Spotkania przy trzepaku

Tomasz Korzan „Metodologia demokracji fasadowej” Cz.19

Partyjne sądy kapturowe: jak działają?

 

Zacznijmy może od tego, że nie stanowią „instytucji” ani „organu” w ścisłym tego słowa znaczeniu. Są po prostu zbiorem procesów decyzyjnych, tworzących, wraz z innymi procesami, zjawisko znane nam powszechnie jako kumoterstwo.
Samo kumoterstwo jest jednak bardzo złożonym zbiorem zjawisk, dlatego jeśli chcemy je trochę lepiej zrozumieć, musimy podzielić ten dość duży zbiór na podzbiory, tak aby móc uporządkować nasze obserwacje.
Jakimś sposobem uporządkowania, mam nadzieję, że czytelnym, będzie zastosowanie analogii do formalnych podziałów władzy przedstawicielskiej, stosowanych zarówno w organizacjach demokratycznych, jak i w organizacjach biznesowych (czasem bardziej przydatne będą jedne, czasem drugie).
W tym przypadku, będziemy mieli do czynienia ze zbiorem procesów zastępujących sąd partyjny, sąd koleżeński, organ rozjemczy itp. wydzieloną funkcję w organizacji demokratycznej.

Dla przypomnienia: kumoterstwo jest nieformalnym, ukrytym procesem sprawowania autorytarnej władzy, przez małą grupę ludzi, w organizacji fasadowo demokratycznej (i nie tylko demokratycznej).
Przez analogię, jego działanie można porównać do patogenu, pasożyta lub nowotworu, obecnego w organizmie, i obniżającego jego sprawność, poprzez przejęcie z krwioobiegu zasobów odżywczych i tlenu, w skrajnym przypadku doprowadzającego organizm do nieodwracalnego zniszczenia.
Przejmowanie zasobów organizacji przez kumoterstwo może działać kilkutorowo, n.p.:
– poprzez zdobycie kontroli nad procesami bezpośrednio-demokratycznymi (n.p. wybory lub referenda w warunkach rozpowszechniania zmanipulowanej informacji),
– poprzez przejęcie kontroli nad procesami decyzyjnymi w organach przedstawicielskich (n.p. poprzez manipulację informacyjną, wprowadzenie własnych ludzi do tych organów, korupcję, szantaż, naciski itp. działania),
– poprzez pacyfikację lub eliminację z organizacji osób przeciwnych kumoterstwu, lub postrzeganych jako potencjalna konkurencja (zwłaszcza, gdy są członkami organów przedstawicielskich),
– poprzez łączenie lub sojusze konkurujących grup kumoterskich
– itp.
Oczywiście, zjawisko „sądu kapturowego” może wiązać się ze wszystkimi tymi procesami, ale szczególne (lub przynajmniej bezpośrednie) znaczenie ma ono zasadniczo dla pacyfikacji i eliminacji osób „niewygodnych” dla najsilniejszej grupy kumoterskiej.

Jak to działa?
1. Zaczyna się to zazwyczaj od decyzji podjętej albo przez „szarą eminencję”, a więc osobę pełniącą kluczową rolę w organizacji. Osoba ta (czasem jest to kilka osób) pełni zazwyczaj również jakąś kluczową funkcję w formalnych organach partii, co znacznie ułatwia przeprowadzenie „akcji”.
Czasami, inicjatorem „akcji” jest osoba mniej znacząca, ale mająca „wtyki” u osób znaczących, „dług wdzięczności” od osób znaczących, lub składająca osobom znaczącym jakąś ofertę „przysługi wzajemnej”.
„Akcja” sądu kapturowego, w odróżnieniu od procesu sądowego, zaczyna się zatem od wydania „wyroku skazującego”, którego przyczyną jest ukryty, egoistyczny interes prywatno-polityczny jakiejś osoby, lub grupy inicjującej.
2. Drugim etapem akcji jest „poczta pantoflowa odgórna”.
Ten etap polega to na tym, że osoby które „wydały wyrok”, szukają współwykonawców „akcji” wśród osób, które są już „pod pantoflem” osób znaczących, zdolnych przyjąć każde polecenie nieformalnej władzy w sposób bezrefleksyjny.
3. Kolejnym etapem jest „sztuczny tłum”.
Partyjni „pantoflarze”, przyjąwszy wcześniej „zlecenie” zniszczenia osoby skazanej, wpływają w nieformalnych rozmowach na opinie „biernych konformistów”, tworząc wrażenie, jakoby „wszyscy byli tego samego zdania”.
Na ewentualnych „wątpiących” wywierany jest nacisk na zasadzie „musimy być lojalni i solidarni, siła wyższa, zagrożenie organizacji” itp.
4. Przez cały ten okres, zbierane są „haki” na skazanego, tak aby w chwili ujawnienia „akcji” można było przedstawić ewentualnym „obrońcom” i „nieprzekonanym” tak dużą ilość „materiału dowodowego”, by jakiekolwiek odniesienie się skazańca lub jego obrońców do wszystkich zarzutów było niemożliwe, lub przynajmniej brzmiało nieczytelnie i niewiarygodnie.
Chodzi o to, by sama masa zarzutów była przytłaczająca.
Ponieważ nikt nie jest człowiekiem idealnym, na każdego znajdą się jakieś „haki”. Przy odpowiednio dużym nakładzie czasu, bardzo łatwo jest jednak stworzyć wrażenie, że „skazany” jest wyjątkowo bogatym siedliskiem wad, dlatego nawet jeśli każdy z tych haków jest banalny, połączenie liczby zarzutów, z liczbą osób przekonanych, sprawia na większości wrażenie, że skazaniec „sobie zasłużył”, więc musi zostać ukarany.
5. Przedostatnim etapem „akcji” jest wyprowadzenie zarzutów na forum publiczne.
Na tym etapie, skazaniec zostaje zaatakowany publicznie przez tak liczną grupę „świadków”, tak liczną masą „zarzutów”, że żadna racjonalna obrona nie jest możliwa.
Jeżeli atak następuje na spotkaniu „realnym”, na którym każdy mówca ma ograniczony czas na wypowiedzi, łączny czas wypowiedzi „skazańca” jest po prostu na tyle krótszy od łącznego czasu trwania wypowiedzi atakujących, że jego wypowiedź ginie w masie wypowiedzi krytycznych.
Nawet zatem jeśli każdy z atakujących ma tyle samo „wad urody” co skazaniec (a nawet więcej), skazaniec jest i tak w beznadziejnej sytuacji, ponieważ
– nawet gdyby wiedział, że zostanie zaatakowany, nie miałby czasu na przygotowanie „haków” przeciwko swoim agresorom,
– nawet gdyby przygotował takie haki, zostałby szybko uciszony, bo przecież „rozmowa jest o nim, a nie o kimś innym, więc nie wolno zmieniać tematu”,
– każdy kontratak byłby zinterpretowany na jego niekorzyść,
– brak kontrataku byłby uznany za przyznanie do winy.
Na forum „pisanym” wygląda to podobnie, a nawet jeszcze gorzej. Komentarze wrogie skazanemu mają kolosalną przewagę objętościową.
6. Ostatnim etapem „akcji” jest zatwierdzenie „wyroku tłumu” przez oficjalne organy administracyjne i/lub sądownicze organizacji.
Nawet jeśli członkowie tych organów nie brali udziału w „części przygotowawczej”, t.j. zbieraniu popleczników i haków (a taki udział jest zazwyczaj nieunikniony), bardzo trudno jest im podjąć decyzję sprzeczną z „wyrokiem tłumu”.
Po pierwsze, ich „pierwsze wrażenie” będzie „na dzień dobry” skrzywione, ze względu na asymetrię docierających do nich informacji.
Po drugie, nawet jeśli uda im się pomyśleć krytycznie pośród wrzasków tłumu, będą kierować się, w większym lub mniejszym stopniu, własną ugodowością, wygodą i podświadomym strachem. Niewykluczona jest również chęć zadowolenia własnych wyborców.
Po trzecie, mało który członek organu obieralnego poświęci wiele godzin czasu, by zbliżyć się choćby do prawdy obiektywnej, zwłaszcza gdy do jego drzwi dobijać się będzie gniewny tłum, krzyczący biblijne: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj go!” (Tak, problem jest już ździebko stary: nie wytworzyły go bynajmniej dopiero współczesne partie, i nie dotyczy tylko demokratycznych organizacji).
W takich warunkach, „obiektywna decyzja demokratycznie wybranego organu”, by wobec skazanego zastosować represje dyscyplinarne lub administracyjne, jest tylko przyklepką do decyzji, która podjęta została przez partyjne kumoterstwo, lub (jak ktoś woli stare bukłaki słów do nowego wina politycznej libacji) przez faryzeuszy demokracji fasadowej.

Lekarstwa?
Jest kilka sposobów, by to zjawisko ograniczyć. Całkowicie wyeliminować najprawdopodobniej się nie da, ale trzeba próbować. Nie jestem w stanie zaproponować wszystkich możliwych działań zapobiegawczych, zatem liczę na pomoc Czytelników w komentarzach.
Oto niektóre z nich:
1. Edukacja.
Nowi członkowie muszą być przyjmowani na podstawie egzaminów wstępnych, oczywiście testowych, opartych o jawną listę pytań i odpowiedzi.
Część pytań egzaminacyjnych musi dotyczyć wiedzy z zakresu zapobiegania mechanizmom demokracji fasadowej. Brak takiej wiedzy rzuca zbyt dużą część członków partii na pastwę kombinatorów.
Treść pytań powinna być cyklicznie zmieniana, a członkowie egzaminowani ponownie, by wyeliminować „słupy” i „śpiochów”.
2. Utrudniona usuwalność członków.
Usunięcie członka partii powinno być możliwe tylko kwalifikowaną większością głosów, przy bardzo wysokim progu (n.p. 90% głosów). Organ decyzyjny w sprawach dyscyplinarnych powinien być wybierany losowo, spośród osób niebędących członkami innych organów, oraz niezamieszkałych w tym samym okręgu wyborczym, by utrudnić wywieranie nacisków na członków organu, oraz ograniczyć własne konflikty interesów.
Wyjątkiem od tej zasady powinno być tylko oblanie egzaminu testowego, niepłacenie składek, oraz inne sytuacje, weryfikowalne obiektywnie.
3. Wysoka autonomia członków.
Im mniej władzy odgórnej nad szeregowym członkiem, tym trudniej jest zastosować wobec niego represje administracyjne. To zmniejsza motywację sprawców do inicjowania „akcji” sądu kapturowego.
Autonomia członka jest potrzebna również z innych względów: członek partii ma reprezentować wyborców przed partią, a nie partię przed wyborcami. Wyborcy nie potrzebują przecież partii, które mówią im co mają robić. To partie mają robić to, co mówią do nich wyborcy.
4. Jawność.
Członek partii powinien być osobą publiczną, a więc taką, która reprezentuje wyborców wobec partii. Dlatego członkostwo powinno być jawne, a przebieg wszelkich spotkań pomiędzy członkami partii powinien być rejestrowany i publikowany w internecie.
5. Bezwzględny zakaz agresji słownej.
Część pytań egzaminacyjnych musi dotyczyć zasad komunikacji bez przemocy.
Członek partii, uczestniczący w jawnych spotkaniach z innymi członkami partii, musi wypowiadać się w sprawie konkretnych potrzeb wyborców, oraz sposobów ich zaspokajania. Rozmowy muszą mieć przebieg rzeczowy, tzn. dotyczyć wykonalności, kosztów, zagrożeń, szans, korzyści itp. wynikających z konkretnych działań na rzecz wyborców.
Jakiekolwiek uwagi dotyczące personalnie innych członków, w tym, przykładowo, ich kwalifikacji lub zaangażowania, powinny być eliminowane z zapisu rozmowy przed jego publikacją.
Kwalifikacje członków mogą być legalnie mierzone tylko metodami obiektywnymi, lub oceniane przez wyborców.
Zakaz wzajemnej antyreklamy członków powinien być najważniejszym wyjątkiem od zasady autonomii członka oraz jawności rozmów pomiędzy członkami, a członkowie uporczywie ignorujący ten zakaz, powinni podlegać karom (raczej łagodnym, tylko w ostateczności, dyscyplinarnym).

Jeszcze coś?
Oczywiście, mechanizm sądu kapturowego nie jest jedynym mechanizmem demokracji fasadowej. Tego jest, niestety, więcej. O niektórych już pisałem. O innych jeszcze napiszę.
Ciąg dalszy nastąpi.

Link do poprzedniego odcinka:
https://www.facebook.com/tomasz.korzan.polityk/posts/253093530152328
Link do następnego odcinka:
https://www.facebook.com/tomasz.korzan.polityk/posts/256624003132614
Dziękuję!

Tomasz Korzan

Tomasz Korzan „Metodologia demokracji fasadowej” Część 7

METODOLOGIA DEMOKRACJI FASADOWEJ

 

„Kapitalizm i komunizm to to samo”

 

Dziwne?

Wcale nie dziwne. Owszem, nie jest to to samo w każdej dziedzinie i pod każdym względem, ale jest to to samo w pewnej bardzo ważnej sferze, wręcz fundamentalnej dla przeciętnego obywatela.

W jakiej?

W czasach PRL krążył pewien kawał, który później, po 1989 popadł w zapomnienie.

„Jaka jest różnica między kapitalizmem a komunizmem? Taka, że kapitalizm to wyzysk człowieka przez człowieka, a komunizm, to odwrotnie.”

Ten kawał nie śmieszyłby nikogo tak bardzo, gdyby nie był, jak wiele innych kawałów, oparty na ziarnie prawdy.

Tym ziarnem było to, że obydwa systemy ukrywały w sobie ten sam mechanizm patologiczny: niekontrolowaną koncentrację władzy.

Systemy zatem mogły różnić się od siebie pod każdym innym względem, zwłaszcza w symbolice, retoryce, ale również w kwestiach metodologicznych, ale ten jeden mechanizm je łączył, i był on niezwykle destruktywny dla ludzi.

Jak działa ten mechanizm?

Jego zasada jest prosta: wykorzystujesz władzę, by zdobyć jeszcze więcej władzy.

Nie ważne w jaki sposób Twoja władza jest skwantyfikowana: czy w postaci hierarchii partyjnej (komunizm), czy ilości pieniędzy na koncie (kapitalizm). W obu przypadkach chodzi o to, by posiadaną już władzę zainwestować w taki sposób, by dawała Ci ona jakiś monopol, w jakiejkolwiek dziedzinie.

W obu przypadkach stosujesz dokładnie te same sztuczki.

W razie możliwości, posługujesz się cudzą władzą, a więc cudzymi wpływami (komunizm), czy cudzymi pieniędzmi (kapitalizm). W obu przypadkach posługujesz się cudzą pracą.

W obu przypadkach, frajerzy mają „zapieprzać dla Ciebie za miskę ryżu”.

Dlaczego zatem kapitalizm okazał się silniejszy? Dlaczego wygrał wojnę z komunizmem?

Głównie dlatego, że kapitalizm wolniej koncentrował władzę.

Nawet jeśli władza polityczna w państwie kapitalistycznym jest z zasady skorumpowana, w mniejszym lub większym stopniu, władza polityczna nie była nigdy zjednoczona w nierozerwalny blok z władzą gospodarczą, a więc kapitałem. Poza tym media, nawet pod kontrolą kapitału, miały z zasady więcej niezależności, niż media komunistyczne.

Nawet religia, przynajmniej w krajach protestanckich, była przynajmniej w jakimś stopniu niezależna od polityki, mediów i kapitału.

Można zatem powiedzieć, że ta „przynajmniej częściowa” niezależność ośrodków władzy, stanowiła hamulec dla monopolizacji władzy w ramach poszczególnych ośrodków.

W komunizmie, zarówno gospodarka, polityka, propaganda jak i ideologia stanowiły jedność. To właśnie doprowadziło komunizm do przegranej w walce z kapitalizmem.

Co dalej?

Oceńcie sami, na jakiej drodze jesteśmy teraz.

Czy grozi nam monopolizacja władzy?

Do którego systemu jesteśmy bliżej?

Komunizmu, czy kapitalizmu?

Co z niezależnością religii?

Jak wpływała religia na dobrobyt Polaków w czasach PRL-u?

Jak wpływa teraz?

Jak zatrzymać monopolizację władzy?

W polityce?

W mediach?

W religii/ideologii?

W gospodarce?

Jak sądzicie, czy tak opisany mechanizm monopolizacji władzy w kapitalizmie i komunizmie, sprawdziłby się również w państwie wyznaniowym?

Jak wypadałoby państwo wyznaniowe w konkurencji z kapitalizmem i komunizmem?

Czy znasz jakieś nowe ideologie, które „nie zdążyły jeszcze” w historii świata zbudować struktur monopolizujących władzę, a mogą to zrobić w przyszłości?

Najważniejsze: jak temu zapobiec?

P.S. Pojęć „komunizm” i „kapitalizm” użyłem oczywiście w potocznym znaczeniu tych słów. Bardzo przepraszam, jeśli kogoś to razi, więc na wszelki wypadek wyjaśniam:

– oczywiście, nie chodzi mi o krytykę idei sprawiedliwości społecznej, tylko systemu, który pod płaszczykiem sprawiedliwości społecznej zbudował dyktaturę,

– podobnie, nie mam nic przeciwko wolnemu rynkowi i swobodzie prowadzenia działalności gospodarczej, ale mam bardzo wiele przeciwko radosnej bezczynności państwa w obliczu zmów cenowych, monopolizacji rynku, i postępującego rozwarstwienia ekonomicznego wśród obywateli.

Link do poprzedniego odcinka:

https://www.facebook.com/tomasz.korzan.polityk/posts/239711738157174

Link do następnego odcinka:

https://www.facebook.com/tomasz.korzan.polityk/posts/242371257891222

Dziękuję!

Tomasz Korzan

Krótko i na temat. Tomasz Korzan. „Najgłupsza religia wszechczasów”

 

 

NAJGŁUPSZA RELIGIA WSZECHCZASÓW

Która religijność zagraża nam bardziej? Ta jawna, czy ta ukryta?

 

Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie ma religii głupich. Są tylko głupio wyznawane.

W końcu, oprócz wiary w byt nadprzyrodzony (wcale zresztą niekoniecznie niezbędnej), religie mogą się opierać na wierze w jakieś zasady, cel i sens życia, szacunek do drugiego człowieka, tolerancję itd. Poza tym, oprócz religii hierarchicznych, skrajnie patriarchalnych, zdarzają się również religie skrajnie demokratyczne i egalitarne.

Dzisiaj jednak nie będę pisał o religiach mądrych i konstruktywnych. Napiszę o skrajnej patologii, takiej poniżej dna i mułu dennego. Napiszę o jednej religii, trochę mało znanej, ale niestety, bardzo rozpowszechnionej, przez co potwornie destruktywnej:

 

Religii Zaufania.

 

Na czym polega ta religia?

Religia ta opiera się na irracjonalnym i destruktywnym przekonaniu, że wyborcy muszą ufać swoim przedstawicielom. Praktyka i obrzędy tej religii polegają głównie na powierzaniu przez wyborców nieograniczonej władzy osobom, których jedynym atutem jest rozpoznawalność, zdobyta dzięki natarczywej reklamie, sfinansowanej przez tych, którym z jakiegoś powodu opłaca się tym osobom taką reklamę finansować. Poza tym, obrzędy i praktyki obejmują powstrzymywanie się od kontroli nad własnymi przedstawicielami, ślepe przyzwolenie na wszelkie machloje „u swoich”, oraz bezrefleksyjną krytykę wszystkiego, co robią „tamci”, a więc konkurencja „swoich”.

 

Jakie są skutki?

Destruktywne skutki są raczej oczywiste. Brak skutecznej kontroli, brak selekcji opartej na realnych kwalifikacjach, ograniczenie celów politycznych przedstawiciela do autopromocji i negatywnej reklamy konkurentów powoduje, że

nieopłacalne jest:

– wykonywanie funkcji publicznej w sposób uczciwy,

– działanie w sposób jawny,

– kandydowanie osób kompetentnych,

– nabywanie kompetencji niezbędnych do wykonywania funkcji publicznych,

– wykonywanie funkcji publicznych w sposób zgodny z potrzebami wyborców,

– nieprzerwany, konstruktywny dialog z wyborcami,

– budowanie kompromisów pomiędzy skłóconymi wyborcami,

– itp.,

 

natomiast opłaca się:

– kłamstwo,

– kumoterstwo,

– korupcja,

– intrygi,

– nieróbstwo,

– niekompetencja,

– makiawelizm,

– cynizm,

– pogarda,

– cwaniactwo,

– wzniecanie kłótni,

– autorytaryzm,

– samouwielbienie

– itp.

 

Dlaczego jest to religia irracjonalna?

Irracjonalizm tej religii polega na tym, że prosta relacja przyczynowo skutkowa, którą religia ta próbuje bezczelnie zakrzyczeć stekiem oczywistych bzdur, jest powszechnie znana, rozumiana i stosowana w codziennym życiu, przez zdecydowaną większość obywateli.

Przykładowo, jeśli ktoś, spotkany przypadkowo na ulicy, mówi nam, że wyremontuje nam dom, i że zrobi to pięknie i bezpłatnie, ale w zamian mamy mu powierzyć pełen dostęp do naszego konta w banku, przekazać prawo własności do naszego domu w umowie notarialnej, po czym napisać oświadczenie, że zrzekamy się wszelkich roszczeń wobec tego ktosia oraz uznajemy z góry wszelkie jego działania za zgodne z naszym życzeniem, to my, przeciętni obywatele, uważamy zazwyczaj tego typu propozycje za podejrzane w takim stopniu, by raczej na takowe nie przystać.

Oznacza to, że rezygnacja z jakiejkolwiek kontroli nad kimś, komu powierzamy nasze mienie (a nawet zdrowie i życie), jest wysoce irracjonalna, nawet gdy ten ktoś zaproponuje nam, byśmy w ramach umowy, krytykowali działania kogoś innego, kogoś, kto podobną umowę realizuje w innym domu, dla innego klienta.

Problem w tym, że w przypadku całego państwa, większość z nas zgadza się na taką umowę regularnie co cztery lata, mimo że skutki takiej zgody są zawsze takie same, tyle że trochę przykryte ogłuszającym wrzaskiem i oślepiającym blaskiem wszechobecnej propagandy sukcesu oraz hejtu na „tamtych innych”, którzy rzekomo są „winni za całe zło”.

Pytania brzmią:

Co trzeba zrobić, by się z takiej religii obudzić?

Co trzeba zrobić, by większość naszych współobywateli zdała sobie sprawę, że zaufanie jest śmiertelnym wrogiem demokracji, a podstawą demokracji jest obywatelska kontrola nad własnymi przedstawicielami oraz ograniczenie wszelkich uprawnień przedstawicieli do niezbędnego minimum?

Czy wystarczy nam „psychoterapia na NFZ”, czyli kolejny, jeszcze silniejszy niż do tej pory, kop w tę część ciała, która anatomicznie zdaje się być przeciwieństwem głowy?

Czy ktoś ma jakiś pomysł na przebudzenie?

P.S. Brak zaufania, zwłaszcza do wszelkich władz, wcale nie oznacza braku szacunku, zwłaszcza wyborców do siebie nawzajem. Wręcz przeciwnie: wzajemny szacunek wyborców jest warunkiem niezbędnym, by móc wspólnie kontrolować poczynania wspólnych przedstawicieli.

Dopóki wyborcy pogardzają sobą nawzajem, dopóty rządzić będą uzurpatorzy, do których „zaufanie” będzie obowiązkiem, pomimo braku ku temu jakichkolwiek podstaw racjonalnych.

Państwo, w którym wyborcy się wzajemnie nienawidzą, jest skazane na upadek do dyktatury, rządzonej przez najgłupszą religię wszechczasów.

Tomasz Korzan

Punkty widzenia. Paweł Thold – Nikt nie obroni demokracji

Nikt nie obroni demokracji.

Wybory prezydenckie w Polsce wykazały, że reżim PiS sam w sobie nie stanowi zagrożenia dla demokracji. Jest on znakiem, że nowożytna demokracja weszła w agonalną fazę populizmu.


System, który w założeniach nadając masom podmiotowość, miał przekazać władzę w ręce ich najlepszych przedstawicieli, na naszych oczach przestaje działać.
Na całym świecie mężów stanu, zastępują popularni w danej chwili i wymieniani “po zużyciu” idole. Niegdysiejsze programy wyborcze, są podmieniane na bełkot doraźnych obietnic, a wielkie idee ustępują miejsca zarządzaniu strachem.


Język, którym operują populiści, jest wewnętrznie sprzeczną mieszanką absurdalnych lęków z przekonaniem o własnej wyższości. W świecie zachodniej demokracji proces “idolizacji” polityki zaczął się już wcześniej, w drugiej połowie XX stulecia. Najpierw ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Ghanie została Shirley Temple, następnie Ronald Reagan prezydentem kraju. Ten model spodobał się ludowi i został rozwleczony po świecie wraz z obowiązkowym pakietem zasad amerykańskiej demokracji. Obecnie globalna lista celebrytów, którzy “awansowali” do bycia wpływowymi politykami, liczy co najmniej kilkaset nazwisk.
Jeszcze dwie dekady temu celebryci byli powszechnie zatrudniani do wspierania polityków w kampaniach wyborczych. Współcześnie z podobną częstotliwością zatrudnia się ich do bycia politykami. Działa to też w drugą stronę, wystawianych w wyborach zawodowych polityków media kreują na celebrytów.


Celebryta nie musi być uzdolnionym aktorem lub piosenkarzem, wystarczy, aby był znany z bycia sławnym. Profity ze swojej sławy czerpie tak długo, jak długo jest o nim głośno. Nie bez przyczyny sztab wyborczy Andrzeja Dudy, doradził mu kompromitujące rapsy na temat mierzenia się z “ostrym cieniem mgły”.
Bycie miernym nie przeszkadza w byciu  sławnym, nie stanowi więc i przeszkody w byciu prezydentem.

 

 

Światopogląd współczesnego wyborcy kreuje się za pomocą starannie spreparowanych oraz odpowiednio podanych faktów medialnych. Przekłada się to na obsadzanie stanowisk przez polityków, którzy najskuteczniej potrafią manipulować masami, nie zaś tych, posiadających ku temu najlepsze predyspozycje.
Zgodnie z założeniem demokratów, misją mediów publicznych jest rzetelne informowanie społeczeństwa, co przynajmniej w teorii miałoby przełożenie na rozsądne i świadome decyzje wyborcze. W dobie populizmu priorytety te uległy zmianie. Nietrudno odnieść wrażenie, że głównym kryterium doboru oraz sposobu przedstawiania materiałów informacyjnych w TVP są zamawiane przez sztabowców PiS badania opinii publicznej. Dla inżynierów propagandy nie jest istotna prawdziwość informacji, lecz grunt, na jaki one padają oraz jaki efekt osiągną.


Nie byłbym zdziwiony, gdyby wyszło na jaw, że na biurku Jacka Kurskiego leżą szczegółowe badania mówiące o tym, jaki procent widowni jest słabo wykształcony, jaki sfrustrowany, a ilu widzów wieczorne Wiadomości ogląda na kanapie, komentując rzeczywistość po wypiciu dwóch lub trzech puszek piwa. To do nich konkretnie jest skierowany (i tylko przez nich przyswajalny) prosty, agresywny komunikat przebijający się z pasków oraz ust prowadzących programy informacyjne mediów publicznych.


Przynajmniej w teorii demokratom zależy, by głos oddali wszyscy obywatele, niezależnie od prezentowanych poglądów politycznych.
Współcześnie wszystkim stronom sceny politycznej (włącznie z “opozycją demokratyczną”) zależy, aby licznie zagłosował jedynie ich własny elektorat.
Jeżeli dodamy do tego angażowanie całego aparatu państwa w kampanię jednego z polityków, utrudnianie głosowania za granicą czy skrócenie z dwóch tygodni do trzech dni okresu na składanie protestów wyborczych, mamy pełen obraz niechcianej demokracji. Dzisiaj nie chcą jej ani politycy, ani wynoszący ich do władzy za cenę obietnic wyborcy.


Populiści są jak sępy, które pojawiają się nad niechcianą demokracją. Reżim PiS nie jest już dla demokracji niebezpieczny. Jest on za to żywotnym zagrożeniem dla wolności, zapowiedzią nadchodzącej epoki ucisku, powrotu do świata bezkarnych watażków sprawujących władzę nad stłamszonym ludem.
Dwudziestowieczni dyktatorzy zapisali jedną z najczarniejszych kart w historii ludzkości.


Autorytarne państwo Jarosława Kaczyńskiego coraz mniej przypomina państwo opisane na kartach konstytucji, a coraz bardziej faszystowską dyktaturę Salazara, z mroczną perspektywą na pinochetowskie rządy Zbigniewa Ziobry. Samozwańczy “naczelnik” Kaczyński, formalnie pozbawiony funkcji w państwie, nieformalnie stojący na jego czele, uzmysławia, że już dzisiaj władza w Polsce nie musi iść w parze z żadną odpowiedzialnością. Strategia “pełzającej” powoli dyktatury sprawia, że odurzeni propagandą wyborcy, któregoś dnia niepostrzeżenie obudzą się w represyjnym, zrujnowanym ekonomicznie kraju, w którym o wszystkim decydują służby oraz elita partyjna. I raczej nic z tym nie możemy zrobić.


Nawet jeśli w międzyczasie władzę z rąk reżimu przejmie opozycja, uda jej się to osiągnąć jedynie dzięki przejściu na pozycje populistyczne.
“Powrót” w XXI w. z populizmu do dwudziestowiecznej demokracji wydaje się tak samo nierealny, jak w XX wieku nierealna stała się restytucja monarchii.
Aby jakikolwiek system upadł, musi wpierw wyczerpać swoją formułę, stać się nieznośnym i mocno uwierać obywateli. W czasach, w których przy urnach wyborczych, większością głosów lud wybiera populizm, będąc w mniejszości, nie mamy już szansy na ocalenie demokracji.


By populizm upadł, musi upaść naturalnie, jakkolwiek istnieją liczne możliwości popychania go w kierunku przepaści. I tego typu, “konspiracyjna” walka z PiS, nastawiona zarówno na destabilizację reżimu jak zdobycie przychylności mas powinna stać się przedmiotem aktywności sił postępowych. W populistycznej rzeczywistości każda grupa społeczna powinna bezwzględnie artykułować swoje żądania względem władzy.


Szczególnie duże pole do popisu ma tu lewica, która aktualnie nie ma na siebie pomysłu, a której elektorat przejęli populiści. Należy wyjść do ludu, radzić mu jak najefektywniej korzystać z systemu opieki społecznej i uzyskiwać jak najwyższe zasiłki. Mogą ku temu powstawać liczne fora  oraz strony internetowe. Nie należy też ustawać w motywowaniu świadczeniobiorców do walki o podnoszenie kwot wypłacanych świadczeń. Jednocześnie przedsiębiorcy powinni liczyć na analogiczne wsparcie domagających się obniżania podatków liberałów, nie poczuwając się do obowiązku uczciwego rozliczania z państwem.
Droga wyjścia z opartego o wewnętrzne sprzeczności populizmu wiedzie przez zastosowanie tak samo wewnętrznie sprzecznej dywersji. Destabilizując ich własnymi metodami państwo PiS, front antykaczystowski ma szansę stać się na tyle szeroki, by w momencie głębokiego kryzysu pochłonąć niewydolną dyktaturę.


Naprawa postpopulistycznego świata będzie wymagała głębokiej, opartej o merytokratyczny konsensus przebudowy stosunków społeczno-ekonomicznych. Prawdopodobne jest, że będzie się łączyć z wprowadzeniem tzw. dochodu obywatelskiego w miejsce systemu poniżających zasiłków. W świetle obecnych doświadczeń należy zastanowić się nad włączeniem jak najszerszych mas w proces decyzyjny (głosowanie przez Internet) przy jednoczesnym ograniczeniu możliwości wybierania kogokolwiek na dowolne stanowisko.


O ile szereg czynności administracyjnych w niedalekiej przyszłości będzie można powierzyć sztucznej inteligencji, o tyle wciąż pozostanie problem kompetencji rządzących. Najsensowniejszym kryterium nominacji kandydatów wydaje się ich dotychczasowe doświadczenie i sukcesy potwierdzające merytokratyczne predyspozycje do obejmowania urzędów. Prezydent państwa powinien zatem być wybierany z grona prezydentów miast wojewódzkich, zaś prezydenci miast wojewódzkich z grona wójtów i burmistrzów. Demokrację można naprawić, rozszerzając tę zasadę na cały aparat państwa. Jakkolwiek będzie to już inna demokracja i w zupełnie innych realiach.

(trafia do kontenera Aktywizm niepoprawny)

 

Thold Paweł

Wpisy Obserwatorium

Idziemy do wyborów II tury 2020, żeby wygrać i rozpocząć proces naprawy demokracji.

Ruch sprzeciwu społecznego po wyborach pierwszej tury.

 

Wczoraj kilka organizacji niezależnych i obywatelskich agitowało na Rynku gł. w Krakowie. A ja poczyniłam kilka obserwacji socjologicznych – kiedy w tym samym miejscu jednocześnie odbywa się inna impreza, milsza dla uszu i oczu, to nie ma tam, że ważą się losy państwa, nie ma, że gramy Hymn… wielu ludzi odchodzi ze zgromadzenia i pędzą tam gdzie propozycja najwyraźniej lepiej celuje w ich potrzeby. Nie obrażamy się, ani nie strzelamy focha- rozumiemy to.

Znużenie intensywną polityką jaka osacza wszystkich od czasu epidemii, te wszystkie afery, brak kompetencji, kłamstwa rządowej ekipy na temat zagrożeń, i wreszcie wyjątkowo paskudna kampania wyborcza 2020 może zniechęcić i odrzucić każdego, kto chce zachować równowagę.

Ale jest jeden ważny powód, by jednak zmobilizować się na maksa i rzutem na taśmę wygrać wybory przeciwko Dudzie – kandydacie, którego już mieliśmy w roli prezydenta RP i się kompletnie nie sprawdził. W żadnej roli się nie sprawdził. Ani w polityce zagranicznej, ani w krajowej. Zadowolony może być tylko prezes, siedzący w bezpiecznym miejscu na krześle zwykłego posła…

Jeżeli nie rozpocznie się proces odzyskiwania kontroli nad państwem, to może się zdarzyć, że tę kontrolę zyska ktoś zupełnie dziś niewidoczny… Tak już bywało w naszej historii. Nie pozwolimy, by z takim trudem zdobyta wolność i suwerenność znowu została zaprzepaszczona.

Idziemy wszyscy na wybory!! Wołam też do tych 40%, które nie głosowało w pierwszej turze – zróbcie co w waszej mocy i pofatygujcie się do swojego lokalu w dzielnicy, zakreślcie kratkę przy Trzaskowskim – tylko tyle i aż tyle!

 

 

 

Nie wiem z jaka refleksją idą głosować wyborcy Dudy, bo jeszcze nie słyszałam żadnej, ale ja idę z taką zagłosować na Trzaskowskiego:

Polski przykład, tak jak i rosyjski, północno amerykański czy węgierski i parę innych pokazały w tym stuleciu, że demokracja jest słabo zabezpieczonym systemem. Być może taki system ma rację bytu i jest w miarę stabilny tylko w wysoko funkcjonujących społeczeństwach, czyli dobrze wykształconych, świadomych swojego miejsca w układzie państwo/ społeczeństwo, wreszcie mających świadomość nie tylko swojej siły ale rozumiejących, że ta siła wynika z solidarności społecznej. Jeżeli chcemy stać się cywilizowaną demokracją musimy postarać się wszystkie te elementy zbudować- niektóre, jak edukację- od podstaw. To bardzo trudne zadanie zaczynamy 12.lipca 2020 roku. Zapamiętajcie tę datę bo będzie to data albo końca państwa polskiego albo początku jego zupełnie nowej odsłony.

 

Kuna2020Krakó

 

Afera wokół Szumowskich. Wyniki kontroli wskazują nieprawidłowości w przyznawaniu funduszy. Brak konsekwencji personalnych nikogo już nie dziwi.

OKO.press dotarło do wyników kontroli przeprowadzonej przez ministerstwo nauki w NCBR. Wynika z niej, że Marcin Szumowski, brat ministra zdrowia, zasiadał w komisjach, które decydowały o przyznaniu prawie 43 mln zł na badania naukowe dla spółki OncoArendi. Jej akcjonariuszami są Marcin Szumowski i – pośrednio – Anna Szumowska, żona ministra

Źródło – czytajcie o szczegółach sledztwa…

 

Okopress obszernie i dość dokładnie opisuje przebieg procedur przyznających niemałe pieniądze podmiotom / wnioskodawcom, tu akurat na cele naukowe i projekty badawcze.  W podobny sposób, zapewne, przebiegają procedury przyznawania wsparcia finansowego również w innych dziedzinach, w których partycypuje nasz budżet.

Czego możemy się z tego tekstu dowiedzieć poza tym, że dobrze mieć w rodzinie polityka w odpowiedniej opcji, znanego raczej z tego, że fascynuje się Matką Teresą z Kalkuty i zaszczyca swoją obecnością spotkania Kawalerów Maltańskich, niż kojarzony jest z biznesem rodzinnym?

Dla mnie – bo mogę mówić tylko we własnym imieniu – czytanie takich artykułów jest traumatycznym przeżyciem. Dowiaduję się nagle, że tworzenie procedur mających na celu transparentność w przyznawaniu funduszy z budżetu na różne ważne inicjatywy i realizację najlepszych projektów, podobnie i wszelkie konkursy oraz przetargi na usługi publiczne, to jedna wielka fikcja. Transparentne są dopiero wtedy, gdy jakiś polityk zalezie komuś za skórę, przegnie w jakimś sensie lub zwyczajnie przestał się podobać. Kontrola społeczna nie istnieje w każdym przypadku rozstrzygania o finansach państwa. Istnieje od przypadku do przypadku, i będzie istniała tylko tak długo, jak na to pozwolą rządzący – no bo umówmy się, że bez wolnych mediów takiej kontroli nie będzie w ogóle.

Nie mówię, że procedury sa złe- co to to nie. Procedury są w porządku. To ludzie nie są ani uczciwi, ani odpowiedzialni. W Polsce od czasu do czasu, nie za często można usłyszeć  opinię, że nasi obywatele lubią łamać lub obchodzić prawo. To niestety chyba prawda, choć znowu nie powinno się generalizować i stygmatyzować wszystkich Polaków. Nie mniej chce tylko zwrócić uwagę, że ryba psuje się zawsze od głowy. I Oko.press, po raz nie wiem już który klarownie nam to opisało. Tylko, że wnioski z tego jednostkowego zdarzenia warte są komentarza na szerszym polu analizy, a tego wciąż brakuje, tak jak w ogóle brakuje społecznej debaty nad takimi i wieloma innymi problemami.

Nie wiem jak czytelnicy, ale mnie jest jakoś dziwnie z świadomością, że Szumowski minister – nadal jest ministrem, że człowiek, który jest skompromitowany i pozbawiony wiarygodności nadal o czymkolwiek decyduje, że być może w ławach sejmowych zasiadają inni „szumowscy” z różnych opcji politycznych i już przebierają niecierpliwie nóżkami, czekając na swoją kolej, by pomóc sobie i innym w robieniu kokosowych interesów, za pomocą naszych budżetowych finansów publicznych.

Napawa mnie to obrzydzeniem i budzi absurdalne pomysły na temat zanegowania sensowności procedur demokratycznych… Tak. Do tego stopnia jestem zniesmaczona rzeczywistością polityczno-gospodarczą wypracowaną po 89 roku. Przychodzi mi nawet na myśl, że cały ten bezkrwawy przewrót i zasada grubej kreski, miała służyć wyłącznie takiej elycie, jaką mamy teraz przy sterach władzy. Wcześniej nie było wcale lepiej tylko mniej bezczelnie, bez takiego tupetu i takiej bezkarności, a to czyni jednak pewną niewielką wprawdzie, ale jednak różnicę.

Nie ma procedur skutecznie eliminujących złe intencje, nieuczciwe motywy osób decyzyjnych. Wszystko co można w tej sprawie zrobić, to skutecznie i nieodwołalnie karać za nadużycia – ale to są działania ex post- czyli, gdy mleko się już rozlało, gdy państwo już poniosło straty a obywatele zostali potraktowani z buta. Marzy mi się taki system, w którym osoby decyzyjne będą czuły nasz wzrok na swoich rękach i nie będzie im to przeszkadzało, w którym zaufanie do osób publicznych będzie wynikało ze skutecznej kontroli społecznej. Nie potrafię jednak,  bo się na tym nie znam, powiedzieć jak by to miało wyglądać. Nawet nie wiem, czy gdziekolwiek na świecie taka sztuka się udała.

Po takich informacjach jak w wolnych mediach typu Oko.press, zaczynam nie tylko wątpić w demokrację, ale nawet życzliwie spoglądam na tych, którzy twierdzą z wielkim przekonaniem, że decyzje powinien podejmować jeden człowiek i za te decyzje w pełni odpowiadać. Ja bym dodała jeszcze, że wszelkie dzielenie kasy i rozdawanie wspólnego majątku powinno odbywać się jawnie, w obecności suwerena, bo procedury demokratyczne nie sprawdzają się w takich warunkach jakie mamy obecnie. Głupi pomysł – wiem. Ale z drugiej strony wiadomo od dawna, że konsultacje społeczne to totalna porażka i fikcja – wystarczy ogłosić je w sposób nie gwarantujący, że informacja dotrze do zainteresowanych obywateli, a nawet jeśli, to i tak wyznacza się godziny w których ludzie na ogół pracują lub z innych powodów nie mogą uczestniczyć… I jest to działanie z wszech miar zamierzone i skuteczne- niestety.

Inna sprawa, że ponieważ ludowładztwo – bo to wszak oznacza termin demokracja – wszędzie poza demokracją ateńską się był wysypał z prozaicznego powodu – ludzie przestali ją współtworzyć, a nawet, w teraźniejszych czasach już nie mają żadnej motywacji do brania udziału choćby w wyborach czy protestach ulicznych – czyli jednej z wielu form demokracji bezpośredniej. Miejmy więc i tę świadomość oraz odwagę bić się w piersi – bo nie ulega kwestii, że nasza permanentna nieobecność i brak udziału w debacie demokratycznej, psują ją w sposób wydajny i trwały.

Bez odpowiedniego kształtowania świadomości społecznej, już na etapie szkoły podstawowej i potem, nie doczekamy się ani społeczeństwa obywatelskiego – a tylko takie osiąga swoje cele – ani godnych ludzi zdolnych  zastąpić dzisiejszych polityków. Myślę o ludziach odpowiednio świadomych zasad i standardów decydowania o losach społeczeństwa w oparciu o etykę odpowiedzialności w miejsce dzisiaj obowiązującego, złego standardu etyki własnych przekonań.  

 

Po doświadczeniach narzuconych przez kwarantannę, związanych z organizacją komunikacji społecznej za pośrednictwem sieci internetowej –  ciekawe panele dyskusyjne, wykłady, zajęcia dla studentów, licealistów i dzieci z podstawówek, praca zdalna itd – udowodniły ostatecznie, że to bardzo wydajne i skuteczne kanały porozumienia między ludźmi. A zatem mam nadzieje, że i konsultacje społeczne tudzież dialog społeczny będzie wreszcie możliwy i przestanie być pustym hasłem w całkiem wyzutej z treści i niewydolnej już demokracji. Może się okazać, że nagle większość z nas może się wypowiedzieć w jakiejś sprawie, że poczujemy, że jednak mamy na coś wpływ. Czego sobie i Państwu życzę.

 

 

Zaradkiewicz na kozetkę. Uprawianie prawa wymaga dojrzałości i stabilnego układu nerwowego. Sędziowie SN stają na wysokości zadania.

 

OKO.press publikuje taki oto tytuł artykułu :

Zaradkiewicz sam sobie zmienił wynik głosowania. Naraża się na zarzuty karne?

Autor opracowania, Mariusz Jaroszewski, stawia znak zapytania. Nie powiem, żebym postrzegała ten uprzejmy gest jako właściwy i uzasadniony okolicznościami, z jakimi mamy do czynienia już od piciu lat. To co się dzisiaj dzieje w SN wpisuje się doskonale w scenariusz destrukcji, jaki za pomocą pacynek Kaczyński realizuje od 2015 roku. Ja bym nie stawiała znaku zapytania. Zaradkiewicz, jeśli doprowadzi do niekonstytucyjnego wyboru prezesa SN – ma stanąć przed sądem i odpowiedzieć za naruszenia elementarnych zasad. Jak można mieć w ogóle dylemat w tej sprawie?

 

 

 

 

Czy sędziowie, prezesi sądów, to ludzie nie podlegający ocenie prawnej i osądowi przez wymiar sprawiedliwości? Okazuje się, że tak! Bo nikt nie przewidział PIS-u i degrengolady w wymiarze sprawiedliwości. Nie przewidziano żadnego gremium, które mogłoby osądzić prezesa SN! Coraz bardziej obawiam się, że nie istnieją  skuteczne zawory bezpieczeństwa nie tylko zasad demokracji, ale także stanowienia i egzekwowania prawa w sposób nie ośmieszający zasady równości  wobec jego litery.

Zostawmy jednak na chwilę te smutne konkluzje…

 

Artykuł traktuje bardzo poważnie wywód prawniczy

 z portalu Karne24.com.

w którym krok po kroku czytelnik wprowadzany jest w gąszcz zasad i interpretacji prawa… Poniżej kilka fragmentów, żebyście wiedzieli o czym mowa.

Po co zadano sobie tyle trudu? Po co zapisano szpalty niezrozumiałymi ciągami zdań, których przeciętny czytelnik ani nie czyta, ani nie rozumie? Jedyne wyjaśnienie jakie widzę, jest takie, że ten bardzo dobry wywód, przypomina po co jest prawo, procedury i zasady, powstał ponieważ całe to środowisko wymaga wstrząsu, odnowy etycznej i powtórki z teorii prawa. Pokazuje, że pomijanie prawa w stanowieniu prawa, to kompletne nieporozumienie, prowadzące w prostej linii do bezprawia i bezhołowia.  Ergo – nie napisano go dla obywateli. Napisano go w trosce o kolegów prawników.

 

 

Sędzia Igor Tuleja                                                      Sędzia Paweł Juszczyszyn

Przywołuję przykłady sędziów niezłomnych, którzy ponoszą właśnie konsekwencje przyjętej postawy…

oraz przykład, jeden z wielu, postawy dziecinnego uporu, sprzeciwu wobec prawa, który przypomina tupanie nóżkami albo rzucanie się na posadzkę upartego malucha w supermarkecie, bo rodzice nie chcą mu czegoś kupić…

 

Sędzia Maciej Nawacki

 

 

Środowisko prawnicze nie jest jednorodne i nie składa się z osób na jednakowym poziomie intelektualnym czy  choćby podobnej wrażliwości w poczuciu sprawiedliwości. Nie są to idealiści, ani utopiści. Chodzą na ogół twardo po ziemi i realizują idee prawa tak dobrze, jak na to pozwalają inni ich koledzy prawnicy, a nie jak pozwala na to litera prawa. Gdyby było inaczej, to dzisiaj mielibyśmy albo silny opór ze strony żelaznych sędziów i prokuratorów, albo nie mielibyśmy żadnego sporu i żadnych szans na sprawiedliwy proces gdziekolwiek i w jakiejkolwiek sprawie. Obserwujemy w gruncie rzeczy kotłowaninę w hermetycznym, zamkniętym środowisku prawniczym.

 

 

 

Skoro więc ustaliliśmy już, że nasz system prawny obsługiwany jest przez funkcjonariuszy publicznych, mających swoje wady i zalety, słabości i cnoty możemy przejść do omówienia tej konkretnej sytuacji, jaka zaistniała w SN dzięki mianowaniu na stanowisko pełniącego obowiązki tymczasowego prezesa SN – Kamila Zaradkiewicza. Otóż człowiek ten łamie wszystkie zasady praworządności, także zasady współżycia społecznego tak bezmyślnie, że nawet jeśli przeforsuje swoje widzimisię, to wszystko co wyniknie z tych jego samowolnych decyzji będzie  bezprawne, a jego samego narazi na odpowiedzialność karną, albowiem cały czas będzie poświadczał nieprawdę.

 

Kamil Zaradkiewicz

 

O jaką nieprawdę chodzi? To akurat proste jest – tymczasowy prezes SN Zaradkiewicz chce mieć w gremium, które wybierze prezesa SN tylko takich ludzi, którzy będą skłonni głosować tak jak on, Zaradkiewicz sobie życzy. Powiecie może – a co nas to obchodzi?!  Otóż nie tylko powinno nas obchodzić, ale powinniśmy być żywotnie zainteresowani wynikiem tej jazdy bez trzymanki, bo prezes SN to gwarancja praworządności i jeśli będzie nim ktoś miałki i podatny na wpływy, naciski i szantaż, to możemy zapomnieć o jakości naszego wymiaru sprawiedliwości.

 

 

Struktura sądownictwa jest hierarchiczna z elementami demokratycznymi – wybory na prezesa SN maja charakter demokratyczny, a Zaradkiewicz poczuł się, wiadomo dlaczego, panem sytuacji, jakimś hegemonem, zamordystą i dyktatorem. Poświadcza nieprawdę, że komisja skrutacyjna została wyłoniona w sposób demokratyczny większością głosów lub przez aklamację. Zwyczajnie potwierdza swoim podpisem kłamstwo.

 

PAP/Piotr Nowak

 

Ziobro mianował go na to stanowisko, wiedząc dokładnie kim jest  introwertyczny, pełen kompleksów i pretensji kandydat. Dał się poznać już dawniej, kiedy pracował przy TK. NB wielka szkoda, że sędzia Rzepliński nie zainteresował się w swoim czasie  jego talentem do mobbingu podwładnych, choć miał zgłoszenia tego typu problemów… Nie będziemy jednak płakać nad rozlanym mlekiem. Stało się. Włos Zaradkiewiczowi nie spadł z głowy, to i na drodze jego kariery grzybki mu nie stoją, ani półnagie spacery w środku nocy w stolicy kraju nikogo nie dziwią.

 

Warszawa to w ogóle takie miejsce, gdzie dziwaczność to zaleta i dowód na oryginalność. Nawet trudno się dziwić – zwykle życie w oderwaniu od rzeczywistości skutkuje destabilizacją psychiczną, nakręca do skrajnych postaw. Jak patrzę i słucham co  stamtąd dochodzi, to doprawdy zaczynam wątpić, czy potrzebujemy rządu, sejmu, sądów, by jakoś cudem funkcjonować – wszak sami widzicie – Ziemia kręci się, żyjemy, załatwiamy swoje sprawy… Powinniśmy chyba podziękować tym wszystkim pracownikom ministerstw, którzy dwoją się i troją, żeby politycy jak najmniej szkodzili – co czasem jest łatwe i przyjemne, a czasem, jak teraz, coraz trudniejsze… Tak sobie o tym własnie myślę…

 

 

 

Co mówi art.  271 kodeksu karnego: §  1. Funkcjonariusz publiczny lub inna osoba uprawniona do wystawienia dokumentu, która poświadcza w nim nieprawdę co do okoliczności mającej znaczenie prawne, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. §  2. W wypadku mniejszej wagi, sprawca podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.  § 3. Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.

 

 

Tam, gdzie dochodzi do wykonywania władzy państwowej, każde działanie organu rzutuje – pośrednio lub bezpośrednio – na sytuacje obywateli. Co więcej – każde z nich znajduje swoją ostateczną legitymację w woli suwerena. W tej perspektywie trudno mówić tu o jakimkolwiek sensownym podziale na wewnętrzny i zewnętrzny charakter oświadczeń woli czy wiedzy, w zakresie w jakim organy te działają w ramach swojego imperium.

 

 

 

Nie bez znaczenia jest też fakt, że organy państwa muszą działać na podstawie i w granicach określonych prawem. Wszystkie ich poczynania powinny być możliwe do zweryfikowania w toku kontroli sądowej – właśnie z perspektywy przysługujących uprawnień. Wszelkie takie protokoły głosowań stanowią ważny materiał dowodowy, świadczący o prawidłowości przeprowadzenia czynności konwencjonalnych. W konsekwencji nie można odmówić im znaczenia prawnego.

Odnosząc powyższe do protokołu Zgromadzenia Ogólnego Sądu Najwyższego należy wskazać, że obowiązek jego sporządzenia wynika bezpośrednio z przepisów prawa publicznego (§ 27 Regulaminu SN). Dokument ten, poza odzwierciedleniem przebiegu Zgromadzenia Ogólnego, służy także zapewnieniu realizacji konstytucyjnego i ustawowego prawa obywatela do dostępu do informacji publicznej (na temat działalności konstytucyjnego organu państwa). Już sam ten fakt powoduje, że wywiera skutki prawne na zewnątrz. Z tego względu wywiera skutki prawne na zewnątrz i przysługuje mu cecha zaufania publicznego.

 

 

Powaga konstytucyjnych organów zaangażowanych w wybór kolejnego I Prezesa SN (samo Zgromadzenie, ale przede wszystkim Prezydent RP) wymaga, by wszelkie techniczne aspekty procedowania nie budziły wątpliwości. Brak jest bowiem jakiegokolwiek mechanizmu następczej kontroli, czy też kwestionowania w drodze sądowej rzekomego błędnego lub niezgodnego z prawem sposobu procedowania. Częstokroć system prawny przewiduje taką właśnie sądową kontrolę uchwał czy innych decyzji organów kolegialnych. W tym przypadku takiej możliwości ustrojodawca nie przewidział, uznając właśnie, że konstytucyjny rezultat tej procedury musi być ostateczny i niepodważalny. Nie ma wobec tego “komfortu” popełnienia błędu ani przyjęcia nietransparentnej metody procedowania.

Wobec tego, ewentualne zawinione zachowania przewodniczącego zgromadzenia, protokolanta czy też komisji skrutacyjnej, które skutkowałyby powstaniem dokumentu (finalnie mającego być przedłożonym Prezydentowi RP) nieodzwierciedlającego zgodnej z rzeczywistością woli większości Zgromadzenia, uderzają w dobra o charakterze konstytucyjnym i fundamentalnym z punktu widzenia  pewności funkcjonowania państwa prawa i dlatego mogą rodzić odpowiedzialność z art. 271 par. 1 k.k.

 

ŹRÓDŁO

 

kuna2020Kraków

Od dziś PKW pod kontrolą PIS-u, a członkowie tego organu są usuwalni. Kolejny organ niezależny do tej pory, stanie się całkowicie kontrolowany przez polityków.

Polityka donosi, że…

Koniec niezależnej Państwowej Komisji Wyborczej. Zamiast niej mamy organ polityczny – coś w rodzaju neo-KRS. W dodatku jego członkowie są odwoływalni.

I nie da się tej „dobrej zmianie” zarzucić złamania standardów europejskich – przynajmniej na poziomie prawa – bo w większości krajów organy wyborcze są wybierane politycznie. Polskie rozwiązanie – że w PKW byli sędziowie wskazani przez prezesów sądów: Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego i Trybunału Konstytucyjnego, a politycy nie mieli w tym procesie nic do gadania – było nowatorskie, a Komisja Wenecka wskazywała je innym krajom jako wzór do naśladowania.

 

Prezydent Andrzej Duda wręczył nominacje nowej Polskiej Komisji Wyborczej:

Z rekomendacji PIS:

Zbigniew Cieślak, dr hab., profesor Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego, który od 2006 do 2015 r. był sędzią w Trybunale Konstytucyjnym.

Dariusz Lasocki – radca prawny i warszawski radny z ramienia PiS-u (Praga Południe).

Arkadiusz Pikulik, adwokat i przedsiębiorca

 

Koalicja Obywatelska zgłosiła :

Ryszard Balicki – dr hab., konstytucjonalista z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Konrad Składowski, prof. dr hab. Uniwersytetu Łódzkiego.

 

Lewica zaproponowała

Liwiusz Laska, doktor nauk prawnych i adwokat

 

Kukiz ‘15 rekomendował :

Maciej Miłosz, adwokat, sędzia Trybunału Stanu.

 

Prezes NSA wskazał :

Sylwester Marciniak, rzecznik prasowy NSA.

 

Prezes TK wyznaczyła:

Wojciech Sych, doktora prawa.

 

Więcej o nominantach czytaj w publikacji Polityki 

 

Tak więc mamy PKW złożoną w 80 proc. z osób wskazanych politycznie. I dwóch sędziów, których karierą – co widać wyraźnie – dysponuje partia rządząca. PiS ma wpływ na blisko połowę członków PKW. Kadencja członków PKW wybranych przez Sejm to 9 lat, ale można ich odwołać „na uzasadniony wniosek podmiotu wskazującego”. Odwołuje prezydent i ma tu pełną swobodę, czy uzna wniosek o odwołanie za „uzasadniony”. To znaczy, że członkowie PKW są uzależnieni od partii politycznych, od których dostali nominację. A dwaj sędziowie, których też można odwołać na „uzasadniony wniosek prezesa” – od szefów NSA lub Trybunału.

 

Na wszelki wypadek podkreślenia wymaga, że  w rzeczywistości antydemokratycznej degrengolady, jakiej warunki ustalił PIS przez 5 lat swoich rządów, nastąpi  dalszy, gwałtowny spadek zaufania społecznego i do komunikatów tej komisji,  jak również do sensu wyborów jako takich, bo nikt nie ma chyba wątpliwości co do konsekwencji tak głębokiej zależności politycznej organu, który z definicji powinien być niezależny i służyć społeczeństwu, a nie jakiejś partii.

Refleksje około aborcyjne. Część III. Deprywacja państwa po 1989 roku – proces w toku.

Żeby zobaczyć ustawę antyaborcyjną w pełnym kontekście, a jeszcze do tego próbować zrozumieć co spowodowało jej pojawienie się w XXI wieku, w środku zjednoczonej Europy, będziemy musieli cofnąć się do miłych złego początków, czyli do pierwszej Solidarności i Komitetu Obrony Robotników, do przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W tamtych czasach bowiem rozpoczęła się deprywacja państwa, która po 1989 roku  objawiła się w postaci pełzającej klerykalizacji, a po drodze wydała na świat ustawę antyaborcyjną, która jest owocem gwałtu na świeckim państwie. Wiadomo kto życzył sobie prawnej ochrony życia od poczęcia, nie wiadomo tylko dlaczego.

Jeszcze w PRL-u…

Kościół Katolicki w Polsce obserwuję od schyłku lat siedemdziesiątych zeszłego wieku i przyznam, że w ciągu kilku dekad moja ocena tej instytucji ulegała płynnej korekcie. W PRL-u wszyscy byliśmy dość zgodni co do tego, że rozdział kościoła od państwa, to norma społeczna XX wieku. To stwierdzenie nie oddaje prawdy tamtych czasów. Powiem więc inaczej – ten rozdział był tak oczywisty, że nie musieliśmy nawet na ten temat rozmyślać. Świeckie państwo nie stało nigdy na przeszkodzie, by wszyscy – ateiści, katolicy, innowiercy, agnostycy – nie wyłączając trzeźwo myślących historyków, racjonalistów i materialistów – nie podejrzewając co się święci –  byli dumni z papieża Polaka.

Na początku lat osiemdziesiątych zaczęła mi pikać czerwona lampka ostrzegawcza. Ktoś powiedział mi na ucho, że ksiądz Jerzy Popiełuszko był na dywaniku u swojego biskupa i dano mu do zrozumienia, że za swoje,  kontrowersyjne msze za ojczyznę będzie, w razie czego sam odpowiadał, ergo, nikt z biskupstwa nie będzie go chronił – krótko mówiąc – jak mu się noga powinie – może liczyć tylko na siebie. Byłam wtedy studentką, a więc młodą, niedoświadczoną życiowo ignorantką, do tego kiepsko znałam historię kościoła, więc informacja ta wstrząsnęła mną do głębi.

Mniej więcej w tym samym czasie przeczytałam wiersz Anki Kowalskiej pt. Zdrada, który autorka napisała pod wpływem lektury Tez Prymasowskiej Rady Społecznej w sprawie ugody społecznej. Dokument ten był publikowany i komentowany, w swoim czasie w prasie zachodniej. Dziś trudno do niego dotrzeć, ale trafiłam na rękopis prymasa Glempa, stanowiący coś w rodzaju osnowy przyszłego dokumentu, jaki stworzyła Rada Prymasowska. Nie mogę opublikować tego dokumentu bo jest obwarowany jak twierdza tu:  Biblioteka Cyfrowa Ośrodka KARTA – Notatka zawierająca tezy pryma… http://www.dlibra.karta.org.pl/dlibra/doccontent?id=41792

Anka Kowalska

Zdrada

To nie Ty
Panie
wzywasz ich ustami
abyśmy dusze oddali na przemiał

nie Ty kładziesz swój podpis
pod cyrograf z diabłem
nie Ty ściskasz mu pazur
nie Ty głaszczesz ogon

Nie Ty okadzasz zbrodnie
nie Ty chcesz ofiary
z jedynego co mamy wobec luf:
sumienia

nie Ty chcesz nas uwalniać za cenę niewoli
święcąc wodą święconą pętlę dla głów naszych

Więc módl się dzisiaj Panie za Twych infułatów
bo nie wiedzą co czynią
nie słyszą co mówią

Bo chyba przecież nie wiedzą co czynią
bo chyba przecież nie słyszą co mówią
gdy w karmazynach fioletach łańcuchach
płoszą ślad Twego szeptu
uwięzły pod żebrem

gdy palec ostrzegawczy podnoszą przed dziećmi
bruk rwącymi w bezsilnej obronie przed życiem
w którym już ani szept Twojej –

tylko krzyk zdradzonych

maj 1982

z tomu „Racja stanu. Wiersze z lat 1974-1984” (II obieg wydawniczy; Przedświt Warszawska Niezależna Oficyna Poetów i Malarzy 1985)

 

Komuś, kto nie żył jeszcze w tamtych czasach, może wydawać się dziwne, że część solidarności podziemnej tak źle odebrała intencje kleru. Reagowali tak ci, którzy, nie skażeni jeszcze politycznym cynizmem, doznali dysonansu poznawczego – spodziewali się bowiem po władzach kościelnych postawy a’la Jerzy Popiełuszko – bliskiej ludziom pracy i bojownikom o wolność i prawa człowieka – a zobaczyli prawdziwe oblicze i oportunizm kościoła. Ostatecznie obie strony – rządowa i społeczna – musiały zaakceptować obecność kościoła podczas wszystkich etapów negocjacji, w charakterze obserwatora, który nie stoi po żadnej stronie, nie bierze za nic odpowiedzialności oraz za nikogo nie ręczy.

Natomiast z dzisiejszej perspektywy, gdy popatrzymy na Polskę przez pryzmat skutków obecności kleru przy okrągłym stole, widzimy że tamto zdziwienie i rozczarowanie, choć miało swoje źródło w młodzieńczej naiwności, było też prawidłową intuicją, jakiej wciąż brakuje podrasowanym, cynicznym politykom władz kolejnych kadencji. Wolą oni chadzać pod rękę z biskupami i handlować z nimi naszym życiem, niż wziąć odpowiedzialność za rozwój tego społeczeństwa.

Powiedzmy sobie wprost – KRK zawsze stoi po swojej własnej stronie i dba o swoje i tylko swoje interesy. Jego polityka zasadniczo się nie zmienia. Zmieniają się tylko okoliczności geopolityczne i nazwy partnerów jakich używają dla osiągania swoich celów.

Po transformacji – czas na zły dotyk.

I, jak wtedy władze PRL-u, tak i wszystkie one po 1989 roku, dają się wodzić za nos kościołowi katolickiemu. Moim  zdaniem mylą się i robią wielki błąd, lekce sobie ważąc edukację społeczną obywateli do demokracji bezpośredniej. To nie kler powinien być partnerem w prowadzeniu polityki wewnętrznej, ale wyłącznie obywatele, zachęcani w samorządach do ogarniania wszystkich obszarów aktywności społecznej. Tymczasem wszędzie tam, gdzie powinni być społecznie zaangażowani obywatele, tkwią, czasem doskonale zamaskowani, akolici kościoła katolickiego, którzy mają gdzieś interes społeczny – dla nich ważny jest tylko interes kościoła i ich własny przy okazji. Służalczość i oportunizm zwykle tworzą nierozerwalną parę.

Układ sił jaki mamy w Polsce po transformacji, jest dalszym ciągiem okrągłego stołu i polega z grubsza na wzajemnym szantażu między uczestnikami gry politycznej. Prymitywne i patologiczne przekonania jakie materializują się w praktyce politycznej jako: władza dla władzy, kolesiostwo, nepotyzm i kruk krukowi oka nie wykole – paraliżują postęp i sprawiają, że zamiast likwidować problemy, tworzy się ich coraz więcej i więcej. Społeczeństwo jest w tej rozgrywce pionkiem, przedmiotem, stadem – sheeple, które rozbiegło się po halach i dopóki ma zieloną trawkę do żucia, to o nic się nie martwi.

Przyzwolenie na klerykalizację, czyli oswajanie ofiary.

Z początku, dość łatwo mogłam przewidzieć skutki powieszenia symbolu wiary katolickiej w sejmie, ale to czego się nie spodziewałam to brak reakcji obywateli na ten fakt. Mówiłam wtedy, że to bardzo niedobry krok i, że zapłacimy za to wysoką cenę. Z dzisiejszej perspektywy może się wydawać to nieprawdopodobne, ale uwierzcie – reakcje na moje, tak wyrażone przepowiednie, były za każdym razem takie same i brzmiały – cytuję –

                    A co ci przeszkadzają krzyże!

I nie mówili tak katolicy, o nie! Tak w obronie krzyża stawali ludzie niepraktykujący, niewierzący, racjonaliści i inteligencja akademicka. Do pewnego momentu wszystkie zdarzenia mieściły się w mojej wyobraźni i widziałam ich logiczny związek przyczynowo-skutkowy, co przypominało katastrofę, wyczarowaną z kostek domino w holu jednej z nowojorskich galerii handlowych w latach osiemdziesiątych.

Ale potem, a dokładnie od czasu pojawienia się wypowiedzi Wandy Półtawskiej na temat roli kobiety we współczesnym świecie oraz inicjatywy znanej pod nazwą Deklaracja Wiary Lekarzy Katolickich, autorstwa tej samej pani, poczułam, że logika już nie wystarczy by przewidywać ciąg dalszy zmian w Polsce oraz, że życie społeczne przesycone jest wszechobecnym absurdem.

Byliśmy świadkami narastającego podskórnie terroru religijnego, który przejawiał się z początku jedynie w nietolerancji światopoglądowej typu soft. Ktoś niewierzący wylatywał z etatu na uczelni, by zastąpił go ktoś o odpowiedniejszych korzeniach. Jakiś spektakl teatralny wylatywał z programu festiwalu, bo podobno wierzący, którzy go nie widzieli, poczuli się obrażeni. W konstytucji ożywa ochrona uczuć religijnych. Ale jeszcze nikt nikogo za ateizm nie pali na stosie.

Ciągłe przesuwanie granicy między tym co jesteśmy jeszcze w stanie tolerować, a tym co uznajemy za niedopuszczalne, to był kolejny etap oswajania nas z wypasionymi ambicjami KRK, ergo, to co jeszcze wczoraj wydawało się niemożliwe – dziś okazywało się jak najbardziej naturalne.

Cokolwiek byśmy nie myśleli, jakiekolwiek byśmy nie mieli przekonania i cokolwiek byśmy nie twierdzili – wczoraj – następnego dnia życie weryfikowało to, jako naiwne bajki z mchu i paproci. Po aferze Chazana, Naczelna Izba Lekarska zaatakowała temat klauzuli sumienia, które to sumienie obowiązuje wyłącznie w wydaniu katolickim. Zapragnęli pracować pod jej dyktando także farmaceuci, rzeźnicy, strażacy, stolarze, recydywiści i zapewne cykliści także. Przynajmniej niektórzy z nas zaczęli orientować się, że społeczeństwo zostało poddane procesowi gotowania żywej żaby… Znacie tą paralelę, nie będę jej tłumaczyć.

Kiedy czwarta władza się sprzedaje.

Zakrojony na wielką skalę eksperyment społeczny – zmiana ustroju państwa z świeckiego w konfesyjny – nie byłby możliwy bez udziału mediów, zarówno tych publicznych, jak i prywatnych. Pierwszy krok w złą stronę polegał na przyjęciu ideologii neoliberalnej w finansowaniu kultury z jego naczelną zasadą, że każdy podmiot musi się sam wyżywić. Stacje prywatne zdziadziały, podsuwając badziewną rozrywkę, mało wymagającemu, za to masowemu widzowi; publiczne – karmiąc odbiorców polityczną propagandą, która groteskowo udawała debatę społeczną.

Z mediów publicznych zniknęła po cichu misja społeczno-edukacyjna, a zastąpiła ją agenda kościoła katolickiego. Rozpoczęto dewastację efektów pracy poprzedniej ekipy obsługującej państwowe media – innych wtedy nie było . Nowi dyrektorzy programów jedynki i dwójki bez większych oporów dopuścili do wytępienia wyrobionego widza i odbiorcy kultury masowej na dobrym poziomie, oraz kultury wysokiej, wymagającej wiedzy. Zastąpił ich, produkowany masowo wtórny analfabeta , wyhodowany na prostych i prostackich programach rozrywkowych, publicystycznych i pseudoedukacyjnych, na niskobudżetowych produkcjach filmowych, serialach typu „Plebania” czy „M jak miłość” i generalnie na ofercie nie wymagającej niczego, nawet zbytniej uwagi widza.

Ponieważ praca w mediach jest w Polsce już od wielu lat ściśle związana z władzą polityczną, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji bez przeszkód mogła wpływać na obniżenie poziomu merytorycznego nowych produkcji, prezentowanych w stacjach publicznych, co sprowadzało się do maksymalnego uproszczenia przekazu. Na efekty nie czekaliśmy długo. Odbiorca odcięty od dobrych źródeł, powoli lecz nieubłaganie stawał się biernym zjadaczem papki propagandowej. Z rozumnego i krytycznego, stał się apatyczny i emocjonalny – nie wie, nie rozumie, ale za to czuje, że wie i rozumie.

Na Uniwersytecie Otwartym UW, w ramach cyklicznych debat, w marcu 2010 roku, dyrektor Katarzyna Lubryczyńska zaprosiła przedstawicieli różnych środowisk opiniotwórczych i kształtujących poziom dialogu oraz jakość relacji społecznych, by zadać im pytanie na temat głupienia społeczeństwa – interesowały ją przyczyny i kwestie odpowiedzialności za taki stan rzeczy.

Dyrektor Uniwersytetu Otwartego Uniwersytetu Warszawskiego

Katarzyna Lubryczyńska 

Nad debatą cały czas wisiało pytanie – kto odpowiada za to, że przestano dbać o rozwój widza, o jego przygotowanie do odbioru kultury wysokiej, że pozwolono by się zdegradował i ostatecznie stał wtórnym analfabetą. Dziennikarz, popularny i ceniony w niektórych kręgach, za niski poziom oferty w TV usiłował zwalić winę na samych widzów, twierdząc, że oferta jest robiona pod ich  potrzeby. Pewnie nigdy nie słyszał o tym, że potrzeby należy kształtować,  podsuwając bardziej wymagającą ofertę. Edukacja społeczna wymaga odpowiedzialnych działań – także tych podejmowanych przez media. Dysponując szerokimi możliwościami, media powinny kształtować dobry gust, zdrowy styl życia, i rozbudzać wyższe potrzeby właśnie. I wydawać by się mogło, że to właśnie robią – tylko, że jakoś bardzo na opak i wyłącznie na potrzeby tzw. rynku zbytu. 

Ów dziennikarz pominął, że obecny widz, to produkt, bardzo złej oferty TV,  przez ostatnie dwie dekady.  I to nie odbiorcy wymyślili, że słupki oglądalności będą decydowały o tym, co znajdzie się w tzw. ramówce. Słupki oglądalności to patent neoliberalnego sposobu myślenia o kulturze i edukacji. Dodajmy, że patent ten ledwo działa w krajach bogatych w tradycje demokratyczne, gdzie ważnym elementem, gwarantującym  sens istnienia tego systemu, jest świadomie edukowane społeczeństwo obywatelskie. 

Z ramówki obydwu kanałów TV publicznej zniknęły wszystkie ulubione programy dla wyrobionego intelektualnie i wymagającego widza, a w to miejsce zaczęto emitować womit serialowy i gadające głowy propagandy rządowej wszystkich opcji, które rządziły po transformacji. Media z czwartej władzy stały się tubą kościoła katolickiego i rządową szczujnią propagandową.

Przy czym nigdy nie dowiemy się kto, i czy w ogóle ktoś, z zarządu RiTV próbował bronić praw obywateli do rzetelnej informacji w mediach, które sami utrzymujemy z podatków. Wiadomo tylko, że instytucja ta ma w statut wpisaną misję ochrony wartości chrześcijańskich – pojęcie o płynnym znaczeniu, nadinterpretowane i wykorzystywane, by pokryć braki w zakresie kompetencji. 

Skończyły się publiczne debaty, komentarze specjalistów od polityki, kultury czy gospodarki. Skończyły się programy edukacyjne, filmy popularnonaukowe, dobre kino i teatr telewizji. Reportaże i wiadomości pełne faktów. Rozrywka sprowadza się do gier losowych, kucharzenia, podglądania zamkniętych w jednym domu ludzi, albo szukania żony dla rolnika.

W serialach emitowanych codziennie, amatorzy klepią teksty napisane na kolanie poprzedniego wieczoru, na zakrapianej imprezie, przez sfrustrowanego reżysera. W antraktach tłumaczą, najwyraźniej całkiem już zidiociałym widzom, jak powinni rozumieć to, co właśnie zostało powiedziane. To gorsze jest od śmieszków w tle emisji, w amerykańskich programach rozrywkowych.

Nie zobaczymy też kabareciku Olgi Lipińskiej, Kabaretu Starszych Panów ani teleturnieju Wielkiej Gry. Nikt nie opowie nam o trudnej w odbiorze sztuce współczesnej i nie pokaże nam czym się różni dobra architektura od stawianych wszędzie Gargameli. Zaorano tym samym media, a zrobili to politycy, którzy nie szanują obywateli, nie dbają o nich i jedynie pragną się nimi posłużyć.

Młodzi uciekli do sieci, a w ślad za nimi powędrowali tam specjaliści od propagandy i dezinformacji. Coraz większy krąg moich znajomych w ogóle nie ogląda TV, nawet nie posiada już odbiornika. Pod przymusem złego prawa musimy wszyscy płacić na utrzymanie tego giganta-producenta kłamstw oraz nadużyć formalnych i propagandowych. Dlaczego nie jest to temat prywatnych rozmów między nami, podatnikami? Nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Nie ma się co czarować – nasze społeczeństwo nie było nigdy jeszcze edukowane społecznie i do demokracji nie miało szans dojrzeć, tym bardziej przy tak żenującym poziomie przekazu medialnego. Wieloletnie zaniedbania w tym zakresie skutkują dziś tym, że TV jest albo nieobecna w domach, albo jest źródłem frustracji i irytacji, a duża wciąż rzesza biernych odbiorców tępieje na coraz głębszych poziomach.

Wyprodukowano w ten sposób widza nowej generacji, który łyka i przyjmuje wszystko bez należytej weryfikacji. I nic dziwnego – żeby weryfikować, trzeba mieć dużo czasu i umiejętności. A tego nikt nie uczy w szkole, nie wspominając już o chronicznym braku czasu. Ludzie próbują ogarnąć swoje życie na poziomie ledwie egzystencjalnym, bo już na kulturę nie ma ani czasu, ani wystarczających środków w domowym budżecie. Tak się zamyka kwadratura koła. Jedno pchnięcie kijem w szprychy, względnie dobrze działającej instytucji i cała nadbudowa wali się z hukiem, niczym WTC.

Kwestia odpowiedzialności za słowo.

Media kłamią. Znamy to stwierdzenie i zgadzamy się z nim, ale generalnie nadal przyjmujemy do wiadomości to co się w nich pisze, mówi czy pokazuje. Działa tu prawdopodobnie, mocno zakodowane w naszej podświadomości przekonanie, że jeśli ktoś mówi do nas ze szklanego ekranu, to musi być automatycznie mądrzejszy od nas i naszego sąsiada. Podobnie działa tytuł naukowy przed nazwiskiem i choćby to był ks. prof. teologii, będziemy traktować go z należytym szacunkiem, nawet wówczas, gdy będzie mówił niewiarygodne bzdury.

Docierające do nas informacje, to zwykle mocno zniekształcone treści, w których jest minimum informacji i maksimum interpretacji i emocji.  Dla dzisiejszych  fanów Radia i TV to w zasadzie bez znaczenia, bo przyjmują bezkrytycznie  to, co styka z ich przekonaniami albo wyszło z ust ulubieńca celebryty czy innego eksperta od wszystkiego i wtedy w zasadzie też jest obojętne co plecie. Ostatecznie po tylu latach kręcenia kota za ogon, jako społeczeństwo nie mamy już krzyny zaufania nie tylko do mediów, ale i do tych co w nich monologują. Stare i niemodne już założenie, że mówcy mają głęboko uwewnętrznione poczucie  odpowiedzialności za słowo, jest z gruntu fałszywą dziś tezą. 

Cóż  robi poważny człowiek wobec tak powalającej ignorancji? Zajmuje się czymś ciekawszym, pożyteczniejszym  ogarnia swoje życie,  zajmuje sobą i ucieka jak najdalej od tego politycznego targowiska głupoty. Mamy prawo czuć się głęboko rozczarowani tym, co od lat uprawiają media, politycy, biskupi KK, oraz wszelkiej proweniencji autorytety moralne, także cała grupa mieszcząca się w pojęciu elita akademicka. Mam na myśli  manipulacje medialne, edukacyjne, kulturalne, historyczne, gdzie szerzy się ignorancja pseudonaukowa i słuszne przeświadczenie, że ciemny lud wszystko kupi.

Powyższe stwierdzenia brzmią niczym oskarżenie wszystkich obywateli, którzy mają wpływ na to, jak funkcjonują systemy w państwie, jak realizują się postanowienia konstytucji RP, jak działa prawo, jak przebiega edukacja i formowanie młodego pokolenia, do czego jest ono kształtowane i jak będziemy funkcjonować w przyszłości. Jest to też próba przypomnienia, że na elicie każdego państwa spoczywa odpowiedzialność za społeczeństwo. Zdając sobie sprawę z tego, jak to górnolotnie i nawet może patetycznie brzmi, od razu zastrzegam, że jeśli ktokolwiek czuje się dotknięty tak zarysowaną generalizacją, to radziłabym jak najprędzej się ogarnąć i zauważyć, że całe środowiska – pedagodzy, nauczyciele, prawnicy, lekarze, policjanci, żołnierze, politycy, samorządowcy i inni – żyją odklejeni od rzeczywistości, we własnej bańce, realizują własne interesy, a pojedyncze atomy z prospołeczną agendą giną, zanim ktokolwiek zdoła je usłyszeć.

Generalnie w tak zniszczonym społeczeństwie jak polskie, wszyscy zdają się zapominać, że – czy nam się to podoba czy nie – jesteśmy naczyniami połączonymi. Ergo, czy to będzie stado sheeple zbite w  gromadę, czy też baranki rozbiegną się po halach – kiedy zabraknie im zielonej trawki, staną się niebezpieczną masą krytyczną. Drugą uwagę kieruję pod adresem nas wszystkich, zwłaszcza tych, którzy mają poczucie bezradności i doskwiera im świadomość braku wpływu na przebieg wydarzeń – zatomizowane społeczeństwo nie podskoczy zbyt wysoko aparatowi przymusu – to prawda oczywista – ale też żadna siła nie zdoła nad nim zapanować, gdy dojdzie do wzmożenia nastrojów przeciwnych władzom. Tak źle i tak niedobrze.

Zamykając wreszcie temat mediów, trzeba sobie powiedzieć, że one zawsze w jakimś stopniu prostytuują się  z władzą i polityką, obecnie jednak robią to w sposób tak nachalny i prymitywny, że oczywisty nawet dla kompletnego neptyka. Paradoksalnie jednak, ewidentne kłamstwo jest mniej toksyczne i niebezpieczne,  niż półprawda, ubrana w skromną sukienkę, zapiętą pod samą szyję, na ostatni guzik. Bo trzeba być dobrze przygotowanym merytorycznie i uwrażliwionym na jej fałszywy wdzięk, by nie dać się zaciągnąć do bunkra wroga, rzucić na sofę i oddać w rozpustę romansu z władzą. Niestety problem ten dotyczy już wielu środowisk, które tradycyjnie cieszą się uznaniem, estymą i szacunkiem. I mówiąc władza, nie mam na myśli PIS-u…

W poszukiwaniu źródeł zepsucia.

Przysłowiowa już Matka Boska Częstochowska w klapie marynarki Wałęsy, oraz groteskowo wielki długopis z wizerunkiem Maryi, jakim Lech podpisał porozumienia gdańskie z władzami PRL-u, odczytywaliśmy jako prztyczek w nos, dany znienawidzonej, PZPR-owskiej władzy. Wtedy nikomu z nas, nawet mnie, nie przyszło do głowy, żeby krytykować Solidarność za takie niepoważne wygłupy.

Udział polskiego kleru  i JP2 w transformacji nie podlega kwestii – takie są fakty. Mieliśmy je cały czas przed nosem. Wszędzie, gdzie miały miejsce jakiekolwiek rozmowy, gdzie dochodziło do porozumienia, gdzie tworzono historię – biskupi byli obecni. Przy czym należy wyraźnie powiedzieć, że ta wszechobecność duchownych i pontyfikat JP2, nie przesądza o tym jakie były rzeczywiste cele polityczne władz kościelnych, oraz jak obecność duchownych katolickich w tym procesie katalizowała sam proces.

Natomiast –

zaszczepienie i powielanie w świadomości społecznej,

przekonania o wielkim wsparciu kościoła, dla ludzi pracy

w ich walce o godność i prawa człowieka,

to początek patologii w stosunkach państwo-kościół katolicki

i nazywa się kłamstwem.

To nie jest popularny pogląd, ale dużo łatwiej o jego uzasadnienie dziś niż trzydzieści lat temu. I , mówiąc nawiasem, nie brzmi tak fałszywie jak inne twierdzenie, mocno lansowane ostatnimi czasy, mianowicie, że –

Caritas to instytucja charytatywna,

która pomaga biednym ludziom.

 

 

Na pewno z dzisiejszej perspektywy, ex post, możemy wiele wnosić na temat motywacji, stojących za polityką kościoła. Mamy do dyspozycji fakty, oficjalne wypowiedzi biskupów KEP, oraz protokoły Konferencji Wspólnej Rządu i Episkopatu. Wiele prawdy  kryje się w zakamarkach wszystkich obszarów życia publicznego i społecznego, dokładnie spenetrowanych i pod kontrolą kleru.

Zatem, przede wszystkim władze kościelne realizują swoją własną politykę. I, żeby było jasne – my, obywatele nie jesteśmy podmiotem jego troski. Podlegamy ciśnieniu jego narracji, manipulacji słownej, która, nota bene, przeradza się często w przemoc światopoglądową, ale jesteśmy w tych interakcjach jedynie przedmiotem obróbki.

Na masową skalę mamy z tym do czynienia, gdy słuchamy radia Maryja z rozgłośni toruńskiej, gdy podczas mszy odczytywane są listy pasterskie, dotyczące świeckich spraw publicznych, w szkole powszechnej podczas katechizacji, gdy księża katecheci straszą dzieci, barwnymi opisami cierpienia w piekle, jakie czekają ich rodziców, którzy nie chodzą do kościoła.

O takim drobiazgu, jak dyskryminacja mniejszości bezwyznaniowej, nawet nie warto wspominać. Kiedy mówi się o dialogu, to zaprasza się jedynie inne wyznania, tak jakby ateiści i agnostycy, którzy – nawiasem –  nie są mniejszością, w ogóle nie istnieli. Chodzi prawdopodobnie o to, żeby utrwalać w społeczeństwie przekonanie, że życie bez wiary – w jakiegokolwiek boga – jest niemożliwe, a jeśli nawet, to jest pozbawione sensu.

Jeśli poprzez taką narrację, kościół sprawuje kontrolę nad źródłami swojego utrzymania – taca i nawet wysoko wyceniane usługi kościelne, takie jak chrzty, śluby, komunie, pogrzeby, egzorcyzmy, uroczyste poświęcenie takiej czy innej rury kanalizacyjnej – stanowi to jedynie dodatek na waciki. Główny ciężar utrzymania kleru w Polsce spoczywa na podatnikach i to niezależnie od ich światopoglądu – co w innych okolicznościach przyrody można by tolerować, ale nie w rzeczywistości, w której biskupi jawnie piętnują ateistów i agnostyków za nie podzielanie wiary w bogów, a władze zamiast pracować dla wyborców, dbają  o dobrostan i poczucie bezpieczeństwa socjalnego władz kościelnych.

Jak władze PIS dbają o obywateli, którzy przychodzą ze swoimi palącymi problemami, mamy okazję ocenić choćby teraz, gdy trwa okupacja sejmu, przez grupę matek, opiekujących się na co dzień swoimi, niepełnosprawnymi, dorosłymi już dziećmi. W tej sprawie biskupi i posłowie mówią jednym głosem i mam nadzieję, że odpowiedzą za takie traktowanie problemów społecznych również razem przed Trybunałem Stanu. Poniżej cytata z Jacka Żalka:

Po tym, jak oni się zachowują, ci opiekunowie w Sejmie, jestem przekonany, że nie można dać im tej gotówki. Bo jeżeli jako żywe tarcze traktują swoje dzieci, to cóż dopiero…, a mogą zdarzyć się niestety zwyrodniali rodzice.Te dzieci, które czasami nie mają głosu, które są zamknięte, nie chodzą do szkoły – nie ma możliwości sprawdzenia czy te pieniądze zostały wydane na potrzeby tych dzieci, czy zostały w inny sposób wydatkowane na potrzeby opiekunów.”

Patologia władzy w tym kraju wynika z układu z kościołem katolickim. Z tego, że politycy są słabymi negocjatorami, że nie potrafią rozmawiać z kościołem z innej pozycji niż służalcza, że jak to niegdyś powiedział pewien mądry człowiek :

To, że jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać.

/ Stefan Kisielewski#cytatywielkichludzi#cytaty# /

i w związku z tym nie mają czasu ani ochoty rozmawiać z obywatelami. Po co mieliby to robić? Rozwiązywanie problemów jest trudne, wymaga wiedzy i poświęcenia całej uwagi, bez gwarancji, że ktokolwiek to doceni w obecnym układzie politycznym. Kościół jest od pilnowania owieczek i zapanuje nad nastrojami w razie czego… W końcu za coś mu się płaci ten wysoki haracz.

Jeśli po tej ordynarnej i pełnej hipokryzji hucpie rządów POPIS-u, kolejny parlament nie postawi polityków przed Trybunałem Stanu, a kościoła nie zagoni z powrotem do kruchty, będzie to oznaka, że nic się nie zmienia. Będzie to sygnał dla wspólnoty europejskiej, że Polska nie ma potencjału do samostanowienia i siły, by się podnieść z najgłębszej zapaści instytucji Państwa. Jeśli kościół i politycy nie ogarną się wystarczająco szybko, pewnego ranka obudzą się z ręką w nocniku…

Ustawa antyaborcyjna – owoc niemoralnych stosunków państwo – kościół.

Zanim ujrzałam ustawę antyaborcyjną z dzisiejszej perspektywy i zanim zrozumiałam szeroki kontekst w jakim została pomieszczona, ciągle odnosiłam wrażenie, że nie tylko brakuje miejsca na taki wytwór chorej wyobraźni w XXI wieku, ale nie widziałam też absolutnie żadnych działań władz ustawodawczych, by realizować w praktyce ideę ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Wręcz przeciwnie. Atmosfera w Polsce zaczęła się wyraźnie psuć i odstręczać młodych od życia rodzinnego, o którym nota bene zaczęto opowiadać konserwatywne bzdury. Do tego dodajmy bezrobocie, degradację prestiżu wykształcenia wyższego, brak perspektyw na samodzielność finansową i zdolność kredytową, a zobaczymy, że polityka państwa w żadnym momencie nie miała na celu skłonić młodego pokolenia do podejmowania trudów rodzicielstwa.

Państwo, które autentycznie pragnie zachęcić młodych do rodzicielstwa, stwarza im do tego warunki. W Polsce od czasów transformacji mamy nieustający odpływ młodych, wykształconych ludzi do krajów UE, w poszukiwaniu chleba i dróg rozwoju. Ten statystyczny fakt jest obiektywną odpowiedzią na pytanie: jak władze w Polsce dbają o rozwój społeczny? Skoro wyjaśniliśmy już sobie, że rozwój społeczny nie jest ani priorytetem dla władz, ani przedmiotem sporów politycznych, zastanówmy się co w takim razie zajmuje parlamentarzystów?

I nie odkryję Ameryki jeśli stwierdzę, że władze w Polsce zajmują się wszystkim, tylko nie zarządzaniem i organizacją państwa prawa, do czego, nawiasem mówiąc, są powoływani co cztery lata, w formalnie demokratycznych wyborach. Chcę powiedzieć jedynie, że jeśli ktoś uprawia politykę dla władzy, a władzę traktuje jako środek na wyrównanie swoich deficytów życiowych,  to nie spodziewajmy się, że nagle okaże się mężem stanu. Małe, niskie motywacje nigdy nie owocują polityką prospołeczną. A jedynie takie myślenie o społeczeństwie może prowadzić do jego rozwoju.

Prawo, które polega głównie na zakazach, kształtuje zdemoralizowanych niewolników, co najwyżej. Tacy obywatele nie stworzą społeczeństwa demokratycznego. Prawo, które uznaje człowieka i jego kompetencje do odpowiedzialnego życia, jest tym czego boją się politycy reżimowi, zwolennicy zamordyzmu i przemocy systemowej. Natomiast braki w zakresie kompetencji moralnych i etycznych w polityce,  legitymizują wszystkie religie świata. A kiedy realną władzę przejmują ich pasterze, patriarchat zaciera ręce i patologie stosunków społecznych, bujnie kwitną na glebie, obficie nawożonej religią.

Z takiej właśnie relacji państwo /kościół, jaką usiłowałam nieudolnie tu opisać, urodziła się nam ustawa antyaborcyjna. Przypomnijmy – ustawa, która

nie wpłynęła na przyrost naturalny, nie ograniczyła aborcji, upokorzyła połowę społeczeństwa, odbierając kobietom prawo do podejmowania odpowiedzialnych decyzji, która nie dała gwarancji do przerwania ciąży w trzech, szczególnych przypadkach, uderzyła boleśnie w prawo kobiet do zachowania swojego zdrowia i życia, oraz w prawa pacjenta do rzetelnej informacji o stanie zdrowia. Można powiedzieć –

państwo i kościół spłodzili twór niezdolny do życia.

Amen.

Naturalne jest w tym miejscu pytanie – więc komu i do czego jest ona potrzebna? I o ile na pytanie komu znamy odpowiedź, o tyle nie zawsze jest jasne do czego… I tu pojawia się wiele spekulacji, od mizoginicznych korzeni, ukrytych pragnień biskupów by poniżyć kobiety, grzeszne burzycielki ich spokoju wewnętrznego i harmonii z bogiem, aż po równie absurdalne, sugerujące, że KRK poprzez kontrolę rozrodczości białych kobiet katolickich, marzy o hodowli białej rasy w wyścigu z – i w opozycji do – ciemnoskórych wyznawców Allacha, którzy przerażają katolików swoją wyjątkową płodnością.

Nad bardziej wyważoną odpowiedzią zastanowić się spróbuję w następnej części rozważań około aborcyjnych, na które już dziś zapraszam.

Elżbieta Kunachowicz

Kraków 06.05.2018

Gwoli przypomnienia*

Gwałt zbiorowy i pogrzeb państwa świeckiego

2015-11-25/3 komentarze/w Blogi Szkiełko /przez Kuna

Bańka katolicka i semafory znowu opuszczone…

2017-07-23/20 komentarzy/w Blogi obserwator obywatelski /przez Kuna

 

 

Blog Obserwatorium na PA

Głupienie….

Wanda Półtawska o kobietach….

Martwe sumienie, martwa ustawa…

 

 

Gwałt zbiorowy i pogrzeb państwa świeckiego

Mój zacny kolega Mariusz ogłosił, że zaczyna się szariat katolicki i monarchia chrystusowa… To wszystko prawda. Cytuje obficie Marię Szyszkowską i można by cytować dzisiejszych publicystów tonami… I co z tego? Piszą prawdę. Wszyscy już to doskonale widzą i bez ich pisania. Aż prosi się na odlew krzyknąć – „Mądry Polak po szkodzie!”

Gdzie było ich ostre pióro, kiedy poprzednie, i to wszystkie co do jednego, rządy, co ja mówię- zgraja nieodpowiedzialnych polityków – psuli nasz kraj. Gdzie byli , kiedy neoliberalna hucpa panoszyła się wszędzie? Czy ktoś stanął poważnie w obronie prawa, edukacji, podupadającej kultury? Czy którakolwiek z  tych osób, które dzisiaj drą piże, odważyła się ostrzegać o skutkach społecznych stanowienia prawa pod dyktando dogmatycznej części Episkopatu, czy ktoś wziął w obronę kobiety sponiewierane ustawą antyaborcyjną?

Wielu spośród uznanych autorytetów wypowiadało się z pełnym przekonaniem o kwestii  tożsamości Polaków, nierozerwalnie, a jakże (!) , związanej z chrześcijaństwem. No to ja nie jestem Polką! Nie czuję się w najdrobniejszym nawet aspekcie związana z takimi korzeniami. Moje korzenie są gdzie indziej, czerpię z innego źródła, nauczono mnie co to humanizm i etyka, a od kościoła uciekłam mając 9 lat,  porażona tzw. moralnością chrześcijańską, z którą w żaden sposób nie mogłabym się utożsamić już wtedy, będąc zaledwie dzieckiem.

To czego jesteśmy świadkami, to pogrzeb świeckiego państwa prawa. Kościół wykorzystał wszystkie założenia takiego państwa dla własnych korzyści i przeciwko społeczeństwu , a w szczególności prawo do wolności sumienia i wyznania, także autonomii, prawo do posiadania ziemi i nieruchomości, prowadzenia działalności w zakresie edukacji i wychowania, nawet działalności charytatywnej. I to wszystko rączka w rączkę z funkcjonariuszami świeckimi, bo „państwo świeckie widzi miejsce także na wspólne działania na rzecz dobra tego samego człowieka i obywatela jednocześnie”.

Cóż za hipokryzja!

Ten pogrzeb to logiczna konsekwencja polityki KK, z jednej strony, i braku poczucia odpowiedzialności władzy świeckiej, z drugiej. Świeckość państwa została zgwałcona już 25 lat temu i stała się ofiarą na ołtarzu interesów polityków, dopieszczających kościół w Polsce w sposób nieprzyzwoicie obleśny i jawnie ordynarny, dosłownie na naszych oczach. Tylko żeby nie przeoczyć prawdy czasu trzeba patrzeć żeby widzieć, trzeba słuchać żeby słyszeć.

Trzeba mieć świadomość w czym się uczestniczy. A uczestniczyliśmy w tym spektaklu i nawet odegraliśmy główną rolę – byliśmy anonimowymi statystami – wyborcami , którymi grały obie strony tego geszeftu. Zrobiono nam krzywdę naszymi własnymi nogami, rękami i głowami… I dziś to nie tylko pogrzeb świeckiego państwa- to także pogrzeb społeczeństwa, jego praw, jego przyszłości. Nie mówię o pogrzebie demokracji, bo tej postaci w spektaklu nie było. Była jakaś kiepska dublerka, która nawet nie umiała swoich podstawowych kwestii. To w ogóle  dziwny spektakl – żadna z postaci nie stanęła na wysokości zadania, a media zamiast odegrać jedną z głównych ról, zeszły do poziomu suflera i podpowiadały tłumowi kiedy ma się śmiać, a kiedy płakać. Żenujący to kraj i równie żenujące społeczeństwo.

I zapamiętajcie sobie przynajmniej to – utrata świeckości państwa, to utrata jedynej szansy na rzeczowy dyskurs o problemach tego państwa i tego społeczeństwa. Nie da się racjonalnie rozwiązywać żadnych problemów w oparciu o ideologię katolicką, czy jakąkolwiek inną. Tylko operując pojęciami zdefiniowanymi naukowo i racjonalnie, można rozmawiać o prawdziwych problemach i próbować je rozwiązywać. Państwo utraciło niniejszym tę sprawność, oddając się całkowicie w ręce nieuprawnione do takiej funkcji.

Ps.: Wczoraj obejrzałam wywiad z ministrem Glińskim… a dziś słyszę, że pani redaktor prowadząca to spotkanie została zawieszona w czynnościach.  Zaglądam na społeczność FB-ową i co widzę?  Wszyscy jak jeden mąż lajkują protest w tej sprawie. Przepraszam bardzo, ale ta pani zachowała się kompletnie nieprofesjonalnie, powiem więcej- skandalicznie się zachowała! Szczerze?  Też bym tą panią zabrała sprzed kamer. Rozumiem, że towarzystwo lajkujące zachowało się iście po kumotersku- nie lubimy PIS-u, więc wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem. Naprawdę takiego dziennikarstwa chcecie? Rozumiem, że tak. Rozumiem zachowania stadne, ale to także gwóźdź do trumny dzisiejszego pogrzebu.

Teatr na Wiejskiej 10

„Antyszczepionkowcy na prezydenckich salonach. Przedstawiciele pałacu nie powinni spotykać się z proepidemikami „

Niedorzeczność tej sugestii rodzi z kolei inne pytanie – Czy Pani Premier Ewa Kopacz powinna nagrodzić doktorat ks. Hołdy jako wybitne osiągnięcie naukowe w 2015 roku?

Pytanie jest retoryczne. Wszystko co się dzieje na Wiejskiej i Alejach Ujazdowskich ma wymiar polityczny. Dlaczego mielibyśmy podnosić larum z powodu spotkania ministra w kancelarii Prezydenta RP z ruchem Stop Nop , a przyjmować ze spokojem posunięcia Pani Premier Ewy Kopacz, które są jeszcze bardziej bulwersujące?

I jeśli już miała bym porównywać te dwa zdarzenia i ocenić, które z nich jest bardziej niestosowne, a implikacje poważniejsze, to palmę przewodnią przyznałabym jednak Pani Premier…

Albo zapytam inaczej – co jest niestosownego w wysłuchaniu przedstawicieli ruchu społecznego, który działa legalnie na terenie RP?

Bo, abstrahując od tego czym jest ten ruch, kto go finansuje, jakie ma cele i jak poważne są następstwa ich działalności, jest to ruch reprezentujący niepokój niektórych obywateli, którzy to obywatele nie godzą się na przymus systemowy. Proszę mnie poprawić jeśli się mylę, ale wygląda na to, że Stop Nop – to organizacja, upominająca się o poszerzenie zakresu swobód obywatelskich – chcą wolności wyboru. Czy taką wolność, odpowiedzialne za politykę zdrowotną państwo, może im przyznać, to już całkiem inna sprawa.

Jeśli pro-szczepionkowcy czują się zagrożeni i nie mają pewności czy parlament RP utrzyma swoje nieugięte stanowisko w sprawie obowiązkowych szczepień, już dawno powinni się organizować w lustrzany ruch i walczyć o utrzymanie systemu. Tym bardziej teraz, kiedy słychać tu i ówdzie, że wszyscy ludzie prezydenta jak i sam ruch Stop Nop, czerpią natchnienie do działania z tego samego źródła.

Ale, nie wnikając w szczegóły, nie grzebiąc się w tym wszystkim co stoi za fasadą organizacji Stop Nop, trzeba sobie zadać pytanie o to, co jest kością niezgody, czyli tak naprawdę jakie i czyje interesy ścierają się tak mocno, że nie ma w tym sporze wolnej przestrzeni dla poluźnienia tego klinczu, w którym strony trwają już od lat.

Na poziomie racjonalnej dyskusji, można by powiedzieć, że stoją naprzeciwko siebie dwa identyczne argumenty tj. dobro dziecka , z tym, że każda ze stron widzi je przez inne szkiełko i oko. Anty- szczepionkowcy stają w obronie jednostkowego interesu domniemanego dziecka, które może być potencjalną ofiarą powikłań poszczepiennych, zaś pro-szczepionkowcy zasłaniają własną piersią całe tłumy maluchów, które dzięki systemowi szczepień obowiązkowych mogą być skutecznie chronione przed groźnymi w skutkach chorobami epidemicznymi. Obie postawy nacechowane są brakiem empatii w stosunku do „dzieci” przeciwnej strony, obie samolubne są i wysoce nieetyczne. Obie też są nieracjonalne.

Jaki jest zatem racjonalny argument w tym sporze?

Jest jeden, bezdyskusyjny, namacalny i oczywisty dla każdego – że dzięki ogólnoświatowemu systemowi obowiązkowych szczepień wypleniliśmy epidemie i pandemie chorób, dziesiątkujących liczebność populacji. Jedyny kontr argument, tyleż racjonalny ile niehumanitarny, jest taki, że, biorąc pod uwagę iż świat jest mocno przeludniony, okresowe pandemie mogłyby być regulatorem liczebności populacji. Obrzydliwy argument? Oczywiście,że tak!

AA9

I teraz dopiero można się zacząć zastanawiać co powoduje tak silną determinację ruchów anty-szczepionkowych, że przeżywamy już trzecią jego falę na świecie. I to mimo, że każdy argument przeciwko szczepieniom jest systematycznie rozbierany na czynniki pierwsze i sprowadzany na półkę z falsyfikatami. Już dawno rozbrojone argumenty powracają jak bumerang w każdej dyskusji na ten temat. Co sprawia, że anty-szczepionkowcy są tak dalece nieprzemakalni?

I nie ma się co oszukiwać – spór będzie trwał także wtedy, gdy szczepionki zostaną idealnie oczyszczone, a skuteczność ich działania będzie stu-procentowa!

Szukając odpowiedzi na to pytanie zanurzyłam się w historii ruchów anty-szczepionkowych. Być może to, co tam znalazłam, w jakiś sposób wyjaśnia siłę tego ruchu, także fakt, że jest to ruch o zasięgu ogólnoświatowym i również to, że zawsze skupiał w swoich szeregach ludzi podatnych na fanatyzm. Fanatyzm, bo ludzie ci raczej wierzą niż wiedzą i są odporni na racjonalne myślenie.

Cóż więc czytamy w historii tego ruchu; np., że:

Doktor James Kirkpatrick w swoim dziele z 1761 roku The Analysis of Inoculation: Comprizing the History, Theory, and Practice of It: with the Occasional Consideration of the Most Remarkable Appearances in the Small Pocks, opisał sprzeciw duchowieństwa wobec szczepień ‒ miały one być buntem wobec woli Boga, karanym wiecznym potępieniem.” Źródło

Jak to zgrabnie wpisuje się w ciąg wydarzeń z polskiego podwórka … np. w taką deklarację wiary lekarzy… Tam też stoi jak byk, że ciało ludzkie podlega wyłącznie boskiej jurysdykcji.

AAA6

I pozwolę sobie przypomnieć Państwu, że następujące po sobie, z dużą niekiedy częstotliwością, kolejne epidemie dziesiątkujące populację – były zawsze z radością wykorzystywane przez KK do straszenia maluczkich potęgą bożej mocy karania grzeszników… Dopiero po tych wyjaśnieniach i historycznych źródłach szaleństwa anty-szczepionkowego, można z czystym sumieniem zacząć się poważnie obawiać wizyty Stop Nop w pałacu prezydenckim.

Prezydent Duda, jak pokazały wydarzenia ostatnich tygodni, to nie jest jakiś tam „prezydencina” wszystkich Polaków. To pomazaniec boży i pokorny sługa kościoła. Gdybym była na jego miejscu przyjęłabym delegację Stop Nop, bo tak powinien postąpić urzędnik państwowy w demokratycznym państwie, podpisałabym nowy kalendarz szczepień i spokojnie napawałabym się efektem takiego zabiegu podwójnie PR-owskiego.

A5

Następnie gorąco bym się modliła, żeby opozycja  projekt zablokowała , dzięki czemu naród zobaczyłby jacy oni źli a prezydent dobry – szkoda, że nie ma większej władzy i możliwości wpływania na politykę państwa! – cyk! i mamy wzrost poparcia dla nowej koncepcji Ustawy Zasadniczej- Konstytucji, rozszerzającej znacznie uprawnienia prezydenckie.

Bo wszystko czego jesteśmy świadkami to tylko polityczny teatr. Widownia to my – obywatele. Pamiętajmy, że aktorzy to tylko ludzie pod gruba warstwą szminki i pudru, a role wykute na blachę… Po zakończeniu przedstawienia umyją się i wyjdą wszyscy razem do pobliskiego pubu… a może do kościoła?