Spotkania przy trzepaku
Zenon Kalafaticz. M.in. o ludziach wierzących w Reptilian. Ateistyczny pogrzeb – ku pamięci Taty.
/0 Komentarze/w Blogi Ateizm /przez Kuna
Nawiązując do treści dzisiejszej audycji Zenona Kalafaticza dodam, szczególnie dla rzeczonego „Krzysia”, że też jeszcze nie tak dawno uważałam, że to co robią jeźdźcy apokalipsy ateistycznej to strata czasu i energii… Ale stopniowo zmieniłam zdanie, a to dlatego, że dostrzegłam iż brak krytycznej oceny i racjonalnego oglądu czym są religie i jak to się dzieje, że miliony ludzi jest tak niesłuchanie uzależnionych od różnych kultów, byłby przyzwoleniem na szerzenie fałszywego opisu rzeczywistości, a na to nie wolno pozwolić. Wszystkie wytwory ludzkiej kreatywności podlegają krytyce i racjonalnej ocenie. Nie widzę nic niewłaściwego w tym co robią ateiści, gdy sensownie i merytorycznie odnoszą się do treści rożnych religii.
Już pomijam historyczne fakty, które mówią jednoznacznie o tym, co się dzieje z ludzkością gdy oddaje się całkowicie we władanie swoim guru, gdy ulega ich myśleniu o sensie ich życia. Np. kalwini mieli żyć wg. tego co zalecał sam Kalwin : „że życie jest smutne i że ludzie powinni robić wszystko co w ich mocy, by tę żałość pogłębiać” … Radość była grzeszna. W zamian zasłużą na nagrodę w niebie. Ta obietnica niektórych skusić mogła, ale czy to jest zdrowe podejście do życia, gdy się wie, że to jedyny podarunek od losu, że to wartość nie do przecenienia. Jak może w ogóle ktoś uzurpować sobie prawo do decydowania o tym jaki będzie sens mojego życia i to już na etapie choćby chrztu… To nadużycie, z którym zawsze będę walczyć. Pozdrawiam „Krzysia” i namawiam go do przemyśleń w szerszych kontekstach niż koniec własnego nosa….
Wpisy Obserwatorium
Komentarz do artykułu Zuzanny Radzik w GW – autorstwa Jacka Dehnela.
/0 Komentarze/w Blogi Ateizm/racjonalizm /przez Kuna
Na temat Gazety Wyborczej nie będę się wypowiadać, bo mam do niej ogromny sentyment, choć nie czytuję jej już jak dawniej od dechy do dechy… Nie robię tego zresztą z wielu powodów, o których nie chcę rozprawiać publicznie. Natomiast o jednym aspekcie – zadziwiającym zresztą – chcę a nawet muszę powiedzieć. Otóż jest wciąż dla mnie tajemnicą dlaczego naczelny i człowiek legenda Adam Michnik , usiłuje od wielu lat, jeśli nie od samego początku, wmawiać nam Polakom, że bez kościoła katolickiego nie umielibyśmy odróżnić dobra od zła. No cóż, może mieć na temat ziomków swoje zdanie, ale prezentuje je często i w sposób mocno eksploatujący jego autorytet, naraża go nawet na podejrzenie, że się sprzedał agendzie KK. Jak jest w istocie tego nie wiem i chyba nie ma to znaczenia, bo tak naprawdę liczy się wymiar tych wypowiedzi i to, czy Polacy przejmują się tym co naczelny pisze.
A ostatnio wysłużył się Zuzanną Radzik – teolożką i znaną publicystką popularnych pism inteligencji katolickiej. Przyznam, że nie lubię stylu pisania tej pani – o rzeczach prostych pisze zawile o trudnych pisze w skrócie i płytko – tak ma. Można lubić- ja nie lubię. Ale przeczytać trzeba koniecznie, bo inaczej nie skorzystacie z tego komentarza jaki dał Jacek Dehnel poniżej. Tak więc klikajcie Państwo najpierw w link do Radzikowej
W pierwszy dzień roku Wyborcza proponuje tekst Zuzanny Radzik (sprzed kwartału, ale widać bardzo był ważny, bo powtarza), w którym katolicka teolożka tłumaczy niewierzącym, co pozytywnego może dla nich oznaczać kościół. Uważam, że to bardzo dowcipne, warto byłoby jeszcze zamówić tekst u księcia pana, który wyjaśniałby chłopom, dlaczego pańszczyzna była dobra, a także plantatora, zachwalającego czarnym niewątpliwe zalety niewolnictwa. Żeby wytłumaczyć niewierzącym lepiej, zwraca się do „sióstr katoliczek”. I bardzo słusznie, nic tak nie wspomoże księcia pana w tłumaczeniu chłopom cudów pańszczyzny, jak dwóch baronów, hrabia i markiz. To mocna ekipa.
Co tam odchodzi w retoryce, to głowa mała. Po pierwsze, autorka w głosach przytaczanych i własnym dość swobodnie i wymiennie traktuje polski katolicyzm, katolicyzm w ogóle, chrześcijaństwo i Jezusa, a nawet judaizm. Dowiadujemy się, że „nie ma nas bez Ewangelii i dziesięciu przykazań, bo to podwaliny moralności.” Po pierwsze, to wątpliwe, po drugie – a to się Mojżesz zdziwił! Albo zagaduje: „pewnie nie chcecie, by po raz kolejny ktoś z tej problematycznej wspólnoty, reprezentantka silnego społecznego i politycznego aktora, umizgiwał się do was Bachem, Rembrandtem.” No, prawdę mówiąc, Bach i Rembrandt, dwaj protestanci, Niemiec i Holender, kiepsko się nadają na patronów kościoła Jędraszewskiego i Głodzia, owszem. Pyszne jest też, jak Radzik pisze, że Matka Boska jest „dziewicą więc niedefiniowaną przez mężczyznę”. Jakby cała jej pozycja nie brała się stąd, że jest matką pewnego mężczyzny.
Zostawmy jednak drobne uszczypliwości i ewidentne pojęciowe bordellino tego wywodu. Są tam rzeczy gorsze: „Gdy chrześcijaństwo pojawiło się w późnym antyku, wniosło w świat wyobrażenie, że sens historii nie zamyka się w jej materialności, i obraz bliskiego Boga – Boga z nami.” Jak wiadomo, o tym właśnie pisał Homer: że bogowie są zupełnie gdzie indziej, na chmurce, a tu tylko się okładają Trojanie z Achajami, zamykając się w materialności historii. A pan Wergiliuszek tylko to po nim poprzepisywał.
Główna teza Radzik jest taka, że dopiero chrześcijaństwo ofiarowało nam boga kochającego, że chrześcijaństwo wpoiło ludzkości zamiar budowania lepszego świata i pracę na rzecz utopii. I że „w swym misyjnym zapale, ale też dzięki imperialnym osiągnięciom, które dziś są często wstydliwe, rozwlekło ten rodzaj myślenia nie tylko po Europie, ale również po wszystkich kontynentach.” To zdanie podwójnie fałszywe.
Po pierwsze dlatego, że owo przeciwstawne „ale” jest niczym nieusprawiedliwione: „misyjny zapał” był ściśle związany z przemocą i imperium; od bardzo wczesnych wieków chrześcijaństwa wiązał się z niszczenie świątyń, mordowaniem kapłanów, krwawym karaniem opornych, którzy nie chcieli porzucać swojej wiary. Chrześcijaństwo było solidnym napędem i zarazem usprawiedliwieniem („nie ma nas bez podwalin moralności”, hłe, hłe) podbojów Ziemi Świętej, wyrzynania Prusów i Jaćwingów, kolonizacji Afryki, obu Ameryk, Indii. Dzięki chrześcijaństwu można było brodzić po kostki „w imię boże”.
Drugi fałsz bierze się z typowego dla chrześcijan zadufania, wpajanego im od dziecka – również przez teksty takie, jak ten – o absolutnej wyjątkowości ich religii, światopoglądu, tradycji. Na ziemi były tysiące bóstw, systemów etycznych, skomplikowanych i prostych, frapujących i powtarzalnych, strasznych i pociesznych, mądrych i głupich. Rzecz w tym, że w większości zostały wytępione przez religie księgi. Od dwóch tysięcy lat chrześcijanie konsekwentnie tępili i wybijali inne osiągnięcia duchowe ludzkości. Niezliczonych skarbów tych kultur – dzieł sztuki, literatury (zarówno pisanej, jak i mówionej) nigdy nie poznamy, począwszy od niszczonych na wielką skalę dzieł antycznych, przez kodeksy Majów, na pieśniach First Nations kończąc.
Chrześcijaństwo w życiu duchowym jest jak człowiek, który panoszy się po całej Ziemi, mówiąc o sobie jako o koronie stworzenia, niszcząc wszystko wokół, zabijając skomplikowane struktury ekosystemów, wytępiając gatunki roślin i zwierząt, zaprzepaszczając ogromne skarby naszego wspólnego dziedzictwa (ta pycha zresztą bierze się w prostej linii z Genesis). Jest w tym, owszem, skuteczne, ale taka skuteczność nie powinna być powodem do dumy. I kiedy spali się wszystkie księgi, rozbije wszystkie stele z prawami, wytnie wszystkie święte gaje, zatrze w pamięci wszystkie wielusetletnie teksty, można opowiadać głodne kawałki, jak to przyniosło się rzeczy zupełnie nowe i wyjątkowe. I jakim prawem ateiści chcą świętować coś 25 grudnia, bo to przecież chrześcijańska data. Bujać to my, nie nas, drodzy państwo.
Zenon Kalafaticz. Nihiliści i niedobrzy Polacy.
/0 Komentarze/w Blogi Szkiełko /przez Kuna
W tym tygodniu wybrałam ten konkretny materiał Zenona, ponieważ bardzo dobrze koresponduje z moim pierwszym kursem rozkminy języka episkopalnego. Mianowicie, w programie usłyszymy świeckich, którzy stosują dokładnie ten sam sposób tworzenia, obciążonych emocjonalnie skojarzeń w głowach słuchaczy, z pominięciem procesu zrozumienia, niezbędnego jak wiadomo, by H. sapiens mógł odróżnić się od reszty naczelnych, ryb i owadów… by następnie dokonać postępu we własnym rozwoju.
Pytanie, dlaczego hierarchowie i w ogóle duchowni oraz świeccy akolici kościoła hamują ten proces – jest naturalnie wyłącznie retoryczne. Warto jednak zdawać sobie z tego sprawę, choćby po to by nieść kaganek oświaty dla tych ludzi, którzy jeszcze tego nie wiedzą, a nader często biernie ulegają technikom manipulatywnym, w wyniku czego całkiem inteligentny ten czy ów człowiek poczyna mówić dziwaczne rzeczy, powtarzać kalki i używać terminologii pustej jak dzban po imprezie.
Zenon Kalafaticz. Dla fanów Monty Pythona – w hołdzie Terremu.
/0 Komentarze/w Blogi Szkiełko /przez KunaMonty Python krytykował religie w najbardziej udatnej formie – bo nic tak jaskrawo nie obnaża jej nonsensu jak sarkazm, śmiech, inteligentny komentarz, paralela – słowem wszystko co dalekie jest od powagi, na którą religia nie zasługuje. Specyficzny i właściwy tej grupie twórców humor nie podobał się licznym bigotom i bywało, że na produkcję trzeba było brać kredyt. Ale niekiedy zjawiał się jakiś Georg Harrison i rzucał 5 mln. dolców … „bo chciał zobaczyć ten film” – kaprys bogatego wokalisty z The Beatles…
Zenon Kalafaticz. Kto jest największym antyklerykałem?
/0 Komentarze/w Blogi Szkiełko /przez KunaOdcinek 13 programu Zenona Kalafaticza pokazuje nam w gruncie rzeczy, jak mocno w dzieciństwie zaimplementowany katolicyzm bezrefleksyjny, trąca po latach nadal dziecinną obawą przed zrównoważoną oceną zjawiska jako takiego. Wypowiadają się profesorowie i dziennikarze obu płci i dojrzałego wieku, po których można by się spodziewać co najmniej krytycznej oceny, jeśli nie wręcz naukowego podejścia do tematu.
Ale nie. Znowu rygiel ciasno zaciągnięty na krtani, nie pozwala im wszystkim na swobodę wyrażenia myśli. Być może też, że przeceniamy te osoby – może tam nie ma, w ich głowach, żadnych procesów dociekania prawdy, żadnych więc myśli i mądrości tam nie uświadczysz. Może na próżno szukamy dojrzałych i odpowiedzialnych intelektualistów? Na koniec programu z przyjemnością słucha się jedynego dziś, wyraźnego głosu i poglądu na temat religii, a należy on do prof. Jana Hartmana…
Zapraszam.
Wiara, to duża wartość w życiu każdego człowieka.
/9 komentarzy/w Blogi Szkiełko /przez KunaWiara, to duża wartość w życiu każdego człowieka.
Pozwala przetrwać trudy, zastępuje światełko w tunelu, rozbudza nadzieję.
Niemowlę zostawione same sobie rozpacza, bo nie znając pojęcia czasu, trwa w wieczności,
w której nie ma przy nim matki.
Ja wierzę w moc, jaką daje człowiekowi poznawanie prawdy
na podstawie badań empirycznych i procesów inicjowanych w umyśle
wspartym przez zaczerpniętą wcześniej wiedzę.
Na łamach PolskiegoAteisty ukazał się niedawno krótki tekst o ateistach pt. : „Poza stadem” Leszka Salomona, pod którym napisałam długaśny komentarz, ale ostatecznie go skasowałam, bo poczułam, że chcę napisać coś więcej na ten temat.
Definicje są ważne …
…dopóki adwersarz posługuje się tym samym kluczem pojęć i, co istotniejsze, tak samo je rozumie. Miejmy też świadomość, że zarówno język jak i definicje pojęć ulegają wietrzeniu. Rzadko, ale jednak zawężają się, czyli uściślają, albo wręcz przeciwnie stają się ponad miarę pojemne. Leszek Salomon omówił w skrócie definicje ateizmu, to może ja przyjrzę się terminowi antyklerykalizm, który, osobliwie w Polsce, jest chyba najczęściej nieprawidłowo definiowanym określeniem wobec osób takich jak ja.
Zgodnie z definicją PWN :
antyklerykalizm «postawa wyrażająca się w niechętnym lub wrogim stosunku do udziału kleru w życiu społecznym i politycznym»
• antyklerykalny • antyklerykał
Źródła frustracji i obaw
Wierzący/niewierzący – gatunek stadny
Tak twierdzę, bo zarówno badania jak i uważna obserwacja wskazują że teiści i ateiści, czyli świadomi swojej postawy wobec kwestii boga/ów ludzie, to zaledwie ułamek procenta.
Człowiek, to istotnie zwierze stadne. Spoiwem dużych grup ludności jest ich wspólny los – historia i zagrożenia tu i teraz, wspólne perspektywy, cele, zachowania stadne czyli behawior, przekaz kulturowy, język relacji międzyludzkich, folklor, itd. Te same elementy mogą niekiedy równie dobrze antagonizować a nawet atomizować społeczeństwo – dokładnie jak to obserwujemy w Polsce, od co najmniej dwudziestu paru lat. Pomijając przyczyny takiego stanu rzeczy, trzeba sobie powiedzieć uczciwie, że to kim jestem/teś/są lub będą dopiero, nie zależy od człowieka, a zależy od:
- rozdania w grze – o zestaw genetyczny lepszy czy gorszy
- ruletki – społecznej przynależności do określonej grupy, uprzywilejowanej lub nie
- czasu i miejsca pojawienia się na świecie, czyli de facto dostępności usług publicznych
- okoliczności nie przewidzianych powyżej…
A zatem idąc dalej tą ścieżką trzeba sobie zdać sprawę z prostego faktu, że rodziny i środowiska religijne produkują podobnych do siebie. Tak samo też czynią środowiska ateistyczne. I w większości nie czynią tego jakoś szczególnie świadomie, nie analizują sytuacji, nie zadają sobie pytań o wybór, jakiego mogłyby dokonać ich dzieci, gdyby dać im tę szansę. Decydują za nie, nie koniecznie biorąc odpowiedzialność za konkretny wybór.
Tak formatowane dzieci, zaliczam do nosicieli światopoglądu wyssanego z mlekiem matki. Takich wierzących i niewierzących mamy największy odsetek. Nic w tym odkrywczego oczywiście. Jednym z fajniejszych, ewolucyjnych przystosowań do przetrwania, jest używanie do procesu uczenia się w dzieciństwie, od niemowlaka, neuronów lustrzanych. To one powodują, że dziecinka uśmiecha się do znanych jej twarzy opiekunów, jeśli i ci uśmiechają się do niej. Tak uczą się mowy, intonacji, ruchów dowolnych – wszystko na zasadzie klasycznego małpowania.
I to nie właściwości wody święconej, którą pokropiono niemowlę na chrzcie sprawia, że dziecko jest katolikiem. Ono staje się nim przez naśladownictwo, powtarzanie, a potem indoktrynację czyli formatowanie do określonych zachowań. I nie musi w tym być nic więcej. Nie musi katolik rozumieć co czyni znakiem krzyża, nie musi rozumieć ewangelii, ba, nie musi czytać biblii, a jeśli czyta, nie musi jej w żaden sposób rozumieć, by zaliczać się i być zaliczonym w poczet wierzących. Nie musi nawet być praktykującym katolikiem. Nie musi nawet w boga wierzyć.
Podobnie jest z dziećmi rodziców niewierzących. I to do tego stopnia dokładnie, że pary utworzone z niewierzącej osoby z wierzącą, pochodzące z takiej hodowli, nie odczuwają absolutnie żadnego dyskomfortu, tym bardziej, że najczęściej też niewierząca część związku jak najbardziej poprawnie praktykuje tradycje związane z religią katolicką. Lubi święta, pasterkę, nie ma nic przeciwko ochrzczeniu potomstwa, rozumie marzenie oblubienicy by choć raz być jak królewna w białej cud-kreacji…
W domu, nie koniecznie wszędzie wiszą krzyże, a ściany ozdabiają gustowne grafiki zamiast świętych obrazów. Dzieci zapiszą na religię w szkole, żeby nie było dyskryminowane, poślą do pierwszej komunii z powodu okazji do otrzymania prezentów- wieść niesie, że coraz kosztowniejszych. I nawet nie jest potrzebny ten osławiony ostracyzm środowiska rodzinnego – za którym niekiedy zawstydzeni chowają się ze swoimi decyzjami – wystarczy stara, sprawdzona polska dulszczyzna – co ludzie powiedzą?
Świadomy wybór – intelektualne przeżycie albo kres możliwości
Tak jak powyżej opisana para ludzi, z narzuconym przez środowisko światopoglądem, może się wzajemnie nie tylko tolerować, ale kochać i szanować bez ograniczeń mentalnych, tak świadomi swojego wyboru ateiści i teiści mogą całe życie przeciągać linę, każdy w swoją stronę, w intelektualnych debatach na temat dowodu na istnienie i nieistnienie boga/ów. Uczestniczymy w tych potyczkach od czasu Dawkinsa i pozostałych, trzech z czterech jeźdźców apokalipsy ateistycznej, czasem nawet z podziwem i atencją z obu stron…sporu.
Przyznam, że dawniej złościło mnie, że ci szanowani powszechnie badacze i znawcy przedmiotu, tracą tyle energii na dyskurs, który nie ma kompletnie sensu. Ale w końcu zaczęłam patrzeć na ten ich tytaniczny wysiłek z przymrużeniem oka. W końcu to ich sprawa jak wypełnią swój czas istnienia. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że w tego rodzaju dysputy wdają się ci, którzy po przejściu długiej drogi do świadomego wyboru swojego światopoglądu, po przetrawieniu wielu argumentów, przeprowadzeniu wielu dowodów – nadal wciąż od nowa, muszą utwierdzać siebie samych, w swoim, nie do końca uwewnętrznionym poglądzie na rzeczywistość.
Nazwijmy ich Syzyfami z pogranicza niemożliwego. Tak proszę Państwa – bo obie strony trwają w klinczu z podobnych powodów – nie potrafią prawidłowo odpowiedzieć na pytanie o istnienie boga/ów. Prawidłowa odpowiedź jest znana i brzmi – nie wiemy i nigdy się nie dowiemy jaki był początek, czy w ogóle był. A poza tym – jakie to ma znaczenie? Przecież dziś nawet duchowni, teologowie z wysokiej półki mają świadomość, że nawet jeśli jest tam coś, to i tak nie ma to absolutnie żadnego znaczenia i wpływu na nasze życie.
Nurtuje mnie inne pytanie – czy są oni wciąż teistami czy już tylko formalnymi katolikami, inteligentnymi jednostkami w habitach, trudniącymi się tzw. przewodnictwem duchowym dla mniejszych formatów? Niby praca jak każda, może nawet na krótką metę bywa efektywna terapeutycznie, ale jako ignostyczka jestem zniesmaczona nieco. Oceniać nie chcę i nie będę.
Prawdziwe nieszczęście/ szczęście człowieka – w zależności od punktu widzenia – polega na tym, że mając to wszystko co jest niezbędne, by pojąć i zrozumieć, odrzuca prawdę o gatunkowych ograniczeniach poznawczych i ucieka przed skutkami tej prawdy, prosto w szeroko rozwarte ramiona jakiejś religii. To jest ten moment, który nazywam lenistwem intelektualnym. Ogromna większość wierzących jest lustrzanym odbiciem ateistów kształtowanych w ateistycznych domach i środowiskach. Jedni i drudzy zatrzymują się jeden krok przed prawdą, bo albo jest to kres możliwości osobniczych, albo samoograniczenie intelektualnej siły, by nie przebić się przez obawy, strach, nadwrażliwość…
Wszyscy rodzimy się ateistami?
Kiedyś wydawało mi się to takie oczywiste… Ale dorosłam i teraz widzę to inaczej. Nie wystarczy nie podzielać wiary w boga/ów, żeby nazwać się ateistą. Aby określić się w taki sposób, trzeba mieć świadomość braku wiary w boga/ów, a to wymaga pogodzenia się z faktami. Ergo, ktoś kto nie podlegał formatowaniu stadnemu, nie wie nic o bogu/ach, jest w tej sferze niezapisaną kartą i zawsze może być sformatowany do wiary – to się może zdarzyć w każdym wieku, o ile pole wiedzy, a więc i krytycyzm poznawczy, jest niezaoranym nigdy ugorem.
To tak jak z twierdzeniem, że miłość jest najważniejsza, albo, że kobieta rozkwita jak kwiat… dwa wydawałoby się banały, znane i powtarzane w literaturze, sztuce i poezji… Kto powtarza to mechanicznie – jest grafomanem, ale kto przerobił temat, odkrył dla siebie, osobiście te prawdy – staje się ich oryginalnym autorem, poetą, artystą i filozofem. Tylko wtedy takie prawdy są naszymi prawdami, tylko wtedy mamy prawo do tych tytułów…
I na koniec takie nieskromne, pełne pychy stwierdzenie
Więcej mam wspólnego z moim znajomym katolikiem,
który twierdzi, że jego wiara jest irracjonalna i nie ma z tym stwierdzeniem problemu,
niż z ateistą który twierdzi, że boga nie ma, bo nie da się udowodnić, że jest.