wydarzeń związanych ze sprawą i życiem ks. Stanisława P. To jest istotny klucz do całej zagadki.


Ale kiedy do diecezji tarnowskiej przyszedł w 1998 roku bp Wiktor Skworc byli już w diecezji dotychczasowi biskupi pomocniczy. Bp Piotr Bednarczyk (1914 – 2001), pomocniczy tarnowski od 1968, bp Józef Gucwa (1923 – 2004), pomocniczy tarnowski od 1969 (nominacja, grudzień 1968), bp Władysław Bobowski (rocznik 1932), pomocniczy tarnowski od 1975 (nominacja, grudzień 1974). Dlaczego ich zatem tutaj przypominam? Bo w czasach rządów ordynariusza tarnowskiego, bp Jerzego Ablewicza (1919 – 1990), ordynariusz od 1962 i bp Józefa Życińskiego (1948 – 2011). ordynariusza w latach 1990 – 1996, a potem metropolita lubelski, też w diecezji działo się, och działo…


Nie zapominajmy także, że w 1991 roku (nominacja w czerwcu, a sakra w lipcu) biskupem pomocniczym w tej diecezji został ks. Jan Styrna (rocznik 1941), od 2003 ordynariusz elbląski, którego rządy w tej pomorskiej diecezji to także temat na odrębną opowieść, rządy zakończone skandalem i interwencją Watykanu.


W 2004 roku (nominacja w lutym, a sakra w kwietniu) biskupem pomocniczym został dotychczasowy rektor tarnowskiego seminarium, ks. Stanisław Budzik (rocznik 1952), faworyt bp Wiktora Skworca, a od września 2011 roku, po śmierci abp Józefa Życińskiego, metropolita lubelski.


Kolejne dwie nominacje biskupie to 2013 rok (nominacja w dniu 14 grudnia, a sakra w dniu 25 stycznia 2014 roku), gdy nowymi biskupami pomocniczymi zostali ks. Jan Piotrowski (rocznik 1953) i ks. Stanisław Salaterski (rocznik 1954), dotychczasowi wpływowi współpracownicy ordynariusza tarnowskiego bp Andrzeja Jeża i jego poprzedników. Bp Jan Piotrowski to od dnia 11 października 2014 roku ordynariusz kielecki.


I najmłodszy ze wszystkich biskupów pomocniczych tarnowskich, ks. Leszek Leszkiewicz (rocznik 1970), nominowany w dniu 19 grudnia 2015 roku i konsekrowany w dniu 6 lutego 2016 roku.


Do tego należy dołączyć wszystkich kanclerzy i notariuszy w kurii diecezjalnej, a także wszystkich dyrektorów wydziałów w tym urzędzie, rektorów i wyższych przełożonych w tarnowskim seminarium, kapitułę katedralną i wszystkie kapituły kolegiackie, dziekanów, wicedziekanów i notariuszy 44 dekanatów w diecezji, a przede wszystkim wszystkich członków kolegium konsultorów.


I dopiero teraz mamy niemal pełny obraz tych wszystkich,którzy wiedzieli lub mogli wiedzieć, ale ze względu na strach, zapewne o te właśnie wymienione przeze mnie stanowiska, nie zrobili nic co powinien w takiej sytuacji zrobić każdy człowiek porządny, przyzwoity i odpowiedzialny. I człowiek wierzący, który zasiada niemal codziennie w konfesjonale, aby rozgrzeszać grzechy innych ludzi, człowiek który codziennie staje przy ołtarzu i wznosi ręce do Boga.


Ale widać łatwiej rozgrzeszać innego człowieka, łatwiej stawać przy ołtarzu, niż osobiście przeciwstawić się złu instytucji, której jest się samemu znaczącą częścią. Dlatego wszyscy czytelnicy, którzy śledzą od kilku dni ten cykl o „Grzechu w Diecezji Tarnowskiej”, niech mają pełną świadomość tego, że grzech ten dotyczy także wielu członków całego naszego obecnego Episkopatu, a w samej diecezji wykracza daleko poza sam budynek jej kurii biskupiej. A jak daleko sięga obecnie, przekonacie się Państwo już wkrótce.
Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. Grzech w diecezji tarnowskiej. Część 7 i 8

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część VII.

Już po ostatniej publikacji otrzymuje niezwykle wiele zgłoszeń z terenu całej niemal diecezji tarnowskiej na temat pomocy jakiej udzielali, za zgodą tarnowskiej kurii biskupiej, seminaryjni koledzy ks. Stanisława P., temu swojemu skompromitowanemu i zdemoralizowanemu koledze. I to wszystko działo się już, zarówno po skandalach w parafiach gdzie był początkowo wikariuszem, jak również po głośnym wśród licznego tarnowskiego duchowieństwa skandalu z molestowaniem nieletnich chłopców w Woli Radłowskiej gdzie był proboszczem, a także po jego burzliwym pobycie na terenie Ukrainy, gdzie także jego seksualne dewiacje wygrały w nim ze zwykłą ludzką przyzwoitością.


Na czym polegała ta pomoc? Otóż księża ci zapraszali swojego kolegę do swoich parafii, które prowadzili i tam ks. Stanisław P., spowiadał, udzielał sakramentów, odprawiał Msze św. i być może łowił kolejne swoje potencjalne ofiary.
To bardzo częste zjawisko, że gdy któremuś księdzu „podwinie się noga” i straci on nagle swoje dotychczasowe, często przy tym bardzo dochodowe stanowisko, to koledzy w sutannach zapraszają go do siebie i pomagają utrzymać się przez jakiś czas na jakimś finansowym poziomie, dzieląc się z kolegą intencjami mszalnymi, zapraszając do głoszenia okolicznościowych rekolekcji, do pomocy w duszpasterstwie na terenie samej parafii czy do spowiadania w kościele. Równocześnie zapewniają mu gościnę na plebanii i pełne utrzymanie. Nie ma to jak solidarność kapłańska!!! W końca warto zawsze pamiętać też o starej kościelnej zasadzie, że dzisiaj podpadłeś ty, ale jutro to ja mogę szukać pomocy, a wówczas…


Parafianie wspominają, jak w 2008 roku i później, proboszczowie zapewniali ich, że do parafii przyjedzie wyjątkowy kapłan, który ma specjalne pełnomocnictwa od samego biskupa tarnowskiego i może udzielać rozgrzeszenia jak sam biskup, nawet z takich grzechów z jakich oni, zwykli duszpasterze rozgrzeszać swoich parafian nie mogą.


Wszystko się zgadzało. Do parafii przyjechał wówczas wyjątkowy kapłan, który odprawiał tam Msze św., głosił Słowo Boże, a przede wszystkim spowiadał. Teraz po latach, w tym wyjątkowym wówczas kapłanie wierni odnajdują ks. Stanisława P. Trudno w końcu odmówić mu wyjątkowości… A więc jego koledzy seminaryjni nie kłamali swoich wiernych. Mówili prawdę, mimo iż nie mówili, że to czynny pedofil, a do tego wielokrotny recydywista.


Z otrzymanych w ostatnich dniach drogą elektroniczną wiadomości dowiedziałem się, że tak miało być chociażby w znanej i słynnej parafii w Otfinowie na Powiślu Dąbrowskim (jego piękne wnętrze jest na dołączonym do tego tekstu zdjęciu), gdzie od 2002 roku proboszczem jest seminaryjny kolega ks. Stanisława P., także wyświecony w 1984 roku, ks. Tadeusz R. Tę informację częściowo potwierdziłem źródłowo, ale chciałbym, aby odnieśli się do niej także sami kapłani, których to dotyczy. Może sam ksiądz proboszcz z Otfinowa się wypowie w tej kwestii?


W pomaganiu bliskiemu koledze z którym się spędziło sześć długich lat w zamkniętych seminaryjnym środowisku, nie widzę nic złego, ale zapraszanie do wspólnoty parafialnej, za którą się odpowiada moralnie przez Bogiem (oczywiście, jeżeli się w niego wierzy) czynnego pedofila, to nie tylko stwarzanie potencjalnego zagrożenia dla wszystkich dzieci w parafii, ale także wywoływanie zgorszenia i podważanie zaufania swoich parafian do swojego duszpasterza. Czy zatem ktoś z tych wszystkich, wywołanych niemal jak do tablicy szkolnej, księży znajdzie w sobie odwagę, aby odpowiedzieć publicznie na tym forum, na moje dzisiejsze pytania i wątpliwości, czy stać was będzie tylko na straszenie mnie potencjalnym procesem sądowym?


Jeżeli w dniu jutrzejszym, rzecznik tarnowskiej kurii zechce wystąpić ze specjalnym komunikatem, że bp Wiktor Skworc nic o tych praktykach wówczas nie wiedział, to pragnę już dzisiaj uprzedzić księdza rzecznika, żeby nie obrażał naszej inteligencji i przyjął do wiadomości iż wiemy, że żaden proboszcz nie może bez wiedzy kurii biskupiej sprowadzać sobie do parafii, którą kieruje, żadnego przypadkowego księdza jako rekolekcjonisty czy jakiegoś innego duszpasterza, który głosi tam Słowo Boże, spowiada i udziela sakramentów, a kuria nic o tym nie wie. Proszę więc księdza rzecznika tarnowskiej kurii biskupiej o wymyślenie, na potrzeby potencjalnego komunikatu w tej sprawie, inteligentniejszego tłumaczenia.


Do czego, i to już niestety w niedługim czasie, doprowadziła taka polityka kadrowa bp Wiktora Skworca i tarnowskiej kurii biskupiej, dowiecie się Państwo już wkrótce.
Ciąg dalszy nastąpi.

P.S.
Wszystkich wiernych diecezji tarnowskiej, którzy mają jakąkolwiek wiedzę na temat wykorzystywania seksualnego nieletnich, zarówno przez ks. Stanisława P. jak i innych księży diecezjalnych czy zakonnych, proszę o bezpośredni kontakt ze mną. Jesteśmy to wszyscy winni sobie, ale przede wszystkim ofiarom tego grzechu.
A wszystkich czytelników ponownie proszę o udostępnianie tych wpisów wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Im więcej ludzi to przeczyta tym większa lawina ruszy. A tego potrzebujemy wszyscy, nie tylko w tej diecezji.

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część VIII.

Musiało minąć przeszło ćwierć wieku od dnia święceń kapłańskich ks. Stanisława P., aby tarnowska kuria biskupia zaczęła reagować na jego ekscesy seksualne wobec nieletnich powierzonych jego duszpasterskiej trosce. Był styczeń 2010 roku…


Tydzień po Nowym Roku 2010 roku, do kurii biskupiej wpłynął list od jednej z ofiar ks. Stanisława P. Korespondencja była adresowana i przeznaczona do wiadomości ordynariusza tarnowskiego, bp Wiktora Skworca. Autorem listu był Pan Andrzej, jedna z ofiar wspomnianego kapłana. Sprawę Pana Andrzeja dokładnie opisał znany w całym kraju kapłan archidiecezji krakowskiej, ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski, więc zainteresowanych szczegółami odsyłam na Jego internetowego bloga. O ile mi wiadomo ks. Tadeusz pisał na ten temat, po rozmowie z samym zainteresowanym i autorem listu do biskupa tarnowskiego.


Zapewne wszyscy wyobrażają sobie, że kiedy biskup tarnowski, w dniu 8 stycznia 2010 roku, otrzymał takie pismo od ofiary ks. Stanisława P., i to odnoszące się do wielokrotnego przestępcy seksualnego, którego biskup znał od wielu lat osobiście, to taki hierarcha zareagował na tą informacje błyskawicznie. Że zawiesił swojego podwładnego w pełnieniu przez niego wszelkich funkcji duszpasterskich i rozpoczął błyskawiczną procedurę wyjaśniającą w tej bulwersującej sprawie. A tymczasem…


Kilka dni temu, na fali powszechnej krytyki ówczesnego ordynariusza tarnowskiego, jego rzecznik się tłumaczył, że Ksiądz Biskup nie miał wówczas czasu na natychmiastowe działanie, gdyż planował wówczas podróż do Niemiec, a następnie planował kolejną swoją podróż afrykańską do Rwandy i Burundi.


Nie chcę być złośliwy by się znęcać tutaj nad takim tłumaczeniem księdza rzecznika, ale dodam jedynie, że jak mi się wydaje znam bardzo dobrze procedury kościelne, także te w diecezji tarnowskiej, czego dowody daje także na tym moich profilu i wiem jak szybko zareagowałaby kuria tarnowska, gdyby na przykład jakikolwiek ksiądz publicznie powiedział cokolwiek na temat moralności swojego ordynariusza. I to nawet wówczas, gdyby powiedział wyłącznie prawdę. „Poleciałby” ze swojego stanowiska w ciągu zaledwie kilku godzin, stanąłby na kurialnym „dywaniku”, w gabinecie u któregoś z wikariuszy generalnych już następnego dnia po swojej wypowiedzi, zaraz o godzinie 9:00 rano, aby po kolejnych piętnastu minutach odebrać pismo o swoim odwołaniu od kanclerza kurii, który urzęduje za ścianą. Stałoby się to także wówczas, gdyby bp Wiktor Skworc przebywał nawet na odległym Biegunie Północnym i wizytował właśnie tamtejsze pingwiny. I wie to każdy ksiądz tej diecezji.


Nie będę złośliwy i nie napiszę też, gdzie, a właściwie do kogo, jeździł wówczas ordynariusz tarnowski do Niemiec, a także po co i z kim odwiedzał Rwandę i Burundi. A księdza rzecznika informuje, że czasami warto powiedzieć mniej niż więcej, szczególnie jak się jest rzecznikiem tego biskupa…


Tak więc dopiero po sześciu tygodniach ordynariusz tarnowski miał czas na spotkanie się z ks. Stanisławem P. Panowie spotkali się w dniu 19 lutego 2010 roku, a spotkanie miało burzliwy przebieg. Ksiądz Biskup nie wrzeszczał (było słychać za ścianą) z powodu krzywdy niewinnych dzieci, ale z powodu kolejnego skandalu jaki wywołał jego podwładny. Interes i dobre imię diecezji tarnowskiej przede wszystkim! A skandali w diecezji nie lubimy, prawda?


Była też zdecydowana decyzja biskupa tarnowskiego (nie było jej w latach poprzednich, przy wcześniejszych molestowaniach dzieci), że ks. Stanisław P. zostanie przesłuchany na okoliczność swoich zbrodni wobec osób nieletnich w sądzie biskupim. Podobno przesłuchanie miało objąć jedynie seksualne nadużycia dokonane przez tego kapłana na terenie diecezji tarnowskiej, te dokonane poza jej granicami, miały być pominięte. Przesłuchanie odbyło się w dniu 3 marca 2010 roku. I niech ksiądz rzecznik nie zaprzecza tym faktom, gdyż moi informatorzy są bardzo wiarygodni…


Protokół z tego przesłuchania był jednoznaczny, a w kurii biskupiej chyba nikt nie miał wątpliwości, także sam jej ordynariusz, że to wielokrotna recydywa seksualnego zwyrodnialca. Dziesięć dni później bp Wiktor Skworc wydał dekret o zawieszeniu w czynnościach kapłańskich ks. Stanisława P. Ksiądz został nie tylko zawieszony, ale także pozbawiony prawa do udzielania sakramentu pokuty i głoszenia Słowa Bożego wiernym, a także jakiejkolwiek pracy z dziećmi i młodzieżą. Zakaz udzielania sakramentu pokuty wynikał między innymi z faktu, że to konfesjonał i spowiadanie dzieci z ich intymnych spraw, były okazją do „łowienia” przez dewianta potencjalnych kolejnych nieletnich ofiar. A ponadto 57-letni ks. Stanisław P. miał obowiązkowo zamieszkać, w trybie natychmiastowym, na terenie Domu Księży Emerytów Diecezji Tarnowskiej w Tarnowie przy ulicy Pszennej. O tym obiekcie napiszę kiedyś znacznie więcej.


Z mojej korespondencji mailowej wynika, że akta ks. Stanisława P., które dotarły do Kongregacji Nauki Wiary, która z ramienia Watykanu rozpatruje takie sprawy z urzędu, noszą datę 7 czerwca 2010 roku. Dopiero wówczas tarnowska kuria dołączyła do tych akt dokumenty z lat 1984 – 2002, a więc o wiele lat za późno. Kongregacja watykańska po zapoznaniu się z tymi aktami, poleciła w dniu 21 maja 2011 roku, w sprawie ks. Stanisława P. przeprowadzić proces karny według kościelnych procedur sądowych. Czy ksiądz rzecznik chciałby być może zakwestionować moje informacje? A dlaczego o wieloletnich wyczynach ks. Stanisława P, Watykan został poinformowany dopiero wówczas?


Ostateczny wyrok w sprawie ks. Stanisława P., kapłana diecezji tarnowskiej zapadł w tarnowskim sądzie biskupim dopiero w dniu 10 czerwca 2013 roku. Dwadzieścia dziewięć lat po jego święceniach kapłańskich (!!!) Ks. Stanisław P. został uznany WINNYM wszystkim stawianym mu zarzutom. Otrzymał 10-letni zakaz sprawowania sakramentów świętych i głoszenia Słowa Bożego, z wyjątkiem codziennego celebrowania Mszy Św., ale wyłącznie w Domu Księży Emerytów Diecezji Tarnowskiej w Tarnowie. Ponadto zakaz pracy z dziećmi i młodzieżą, pełnienie jakichkolwiek funkcji kościelnych i poddanie się obowiązkowej terapii. Wyrok ten został ostatecznie zatwierdzony przez watykańską Kongregację Nauki Wiary w dniu 16 lipca 2013 roku. Ale, aby powiadomić Pana Andrzeja, jedną z ofiar ks. Stanisława P., o wyroku jaki zapadł wobec jego prześladowcy, kanclerz tarnowskiej kurii biskupiej, kapłan z doktoratem prawa kanonicznego, potrzebował jeszcze blisko pół roku…


Zapewne większość z czytelników, po przeczytaniu tego wyroku, odetchnęła wreszcie z ulgą i uznała, że dopiero wówczas, w 2013 roku, władze diecezji tarnowskiej zrobiły to co powinny, a czego nie zrobiły przez wiele lat wcześniej. Zapewne wielu z Państwa wydaje się, że tym wyrokiem zamknął się ten dramatyczny i jakże gorszący spektakl kłamstw, obłudy i zakłamania ze strony władz diecezji tarnowskiej, z nieodwracalną krzywdą moralną i psychiczną nieletnich w tle. Otóż nic bardziej mylnego. Nic się nie skończyło, a wkrótce rozpocznie się kolejny rozdział tego samego dramatu, ale o tym napiszę już Państwu wkrótce.


Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. Grzech w diecezji tarnowskiej. Część 5 i 6

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część V.

Kiedy wierni w parafii w Woli Radłowskiej przyjęli do wiadomości, że ich dawny proboszcz odszedł z ich parafialnej wspólnoty wyłącznie z powodów zdrowotnych i zaczęli przyzwyczajać się do swojego nowego duszpasterza, temat ks. Stanisława P., jakby przestał istnieć. Przestał istnieć zarówno w jego dawnej parafii, ale także w kurii diecezjalnej. Tym bardziej, że pojawiły się w diecezji nowe afery z kolejnymi księżmi, więc w kurii zbierały się kolejne „sztaby kryzysowe”, które ratowały jedynie dobre imię instytucji, a problemy i skandale nadal narastały. Grzech narastał w całej diecezji tarnowskiej, a jej dobre imię i świetne samopoczucie jej hierarchii rosło wraz z nim.


Ale ks. Stanisław P., był oficjalnie od dnia 9 listopada 2002 roku na przymusowym urlopie, a tym samym nie zarabiał jak jego koledzy. A ksiądz jak powszechnie wiadomo, nigdy nie cierpi z powodu swojej grzeszności, ale zawsze gdy koledzy zarabiają, a on nie.
Już po nowym roku, a więc zaledwie dwa miesiące po odejściu z Woli Radłowskiej ks. Stanisław P. rozpoczął starania o uzyskanie nowej kościelnej posady. Ale był uznany seksualnym przestępcą, a do tego recydywistą, więc powrót do diecezji był ryzykowny.

Ordynariusz tarnowski, bp Wiktor Skworc już od blisko pięciu lat chętnie pozbywał się takich księży ze swojej diecezji. W przeciwieństwie do innych biskupów diecezjalnych nigdy nie miał problemów kadrowych, bo diecezja którą zarządzał zawsze była niezwykle dochodowa, a przy tym bogata w powołania duchowne. A na Wschodzie brakowało księży. Wszystkie diecezje obrządku łacińskiego na terenie dawnego Związku Sowieckiego przyjmowały niemal każdego kapłana.

Tamtejsi wierni to przeważnie potomkowie polskich mieszkańców dawnych Kresów Rzeczypospolitej, więc i z językiem nie ma specjalnie większego problemu. Tym razem wybór padł na diecezję kamieniecko – podolską, której stolica znajduje się w Kamieńcu Podolskim. Tam stoi słynna twierdza, która większości z nas kojarzy się z Trylogią Henryka Sienkiewicza i literacką postacią Michała Jerzego Wołodyjowskiego, „Małego Rycerza” i jej bohaterskiego obrońcy, ale stoi w tym mieście także piękna katolicka katedra. Do tekstu dołączyłem zdjęcia tej świątyni.

 


Zaledwie kilka miesięcy po aferze w Woli Radłowskiej, ciężko zapadły na zdrowiu ks. Stanisław P., który nie mógł z powodów zdrowotnych pełnić nadal swoich duszpasterskich obowiązków w tej parafii, ozdrowiał cudownie wiosną 2003 roku i został przez swojego szefa, a dla mnie jedynie TW „Dąbrowskiego”, oddelegowany do pracy duszpasterskiej na Ukrainę. Mało tego, dawny tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa, wydał seksualnemu dewiantowi nie tylko zgodę na pracę na terenie diecezji na ukraińskim Podolu, ale także pozytywnie zaopiniował jego kandydaturę.


Podkreślam raz jeszcze. Żaden ksiądz katolicki nie może samodzielnie wyjechać poza teren własnej diecezji i podjąć w innej diecezji obowiązków duszpasterskich. Nawet na wyjazd wakacyjny potrzebuje zgody swojej kurii. Arcybiskupie Wiktorze Skworc, jesteś więc kłamcą jeżeli twierdzisz, że w tym wypadku było inaczej!!! Ks. Stanisław P., otrzymał nie tylko twoją zgodę na wyjazd na Ukrainę, ale także cała procedura była przygotowana przez obie kurie biskupie. Na inną procedurę nie pozwala Kodeks Prawa Kanonicznego. A tu żadna prawna czy kanoniczna procedura nie została złamana i ks. Stanisław P. wyjechał formalnie do pracy na Podole. Został tam oficjalnie wysłany, albo jak ktoś woli, oddelegowany przez swojego biskupa ordynariusza.

Żadna procedura prawna nie została złamana, ale została tu złamana zwykła przyzwoitość. Zresztą Skworc, nigdy nie miałeś jej zbyt dużo!!! Nie miałeś przyzwoitości, gdy byłeś młodym księdzem i zdradziłeś nie tylko swojego ordynariusza i Kościół, świadomie współpracując z jej komunistycznymi wrogami. Nie miałeś jej także, gdy wysyłałeś zwyrodniałych dewiantów do pracy do innych katolickich diecezji i nie masz jej teraz, gdy ustami swojego rzecznika kłamiesz nadal. Jesteś kłamcą!!! Kłamcami są także twoi następcy w diecezji tarnowskiej, którzy kłamią tak jak ty. Sam ich zresztą wyświęciłeś. Nie wiedziałem, że wraz ze święceniami można przekazać gen kłamstwa. Teraz wiem, że można.

 

Ordynariuszem kamieńsko – podolskim jest od dnia 4 maja 2002 roku bp Maksymilian Leon Dubrowski (rocznik 1949), kapłan z Zakonu Braci Mniejszych, który w latach 1998 – 2002 był biskupem pomocniczym tejże diecezji. Jego zdjęcie także dołączam do mojego wpisu. Biskupi ukraińscy obrządku łacińskiego często korzystają z pomocy kadrowej z polskich diecezji i polskich prowincji zakonnych, bo powołań własnych mają zdecydowanie za mało. Tak było i tym razem.


Nie jestem w stanie Państwu potwierdzić, ile ofiar nieletnich dzieci padło na Podolu ofiarą seksualnego zwyrodnialca z tarnowskiej diecezji, ks. Stanisława P. Do dzisiaj, kiedy piszę ten wpis, tamtejsza kuria nie udzieliła mi odpowiedzi w tej sprawie.
Dwie rzeczy natomiast wiemy na pewno. Po pierwsze, że ks. Stanisław P. wykorzystywał ukraińskie dzieci przez pięć lat i w roku 2008 został usunięty z terenu diecezji kamieńsko – podolskiej. Ksiądz Tadeusz Isakowicz – Zaleski pomylił się w swoim wpisie na własnym blogu i podał tu datę 2009 roku. To był jedyny błąd ks. Tadeusza, którego osobiście podziwiam za jego odwagę w płynięciu od wielu lat pod prąd w polskim Kościele.


Po drugie. Pełną dokumentację w sprawie seksualnych nadużyć ks. Stanisława P. w diecezji kamieńsko – podolskiej tamtejsza kuria przekazała w dniu 27 czerwca 2020 roku do Kongregacji Doktryny Wiary, co potwierdziła ta kongregacja. Formalne śledztwo w tej sprawie rozpoczęło się w dniu 2 lipca 2020 roku. Szkoda, że nie obejmuje ona także tych polskich hierarchów, którzy umożliwili ks. Stanisławowi P. dokonywanie jego kolejnych zbrodni na niewinnych i ufnych dzieciach, a teraz perfidnie kłamią w jego sprawie. W jego? A może wiedzą, że to także ich sprawa?


Ks. Stanisław P. w 2008 roku powrócił do rodzimej diecezji. Za jego skandaliczne zachowanie na Podolu nie spadł mu nawet jeden włos z głowy. Ordynariusz tarnowski, bp Wiktor Skworc wyznaczył mu kolejną placówkę duszpasterską. Tym razem dewiant i zwyrodnialec, a także wieloletni recydywista trafił do renomowanego uzdrowiska na terenie diecezji tarnowskiej. Seksualny rekin wypłynął na swoim nowym terenie na swój kolejny łów. Ale o tym dowiecie się już szczegółowo Państwo w kolejnej odsłonie tego cyklu.


Ciąg dalszy nastąpi.

 

P.S.
Tym razem pragnę podziękować wszystkim tym księżom tarnowskiej diecezji, którzy w ostatnich dniach zwrócili się do mnie ze słowami wsparcia i sympatii. Fakt, że mieliście Panowie odwagę wyrazić swój ból i komentarz w sprawie konieczności oczyszczenia diecezji tarnowskiej z „brudu grzechu”, jest dla mnie niezwykle budujący i inspirujący.
W sposób szczególny pragnę publicznie, ale w dniu dzisiejszym jedynie anonimowo, podziękować tym wszystkim kapłanom, którzy dostarczają mi informacje, dokumenty, a nawet zdjęcia dotyczące „brudu” w tejże diecezji. Przepraszam, że o tych aferach z udziałem także najwyższych dostojników diecezji, jeszcze nie piszę na swoim profilu, ale dla własnego prawnego bezpieczeństwa muszę wszystkie te informacje szczegółowo zweryfikować, aby nie paść ofiarą jakiejś zorganizowanej prowokacji. Ale zapewniam, że po pozytywnej weryfikacji wszystkie fakty ujrzą światło dzienne. Jestem w szoku po lekturze tych informacji i kompletnie zaskoczony skalą moralnego upadku tej diecezji.
Tym bardziej kłaniam się nisko tym wszystkim księżom, którzy zdobyli się na taką odwagę ze swojej strony. Wasza determinacja to niezwykły kredyt zaufania dla mnie. Mam tego pełną świadomość. Wszystkim kapłanom zapewniam pełną dyskrecję i zapewniam o moim szacunku i uznaniu.

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część VI.

Ks. Stanisław P. w 2008 roku powrócił w niesławie z ukraińskiej diecezji kamieńsko – podolskiej do swojej rodzinnej diecezji. Zapewne wydaje się więc Państwu, którzy śledzicie już od kilku dni nasz cykl, że w zaistniałej sytuacji ówczesny tarnowski ordynariusz, bp Wiktor Skworc, podjął odpowiednie kroki prawne w stosunku do wielokrotnego recydywisty i seksualnego sprawcy wykorzystywania seksualnego nieletnich ofiar, że jako jego bezpośredni przełożony, w oparciu o przepisy Kodeksu Prawa Kanonicznego i decyzje Stolicy Apostolskiej rozpoczął proces wydalenia ks. Stanisława P. ze stanu duchownego. O powiadomieniu świeckich organów ścigania w zaistniałej sytuacji nawet nie wspominając.


Tym bardziej zaskakuje więc fakt, że w 2008 roku, kościelny dewiant seksualny i kilkukrotny recydywista nie tylko nie poniósł żadnej kary kanonicznej, nie poniósł żadnych konsekwencji prawnych, ale do tego otrzymał po powrocie do diecezji tarnowskiej nową kościelną posadę. Został mianowicie zamianowany przez swojego biskupa diecezjalnego penitencjarzem w prestiżowym kościele w centrum powszechnie znanego kurortu, Krynicy – Zdroju. To najbardziej znana parafia w tym mieście, pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ale najbardziej zaskakuje nie parafia do której został skierowany, ale otrzymane stanowisko, penitencjarz.

 


Do tego wpisu dołączam Państwu nie tylko zdjęcie wspomnianej krynickiej świątyni, ale także wydruk z przepisów prawa kanonicznego dotyczącego samej spowiedzi, ale także funkcji penitencjarza. Niezorientowanym czytelnikom wyjaśniam więc istotę całej sprawy.

 


Do spowiedzi w każdym kościele katolickim przystąpić może niemal każdy, ale nie każdy w nim otrzyma rozgrzeszenie. Pewne grzechy ciężkie, takie jak morderstwo, świętokradztwo, aborcja, atak na papieża lub biskupa i jego zranienie itd., są nie tylko grzechami śmiertelnymi, traktowanymi w Kościele w sposób szczególny, po których wierny popada jakby w automatyczną ekskomunikę i potępienie wieczne. Przynajmniej tak wynika z oficjalnego nauczania Kościoła.

Jeżeli więc ktoś taki chciałby się upokorzyć i wyspowiadać z takiego wyjątkowego grzechu, może tego dokonać w specjalnej procedurze, spowiadając się u samego papieża (co technicznie i praktycznie jest bardzo trudne) lub u swojego ordynariusza (co też nie jest proste). Dlatego biskup danej diecezji wyznacza specjalnych spowiedników, penitencjarzy, którym nadaje specjalne jurysdykcje do odpuszczania takich wyjątkowych ciężkich grzechów, których odpuszczenie w innym wypadku musiałoby podlegać wyłącznie jemu samemu lub papieżowi.


Wyobrażacie więc sobie Państwo, co się tak naprawdę stało w 2008 roku? Na penitencjarza w Krynicy – Zdroju, biskup Wiktor Skworc wyznaczył wielokrotnego pedofila i do tego człowieka, któremu już wcześniej zarzucano, że konfesjonał był dla niego okazją do łowienia swoich nieletnich ofiar!!! Co gorsze nikt, ani dziennikarze mediów lokalnych czy ogólnopolskich, ani sam ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski na swoim blogu, nie stawia byłemu biskupowi tarnowskiemu takich zarzutów. Jestem w tym niestety osamotniony, a mam niezbite dowody na to, że ks. Stanisław P., od 2008 roku, był penitencjarzem w Krynicy – Zdroju. To po prostu niewyobrażalny skandal!!!


Dołączam dla zainteresowanych nie tylko wypis z Kodeksu Prawa Kanonicznego dotyczący samej spowiedzi i funkcji penitencjarzy. Dołączam także zdjęcie z podręcznika do religii, gdzie małym dzieciom tłumaczy się, że podczas spowiedzi wyznają one grzechy nie księdzu, który siedzi w konfesjonale, ale samemu Jezusowi i to sam Jezus udziela im rozgrzeszenia, a nie ksiądz, którego widzą. Tego naucza się nasze dzieci w szkołach na lekcjach religii. A kogo objęła jurysdykcja biskupia do słuchania wyjątkowych spowiedzi w południowej części diecezji tarnowskiej?

 

 

Jednego z największych seksualnych przestępców względem dzieci. I dawny ordynariusz tarnowski, bp Wiktor Skworc nie może powiedzieć, teraz po 12 latach, że nie wiedział wówczas kim jest ks. Stanisław P. Znał jego przeszłość z czasów, gdy był on przenoszony karnie jako wikariusz z parafii na parafie, gdy karnie sam przenosił go z Woli Radłowskiej na Ukrainę. Wiedział też dobrze co stało się także na Podolu… Czy ktoś tu jeszcze czegoś nie rozumie? Jak długo jeszcze można bronić wielokrotnego obrońcę pedofila? Jakimi argumentami można teraz po latach bronić obecnego metropolitę katowickiego?


Jest jeszcze jedna kwestia do wyjaśnienia. Dlaczego wybór padł w 2008 roku na tę znaną uzdrowiskową miejscowość? Mam w tej sprawie swoją własną opinię wysnutą po analizie dokumentów jakie sam posiadam. Otóż proboszczem we wspomnianej parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny był w latach 2002 – 2020 znany mi ks. Bogusław S. To były wikariusz w parafii w której obecnie mieszkam. Miałbym do tego kapłana wiele trudnych pytań w kwestii jego kolegi, ks. Stanisława P. i mam nadzieję, że je kiedyś publicznie postawię, a ks. Bogusław S. także publicznie na nie odpowie.

 

Dziś dodam tylko, że kapłan ten należy do wiernych i oddanych żołnierzy obecnego ordynariusza, a kilka dni temu objął on prestiżowe stanowisko w samym Tarnowie i nie jest już proboszczem we wspomnianej krynickiej parafii. Jak więc widać wierność biskupowi i kurii się zawsze opłaca. To właśnie ks. Bogusław S., prawdopodobnie „przygarnął” swojego dawnego kolegę z seminarium z którym mieszkał razem przez sześć lat pod jednym dachem. To on był jednym z tych pozostałych czterdziestu diakonów, którzy w dniu 27 maja 1984 roku, przyjęli w tarnowskiej katedrze święcenia kapłańskie wraz z diakonem Stanisławem P.

I nie byłoby w tym nic złego, że seminaryjny kolega pomaga koledze, gdyby nie seksualne przestępstwa ks. Stanisława P. względem dzieci. Gdy kolega z seminarium upada tak nisko jak ks. Stanisław P., to jego koledzy kapłani powinni pochylić się nad jego moralnym upadkiem i podać mu pomocną dłoń, a nie umożliwić mu, na kolejne lata, pełnienie funkcji penitencjarza. To kolejny rozdział w obszernej „księdze grzechu w diecezji tarnowskiej”.


Konfesjonał zawsze kojarzy się nam z grzechem. A właściwie powinien nam się kojarzyć z miejscem, gdzie się go winniśmy pozbywać. Niestety w diecezji tarnowskiej konfesjonał, ten krynicki konfesjonał penitencjarza, stał się miejscem jednego z najcięższych grzechów, bo grzechów względem kolejnych nieletnich ofiar ks. Stanisława P. Ale nie tylko on za te ciężkie grzechy dziś moralnie odpowiada. Odpowiada także wielu tych, którzy dziś należą nadal do elity naszego polskiego duchowieństwa. Ale o tym dowiecie się Państwo więcej już wkrótce.


Ciąg dalszy nastąpi.

 

Andrzej Gerlach

Andrzej Gerlach. Grzech w diecezji tarnowskiej. Część 3 i 4

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część III.

W tej naszej opowieści niezwykle ważnym okazał się okres przełomu 1997 i 1998 roku. W dniu 13 grudnia 1997 roku papież Jan Paweł II zamianował nowym ordynariuszem tarnowskim, dotychczasowego ekonoma archidiecezji katowickiej, ks. Wiktora Skworca (rocznik 1948), a w dniu 6 stycznia 1998 roku, sam go osobiście konsekrował w Bazylice Św. Piotra w Rzymie. Cały wcześniejszy proces informacyjny w tej sprawie przeprowadził ówczesny nuncjusz papieski abp Józef Kowalczyk (rocznik 1938), pochodzący rodzinnie z parafii Jadowniki Mokre (diecezja tarnowska). Parafia ta należała, i należy do dnia dzisiejszego, do tego samego dekanatu radłowskiego, do którego należy parafia w Woli Radłowskiej w której od lata 1996 roku proboszczem był ks. Stanisław P. Przypadek czy Palec Boży? Ani jedno, ani drugie…

Nowy ordynariusz tarnowski, to były długoletni sekretarz i osobisty kapelan legendarnego ordynariusza katowickiego z czasów PRL i niezłomnego wroga systemu komunistycznego, bp Herberta Bednorza (1908 – 1989), który przez lata znajdował się w kręgu zainteresowań służb specjalnych PRL. Hierarcha ten przez wiele lat miał podłożony podsłuch, zarówno w swojej rezydencji jak i w swoim gabinecie, a nawet w swojej prywatnej sypialni. Zaś jego były kapelan i osobisty sekretarz, a od grudnia 1997 roku biskup tarnowski, to były Tajny Współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Dąbrowski”.

Gdyby Jego Ekscelencja chciał nam opowiedzieć dlaczego nosił ten pseudonim, kto go wymyślił, jak również kto podłożył podsłuchy w rezydencji bp Herberta Bednorza, to mój portal jest do dyspozycji księdza (teraz, o zgrozo!!!) arcybiskupa. Osobiście znam odpowiedzi na te pytania, przesiedziałem bowiem w archiwach IPN długie miesiące nad dokumentami takich „Judaszy w złotych ornatach” jak TW „Dąbrowski”, ale czytelnicy chętnie by usłyszeli odpowiedzi na te pytania z ust Jego Ekscelencji, nieprawdaż? A może przy okazji opowie ksiądz arcybiskup naszym czytelnikom jakże pikantne szczegóły dotyczące okoliczności samego werbunku przez oficerów Służby Bezpieczeństwa? Za co księdza tajne służby PRL „złapały”? Zdewociałe i zdewociałych czytelników uprzedzam jednak, że nie był to ani pastorał, ani kropidło…

Tak więc niech nie dziwi nikogo fakt, że kościelne kadry w diecezji tarnowskiej, bardzo szybko zorientowały się, że wraz z przyjściem nowego ordynariusza do diecezji, zmieniły się w niej szybko standardy moralne. Nigdy nie były one oszałamiająco wysokie, ale niewątpliwie pod nowymi rządami TW „Dąbrowskiego”, dla wielu duchownych rozpoczął się „złoty okres w ich kapłańskim życiu”.

Na więcej mógł więc sobie pozwolić także nowy proboszcz w parafii Wola Radłowska. Był już nie wiejskim wikarym, jak dotychczas, ale proboszczem i do tego jedynym kapłanem w podległej mu parafii. Sam spowiadał, sam katechizował, a tym samym znał najintymniejsze szczegóły z życia niemal każdej rodziny we wsi. Jeżeli czegoś nie dowiedział się bezpośrednio od kogoś, bo ten ktoś spowiadał się w innym kościele lub parafii, to „wyciągał” interesujące go szczegóły z życia swoich parafian, ze spowiedzi innych członków ich rodzin lub ich sąsiadów.

Szczególnie łatwo wyciągał potrzebne mu informacje ze spowiedzi dzieci. Skąd to wiemy? Bo bardzo często wiele z wątków z konfesjonału, miało swój ciąg dalszy przy wesołych rozmowach przy stole na własnej plebanii lub w sąsiadującej parafii, którą nazwę dziś tajemniczo „Parafią Dwóch Czesławów”. Jak dodam, że jeden z tych Czesławów skończył swój kapłański żywot na sznurze wisielca, to w kurii biskupiej już będzie wiadomo o którą parafię chodzi. Historia „Parafii Dwóch Czesławów” to także niezwykle ciekawy wątek w opisie innego „grzechu w diecezji tarnowskiej”, który kiedyś także poruszę bardziej szczegółowo.

A skoro już o spowiadaniu i katechizacji dzieci mowa, to dodam, że podczas tych kontaktów duszpasterz z Woli Radłowskiej coraz częściej pozwalał sobie na coraz dziwniejsze gesty i zachowania względem nich. Podczas spowiedzi wypytywał, skrępowane tym dzieci, o najintymniejsze szczegóły z ich osobistego życia, te najmłodsze niekiedy nawet nie rozumiały pytań księdza, a podczas katechizacji w szkole często dotykał w miejsca intymne swoje nieletnie ofiary. Wiedział o nich przecież niemal wszystko. Z czasem stawało się to coraz trudniejsze do zniesienia.

Niestety, ani rodzice, ani nauczyciele z miejscowej szkoły wówczas nie reagowali. I taka sytuacja trwała przez kilka lat. Przez blisko dwie godziny rozmawiałem kilka tygodni temu z dorosłym już człowiekiem, który opowiadał mi jak wówczas próbował szukać ratunku u swoich własnych rodziców. Efekt tego był taki, że dostał karę, a ponadto musiał przeprosić księdza za to, że mówił o nim źle. I tak miał wielkie szczęście, jego kolega z klasy oraz jego młodszy brat, za to samo dostali jeszcze ostre lanie w domu. Ich ojciec to do dziś bardzo znany biznesmen w okolicy Radłowa.

Dwa czy trzy lata temu na pewnej edycji tarnowskiej „ALFY”, doszło miedzy mną, a emerytowanymi nauczycielami z tamtejszej szkoły niemal do ostrego starcia. Tematem naszego sporu był oczywiście „niewinny ksiądz i zdemoralizowane dzieci szkalujące Sługę Bożego”. I kilkoro równie „zdemoralizowanych rodziców, którzy stanęli po ich stronie, a nie po stronie Prawdy i Kościoła”. I to wszystko działo się w XXI wieku…

Dopiero po sześciu latach duszpasterzowania w Woli Radłowskiej ks. Stanisława P., część rodziców zdecydowała się zwrócić ze skargą na swojego proboszcza do tarnowskiej kurii biskupiej. Skarga dotyczyła głównie niewłaściwego zachowania księdza, także podczas lekcji religii, względem ich nieletnich dzieci (większość z nich nie miała wtedy nawet 13 lat) i notorycznego „dotykania ich w miejsca intymne”.

Reakcja oburzonych rodziców dzieci z Woli Radłowskiej była wówczas jak najbardziej uzasadniona, ale nie uwzględniała jednego, że w 2002 roku na tronie biskupim w tarnowskiej katedrze zasiadał bp Wiktor Skworc. A w tarnowskiej kurii biskupiej urzędowali ludzie, którymi się on skutecznie otoczył i którym daleko było do wrażliwości względem jakiś nieletnich ofiar z dalekiej podradłowskiej wsi, molestowanych przez ich proboszcza. Liczył się natomiast przede wszystkim interes i dobre imię instytucji, którą ci panowie reprezentowali.

Wszystkich czytelników zainteresowanych decyzjami władz diecezji tarnowskiej w tej sprawie i dalszym losem ks. Stanisława P., zachęcam do ponownego odwiedzenia mojego profilu.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część IV.

Zapewne wielu z Państwa zadaje sobie teraz pytanie, co robi biskup ordynariusz Kościoła Katolickiego gdy dowiaduje się, że jeden z jego podwładnych księży, od lat wykorzystuje seksualnie dzieci lub je molestuje. Nie Drodzy Państwo. Nie macie racji. On go nie suspenduje, nie karze, nie usuwa ze stanu duchownego za sprawą władz Stolicy Apostolskiej. Co zatem robi?

Natychmiast w kurii biskupiej zbiera się „sztab kryzysowy” w składzie biskup ordynariusz, jego wikariusze generalni, kanclerz i oficjał sądu biskupiego i sztab ten ustala dalszy plan działania. A plan działania jest zawsze jeden i ten sam. Ratować wizerunek firmy, uśpić czujność rodzin nieletnich ofiar, tych najbardziej rozwścieczonych parafian z parafii winowajcy uznać i ogłosić publicznie wrogami wiary, Boga i Kościoła, a pozostałych zdezorientowanych parafian wezwać do obrony oblężonej twierdzy, Matki Kościoła, którą atakują wściekle krwiożercze wilki działające w zmowie z „Żydami, masonami, cyklistami i innymi siłami zła”. I koniecznie jeszcze jedno. Sprawcę tego całego zamieszania należy natychmiast odwołać, koniecznie nagle i na skutek gwałtownego pogorszenia się jego stanu zdrowia, a po pewnym czasie cudownie ozdrowiałego przenieść dyskretnie na drugi koniec diecezji (jak jest odpowiednio duża), albo podrzucić jak „kukułcze jajo i do tego mocno śmierdzące”, jakiejś innej diecezji w kraju lub za granicą.

I robili tak od lat biskupi niemal w całym kraju. Masowo postępowali tak także biskupi tarnowscy. W okresie Polski Ludowej bp Jan Stepa (rządził od 1946 do 1959 roku) i bp Jerzy Ablewicz (rządził od 1962 do 1990 roku) pozbyli się w ten sposób kilkuset księży z tej diecezji. Wszystkim zainteresowanym tym zjawiskiem czytelnikom mogę udostępnić pełną listę, z danymi personalnymi tego wątpliwego „towaru eksportowego”. Skala tego zjawiska wręcz powala! Dawniej „lądowali” tacy księża w diecezjach pomorskich, śląskich czy na Warmii i Mazurach. Teraz coraz częściej są wysyłani na misje lub do dawnych republik sowieckich. Ważne, że daleko od diecezji tarnowskiej, która przecież zawsze słynęła i słynie nadal z „pięknych i licznych powołań kapłańskich”.

Także w 2002 roku odbył się w tarnowskiej kurii biskupiej taki „sztab kryzysowy”, a jego głównym bohaterem był proboszcz z parafii w Woli Radłowskiej, ks. Stanisław P. Stan zdrowia delikwenta oczywiście uległ nagłemu pogorszeniu, co zostało ogłoszone z ambony kościoła parafialnego wiernym z parafii pod wezwaniem Błogosławionej Karoliny Kózki. „Sztab kryzysowy”miał przecież wówczas pełny wgląd w dokumenty ks. Stanisława P., nie musi zatem niczego sprawdzać, ani potwierdzać. To co się wydarzyło w parafii w Woli Radłowskiej było tylko recydywą wydarzeń z poprzednich placówek na których ks. Stanisław P. pracował jako wikary.

Mimo to dewiant seksualny kłamał w żywe oczy i podobno nawet płakał przed samym ordynariuszem, jaki to on jest niewinny i jak to został niesłusznie oskarżony przez swoich wrogów. Biskup podobno dostał szału i wrzeszczał na swojego podwładnego. W końcu nie ma się co dziwić, od opowiadania takich głupot to był on, a nie od wysłuchiwania takich bredni. Skruszony winowajca przyznał mu w duchu rację. Ordynariusz tarnowski kazał mu wówczas wziąć papier, długopis i natychmiast napisać to wszystko co podyktował mu kanclerz kurii. Skruszony proboszcz z Woli Radłowskiej napisał więc pokorną prośbę do stojącego obok niego ordynariusza, aby zwolnił go w trybie natychmiastowym z funkcji proboszcza tejże parafii. Prośba została natychmiast przyjęta.

Z gabinetu ordynariusza tarnowskiego ks. Stanisław P. wyszedł już jako były proboszcz swojej dotychczasowej parafii. Był wówczas dzień 6 listopada 2002 roku. Trzy dni później ks. Stanisławowi P. została wręczona na piśmie decyzja biskupa Wiktora Skworca o tym, że zostaje mu przyznany urlop zdrowotny. Urlop był oczywiście przymusowy, ale nazywał się zdrowotny, bo oficjalnie były już proboszcz z podradłowskiej parafii podupadł gwałtownie na zdrowiu. Miał się odtąd trzymać z daleko od swojej dotychczasowej parafii. Mógł mieszkać u swojej rodziny, albo poszukać sobie mieszkania na jakiejś parafii u zaprzyjaźnionego kolegi, co nie jest wcale łatwe, bo w tej firmie jak się traci zaufanie szefa i się mocno narozrabiało, to traci się szybko wszystkich kolegów. Już będąc na urlopie ks. Stanisław P. otrzymał list od bp Wiktora Skworca z którego wynikało, że jest winny (bo dał się złapać – dopisek mój), ma teraz siedzieć cicho, aż sprawa ucichnie, a całość kończyła się wezwaniem ordynariusza „do prowadzenia życia godnego kapłana” (czyli biskupim wezwaniem do tego, aby zaprzestał się łajdaczyć dalej – dopisek mój).

Tymczasem w Woli Radłowskiej pojawił się nowy proboszcz i ogłosił chorobę swojego poprzednika. Rodzicom molestowanych chłopców obiecuje się w tarnowskiej kurii biskupiej „dogłębne zbadanie sprawy” i obiecuje się wszelką pomoc. Zapewnia się ich także o tym, że ksiądz biskup wie o wszystkim i modli się w ich intencji gorąco i żarliwie. I że oczywiście będą o wszystkim na bieżąco informowani w całej sprawie. Był wówczas 2002 rok. Od opisanych wydarzeń minęło już niemal 18 lat i rodzice nieletnich ofiar ks. Stanisława P. z Woli Radłowskiej nadal czekają na spełnienie się danych im wówczas obietnic.

Zapewne większość czytelników zastanawia się teraz jak przebiegał ten przymusowy urlop zdrowotny ks. Stanisława P. i w jaki sposób władze diecezji tarnowskiej zabezpieczyły groźbę ewentualnej, ponownej już recydywy, swojego podwładnego. Poinformuję o tym Państwa w kolejnych odsłonach tego cyklu, a dodam tylko, że najlepsze dopiero przed nami.

Ciąg dalszy nastąpi.

P.S.

Jestem pod wrażeniem tych wszystkich rozmów, które odbyłem w ostatnich dniach z osobami molestowanymi przez księży diecezji tarnowskiej. A także z osobami z rodzin tych, którzy jeszcze nie są gotowi na takie wyznania. W dwóch wypadkach są to rodzice, w trzech rodzone siostry, w jednym mąż, a jednym były chłopak molestowanej i wykorzystanej seksualnie ofiary. Przez te lata stworzyłem bazę żyjących i nieżyjących już zwyrodnialców w sutannach w tej diecezji, ale relacje, które ostatnio usłyszałem doprawdy powalają nawet kogoś takiego jak ja, który już w archiwach kościelnych czytał niejedno. Każdej osobie zgłaszającej się do mnie zapewniam pełną dyskrecję i ochronę danych, obiecuję pomoc na każdym etapie wychodzenia z traumy, a także ewentualny mój osobisty udział w sprawie cywilnej, gdyby taka pomoc była komukolwiek potrzebna. Moje zeznania w sądzie i moje prywatne archiwa są do Państwa dyspozycji.

A wszystkich pozostałych czytelników nieustannie proszę nadal o dalsze udostępnianie tych wpisów. To nic nas nie kosztuje, ale daje wiele. Zróbmy lawinę, której już nikt nie powstrzyma.

Andrzej Gerlach. Grzech w diecezji tarnowskiej – część 1 i 2

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część I.

 

Znany powszechnie w naszym kraju ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski, kapłan archidiecezji krakowskiej, zarzucił publicznie kilka dni temu na swoim blogu, hierarchom diecezji tarnowskiej świadome ukrywanie pedofilii w szeregach podległego im duchowieństwa. Po tej publikacji diecezja tarnowska zagroziła publicznie ks. Tadeuszowi procesem cywilnym zarzucając mu kłamstwo, co osobiście odbieram jako próbę zakneblowania kolejnego kapłana w naszym kraju. W zaistniałej sytuacji nie mogę milczeć, tym bardziej, że znam ks. Tadeusza od lat i choć nie zawsze zgadzam się z jego poglądami, chociażby w kwestiach polityki wobec państwa ukraińskiego, to cenię go za odwagę w głoszeniu swoich poglądów, a ponadto jego wspomniany wpis na blogu, to tak naprawdę dopiero mały wycinek prawdy o tej diecezji.


Wpis ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego dotyczył zaledwie jednego przypadku, a mianowicie księdza diecezji tarnowskiej Stanisława P., ale chcę poinformować wszystkich czytelników, że osoba tego kapłana to tylko najbardziej obecnie nagłośniony medialnie przypadek dotyczący moralnego upadku tej diecezji. Ks. Stanisław P. to tak naprawdę zaledwie mały wycinek większego problemu, któremu na imię „grzech w diecezji tarnowskiej”.


Skoro diecezja chce procesu cywilnego w tej sprawie, to dodam w tym i w kolejnych wpisach znacznie więcej informacji niż ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski, aby opinia publiczna wiedziała wszystko w tej bulwersującej historii. Co zaś do mnie, to zapewniam tarnowskich hierarchów kościelnych, że wiem dobrze, że ławy sądowe w gmachu tarnowskiego sądu są na tyle obszerne, że zmieścimy się na nich we dwóch z ks. Tadeuszem. A wszystkich zainteresowanych już dzisiaj zachęcam do rezerwacji miejsc na widowni w sali rozpraw.


Ks. Stanisław P., to typowy przypadek człowieka, który od wczesnych lat swojego życia, zdając sobie świetnie sprawę ze swoich seksualnych skłonności, postanowił ukryć je pod sutanną księdza. Przyszedł na świat w dniu 21 marca 1953 roku i pochodził z parafii Brzezna koło Nowego Sącza, urodził się w czasach i w miejscu gdzie sutanna księdza wzbudzała i wzbudza do dziś wyjątkowy szacunek i podziw. Gdyby młody Stanisław pozostał na wsi, robiłby zapewne to co teraz robi większość jego kolegów, ale musiałby się po pewnym czasie tłumaczyć najbliższym, dlaczego nie zakłada rodziny, a być może z czasem ktoś zwróciłby uwagę na to, że jego seksualność jest zwrócono wobec dzieci, a nie dojrzałych kobiet. Ratunkiem dla niego stał się więc okazały budynek Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie, do którego wstąpił w drugiej połowie lat siedemdziesiątych minionego wieku. Prawdopodobnie radość w najbliższej rodzinie i w miejscowej parafii była wielka.

 


Obecnie nawet koledzy seminaryjni z roku ks. Stanisława P., którzy studiowali z nim przez wiele lat lub na innych latach i powinni pamiętać go z tego okresu czasu, dostają dziwnej amnezji i właściwie jakby mogli, to zaprzeczaliby, że w ogóle go znają i że w ogóle studiowali wówczas w tarnowskim seminarium. Ci nieliczni co jeszcze niedawno przyznawali, że „jako kleryk w seminarium był jakiś inny”, ale przełożeni, a przede wszystkim ówczesny ksiądz rektor, ks. prałat Stanisław Rosa (1925 – 2011), pewien prefekt i ojciec duchowny w seminarium (których dane przemilczę), uznali jednak po głębokiej dyskusji, że mimo sprawianych trudności i pewnych wątpliwości co do zachowania kleryka z parafii Brzezna, nada się on na księdza w tych komunistycznych czasach.

Ponoć sam ksiądz rektor był w tej sprawie na rozmowie u samego ówczesnego ordynariusza, biskupa Jerzego Ablewicza (1919 – 1990), ale biskup uznał, ze święceń mu jednak udzieli. I udzielił. Był dzień 27 maja 1984 roku. Obecnie ci wszyscy, którzy jeszcze niedawno pamiętali te seminaryjne epizody ze swojej studenckiej młodości, teraz pytani o kolejne szczegóły dotyczące ks. Stanisława P., nie tylko nic nie pamiętają, ale nawet nie pamiętają tego co niedawno jeszcze sami mówili w tej sprawie.


Nasz nowy tarnowski kapłan w dniu swoich święceń miał już przeszło 29 lat, a więc był o kilka lat starszy od swoich seminaryjnych kolegów, ale jego marzenia się wreszcie spełniły, był wyświecony na księdza, a w jego rodzinnej parafii na katolickiej Sądecczyźnie tylko to się naprawdę liczyło. Wkrótce otrzymał swoje pierwsze skierowanie od swojego biskupa i miał objąć swoją pierwszą kapłańska posadę, wikarego w parafii w Radgoszczy koło Dąbrowy Tarnowskiej. A tam od września, jako młody ksiądz, miał podjąć obowiązki katechety…


I tu nasza opowieść nabiera prawdziwego przyspieszenia. O czym przekonają się wszyscy, którzy będą śledzić jej kolejne odsłony.
Ciąg dalszy nastąpi…

P.S.
Robię to niezwykle rzadko, ale tym razem zwracam się do wszystkich czytelników moich wpisów o masowe udostępnianie tego wpisu jak również kolejnych jego odsłon. Proszę także o to wszystkich waszych znajomych z Facebooka, a także ich znajomych, o czynne wsparcie w tym upowszechnianiu. Niech władze diecezji tarnowskiej mają już dziś świadomość, że nie damy się zakneblować i są nas tysiące. Nic tak nie działa otrzeźwiająco na hierarchów kościelnych jak świadomość siły nacisku opinii publicznej. Pamiętajmy, że jesteśmy to także winni wszystkim ofiarom rozpasania seksualnego księży, tym ujawnionym z imienia i nazwiska i tym, którzy jeszcze cierpią i ukrywają swój ból. Wszystkim dziękuje z góry za wszelkie dowody wsparcia i sympatii.

 

 

 

 

GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ – część II.

W lecie 1984 roku 41 nowo wyświęconych księży diecezji tarnowskiej objęło swoje pierwsze kapłańskie posady, a wśród nich był także 29-letni wówczas ksiądz Stanisław P. Trafił on do parafii w Radgoszczy koło Dąbrowy Tarnowskiej, gdzie proboszczem był wówczas ks. Stanisław Kopeć. Radgoszcz to typowa wiejska parafia Powiśla Dąbrowskiego, gdzie posłuszeństwo i szacunek dla kapłana jest do dzisiaj niemal normą w większości tamtejszych rodzin.


Dzisiaj jest niezwykle trudno udokumentować, co po latach jest plotką, być może nawet pomówieniem, a co faktem, który naprawdę zaistniał. I jakie sprawozdania składał ks. Stanisław Kopeć do kurii biskupiej, na jej wyraźne polecenie, w sprawie swojego wikarego. Proboszcz miał się rzekomo w nich skarżyć, że musi pilnować życia moralnego swojego wikarego, ale nie jesteśmy tej informacji w stanie w żaden sposób zweryfikować, gdyż teczka z tymi sprawozdaniami, składanymi podobno co kilka miesięcy, jest niedostępna zarówno dla historyków, dziennikarzy, a nawet organów ścigania i znajduje się w zbiorze zastrzeżonym biskupa tarnowskiego.

 

W 1992 roku ks. Stanisław Kopeć został niespodziewanie przeniesiony, po 28 latach proboszczowania w Radgoszczy, na teren wschodni diecezji, która została po paru tygodniach odłączona od diecezji tarnowskiej. Od 1992 roku były proboszcz z Radgoszczy, obecnie blisko 90-letni kapłan, jest księdzem diecezji rzeszowskiej i zarówno kontakt z nim jak i zadawanie mu jakichkolwiek pytań dotyczących jego dawnego wikarego jest w pełni kontrolowane przez władze kościelne.


Podobnie sprawa się ma z okresem od 1990 roku, gdy ks. Stanisław P. został wikarym, tym razem w parafii w Gręboszowie, także na Powiślu Dąbrowskim. Tam proboszczem był wówczas ks. Józef Grabowski, obecnie 85-letni emeryt. On albo nic nie pamięta, albo nie chce pamiętać. Dostęp do jego pisemnych opinii o jego dawnym wikarym z tego okresu czasu także są niedostępne, a wszystkie spoczywają głęboko w sejfach kurialnych. A księża pochodzący z tej parafii lub w niej wówczas pracujący, o ile byli bardzo rozmowni ćwierć wieku temu (nawet w samym Watykanie), teraz albo nie żyją, albo nie pamiętają nawet własnych opowieści sprzed lat.


Wątek dotyczący przebiegu pracy ks. Stanisława P., jako młodego wikarego na jego pierwszych placówkach jest nadal niejasny i niezbadany, ale to czy kiedykolwiek to się zmieni zależy jedynie od władz diecezji tarnowskiej. Pewien ksiądz powiedział niedawno, że sprawa z tego okresu jest już dawno załatwiona i nikt z parafian Powiśla Dąbrowskiego nie będzie nigdy składał w tej sprawie żadnych doniesień. I to także trzeba brać pod uwagę na tym etapie sprawy, śledząc ścieżkę kapłańskiego życia ks. Stanisława P. Pewność tego stwierdzenia świadczy bowiem o tym, że miejscowa kuria biskupia zapobiegliwie zatroszczyła się o to, aby nic w tej sprawie nie ujrzało więcej światła dziennego.


Jeżeli tarnowska kuria biskupia nie ma nic do ukrycia w sprawie swojego kapłana, to dlaczego ukrywa jego teczkę personalną przed historykami, dziennikarzami, wymiarem sprawiedliwości, a tym samym opinią publiczną. Łatwo jest grozić wszystkim procesami sądowymi, ale znacznie uczciwiej byłoby ujawnić wszystkie wątki tej bulwersującej sprawy. Jedno nie ulega jednak dla mnie wątpliwości, że ks. Stanisław P. nie stał się nagle pedofilem, był nim przez całe swoje życie. Także na swoich pierwszych placówkach duszpasterskich.


Jak więc mogło dojść do tego, że latem 1996 roku, ten właśnie kapłan został awansowany i mianowany proboszczem na samodzielną jednoosobową placówkę? Parafia ta była utworzona w 1991 roku w Woli Radłowskiej koło Radłowa pod wezwaniem Błogosławionej Karoliny Kózki. Karolina Kózka to 16-letnia dziewczyna z sąsiedniej parafii, zamordowana w listopadzie 1914 roku, którą papież Jan Paweł II beatyfikował w Tarnowie w 1987 roku. Sprawa samej brutalnie zamordowanej Karoliny i jej procesu beatyfikacyjnego, to okazja do kolejnej odsłony moralnego upadku tej diecezji, ale wątek ten obecnie pominę i powrócę do samej parafii pod jej wezwaniem.


Otóż pierwszym proboszczem tej nowej parafii był ks. Jan Koszyk, urodzony w dniu 18 grudnia 1953 roku i pochodzący z parafii w Białej Niżnej koło Grybowa. Kapłan ten w dniu 2 sierpnia 1996 roku popełnił samobójstwo, wieszając się na swojej plebanii. Wszystkie okoliczności jego śmierci są niezwykle dramatyczne i pośrednio związane także z osobą samej patronki parafii, ale je tu pominę, bo natrafiłem na nie podczas badań naukowych nad okolicznością śmierci samej Karoliny. Wątek ten pomijam świadomie, gdyż żyją jeszcze bliscy ks. Jana, którym jestem winien pierwszeństwo w ujawnieniu informacji o być może istotnym powodzie śmierci ich bliskiego. Nie chciałbym, aby dowiadywali się tego z Facebooka. Dodam jedynie, że tarnowska kuria biskupia zrobiła bardzo wiele, aby okoliczności tego dramatu ukryć zarówno przed wiernymi z Woli Radłowskiej jak i najbliższą rodziną ks. Jana Koszyka.


Kiedy zwolniło się miejsce po tragicznie zmarłym proboszczu w parafii w Woli Radłowskiej, to wpływowi koledzy z kręgów kurialnych i jak słyszałem jeden z ówczesnych biskupów pomocniczych tarnowskich, wskazali ówczesnemu ordynariuszowi tarnowskiemu, biskupowi Józefowi Życińskiemu (1948 – 2011), kandydaturę ks. Stanisława P. Większość uczestników tego procesu wyłaniania nowego proboszcza do osieroconej wówczas parafii już nie żyje, a sam ks. Stanisław P. nie sądzę, aby był zainteresowany ujawnianiem niewygodnych dla niego informacji, dlatego poruszamy się tutaj jedynie w sferze przypuszczeń i nie udokumentowanych informacji.

Cała zachowana dokumentacja dotycząca tej nominacji jest także w sejfach kurialnych. Dodam tu jedynie swoją subiektywną opinię, że gdyby wówczas dokładnie zbadano dotychczasową ścieżkę kariery ks. Stanisława P., być może uniknęłoby się dramatu wielu dzieci, które wkrótce się tam rozegrały. Ten dramat obciąża jednak moim zdaniem sumienia władz diecezji tarnowskiej i tych wszystkich księży, którzy promowali wówczas ks. Stanisława P. i ukrywali prawdziwe oblicze nowo mianowanego proboszcza w Woli Radłowskiej. Ale o dalszych szczegółach tego co rozegrało się w tej parafii dowiecie się Państwo już wkrótce.
Ciąg dalszy nastąpi.

P.S.
Dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy aktywnie wspierają mnie w procesie ujawniania prawdy o „grzechu w diecezji tarnowskiej” i upowszechniają moje wpisy na ten temat. Polecam się nadal życzliwości Państwa i waszych znajomych z Facebooka. A na zdjęciu kościół parafialny w Woli Radłowskiej koło Radłowa.

 

Andrzej Gerlach

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 37

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXXVII.

W ostatnim odcinku mojego cyklu przybliżyłem Państwu dramatyczną sytuację, tych spośród kleryków poznańskiego seminarium, którzy mimo swojego zdecydowanego sprzeciwu wobec seksualnych wybryków ich metropolity, padli jego ofiarą i ponieśli w związku ze swoim sprzeciwem cenę wydalenia z seminarium, a niektórzy z nich cenę całkowitego złamania życia osobistego.


Ale nie wszyscy tak reagowali. Większość kleryków nie miała w związku z zachowaniem swojego arcybiskupa większych oporów moralnych, nawet więcej, wielu potraktowało te zaloty swojego hierarchy jako swoistą trampolinę do dalszej kościelnej kariery. Było to bowiem zgodne z ich własną orientacją seksualną. Seminarium miało być dla wielu z nich swoistym azylem. Tu natrafili na wielu takich jak oni sami. Dzisiaj są znaczącymi i cenionymi ludźmi Kościoła nie tylko na terenie Wielkopolski, ale także innych części naszego kraju. A kilku nosi nawet fioletowe szaty… Widać więc, że jednak było warto.


Także po 2002 roku, a więc już po dramatycznym odwołaniu i po oficjalnym przeniesieniu abp Juliusza Paetza na wcześniejszą biskupią emeryturę przez papieża Jana Pawła II, jego życie towarzyskie, ale i erotyczne, nie ucierpiało w istotny sposób. Papież Jan Paweł II, a tym samym następca na tronie poznańskiego metropolity, abp Stanisław Gądecki, pozostawił jednak skompromitowanego hierarchę na terenie w bezpośrednim sąsiedztwie archikatedry i swojej rezydencji, biskup emeryt posiadał zawrotną, jak na warunku polskie, emeryturę i miał zachowane wszystkie „dochody stuły”. Oczywiście „dochody stuły” godne emerytowanego metropolity…

Miał nieograniczone możliwości poruszania się po całym kraju, wyjazdów do Rzymu i swobodnych kontaktów towarzyskich. Oczywiście nad wszystkim w Poznaniu czuwała wyznaczona przez kurię metropolitarną i abp Stanisława Gądeckiego siostra Teresa ze Zgromadzenia Urszulanek Serca Jezusa Konającego, ale ona po południu każdego dnia opuszczała rezydencje emeryta, więc taka „okazja czyniła złodzieja”…


Usuniętego ze stanowiska abp Juliusza Paetza, odwiedzali więc stosunkowo regularnie dawni partnerzy. Oni się zmieniali, on jedynie decydował i najczęściej za pomocą SMS-ów ustalał szczegóły grafików tych spotkań. Najczęściej odwiedzali go księża, czynni geje, z podległej mu do niedawna archidiecezji poznańskiej, czynni homoseksualiści, którzy nie tylko spotykali się z nim w dotychczasowych celach, ale także w celu donoszenia odsuniętemu metropolicie, co dzieje się aktualnie w kurii metropolitarnej, jakie decyzje tam zapadają i jakie nominacje podejmuje abp Stanisław Gądecki. Mówiono wtedy o nim „On” lub „Ten Gad”. Było to zresztą ulubionym powiedzeniem przedwczesnego emeryta o jego następcy.


Ale tajemniczymi gośćmi arcybiskupa w jego nowej rezydencji byli także ówcześni poznańscy klerycy. Oni mieli teraz zdecydowanie trudniej, aby dotrzeć do swojego dawnego protektora, gdy na ich telefon komórkowy przychodził zapraszający i wielce obiecujący SMS… Był bowiem jeden poważny problem. Był nim nowy rektor tutejszego seminarium, ks. Paweł Wygralak (rocznik 1959), który świetnie zdawał sobie sprawę co działo się jeszcze niedawno w podległej mu uczelni. Przez nowego metropolitę został zobowiązany do uniemożliwienia za wszelką cenę klerykom gejom kontaktu ze skompromitowanym arcybiskupem. Ale chcieć to jedno, a móc to drugie. Szczególnie, gdy „ciągnie wilka do lasu”… A las zaprasza SMS-em.


Pokażę to na znanym mi przykładzie jednego z ówczesnych kleryków o imieniu Adam. Był kochankiem abp Juliusza Paetza już na pierwszym roku studiów teologicznych. Metropolita sam go wówczas wybrał, a ponieważ Adam od lat wiedział, że jest gejem, więc skrupułów żadnych nie miał. A korzyści wiele.
Ze spotkań z szefem przynosił do seminarium piękne włoskie koszule księżowskie, z koloratkami. Super jakość i wykonanie, koszule pochodzące z najlepszych firm krawieckich z samego centrum Rzymu. Wszystkie te koszule były szyte przez najlepszych włoskich krawców z kaszmiru i wełny. Ulubieńcy arcybiskupa poznawali się potem w poznańskim seminarium po tych właśnie koszulach, a inni klerycy jedynie zgrzytali na ich widok zębami. Szczególnie na ich widok zgrzytali zębami księża wykładowcy, często prałaci lub kanonicy. Oni bowiem zaopatrywali się w zwykłe, szyte w Polsce, księżowskie koszule do koloratki, nabywane w specjalnym sklepie dla księży, który znajdował się przy poznańskiej kurii.


Drugim dowodem bytności u arcybiskupa był…, zapach. Woda kolońska renomowanej firmy Hugo Boss, model classic. Zapach mocny i charakterystyczny. Roznosił się po całym poznańskim seminarium wystarczająco długo, aby każdy wiedział… Któregoś dnia Adam stojąc przy pisuarze, poczuł jak delikatnie z tyłu dotyka go i całuje w szyje inny kleryk. Po chwili zaczął dotykać go przy rozpiętym rozporku… Obaj klerycy wiedzieli, że rozumieją się w tym momencie bez zbędnych słów. Mówił za nich zapach Hugo Boss, model classic, rozchodzący się po całej seminaryjnej toalecie.


Po 2002 roku Adam musiał już zdecydowanie bardziej uważać. Wszyscy w seminarium o nim wiedzieli, ale protektor już nie mógł go obronić jak dawniej. Był już klerykiem trzeciego roku. Nosił już sutannę. Ale nowy rektor „węszył za takimi jak on jak wściekły pies”. Nie wiadomo tak naprawdę kto poskarżył na niego nowemu rektorowi, kleryk czy inny ksiądz, może ktoś kto widział jak wychodzi on od Paetza, a może widzieli jak całowali się na placu przed archikatedrą. Emerytowany metropolita miał to w zwyczaju, że na pożegnanie zawsze całował i mówił: „Kocham cię”. Ale wtedy na placu katedralnym mógł sobie to jednak darować.

Rozmowa z księdzem rektorem była gwałtowna i nieprzyjemna, ale Adam wiedział, że wyparcie się wszystkiego jest skuteczną metodą obrony. Ponadto obaj rozmówcy wiedzieli dobrze, że mimo iż rektor stwierdził do niego iż „ma wobec młodych kleryków mało wyrozumienia dla wszystkich przejawów życzliwości okazywanej między mężczyznami”, to niewiele z tego wynika. Adam wiedział przecież iż rektor wie, że on jest czynnym gejem, ale też zdawał sobie świetnie sprawę, że rektor jest sam w potrzasku, gdyż wie ilu kleryków to także czynni geje. Wszystkich z seminarium nie wyrzuci. Wiedział także, że tacy geje są także wśród księży wykładowców, a tej Puszki Pandory wolał nie otwierać.


Więc Adama wyświęcono po kolejnych trzech latach. Wyświęcił go sam abp Stanisław Gądecki, ale wśród hierarchów obecnych wówczas w archikatedrze był także abp Juliusz Paetz. Publicznie nałożył on ręce na głowę Adama, podobnie jak na jego kolegów z roku. Wszyscy to widzieli, ale kiedy arcybiskup publicznie w świątyni go pocałował, Adama przeszedł dreszcz…


Spotkania z arcybiskupem były zawsze niezwykle ciekawe, ale też połączone z piciem dużej ilości alkoholu. Wypijali przy intymnych spotkaniach co najmniej dwie butelki wina. To były specjalne trunki. Emeryt miał ich całą piwniczkę. Dostawa odbywała się co pewien czas, prosto z Włoch, Niemiec lub Szwajcarii. Był zawsze koneserem. Nie pijał byle czego. Aby rano siostra Teresa nie ujawniła śladów nocnego pijaństwa, do obowiązków kleryka, a potem księdza Adama, należało zawsze pozabierać w środku nocy wszystkie puste butelki i wyrzucić je z daleka od archikatedry poznańskiej. Broń Boże nie do śmietnika przy samej archikatedrze. Takich win nikt tu nie pijał, więc wszystkie dowody nocnej biesiady należało wywieść odpowiednio daleko. Nawet po latach, gdy Adam teraz przechodzi nocą koło pięknie oświetlonej archikatedry, przypominają mu się te pamiętne nocne chwile u arcybiskupa. I wynoszone nocą puste butelki po winie.


W 2005 roku ks. Adam porzucił jednak kapłaństwo. Był na tyle znaną w archidiecezji postacią, że nie mogę podawać więcej jego danych, aby nie pomagać nikomu w ujawnieniu jego tożsamości. Po wielu latach pytany stwierdził, że od zawsze akceptował swój homoseksualizm, ale nie chciał żyć w takiej hipokryzji jak większość jego kościelnych kolegów. „Bo jestem homoseksualistą, ale nie mógłbym jak Paetz uwodzić swoich parafian”. Mimo to emerytowanego metropolitę odwiedzał niemal do jego śmierci.


Mimo kompromitacji z 2002 roku, życie emerytowanego arcybiskupa poznańskiego upływało w ciągłych kolejnych pijaństwach, ekscesach i orgiach. Uczestniczyły w nich także osoby świeckie i o tym dowiecie się Państwo więcej już wkrótce, bo…


Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

 

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 36

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXXVI.

Maria to prosta, uczciwa kobieta, która całe życie zamieszkiwała jedną z wielkopolskich wsi. Pracowała ciężko na utrzymanie swojej rodziny, prowadząc z mężem wielohektarowe gospodarstwo. Od pokoleń rodzina Marii i jej męża związana była z Kościołem Katolickim, a wiara Marii, choć nie pogłębiona intelektualnie, była zawsze szczera i oddana Bogu.


Kiedy więc jej syn Piotr poinformował ich o zamiarze wstąpienia do seminarium duchownego, Maria poczuła jak gdyby samo niebo otworzyło się przed nią samą i całą jej rodziną. Piotr był od zawsze ułożonym i spokojnym chłopcem, dobrze się uczył, a co ważne we wsi sam ksiądz proboszcz powiedział o nim publicznie, że jej „Piotr jako dziecko był zawsze taki uduchowiony”. Tak powiedział proboszcz o jej dziecku. Publicznie.


Dlatego kiedy zamknęły się za nim drzwi seminarium w Poznaniu, matka była o Piotra zupełnie spokojna. Więcej. Była dumna i szczęśliwa, że jej syn poszedł do seminarium. „Bo proszę pana, gdzie będzie mu bezpieczniej jak pod poznańską katedrą?” Tak myślała i w to święcie wierzyła.
Upewniała się też w tej wierze za każdym razem, gdy odwiedzała w seminarium swojego syna. Był to okres, gdy w stolicy Wielkopolski budowano nowe seminarium duchowne dla tutejszej archidiecezji. Maria pamięta jak na wielkiej tablicy informującej o tej inwestycji było napisane, że to gmach nowego seminarium duchownego w tym mieście, a inwestorem jest abp Juliusz Paetz.


Tego arcybiskupa Maria poznała osobiście, gdy odwiedzała syna w seminarium. Do tej pory miała do czynienia jedynie z miejscowym proboszczem. Metropolity nigdy nie widziała, a jedynie o nim słyszała, jako mieszkanka poznańskiego. A teraz jako matka przyszłego księdza, mogła go nie tylko poznać, ale i osobiście z nim porozmawiać. Właściwie to on mówił, a ona jedynie słuchała, ale liczy się przecież osobisty kontakt. Gdyby to jeszcze widziały jej sąsiadki…


Pamięta jak metropolita poznański podszedł do niej pierwszy raz i dał jej do pocałowania swoją rękę z pierścieniem biskupa. Jak uklęknęła wówczas przed nim, bo nogi same ugięły się pod nią z wrażenia. Sam metropolita. Nawet proboszcz z ich rodzinnej parafii byłby pod wrażeniem.


„Abp Juliusz Paetz powiedział wówczas do mnie, że tutaj będzie mieszkał wasz syn. Byliśmy z mężem pod wrażeniem tych słów. Arcybiskup z nami rozmawiał, był serdeczny, przyjacielski, pokazał nam plac budowy nowego seminarium. O naszym Piotrze mówił same miłe rzeczy. Tylko mój mąż mówił mi wówczas, że ten arcybiskup jest jakiś trochę dziwny, ale nie zwracałam na to uwagi. Czy pan w to uwierzy?” Trudno nie wierzyć, tym bardziej, że dla Marii wszystko wówczas było wyjątkowe.


„Po kilku miesiącach, syn przyjechał do domu bez zapowiedzi. Od progu wyglądał inaczej, trzy dni się nie odzywał, nie chciał wracać do Poznania. W końcu powiedział: „Arcybiskup to pedał”. Nie jestem w stanie opowiedzieć cośmy wówczas przeżyli. Paetz był dla mnie niemal święty, pracował przecież u boku świętego Jana Pawła II, a tu coś takiego. Świat się nam zawalił.” Zawalił się tym bardziej, że w rodzinnej wsi patrzono teraz na Piotra coraz gorzej. „Niby ksiądz, a nie ksiądz?” Także cała rodzina dotychczasowego kleryka Piotra odczuwała teraz wyraźną niechęć całej wspólnoty parafialnej. A jeszcze niedawno wszystkie kobiety zazdrościły Marii…


„Modlę się, by mój syn znów nie wpadł w depresję, choć minęło już wiele lat od naszej tragedii. No niech mi pan powie, dlaczego oglądamy Paetza w telewizji w pierwszym rzędzie na kolejnych uroczystościach? Nie ma wstydu, taki butny, dumny. Gdyby chociaż przeprosił” – pyta zrozpaczona matka Piotra. Stawia słuszne pytania, ale co można powiedzieć, prostej, wierzącej kobiecie, której wiara starła się brutalnie z rzeczywistością polskiego hierarchicznego Kościoła? Takie i podobne pytania w kontekście sprawy arcybiskupa Juliusza Paetza, stawiało sobie wielu intelektualistów w naszym kraju, a i tak nie znajdowało na wiele z nich odpowiedzi.


Zdemoralizowany metropolita poznański wybierał sobie bowiem na swoje ofiary tych spośród kleryków poznańskiego seminarium, o których wiedział, że będą bezbronni wobec jego seksualnych zalotów, bo pochodzą z dalekiej prowincji, mają głęboko wierzących, ale prostych i niewykształconych rodziców, którzy im nie będą w stanie skutecznie pomóc, albo takich, o których mówiło się, że mają skłonności homoseksualne, a tym samym będą łatwym kąskiem dla seksualnych upodobań hierarchy.


Ci pierwsi, jeżeli potrafili stawić skuteczny opór metropolicie, lądowali na bruku, a słabsi psychicznie nawet w psychiatryku. Natomiast ci pozostali, bez żadnych skrupułów i oporów moralnych wykorzystywali słabość swojego arcybiskupa do budowania swojej przyszłej pozycji w strukturach archidiecezji, a nawet Kościoła Powszechnego. I o tych wkrótce usłyszymy znacznie więcej, bo…


Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Kocham ploteczki z dobrego źródła. Andrzej Gerlach przy okazji ślubów Kurskiego…

Jestem po lekturze kolejnych materiałów prasowych na temat Jacka Kurskiego i jego rodziny. Widzę, że kolejny ślub kościelny tego głównego propagandzisty „Dobrej Zmiany”, wywołał w całym kraju i w środowisku dziennikarskim prawdziwą burzę medialną.
Oczywiście głównym powodem tego jest hipokryzja i zakłamanie nie tylko samego Jacka Kurskiego, którego cała niemal kariera polityczna oparta była od początku na zakłamaniu i półprawdach, a jego powiedzenia w stylu „ciemny lud to kupi”, przeszły już do klasyki powiedzonek w temacie manipulacji ludźmi w naszym kraju.


W całej sprawie ponownego kościelnego ślubu Jacka Kurskiego obrywa się także reprezentantom Kościoła, bo to oni od wielu lat podkreślają religijne zaangażowanie polityków prawicy, stawiając ich za wzór prostemu Ludowi Bożemu polskich miast i wsi, mimo iż dobrze wiedzą jak naprawdę wygląda ich życie osobiste. Być może urzędnikom Pana Boga na Ziemi jest w ten sposób znacznie łatwiej zaakceptować zawirowania osobiste polityków których popierają, bo w tyle głowy mają swoje własne liczne życiowe epizody…

 

 


Jacek Kurski zawsze politycznie „jechał” na swoim przywiązaniu do wartości chrześcijańskich, gdy miał przedmałżeńskie epizody, gdy mu się trzydzieści lat temu odwróciła kolejność w zakładaniu rodziny, najpierw wniósł wkład w męskiego potomka, a potem przypomniał sobie, że nie stanął jeszcze z jego matką na ślubnym i do tego kościelnym kobiercu. Po trzydziestu zresztą latach, ta ślubna, osobista, kościelna żona przestała być nie tylko ślubna, osobista, ale nawet stała się niekościelna. A dzieci Zdzisław (rocznik 1991) i Zuzanna (rocznik 1994), pobłogosławione przez Świętego Papieża w listopadzie 1999 roku, stały się teraz nieślubnymi bękartami, zachowując nazewnictwo kościelne. Dołączył do nich w 2007 roku ich młodszy braciszek Olgierd, którego tatuś ofiarował mamusi przed rozstaniem.

 

 


Od wczoraj media rozpisują się o pedofilskich wyczynach tegoż Zdzisława, który w mediach społecznościowych od czasów licealnych przedstawia się nie wiedząc czemu jako Antoni i który przez blisko cztery lata molestował córkę przyjaciół rodziny Kurskich, także działaczy PIS, gdy ta miała 8 – 12 lat. Zdzisław miał wówczas blisko dziesięć lat więcej, a więc trudno byłoby teraz uznać, że 18 – 22 latek nie wiedział co robi z małą Magdą podczas wspólnych wakacji obu rodzin w Leśniczówce „Danielówka” w Donielinie koło Malborka.


Gdy sprawa wyszła na jaw w obu rodzinach w 2015 roku, wydawało się, że rodzice staną na wysokości zadania i zmierzą się z tym dramatem własnych dzieci. Świadczył o tym chociażby jeden z maili „Nie chcę, aby mój syn był dalej zagrożeniem dla innych”, ale gdy „zreformowana” prokuratura pod wodzą prokuratora Mniej Niż Zero, podjęła sprawę z urzędu, tak skandaliczna sprawa moralna i do tego rozgrywająca się między znanymi gdańskimi działaczami PIS, stać się miała prawdopodobnie już na zawsze jedynie tajemnicą partyjną. Tatusiowi dziewczyny miano nawet podobno proponować dochodowe stanowisko w spółce LOTOS, a według innej wersji wydarzeń, sam zainteresowany miał postawić taką cenę za swoją dyskrecję. Jednym słowem, PIS-owskie wysokie, katolickie standardy moralne.


Nie przesądzając o niczyjej winie czytam teraz z niesmakiem, jak obie strony przerzucają się wzajemnymi oskarżeniami i aż trudno uwierzyć, że dotyczy to dwóch zaprzyjaźnionych przez długie rodzin, do tego pochodzących z jednej opcji partyjnej.
Po wczorajszej publikacji w jednym z ogólnopolskich dzienników, w którym zastępcą redaktora naczelnego jest starszy brat Jacka Kurskiego i równocześnie stryj Zdzisława, widać najlepiej jak teraz przebiegają podziały polityczne, moralne i emocjonalne, także w obrębie naszych polskich rodzin. Samo życie.
A kiedy do tego czyta się na forach internetowych jak obecnie dziennikarki zdobywają prace, a aktorki role w produkcjach TVP, opłacanych także z naszych wspólnych podatków i abonamentu, to dopełnia to w pełni obraz moralny tej całej tuby propagandowej, tak równocześnie wychwalanej z tysięcy ambon w naszym kraju.

 

 


Przypadek Jacka Kurskiego to tylko mały fragment większej całości, gdyż wyliczankę podobnych grzechów, można by zastosować niemalże do większości prawicowych polityków, którzy na co dzień grzmią świętym oburzeniem na zmiany społeczne i kulturowe zachodzące w naszym społeczeństwie. Raz jeszcze okazuje się, że ten kto bardziej głośno się modli, ten kto dłużej klęczy przed każdą kamerą, ten co bardziej składa ręce przed każdym aparatem fotograficznym, ten ma więcej do ukrycia z grzechów własnego życia.


Wypadałoby zatem zadać pytanie kiedy „ciemny lud już tego nie kupi” i kiedy zacznie wybierać wyłącznie tych polityków, którzy nie będą zaglądać im pod kołdry, decydować jak i z kim mają iść przez życie, ale sami żyjąc w szczęśliwych i nie zawsze sformalizowanych związkach, będą podejmowali decyzje jedynie kierując się dobrem wspólnym narodu i państwa.

 

Andrzej Gerlach

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 34 i 35

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXXIV.

 

 

Dla wielu wiernych archidiecezji poznańskiej pozbawienie abp Juliusza Paetza w 2002 roku wpływu na losy Kościoła poznańskiego i zmuszenie go do przejścia na emeryturę zamykało sprawę wszystkich skandali wokół jego osoby. Dla osób bardziej radykalnych w ocenie tego skandalu, grzeszny metropolita nie poniósł wystarczającej kary, gdyż nie został przez papieża Jana Pawła II objęty suspensą, molestowani przez niego klerycy, którzy przeciwko niemu zeznawali przed komisją z Watykanu nie zostali przywróceni do seminarium i stali się wrogami Kościoła, mimo iż to właśnie tylko oni okazali się wierni zasadom moralnym Ewangelii.

Ponadto mimo licznych próśb, raportu komisji Stolicy Apostolskiej powołanej w sprawie metropolity nigdy nie opublikowano. Podobno nie wyraził na to zgody sam papież. Także zasłużeni dla archidiecezji kapłani, którzy stawili opór metropolicie, o których już pisałem znacznie więcej, nie zostali przywróceni na swoje dawne stanowiska i w środowisku duchowieństwa poznańskiego byli traktowani jak parszywi, bo zeznawali przeciw swojemu biskupowi, któremu w dniu święceń ślubowali bezwzględne posłuszeństwo i wierność. Także nowy metropolita poznański, abp Stanisław Gądecki nie docenił ich wierności Chrystusowi. Widać w Kościele obowiązuje niewzruszona stara zasada, że zdrady nawet upadłemu moralnie biskupowi nikt nie wybacza.


Przedwczesny biskupi emeryt żył natomiast w willi przy Placu Katedralnym w poznaniu i w żaden sposób nie zamierzał publicznie pokutować, czym także wzbudzał negatywne emocje w środowisku miasta i archidiecezji. Nie tylko nie pokutował, ale także bardzo szybko pokazał wszystkim, że nie da o sobie nigdy zapomnieć.


Zgodnie z umową z abp Stanisławem Gądeckim miał dożywotnio zapewnioną willę, utrzymanie na koszt archidiecezji, emeryturę metropolity, wszystkie biskupie „dochody stuły”, siostrę zakonną do prowadzenia domu ze Zgromadzenia Szarych Urszulanek, do wyłącznej własnej dyspozycji, o której napiszę więcej w następnych odcinkach, więc miał zapewnione do końca swoich dni dochody o niewyobrażalnym dla normalnego śmiertelnika poziomie. Jak widać pokuta w Kościele Katolickim ma różne oblicza.


W archidiecezji poznańskiej umierali księża, ich członkowie rodzin, a na ich pogrzebach zjawiał się bardzo często sam emerytowany metropolita. Przy tym erudyta, światowiec, słowem dusza towarzystwa. Zakładał mitrę arcybiskupa, co robiło wrażenie na kondukcie pogrzebowym. Dla rodziny zmarłego w niejednym małym miasteczku czy na wsi to był prawdziwy prestiż. I co z tego, że nigdy nie poznał, a nawet nigdy nie widział za życia samego zmarłego. Ale znał księdza z tej rodziny, a obecność samego metropolity na pogrzebie takiego śmiertelnika wspominają we wsi być może do dziś. A ponadto jak nad zmarłym modli się metropolita w mitrze, to widzą to nawet wszyscy w niebie, a wówczas taki zmarły posuwa się w czyśćcowej kolejce do nieba znacznie szybciej. Że metropolita skompromitowany, że usunięty ze stanowiska, że molestował tam kiedyś kogoś? Kiedy prowadzi kondukt, nikt już o tym nie pamięta.


A po pogrzebie jest stypa, a więc wyżerka i picie. Nasz bohater to erudyta i światowy bywalec. Umie zawsze bawić towarzystwo i po niejednej stypie pozostawił wrażenie wielkiego człowieka, który zaszczycił niskie progi takiego czy innego domu. Zresztą domu, to za dużo powiedziane, gdyż przyjęcia odbywały się najczęściej w renomowanych restauracjach. Zapewne niejeden z czytelników zastanawia się jak często dochodziło do takich sytuacji. Jeden z poznańskich księży policzył mi, że w okresie od 2002 roku do 2016 roku, takich pogrzebów i styp odbyło się blisko 750, co daje średnio przeszło jeden pogrzeb tygodniowo przez 14 lat!


Niewątpliwym skandalem była obecność abp Juliusza Paetza także na uroczystościach pogrzebowych zmarłego tragicznie w katastrofie lotniczej w Smoleńsku, w dniu 10 kwietnia 2010 roku, Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki Marii Kaczyńskiej. Uroczystość odbyła się w krakowskim Kościele Mariackim, po czym kondukt pogrzebowy przeszedł z Rynku na Wawel. Nie tylko w tych uroczystościach uczestniczył bohater naszego cyklu, ale celebrował mszę żałobną za Parę Prezydencką wraz z całym Episkopatem, stojąc w pierwszym rzędzie. Dołączam dla czytelników okolicznościowe zdjęcie z Kościoła Mariackiego i zachęcam do zwrócenia uwagi kto siedzi ze skompromitowanym byłym metropolitą poznańskim w pierwszym rzędzie. Przypadek? Nie sądzę. A może siła lobby…?


Pogrzeby, stypy i huczne przyjęcia, to tylko mały wycinek z burzliwego życia emerytowanego metropolity poznańskiego po 2002 roku, mimo iż zgodnie z nakazem Watykanu, miał żyć na uboczu i nie uczestniczyć w publicznych nabożeństwach. O prawdziwych skandalach napiszę w przyszłości, gdyż wszystko co najciekawsze w tej historii jeszcze przed nami.


Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXXV.

Powracamy dziś do starego wątku dotyczącego zmarłego metropolity poznańskiego, abp Juliusza Paetza, który ze względu na bieżące tematy, został przeze mnie odłożony w czasie.


Otóż pamiętacie Państwo, że od 2002 roku, ten jeden z najbardziej wpływowych hierarchów polskiego Kościoła i równocześnie jeden z najbardziej zdemoralizowanych polskich biskupów został odsunięty od zarządzania metropolią poznańską.


Ale abp Juliusz Paetz to dziś niemal symbol upadku polskiej hierarchii kościelnej. Z jednej strony przez ponad dwadzieścia lat bezwzględnie wykorzystywał swoją pozycję i molestował seksualnie swoich młodych podwładnych, równocześnie przez lata był skutecznie chroniony przez innych braci w biskupstwie, a każdy atak na jego seksualne rozpasanie był interpretowany jako atak na Boga, instytucję Kościoła i na świętą wiarę ojców. Z drugiej strony, po 2002 roku, ten sam biskup stał się symbolem moralnego upadku Kościoła polskiego i jego hierarchii. Wystarczyło w rozmowie z kimkolwiek powiedzieć: „sprawa Paetza”, a niemal każdy człowiek, bez względu na swój osobisty stosunek do wiary i Kościoła, wiedział czego dotyczy „sprawa Paetza”.


Pisałem już więcej na temat tajnych ustaleń pomiędzy usuniętym na przedwczesną emeryturę metropolitą, a jego następcą abp Stanisławem Gądeckim, w czym niewątpliwie uczestniczył z ramienia Stolicy Apostolskiej, nuncjusz abp Józef Kowalczyk. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do poprzedniego odcinka tego cyklu.


Ale nowy poznański metropolita oddając abp Juliuszowi Paetzowi do wyłącznej dyspozycji tak okazałą willę na Ostrowie Tumskim, chciał (albo musiał, bo tego wykluczyć także nie możemy) objąć emeryta dyskretną „opieką”. Przede wszystkim chodziło o to, aby „odciąć” go od niemoralnych kontaktów, które miałyby jednoznacznie seksualny charakter. Nie wiem kto był pomysłodawcą tego, aby opiekę taką nad emerytowanym metropolitą poznańskim sprawowała…, zakonnica. Bo to, że starymi duchownymi opiekują się siostry różnych zgromadzeń zakonnych, to wiemy. Gospodarstwo domowe metropolitów poznańskich od lat znajduje się w rękach Sióstr Urszulanek, tych „Szarych” od Urszuli Ledóchowskiej. Nie mylić tego zgromadzenia z Urszulankami Unii Rzymskiej („czarne”), które kiedyś słynęły z ekskluzywnych szkół dla dziewcząt z dobrych i bogatych domów.

 

Ale prowadzić domowe gospodarstwo biskupowi, prać, prasować, gotować i robić mu niezbędne zakupy to jedno, a zajmować się przy tym śledzeniem i pilnowaniem go, aby nie odwiedzali go nieproszeni goście, w tym młodzi chłopcy to drugie. Wybór padł na siostrę Teresę, Urszulankę z przeszło trzydziestoletnim stażem w zgromadzeniu. Kto o tym zdecydował nie wiem, gdyż nigdy nie udało mi się zamienić z nią ani jednego słowa. Zapewne było to ścisłe ustalenie pomiędzy abp Stanisławem Gądeckim, a Matką Generalną Urszulanek. Siostra Teresa wiedziała co, poza pracami domowymi, należy do jej obowiązków.

 

Ta ponad pięćdziesięcioletnia kobieta z kosmykiem siwych włosów dyskretnie chowanych pod zakonny kornet, wiedziała kogo pilnuje, dlaczego i przed kim ma go chronić. Była jego Aniołem Stróżem. Anioł nie tylko zjawiał się codziennie wcześnie rano, gotował i prowadził dom, ale także woził swojego VIP-owskiego emeryta wszędzie i czuwał z kim się spotyka i po co. Siostra Teresa nie tylko zawoziła, ale także czuwała, aby osobiście odwieść swojego VIP-a do domu. Prawdopodobnie ze wszystkich swoich czynności, w tym podróży i spotkań w rezydencji arcybiskupa składała szczegółowe sprawozdania. Komu? Własnej przełożonej? Bezpośrednio abp Stanisławowi Gądeckiemu? Tu możemy snuć jedynie przypuszczenia.


Ale co do prawdziwej roli swojego Anioła Stróża, nie miał także żadnych wątpliwości i sam abp Juliusz Paetz. Nie cierpiał szczerze siostry Teresy i nigdy się z tym nie krył. Nie miał zapewne żadnych wątpliwości co do prawdziwej roli jaką jej wyznaczono u jego boku. Opowiadał o tym zresztą często swoim gościom, a ponieważ ich liczne relacje są w tym względzie niemal identyczne, więc nie budzą one moich wątpliwości w tym względzie. Lektura niektórych historii, które w formie pisemnej do mnie dotarły, są tak humorystyczne, że warte są niemal publikacji książkowej.


I tak to wielki arcybiskup, metropolita jednej z najważniejszych metropolii w tym kraju, były kochanek papieski i seksualny partner wielu znanych ludzi Kościoła Powszechnego, podstarzały seksoholik uganiający się za młodymi facetami, adorator wielu znanych postaci świata polityki, sztuki i kultury, bywalec salonowy Poznania, był pilnowany teraz jak niemal nieznośny i rozkapryszony nastolatek przez prostą i nie najmłodszą już zakonnicę. Czy to nie gotowy scenariusz na komedię…?


Ale siostra Teresa nie doceniła przebiegłości i pomysłowości swojego VIP-a, a jego rozbudzony apetyt na nowe seksualne doznania, okazał się większy niż wyobraźnia duchowej córki Matki Urszuli Ledóchowskiej, o czym będziecie się mogli Państwo przekonać już wkrótce, bo…


Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 30 i 31

ABP JULIUSZ PAETZ -część XXX.

W ostatnim wpisie informowałem Państwa jak na znane homoseksualne wybryki metropolity poznańskiego reagowali polscy biskupi. A jak na te same wydarzenia reagowały osoby świeckie?


Wygląda na to, że kiedy w Poznaniu publicznie plotkowano o wyczynach miejscowego ordynariusza, pierwszy zareagował prof. Maciej Giertych (rocznik 1936), ojciec późniejszego wicepremiera Romana Giertycha, znanego adwokata i polityka prawicowego z Ligii Polskich Rodzin. Profesor dendrologii zawodowo zajmował się co prawda drzewami, ale zasłynął z poglądów niekoniecznie naukowych, a jako eurodeputowany z naszego kraju, zasłynął w Parlamencie Europejskim z wypowiedzi o smokach, które pożerały ludzi. Syndrom Smoka Wawelskiego? Niewykluczone.


Prof. Maciej Giertych, syn Jędrzeja, znanego emigracyjnego polityka i endeka, ma także słynne rodzeństwo. Jego młodsza siostra to s. Celestyna M. Giertych, Felicjanka z Kanady, która nie przestaje mnie zadziwiać swoimi feministycznymi poglądami na temat roli zakonnic we współczesnym Kościele, a obecnie to Matka Generalna Sióstr Felicjanek w Rzymie i młodszy brat to o. Wojciech Giertych (rocznik 1951), jeden z czołowych Dominikanów, wieloletni Teolog Domu Papieskiego, Konsultor Kongregacji Doktryny Wiary, a także Kongregacji do spraw Beatyfikacji i Kanonizacji, długoletni asystent Generała Dominikanów do spraw Europy Centralnej i Wschodniej. To prawdopodobnie po konsultacjach ze swoim wpływowym w Kościele rodzeństwie, prof. Maciej Giertych zdecydował się na ostrą reakcje w tej bulwersującej sprawie i to bezpośrednio u samego metropolity poznańskiego.


Profesor przesłał abp Juliuszowi Paetzowi słynny artykuł z amerykańskiego „The Catholic World Report” zatytułowany „Problemy homoseksualizmu wśród księży”, który wstrząsnął Kościołem w USA. Ale metropolitą poznańskim wysłany artykuł najwyraźniej nie wstrząsnął. Wówczas prof. Maciej Giertych zdecydował się na ostrą bezpośrednią rozmowę z abp Juliusze Paetzem, powołał się w niej na swoją wiedzę o wybrykach hierarchy i w zdecydowanych słowach zażądał zaprzestania takich seksualnych praktyk w przyszłości. Co ważne, nie zażądał od biskupa rezygnacji z urzędu, lecz jedynie opamiętania. Prawdopodobnie było to sugestią młodszego brata Wojciecha. Ale także i to nie zrobiło wrażenia na abp Juliuszu Paetzu.


Jedna ze znanych publicznie osób z Poznania, która życzyła sobie w tej sprawie anonimowości więc to uszanuję, opisała wybryki miejscowego metropolity w specjalnym liście do nuncjusza abp Józefa Kowalczyka. List był datowany na dzień 8 września 2001 roku i stanowi dowód, że już wówczas nie tylko z plotek krążących wśród duchowieństwa, nuncjatura warszawska wiedziała niemal wszystko o seksualnych wyczynach poznańskiego ordynariusza, a prywatnie przyjaciela abp Józefa Kowalczyka.


Nuncjusz na list odpowiedział, a jego kopie dołączam dla Państwa do wglądu. Nuncjusz w dniu 15 września 2001 roku pisał: „Szanowny Panie. Dziękuję za list z dnia 8 b.m. z którego treścią się zapoznałem. W odpowiedzi uprzejmie proszę, aby cały problem – z taką samą troską, jaka widoczna jest w Pańskim liście – przedstawić i omówić bezpośrednio z Arcybiskupem Poznańskim. Dalsze ewentualne działania winny być ustalone wspólnie z zainteresowanym i jego najbliższymi współpracownikami: Biskupami pomocniczymi, Radą Konsultorów i Radą Kapłańską. Łączę wyrazy szacunku i dar modlitwy. Józef Kowalczyk, Nuncjusz Apostolski”.


List cytuję w całości mimo iż to korespondencja prywatna. Pragnę w ten sposób ukazać obłudę samego nuncjusza i jego długoletnie kłamstwa w tej sprawie, gdy wielokrotnie twierdził, że o niczym nie wiedział w sprawie skandalu poznańskiego i o całej sprawie dowiedział się dopiero w 2002 roku. Był wrzesień 2001 roku Ekscelencjo Arcybiskupie, a pod listem jest osobisty podpis Ekscelencji. Ksiądz Arcybiskup się oczywiście pomodlił, o czym zapewnił w swoim liście, ale Kongregacji Doktryny Wiary kierowanej wówczas przez kard. Josepha Ratzingera nie powiadomił. A w 2001 roku miał już taki obowiązek, bo obowiązywały w tej sprawie nowe instrukcje Watykanu. A nawet gdyby ich nie było, to była jeszcze zwykła ludzka przyzwoitość i etyka chrześcijańska… Chyba była.


W dniu 19 lutego 2002 roku, do metropolity poznańskiego napisali w tej samej bulwersującej kwestii zbiorowy list, znani politycy prawicowi i publicyści katoliccy. List podpisało wówczas ostatecznie czterdzieści osób. Jest tam kilka nazwisk osób obecnych w naszym życiu politycznym i publicznym do dzisiaj. Proponuje zwrócić na to uwagę, bo kopie tej korespondencji też Państwu udostępniam.

A oto treść listu: „Jego Ekscelencja Ksiądz Arcybiskup Juliusz Paetz, Metropolita Poznański. Ekscelencjo, od pewnego czasu wysuwane są wobec Księdza Arcybiskupa bardzo poważne oskarżenia o niegodne człowieka i chrześcijanina zachowania – a w szczególności o homoseksualne molestowanie osób powierzonych Jego pasterskiej pieczy. Niezależnie od postępowania kanonicznego chcemy zwrócić uwagę na społeczne aspekty sprawy. Informacje o niej – już znane w niektórych kręgach duchowieństwa, katolików świeckich, a także dziennikarzy – będą się rozszerzały coraz bardziej, mieszając prawdę z fantazjami, troskę ze złą wolą. Jesteśmy przekonani, że w tej sytuacji Ksiądz Arcybiskup powinien zawiesić sprawowanie swoich obowiązków biskupich i opuścić archidiecezję do czasu pełnego wyjaśnienia zarzutów. Inaczej utrwali się i pogłębi bardzo niezdrowa sytuacja. Szkodliwa dla wszystkich – dla Księdza Arcybiskupa, dla społeczności diecezjalnej i dla całego Kościoła. Prosimy więc o to usilnie. Zwlekanie i rozmywanie sprawy niczemu dobremu nie służy – może jedynie pogłębić zło, jakie z niej wynika. Modlimy się w intencji Księdza Arcybiskupa oraz wszystkich, których ta sprawa dotyczy”.

List i modlitwa niczego nie zmieniły, a abp Juliusz Paetz nie tylko pozostał na stanowisku, ale także podjął działania w swojej obronie. Odwołał się przy tym do swoich sprawdzonych protektorów na terenie Poznania. Protektorzy szybko ruszyli mu z odsieczą. Dziś wielu z nich się tego wstydzi, ale mimo upływu wielu lat warto przypomnieć kilka faktów w tej sprawie. I my je wkrótce przypomnimy, bo…


Ciąg dalszy nastąpi…

 

     

 

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXXI.

W ostatnim odcinku tego cyklu przytaczałem Państwu reakcję wpływowych osób naszego życia politycznego, ludzi nauki, kultury i autorytetów moralnych, którzy odnieśli się, bardziej czy mniej skutecznie, do zachowań metropolity poznańskiego względem swoich kościelnych podwładnych. Jedni zabierali głos publicznie i głośno, inni piszczeli jedynie cichutko „jak myszki pod miotłą”, gdyż publiczna krytyka kościelnego hierarchy i to rangi metropolity, wywoływała w nich drżenie i strach przez ewentualnymi konsekwencjami.


Ale trzeba przyznać, że jeden z obecnie wpływowych polityków prawicy, do niedawna wicepremier naszego obecnego gabinetu, Jarosław Gowin, był jednym z tych nielicznych osób, które publicznie zabrały głos w tej bulwersującej sprawie. W jednej ze swoich publicznych wypowiedzi powiedział: „Sprawa poznańska pokazuje świętość i grzeszność Kościoła. Twarz święta, to twarz księży poznańskich, którzy nie licząc się z konsekwencjami, przeciwstawili się złu. Twarz grzeszna, to nie tylko dramatyczny przypadek abp Paetza. Równie wielkim złem było bowiem to, że część instytucji kościelnych czy wręcz sytuację w Poznaniu długo tolerowała czy wręcz tuszowała. Ta choroba struktur dowodzi, że Kościół Polski potrzebuje samooczyszczenia”.

Przyznam, że nie tylko zgadzam się z tą ówczesną diagnozą Jarosława Gowina, ale teraz po latach muszę przyznać, iż wielu ludzi polityki i świata kultury i nauki, nie stać było wówczas na takie jednoznaczne postawienie sprawy.
Kiedy coraz częściej o „grzechu w cieniu Bazyliki Metropolitarnej w Poznaniu” zaczęły mówić media, nawet te katolickie, abp Juliusz Paetz zwrócił się o pomoc do swoich wpływowych poznańskich protektorów.


Niewątpliwie znaczącym wydarzeniem w sprawie obrony abp Juliusza Paetza, był opublikowany w 2002 roku list 26 wpływowych ludzi poznańskiej nauki, kultury, biznesu i osób publicznych, którzy w nim, „odwołując się do moralności chrześcijańskiej” (!!!), przystąpili do obrony dobrego imienia poznańskiego metropolity.
Większość osób do których zwróciłem się o komentarz w tej sprawie zasłania się niepamięcią, albo pytają kim jestem i po co powracam do tego tematu lub próbują lekceważyć swój osobisty udział w tym liście. Zaledwie nieliczni odnieśli się do sprawy, choć jak widzę bez większego entuzjazmu i w poczuciu dzisiaj dystansu do obrony dawnego metropolity.


Wszyscy jednak potwierdzają, że inicjatorem listu był ówczesny rektor Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, prof. Stefan Jurga, podobno niezwykle blisko związany z osobą ordynariusza poznańskiego. To on uruchomił środowisko naukowe Poznania, gdyż wśród sygnatariuszy listu znaleźli się wykładowcy nie tylko z Uniwersytetu Poznańskiego, ale także z Akademii Medycznej w Poznaniu, Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu, Politechniki Poznańskiej oraz Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Z tej ostatniej uczelni ówczesny rektor, prof. Jerzy Smorawiński, także zaangażował się niezwykle osobiście i emocjonalnie w obronę rządcy diecezji, do tego stopnia, że dzisiaj budzi to wiele pytań i wątpliwości środowiska naukowego i jego dawnych współpracowników.


Pytania związane w tej sprawie, padają w stosunku do Piotra Voelkela i rzeźbiarki Magdaleny Abakanowicz, choć ta ostatnia podobno miała się tłumaczyć, że została w ten list „wrobiona” przez samego Voelkela. Dziś już trudno jest te kwestie jednoznacznie rozstrzygnąć, tym bardziej, że zainteresowani, albo rzucają na siebie wzajemne oskarżenia, albo mają ataki całkowitej amnezji.


Zdumiewające było jednak poparcie dla homoseksualnych zachowań abp Juliusza Paetza ze strony rodziny Jana Kulczyka. Moi rozmówcy opowiadali mi szczegóły o tym, jak abp Juliusz Paetz osobiście angażował się w sprawę ślubu córki Jana Kulczyka, którego młodej parze osobiście udzielił we Włoszech. Stosunki samego Jana Kulczyka i abp Juliusza Paetza, które niektórzy określali mianem osobistej przyjaźni, okazuje się wykraczały daleko poza normalne formy przyjaźni wysoko postawionego kościelnego hierarchy i jednego z najbardziej wpływowych i bogatych wiernych z jego diecezji. Powiązania biznesowe obu panów, niejasne operacje finansowe i inne fakty są doprawdy szokujące i wykraczają daleko poza publicystykę na potrzeby Facebooka. To gotowy materiał na scenariusz filmu sensacyjnego, ze światem ludzi Kościoła i wielkiego biznesu w tle. To niewątpliwie temat dla poznańskich dziennikarzy śledczych. To, że nie podjęły go natomiast służby specjalne w tym kraju, a rządziły od tego czasu już wszystkie możliwe opcje polityczne, pokazuje w jakim kraju tak naprawdę żyjemy… Nie dziwi więc fakt, że podpis Jana Kulczyka także widnieje pod wspomnianym listem.


Wśród zagorzałych obrońców poznańskiego hierarchy był wówczas także jego osobisty wikariusz, ks. Antoni Warzbiński. Teraz co prawda potępia publicznie homoseksualizm i związki partnerskie, więc nie wiem kiedy zmienił tak radykalnie poglądy. Jak księdzu pamięć wróci, to mój profil jest do Księdza dyspozycji. Odwagi.
Zbierając informacje w tej sprawie, musiałem zadać także i to pytanie. Czy w związku z obroną metropolity poznańskiego, niektórzy z jego obrońców, nie bronili tak naprawdę także swojej własnej skóry i prawdy o swojej własnej seksualności?

Dzisiaj jestem przekonany, że postawienie tego pytania jest jak najbardziej uzasadnione. Nawet więcej. Postawię kolejne. Czy z „usług”, możliwości i wpływów kościelnego dewianta nie korzystali także inni? A co się zmieniło w tym względzie, po jego formalnym odwołaniu przez Watykan? Czy niektórzy znani ludzie Poznania zaprzestali tych kontaktów ze skompromitowanym metropolitą? Zmienił się tylko adres „domu rozpusty”, gdyż rezydencję metropolity poznańskiego zamieniono na mieszkanie służbowe odwołanego hierarchy. A mieszkał on nadal w cieniu poznańskiej Bazyliki Metropolitarnej i tam przyjmował nadal swoich „gości”.


Mijały lata, opadł kurz skandalu z 2002 roku, a „przyjaciele” emerytowanego metropolity nadal działali w życiu publicznym poznańskiego Kościoła. Zasiadali w szacownych gremiach Akcji Katolickiej, Akademickiego Klubu Obywatelskiego, zostawali rycerzami wspólnot rycerskich w Kościele i paradowali w uroczystych strojach podczas każdej procesji w mieście. Ich protektor, choć formalnie już od dawna odwołany i przeniesiony na kościelną emeryturę w atmosferze skandalu, jeszcze przez całe lata korzystał ze swoich wpływów w Stolicy Apostolskiej i załatwiał swoim „przyjaciołom” odznaczenia papieskie. 
Zapytacie Państwo jakie? A chociażby Order Świętego Sylwestra. Jedno z najważniejszych obecnie odznaczeń Państwa Kościelnego. Zapytacie Państwo komu? Zaglądnijcie więc do podpisów sygnatariuszy listu z 2002 roku. Kościół to jednak instytucja pełna cudów…


Rok 2002 to przełomowy rok w naszej niezwykle długiej opowieści, gdyż to właśnie wówczas został formalnie odwołany ze stanowiska poznańskiego metropolity abp Juliusz Paetz. Wielu z Państwa wydaje się, że wie jak i dzięki komu to się wydarzyło i jakie bezpośrednie wydarzenia to poprzedziły. Pisała o tym bowiem wielokrotnie nasza prasa. Z satysfakcją jednak obalę jeden z największych mitów jaki temu wydarzeniu towarzyszy od lat, gdyż moim zdaniem, przebieg wydarzeń jakie rozegrały się wówczas w Watykanie był zgoła zupełnie inny. Ale o tym, aby się przekonać, trzeba sięgnąć ponownie na mój profil, gdyż…


Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 26 i 27

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXVI.

Metropolitę poznańskiego coraz częściej ostrzegał, prywatnie i po starej znajomości, nuncjusz abp Józef Kowalczyk, że do nuncjatury, ale także do Watykanu docierają coraz częściej informacje o seksualnych nadużyciach abp Juliusza Paetza i że koniecznie trzeba coś z tym pilnie zrobić.


Nie wiadomo kto wpadł na pomysł, aby spreparować pismo wszystkich dziekanów całej archidiecezji, że wyrażają oni oburzenie i solidarność ze swoim ordynariuszem i że te wszystkie działania i ataki na osobę abp Juliusza Paetza są działaniami wrogów Kościoła, a zarzuty samych poznańskich duchownych są niczym innym jak rozbijaniem jedności polskiego duchowieństwa.


Zwołano wówczas w Poznaniu w trybie pilnym spotkanie wszystkich biskupów archidiecezji ze wszystkimi dziekanami. Przewodniczył mu początkowo sam arcybiskup Juliusz Paetz, który rozpoczął spotkanie od gorącej modlitwy za jedność całego duchowieństwa ze swoim biskupem diecezjalnym, po czym niespodziewanie opuścił spotkanie i więcej się na nim nie pojawił. Wszystko było jednak z góry wyreżyserowane i wówczas do akcji przystąpili biskupi pomocniczy metropolity, w tym jeden wyjątkowo aktywny, który ostatnio pod Wawelem robi ogólnopolską karierę jako najwybitniejszy znawca od „tęczowej zarazy”. Już wtedy był w tej dziedzinie fachowcem…


Zażądano natychmiastowego podpisania „lojalki” od wszystkich obecnych na spotkaniu dziekanów. Przybyło wówczas 40 księży. Niektórzy znali prawdę, bo o molestowaniu kleryków i młodych księży huczało wówczas w całej archidiecezji, a ponadto molestowani młodzi księża pracowali w wielu dekanatach tych dziekanów, ale strach i chęć utrzymania stanowiska był silniejszy. A ponadto skoro podpisywali wszyscy…


Problemem na tym spotkaniu było jednak to, że niektórzy dziekani byli nieobecni na tym spotkaniu, więc biskupi pomocniczy (w tym gorliwiec od „tęczowej zarazy”), osobiście jeździli po domach nieobecnych i chorych dziekanów i zbierali w kolejnych dniach ich podpisy. Podstępem, szantażem i kłamstwem zdobyli podpisy wszystkich. Spreparowany dokument wbrew wcześniejszym zapewnieniom, został wysłany do Watykanu i wykorzystany do obrony abp Juliusza Paetza.


Równocześnie w całej archidiecezji zmuszono księży do publicznego odczytywania we wszystkich parafiach listu pasterskiego, pełnego kłamstw jakoby doszło w archidiecezji do „bezprzykładnego ataku na naszego arcybiskupa i jedność kapłaństwa”. Listu tego słuchali w swoich parafiach byli i obecni molestowani klerycy i ich rodziny.


Na znak protestu czterech dziekanów złożyło po tym liście dymisje, w tym ks, Roman Kostecki z parafii w Goślinie Murowanej. Jak sam stwierdził został oszukany, a po kilku tygodniach dodał: „Moja rezygnacja wynika też z innego powodu. Zawiedli nas biskupi pomocniczy i to jest opinia kilku księży”. Może i zawiedli, ale na aferze z molestowanymi poznańskimi klerykami w tle, zrobili niewyobrażalną karierę. Jeden nawet trafił na Wawel, a teraz jest moralnym wzorem całego Episkopatu.


„Lojalkę” dziekanów i list pasterski arcybiskup postanowił opublikować w popularnym tygodniku archidiecezji o nazwie „Przewodnik Katolicki”, którego redaktorem był wówczas ks. Jacek Stępniak, pochodzący z Kościana, rocznik 1962, wyświęcony na kapłana w 1988 roku. Był to sygnatariusz listu z dnia 10 września 2001 roku do papieża Jana Pawła II, którego treść Państwo już dobrze znacie. Ksiądz redaktor zdecydowanie odmówił publikacji i postawił się swojemu metropolicie. Odmówił bo znał prawdę, jaka rozgrywała się od kilku lat w murach poznańskiego seminarium.

 

Jeszcze w tym samym dniu abp Juliusz Paetz odwołał go w trybie natychmiastowym ze stanowiska redaktora naczelnego tygodnika. Spadły na niego także inne represje. Ostatecznie ks. Jacek Stępniach, w styczniu 2002 roku, opuścił archidiecezję poznańską i wyjechał na przymusowe misje do Zambii. To była jego osobista cena za wierność prawdzie, ale „Przewodnik Katolicki” żądanej publikacji nigdy nie opublikował.

Abp Juliusz Paetz nie zaryzykował bowiem w zaistniałej sytuacji, starcia z nowym redaktorem znanego katolickiego czasopisma, gdyż niespodziewanie w lutym 2002 roku, został wezwany do Watykanu, przed oblicze papieża Jana Pawła II. O tym nieznanym szerzej, a ważnym epizodzie w życiu polskiego papieża, dotyczącym bezpośrednio jego osobistego udziału w aferze poznańskiej, napiszę w przyszłości dużo więcej.


Do tego wątku odnosi się jeszcze jeden list, pewnego wpływowego księdza archidiecezji poznańskiej, któremu obiecałem anonimowość. Oto jego fragment: „Nikt z diecezjalnych duchownych głośno nie bronił arcybiskupa. gdyby któryś z księży to zrobił, to nie tylko zrównałby się z grzechem, ale oznaczałoby to, że ma podobne skłonności.(Niczego nie sugeruję, ale specjalista od „tęczowej zarazy”, bronił Paetza głośno i publicznie wielokrotnie – dopisek mój) Część duchownych milczy. Obawiamy się, że jeśli jeden z nas trafił za bronienie prawdy na misje, to podobny los czeka innych, którzy nie planowali wyjazdów. I nie chodzi o misje. Ksiądz Stępczak dostał zakaz pracy duszpasterskiej w diecezji poznańskiej. Taki zakaz dostaje ktoś, kto popełnił przestępstwo kościelne. A przecież ks. Stępczak niczego takiego się nie dopuścił”.


Ten fragment listu jest prawdziwym obrazem duchowieństwa archidiecezji poznańskiej w dobie Paetza i innych Paetzów w wielu naszych polskich diecezjach. Możesz lądować w łóżku szefa, możesz pławić się z nim wspólnie w jego wielkiej wannie, możesz pozwalać mu grzebać w twoim rozporku, droga twojej kariery jest szeroka i niczym nieograniczona. Ale jeżeli zwyrodniałemu szefowi nie pozwolisz się gwałcić i nie pozwolisz mu gwałcić innych i będziesz jeszcze o jego grzechu krzyczał głośno, to spotkają cię tak surowe kary kościelne, jakbyś był przestępcą. No, możesz jeszcze milczeć, jak robi to większość…


Na szczęście nie wszyscy, bo byli tacy, którzy swojemu zwyrodniałemu metropolicie powiedzieli także „nie”.

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXVII.

Nie wszyscy świadkowie wydarzeń z okresu rządów abp Juliusza Paetza w Poznaniu, którzy stanęli wówczas w obronie molestowanych kleryków żyją i mogą dzisiaj zaświadczyć prawdę o tych burzliwych wydarzeniach. Jednym z nieżyjących już, ale niezwykle odważnych i zasłużonych kapłanów był ks. prof. infułat Romuald Niparko, którego postać chciałbym dzisiaj wszystkim przypomnieć.


Życiorys i działalność tego kapłana był na tyle ciekawy, że niektóre fakty warto w tym momencie przypomnieć. urodził się w 1940 roku, w okresie okupacji, w miejscowości Michnowicze, na terenie przedwojennej Polski (obecnie Litwa). Po wojnie jako pięcioletnie dziecko przeprowadził się z rodzicami na teren Wielkopolski i tutaj wstąpił do Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu. Tutaj zdobywał kolejne stopnie naukowe, pracował naukowo i cieszył się autorytetem moralnym swoich studentów, ale także innych duchownych archidiecezji poznańskiej.


W okresie swojej pracy naukowej na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, pełnił na wydziale funkcje prodziekana, ale równocześnie w samej kurii arcybiskupiej abp Juliusz Paetz powierzył mu stanowisko wikariusza biskupiego do spraw katechizacji. Metropolita zdawał sobie sprawę, że kapłan ten cieszy się autorytetem wśród kapłanów całej archidiecezji, ale gdy sprawa molestowania przez arcybiskupa kleryków tutejszego seminarium, a równocześnie studentów księdza prodziekana, stała się sprawą publiczną, abp Juliusz Paetz żądał od wszystkich swoich współpracowników bezwzględnej lojalności.
Także od księży pracujących na kierowniczych stanowiskach w kurii arcybiskupiej. Od swojego wikariusza biskupiego do spraw katechizacji także.


Tymczasem ks. prof. infułat Romuald Niparko znał wszystkie bulwersujące szczegóły dotyczące molestowania seksualnego kleryków przez metropolitę bezpośrednio od samych kleryków. Zdecydowanie stanął po stronie ofiar molestowania, choć wówczas dobrze wiedział, że spotka się to zapewne z nieprzychylną, a być może nawet wrogą reakcją abp Juliusza Paetza i jego lojalnego kurialnego otoczenia. Jako wykładowca uniwersytecki i urzędnik kurii arcybiskupiej wiedział czym ryzykuje, ale jako kapłan Chrystusa wiedział, że inna postawa to zdrada Chrystusa, Ewangelii i zasad jakimi w życiu zawsze starał się kierować.


Nie chciał, jak inni księża archidiecezji, komentować tego co działo się w murach seminarium, za plecami samego metropolity, dlatego zdecydował się na napisanie do zainteresowanego, a tym samym samego sprawcy nadużyć względem kleryków, szczerego listu.


Oto fragment tej korespondencji: „Ekscelencjo, Najdostojniejszy Księże Arcybiskupie, Metropolito! Książę Kościoła, piszę do Ciebie w bólu. Szczególnie boleśnie dotyka mnie, ciągnąca się od wielu miesięcy sprawa odnosząca się wprost do osoby Waszej Ekscelencji. Przez długi czas pokrywało ją głuche milczenie, mające sprawić wrażenie jakoby nic się nie stało. Reakcje w formie pisemnych oświadczeń, które się w końcu pojawiły, pochodzą od współpracowników Waszej Ekscelencji i noszą niestety znamiona klasycznej manipulacji. Mamy tu do czynienia z naganną rzeczywistością.”


Cały list jest w podobnym tonie. Ks. Infułat nie tylko odniósł się w nim jednoznacznie krytycznie do nagannych relacji arcybiskupa z klerykami miejscowego seminarium, ale także odniósł się niezwykle krytycznie do działań biskupów pomocniczych archidiecezji poznańskiej (bp Zdzisława Fortuniaka, bp Marka Jędraszewskiego i bp Grzegorza Balcerka) oraz większości dziekanów archidiecezji. Tym listem do metropolity ksiądz profesor przypieczętował jednak swój los w archidiecezji. Miał teraz nie jednego, ale wielu wpływowych wrogów, w tym czterech w fioletowych sutannach.


Nigdy nie otrzymał formalnej odpowiedzi na swój list do abp Juliusza Paetza, no chyba, że przyjmiemy, że odpowiedzią było zwolnienie go, po tygodniu od napisania tego listu, z wszystkich stanowisk kierowniczych w poznańskiej kurii archidiecezjalnej. To była cena za jego odwagę. Ale jego autorytet moralny wśród poznańskiego duchowieństwa nie ucierpiał, a nawet wzrósł niepomiernie. W obronie skrzywdzonego kapłana nie stanął nuncjusz w Warszawie, nie stanął także papież Jan Paweł II, mimo iż echa poznańskich wydarzeń dotarły za Spiżowa Bramę jeszcze w 2001 roku. Watykan uznał, że lojalność względem własnego ordynariusza jest ważniejsza, niż obrona skrzywdzonych ofiar zdeprawowanego hierarchy z paliuszem metropolity na ramionach.


Ks. prof. Infułat Romuald Niparko nie doczekał nigdy oficjalnych przeprosin. Nawet po odwołaniu przez Watykan w 2002 roku abp Juliusza Paetza z funkcji metropolity poznańskiego, nowy arcybiskup poznański abp Stanisław Gądecki, nie przywrócił go na utracone stanowisko w kurii poznańskiej. Nielojalność względem ordynariusza pamięta się bowiem w tej instytucji do śmierci. Śmierci, która w przypadku ks. prof. Romualda Niparko nastąpiła w dniu 8 maja 2018 roku. Infułat spoczął po czterech dniach na jednym z cmentarzy poznańskich.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach